I like you, Hype Boy - Sarnecka Julita - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

I like you, Hype Boy ebook i audiobook

Sarnecka Julita

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sana ma dwadzieścia dwa lata i mieszka w Nowym Jorku z rodzicami. Jest początkującą stażystką w redakcji, ale dzięki znajomości języka koreańskiego, otrzymuje zlecenie napisania artykułu o najpopularniejszym zespole k-popowym na świecie – TBT. Problem polega na tym, że Sana musi przeprowadzić się na dwa miesiące do Korei i żyć z członkami zespołu, aby ich lepiej poznać.

Pewnego dnia przez przypadek do prasy trafiają zdjęcia, które przedstawiają ją i jednego z członków zespołu, najbardziej tajemniczego, Lee. Sana wchodzi z przytupem w wielki świat K-popu, próbując odkryć tajemnice, które idole chcą ukryć przed światem. Jednak nie wie, że już nie długo, to ona stanie się tajemnicą jednego z nich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 35 min

Lektor: Masza Bogucka
Oceny
3,7 (105 ocen)
42
17
24
17
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CamelliaBlooms

Dobrze spędzony czas

Fajne czytadelko na lato. Dla Army pozycja obowiązkowa. Jednak uprzedzam słuchaczy audiobooka - uszy wiedną od "koreańskiego". Lektorka kompletnie nie przygotowana co do wymowy a w książce są na.prawdę podstawowe zwroty i można to było zrobić lepiej. Za każdym razem gdy słyszałam 소주 (soju) czytane przez "J" miałam ochotę rzucić telefonem ;)
AgataGrzyb97

Z braku laku…

Fandom w wersji książki. Lektorka kaleczy koreańską wymowę, momentami ciężko tego słuchać i nie wiadomo o jakie słowa chodzi.
50
Rinne95

Z braku laku…

Wattpadowy fanfic napisany w stylu wattpadowych fanficów - warsztat autorki pozostawia dużo do życzenia, fabuła jest przewidywalna, a wszystko kręci się wokół głównej bohaterki. Drugoplanowe postaci są bardzo płaskie, stereotypowe i istnieją tylko po to, żeby jeszcze bardziej podkreślić jej wyjątkowość. Nieznana nikomu dziewczyna zostaje wpuszczona do życia k-popowego zespołu ceniąego prywatność, który w jednej chwili zgodnie oznajmia, że nie będzie współpracować, a w drugiej wszyscy są nią absolutnie zauroczeni i traktują jak siostrę. Sana dramatyzuje, podejmuje sporo nieprzemyślanych decyzji, które kończą się słabo, a później za każdym razem powtarza "dlaczego mam takiego pecha?" No cóż, wystarczyłoby pomyśleć. W książce w ogóle dużo jest dramatycznych sytuacji, przez co bardzo przebija niedojrzałość autorki - starałam się traktować to z przymrużeniem oka, ale w niektórych zupełnie nielogicznych sytuacjach albo przy absurdalnych zachowaniach bohaterów, łapałam się momentami za głowę....
62
martunia15151992

Z braku laku…

Oczekiwałam od tej książki zdecydowanie więcej niż to, czym okazała się być. W sumie chyba bardziej łudziłam się, że ta książka może być dobra. Pomyśl ciekawy, nisza książek o idolach pisanych przez polskich autorów duża, więc mogło być ciekawie. Może po prostu jestem juz za stara na takie książki, czuć tu mocno, że powstała z fanfiku, Wątek romantyczny jak dla mnie rozwija się zbyt szybko i trochę męczące są te klisze, w których każde podknięcie głównej bohaterki, czy wejście do przypadkowo wybranego busa prowadzi ją w ramiona Lee😅
40
Alex1706
(edytowany)

Całkiem niezła

Książka może i nie najgorsza, ale lektorka pozostawia wiele do życzenia. Jeśli już ma zamiar się czytać koreańskie nazwy miast czy słowa to radziłabym się podszkolić z języka bo strasznie lektorka kaleczy audiobook
41

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla tych wszystkich, którzy patrzą w to samo miejsce na niebie.

Love yourself…

Borahae

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszyscy jesteśmy silni… znajdziemy drogę, zawsze tak było, a jeżeli nie ma drogi, namalujmy mapę. Całą mapę od początku…

Kim Namjoon (RM, Leader of BTS)

 

 

 

 

 

 

1

 

PORANEK

 

 

Sana

 

Wszystko zaczęło się pewnego piątkowego poranka, kiedy to pan Baldson wezwał mnie do swojego gabinetu. Mówi się, że jedna chwila może zmienić życie, ale nigdy nie przypuszczałam, że przekonam się o tym na własnej skórze.

Szybkim krokiem szłam przez korytarz naszej redakcji, próbując upić łyk cholernie gorącej kawy, w której nie było ani jednej kropli mleka, dlatego nie mogła się w żaden sposób schłodzić. Czułam na sobie spojrzenia ludzi, którzy przyszli do pracy szybciej ode mnie, i wiedziałam, co sobie w tym momencie myślą. Byłam tu najmłodsza i według nich powinnam pojawiać się pierwsza i wychodzić ostatnia.

W myślach powtarzałam sobie, że to nie musi być nic złego i może Stary chce się tylko spotkać, aby o coś zapytać – o coś zupełnie normalnego.

Taaa! Dobre sobie. Sama siebie oszukuję.

Jeżeli byłoby to coś niegroźnego, napisałby maila typu: popraw tekst, w takim stanie nie puszczę go do druku!

Jeżeli jednak był gotowy stracić swój cenny czas, aby wezwać mnie do siebie, żarty się skończyły.

No i mój szósty zmysł nie zawiódł.

– Co to ma być? – Rzucił czymś na biurko i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to mój artykuł, a przynajmniej ja tak go nazywałam, bo po minie szefa można było przypuszczać, że to tylko zlepek moich marnych wypocin. Pisałam go przez trzy ostatnie noce, ale pewnie lepiej bym na tym wyszła, gdybym poświęciła te noce na spanie.

W gardle czułam jajecznicę z dwóch jajek na boczku, którą w pośpiechu zjadłam na śniadanie. Jeszcze chwila, a to wszystko znajdzie się na biurku pana Baldsona. Choć był sukinsynem jakich mało, nie zasłużył na taki widok.

– Arty… – zaczęłam, ale przerwał mi ostrym tonem.

– Sana, czy ty chcesz kiedyś tu pracować? Nie jako stażystka?

Byłam tak zdenerwowana, że musiałam wytrzeć spocone ręce w spodnie. Uniosłam wzrok, ale od razu miałam ochotę spuścić go z powrotem.

– Tak – odpowiedziałam pewnym siebie głosem.

Oczywiście, że chciałam tu pracować. Moim marzeniem było zostanie dziennikarką, ale nie byle jaką. Chciałam zostać kimś, kto zdobędzie szacunek innych. Pisać o rzeczach naprawdę ważnych. O tym, co ma wpływ na świat.

Pan Baldson westchnął, kręcąc przy tym głową.

