Judasz - Amos Oz - ebook + książka

Judasz ebook

Amos Oz

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W swojej kolejnej fascynującej powieści Amos Oz w niezwykły sposób rozprawia się z motywem zdrady…

Zimą 1959 roku Szmuel Asz przerywa studia na Uniwersytecie Hebrajskim ze względu na osobisty kryzys wywołany pogorszeniem się sytuacji materialnej, porzuceniem przez dziewczynę oraz poczuciem, że jego praca magisterska pt. Jezus w oczach Żydów utknęła w martwym punkcie. Szukając pracy zarobkowej, znajduje anons z ofertą: dotrzymywanie towarzystwa starszemu niepełnosprawnemu człowiekowi w zamian za zakwaterowanie i skromne wynagrodzenie. I tak Szmuel spędza zimę w domu pracodawców, zyskując tam potrzebny czas i spokój i prowadząc ożywione dyskusje z podopiecznym, w których przewijają się wątki zdrady i wierności, marzycielstwa, obłędu i racjonalności w dziejach narodu żydowskiego oraz w relacjach pomiędzy zwaśnionymi narodami i religiami. Ogniskują się one wokół postaci Judasza Iskarioty, który zdaniem Szmuela odgrywa kluczową rolę we wszystkich żydowskich polemikach z chrześcijaństwem od starożytności aż po czasy nowożytne. Ponadto w życiu mieszkańców domu, staruszka i jego tajemniczej, fascynującej Szmuela synowej, kilka spraw spowija głębokie milczenie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 363

Oceny
4,3 (93 oceny)
45
32
13
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ponitka

Nie oderwiesz się od lektury

Zrozumieć Ziemię Świętą.
00
DonB7

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa lektura- warto że spokojem przeczytać i przemyśleć
00
FannyBrawne

Dobrze spędzony czas

Wątek głównego bohatera mnie nie przekonał - wiem, że w literaturze pięknej tak bywa, ale brakowało mi zaangażowania emocjonalnego. Natomiast fragmenty o Jezusie i Judaszu były fascynujące, a wątek konfliktu izraelsko-palestyńskiego daje do myślenia. Spotkałam się z opinią, że to książka syjonistyczna, ale nie zgadzam się z tym.
00
Macias_79

Nie oderwiesz się od lektury

daje do myślenia, nietuzinkowa
00
kto28

Dobrze spędzony czas

Ciekawe spojrzenie żyda na chrześcijanina. W tle - kwestie etyczne powstania państwa Izrael. Amos Oz potrafi przyglądać się "z boku", tworząc wielowymiarową tożsamość mieszkańców ziemi Izraela.
00

Popularność



Kolekcje



Dla Debory Owen

Oto skra­jem pola zdrajca mknie fał­szywy,

Kamie­niem weń rzuci umarły, nie żywy!

Natan Alter­man, Ha-Boged („Zdrajca”), z tomu Sim­chat Ani­jim („Radość ubo­gich”)

1.

Oto histo­ria, która zda­rzyła się zimą na prze­ło­mie roku pięć­dzie­sią­tego dzie­wią­tego i sześć­dzie­sią­tego. Będą w niej pomyłka i namięt­ność, zawód miło­sny i pewna kwe­stia reli­gijna, która pozo­sta­nie tu nie­roz­wią­zana. Na nie­któ­rych budyn­kach znać jesz­cze ślady wojny, która dzie­sięć lat wcze­śniej prze­cięła mia­sto nas pół. W tle usły­szy­cie dale­kie dźwięki akor­de­onu lub tęskną melo­dię har­mo­nijki ust­nej, dobie­ga­jące pod wie­czór zza zamknię­tych okien­nic.

