49,90 zł
Najbardziej, z całego serca nienawidziłam lata...
Nastoletnia Diana Sparks kocha teatr. Od pewnego czasu grywa w szkolnych przedstawieniach. Początkowo otrzymywała jedynie epizodyczne role, ostatnio dostaje te najważniejsze, główne. W marzeniach jednak dziewczyna wybiega znacznie dalej - chciałaby wystawić własną sztukę. Dlatego co roku, dwudziestego pierwszego czerwca, w pierwszy dzień lata, wyczekuje wiadomości z teatru w Londynie. Czeka na potwierdzenie, że oto wreszcie jej pomysł został zaakceptowany i na szacownych stołecznych deskach będzie mogła wystawić swój dramat. Niestety, Dianę regularnie spotyka rozczarowanie.
Lato poprzedzające ostatnią klasę szkoły średniej ma przynieść upragniony przełom. Z Londynu przychodzą dobre wieści - sztuka Diany uzyskała aprobatę. Czy to oznacza, że wreszcie będzie mogła przygotować spektakl, o jakim marzy? Niekoniecznie. Na odtwórców ról w sztuce wyznaczeni zostają nie ci uczniowie, których ona sama by wybrała. Co gorsze, scenicznym kochankiem Diany ma być tajemniczy Charlie Foster. Chłopak nie pała miłością do teatru, za to jego matka jest gotowa ponieść wszelkie koszty związane z wystawieniem przedstawienia. Wszystko po to, by uchronić syna przed powtarzaniem klasy. Dla ambitnej Diany to zdecydowanie zbyt słaba motywacja do pracy.
Czy to lato także skończy się płaczem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 475
Natalia Fromuth
Każdego lata płakałam
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Redakcja: Beata Stefaniak-Maślanka Ilustracje wewnątrz książki: Gracjan Szewczyk Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://beya.pl
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/kazlat_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0360-9
Copyright © Helion S.A. 2023
Wszystkim, którzy noszą maski, w nadziei, że bez nich wreszcie poczują się wolni.
Książę Zygfryd pełen rozpaczy i żalu, który w nim wrzał, spojrzał na błyszczące ostrza skał. Łzy świeciły w kącikach jego oczu, a złudna nadzieja powoli malowała uśmiech na jego twarzy. Chwilę później mężczyzna parsknął cichym śmiechem i powiedział:
— Ta historia kończy się nami, różyczko. To my jesteśmy na jej końcu.
A potem śmierć, która ich połączyła, nie pozwoliła im już się rozdzielić.
Nigdy nie byłam romantyczką i śmiało mogłabym powiedzieć, że miałam w sobie znacznie więcej nienawiści niż miłości. Nie znosiłam nieprzespanych nocy, lodów czekoladowych, butów na rzepy ani piątków. Nie lubiłam też nosić bransoletek, łowić ryb z moim ojcem ani piec babeczek.
A najbardziej i z całego serca nienawidziłam lata.
Przebudziłam się i otwarłam oczy. Gałęzie bzu próbowały wedrzeć się przez szyby, a na kartce w kalendarzu widniała data dwudziesty pierwszy czerwca. To właśnie dziś wypadał pierwszy dzień lata. Niebawem znów miało ulecieć ze mnie szczęście, a po moich policzkach miały spłynąć słone łzy. Każdego lata płakałam. Każdego, odkąd zapragnęłam spełnić swoje marzenie.
Westchnęłam głośno i mozolnie podniosłam się z łóżka.
To zaczęło się już w podstawówce, kiedy po raz pierwszy zechciałam zaistnieć na scenie teatru. Dołączyłam do kółka teatralnego i zaczęłam brać udział w przeróżnych przedstawieniach. Na początku byłam tylko jedną z postaci epizodycznych, ale w końcu udało mi się wygrać przesłuchanie na odtwórczynię głównej roli i występować podczas całego spektaklu. Jednak to wszystko nadal nie było tym, czego naprawdę chciałam. Pragnęłam wystawić własne przedstawienie. Marzyłam, żeby wszystko to, co dzieje się na scenie, było wyłącznie pod moją kontrolą. W liceum, za zgodą pani Henderson, opiekunki kółka teatralnego, wystawiłam swoją pierwszą sztukę.
To właśnie wtedy oprócz nienawiści poczułam coś zupełnie innego. I to piekielne uczucie każdego lata brutalnie łamało mi serce.
— Diana, spóźnisz się! — usłyszałam wołanie z dołu.
Skrzywiłam się, spoglądając kątem oka na wiszący na ścianie zegar.
— Wszystko pod kontrolą! — odparłam, jednak zamiast faktycznie zbierać się do wyjścia, niepewnie usiadłam przy biurku i palcem u stopy włączyłam swój stary komputer.
Dwudziesty pierwszy czerwca to był również ten dzień, gdy z samego rana Królewski Teatr Narodowy w Londynie rozsyłał zaproszenia do wystawienia w nim sztuk wyróżnionych w corocznym konkursie na nowe adaptacje klasyki. Dlatego nienawidziłam tej daty. Zaczynało się lato, a ja co roku zwijałam się z bólu na dywanie w swoim pokoju.
Tym razem było tak samo. Szum komputera zlewał się z burzą myśli krążących w mojej głowie. Zaciskałam mocno powieki, próbując uspokoić panujący we mnie chaos, nie byłam jednak w stanie. Pomimo tego, że nie raz poniosłam porażkę, nigdy nie byłam gotowa na następną. Bałam się przegrywać. Bałam się tego piekącego poczucia zawodu.