Wiedziałam, że gdyby nie mój tata, nie miałabym nawet szans, aby przekroczyć próg tej redakcji. Chodzili razem do szkoły i podobno w dawnych czasach byli najlepszymi przyjaciółmi. Pan Baldson miał u mojego ojca jakiś dług wdzięczności, a ten postanowił odezwać się po zapłatę w chwili, kiedy jego córka, czyli ja, nie mogła znaleźć stażu nawet w najmniej ważnych gazetach w Nowym Jorku.

– Staram się. Potrzebuję trochę więcej czasu, ale naprawdę robię wszystko, co w mojej mocy.

– Wiesz, że czasami same chęci nie wystarczą?

Czy to był właśnie jeden z tych momentów w życiu, kiedy dowiadujesz się, że do niczego się nie nadajesz?

– Proszę dać mi jeszcze jedną szansę, nie zawiodę. Obiecuję, że następny mój artykuł puści szef na pierwszej stronie.

Pan Baldson ściągnął okulary i delikatnie odłożył je na biurko. Nie ruszał się przez chwilę, jakby nad czymś intensywnie myślał. Wyglądało to dosyć komicznie, ale nie miałam odwagi wyrwać go z tej zadumy.

– Twój tata wspominał kiedyś, że uczyłaś się koreańskiego. – Nagle zmienił temat, co zbiło mnie z tropu. – Od dawna chodziło mi coś po głowie, ale nigdy nie było odpowiedniego momentu, a co najważniejsze, odpowiedniej osoby. Trzeba napisać o kimś artykuł, choć ja nazwałbym to historią życia.

Czy to był właśnie jego sposób, aby mnie zwolnić? Bo jeżeli tak, to niech zrobi to szybko. I tak czułam się już jak ostatnia idiotka – bo jak inaczej nazwać utratę możliwości stażu załatwionego przez ojca. Był przecież pewniakiem, musiałam tylko pokazać, na co mnie stać, ale jak zwykle zawaliłam.

Ściany ogromnego pomieszczenia zbliżały się do siebie. Wiedziałam, że to tylko moja wybujała wyobraźnia, ale w tym momencie zaczęła mieszać się z rzeczywistością. Biuro pana Baldsona było tak wielkie, że dałoby się przerobić je na co najmniej trzy pokoje dużych rozmiarów. Na półkach stały nagrody nagromadzone w ciągu piętnastu lat istnienia gazety. W kuluarach mówiło się, że jeżeli CNG, czyli Celebrity News&Gossip, nic na ciebie nie znalazło, to mogłeś spać spokojnie.

– Znasz zespół TBT? – W głosie pana Baldsona wyczułam podekscytowanie.

Przez ułamek sekundy w głowie pojawiła mi się myśl, aby skłamać, ale gdy się odezwałam, powiedziałam prawdę.

– Nie, nie znam, ale wiem, że istnieją. Osobiście nie słucham ich muzyki. – Przygryzłam dolną wargę. – Moja przyjaciółka ma na ich punkcie fioła.

Pan Baldson poprawił się w wielkim skórzanym fotelu i przyglądał mi się tak, jakby analizował moją odpowiedź.

– Myślę, że to nawet lepiej, będziesz bardziej obiektywna.

Zaraz, zaraz! Czy on mnie nie zwalnia?

– Nie rozumiem – wydukałam.

Baldson miał twarz pokrytą zmarszczkami. Miałam wrażenie, że wyglądają jak mapa jego życia. Mój tata opowiadał, że pan Baldson od zawsze był bardzo ambitny. W szkole nikt nie mógł z nim konkurować, co nieraz przysparzało mu kłopotów. Pochodził z biednej rodziny, dlatego to, że był właśnie tu, w tym miejscu, napawało mnie nadzieją, że i ja kiedyś zostanę kimś, na kogo inni będą patrzeć z podziwem.

– TBT pochodzą z Korei Południowej i obecnie opanowali cały świat.

Albo mi się wydawało, albo gdy wypowiadał następne słowa, jego usta wykrzywiły się w sarkastycznym uśmiechu.

– Dlatego nie wiem, jak ty się uchowałaś. Chciałbym, abyś o nich napisała.

Poliki zaczęły mnie palić. To było tak dziwne, bo poczułam się, jakby powinno mi być wstyd, że nie mam obsesji na punkcie tego zespołu.

– Oczywiście, zrobię to i tak jak już wcześniej mówiłam, będzie to najlepszy tekst, jaki pan kiedykolwiek czytał. Tym razem nie zawiodę.

Gdy słowa przestały wylewać się z moich ust, zaczęłam się zastanawiać, ile razy siedzący przede mną mężczyzna słyszał coś podobnego.

– Nie rozumiesz. To nie ma być artykuł, jakich wiele. Kiedy wpiszesz w Google hasło TBT, wyskoczy ci mnóstwo rzeczy na ich temat, a ja oczekuję czegoś zupełnie innego. Czegoś, czego jeszcze nie było. – Zrobił pauzę na oddech, a po chwili kontynuował: – Pojedziesz do Korei na dwa miesiące.

Powiedział to tak spokojnie i bez emocji, jakby dyktował jakiś przepis na ciasto.

– Słucham?

– TBT zaczynają światową trasę koncertową. Będą też kręcić swój program i ty masz tam być. Masz być przy nich dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jak będzie trzeba, masz się z nimi zaprzyjaźnić, aby zaczęli ci ufać. Masz dowiedzieć się wszystkiego, czego nie wie jeszcze świat.

Słuchałam tego wszystkiego z otwartą buzią. Dopiero gdzieś w połowie jego monologu wzięłam się w garść. Powoli dochodził do mnie sens tego, co mówił. Oczekiwał, że będę kretem.

– Przepraszam, ale jak? Jeżeli to tak sławny zespół, to jakim cudem dopuści do siebie kogoś obcego?

– Mam wejścia tam, gdzie trzeba, dlatego jest to możliwe. Muszę tylko wiedzieć, czy podołasz. – Nachylił się delikatnie w moją stronę, jakby nie chciał, aby ktoś inny go usłyszał, po czym wyszeptał: – Dziennie na całym świecie wychodzi ponad tysiąc artykułów o TBT i wszystkie są takie same. W kółko można przeczytać o tym, że nie wiadomo, czy mają dziewczyny. Opisuje się ich jako słodkich chłopców bez skazy, oddanych swoim fanom. Ale ja w to nie wierzę, jestem przekonany, że za tym wszystkim kryje się obłuda i ty musisz tego dowieść.

Wrócił do swojej poprzedniej pozycji i kontynuował:

– Menadżer TBT, pan Choi, wie, że jesteśmy największą i najbardziej szanowaną celebrycką gazetą w Ameryce. TBT potrzebuje teraz dobrej prasy, jadą na światowe tournée, robią comeback. Niedługo obchodzą dziesięciolecie swojej działalności i właśnie dlatego ma powstać ta historia.

Nie rozumiałam nic z tego, co mówił do mnie pan Baldson. Comeback? Jaki comeback? O czym on mówi?

Pół godziny później wyszłam z jego gabinetu, a w głowie huczało mi od nadmiaru wiadomości. W skrócie streścił mi wszystkie ważne informacje na temat TBT, ale i tak nie zapamiętałam z tego prawie nic.

