Igniter. Myśli, których nie wypowiedziałem - Rutka Monika - ebook

Igniter. Myśli, których nie wypowiedziałem ebook

Rutka Monika

0,0
49,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

To, że czegoś nie pokazujemy, nie znaczy, że tego nie czujemy

Czy znacie historię Lizzy i Chase'a? Ich miłość - nie bez przeszkód - rozwijała się na kartach bestsellerowych powieści Spark, Flame i Ashes. Choć wydawałoby się, że wiemy już wszystko, w Igniterze Monika Rutka postanawia oddać głos Chase'owi, który wyprowadzi nas z tego błędu. Nadszedł czas, by spojrzeć na świat jego oczami - najpierw małego chłopca, potem dorastającego nastolatka i opiekuńczego brata, wreszcie dorosłego mężczyzny i poznać myśli, których Chase Shaw nigdy nie wypowiedział.

Prawdziwa uczta dla fanów trylogii The Chain

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 534

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Monika Rutka

Igniter.

Myśli, których nie wypowiedziałem

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli. 

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka

Redakcja i korekta: Anna Skóra

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Ilustracje wewnątrz książki: Monika Marszałek FortunateEm

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A. 

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice 

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl 

Drogi Czytelniku! 

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres 

https://beya.pl/user/opinie/ignite_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję. 

ISBN: 978-83-289-0931-1

Copyright © Monika Rutka 2024

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Abyście zawsze używali kolorowych kredek

Najdroższy czytelniku!

Trzymasz właśnie w rękach dodatek do trylogii The Chain. Zanim rozpoczniesz lekturę, proponuję Ci zapoznać się z treścią Spark, Flame oraz Ashes, ponieważ Igniter zawiera wiele scen, których dokładne wyjaśnienie znajduje się w poprzednich częściach. Jeśli chcesz wszystko zrozumieć i nie lubisz psuć sobie zabawy, zacznij od początku.

Każdemu, kto historię Chase’a i Lizzy już zna, życzę udanej podróży do Crosby.

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak przemoc, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze. Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.

Dark

Rozdział 1

Chase

Manchester, rok 2002

Patrzę na kredki i zastanawiam się, którą wybrać. Narysowałem już słońce, drzewo i trawę. Teraz chciałbym na przykład psa. Psy są super! Niedawno zapytałem cioci, czy moglibyśmy jednego zaadoptować, ale się nie zgodziła. Szkoda. Może kiedyś zmieni zdanie.

— Proszę! — mówię, bo ktoś puka do drzwi.

Biorę do ręki czarną kredkę.

— Co robisz, synku? — pyta babcia, a po chwili stawia na moim biurku kubek z mlekiem i siada na krześle obok mnie. — O! Jak ładnie.

— Dziękuję. Ale teraz bądź cicho.

Wysuwam język, żeby się skupić. Powoli rysuję ucho, a później pyszczek. Niedawno Jojo nauczyła mnie rysować zwierzęta. Na początku trochę mi nie wychodziło i się złościłem, ale teraz jest lepiej. W przyszłości chciałbym być rysownikiem. Ciocia mówi, że jeśli tego pragnę, muszę dużo ćwiczyć.

Uśmiecham się do siebie, kiedy udaje mi się narysować psa. Jest ładny. Ma fajne łapy.

— Chase? — Babcia znowu się odzywa, kiedy zaczynam go kolorować.

— Hm? — Powoli przejeżdżam kredką, żeby nie wyjść za linię.

— Nie uważasz, że słońce powinno być żółte?

Zatrzymuję się i marszczę brwi.

— A nie może być granatowe? To tak, jakby było za burzowymi chmurami.

— Drzewo i trawa też są za chmurami?

— Przecież są zielone, patrz. — Pokazuję palcem na obie te rzeczy.

— Masz rację, ale są bardzo ciemne. — Uśmiecha się. — Powinieneś używać więcej wesołych barw, a nie tylko szarych, czarnych i granatowych, bo to smutne kolory. Na ich tle twój piesek wygląda na nieszczęśliwego, kochanie.

Zaciskam usta i jeszcze przez chwilę przyglądam się rysunkowi. Biorę znowu do ręki czarną kredkę i koloruję zwierzaka. Babcia nie mówi już nic więcej. Całuje mnie w głowę, a później wychodzi. Słyszę, że robi coś w kuchni. Chyba gotuje.

Kończę swój rysunek, a kiedy stwierdzam, że jest taki, jak chciałem, chowam go do szuflady.

Z misiem pod pachą kładę się na łóżku. Przewracam się na lewy bok i ustawiam Terry’ego naprzeciwko swojej twarzy. Lubię jego oczy. Są trochę śmieszne, ale ciocia mówi, że dzięki temu jest wyjątkowy.

Przejeżdżam palcami po głowie pluszaka. Wzdrygam się, gdy rękaw bluzy ociera się o zaczerwieniony nadgarstek. Ostatnio znowu byłem niegrzeczny i Thomas musiał mnie ukarać. Bardzo bolało. To dlatego słońce, drzewa i trawa były smutne.

Bo mi też jest trochę smutno.

Rozdział 2

Jonathan

Manchester, rok 2003

Wrzucam torbę na tył pojazdu, po czym zajmuję miejsce obok Waltera. Facet skubie paznokcie, wyraźnie zamyślony. Siedzący za kierownicą George wyjeżdża spod szpitala, uruchamiając koguta oraz syrenę.

— Co z tobą? — Szturcham kolegę w ramię.

Zapinam pas bezpieczeństwa, podczas gdy Walter przenosi wzrok na przednią szybę i ciężko wzdycha. Od początku zmiany chodzi jakiś struty. Wczoraj też był nie w sosie.

— Rozwodzę się z Lindą.

— Żartujesz! — wydziera się George, wchodząc w ostry zakręt. Jest równie zaskoczony co ja. — Przecież jeszcze niedawno mówiłeś, że nigdy wcześniej nie czułeś się tak szczęśliwy w małżeństwie i że te wakacje w Hiszpanii były jak drugi miesiąc miodowy.

— Bo były. — Kolega wzrusza ramionami. — Ale tylko dla mnie.

— Zrobiła skok w bok, co? — George jak zwykle nie przebiera w słowach.

— Co? Nie! Oczywiście, że nie! Nie wszystko sprowadza się do zdrady, dzieciaku.

— Nie? — dziwi się chłopak. — Ostatnio słyszę tylko o takich przypadkach. Pojawia się ktoś trzeci i czar pryska. Ludzie, którzy przyrzekali sobie miłość aż po grób, stwierdzają nagle, że nigdy się nie kochali.

— Uczucie Lindy faktycznie się wypaliło, ale nie miał na to wpływu żaden mężczyzna. Rozstaliśmy się w zgodzie. Nie chcę jej ograniczać ani zatrzymywać na siłę. Życie ze świadomością, że nie jest przy mnie szczęśliwa, byłoby udręką.

George patrzy na mnie porozumiewawczo. Widzę, że myśli o tym samym co ja.

Żona Waltera to niezłe ziółko. Któregoś razu przyszła do szpitala i otwarcie ze mną flirtowała, jednak szybko ją spławiłem. George również. Kiedyś nawet słyszałem, że romansowała z ordynatorem kardiologii i ortopedii, ale nigdy w to nie wnikałem. To nie moja sprawa.

— Nie łam się, staruszku. — Klepię mężczyznę po plecach. — Jeśli jakkolwiek cię to pocieszy, też jestem rozwodnikiem. W dodatku dużo młodszym od ciebie.

— Faktycznie, pocieszające. — Śmieje się bez humoru. — Zauważ tylko, że ty jeszcze masz szansę ułożyć sobie życie. Ja już się sypię.

— Trochę tak, ale nadrabiasz kaloryferem — pociesza go George, gasząc silnik. — Dobra, jesteśmy na miejscu.

Biorę z karetki torbę medyczną i wraz z Walterem wchodzimy do kamienicy.

— Przysięgam, że jeśli za chwilę wyskoczy ktoś do mnie z pięściami, to mu oddam. — Marszczy nos, zapewne przez roznoszący się po klatce schodowej zapach taniego alkoholu.

— Z tego, co zrozumiałem, doszło do pobicia, więc może będziesz miał szansę się wyżyć — mamroczę, wspinając się na trzecie piętro.

Pukam w drzwi, na których znajduje się ósemka, i cierpliwie czekam, aż ktoś je otworzy. Dzieje się to kilkanaście sekund później. Spuszczam wzrok na stojącego przed nami malca.

— Dzień dobry — mówi jako pierwszy.

Nachylam się, aby znaleźć się na jego wysokości. Z doświadczenia wiem, że dzięki temu dzieci czują się bezpieczniej.

— Dzień dobry. Jestem lekarzem. Słyszałem, że twoja ciocia jest chora.

Chłopiec — na oko ma nie więcej niż siedem lat — kiwa głową i znika w jakimś pomieszczeniu. Podążamy za nim, rozglądając się po mieszkaniu. Jest schludne oraz czyste, ale strasznie w nim śmierdzi. Dokładnie tak, jak na korytarzu.

W pokoju, do którego wchodzimy, pali się tylko mała lampka, dlatego naciskam włącznik głównego światła. Na stole leży kobieta. Od pasa w dół jest przykryta, a obok niej leży miś. Gdzieniegdzie ma przyklejone kolorowe plastry. Podchodzę do niej i oceniam stan poszkodowanej. Jest nieprzytomna, ale żyje.

Walter wciąga głośno powietrze, zwracając tym moją uwagę. Podniósł koc. Mój oddech robi się cięższy. Kolega bierze ode mnie torbę i wyjmuje z niej stetoskop.

— Dziękuję. Przyjechał już lekarz i pomaga cioci. — Słyszę głos malca, chyba rozmawia z kimś przez telefon. — Dziękuję, ty też. Idę do cioci, cześć.

Niedługo potem mały brunet wraca do salonu.

— Czy ciocia jest bardzo chora? — pyta, z zaciekawieniem przyglądając się Walterowi.

Uśmiecham się do niego ciepło.

— Nie. Wszystko będzie w porządku, ale musimy zabrać ją do szpitala.

— D-dlaczego?