W wielu jero­zo­lim­skich miesz­ka­niach można zna­leźć na ścia­nie salonu gwiaź­dzi­ste wiry Van Gogha albo jego kipiące cyprysy, na pod­ło­dze w małych poko­jach wciąż roz­ło­żone są sło­miane maty, a na kana­pie z gąb­ko­wym mate­ra­cem, przy­kry­tej płó­cienną narzutą w orien­tal­nym guście ze sto­sem hafto­wa­nych podu­szek, leży grzbie­tem do góry otwarta książka – Dni Siklag albo Dok­tor Żywago. Przez cały wie­czór jarzy się nie­bie­ski pło­mień naf­to­wego pie­cyka. Z arty­le­ryj­skiej łuski w kącie pokoju wyra­sta sty­lowo uło­żony bukiet z gałęzi cier­ni­stych krze­wów.

Na początku grud­nia Szmuel Asz prze­rwał stu­dia na uni­wer­sy­te­cie i posta­no­wił opu­ścić Jero­zo­limę, ze względu na miło­sny zawód, na bada­nia, które utknęły w mar­twym punk­cie, a przede wszyst­kim dla­tego, że zban­kru­to­wała firma jego ojca i Szmuel zmu­szony był poszu­kać sobie jakiejś pracy.

Był to postawny, bro­daty, mniej wię­cej dwu­dzie­sto­pię­cio­letni męż­czy­zna, nie­śmiały, uczu­ciowy ast­ma­tyk, socja­li­sta o sło­mia­nym zapale. Miał masywne ramiona, krótką i sze­roką szyję, podob­nie jak palce: grube i krót­kie, jak gdyby każ­demu z nich bra­ko­wało jed­nego knyk­cia. Ze wszyst­kich porów na twa­rzy Szmu­ela Asza pusz­czał się bez hamul­ców krę­cony zarost przy­po­mi­na­jący sta­lową watę. Zarost ten łączył się z kędzie­rzawą czu­pryną i z gęstwą wło­sów na piersi. Z daleka zawsze, latem czy zimą, Szmuel wyda­wał się roz­go­rącz­ko­wany i zlany potem. Z bli­ska jed­nak, co było miłym zasko­cze­niem, oka­zy­wało się, że jego skóra nie wydziela przy­krego zapa­chu potu, lecz, o dziwo, deli­katną woń pudru dla nie­mow­ląt. Z miej­sca zachły­sty­wał się nowymi ide­ami, byleby tylko zostały podane w inte­li­gent­nej for­mie i miały w sobie coś prze­wrot­nego. Ale też prędko się męczył, czy to z winy powięk­szo­nego serca, czy przez dole­gli­wo­ści zwią­zane z astmą.

Nader łatwo do oczu napły­wały mu łzy, co było dla niego powo­dem zakło­po­ta­nia, a nawet wstydu: w zimową noc mały kotek miau­czy pod pło­tem, być może zgu­bił mamę, unosi ku Szmu­elowi żało­sne spoj­rze­nie, łasząc się deli­kat­nie do jego nóg, a jemu już oczy zacho­dzą mgłą. Albo na końcu jakie­goś prze­cięt­nego filmu o samot­no­ści i roz­pa­czy w kinie „Edi­son” oka­zuje się rap­tem, że aku­rat naj­bar­dziej bez­względna z postaci zdolna jest jed­nak oka­zać wiel­ko­dusz­ność, i zaraz zbiera mu się na płacz i ści­ska w gar­dle. Jeśli zoba­czył przy wyj­ściu ze szpi­tala Sza­arej Cedek wychu­dzoną kobietę i dziecko, zupeł­nie mu obcych, któ­rzy stoją przy­tu­leni, zano­sząc się pła­czem – w tej samej chwili i jemu udzie­lał się płacz.