Poruszyłam myszką i na ekranie komputera pojawiło się zdjęcie, na którym pozowałam razem z moją najlepszą przyjaciółką Nicole. Tak się składało, że Niki od roku mieszkała w Korei Południowej. Wyprowadziła się tam zaraz po ukończeniu szkoły. Poznałyśmy się na lekcjach języka koreańskiego i od razu zaprzyjaźniłyśmy. Ta dziewczyna miała bzika na punkcie kultury azjatyckiej i wszystkiego, co było z nią związane. Jeżeli chodziło o mnie, sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej.

Ojciec uczył mnie tego języka, odkąd wypowiedziałam swoje pierwsze słowo. Podobno jego obsesja na punkcie Korei zaczęła się, od kiedy dowiedział się, że przodkowie naszej rodziny pochodzili właśnie stamtąd. Mama opowiadała, że gdy go poznała, był na etapie tworzenia drzewa genealogicznego. Zaczął poznawać język i kulturę, powtarzając przy tym, że to na wypadek, gdyby kiedyś spotkał swoich koreańskich krewnych i mógł się z nimi porozumieć.

Można więc powiedzieć, że u mnie w domu rozmawiało się równocześnie w dwóch językach: angielskim i koreańskim.

Wpisałam w wyszukiwarkę hasło TBT i zaczęłam czytać.

Pan Baldson miał rację. Artykułów było naprawdę mnóstwo. Nie miałam ochoty wczytywać się teraz w to wszystko. W skroniach czułam pulsowanie, jakby ktoś rytmicznie walił w nie młotkiem.

Sięgnęłam po telefon i znalazłam emotkę pandy, pod którą zapisany był numer Niki. Uważam, że pandy są słodkie i podobne do mojej przyjaciółki. Nie, nie chodziło o wygląd, po prostu z zachowania przypominała mi pandę. Jej życie kręciło się wokół jedzenia, a gdyby mogła, spędziłaby całe życie w łóżku, oglądając K-dramy[1] i ładując baterie potrzebne do funkcjonowania.

Za to ja widniałam w jej telefonie jako jednorożec. Podobno był on przeciwieństwem mnie.

Ja: Nie uwierzysz.

Wiedziałam, że Niki ma zawsze komórkę przy sobie, była od niej uzależniona, dlatego po paru sekundach na ekranie zamigały trzy kropeczki.

Panda: Masz chłopaka!

Ja: Głupia jesteś. Nie mam chłopaka, bo nie mam czasu na tak beznadziejne rzeczy.

Panda: Sama jesteś głupia. Z twoim ciałem to po prostu czyste marnotrawstwo.

Uśmiechnęłam się. Odkąd pamiętam, Niki próbowała znaleźć mi chłopaka, ale albo nie istniał na tym świecie facet, który by mi się spodobał, albo ja byłam jakaś okropna.

Ja: Za to, że jesteś niemiła, nic ci nie powiem.

Panda: I tak mi powiesz. Nie wytrzymasz.

Pięć minut później piszczała mi z radości do słuchawki. Była bardziej podekscytowana ode mnie. Nie powiedziałam jej całej prawdy. Wiedziała tylko, że będę pisać o TBT. Tłumaczyłam sobie, że jej nie okłamałam, po prostu pewnych rzeczy nie mogłam powiedzieć, bo obowiązywała mnie klauzula poufności, którą podpisałam z redakcją.

 

 

 

[1] K-drama – seriale telewizyjne w języku koreańskim produkowane w Korei Południowej (wszystkie przypisy aut.).

 

 

 

 

 

 

2

 

NOWY ŚWIAT

 

 

Sana

 

 

 

Miałam dwadzieścia dwa lata i mieszkałam z rodzicami na przedmieściach Nowego Jorku. Dla kogoś mógłby być to powód do wstydu, dla mnie było wygodą.

Gdy tylko weszłam do domu, wyczułam zapach pieczeni, którą mama robiła zawsze na wyjątkowe wydarzenia. Zaczęło się, kiedy dostałam pierwszą miesiączkę, a mama zrobiła z tego faktu wydarzenie miesiąca. Powtarzała, że od tej pory nie jestem już jej małą dziewczynką. W tamtym momencie nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, czym jest dorosłość, dlatego cieszyłam się, że przestałam być dzieckiem. Boże! Ile bym oddała, aby wrócić do tamtych czasów!

– Sana?! – krzyknął tata, a w jego głosie wyczułam dziwne podekscytowanie.

Powiesiłam kurtkę, robiąc to trochę dłużej niż zwykle. Moja intuicja podpowiadała mi, że coś się szykuje.

Weszłam do salonu. Tata siedział w swoim ulubionym fotelu, który od ładnych paru lat domagał się wyrzucenia na śmietnik. Jednak moi rodzice odnawiali go co jakiś czas, czując do niego jakiś dziwny sentyment.

– Jak było w pracy? – zapytał niby od niechcenia.

– W porządku – odpowiedziałam, w myślach błagając, aby nie drążył.

W jego oczach zabłysło coś, czego nie potrafiłam rozszyfrować.

Poprawił się, jakby na kilka sekund stracił odwagę, ale po chwili odzyskał pewność siebie. Jego włosy, pomimo wieku, nie były siwe, wręcz przeciwnie, jak to zwykł powtarzać, ich kruczoczarny kolor potwierdzał jego koreańskie korzenie. Pomimo późnej pory miał na sobie elegancką błękitną koszulę bez śladu zagnieceń. Zawsze starał się wyglądać bez zarzutu.

– Dzwonił do mnie pan Baldson, podobno odbyliście bardzo ciekawą rozmowę.

No to po sprawie, teraz nawet gdybym chciała, nie wywinę się z tego zadania.

Gdy milczałam, mówił dalej:

– Sana, taka oferta, jaką proponuje ci Baldson, nie trafia się często. To jak wygrana w totka! Zdobędziesz doświadczenie, poznasz ludzi, będziesz podróżować. Będziesz miała opłacone mieszkanie, niemałą pensję, a do tego przeżyjesz przygodę życia.

– Nie rozumiesz… – zaczęłam i już byłam gotowa wyznać mu całą prawdę, bo byłam pewna, że pan Baldson nie powiedział wszystkiego, ale ojciec nie pozwolił mi dokończyć.

– Dziecko, jestem pewny, że dasz sobie doskonale radę i będziesz zachwycona. O zwyczaje się nie martw, uczyłem cię wszystkiego, pamiętasz?