— Aby się upewnić, że nic jej nie jest. Zrobimy kilka badań — wyjaśniam. — Mieszkasz tutaj sam z ciocią?

Kiwa głową.

— Czy opowiesz mi, co się stało?

Chłopiec zerka na swoją ciocię i znów na mnie.

— Usłyszałem jakieś dziwne dźwięki. Przyszedłem tutaj i był tu Thomas.

— Kim jest Thomas?

— To chłopak cioci. — Nerwowo bawi się palcami. — Mówił dziwne rzeczy i dziwnie się ruszał, i ciocia krzyczała, żebym poszedł do pokoju, i Thomas ją uderzył, i Jojo zasnęła. Przykryłem ciocię, bo było jej zimno. To ja przykleiłem te fajne plastry. Zostawiłem misia, żeby jej pilnował, i zadzwoniłem na numer alarmowy. Marissa powiedziała, że pomożecie Jojo.

Spojrzenia moje i Waltera co jakiś czas się krzyżują. Nie podoba mi się to, co słyszę.

— Jesteś bardzo dzielnym chłopcem — chwalę go. Do pomieszczenia wchodzi George z noszami. — Zabierzemy ciebie i ciocię do szpitala, dobrze? Zaopiekujemy się wami. Jak masz na imię?

— Chase, a ty? Czy mogę zabrać ze sobą swojego misia?

— Oczywiście, że możesz. Jestem Jonathan.

***

Wrzucam do automatu dwie monety i czekam, aż plastikowy kubek wypełni się napojem. Gdy maszyna wydaje typowy dla niej dźwięk, zabieram naczynie, po czym ruszam wzdłuż korytarza. Na jednym z krzeseł siedzi Chase. Głowę ma spuszczoną. Palcami kreśli jakieś wzory na swojej maskotce.

— Proszę. — Zajmuję miejsce obok niego i podaję mu gorącą czekoladę. Kanapkę zjadł chwilę wcześniej.

— Dziękuję — mamrocze.

Malec upija łyk napoju, machając przy tym energicznie nogami. Jakiś czas temu wszedł w dyskusję z jednym z lekarzy, podczas której stanowczo oznajmił, że nie wyjdzie stąd bez swojej cioci. Jego upór chwycił pielęgniarki za serce. Ostatecznie postanowiłem wydłużyć swój dyżur i posiedzieć tu z nim aż do przyjazdu jego babci, matki poszkodowanej. Nie ukrywam, mnie również poruszyła ta sytuacja.

Wstępne badania wykazały, że chłopiec był świadkiem gwałtu, ale prawdopodobnie nie wiedział, jak tę sytuację nazwać. W drodze do szpitala postanowiłem zająć go rozmową. Powiedział mi wtedy, że ma sześć lat. Jest zaledwie rok młodszy od mojej Caroline, a życie już pozostawiło na nim piętno. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak to na niego wpłynie, gdy zrozumie, co tak naprawdę się dzisiaj wydarzyło.

Nagle do moich uszu docierają jakieś rozmowy. Patrzę w prawo na wychodzącego zza rogu Charlesa, lekarza prowadzącego cioci Chase’a. U jego boku idzie starsza kobieta. Kiedy zauważa sześciolatka, jej oczy otwierają się szeroko. Ignoruje słowa doktora i biegnie w naszą stronę. Zabieram od chłopca kubek, gdy babcia porywa go w ramiona.

— Boże, dziecko. Nic ci nie jest? — Lustruje malca od stóp do głów, zatrzymując się na oczach.

Twarz Chase’a nie wyraża żadnej emocji, chłopiec nie mówi ani słowa, po prostu patrzy. Do kobiety bardzo szybko dociera, że nie otrzyma odpowiedzi. Wzdycha i podnosi na mnie wzrok.

— Pan jest zapewne lekarzem, który zaopiekował się moim wnukiem. — Wstaje, wysuwając ku mnie dłoń. — Theresa Clarke, babcia Chase’a.

— Jonathan Shaw.

— Nie wiem, jak się panu odwdzięczę, naprawdę.

Uśmiecham się do niej, co z widocznym przymusem odwzajemnia. Oczy ma przekrwione, makijaż rozmazany, a policzki mokre od łez.

— Pani Clarke. — Charles staje w drzwiach prowadzących do pokoju, w którym leży Josephine. — Pani córka właśnie się wybudziła.

Na te słowa Chase zrywa się z miejsca, a ja podążam za nim. Chłopiec nie czeka ani sekundy. Wbiega do sali, wskakuje na łóżko szpitalne i mocno wtula się w swoją ciocię.

— Przepraszam, że nie potrafiłem cię uratować — mówi łamiącym się głosem.

Coś uciążliwego staje mi w gardle. Patrzę na tę dwójkę otępiały. Próbuję się ruszyć, lecz nogi odmawiają mi posłuszeństwa, gdy wzrok Josephine Clarke krzyżuje się z moim.

Rozdział 3

Josephine

Manchester, rok 2004

Przejeżdżam otwartą dłonią po sukience, ostatni raz przeglądając się w lustrze. Po mieszkaniu znów roznosi się irytujący dzwonek, dlatego opuszczam sypialnię. Wpadam na biegnącego w tę samą stronę Chase’a.

— A co, jeśli po drugiej stronie jest włamywacz? — Unoszę brew, gdy młody chwyta klamkę.

W jego oczach nie widać strachu, ale coś, co sprawia, że czuję się teraz jak małe dziecko.

— Włamywacz nie dzwoni, ciociu — wymądrza się i otwiera drzwi, za którymi stoi Jonathan wraz z Caroline. — Cześć.

— Cześć. — Mała blondyna szczerzy się radośnie i zbija z nim piątkę. — Cześć, Jo.

Odpowiadam jej równie szerokim uśmiechem, po czym przenoszę wzrok na Jona. Obserwował mnie już wcześniej i to sprawia, że się czerwienię. Spojrzenie Shawa potrafi onieśmielić nawet najbardziej pewną siebie osobę. Nadal się do tego nie przyzwyczaiłam.

— Chodź, pokażę ci grę, którą ostatnio dostałem. — Młody ciągnie Caroline za rękę.

— Chase! — Zatrzymuję go. — Nie zapomniałeś o czymś?

Chłopiec zastanawia się chwilę nad moim pytaniem. W końcu otwiera usta i zerka na Jonathana.

— A, no tak. Cześć, Jon. — Macha do niego. — Możemy już iść?

— N…

— Śmigajcie — przerywa mi rozbawiony Shaw.

Zaciskam wargi. Odprowadzam dzieciaki wzrokiem, a gdy znikają w pokoju Chase’a, zbieram się w sobie, by spojrzeć na Jonathana. Ręce wcisnął do kieszeni garniturowych spodni i znów patrzy na mnie w ten przeszywający na wskroś sposób.

— Jestem zaskoczony, że miałem do czego przyjechać.

Choć twarz nie wyraża absolutnie nic, w jego głosie wyłapuję nutę rozbawienia. To sprawia, że ulatuje ze mnie cały stres. Kładę dłonie na biodrach, starając się wyglądać na urażoną.

— Dobrze wiedzieć, że tak nisko oceniasz moje zdolności kulinarne.

— Mam ci przypomnieć, kto ostatnio spalił kurczaka?

— To twoja wina. Rozpraszałeś mnie. — Wskazuję na niego oskarżycielsko palcem.

— Oczywiście. — Przewraca oczami. — Jeśli to cię jakoś pocieszy, robisz najlepszą kawę, jaką kiedykolwiek piłem.

— Myślisz, że udobruchasz mnie miłymi słówkami? — Mrużę powieki.

— Wychodzi?

— Jesteś w tym coraz lepszy. — Idę do kuchni. — Czyli kawa, tak?

— Zdecydowanie. — Siada na jednym z krzeseł.

Nastawiam czajnik z wodą, a z szafki wyjmuję dwa wzorzyste kubki. Do każdego wsypuję po łyżeczce zmielonych ziaren.

— Ciężki dzień? — zagaduję, gdy zauważam, że przeciera twarz ręką.

— Można tak powiedzieć. — Wzdycha. — Niedawno wróciłem z dyżuru i miałem małą sprzeczkę z Amandą.

Odkładam pojemnik z kawą, po czym opieram się o blat, zwrócona twarzą do mężczyzny. Jest zmartwiony, jak zawsze po kłótni ze swoją byłą żoną. Ta kobieta czepia się o wszystko i czasami odnoszę wrażenie, że zatruwanie życia Jonathanowi to jej hobby.

— Jeśli nie chcesz o tym mówić…

— Chodź tu.

Wpatruje się we mnie zmęczonym wzrokiem, a ja nie potrzebuję wiele czasu, żeby wysłać sygnał do nóg i się ruszyć. Do moich nozdrzy dociera zapach wody po goleniu, gdy Jon chwyta mnie za ręce i wciąga na swoje kolana. Serce zaczyna mi walić o klatkę piersiową. Mam nadzieję, że tego nie czuje.

— To chyba pierwszy raz w życiu, kiedy z przyjemnością wykonałbym resuscytację — mówi rozbawiony. — Oddychaj, Jo. — Zostawia delikatny pocałunek tuż nad moją piersią, a kolejny trochę wyżej.

— Rób tak dalej, a odlecę szybciej, niż myślisz. — Przymykam powieki, nie próbując nawet udawać, że nie sprawia mi to przyjemności.

Z poczucia błogości wyrywa nas dźwięk gotującej się w czajniku wody. Niechętnie odsuwam się od Jonathana i zalewam kubki. Proponuję, abyśmy usiedli w salonie. Jon upewnia się, że dzieciakom niczego nie brakuje, następnie zajmuje miejsce na kanapie, tuż obok mnie. Przerzuca moje nogi przez swoje uda, jakby było to dla nas czymś normalnym i naturalnym, a prawda jest taka, że nigdy wcześniej tak nie robiliśmy. Mimo wszystko nie zamierzam narzekać.

— Jak się czujesz? — Upijam łyk kawy.

— Teraz już dobrze. — Zostawia na moim czole mokry pocałunek. — A ty? Jak ci minął dzień?

— W porządku. Większość czasu spędziłam na sprzątaniu. Później odebrałam Chase’a i zrobiłam zakupy na cały tydzień.