W tam­tych cza­sach zwy­kło się uwa­żać płacz za rzecz kobiecą. Zalany łzami męż­czy­zna budził nie­smak, a nawet nie­ja­kie obrzy­dze­nie, mniej wię­cej tak jak kobieta z zaro­stem na bro­dzie. Szmuel bar­dzo się wsty­dził tej swo­jej sła­bo­ści i sta­rał się nad nią zapa­no­wać, jed­nak bez powo­dze­nia. W głębi serca sam przy­łą­czał się do drwin, jakie wywo­ły­wała ta czu­łost­ko­wość, a nawet godził się z myślą, że nie jest peł­no­war­to­ścio­wym męż­czy­zną, przez co zapewne przej­dzie przez życie na próżno, nie osią­ga­jąc żad­nego celu.

Ale co robisz – pytał cza­sami sam sie­bie ze wstrę­tem – co ty wła­ści­wie robisz poza lito­wa­niem się? Prze­cież tego kotka, na przy­kład, mogłeś wsa­dzić za pazu­chę i przy­nieść do swo­jego pokoju. Kto ci bro­nił? A do tej pła­czą­cej kobiety z dziec­kiem mogłeś po pro­stu podejść i spy­tać, jak można im pomóc. Albo posa­dzić chło­paka z jakąś książką i ciast­kami na bal­ko­nie, pod­czas gdy ty z kobietą usie­dli­by­ście obok sie­bie na łóżku w twoim w pokoju i usta­lili szep­tem, co się jej przy­da­rzyło i co mógł­byś spró­bo­wać dla niej zro­bić.

Kilka dni przed odej­ściem od niego Jar­dena powie­działa: „Albo jesteś takim roz­go­rącz­ko­wa­nym psem, co robi dużo hałasu, biega, łasi się, i nawet kiedy sie­dzisz na krze­śle, to jak­byś się krę­cił za wła­snym ogo­nem, albo na odwrót – całymi dniami tkwisz w łóżku jak nie­prze­wie­trzona zimowa pie­rzyna”.

Mówiąc to, Jar­dena miała na myśli z jed­nej strony cią­głe zmę­cze­nie Szmu­ela, a z dru­giej – pewien ładu­nek nad­ru­chli­wo­ści widoczny w jego spo­so­bie cho­dze­nia, za któ­rym zawsze skry­wał się nie­wi­doczny bieg: schody Szmuel zdo­by­wał sztur­mem, po dwa. Ruchliwe ulice prze­ci­nał na skos, w pośpie­chu, z nara­że­niem życia, nie patrząc na prawo ani na lewo, jakby rzu­cał się w wir walki. Jego kędzie­rzawa głowa wysu­wała się mocno do przodu, jakby ruszała do boju, całe ciało się pochy­lało, zawsze spra­wiało to wra­że­nie, jakby nogi pędziły za tuło­wiem, który gonił głowę, i bały się zostać w tyle, by Szmuel nie znik­nął im gdzieś za rogiem, zosta­wia­jąc je za sobą. Bie­gał przez cały dzień, zzia­jany, roz­go­rącz­ko­wany, nie z obawy przed spóź­nie­niem na zaję­cia albo na poli­tyczne spo­tka­nie, lecz dla­tego, że nie­ustan­nie, rano czy wie­czo­rem, dążył do tego, by dokoń­czyć wszystko, co do niego należy, odha­czyć każdy punkt z listy spraw do zała­twie­nia na dany dzień i wró­cić wresz­cie do ciszy wła­snego pokoju. Każdy dzień życia wyda­wał mu się męczą­cym, koli­stym torem prze­szkód, od snu, z któ­rego został wyrwany rano, aż do powrotu pod pie­rzynę.

Uwiel­biał dawać wykłady każ­demu, kto go słu­chał, a zwłasz­cza kole­gom z Koła Odnowy Socja­li­stycz­nej: lubił wyja­śniać, odpie­rać, oba­lać, wno­sić coś nowego. Roz­wo­dził się długo, z zado­wo­le­niem, prze­ni­kli­wo­ścią i polo­tem. Kiedy jed­nak otrzy­my­wał odpo­wiedź i przy­cho­dziła pora, by on z kolei wysłu­chał cudzych pomy­słów, Szmuel naraz popa­dał w znie­cier­pli­wie­nie, sta­wał się roz­ko­ja­rzony, zmę­czony, aż oczy same mu się zamy­kały, a kudłata głowa osu­wała się na poro­śniętą pierś.