Nie mogłam się nie uśmiechnąć, ojciec od dziecka opowiadał mi o kulturze azjatyckiej. Powtarzał, że zawsze trzeba mieć szacunek do starszych i broń Boże nie wolno odzywać się do nich po imieniu. Uczył mnie, że inaczej trzeba rozmawiać z młodszym od siebie, inaczej z osobą w swoim wieku i osobą starszą. Słuchałam zabawnych historii, kiedy to pierwszy raz poleciał do Korei i razem ze znajomymi poszedł na obiad do małej rodzinnej restauracji. Przy płaceniu rachunku zostawił sowity napiwek, jednak znajomi chcieli z niego zażartować i nie powiedzieli mu, że w Korei napiwek traktowany jest jak policzek, dlatego absolutnie nie można tego robić. Właścicielką restauracji była starsza kobieta, którą wszyscy nazywali adziuma[2], i gdy zobaczyła zostawione pieniądze, wpadła w furię. Jego znajomi pokładali się ze śmiechu, a mój tata przepraszał właścicielkę jeszcze przez pół godziny. Wszystko skończyło się dobrze, ale ostrzegł mnie, że gdy kiedykolwiek będę w Korei, niech mnie ręka Boża broni przed zostawieniem nawet najmniejszego napiwku.

 

* * *

 

Dwa tygodnie później siedziałam w pierwszej klasie samolotu lecącego do Seulu. Chyba dopiero wtedy w końcu poczułam, że moje życie się zmienia.

Sięgnęłam po iPada i w wyszukiwarkę internetową wpisałam nazwę zespołu, o którym miał być artykuł. Wcześniej w domu nie chciałam tego robić, bo bałam się, że gdy ich zobaczę, opuści mnie cała odwaga i nie wsiądę do samolotu. Teraz było już za późno, byliśmy w powietrzu, a więc nie miałam żadnej drogi ucieczki.

Nazywali się TBT, był to skrót od The Best Team. Gdy tylko wpisałam nazwę, ekran zalały ich zdjęcia. Nie wiem dlaczego, ale do tej pory byłam przekonana, że są ode mnie dużo starsi, jednak teraz, gdy patrzyłam na ich twarze, stwierdziłam, że jesteśmy w podobnym wieku. Wyszukałam zdjęcie, na którym mogłam zobaczyć wszystkich członków, po czym weszłam w pierwszy lepszy artykuł i zaczęłam czytać.

Po godzinie wszystkie informacje mi się mieszały. Zdążyłam tylko zapamiętać, że było ich sześciu. Grupę tworzyli: Lee, Van, Tuen, Min, Kang, Shin. Podobno najpopularniejszy k-popowy zespół naszych czasów. Byli znani nie tylko w Korei, ale i na całym świecie, a ich piosenki tygodniami okupowały pierwsze miejsca list przebojów. Z artykułu dowiedziałam się, że zadebiutowali w dwa tysiące czternastym roku, czyli istnieli już od prawie dziesięciu lat. Znalazłam też bardzo ciekawą informację, że od samego początku mieszkali ze sobą, ale nie mogłam wyszukać nic na temat tego, czy do tej pory coś się zmieniło.

Nie było też ani jednej wzmianki na temat ich życia prywatnego. Weszłam nawet w kilka innych artykułów i wpisałam w wyszukiwarkę: „TBT z dziewczynami”. „TBT i ich życie prywatne”. „Czy członkowie TBT mają dziewczyny?”Niestety znalazłam tylko kilka ich zdjęć z celebrytkami, zrobionych pewnie na jakimś rozdaniu nagród. Kilka z kobiet kojarzyłam i wiedziałam, że są szczęśliwymi mężatkami. Byłam ciekawa, czy członkowie zespołu naprawdę mają dziewczyny i czy na żywo są aż tak idealni. Na zdjęciach robili wrażenie nierealnych. Ich twarze pokryte były odrobiną makijażu, ale z tego, co wyczytałam, w świecie K-popu to normalne.

Zamknęłam przeglądarkę i otworzyłam Instagram, po czym wpisałam w wyszukiwarkę „TBT”. Byłam pewna, że musieli mieć swoją oficjalną stronę. Nacisnęłam pierwsze lepsze zdjęcie, które przedstawiało cały zespół, i weszłam w sekcję komentarzy. Przesuwałam palcem w dół, chcąc dojechać do końca, ale wydawało się to niemożliwe.

Ktoś o nicku MinWife napisał:

Min! Kocham Cię! Nie mogę bez ciebie żyć!

Następny: TBTBest Fan:

Jesteście najlepsi!!! Zabiję się, jak się rozejdziecie!!!

LOVETBT:

Lee!!! Wyjdź za mnie!!!

Wendy:

Mihin!!!

Mihin? Czy to było połączenie dwóch imion? Min i Shin?

Takich komentarzy były tysiące. Oprócz tego ekran zalewały serduszka i różnego rodzaju emotki.

Wróciłam do zdjęcia i przesunęłam palcem po wyświetlaczu, po czym zaczęłam bardziej przyglądać się członkom zespołu. Jeden z nich przykuł moją szczególną uwagę. O ile dobrze wyczytałam i dopasowałam imię, nazywał się Lee. Miał czarne włosy, zresztą jak pozostali, ale wyróżniało go coś, czego nie mogłam nazwać. Może były to jego oczy, które zdawały się przewiercać mnie na wylot, pomimo że wiedziałam, iż to tylko głupie zdjęcie.

– Czy wszystko w porządku? – Do rzeczywistości sprowadził mnie kobiecy głos, a pytanie zostało zadane w języku angielskim.

Uniosłam wzrok i zobaczyłam stojącą nade mną stewardesę z przyklejonym do twarzy uśmiechem, choćbym bardzo chciała, nie mogłam nazwać go sztucznym. Jej oczy powędrowały w dół i zatrzymały się na zdjęciu, które akurat miałam otwarte. Pech chciał, że przed chwilą przybliżyłam je odrobinę, aby móc lepiej się przyjrzeć Lee. Cholera! Wyraz twarzy stewardesy nie zmienił się ani odrobinę, ale na pewno musiała sobie pomyśleć, że jestem jakąś szaloną fanką i lecę do Seulu, żeby niby przypadkiem zakochał się we mnie jeden z członków TBT.

Odchrząknęłam i wyłączyłam ekran.

– Dziękuję, nic mi nie potrzeba, prawdę mówiąc, chciałam się trochę przespać – odpowiedziałam płynnym koreańskim i w duchu dziękowałam mojemu tacie, że tak bardzo zależało mu, abym nauczyła się tego języka.

Kobieta spojrzała na mnie z błyskiem w oczach, nie spodziewając się, że mówię tak dobrze po koreańsku, Koreańczycy byli chyba jedynym narodem na świecie, który doceniał, kiedy obcokrajowiec znał ich język, więc ukłoniła się nisko z szacunkiem i odeszła, zostawiając mnie samą z moimi myślami.

Leciałam do nowej rzeczywistości i starałam się choć na chwilę o tym zapomnieć. Przymknęłam oczy i nie minęło dużo czasu, jak zapadłam w błogi sen.

 

* * *

 

Hala przylotów na lotnisku Incheon tętniła życiem. Zaciskałam ręce na uchwycie walizki, do której spakowałam cały ważny dla mnie dobytek. Umówiłam się z Niki, że po mnie przyjedzie.

Najpierw jednak czekała mnie kontrola celna. Stałam właśnie w kolejce i w głowie powtarzałam słowa, które miałam powiedzieć urzędnikowi, kiedy zapyta, w jakim celu przybyłam do Korei. W końcu nadeszła moja kolej. Młody urzędnik spojrzał na mnie przymrużonymi oczami, gdy drżącą ręką podawałam mu paszport. Pewnie myślał, że przewożę coś nielegalnego, sama nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo stresowała mnie ta sytuacja.