— Produktywnie. — Przejeżdża dłonią po moich plecach, nagle poważniejąc. — Jo.

Niespodziewana zmiana jego nastroju udziela się również mnie.

— Tak?

Nastaje cisza. Jedyne, co słychać, to śmiechy Chase’a i Caroline z pokoju naprzeciwko. Odstawiam kubek na stolik i robię, co mogę, aby nie panikować, jednak im dłużej Jon milczy, tym trudniejsze to jest.

Jonathan chwyta moje biodra, z niebywałą lekkością zmieniając naszą pozycję tak, że teraz siedzę na nim okrakiem. Kładę dłonie na oparciu kanapy, przyglądając mu się z góry. Napięcie na jego twarzy budzi we mnie niepokój, ale postanawiam milczeć. Cierpliwie czekam, aż zabierze głos. Robi to kilka sekund później.

— Moja sprzeczka z Amandą dotyczyła ciebie — wyznaje z zauważalnym trudem. — Tak, jak podejrzewałem, nie potrafi zaakceptować mojego nowego życia i… Dziś zagroziła, że jeśli nie przestaniemy się spotykać, zrobi wszystko, by odebrać mi Caroline.

Przełykam gulę, która automatycznie stanęła mi w gardle. Czując ucisk w piersi, zaczynam schodzić z kolan Jonathana, jednak ten delikatnie mnie powstrzymuje.

— Co ty robisz, Jo?

— Nigdy nie stanę między tobą a córką. Znasz moje stanowisko. Nie pozwolę, by Car wychowywała się bez ojca.

— Wiem. — Unosi nieznacznie kąciki ust. — Przysięgam, że jesteś najszlachetniejszą i najcudowniejszą kobietą, jaką dane mi było poznać. Zawsze myślisz o innych, nigdy o sobie. Irytuje mnie to, ale też budzi podziw. Jeśli sądzisz, że pozwoliłbym ci odejść, bo moja była żona jest zgorzkniała i samolubna, to się mylisz. Nie zrezygnuję ani z ciebie, ani z Chase’a, ani z Caroline, ale muszę wiedzieć… — Wypuszcza powietrze, wyraźnie zestresowany. — Muszę wiedzieć, czy odwzajemniasz choć w małej części to, co ja czuję do ciebie, bo, cholera, szaleję na twoim punkcie, Josephine Clarke. Nie wiem, jak to robisz, ale nie mogę przestać o tobie myśleć, i to nie tak, że mi to przeszkadza. Uwielbiam…

Zamykam usta Jona pocałunkiem. Silnym, pełnym obietnic, które najprawdopodobniej nieprędko wypowiem na głos, ponieważ taka właśnie jestem — pozornie dzielna i niezależna, ale w rzeczywistości tchórzliwa, gdy w grę wchodzą uczucia. Szczególnie takie, które mogłyby mnie zranić. A miłość do Jonathana Shawa jest wręcz bolesna. Nigdy wcześniej nie kochałam nikogo tak, jak kocham tego mężczyznę. Mojego wybawiciela, który okazał się też najlepszym przyjacielem.

— Myślę, że najwyższa pora zamontować tu drzwi.

Głos Caroline sprawia, że zastygamy w bezruchu. Odsuwam się od Jona i patrzę mu w oczy. Niemal równocześnie wybuchamy gromkim śmiechem.

Spoglądam przez ramię na stojące w przejściu dzieciaki. Wyglądają, jakby lada moment miały zwymiotować.

— Któregoś dnia powtórzę ci te słowa — mówi Jonathan, gdy z niego schodzę.

— Nie sądzę, to obrzydliwe. — Krzywi się Car.

Chase znika za ścianą, dlatego idę za nim aż do kuchni. Młody otwiera lodówkę i wyjmuje mleko. To już czwarta butelka, którą opróżnia w tym tygodniu, a mamy dopiero wtorek.

— Wszystko w porządku, dzieciaku? — Opieram się o ścianę i zaplatam ręce pod piersiami.

W odpowiedzi otrzymuję tylko wzruszenie ramionami. Jak zawsze. Mój siostrzeniec jest bardzo zamknięty w sobie. Trudno wyciągnąć z niego cokolwiek i zgadnąć, co może chodzić mu po głowie. Nawet gdy nie zgadza się z moimi decyzjami, milczy. To dlatego przez ostatni rok tak ostrożnie rozwijałam relację z Jonathanem. Każdy krok w życiu stawiam z myślą o Chasie i nie chcę przysparzać mu więcej cierpienia. Jest dzieckiem. Powinien cieszyć się tym okresem życia, a nie zamartwiać o mnie. Wiem, że to robi. On ciągle się martwi, choć nigdy tego nie przyzna.

— Słońce…

— Lubię go. — Siedmiolatek uśmiecha się lekko.

I wychodzi.

Tyle mi wystarczy.

Rozdział 4

Chase

Crosby, rok 2006

— Możesz przestać się wiercić, dzieciaku? — marudzi babcia, próbując zapiąć mi muszkę.

Zadzieram głowę, żeby trochę jej pomóc.

— To głupie. — Wzdycham przeciągle.

— No, ale co poradzisz? Tak trzeba i… Cholera jasna, jakie to popieprzone. Co za gó… — Przerywa, kiedy zaczynam się śmiać. — Jeśli powtórzysz to ciotce, już nigdy nie zrobię ci ciasta czekoladowego.

Sznuruję usta i wyrzucam klucz. Gdybym mówił Jo o wszystkim, co gada babcia, zabroniłaby mi do niej jeździć. To ona nauczyła mnie słów, o których istnieniu nie wiedziałem. Chyba nie powinienem ich używać, przynajmniej nie teraz, ale je zapamiętałem. Tak na wszelki wypadek.

Babci w końcu udaje się zapiąć muszkę. Jest strasznie niewygodna, ale ciocia uparła się, że muszę ją mieć. To jej dzień, dlatego nie będę się kłócił.

— Wyglądasz jak prawdziwy dżentelmen.

Patrzę na swoje odbicie.

— Wyglądam, jakby wypuścili mnie z cyrku.

— Czyli jak zawsze. — Caroline wchodzi do mojego pokoju. — Jeśli to cię pocieszy, też nie lubię tego kostiumu.

Jo kazała jej się ubrać w różową sukienkę. Na głowie ma wianek z jakichś białych kwiatów. Wygląda dziwnie, jak nie ona.

— Słuchajcie, wystarczy, że przetrwacie w tym do pierwszego tańca. Później was przebiorę — obiecuje babcia.

Caroline opowiada, że była niedawno w restauracji, w której odbędzie się wesele, i że bardzo jej się podoba. Nie interesuje mnie to, dlatego szukam sobie zajęcia. Korytarz jest pusty, ale na jego końcu słyszę głos cioci. Drzwi do jej sypialni są lekko uchylone. Stoi plecami do mnie, ubrana w białą, ciągnącą się po ziemi suknię.

— Nie masz pojęcia, ile bym dała, abyś była dziś przy mnie. Abyście obie były dziś przy mnie… Nie, nie płaczę, ale trochę mi przykro… Tak, wiem. Oczywiście… Ucałuj Aidena i Lizzy… Dziękuję. Kocham cię, pa.

Jojo pociąga nosem, a kiedy patrzy w lustro, od razu zauważa, że się jej przyglądam. Robi duże oczy i odwraca się twarzą do mnie. Chyba jest przestraszona. Choć jednak nie, bo teraz się uśmiecha.

— Przystojniak z ciebie — mówi radośnie.

Poprawiam uciskającą mnie muszkę, przyglądając się cioci. Wygląda jak księżniczka z bajek, które oglądam czasem z Caroline.

— Z ciebie też.

Moja odpowiedź wywołuje śmiech Jo.

— Coś się stało? Czy przyszedłeś tak po prostu?

— Nudziłem się. — Wzruszam ramionami.

— W takim razie może mi pomożesz? — Sięga po coś, co chyba jest koroną. — Muszę założyć welon — dodaje. — Przysuń krzesło i stań na nim.

Tak też robię. Ciocia odwraca się w stronę lustra, a ja staję za nią. Teraz jesteśmy podobnego wzrostu. Jojo wyjaśnia, że to, co trzymam w rękach, to tiara. Umieszczam ją między jej blond włosami i pomagam przerzucić biały materiał za plecy.

Ciocia wygląda jeszcze ładniej niż przed chwilą.

— Co? — pytam, gdy zauważam, że mi się przygląda.

— Cieszę się, że cię mam, wiesz? — Jej oczy robią się szklane. Zanim jestem w stanie coś powiedzieć, porywa mnie w ramiona. — Obiecuję, że zrobimy, co w naszej mocy, abyś był szczęśliwy.

Wtulam się mocniej w Jojo.

— Mogę też? — Caroline wbiega do sypialni i wpycha się na moje krzesło. — Wow, ale super wyglądasz! Tata oszaleje!

— Tak myślisz?

— Jestem tego pewna! — Skacze, rozpychając się.

— Popieprzyło cię? — Z trudem łapię równowagę.

— Chase! — karci mnie ciocia. — Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno tak mówić?

— Ale to… — Już mam wydać babcię, gdy przypominam sobie jej groźbę. — Wymsknęło mi się.

— Żeby mi to było ostatni raz. — Grozi palcem, ale widzę, że tylko udaje. — Kocham was, dzieciaki.

— My ciebie też. — Car odpowiada za mnie i całuje ją w policzek. — Babcia Theresa mówi, że powinniśmy się powoli zbierać.

— Faktycznie, już późno. — Ciocia patrzy na zegar, a następnie daje krok w tył i okręca się wokół własnej osi. — Jest dobrze?

— Jest pięknie.

Wszyscy patrzymy w stronę drzwi, gdzie stoi babcia. Sprawia wrażenie zamyślonej. Warga jej drży, ale kąciki ust ma lekko uniesione. Spogląda na Jojo w dziwny sposób, nie wiem, jak to opisać, ale odnoszę wrażenie, jakby obie porozumiewały się bez słów, bo w końcu ciocia kiwa głową.

— Jedźmy. — Jo bierze ze sobą kwiaty, po czym schodzi z nami na parter.