Nawet przed Jar­deną z lubo­ścią wygła­szał pło­mienne mowy, burzył uprze­dze­nia, kwe­stio­no­wał utarte normy, wypro­wa­dzał wnio­ski z prze­sła­nek i prze­słanki z wnio­sków. Ale kiedy ona mówiła, powieki prze­waż­nie opa­dały mu po dwóch, trzech minu­tach. Zarzu­cała mu, że wcale jej nie słu­cha, czemu on zaprze­czał, wtedy ona pro­siła, żeby powtó­rzył, co wła­śnie powie­działa, na co on zmie­niał temat i mówił o błę­dach Ben Guriona. Był dobro­duszny, szczo­dry, pełen dobrej woli i miękki jak weł­niana ręka­wiczka, wycho­dził ze skóry, aby zawsze być pomoc­nym dla wszyst­kich, ale przy tym był roz­trze­pany i nie­cier­pliwy: zapo­mi­nał, gdzie dokład­nie powie­sił drugą skar­petkę, czego wła­ści­wie chciał od niego wła­ści­ciel domu albo kto poży­czał od niego notatki z wykła­dów. Ni­gdy się jed­nak nie pogu­bił, gdy trzeba było pre­cy­zyj­nie zacy­to­wać, co powie­dział Kro­pot­kin o Nie­cza­je­wie po ich pierw­szym spo­tka­niu, a co dwa lata póź­niej. Albo który z apo­sto­łów Jezusa był bar­dziej mało­mówny od pozo­sta­łych.

Mimo że lubiła jego nad­po­bu­dliwe uspo­so­bie­nie, jego bez­rad­ność i to, co jej w nim przy­po­mi­nało przy­ja­ciel­skiego psa, któ­rego roz­pie­rają emo­cje, dużego psiaka, który zawsze gar­nie się i łasi do czło­wieka, zosta­wia­jąc ślinę na kola­nach – Jar­dena posta­no­wiła roz­stać się z nim i przy­jąć oświad­czyny jed­nego ze swo­ich wcze­śniej­szych chło­pa­ków, pra­co­wi­tego i mil­czą­cego hydro­loga Neszera Szer­szew­skiego, spe­cja­li­sty od gro­ma­dze­nia wód desz­czo­wych, który pra­wie zawsze umiał odgad­nąć jej następne życze­nie. Neszer Szer­szew­ski kupił jej ładną apaszkę na uro­dziny według daty gre­go­riań­skiej, by następ­nie kupić jej też zie­lon­kawą orien­talną matę zgod­nie z datą żydow­ską przy­pa­da­jącą dwa dni póź­niej. Pamię­tał nawet o uro­dzi­nach jej rodzi­ców.

2.

Jakieś trzy tygo­dnie przed ślu­bem Jar­deny Szmuel zarzu­cił osta­tecz­nie swoją pracę magi­ster­ską, Jezus w oczach Żydów , do któ­rej z początku pod­cho­dził z ogrom­nym entu­zja­zmem, cały zelek­try­zo­wany śmiałą intu­icją, jaka olśniła go przy wybo­rze tematu. Kiedy jed­nak zaczął badać szcze­góły i wgry­zać się w tek­sty źró­dłowe, szybko stwier­dził, że w jego olśnie­wa­ją­cej myśli nie ma w zasa­dzie nic odkryw­czego, poja­wiła się nawet w druku, zanim przy­szedł na świat, na początku lat trzy­dzie­stych, w przy­pi­sie do nie­wiel­kiego arty­kułu, jaki opu­bli­ko­wał jego wielki nauczy­ciel, pro­fe­sor Gustav Jom-Tow Eisen­schloss.