– Jaki jest cel pobytu w Korei Południowej? – zapytał po angielsku.

Brzmiał sztywno, bez emocji, jakby był jakąś maszyną, a nie człowiekiem. Pewnie powtarzał to pytanie milion razy dziennie.

– Przyjechałam do pracy. – Odchrząknęłam, bo nagle mój głos zaczął zanikać. – Jestem dziennikarką – dodałam po koreańsku.

– Gdzie się pani zatrzyma? Adres hotelu? – Kolejne pytania zadał już po koreańsku. Słowa wypływały z jego ust tak szybko, jakby specjalnie chciał, abym go nie zrozumiała. Sprawdzał mnie, czy nie nauczyłam się poprzedniego zdania na pamięć.

– Mój pracodawca wynajął dla mnie mieszkanie.

Jego zaskoczenie, gdy odpowiedziałam równie płynnie po koreańsku, zdradzała tylko na kilka sekund zaciśnięta szczęka.

Podałam dokładny adres i nazwisko menadżera Choi. Na to też byłam przygotowana, tata ostrzegał, że na pewno padną takie pytania.

– Choi Tae?

Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, czy mam przytaknąć, czy zaprzeczyć. W końcu uspokoiłam szalejące serce i odparłam:

– Tak, będę z TBT i…

Nie zdążyłam dokończyć, bo nagle urzędnik przybił pieczątkę i szybko wcisnął mi paszport do ręki.

– Następnym razem proszę stanąć w kolejce dla VIP-ów. Witamy w Korei i życzymy miłego pobytu.

Zaskoczona jego zachowaniem schowałam paszport do torebki i przeszłam przez bramkę, starając się za siebie nie oglądać. Bałam się, że w każdej chwili może zmienić zdanie.

Kierując się znakami, udałam się w stronę wyjścia, gdzie miała czekać na mnie Niki. Przez wielkie szklane drzwi wyjrzałam na zewnątrz i dopiero teraz zauważyłam, że zaczął padać deszcz, ale nie taki zwykły deszcz, tylko wielka ulewa. Był czerwiec, czyli środek pory monsunowej. Czytałam, że wtedy jest gorąco, ale również wilgotno, a przy tym cały czas leje.

Rozejrzałam się dookoła, bo byłam pewna, że przyjaciółka będzie czekała na mnie w środku i nagle ją dostrzegłam. Trzymała w ręku ogromny baner, a na nim napisane było wielkimi literami: POWITAJCIE SANĘ! TBT CZEKA NA SANĘ! SANA SZUKA CHŁOPAKA!

Jakby tego było mało, na samym dole dopisała mój numer telefonu.

Przeklinając pod nosem, podeszłam do niej, zabrałam od niej baner i podarłam go.

– Powaliło cię!? – syknęłam.

Niki rzuciła mi się na szyję i zaczęła piszczeć, zwracając uwagę mijających nas ludzi.

– Oj! Nie przesadzaj, napisałam to po angielsku, nikt pewnie nie zrozumiał.

– Głupia jesteś, podałaś tam mój numer telefonu, a co będzie, jak ktoś go spisał?

Jej twarz rozświetlił uśmiech. Niki była w moim wieku i czasami ludzie brali nas za bliźniaczki. Obie miałyśmy długie czarne włosy, byłyśmy podobnej postury i nosiłyśmy prawie takie same ciuchy.

– Nie przejmuj się. Nauczysz się, że w Korei ludzie nie zwracają uwagi na takie rzeczy. Jestem pewna, że nikt nawet nie zauważył, że tu stałam, a po drugie, twój amerykański numer nie będzie tu działał, mówiłam ci. Załatwiłaś sobie z wytwórnią wszystko przed wyjazdem?

Kiedy przytaknęłam, złapała mnie pod rękę i zaczęła prowadzić do wyjścia.

– To dobrze, a teraz chodź, widziałam taksówki tuż przy wejściu, musimy się pośpieszyć, jeśli nie chcemy, żeby ktoś zwinął je nam sprzed nosa.

Byłam przygotowana na solidną porcję deszczu, ale nic takiego nie nastąpiło, bo nad moją głową pojawił się parasol.

– Tego też się nauczysz, jak będziesz tu mieszkać. – Usłyszałam rozbawiony głos przyjaciółki. – Jak nie chcesz przypominać zmokłej kury, zawsze noś przy sobie parasol.

Pięć minut później siedziałyśmy w taksówce, którą z ledwością udało nam się złapać.

Nie padało już tak mocno, dlatego mogłam podziwiać przez okno widoki.

– Jak długo będziemy jechać? – zapytałam.

– Lotnisko Incheon znajduje się na wyspie Yeongjong-Yongyu na zachodnim wybrzeżu, około pięćdziesięciu kilometrów od Seulu. O tej porze na autostradzie panuje dość spory ruch, dlatego podróż może nam zająć mniej więcej godzinę. Ta autostrada prowadzi tylko do lotniska i odwrotnie, do Seulu, dlatego nie ma tutaj żadnych zjazdów do miasta Incheon. Powinno pójść sprawnie.

Słuchałam jej z zaciekawieniem.

– Skąd ty to wszystko wiesz?

Oparła głowę na moim ramieniu i wyszeptała:

– Nawet nie wiesz, jak tęskniłam za twoimi głupimi pytaniami.

– Ej! – krzyknęłam, zrzucając ją z siebie.

Niki spojrzała na mnie i po chwili wybuchłyśmy głośnym śmiechem, zwracając uwagę taksówkarza.

Cieszyłam się, że przez cały ten czas będę miała ją przy sobie, był to jeden z głównych argumentów, który przemawiał za przyjazdem tutaj.

 

 

 

[2] Adziuma (kor.) – starsza kobieta, z którą nie mamy bliższych relacji.

 

 

 

 

 

 

3

 

ONI

 

 

Sana

 

– Możesz powtórzyć?

Wyszłam z łazienki owinięta wielkim ręcznikiem. Z włosów kapała mi woda, a na podłodze pode mną zaczął pojawiać się mokry ślad.

– Dziś jest koncert TBT i MY na niego idziemy – oznajmiła dumnym głosem moja przyjaciółka.

– Jak? Jak to?

– A tak, że jak tylko dowiedziałam się o twoim przyjeździe, udało mi się odkupić od kogoś bilety. – Założyła ręce na piersiach i przysięgam, że wyglądała teraz jak trzyletnie dziecko. – Wystąpią ostatni raz przed światową trasą koncertową i comebackiem. Wiesz, jak trudno jest dostać bilety na ich koncert?! Samą przedsprzedaż porównuje się do igrzysk śmierci, a ty tak po prostu pytasz – jak?

– Przesadzasz! Dobre sobie – prychnęłam. – Igrzyska śmierci.

Jej mina jednak podpowiadała mi, że mówiła całkowicie poważnie.