Droga do urzędu stanu cywilnego, bo tak nazywa się miejsce, w którym Jonathan weźmie za żonę moją ciocię, strasznie się ciągnie. Tak samo cała uroczystość aż do przekazania obrączek. Wtedy Jojo wybucha płaczem, a Jonathan ją całuje.

Po wszystkim jedziemy do restauracji. Obserwuję gości, którzy wchodzą do budynku i składają cioci i Jonowi życzenia. Straszna nuda.

— A ty dokąd? — pyta babcia, gdy zaczynam się oddalać.

— Zaraz wrócę.

Idę do łazienki i staję przy pisuarze, obok jakiegoś chłopaka. Jest mniej więcej w moim wieku. Wydaje mi się, że siedziałem obok niego w urzędzie.

— Jesteś synem pani Josephine? — odzywa się nagle.

— Nie, to moja ciocia.

— Aha. Mam na imię Logan. — Zapina rozporek i wyciąga dłoń. — Logan Turner.

Ściskam jego rękę.

— Chase…

Logan piszczy jak dziewczyna i odskakuje w tył. Dopiero teraz dociera do mnie, że obróciłem się i osikałem mu buty. Przysuwam się do pisuaru.

— Sorry. — Czuję, że moje policzki robią się czerwone.

Chłopak patrzy w szoku na swoje lakierki. Mija dużo czasu, zanim podnosi wzrok. Gdy to robi, zgina się wpół i wybucha śmiechem. Ja też, ale dopiero po zapięciu guzika od spodni.

— Śmieszny jesteś — mówi rozbawiony. — Więc nazywasz się Chase?

Podchodzimy do umywalki i myjemy ręce. Przy okazji Logan wyciera buty.

— No, a ty kim jesteś dla Jonathana?

— Mój tata się z nim kumpluje.

— Mieszkasz w Crosby?

— Tak.

— To chyba będziemy chodzili do jednej szkoły.

— Serio? Ekstra! To może też będziemy się kumplować?

Uśmiecham się lekko.

— No dobra.

— Fajnie. Chcesz się w coś pobawić? Trochę wieje nudą.

— Prawda.

Suszymy dłonie i wychodzimy z łazienki. Od razu kierujemy się do ogrodu.

— Już macie dosyć?

Prawie równocześnie obracamy się do stojącej za nami babci Theresy.

— Dobry. No, tak jakby. Idziemy się bawić. — Kolega odpowiada za nas dwóch.

— Tak? A ty kim jesteś, młodzieńcze?

— Logan Turner, proszę pani. — Salutuje. — Jestem kumplem Chase’a.

Babcia mierzy go wzrokiem od stóp do głów, a następnie patrzy na mnie.

— Już mi się podoba — przyznaje. — Słuchajcie, pozwolę wam wyjść na zewnątrz, ale dopiero po pierwszym tańcu, inaczej dostanie mi się po uszach od Josephine. Kupię wam nawet lody. Widziałam, że niedaleko jest sklep spożywczy. Umowa stoi?

— Stoi — mówimy chórem.

Idziemy za babcią w tłum zbierających się na parkiecie ludzi. Razem z Loganem przepychamy się na przód, żeby coś widzieć. Z głośników leci już jakaś piosenka, nie znam tytułu, ale jest fajna. Ciocia tańczy z Jonathanem i uśmiecha się do niego szeroko. Zawsze to robi, gdy z nim jest.

Wszyscy klaszczą i wiwatują. Tylko ja stoję i patrzę. Nie umiem się ruszyć, bo dociera do mnie, że to już nigdy nie będzie tylko Jojo i Chase przeciwko światu.

Przy niej zawsze będzie stał Jon.

Rozdział 5

Caroline

Crosby, rok 2008

— Ty dosłownie prosisz się dzisiaj o lanie! — Wybiegam ze swojego pokoju i trzaskam drzwiami, żeby dotarło do niego, jak poważna jest sytuacja.

Pokój Chase’a, na jego szczęście, jest pusty. Sprawdzam jeszcze łazienkę oraz przylegającą do niej sypialnię, a następnie zbiegam na parter. W kuchni natrafiam na Josephine. Krztusi się napojem, kiedy widzi, co trzymam w rękach.

— Matko. — Przeciera ścierką kawę, którą rozlała na blacie. — Odprawiałaś jakieś egzorcyzmy?

Siadam przy wyspie i z hukiem odkładam tam trzy lalki. Jedna nie ma głowy, druga włosów, a ta ostatnia została przyklejona do ściany i przy jej odrywaniu odleciały plecy. W dodatku twarz oraz ubranka każdej z nich są czerwone od jakichś farbek.

— Chase wypowiedział mi wojnę. — Zaciskam usta, wpatrując się w zabawki.

— Wojnę? — dziwi się Jo.

— Wczoraj przez przypadek zepsułam jego zamek z Lego i dzisiaj zniszczył coś mojego. To oznacza, że już nie jesteśmy przyjaciółmi, tylko wrogami.

— Poważna sprawa.

— No, muszę się zemścić, bo inaczej wyjdę na miękką faję.

— A ty skąd znasz takie wyrażenie, przepraszam bardzo?

— Babcia Theresa tak mówi.

— Aha. — Josephine unosi brwi.

— Wiesz może, gdzie jest ten parszywy… — Kiedy widzę jej minę, postanawiam się powstrzymać i wszystkie nieładne określenia zmieniam na: — Chase?

— Nie mam pojęcia.

— Dobra.

Zeskakuję z krzesła, po czym wychodzę z kuchni. Rozglądam się po salonie, ale tam go nie znajduję. Skrytka na miotły, łazienka oraz piwnica też są puste, dlatego wychodzę na zewnątrz. Przeszukuję ogród, a gdy zadzieram głowę, zauważam na dachu jakiś ruch.

— Oby sparzyła ci się dupa na tym skwarze! — Mrużę oczy. — Obiecuję, że w nocy ogolę ci głowę tak, jak ty to zrobiłeś mojej lalce!

— Moje włosy odrosną, jej raczej nie. — Szczerzy się do mnie.

— Serio, Chase? — Tupię nogą. — Dobrze wiesz, że to był wypadek.

Biorę leżący niedaleko kamień i rzucam nim w chłopaka. Niestety, robi unik.

Skoro tak chce się bawić, to w porządku.

Kiedy wracam do domu, od razu idę do łazienki. Wyjmuję z szafki pastę do zębów, a następnie całą zawartość tubki wciskam do butów Chase’a tak, żeby nie było to widoczne.

— Kreatywne.

Wzdrygam się przyłapana. Josephine stoi w przejściu do salonu, ale nie wygląda na wkurzoną, tylko rozbawioną.

— Zasłużył sobie — mówię, tak na wszelki wypadek.

— Następnym razem użyj kleju. — Puszcza do mnie oko i znika.

Hm, to jest myśl!

Chowam trampki Chase’a do szafki. Biorę z kuchni lalki i zamykam się w swoim pokoju. Niestety, nie udaje się ich uratować. Gdy schodzę na kolację, ten głupek ma ze mnie ubaw. Próbuję go ignorować, żeby nie narażać się tacie, bo ostatnio został wezwany do szkoły. Trochę narozrabiałam.

— Ale chmury, chyba będzie padać — mamrocze Jo, patrząc w okno. — Hej, co powiecie na to, żebyśmy w przyszły weekend wybrali się do Londynu na małą wycieczkę?

— A może Edynburg? Tam jeszcze nie byliśmy — odpowiada tata.

— Jak dla mnie spoko. — Mój największy wróg wzrusza ramionami. — Co ty na to, Car?

Liczę, że mój wzrok powali go na ziemię. Niestety, to się nie dzieje. Robię, co mogę, żeby nie wybuchnąć, i grzecznie mówię, że z przyjemnością się przejadę.

Chase chyba rozumie, że mnie nie sprowokuje. Zaczyna opowiadać o jakichś rozgrywkach w szkole, ale go nie słucham. Kończę jeść, sprzątam po sobie i idę się wykąpać. Przed snem, jak zawsze, przychodzi Josephine.

— Doszliście do porozumienia? — Kładzie się obok mnie.

Wieczorne rozmowy to nasz rytuał.

— Nie. — Pozwalam, żeby naciągnęła mi kołdrę aż po samą szyję. — Jutro nieźle się zdziwi.

— To na pewno — śmieje się. — Nie sądzisz, że lepiej byłoby po prostu porozmawiać i wyjaśnić wszelkie niejasności?

— Próbowałam, ale on mnie nie słucha. Jest głupi jak but.

— Czy ten tekst również podłapałaś od Theresy? — Po jej minie stwierdzam, że nie jest zadowolona.

— Nie? — Uśmiecham się lekko. — Polecam po prostu porozmawiać i wyjaśnić wszelkie niejasności.

— Ale z ciebie mądrala. — Jo wysuwa w moją stronę język, a następnie całuje mnie w czoło. — Idę sprawdzić, co u twojego wroga. — Zerka za okno. — Matko, ale ulewa. Śpij dobrze, dzieciaku.

— Ty też! — krzyczę, zanim wychodzi.

Lubię Josephine. Jest o wiele fajniejsza od mojej mamy. Pozwala mi jeść słodycze i nie każe się czesać w niewygodne fryzury. Mogę wychodzić z koleżankami, a gdy wracam do domu, nie krzyczy na mnie, że jestem brudna. Do tego spędza ze mną dużo czasu. Fajnie, że teraz jest moją drugą mamą.

Gaszę lampkę, kiedy nagle cały pokój rozbłyskuje jasnym światłem. Chwilę później słyszę donośny grzmot. Piszczę przestraszona i zakopuję się pod kołdrą. Gdy kolejny huk roznosi się po pomieszczeniu, zaciskam powieki, czując się tak, jakby serce miało za chwilę wyskoczyć mi z piersi.

— Car?

Wysuwam głowę spod pościeli. To Chase. Stoi w drzwiach z poduszką. Nie mówi ani słowa, kiedy wspina się na łóżko, kładzie obok mnie i łapie za ręce. On wie, że bardzo boję się burzy, dlatego zawsze tu przychodzi. Wtedy te błyskawice nie są już takie straszne.