Rów­nież w Kole Odnowy Socja­li­stycz­nej nastą­pił kry­zys: spo­ty­kało się ono regu­lar­nie w każdą środę o ósmej wie­czo­rem w zakop­co­nej kawiarni o niskim stro­pie w jed­nej z bocz­nych uli­czek dziel­nicy Jegia Kapa­jim. Rze­mieśl­nicy, hydrau­licy, elek­trycy, mala­rze i dru­ka­rze uma­wiali się tu cza­sem na par­tyjkę tryk­traka i dla­tego człon­kom koła kawiar­nia ta wydała się miej­scem mniej wię­cej pro­le­ta­riac­kim. Co prawda szpa­chla­rze i radioelek­trycy nie przy­sia­dali się do człon­ków koła, ale cza­sami któ­ryś z nich o coś pytał albo robił uwagę na odle­głość dwóch sto­li­ków, a cza­sami na odwrót, któ­ryś z człon­ków koła wsta­wał i pod­cho­dził bez obaw do sto­lika z tryk­tra­kiem, żeby popro­sić klasę robot­ni­czą o papie­rosa.

Po dłu­gich kon­tro­wer­sjach nie­mal wszy­scy człon­ko­wie koła pogo­dzili się z usta­le­niami XX Zjazdu KPZR w spra­wie sta­li­now­skich rzą­dów ter­roru, jed­nak była też grupa nie­po­kor­nych, któ­rzy doma­gali się od towa­rzy­szy zre­wi­do­wa­nia nie tylko ich przy­wią­za­nia do Sta­lina, ale także samych fun­da­men­tów dyk­ta­tury pro­le­ta­riatu, w kształ­cie nada­nym jej przez Lenina. Dwoje człon­ków posu­nęło się wręcz do uży­cia mło­dzień­czych idei Marksa jako oręża prze­ciw jego póź­niej­szej, doj­rza­łej teo­rii. Kiedy Szmuel Asz pró­bo­wał zatrzy­mać ero­zję, czworo z sze­ściorga człon­ków koła ogło­siło roz­łam i utwo­rze­nie osob­nej komórki. Wśród czworga roz­łamowców były też obie nale­żące do koła dziew­czyny, bez któ­rych nie miało to już sensu.

W tym samym mie­siącu ojciec Szmu­ela prze­grał ape­la­cję po kil­ku­let­nim spo­rze sądo­wym w kilku instan­cjach ze swoim wie­lo­let­nim wspól­ni­kiem w małej spółce z Hajfy (Sza­chaf Sp. z o.o. Rysu­nek Tech­niczny, Kar­to­gra­fia i Zdję­cia Lot­ni­cze). Rodzice Szmu­ela nie mogli dłu­żej przy­sy­łać mu co mie­siąc pie­nię­dzy, z któ­rych utrzy­my­wał się od początku stu­diów. Zszedł zatem na podwó­rze, zna­lazł za wiatą śmiet­nika trzy, cztery uży­wane kar­tony, zaniósł je do swo­jego wyna­ję­tego pokoju w dziel­nicy Tel Arza i codzien­nie upy­chał w nich w nie­ła­dzie po tro­chu swoje książki, ubra­nia i resztę dobytku. Na­dal jed­nak nie miał poję­cia, dokąd wła­ści­wie mógłby się stąd udać.