– I w ogóle skąd ci przyszło na myśl, że ja chcę iść? Jestem zmęczona i nie mam ochoty na żadne wyjścia.

Niki wstała, poszła do kuchni i po chwili wróciła ze szmatką w ręce, mamrocząc coś pod nosem.

– Możesz się łaskawie przesunąć? Albo najlepiej wracaj do łazienki i osusz się, bo zniszczysz podłogę.

Przymknęłam oczy i policzyłam do trzech, próbując nie zamordować klęczącej przede mną przyjaciółki.

– Niki… – zaczęłam, ale wydawało się, że nie usłyszała albo najzwyczajniej w świecie mnie ignoruje. – Niki – powtórzyłam.

– Nie możesz zrobić dla mnie jednej rzeczy. – Wyglądało to tak, jakby mówiła sama do siebie, ale tak naprawdę robiła to tak głośno, żebym ją usłyszała. – Oczywiście! Zawsze jak ty mnie o coś prosisz, ja to spełniam.

Wiedziałam, że nie da mi spokoju.

– Niki, wiesz, że nie spałam zbyt długo. Położyłam się raptem na godzinę, ale nie mogłam zasnąć. Możemy to przełożyć?

Cały czas szorowała podłogę, pomimo że dawno była już sucha i wyglądało na to, że zignorowała moje pytanie.

Westchnęłam.

– O której ten koncert?

– Zaczyna się o dwudziestej, ale warto być prędzej, żeby zająć dobre miejsca…

O, proszę! A jednak mnie słyszy.

– Dobra! Już nie marudź, pójdę z tobą, ale to jest ostatni raz, kied…

Nie dokończyłam, bo Niki objęła mnie w pasie tak mocno, że zabrakło mi tchu.

– Wiedziałam, że się zgodzisz! Zawsze jesteś uparta, ale za każdym razem wychodzi na moje. – Wyszczerzyła się do mnie.

– I ty się jeszcze tym chwalisz?

Podniosła się w końcu z kolan i stanęła tuż przede mną.

– Potraktuj to jako przygotowanie do pracy. Zobaczysz ich na żywo i zorientujesz się, jakie robią wrażenie. I tak musiałabyś kiedyś to zrobić. Bo jak chcesz zebrać o nich informacje?

Słuchając jej, stwierdziłam, że miała rację. Nikt mnie jeszcze nie znał, nie wiedzieli, jak wyglądam, dlatego mogłam ich poobserwować.

Z menadżerem Choi miałam spotkać się dopiero jutro. Zanim zacznę pracę, mogę przez jeden wieczór się rozerwać.

 

* * *

 

– Ożeż ty!

– A nie mówiłam?

Niki trzymała mnie cały czas za rękę, żebyśmy się nie zgubiły. Chyba w całym moim życiu nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Próbowałam nie rozglądać się na boki, by nie wyglądać przy tym jak typowa turystka, ale nie mogłam się powstrzymać.

Jadąc metrem, miałam nieodparte wrażenie, że w Seulu trwa właśnie jakieś święto narodowe. Miasto tętniło życiem, kolorowe neony świeciły mocno, a wielkie telebimy pokazywały członków grupy TBT. Co jakiś czas wpadałam na kogoś, kto trzymał w ręce baner z ich podobizną. Pierwszy raz widziałam, żeby jakiś zespół miał taki wpływ na funkcjonowanie miasta. Policja kierowała ruchem samochodów, na ulicy można było zobaczyć pełno mundurowych, którzy czuwali nad porządkiem i bezpieczeństwem.

Kiedy doszłyśmy pod stadion, gdzie odbywał się koncert, zaczęłyśmy się przeciskać. W głowie przyjemnie mi szumiało, bo przed wyjściem wypiłyśmy z Niki dwie butelki soju[3]. Miało cytrynowy smak, dlatego na początku myślałam, że nie będzie zbyt mocne. Jednak teraz czułam, że uderzało mocniej od wysokoprocentowego alkoholu. Soju było tykającą bombą, która odpalała w najmniej spodziewanym momencie.

– Chodź! Musimy poszukać naszego wejścia. – Przyjaciółka pociągnęła mnie tak mocno, że o mało nie przewróciłam się i nie wybiłam sobie zębów.

Koncert odbywał się na Stadionie Olimpijskim inaczej zwanym Jamsil[4]. Podobno występowały tu tylko największe gwiazdy, bo tylko one mogły zapełnić go w całości.

Po półgodzinie weszłyśmy do środka. Mijałam ludzi ubranych w koszulki z napisem TBT, a każdy z nich w ręku trzymał coś, co przypominało przezroczysty mikrofon. Wewnątrz niego widniała cyfra sześć. Spojrzałam na Niki, która wyglądała, jakby stoczyła właśnie walkę życia.

– Matko! Co się tutaj dzieje? Czy ci wszyscy ludzie przyszli tylko na TBT? – zapytałam, rozglądając się na boki.

– Mówiłam już, że tęskniłam za twoimi głupimi pytaniami?

– A ja mówiłam już, jak bardzo mam ochotę cię zabić?

Przyjaciółka uśmiechnęła się, ukazując idealne białe zęby. Zawsze powtarzałam, że gdybym urodziła się chłopakiem, zakochałabym się w niej bez wahania. Czasami nawet podawałam w wątpliwość moją orientację. Niki była piękna, dobra i szczera. Zawsze mówiła to, co ślina przyniosła jej na język. Czasami wychodziły z tego kompromitujące sytuacje, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Nigdy nie spotkałam osoby, która miałaby takiego fuksa w życiu jak Niki. Kiedy wychodziłyśmy gdzieś razem, to ona z nas dwóch zwracała na siebie większą uwagę. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłam kryć się w jej cieniu. Nigdy nie mówiłyśmy o tym głośno, ale prawdopodobnie to było główną przyczyną naszej udanej przyjaźni.

Wypiłyśmy jeszcze na szybko po dwa piwa kupione w punkcie gastronomicznym i pół godziny później weszłyśmy na salę, która z minuty na minutę zapełniała się ludźmi.

Niki złapała mnie za rękę i zaczęła prowadzić wprost pod samą scenę. Przytrzymałam się jej mocniej, bo od wypitego alkoholu zaczęło kręcić mi się w głowie. Strefa pod sceną była odgrodzona specjalną taśmą, a przed nią stał ochroniarz i sprawdzał wejściówki. Wyglądało na to, że nie każdy ma tu wstęp, nie było tu też takiego ścisku jak na głównej hali.

– Możesz mi powiedzieć, jakim cudem mamy tak dobre miejsca? – zapytałam przyjaciółkę.

Nie mogłam uwierzyć, że stoimy pod samą sceną. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że te bilety musiały kosztować fortunę.

– A czy możesz po prostu się cieszyć? Proszę. Zrobiłam to, bo chciałam uczcić twój przyjazd i to, że będziemy mogły spędzić w końcu więcej czasu razem. Nie pytaj, skąd ani za ile, tylko daj się porwać chwili.

Na jej twarzy dostrzegłam coś, co kazało mi nie zadawać więcej pytań.