— Nie powinienem psuć twoich lalek — mówi cicho.

— A ja twojego zamku.

— To był wypadek.

— No, ale i tak przepraszam.

— Spoko. Czyli możemy znowu się przyjaźnić?

— Możemy.

Do moich uszu dociera kolejny grzmot. Wzdrygam się, a Chase od razu to zauważa. Przysuwa się do mnie, zamyka moje ręce w swoich i do momentu zaśnięcia opowiada mi jakieś dowcipy.

Niestety rano jego humor nie jest tak dobry. Gdy wciska stopę w buta, wykorzystuje cały zasób słów, które podłapał od Theresy.

Teraz to już Josephine będzie musiała z nią porozmawiać i wyjaśnić wszelkie niejasności.

Rozdział 6

Josephine

Crosby, rok 2010

Kładę torby na blacie i od razu biorę się do ich rozpakowywania. Drżącymi dłońmi wypełniam lodówkę nabiałem, robiąc, co w mojej mocy, aby się uspokoić. Bezskutecznie. Słoik z piklami wypada mi w końcu z rąk i roztrzaskuje się na podłodze.

— Cholera — mamroczę pod nosem.

Zbieram szkło oraz warzywa i wrzucam je do kosza.

— Co się stało? — Do moich uszu dociera głos Chase’a.

— Zbiłam coś. Przyniesiesz ręczniki? — Wychylam się zza wyspy. — Znowu spałeś?

— No — burczy, idąc w głąb kuchni.

— Dlaczego? Źle się czujesz? Ostatnio ciągle śpisz.

— Istnieje coś takiego jak dorastanie, ciociu.

Unoszę brwi. Okej, takiej odpowiedzi z ust trzynastolatka się nie spodziewałam.

— Więc uważasz, że spanie to efekt uboczny dorastania?

— Tak piszą.

— Gdzie?

— W internecie.

Chłopak podaje mi ręczniki papierowe, klęka obok i pomaga sprzątać. Zerkam na niego co jakiś czas, uświadamiając sobie, że faktycznie coś się w nim zmieniło. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, albo raczej nie dopuszczałam do siebie myśli, że mój mały Chase któregoś dnia przyjdzie mnie poinformować, że idzie na imprezę albo jest w związku. Matko, jeśli usłyszę, że ma dziewczynę, to pewnie się załamię. Na pewno. Już teraz chce mi się wymiotować z nerwów.

— Co?

— Co „co”? — Kręcę głową, wyrwana z zadumy.

— Gapisz się.

— Nieprawda.

Spuszczam wzrok na szkło i wracam do ogarniania podłogi. Kilka minut później kuchnia znów jest czysta, ale zapach pikli zdążył już zdominować pomieszczenie, dlatego muszę otworzyć okno. Chase informuje mnie, że idzie grać, na co wzdycham z ulgą. Cieszę się, że nie próbuje ze mną rozmawiać, bo na pewno zauważyłby, że coś jest nie tak.

Chcąc zająć czymś głowę, postanawiam przygotować obiad. Choć bardzo się staram tego nie robić, moje myśli i tak wędrują do Lorraine. Mam wrażenie, jakbym podjętymi decyzjami robiła jej krzywdę. Wiem, że tak nie jest. Wiem, że świadomie powierzyła mi opiekę nad swoim synem, ale wątpliwości nie cichną.

— Musiał nieźle cię wkurzyć.

Wzdrygam się i patrzę przed siebie. To Jonathan. Opiera się o framugę, uśmiechając się pobłażliwie.

— O czym ty mówisz?

— O tym pomidorze. Wyżywasz się na nim.

Matko, faktycznie. Miałam ukroić plastry, a wyszło coś niezidentyfikowanego.

Wzdycham rozdrażniona.

— Co się dzieje, kochanie?

— Nic — odpowiadam trochę zbyt ostro. — Przepraszam. To po prostu… nie mój dzień.

— Stresujesz się dzisiejszym wieczorem, prawda?

— Nie.

— Nie potrafisz kłamać.

Mierzę się z jego przenikliwym spojrzeniem. Oczywiście, że wie, co siedzi mi w głowie.

Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale ten człowiek czyta ze mnie jak z otwartej księgi. Zna moje potrzeby i zawsze znajduje sposób, żeby poprawić mi humor. To niesamowite i przerażające jednocześnie. Czasami myślę sobie, że może utknęłam w jakimś śnie, z którego zaraz się wybudzę. Ale nie. Ilekroć otwieram oczy, on śpi, wtulony w moją pierś.

Gdy nie wypowiadam słowa, Jonathan podchodzi i zamyka mnie w swoich objęciach.

— Kocham cię z całego serca, jednak w takich momentach mam ochotę przełożyć cię przez kolano.

— Doprawdy? — Uśmiech pcha mi się na usta.

Jon mruży oczy.

— Znam te gierki. Próbujesz odwrócić moją uwagę.

— Nie wiem, o czym mówisz. — Muskam jego wargi.

Z całych sił stara się zachować kamienną twarz, jednak wiem, że cierpliwość mojego męża jest na wyczerpaniu.

— Wykorzystujesz to, jak na mnie działasz.

— Czy to przestępstwo?

— Josephine… — Chwyta mnie za ramiona. — Tym razem nie pozwolę ci zasłonić swoich słabości pocałunkami. Musisz w końcu zrozumieć, że strach czy niepewność nie są czymś, czego powinnaś się wstydzić. Masz prawo czuć każdą z tych rzeczy, bo to normalne, ludzkie. Widzę, jak wiele w sobie dusisz, i nie daje mi to spokoju. Wolę, żebyś się tym ze mną dzieliła. Wolę słuchać o twoich obawach i zmartwieniach, niż zastanawiać się, dlaczego znowu wychodzisz na papierosa albo dlaczego wymykasz się po nocach z sypialni, żeby siedzieć godzinami w salonie i patrzeć w okno… Musisz zrozumieć, że nie jesteś już sama, kochanie.

W moim gardle tworzy się nieprzyjemna gula. Przełykam ją z trudem.

Mówienie o uczuciach było dla mnie niegdyś czymś nieskomplikowanym. Płakałam, gdy czułam, że sobie nie radzę; kopałam w co popadnie, kiedy musiałam wyładować swoją złość. Stawiałam się Theresie, Dominicowi, po prostu każdemu, kto mnie irytował, ponieważ taka właśnie byłam.

Wraz z przeprowadzką do Wielkiej Brytanii wiele się zmieniło. Początkowo moje życie przypominało niekończącą się imprezę. Nie trzeźwiałam. Uprawiałam seks w najdziwniejszych miejscach, spełniałam każdą swoją fantazję, brałam garściami to, co podstawiał mi los.

Początkowo, bo później dostałam telefon od Natalie.

Śmierć Margaret, samobójstwo Dominica, aresztowanie Lorraine były jak kubeł zimnej wody. Nagle zostałam prawnym opiekunem małego chłopca.

Ja, Josephine Clarke, córka, której wstydziłaby się każda matka. Największe rozczarowanie rodziny miało zapewnić godne życie dwulatkowi.

Nigdy nie zapomnę, ile musiałam wykłócać się o niego z Theresą. Ona nigdy we mnie nie wierzyła. Zawsze mówiła, że jej marzeniem jest, abym była jak Natalie albo Lorraine. Tyle że ja nie chciałam być jak one. Nie chciałam zamykać się w jednym mieście, wychodzić za chłopaka poznanego na studiach albo pracować w korporacji. Chciałam zwiedzać świat, robić szalone rzeczy, by na starość usiąść w fotelu i wspominać swoje wybryki z uśmiechem.

Matka spisała mnie na straty jeszcze przed moją osiemnastką. W jej oczach byłam nieodpowiedzialną gówniarą, która nawet o siebie nie potrafi zadbać. Podczas jednej z kłótni wykrzyczała mi prosto w twarz, że nigdy nie chciała trzeciego dziecka. Do tej pory nie wiem, czy powiedziała to w złości, ale właśnie wtedy po raz pierwszy doprowadziła mnie do łez. Tej samej nocy spakowałam się i bez pożegnania wsiadłam w samolot, obiecując sobie, że już nigdy więcej nie pokażę słabości.

Lecz im dłużej jestem z Jonathanem, tym trudniej mi ukrywać cokolwiek. Ten mężczyzna widzi absolutnie wszystko. Czasami odnoszę wrażenie, że zna mnie lepiej, niż ja znam siebie.

Wplątuję swoje palce między jego i zaczynam się nimi bawić. Wpatruję się w nie, próbując zapanować nad narastającą we mnie paniką. Matko, chyba zaraz wyzionę ducha. Mówienie o uczuciach to nie moja bajka.

— Masz rację — wyduszam z siebie.

Jon unosi mój podbródek.

— W jakiej kwestii? — pyta delikatnie, zaczesując kosmyk moich włosów za ucho.

To tylko słowa. Zlepek liter, które formują się w wyrazy. Muszę wyobrazić sobie, że nie mają większego znaczenia, aby nie spanikować i nie zwiać.

Jakie to żałosne.

— Boję się — wyznaję z trudem. — Przeraża mnie to, jak zareaguje na naszą… propozycję.

Na ustach męża maluje się delikatny uśmiech.

— Cokolwiek powie, uszanujemy jego decyzję.

— Ma dopiero trzynaście lat.

— Właśnie. Więc jeśli stwierdzi, że nie chce tego robić, odpuścimy temat i ewentualnie wrócimy do niego, gdy będzie starszy. — Muska moje wargi. — Jakąkolwiek obierze ścieżkę, będziemy go wspierać. Razem.

Jednak to mnie nie uspokaja.

Odnoszę wrażenie, że od mojej rozmowy z Jonem do kolacji mijają wieki. W rzeczywistości jest to niespełna godzina. Caroline schodzi na parter chwilę przed siódmą, aby mi pomóc, a Chase kilka minut później.

— Jak było w szkole, dzieciaki? — pyta Jon, gdy wszyscy poza mną wypełniają swoje talerze.

— Nudno. — Car wręcz wpycha do ust udekorowaną przez siebie kanapkę.

— Jak zawsze — mamrocze Chase, wzruszając ramionami.

