Język międzyludzki - Katarzyna Koziorowska - ebook

Język międzyludzki ebook

Koziorowska Katarzyna

0,0
10,10 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka zawiera trudne treści, zazwyczaj omijane przez nas każdego dnia, i to szerokim łukiem. Wiersze przekonują do zatrzymania się choć na chwilę, pośród tumultu rzeczywistości. Zapraszają czytelnika do wymiany zdań z własnym sercem. Zbiór tekstów skłania do refleksji i kontemplacji. Treść motywuje odbiorcę, żeby w momencie wytchnienia przejrzał zawartość swoich myśli, żeby dotknął dna swojej duszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 36

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Anna Koziorowska

Język międzyludzki

FotografRadosław Kamil Koziorowski

© Katarzyna Anna Koziorowska, 2021

© Radosław Kamil Koziorowski, fotografie, 2021

Książka zawiera trudne treści, zazwyczaj omijane przez nas każdego dnia, i to szerokim łukiem. Wiersze przekonują do zatrzymania się choć na chwilę, pośród tumultu rzeczywistości. Zapraszają czytelnika do wymiany zdań z własnym sercem. Zbiór tekstów skłania do refleksji i kontemplacji. Treść motywuje odbiorcę, żeby w momencie wytchnienia przejrzał zawartość swoich myśli, żeby dotknął dna swojej duszy.

ISBN 978-83-8273-092-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

kompas

obudź we mnie milczenie

na które nigdy nie odpowiem

choć powinnam

sprowokowani przez nadzieję

kościstą bo głodzoną

przez despotyczny czas

wydostańmy się na brzeg raju

od którego dzieli nas

zdradziecki kompas

stańmy pośród niezrównoważonych psychicznie

gwiazd

wyrwijmy z korzeniami

zepsutą duszę

porażeni trującymi dłońmi

zmęczeni bezustannym świtem

chodźmy powołać do życia

jeszcze jedno zadurzone w niebie

leśne ciało

obudźmy z trawiastego snu

słowo które dźwiga

bezsensowne imię

Boży dubler

wraz z moimi siódmymi urodzinami

pozbawiono mnie poczucia winy

czucia w palcach

które tonizuje wyrzuty sumienia

za granicą czyśćca czekają na mnie

wszyscy moi bliscy

zszywam skrupulatnie naderwaną skórę

wiatru prowincjonalnego włóczęgi

porośnięte białą sierścią

moje alter ego nie daje cienia

rozebrane po kość twoje myśli

kłębią się w drewnianej kołysce

macicy

jest jeszcze pora abyś wydostał z gardła

śmietnika poszarpany przez wieczne pióro

list otwarty

do Bożego dublera

urodziny

piję skwaśniałe mleko

prosto od bezdzietnej matki

delektuję chlebem

przyniesionym przez twardą dłoń

bezpłodnego ojca

zmiennocieplne proroctwa

otulają mnie jak wełniany sweter

wydziergany kochającą ręką

stężałe ze strachu odpowiedzi na brak pytań

kłębią się u wejścia do raju

choć wiadomo

trwa remont zamknięte do odwołania

mój mały Boże

porzucony tutaj choć nie za karę

z okazji Twych urodzin

chcę życzyć Ci spełnienia marzeń

wielu przyjaciół

i samych dobrych ocen w szkole

głowę w beton

ustrzeż mnie

przed nadgorliwym światłem

wyzwól mnie

z człowieczych uczuć

żebym rozpoznała w tobie

skradzione antypody

wtulona w czarne grube futro czasu

pragnę wyjrzeć poza granice

samotności

popełniam kolejne przypadkowe

ludobójstwo

nie ma w nas dość martwoty

aby ocucić zdrewniałe serce

nieprzekonana do przeszłości

wdepnęłam w bagno

niczyjej krwi

zatrzasnęłam wieko czasu

pławię się w bogobojnych cudach

unikam uśmierconych poematów

jeszcze jedna przyszłość

i będziemy mogli chować głowę

w beton

odszedłeś

odszedłeś zanim spał pierwszy letni śnieg

choć nie była pora

na źle dopasowany uśmiech

odszedłeś mimo że zdołałeś schwytać

ostatnią zakrwawioną gwiazdę

wymierzoną w północe niebo

odszedłeś bo zostawiłeś swoje znoszone palto

w poczekalni

i zdążyłeś przed trzecim dzwonkiem

odszedłeś bo przypadkiem wstąpiłeś

do piekieł choć Bóg zwracał się

do ciebie po imieniu

odszedłeś bo nagle zabrakło ci bólu

los wybuchł śmiertelnym śmiechem

prosto w twoje sumienie

odszedłeś mimo że nadzieja wciąż

na ciebie czekała

a śmierć zbyt mocno tęskniła

odszedłeś bo do życia

było ci nie po drodze

pachniesz miłością

jesteś ze snu w który włożyłam

całe swoje przyszłe życie

bawisz się moim cieniem

choć słońce dawno temu

przegrało bój

dotykasz zachłannie moich słów

gdy nie proszę byś się za mnie modlił

ranisz pieczołowicie

cienką posrebrzaną skórę moich łez

zadajesz pieszczotę prosto

powracasz każdej nocy niosąc mi

jeden źle zinterpretowany sen

pachniesz miłością

która już tu nie mieszka

wyprzedano wszystkie wspomnienia

dajesz mi ciepło

a w mojej duszy trwa mróz

śnieg przysiada na rzęsach

dzielisz na pół zakazany owoc

karmisz robaczywym sokiem

pleśniejącym miąższem

towarzyszysz mi choć zegar

pomylił się w obliczeniach

teraz musi zacząć od nowa

nie boisz się mnie dotknąć

kiedy nie po drodze ci do nieba

a piekło jest za węgłem

nie ma w nas

nie ma w nas ufności pierworodnych dni

nie ma zmyślonej ciszy

która zapraszała do snu

nie ma czasu który oswajałby

jasnozielone cienie

nie ma ciernistych słów

by zapraszałyby do ostatniego tańca

nie ma odwagi żeby przepraszać

za białe wypłowiałe sumienie

nie ma w nas światła

by rodziło potulne zło

nie ma wrażliwości która wznosiłaby

na piedestał miłości

jest za to pożoga

wzniesiona człowieczą dłonią

jest za to słońce które patrzy

nam prosto w oczy

jest księżyc strażnik

naszych koszmarnych snów

jest ciężarna noc

niosąca spokój i bezpieczeństwo

jest za to szczęście bez zęba na przedzie

jest za to złudzenie które karmimy

przez sondę

jest cierpienie i strach

by szeptały nam do snu modlitwy