Miałyśmy jeszcze sporo czasu. Koncert zaczynał się dokładnie za dwie godziny. Już miałam zapytać Niki, dlaczego przyprowadziła mnie tu tak prędko, gdy na scenę weszli jacyś ludzie.

Za mną rozległ się tak głośny pisk, że miałam ochotę zakryć uszy.

– Sana!

Poczułam szarpnięcie. Spojrzałam na Niki i byłam pewna, że właśnie jest w jakimś amoku. W jej oczach widziałam czysty obłęd.

– To jest ich zespół. A jeżeli oni już tu są, to znaczy, że zaraz zobaczymy TBT. Chciałam zrobić ci niespodziankę. Będziemy mogły zobaczyć ich próbę! – krzyknęła, ale i tak z ledwością przebiła się przez panujący dookoła hałas.

Było tak gorąco, że coraz mocniej zaczynało kręcić mi się w głowie. Miałam na sobie zwykłe luźne jeansy, do tego białą koszulkę na ramiączkach, a i tak po plecach spływał mi pot.

Dookoła słyszałam krzyk fanów; na moment zapadła cisza, a po chwili rozległ się ryk. Rozpętało się takie szaleństwo, że nie słyszałam własnych myśli. W tamtym momencie wydawało mi się, że gdybym zobaczyła ich na ulicy i nie wiedziała, że są tym sławnym TBT, to i tak nie przeszłabym koło nich obojętnie.

Na scenę weszła cała szóstka. Biła od nich jakaś nieopisana magia. Nagle zapragnęłam krzyczeć i piszczeć, tak jak te wszystkie dziewczyny, które przed chwilą oceniałam. Ci chłopacy samą swoją obecnością sprawili, że zaczęłam tracić kontrolę nad swoim ciałem i zachowaniem. Porwała mnie reakcja tłumu i to było najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.

Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Byli ubrani na luzie, mieli na sobie dresy i, co najśmieszniejsze, zamiast butów nosili… klapki.

Pomachali w stronę publiczności, a ta odpowiedziała im głośnym wrzaskiem.

Spojrzałam za siebie i z zaskoczeniem stwierdziłam, że sala nie jest zapełniona jeszcze nawet w połowie.

Niki zauważyła moje zainteresowanie i krzyknęła mi do ucha:

– Tylko bilety VIP mają wejścia na próbę! Chłopcy mogą mieć wtedy większy kontakt z publicznością, a my oglądamy tak jakby dwa koncerty.

Znowu do głowy przyszło mi pytanie, ile to wszystko musiało kosztować.

W tym momencie usłyszałam pierwsze dźwięki muzyki, ale nikt nie zaczął jeszcze śpiewać. Wyglądało to tak, jakby przyszli tu tylko po to, aby pokazać się swoim fanom i nagrodzić ich za to, że wydali pewnie swoje oszczędności życia.

W głowie miałam karuzelę, kręciła się z taką prędkością, że w pewnym momencie musiałam przytrzymać się Niki, która, swoją drogą, również nie była zbyt trzeźwa.

Musiałam wziąć się w garść. Jak tak dalej pójdzie, nie będę nic pamiętać z tego koncertu. I przysięgam na wszystko, co dla mnie święte – z tego gorąca miałam cholerną ochotę ściągnąć z siebie każdy ciuch. Czułam się jak w saunie.

Całą siłą woli próbowałam skupić się na tym, co działo się na scenie. Chłopak o włosach czarnych jak węgiel podszedł do publiczności po drugiej stronie i zaczął śpiewać. Nie wiem, czy było to zasługą jego głosu, czy wypitego alkoholu, ale coś dziwnego zaczęło dziać się z moim ciałem. Wszystkie włoski stanęły mi dęba. Jakbym miała go do czegoś porównać, powiedziałabym, że był to lekko zachrypnięty głos anioła. Byłam pewna, że śpiewał od niechcenia. Dlaczego więc brzmiało to tak idealnie?

– Jak on ma na imię?! – wykrzyczałam do ucha przyjaciółki, która wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać.

Niki podążyła za moim wzrokiem i kiedy zatrzymała się na chłopaku, który cały czas stał plecami do nas, na jej twarzy wykwitł uśmiech. Uśmiech, który bardzo dobrze znałam; wiedziałam, co w tym momencie chodzi jej po głowie.

– To jest Lee – oznajmiła, a ja miałam ochotę jej przywalić. Uniosła brwi dwa razy i wyszczerzyła zęby. – Wiem, jest fajny. Co ja mówię! Jest idealny, ale moim biasem[5] jest Shin! – krzyknęła tak głośno, że jakaś dziewczyna, która stała obok mnie, spojrzała na nas krzywo.

Przez chwilę myślałam, że rozpęta się jakaś bójka, ale na szczęście po chwili dziewczyna straciła zainteresowanie nami.

Niki kontynuowała:

– Tak naprawdę, to on jest moim UB[6].

Czułam, że aby nauczyć się tych wszystkich zwrotów i języka K-popu, czeka mnie wiele nieprzespanych nocy.

Piosenka zaczęła się rozkręcać. To było niesamowite. Śpiewali teraz na zmianę, dwóch z nich rapowało, a wszystko złożyło się w piękną całość.

Zamknęłam oczy i wczułam się w rytm, który mną bujał. Nawet gdyby ktoś zalał moje nogi betonem, nie potrafiłabym się nie ruszać. Poddałam się tej muzyce całkowicie.

Piosenka była o tym, jak chłopak zakochał się w dziewczynie, ale byli zbyt niedojrzali, aby ich miłość mogła przetrwać. Niby banalne, ale z jego ust brzmiało to zupełnie inaczej. Cały czas nie otwierałam oczu, dlatego odczucia były mocniejsze. Miałam wrażenie, że jest tuż przy mnie. Przeszkadzał mi tylko wrzask ludzi, a ja chciałam słyszeć tylko jego głos.

Powoli uniosłam powieki, nie chcąc wyrywać się z tego stanu, i zamarłam. Wyglądało na to, że jeden z członków zszedł ze sceny i stanął naprzeciwko mnie. Jasnobłękitne oczy wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Nie ma mowy, żeby były prawdziwe, były zbyt piękne, zbyt niebieskie.

Chłopak cały czas śpiewał i może jakbym nie była pijana, wiedziałabym, że pewnie było to częścią show. Jednak alkohol krążył już w moich żyłach, doprowadzając krew do wrzenia.

Gdzieś obok dał się słyszeć pisk jakiejś dziewczyny, która była o krok od zamordowania swoich strun głosowych. To była ta sama dziewczyna, która wcześniej o mało co nie rzuciła się na nas, bo Niki wspomniała, że jeden z członków jest jej biasem.

Lee!!!

Patrzyłam na idealną twarz chłopaka i dopiero gdy usłyszałam jego imię, spadłam z hukiem na ziemię.

Jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu, a ja dziękowałam Bogu, że jest ciemno, bo moja twarz przypominała w tym momencie wielki dorodny pomidor.

Lee puścił w moją stronę oczko, po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócił na scenę.

Przez resztę próby nie miałam odwagi spojrzeć w jego stronę, dlatego próbowałam skupić uwagę na pozostałych członkach.