— Młody, chcielibyśmy z tobą o czymś porozmawiać.

Prostuję się niczym struna.

Cholera, nie sądziłam, że Jon tak szybko zacznie ten temat.

— Coś się stało? — Na twarzy Chase’a maluje się zainteresowanie.

Łapię spojrzenie męża i skinieniem głowy daję mu znać, aby to on mówił.

Poprawia się na krześle, jest równie niespokojny co ja.

— Razem z Josephine długo nad tym myśleliśmy. Pamiętaj, że nie próbujemy ci niczego narzucić ani wywierać na ciebie presji, to tylko… — Drapie się po brodzie, wyraźnie szukając słów. — Chodzi o to, że… chcielibyśmy, abyś przyjął nasze nazwisko. Oczywiście decyzja należy do ciebie. My nie naciskamy. To tylko propozycja.

Ściska pod stołem moją dłoń w oczekiwaniu.

Oczy Chase’a robią się coraz większe, jakby powoli przyswajał to, co usłyszał. Wzdrygam się, gdy nagle odsuwa krzesło i wychodzi z kuchni. Drzwi prowadzące do ogrodu zatrzaskują się z hukiem. Nie myśląc wiele, idę za nim. Siedzi na skraju tarasu ze spuszczoną głową. Zajmuję miejsce obok niego i zauważam, że skubie trawę, a po policzkach spływają mu łzy.

— Kochanie. — Kładę dłoń na jego plecach, delikatnie je pocieram.

Chłopak odwraca głowę tak, żebym nie widziała jego twarzy.

Spodziewałam się, że może zareagować gwałtownie, ale nie sądziłam, że się rozpłacze. Ostatni raz widziałam go w takim stanie, gdy był dzieckiem. Zwykle podobne emocje maskował złością bądź jakimś grymasem, dlatego nie do końca wiem, co powiedzieć czy zrobić.

— Chase, ja… Ja przepraszam, jeśli cię uraziliśmy. Nie mieliśmy…

— Nie uraziliście, ciociu — przerywa mi ochrypłym głosem.

— Więc w czym rzecz? — pytam miękko.

Zbliżam się do chłopca i oplatam ręką jego ramię. Młody wierci się i podnosi głowę. Chwilę patrzy przed siebie, po czym obdarza mnie uwagą. Po łzach nie widać śladu, choć zaczerwienione oczy go zdradzają.

— Czyli… — Niepewność i strach malujące się na jego twarzy sprawiają, że serce mi się ściska. — Czyli Jon chce być moim tatą?

— Co? Nie. Nie, nie. Nie, oczywiście, że nie. — Kręcę gorączkowo głową. — Znaczy… — Wdech i wydech. — Jeśli chciałbyś mówić do niego w ten sposób, możemy poruszyć tę kwestię. Chodziło nam raczej o przyjęcie jego… znaczy naszego nazwiska. Jeżeli wolisz nazywać się Wa… Clarke, tak, jak twoi rodzice, to w porządku. Nie musisz odpowiadać już teraz. Zastanów się. Uszanujemy każdą twoją decyzję.

Chłopiec milczy przez moment, wyraźnie nad czymś dumając.

— Czyli nazywałbym się Chase Shaw? — pyta nagle.

— Albo Chase Clarke Shaw.

Chwila ciszy.

— Chase Shaw brzmi fajnie.

— Tak? — Nie potrafię pohamować uśmiechu.

— No. — Również nieśmiało unosi kąciki ust.

Oddycham z ulgą i tulę siostrzeńca. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczynam płakać. Uświadamiam to sobie, dopiero gdy kilka łez spada mi na dłonie.

— Ciociu… — Do moich uszu dociera zduszony głos Chase’a.

— Hm?

— Dusisz mnie — mamrocze w materiał mojej koszulki.

Odsuwam się rozbawiona. Młody również się śmieje, jednak szybko zakrywa to typowym dla niego grymasem ni to niezadowolenia, ni to zażenowania. Zauważyłam, że często mu towarzyszy, kiedy nie wie, jak się zachować.

— Kocham cię, dzieciaku.

— Ty też jesteś fajna.

Unoszę brwi.

— A co się stało z: ja ciebie też, ciociu? Czy to również efekt uboczny dorastania?

— Mam trzynaście lat. To trochę… niezręczne.

— Niezręczne?

— No. I te twoje całusy w policzek, kiedy odstawiasz mnie do szkoły. — Wzdryga się. — Nie rób tak więcej.

— Bo?

— Bo koledzy patrzą. Wiesz, jestem już duży, nie wypada.

— Może jeszcze rozpisz instrukcję, co mi wolno, a czego już nie?

On naprawdę się nad tym zastanawia.

— Okej. — W końcu wzrusza ramionami.

Gdy zielone oczy Lorraine patrzą na mnie, znów czuję nieprzyjemny uścisk w sercu. Myśl, którą usilnie próbowałam wypierać, uderza we mnie z niebywałą mocą.

Chase dorasta, a to oznacza, że rozumie coraz więcej, jest bardziej spostrzegawczy i ciekawy.

Co, jeśli odkryje prawdę o sobie, zanim mu ją wyznam?

A jeśli jej nie odkryje, to czy kiedykolwiek zdobędę się na odwagę, by mu wszystko powiedzieć?

Rozdział 7

Caroline

Crosby, rok 2012

Wpatruję się tępo w przednią szybę, czując, jak samochód znacząco zwalnia. Jedyne, co słyszę, to niewyraźny dźwięk silnika i wycieraczek. Odkąd wyszłam z gabinetu doktora Gloceboury’ego, wszystko takie się wydaje. Mam wrażenie, jakbym w jednej chwili trafiła do zupełnie innej rzeczywistości, bo to, co mi powiedział, nie jest prawdą. Nie może być. To po prostu niemożliwe.

Brama, przed którą stajemy, zaczyna się rozsuwać. W końcu wjeżdżamy na posesję. Odrywam wzrok od spływających kropelek deszczu, dopiero gdy drzwi po mojej prawej zatrzaskują się z hukiem. To tata. Szybkim krokiem zmierza w kierunku domu. Nic nie powiedział. Milczał cały ten czas.

Nie myśląc wiele, idę za nim. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale teraz moje ciało wydaje się o wiele cięższe niż kilkanaście minut temu. Jakby nagle kości zwiększyły swoją masę.

— Jon, co się dzieje? — Głos Josephine to pierwsze, co dociera do moich uszu, gdy wchodzę do środka.

Zdejmuję doszczętnie przemoczone buty i staję w przejściu między korytarzem a kuchnią. Ojciec stoi plecami do mnie, oparty o kuchenną wyspę. Głowę ma spuszczoną. U jego boku jest Jo. Patrzy na mnie wyraźnie skonsternowana.

— Daj mi jego nazwisko. — Lodowaty ton taty wprawia mnie w osłupienie.

Przełykam strach z domieszką niepewności. Choć wiem, że nie zrobiłam nic złego, nie mogę zapanować nad drżeniem całego ciała.

— Przysięgam, że z nikim się nie… — Moja odpowiedź zostaje przerwana uderzeniem dłonią w blat.

Ojciec w końcu mierzy się ze mną spojrzeniem. Jego klatka piersiowa unosi się i opada w zatrważającym tempie.

— Jak śmiesz tak bezczelnie kłamać! — Zbliża się do mnie, a ja wręcz kurczę się w sobie.

— Jonathan, co tu się, do cholery, dzieje?! — Josephine również się unosi.

Gdyby oczy mogły mówić, te należące do mojego taty powiedziałyby, że jest mną rozczarowany. Spogląda na mnie z zaciśniętą szczęką, jakby hamował się przed brzydkimi epitetami, które chciałby rzucić w moim kierunku.

— Podaj nazwisko — cedzi, ignorując pytanie Jo.

— Nic nie zrobiłam, przysięgam. — Kręcę gorączkowo głową.

Ale on mi nie wierzy. Przeciera twarz dłońmi i znów na mnie patrzy.

— Jeśli nie powiesz, kim jest ten chłopak, w tym momencie dzwonię na policję.

Nie ruszam się. Nie potrafię.

— Nic nie zrobiłam, przysięgam, że nic nie zrobiłam… — Powtarzam te słowa niczym mantrę, czując piekące pod powiekami łzy.

— Czy ty w ogóle siebie słyszysz, Caroline? — Nie dowierza. — Próbujesz mi wmówić, że „nic nie zrobiłaś”?! Jak możesz być aż tak perfidna?

— Ale to prawda! Ja…

— Wystarczy! — Ucisza mnie. — Skoro nie chcesz mówić, sam się dowiem, kto jest ojcem tego dziecka.

Josephine tłumi okrzyk.

— Jesteś w ciąży?

— W piątym tygodniu. — Ojciec nawet na sekundę nie spuszcza ze mnie wzroku. — Marsz do pokoju. Wyjdziesz z niego, gdy zdecydujesz się na szczerość.

Przecieram wściekle mokre policzki. Mijam Chase’a, który, jak się okazuje, stał na schodach, po czym zamykam się w swojej sypialni. Krążę po niej, nasłuchując wrzasków taty i Jo, która próbuje go uspokoić. W końcu stają się nie do zniesienia, dlatego idę do łazienki. Odkręcam wodę, by je zagłuszyć.

Nie pomaga.

Zsuwam się po obłożonej płytkami ścianie i zatykam uszy. Duszę się własnymi łzami, nie potrafiąc zapanować nad szalejącym oddechem. Wzdrygam się, gdy nagle czuję na swoim ciele czyjeś dłonie. To Chase. Zamyka mnie w swoich objęciach i to właśnie wtedy całkowicie się rozpadam. Mój płacz zamienia się w szloch, zaczynam drżeć.

— Jestem tu. Wszystko będzie dobrze, obiecuję, że będzie dobrze — szepcze. — Musisz się uspokoić, Caroline. Oddychaj razem ze mną, okej?

W odpowiedzi kiwam jedynie głową. Zaczynam naśladować Chase’a, czując niewyobrażalny ból w klatce piersiowej.

— Właśnie tak. — Ręką gładzi mi plecy.