Przez kilka wie­czo­rów Szmuel, oszo­ło­miony niedź­wiedź, któ­rego wyrwano z zimo­wego snu, snuł się po desz­czo­wych uli­cach. Swoim cięż­kim kro­kiem na gra­nicy biegu prze­orał cen­trum mia­sta, nie­mal opu­sto­szałe ze względu na chłód i wiatr. Kil­ka­krot­nie przy­sta­wał, tkwiąc w desz­czu po zmroku na jed­nej z uli­czek dziel­nicy Nacha­lat Sziwa, i wpa­try­wał się w żela­zną bramę domu, w któ­rym nie miesz­kała już Jar­dena. Nie­kiedy nogi pro­wa­dziły go do pogrą­żo­nych w zimo­wej aurze, nie­zna­nych mu dziel­nic – Nachlaot, Bejt Israel, Achawa albo Musrara. Bro­dził w kału­żach, mija­jąc prze­wró­cone przez wiatr kubły na śmieci. Dwa, trzy razy omal nie ude­rzył kudłatą głową, wyry­wa­jącą się do przodu, jakby zaraz miał bóść, w beto­nowy mur oddzie­la­jący Jero­zo­limę izra­el­ską od jor­dań­skiej.

Zatrzy­my­wał się, by w roz­tar­gnie­niu rzu­cić okiem na pogięte tablice ostrze­ga­jące go spo­mię­dzy pordze­wia­łych zasie­ków: „Stój!”, „Gra­nica pań­stwa!”, „Uwaga, miny!”, „Nie­bez­pie­czeń­stwo – zie­mia niczyja!”, a także „Ostrze­że­nie – teren wysta­wiony na ogień snaj­per­ski nie­przy­ja­ciela!”. Patrząc na nie, Szmuel wahał się, jak gdyby miał przed sobą bogatą kartę dań, z któ­rej miał wybrać coś, co przy­pad­nie mu do gustu.

Wędro­wał tak pra­wie co wie­czór, prze­ma­ka­jąc do suchej nitki. Wybu­jała broda ocie­kała mu wodą, a on drżał z zimna i znie­chę­ce­nia, aż wresz­cie czła­pał wyczer­pany z powro­tem do łóżka, kulił się w nim i leżał aż do następ­nego wie­czoru. Łatwo się męczył, być może z winy powięk­szo­nego serca. I znów o zmroku zwle­kał się z pościeli, ubie­rał, wkła­dał kurtkę, która nie zdą­żyła wyschnąć po wędrówce poprzed­niego dnia, i znów nogi nio­sły go aż na przed­mie­ścia, do Tal­pi­jot, Arnony. Dopiero gdy natknął się na war­tow­nię przy bra­mie kibucu Ramat Rachel i podejrz­liwy straż­nik oświe­tlił go latarką, Szmuel odwró­cił się na pię­cie i skie­ro­wał z powro­tem do domu ner­wo­wym, zama­szy­stym kro­kiem, jakby rzu­cił się do ucieczki. Po powro­cie jadł w pośpie­chu dwie kromki chleba i jogurt, zdej­mo­wał mokre ubra­nie, po czym znów zagrze­by­wał się pod pie­rzyną i długo, bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał się ogrzać. Wresz­cie zasy­piał i spał aż do kolej­nego wie­czoru.

Któ­re­goś razu przy­śniło mu się spo­tka­nie ze Sta­li­nem. Doszło do niego w niskim pomiesz­cze­niu na zaple­czu okop­co­nej kawiarni Koła Odnowy Socja­li­stycz­nej. Sta­lin pole­cił pro­fe­so­rowi Gusta­vowi Eisen­schlos­sowi wyra­to­wać ojca Szmu­ela ze wszyst­kich tara­pa­tów, nato­miast Szmuel z jakie­goś powodu poka­zał Sta­linowi z daleka, z punktu wido­ko­wego na dachu kościoła Zaśnię­cia Maryi Panny na górze Syjon, frag­ment Ściany Pła­czu, który pozo­stał w nie­woli, za gra­nicą, w jor­dań­skiej czę­ści Jero­zo­limy. W żaden spo­sób nie umiał wyja­śnić uśmie­cha­ją­cemu się pod wąsem Sta­linowi, dla­czego wła­ści­wie Żydzi odrzu­cili Jezusa i dla­czego wciąż trwają w swoim bun­cie, odwró­ceni do niego tyłem. Sta­lin nazy­wał Szmu­ela Juda­szem. Na końcu snu zama­ja­czyła też na chwilę chuda syl­wetka Neszera Szer­szew­skiego, który podał Sta­linowi skom­lą­cego pie­ska w bla­sza­nym pudle. Przez to skom­le­nie Szmuel obu­dził się z przy­krym poczu­ciem, że jego zawiłe wyja­śnie­nia jedy­nie pogor­szyły sytu­ację, bo wzbu­dziły w Sta­linie nie tylko drwinę, ale i podejrz­li­wość.