Dwie godziny później koncert trwał w najlepsze, a ja skakałam i piszczałam, zapominając o tym, co wydarzyło się wcześniej. Obejrzałam się za siebie i zaniemówiłam – ludzie trzymali w dłoniach lampki, które widziałam wcześniej, ale najlepsze było to, że cyfra sześć świeciła. Wyglądało to tak, jakby cały stadion palił się na jasnoniebiesko. Zamrugałam, bo wydawało mi się, że mam omamy. Byłam już mocno pijana, a atmosfera nie pomagała w tym, aby choć trochę wytrzeźwieć.

Właśnie zaczynała się nowa piosenka, tym razem raperzy przejęli pałeczkę. To było tak dobre, a mnie zrobiło się cholernie gorąco, dlatego, nie zastanawiając się dłużej, ściągnęłam koszulkę i zostałam w samym białym staniku. Kompletnie nie myślałam o tym, co robię, mój instynkt samozachowawczy wraz z samokontrolą i godnością zostały gdzieś przy dwóch butelkach soju i dwóch piwach. Na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie to, że byłam po około piętnastu godzinach lotu i mój mózg nie działał tak, jak powinien. Fakt, przespałam się trochę, ale nie wystarczyło, aby zregenerować się po takiej podróży.

– Sana! Co ty robisz! – krzyknęła Niki, ale w jej głosie słyszałam rozbawienie.

Ktoś, kto biegał prawie nago po ulicach Nowego Jorku w Halloween i straszył ludzi, nie miał prawa mnie oceniać.

Czułam na sobie spojrzenia wszystkich dookoła, a co najgorsze – również członków zespołu.

Nagle czyjeś ręce podniosły mnie i wyciągnęły z tłumu, prowadząc w nieznanym kierunku. Ten ktoś zrobił to z taką łatwością, jakbym ważyła ze czterdzieści kilo, jednak moje nieszczęsne BMI wskazywało na coś zupełnie innego. Dzięki Bogu, że nie przejmowałam się moją pięciokilogramową nadwagą.

– Ej! Co wy robicie! – Z tego wszystkiego zamiast po koreańsku, krzyczałam po angielsku.

– Zostawcie ją!

Usłyszałam jeszcze głos Niki, zanim wyprowadzono mnie na zewnątrz. Facet przypominający Bruce’a Lee rzucił w moją stronę koszulkę, którą przed chwilą ściągnęłam.

– Hej! Czy możesz mi powiedzieć… – Moje marne próby sklecenia zdania nie przynosiły skutku.

Bruce Lee spojrzał na mnie z politowaniem, po czym zamknął drzwi, zostawiając mnie samą.

– Czy takie rzeczy przytrafiają się tylko mnie? – wybełkotałam pod nosem, zakładając na siebie nieszczęsną koszulkę. W Ameryce, gdybym się rozebrała, pewnie biliby mi brawo, a tu zostałam eksmitowana na oczach tłumu.

Oparłam się plecami o murek i zjechałam w dół, z impetem siadając na tyłku. Jutro rano pewnie będę miała siniaki i będę płakać z bólu przez obtarte plecy, ale dziś miałam to gdzieś.

Podkuliłam kolana, objęłam je rękoma, po czym oparłam o nie głowę, nie mogąc opanować senności.

Tylko na chwilkę – pomyślałam i zamknęłam oczy.

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Podniosłam się szybko, starając się nie przewrócić. Usłyszałam, jak ktoś mamrocze coś pod nosem:

– Ssiiibal…[7]

Spojrzałam na nieznajomego. Był ubrany na czarno, na głowie miał kaptur, przez co cała jego twarz była zakryta.

Już chciałam go zapytać, kim jest i co tutaj robi, gdy z oddali usłyszałam zbliżające się kroki.

Nieznajomy zatrzymał wzrok za mną, po czym, nie czekając ani chwili dłużej, podbiegł do mnie, chwycił za rękę i pociągnął. Jego dłoń oplatała moją, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że miał tak delikatną skórę, jakby codziennie kąpał się w mleku.

Biegliśmy przez chwilę, po czym zatrzymaliśmy się tak nagle, że prawie obiłam się o jego plecy. Oparł mnie o coś szorstkiego, co przypominało drzewo, po czym nachylił się w moją stronę i wyszeptał mi do ucha po angielsku, muskając mnie oddechem w szyję:

– Stand still[8].

Zakręciło mi się w głowie, więc musiałam przytrzymać się jego ramion. Z jego gardła wyrwał się niekontrolowany dźwięk i miałam wrażenie, że tak samo jak ja, był tym zaskoczony.

Po chwili ułożył głowę tak, że jego usta zawisły nad moimi, były tak blisko, że wystarczyło, by przysunął się o milimetr, a pocałowałby mnie. Do moich nozdrzy wdarł się jego zapach i nie były to perfumy. Pachniał, jakby przed chwilą brał prysznic. Byłam tak skupiona na tym, że jego ciało dotykało mojego, że z ledwością zarejestrowałam kroki, które rozległy się gdzieś za nami. Ktoś kogoś szukał, tyle zrozumiałam z tego, co mówili, a kiedy byli blisko nas, poczułam, jak ramiona, które obejmowałam, robią się sztywne.

Po chwili zostaliśmy sami. Wszystko ucichło. W tym momencie doszło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i odepchnęłam z całej siły. Delikatny wiatr pieścił moją twarz, sprawiając, że trzeźwiałam.

– Kim ty jesteś? – zapytałam. Mój mózg nie działał jeszcze na tyle dobrze, aby przestawić się na koreański.

Nieznajomy włożył ręce do kieszeni dresowych spodni i przyglądał się mi, nie mówiąc ani słowa. Dookoła było ciemno, a on nadal miał twarz zakrytą przez ogromny kaptur, ale pomimo to wydał mi się znajomy.

Lee? Czy to był Lee z TBT?

Nagle poczułam się nieswojo.

– Gamsahamnida[9] – powiedział cicho, ale w jego głosie słyszałam siłę.

Skinął głową i odszedł.

Miałam ochotę zapytać, za co mi dziękował, ale za plecami usłyszałam głos Niki. Biegła w moją stronę, a ja na moment spuściłam mojego nieznajomego z oczu, a gdy znowu chciałam poszukać go wzrokiem, już go nie było.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[3] Soju – koreański alkohol, podobny do wódki, robiony na bazie ryżu, ziemniaków, pszenicy, jęczmienia zwyczajnego, batatów lub tapioki.

[4] Jamsil (kor., czyt. Dziamsil) – dzielnica w Seulu w Korei Południowej.

[5] Bias – ulubiony członek zespołu.

[6] UB – ultrabias – najbardziej ulubiony członek zespołu ze wszystkich ulubionych członków.

[7] Ssibal (kor.) – odpowiednik przekleństwa, kurwa mać.

[8] Stand still (ang.) – stój spokojnie.

[9] Gamsahamnida (kor.) – dziękuję.

 

Copyright © by Julita Sarnecka, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Katarzyna ‚yukatka’ Kalder

 

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, „DARKHART”

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-732-6

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.