Patrzę mu w oczy, widzę w nich zagubienie i strach. Chcę coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Ono też mnie boli. Ten ból roznosi się po całym moim ciele, od kończyn aż po włosy. To wręcz parzy. Każdy cal mojej skóry płonie, dlatego obruszam się, gdy lodowate palce Chase’a dotykają policzka.

— Lepiej? — pyta tak cicho, że ledwie to wyłapuję przez szum wody.

Uświadamiam sobie, że oddychanie nie sprawia już takich trudności. Znów daję niewerbalny znak, by choć trochę go uspokoić. Próbuję przełknąć utrapienie i przerażenie, które we mnie siedzą. Gdy po raz kolejny mierzę się ze spojrzeniem brata, wraca uczucie niepokoju, a panika przejmuje nade mną kontrolę.

— Przysięgam, że nic nie zrobiłam. Z nikim się nie przespałam. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. Przysięgam… — Połykam łzy, które wpłynęły mi do ust. — Dlaczego nikt mi nie wierzy? Dlaczego…

— Ja ci wierzę. — Kładzie mi dłoń na ramieniu. — Wierzę, słyszysz? — Podkreśla nieco głośniej.

I chociaż jestem typem niedowiarka, w oczach Chase’a widzę przedzierającą się przez najróżniejsze emocje szczerość, która uderza mnie z siłą, jakiej nie znałam. Sprawia, że znów jestem spokojna, bo on naprawdę mi uwierzył. Na słowo.

Chłopak zakręca kurek, po czym siada obok mnie, opierając się o ścianę. Przerzuca rękę przez moje ramiona, a ja od razu się w niego wtulam.

Nikt już nie krzyczy. Zapanowała głucha, przytłaczająca cisza.

— Jak się czujesz, siostra?

Przecieram nos rękawem i odsuwam się, by na niego spojrzeć. Jest opanowany, po strachu nie widać śladu. On zawsze ukrywa emocje. Rzadko pokazuje to, co w nim siedzi. Teraz nie jest inaczej.

— Nic nie rozumiem. — Głos mi się łamie. — Przysięgam, że nie mam pojęcia, jak do tego doszło. To niedorzeczne.

— Caroline. — Chase chwyta moje ręce. — Nie zinterpretuj źle tego, co teraz powiem, ale… może tego nie pamiętasz?

— O czym ty mówisz?

Waha się.

— Czasami człowiek traci świadomość po alkoholu.

Wyrywam się z uścisku jego dłoni.

— Serio? — pytam z goryczą. — Naprawdę uważasz, że wskoczyłabym komuś do łóżka po kilku…

Zacinam się, gdy przypominam sobie ostatnią imprezę, na której byłam wraz z moim chłopakiem Blaze’em. Niewiele z niej pamiętam. Co prawda, następnego dnia obudziłam się w pełni ubrana, ale nadal nie wiem, co działo się od jedenastej aż do rana.

— Caroline?

Patrzę na brata, czując, jak wszystkie kolory odpływają mi z twarzy.

***

Deszcz przybiera na sile, dlatego naciągam na głowę kaptur. Telefon wskazuje, że za dwie minuty wybije północ. Wciskam urządzenie oraz ręce do kieszeni i podnoszę wzrok na zmierzającego w moją stronę chłopaka. Co jakiś czas zaciąga się papierosem. Gdy przede mną staje, widzę, że jest trochę zmieszany.

— Cześć. — Adam odzywa się jako pierwszy.

Wymuszam delikatny uśmiech.

— Dzięki, że przyszedłeś.

— Coś się stało?

Po godzinie spędzonej na próbach przypomnienia sobie tego, co wydarzyło się na ostatniej imprezie, poddałam się. Kilka razy wybierałam numer Blaze’a, jednak za każdym razem odzywała się sekretarka. Chase zalecał mi odpoczynek, ale jak miałam odpoczywać, skoro nosiłam w sobie dziecko, które nie wiadomo, skąd tak naprawdę się wzięło? To dlatego zadzwoniłam do Adama. Jest najlepszym przyjacielem mojego chłopaka i on też był z nami tamtej nocy.

Zaczynam kreślić butami kółka na żwirze, starając się zapanować nad drżeniem ciała. Łzy napływają mi do oczu i nie mogę nic zrobić, żeby je odgonić albo zatrzymać.

— Caroline, wszystko w porządku? — Adam nachyla się ku mnie zaniepokojony. Kładzie dłoń na moim ramieniu, delikatnie je ściskając.

Przełykam powstałą w suchym gardle gulę. Serce wali mi o klatkę piersiową tak mocno, że mam wrażenie, iż mogłoby połamać żebra. Szczypię się w skórę z nadzieją, że może jednak obudzę się w swoim łóżku i wszystko okaże się złym snem.

Tak się nie dzieje.

— Cholera… — Przecieram niedbale mokre policzki. — Nawet nie wiem, od czego zacząć.

— Chodzi o Blaze’a?

— Co? Nie. To znaczy tak. Nie wiem. — Wzdycham rozdrażniona. — Wiem, że ty i Blaze się o coś posprzeczaliście, ale… Adam, czy na tej imprezie u Caleba byłeś do końca?

Między brwiami chłopaka tworzy się zmarszczka.

— Spałem u niego, ty chyba też, nie? — mówi ostrożnie.

— Zatem wiesz, co się tam działo.

Sama nie wiem, czy stwierdzam, czy pytam, ale tyle wystarczy, by zauważyć w Adamie pewną zmianę. Spina się i nagle sprawia wrażenie spłoszonego.

— Do czego zmierzasz?

No właśnie, do czego zmierzam? Nie obnażę się przed nim, nie powiem mu przecież, że jestem w ciąży, nawet się dobrze nie znamy. To tylko przyjaciel mojego chłopaka, z którym od czasu do czasu widywałam się na domówkach.

— Zapomnij, to nic takiego. Przepraszam, że cię tu ściągnęłam o tak późnej…

— To ja przepraszam.

— Co?

Obserwuję w świetle ulicznych latarni, jak na twarzy Adama maluje się panika. Moje ciało oblewa paraliż.

— O czym ty mówisz? — Ledwie poznaję swój głos.

Chłopak się waha. Nagle daje krok w tył, szarpie się za włosy, a do moich uszu dociera kilka przekleństw i ciężkich westchnięć.

— Czy Blaze powiedział ci, dlaczego nie rozmawiamy?

Kręcę głową, bo tylko to jestem w stanie teraz zrobić.

Adam znów nad czymś rozmyśla, aż w końcu mówi:

— Kilka dni po imprezie u Caleba spotkaliśmy się u mnie na piwo. Blaze się upił, co rozwiązało mu język i… pochwalił się nam, że cię zaliczył.

Nie mówię słowa. Nie potrafię.

— Początkowo w to nie uwierzyłem — kontynuuje. — Znałem twoje podejście, Roberts kiedyś mi powiedział, że czekasz z takimi rzeczami do osiemnastki, no i widziałem, że nawet po alkoholu potrafiłaś powiedzieć „nie”. — Wzdycha. — Blaze nie szczędził nam szczegółów. Wprost wyznał, że byłaś na prochach, i w sumie to nie wie, czy pamiętasz, co się wtedy działo, i…

Wybucham histerycznym śmiechem. Łzy strumieniami płyną mi po policzkach, a przez ciało przechodzi lodowaty, nieprzyjemny dreszcz. Patrzę prosto w oczy stojącego przede mną Adama, nie potrafiąc zapanować nad własnym ciałem.

On naprawdę to zrobił. On. Chłopak, któremu zaufałam. Do którego poczułam tak wiele.

Naćpał mnie i wykorzystał.

A teraz jestem z nim w ciąży.

Rozdział 8

Chase

Crosby, rok 2014

Popycham mijanych ludzi, żeby utorować sobie drogę. Muzyka dudni mi w uszach i to sprawia, że jestem jeszcze bardziej wkurwiony. Staję na czymś, co przypomina krzesło, żeby rozejrzeć się dookoła. Wytężam wzrok, próbując odnaleźć blond włosy Caroline.

Bezskutecznie.

Wracam w tłum, łokciami przesuwając spocone ciała. Docieram do kuchni, ale tam też jej nie ma. Mimo to ją słyszę. Obracam się na pięcie i zamieram. Obserwuję, jak moja zupełnie zalana siostra schodzi po schodach uwieszona na jakimś typie. Kojarzę go ze szkoły. Nim do nich podchodzę, Car mnie zauważa.

— Braciszku! — Szczerzy się. — Co ty tutaj robisz?

Dziewczyna chwieje się na nogach i czka.

— Wracamy do domu — mówię na tyle głośno, żeby na pewno mnie usłyszała.

— Nie trzeba. — Macha ręką. — Świetnie się tu bawię.

Spoglądam na faceta, który wręcz rozbiera ją wzrokiem. Z trudem zachowuję panowanie nad sobą. Nie chcę znowu wybuchnąć. Nie chcę po raz kolejny narobić problemów sobie i przede wszystkim Josephine.

Daję krok w ich stronę.

— Zbieraj dupę, Caroline. Nie będę się powtarzał.

— Daj jej spokój, Chase. Nie widzisz, że nie chce jeszcze wracać?

— Ktoś pytał cię o zdanie? — Odzywam się do zadowolonego z siebie Kyle’a. O ile pamięć mnie nie myli, właśnie tak ma na imię.

Moje słowa działają na niego jak płachta na byka. Zaciska usta i napina mięśnie. Zrzuca z siebie ramię mojej siostry, jakby była szmacianą lalką. Zmniejsza dystans między nami, zadzierając głowę.

— Masz jakiś problem, Shaw? — cedzi mi prosto w twarz. — Ostatnio za bardzo się tu panoszysz.

— Nie wpierdalaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą.

— Nie zamierzam. Niech twoja siostrzyczka sama zdecyduje.

Niemal równocześnie patrzymy na Caroline. Trzyma się za brzuch, a powieki jej opadają. Widzę, że za chwilę zwymiotuje, dlatego nie czekam na pozwolenie. Chwytam ją za rękę i ciągnę w stronę wyjścia. Gdy docieramy na zewnątrz, Car podbiega do pierwszego napotkanego krzaka. Zgarniam jej włosy i czekam, aż wszystko zwróci.