Deszcz i wiatr dobi­jały się do okna jego pokoju. Nad ranem, gdy wzmo­gła się zawie­ru­cha, bla­szana balia wisząca na kra­cie bal­konu bęb­niła o poręcz. Dwa psy z dala od jego domu, a może też odda­lone od sie­bie, przez całą noc nie prze­sta­wały szcze­kać, coraz ciszej i ciszej, aż ich szcze­ka­nie prze­szło w sko­wyt.

Wpadł zatem na pomysł, żeby wyje­chać z Jero­zo­limy i spró­bo­wać zna­leźć jakąś nie­zbyt ciężką pracę w odle­głym miej­scu, może jako stróż nocny na wzgó­rzach Ramon, gdzie, jak sły­szał, powstaje nowe pustynne mia­steczko. Tym­cza­sem jed­nak przy­szło zapro­sze­nie na wesele Jar­deny: wygląda na to, że jej i Nesze­rowi Szer­szew­skiemu, temu jej posłusz­nemu hydro­lo­gowi, spe­cja­li­ście od gro­ma­dze­nia desz­czówki, bar­dzo się śpie­szyło pod ślubny bal­da­chim. Nie mogli z tym pocze­kać cho­ciażby do końca zimy. Szmuel posta­no­wił zatem ich zasko­czyć, zasko­czyć całe towa­rzy­stwo, i przy­jąć zapro­sze­nie. Pro­szę bar­dzo, wbrew wszel­kim kon­we­nan­som po pro­stu ni stąd, ni zowąd się tam zjawi, roze­śmiany, gło­śny, uśmie­cha­jąc się do wszyst­kich i pokle­pu­jąc ich po ramie­niu. Wpad­nie jak nie­pro­szony gość w samym środku obrzędu zaślu­bin, w któ­rym powinno uczest­ni­czyć tylko naj­bliż­sze grono rodziny i przy­ja­ciół, a następ­nie przy­łą­czy się ocho­czo do wesel­ni­ków, będzie się z nimi bawił, a nawet, w ramach pro­gramu arty­stycz­nego, urzą­dzi pokaz swo­ich zna­ko­mi­tych paro­dii, naśla­du­jąc akcent i maniery pro­fe­sora Eisen­schlossa.

Jed­nakże ran­kiem w dniu ślubu Jar­deny Szmuel dostał cięż­kiego ataku astmy i powlókł się do przy­chodni, gdzie na próżno usi­ło­wano mu przy­nieść ulgę za pomocą inha­la­tora i róż­nych leków prze­ciw­aler­gicz­nych. A ponie­waż było z nim coraz gorzej, prze­wie­ziono go z przy­chodni do szpi­tala Bikur Cho­lim.

Czas ślubu i wesela Jar­deny Szmuel spę­dził w izbie przy­jęć. Następ­nie, przez całą jej poślubną noc, nie odkła­dał ani na chwilę maski tle­no­wej. Naza­jutrz posta­no­wił bez zwłoki opu­ścić Jero­zo­limę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału:

JUDAS

Copy­ri­ght © 2014, Amos Oz

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2015, 2020

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Foto­gra­fia na okładce

© Gabrielle McKone/ Mil­len­nium Ima­ges, UK

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Judasz, wyd. I, dodruk, Poznań 2021)

ISBN 978-83-7818-391-4

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer