10,10 zł
Książka zawiera trudne treści, zazwyczaj omijane przez nas każdego dnia, i to szerokim łukiem. Wiersze przekonują do zatrzymania się choć na chwilę, pośród tumultu rzeczywistości. Zapraszają czytelnika do wymiany zdań z własnym sercem. Zbiór tekstów skłania do refleksji i kontemplacji. Treść motywuje odbiorcę, żeby w momencie wytchnienia przejrzał zawartość swoich myśli, żeby dotknął dna swojej duszy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 36
FotografRadosław Kamil Koziorowski
© Katarzyna Anna Koziorowska, 2021
© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2021
Książka zawiera trudne treści, zazwyczaj omijane przez nas każdego dnia, i to szerokim łukiem. Wiersze przekonują do zatrzymania się choć na chwilę, pośród tumultu rzeczywistości. Zapraszają czytelnika do wymiany zdań z własnym sercem. Zbiór tekstów skłania do refleksji i kontemplacji. Treść motywuje odbiorcę, żeby w momencie wytchnienia przejrzał zawartość swoich myśli, żeby dotknął dna swojej duszy.
ISBN 978-83-8273-092-0
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
obudź we mnie milczenie
na które nigdy nie odpowiem
choć powinnam
sprowokowani przez nadzieję
kościstą bo głodzoną
przez despotyczny czas
wydostańmy się na brzeg raju
od którego dzieli nas
zdradziecki kompas
stańmy pośród niezrównoważonych psychicznie
gwiazd
wyrwijmy z korzeniami
zepsutą duszę
porażeni trującymi dłońmi
zmęczeni bezustannym świtem
chodźmy powołać do życia
jeszcze jedno zadurzone w niebie
leśne ciało
obudźmy z trawiastego snu
słowo które dźwiga
bezsensowne imię
wraz z moimi siódmymi urodzinami
pozbawiono mnie poczucia winy
czucia w palcach
które tonizuje wyrzuty sumienia
za granicą czyśćca czekają na mnie
wszyscy moi bliscy
zszywam skrupulatnie naderwaną skórę
wiatru prowincjonalnego włóczęgi
porośnięte białą sierścią
moje alter ego nie daje cienia
rozebrane po kość twoje myśli
kłębią się w drewnianej kołysce
macicy
jest jeszcze pora abyś wydostał z gardła
śmietnika poszarpany przez wieczne pióro
list otwarty
do Bożego dublera
piję skwaśniałe mleko
prosto od bezdzietnej matki
delektuję chlebem
przyniesionym przez twardą dłoń
bezpłodnego ojca
zmiennocieplne proroctwa
otulają mnie jak wełniany sweter
wydziergany kochającą ręką
stężałe ze strachu odpowiedzi na brak pytań
kłębią się u wejścia do raju
choć wiadomo
trwa remont zamknięte do odwołania
mój mały Boże
porzucony tutaj choć nie za karę
z okazji Twych urodzin
chcę życzyć Ci spełnienia marzeń
wielu przyjaciół
i samych dobrych ocen w szkole
ustrzeż mnie
przed nadgorliwym światłem
wyzwól mnie
z człowieczych uczuć
żebym rozpoznała w tobie
skradzione antypody
wtulona w czarne grube futro czasu
pragnę wyjrzeć poza granice
samotności
popełniam kolejne przypadkowe
ludobójstwo
nie ma w nas dość martwoty
aby ocucić zdrewniałe serce
nieprzekonana do przeszłości
wdepnęłam w bagno
niczyjej krwi
zatrzasnęłam wieko czasu
pławię się w bogobojnych cudach
unikam uśmierconych poematów
jeszcze jedna przyszłość
i będziemy mogli chować głowę
w beton
odszedłeś zanim spał pierwszy letni śnieg
choć nie była pora
na źle dopasowany uśmiech
odszedłeś mimo że zdołałeś schwytać
ostatnią zakrwawioną gwiazdę
wymierzoną w północe niebo
odszedłeś bo zostawiłeś swoje znoszone palto
w poczekalni
i zdążyłeś przed trzecim dzwonkiem
odszedłeś bo przypadkiem wstąpiłeś
do piekieł choć Bóg zwracał się
do ciebie po imieniu
odszedłeś bo nagle zabrakło ci bólu
los wybuchł śmiertelnym śmiechem
prosto w twoje sumienie
odszedłeś mimo że nadzieja wciąż
na ciebie czekała
a śmierć zbyt mocno tęskniła
odszedłeś bo do życia
było ci nie po drodze
jesteś ze snu w który włożyłam
całe swoje przyszłe życie
bawisz się moim cieniem
choć słońce dawno temu
przegrało bój
dotykasz zachłannie moich słów
gdy nie proszę byś się za mnie modlił
ranisz pieczołowicie
cienką posrebrzaną skórę moich łez
zadajesz pieszczotę prosto
powracasz każdej nocy niosąc mi
jeden źle zinterpretowany sen
pachniesz miłością
która już tu nie mieszka
wyprzedano wszystkie wspomnienia
dajesz mi ciepło
a w mojej duszy trwa mróz
śnieg przysiada na rzęsach
dzielisz na pół zakazany owoc
karmisz robaczywym sokiem
pleśniejącym miąższem
towarzyszysz mi choć zegar
pomylił się w obliczeniach
teraz musi zacząć od nowa
nie boisz się mnie dotknąć
kiedy nie po drodze ci do nieba
a piekło jest za węgłem
nie ma w nas ufności pierworodnych dni
nie ma zmyślonej ciszy
która zapraszała do snu
nie ma czasu który oswajałby
jasnozielone cienie
nie ma ciernistych słów
by zapraszałyby do ostatniego tańca
nie ma odwagi żeby przepraszać
za białe wypłowiałe sumienie
nie ma w nas światła
by rodziło potulne zło
nie ma wrażliwości która wznosiłaby
na piedestał miłości
jest za to pożoga
wzniesiona człowieczą dłonią
jest za to słońce które patrzy
nam prosto w oczy
jest księżyc strażnik
naszych koszmarnych snów
jest ciężarna noc
niosąca spokój i bezpieczeństwo
jest za to szczęście bez zęba na przedzie
jest za to złudzenie które karmimy
przez sondę
jest cierpienie i strach
by szeptały nam do snu modlitwy