Nim dochodzi do siebie, mija minuta, może dwie. Dziewczyna przeciera usta wierzchem dłoni. Wygląda znacznie lepiej niż w środku. Mogę to stwierdzić chociażby dlatego, że w tym momencie zabija mnie wzrokiem.

— Poważnie? — W jej głosie słychać wyrzut. — Po co tu przylazłeś? Nudzisz się? Nie widziałeś, że chciałam tam być?

Wyjmuję z kieszeni papierosy. Dopiero teraz zauważam, że drżą mi ręce.

— A ty zamierzasz pobić jakiś rekord chlania? — Odpalam fajkę. — To już czwarty dzień z rzędu, kiedy pijesz. Nie będę cię dłużej krył.

— Mam to gdzieś.

Rusza w kierunku imprezy. Zatrzymuję ją. Próbuje wyrwać się z mojego uścisku, ale chyba zapomniała, że nie jestem dwunastoletnim gówniarzem, z którym walczyła na patyki. Pociągam blondynkę na tyle mocno, by się do mnie zbliżyła, ale jednocześnie tak, by nie zrobić jej przy tym krzywdy.

— Wracamy do domu — mówię ze spokojem.

— Nie. Ty wracasz. Ja zostaję. — Zaplata ręce pod piersiami.

Jeszcze brakuje, żeby tupnęła nóżką.

— Albo dobrowolnie wsiądziesz do samochodu, albo wsadzę cię do niego siłą.

Caroline zna mnie na tyle, żeby wiedzieć, że nie żartuję. Już nieraz udowodniłem jej, że zawsze stawiam na swoim i nie odpuszczam. W szczególności, gdy chodzi o nią.

Patrzymy na siebie w ciszy. Oczy Car są teraz puste, jakby w środku nie było absolutnie nikogo. Jakby nagle zostało tylko ciało, a dusza wyparowała.

— Za każdym razem niszczysz mi zabawę.

— To nie zabawa, tylko zapijanie smutków. Chcę tylko…

— Co? Uratować mnie? — kpi. — A może ja nie chcę, aby ktokolwiek mnie ratował? Może lubię obecne życie? Może właśnie jestem szczęśliwa?

— To złudne, Caroline. Gdy obudzisz się rano, twój ból nie zniknie. — Silę się na opanowany ton. — Znowu będziesz musiała sięgnąć po butelkę, żeby poczuć się lepiej. Ale jeśli spróbujesz… Razem z Josephine znaleźliśmy dla ciebie dobrego psychiatrę. Pomoże ci się uporać…

— Świetnie! A więc teraz uważacie, że siadło mi na głowę. Nie, no, zajebiście. — Śmieje się w głos, ściągając na nas uwagę kilku osób. Przybliża się, przyglądając mi się z czymś na kształt obrzydzenia. — Wiesz co? Myślałam, że gramy do jednej bramki. Mówiłeś, że zrobisz wszystko, żebym się uśmiechała, a teraz, gdy znalazłam coś, co daje mi radość, ty to psujesz. Bo taki właśnie jesteś. — Prycha. — Pieprzony rycerz się znalazł. Nienawidzę cię, Chase. Nienawidzę, słyszysz?

Przełykam jad płynący z jej słów, próbując nie zapominać, że jest wstawiona i zraniona. Że pochowała dwoje dzieci, przegrała sprawę w sądzie i szuka worka, na którym będzie mogła się wyżyć.

Właśnie dlatego się nie odzywam. Spoglądam jej prosto w oczy, przyjmując każdy atak. Chyba powoli zaczyna sobie uświadamiać, co powiedziała, bo spuszcza wzrok, wymija mnie, a ja ruszam za nią. Gdy jesteśmy pod domem, w milczeniu opuszcza samochód i wchodzi do budynku.

Ja natomiast siedzę. Tak po prostu wpatruję się w drzwi, pozwalając sobie na chwilę słabości.

Przecieram mokre policzki. Na zewnątrz odpalam jednego papierosa z nadzieją, że rano zapomnę o wszystkim, co opuściło usta Caroline.

Rozdział 9

Josephine

Crosby, rok 2015

Stukam palcami o blat, nie potrafiąc zapanować nad zdenerwowaniem. Przeskakuję wzrokiem z okna na zegar, a gula w gardle sprawia, że coraz ciężej mi się oddycha.

— Przysięgam, że gdy tylko wrócą, dostaną szlaban do trzydziestki — mamroczę.

— Co ty nie powiesz? — śmieje się matka. — Gdybyśmy mieli iść tym tokiem rozumowania, ty powinnaś zostać uziemiona do emerytury. Pamiętasz, jak kiedyś pojechałaś do Vegas z tym motocyklistą i…

— Zamilcz.

— I co? — wtrąca Jon, przyglądając mi się z głupim uśmieszkiem. — Ja chętnie posłucham.

— A może to ja opowiem twojej teściowej o tym, jak znalazłam w naszej sypialni…

— Dobra, jednak nie było tematu — mówi mąż, czerwieniejąc.

Tym razem to ja wykrzywiam złośliwie usta. Dobry humor jednak szybko mnie opuszcza, ponieważ przypominam sobie, że za moment wybije pierwsza, a dzieciaków nadal nie ma.

Chase i Caroline poszli na jakieś ognisko. Mieli wrócić o północy. Wiem, że są dorośli, ale nadal bardzo się martwię. Pierwszy raz zapomniałam zapytać, do kogo idą. W dodatku nie odbierają telefonów. Próbowałam skontaktować się z Loganem, ale jego komórka też nie odpowiada.

Przysięgam, że przez ich wybryki podzielę kiedyś los Lorraine.

— Spokojnie, kochanie. — Jon zachodzi mnie od tyłu i przyciąga do swojego torsu. — Jestem pewien, że się zagadali. Jeśli nie wrócą w ciągu piętnastu minut, pojadę ich szukać.

— Pewnie się nawalili i jedno zbiera drugiego…

— O mój Boże! Serio, mamo? — Wyrywam się z objęć męża, żeby spojrzeć na Theresę. — Ja tutaj odchodzę od zmysłów, a ty napieprzasz głupoty. Bawi cię to?

— Tak.

W pomieszczeniu zapada cisza. Z szybko bijącym sercem patrzę na kobietę, która podobno przyczyniła się do tego, że żyję, ale w sumie to nigdy nie można być pewnym, prawda? Tak na dobrą sprawę nie widziałam swojego aktu urodzenia ani nie robiłam testów. Równie dobrze mogli mnie podmienić w szpitalu. Błagam, oby tak było. Bo jeśli na starość będę równie irytująca co Theresa, pójdę śladami szwagra i zrobię powtórkę z czternastego lutego.

Matka siorbie herbatę, nawet na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Nie odzywaj się do mnie, popaprańcu. — Słyszę nagle wściekły głos Caroline.

Zrywam się z miejsca i idę na korytarz.

— Jezu! Co ci się stało?! — Nogi się pode mną uginają, gdy mój wzrok pada na zakrwawioną twarz Chase’a.

— Jest debilem. Oto co się stało — mamrocze pasierbica.

— Nikt cię o nic nie pytał, Car — bełkocze młody.

Zerkam na dziewczynę i dopiero teraz zauważam, że na jej koszulce jest mnóstwo czerwonych plam.

— Jo, możesz go ogarnąć? Jeśli ja się za to wezmę, przez przypadek mogę wydłubać mu oczy.

Nim jestem w stanie cokolwiek odpowiedzieć, Car wymija mnie i wchodzi na piętro. Razem z mężem odprowadzamy ją wzrokiem.

— Pójdę z nią pogadać — mówi Jon.

— Dobrze, ja zajmę się Chase’em.

Z zaciśniętym gardłem przyglądam się siostrzeńcowi. Siedzi na podłodze ze spuszczoną głową. Łokcie ma na kolanach i co chwilę przeciera nos ręką. Zajmuję miejsce obok niego. Theresa przygląda się nam z boku.

— Co się stało? — pytam cicho.

Chase wzrusza w odpowiedzi ramionami.

— Pobiłeś się z kimś? — wtrąca mama.

Patrzę na nią spode łba. Kątem oka zauważam, że i młody na nią spojrzał.

— Nie, coś ty. Sam sobie przyjebałem — sarka.

— Nie bądź taki do przodu, gówniarzu, bo ci tyłu zabraknie.

— Babka czasem gada takie głupoty, że nie da się inaczej.

— Ty ciągle pieprzysz od rzeczy, więc nie masz prawa głosu.

— Całe szczęście, że to Jo mnie wychowywała. Zwariowałbym z tobą.

— I vice versa. Przynajmniej twój br… — Theresa zacina się w połowie zdania, a ja zastygam w bezruchu.

Patrzymy na siebie w napięciu.

Czy ona właśnie chciała powiedzieć to, co mi się wydaje, że chciała powiedzieć?

— Muszę się ogarnąć — mówi Chase, zupełnie nas ignorując.

— Pomogę ci.

Idę za nim do łazienki na piętrze. Rzucam ostatnie spojrzenie matce, która, jak się okazuje, potrafi zamknąć jadaczkę.

— Usiądź na sedesie — instruuję młodego, gdy wyjmuję z szafki apteczkę. — Powiesz mi, co się stało?

— Nic się nie stało.

— Nie wygląda mi to na nic. — Wyjmuję z saszetki gazę i płyn do odkażania. Podchodzę do chłopaka, unoszę jego podbródek, zmuszając tym samym do tego, aby na mnie spojrzał. — Jojo i Chase przeciwko światu, pamiętasz?

Jego przekrwione oczy wwiercają się w moje. Dosłownie widzę, jak prowadzi wewnętrzną walkę. W końcu się poddaje. Opuszcza głowę i wzdycha.

— Caroline całowała się z chłopakiem.

Cierpliwie czekam na to, aż rozwinie historię, jednak nic takiego się nie dzieje. Obserwuję z góry, jak młody bawi się palcami.

— To wszystko? — Upewniam się.

— No.

Zaciskam usta.

— Czy on ją napastował? Wymusił pocałunek?

— Nie. On… — Chase przeciera twarz ręką i się prostuje. — On nie zrobił nic złego.

— Więc dlaczego go pobiłeś?