Otworzyłam oczy, bez większego zawahania chwyciłam myszkę i chwilę później kliknęłam swoją skrzynkę mailową. Znów zamknęłam oczy, bo naprawdę bałam się tego, co zaraz zobaczę. Schowałam twarz w dłoniach, wsłuchując się w swój niespokojny oddech.
No dalej, Diana. Nigdy nie będziesz na to gotowa.
Zrobiłam jeszcze jeden głęboki wdech, po czym nieśmiało spojrzałam przed siebie. Moje serce nagle przestało wystukiwać swój rytm i na moment straciłam czucie w całym ciele. Jedynie moje oczy wodziły po literach na ekranie.
Serdecznie gratulujemy, została Pani laureatką konkursu.
— Cholera… — wyrzuciłam z siebie. — Cholera, to jakiś żart, prawda? — parsknęłam i łapczywie nabrałam powietrza.
Mrugałam, mając nadzieję, że ten mail nigdy nie zniknie. Modliłam się, aby nie był on tylko zwykłym wytworem mojej wyobraźni. Siedziałam w bezruchu, bojąc się odświeżyć stronę, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Mijały sekundy, a ten cholerny mail nadal tam był. Nadal miałam przed oczami szansę, na którą czekałam od kilku lat, i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej wierzyłam w jej realność.
Znienacka usłyszałam mocne szarpnięcie za klamkę i głos, który na dobre wyrwał mnie z transu.
— Diana, ojciec wołał cię już tysiąc razy. Jeszcze raz, a przysięgam, że wyrwę sobie uszy. — W progu stanął właśnie mój starszy brat, który nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. — Zaraz, czy ty… Czemu płaczesz?
Natychmiast otarłam mokry ślad łez na policzku.
— Ja…
Właśnie płakałam, właśnie stałam u progu realizacji swoich marzeń. I właśnie nie potrafiłam się do tego przyznać. To wszystko tak nagle mnie przerosło.
— Dobra, nieistotne — rzucił, po czym znów złapał za klamkę, tym razem, aby zamknąć drzwi. — Pospiesz się.
— Potrzebuję drukarki — wypaliłam, zanim wyszedł.
Poczułam, że muszę wydrukować ten cholerny list akceptacyjny, zanim po prostu się rozpłynie.
— Drukarki? — Zmarszczył brwi. — Nie ma opcji, zdążyłem ją już spakować.
— To pilne, błagam!
Mike pokręcił głową.
— Nie będę rozpakowywał dla ciebie całego auta i szukał odpowiedniego pudła. Daj spokój, wydrukujesz to, czymkolwiek to jest, w szkole — powiedział, a w jego głosie wyczułam narastającą irytację.
— No dobra, nieważne — westchnęłam, a potem patrzyłam, jak Mike znika za drzwiami.
Odwróciłam się z powrotem w stronę biurka, a na ekranie komputera zobaczyłam ten sam mail. To właśnie wtedy zrozumiałam, że naprawdę mi się udało.
Obudziła się we mnie nadzieja, że tego lata będę szczęśliwa.
— Wreszcie wstałaś, myślałem, że dzisiaj się nie obudzisz — usłyszałam kąśliwy komentarz taty, gdy tylko pojawiłam się w kuchni. — Nakarm Poppy, muszę zanieść mamie śniadanie.
Bez słowa ruszyłam w kierunku swojej ośmiomiesięcznej siostrzyczki, żeby moment później posadzić ją w krzesełku. Codzienny natłok obowiązków, który nieraz pozbawiał mnie sił, nie mógł dzisiaj zepsuć mi humoru.
— Jak mama? Wszystko w porządku? — zapytałam.
— Jest dobrze, przed chwilą wstała — odparł w pośpiechu, łapiąc tacę. — Na twoim miejscu nie byłbym taki szczęśliwy, Diano. Spóźniłaś się już na autobus, a dzisiaj ma padać. Melanie pojechała bez ciebie. — Zmarszczył brwi, po czym zniknął za drzwiami kuchni.
Uśmiech na mojej twarzy momentalnie zgasł. Sięgnęłam po łyżkę, aby nakarmić Poppy. Nie szło nam. Wyglądało na to, że małej udzielił się nastrój, bo z trudem wciskałam jej mus jabłkowy.
— No proszę cię, Poppy! — westchnęłam ciężko. — Chociaż ty dzisiaj ze mną współpracuj, okej? Zaraz w ogóle nigdzie nie zdążę, a to naprawdę ważny dzień.
Poza tym bardzo nie chciałam zostawać w domu.
— Jak bardzo ważny?
Obejrzałam się przez ramię i dostrzegłam Mike’a dźwigającego kolejny karton. Delikatnie zasłoniłam uszy młodszej siostrze i odparłam:
— Cholernie ważny.
Brat spojrzał ukradkiem na zegarek na swoim nadgarstku.
— Jeśli za pięć minut wsiądziesz do mojego auta, to istnieje szansa, że cię podwiozę — powiedział z przekąsem. — Pięć minut z zegarkiem w ręku, ostrzegam!
— Ratujesz mi tyłek, Mike.
— Nie pierwszy raz. — Wzruszył ramionami, po czym wyszedł z kartonem na zewnątrz, a na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech.
O siódmej trzydzieści siedziałam już w samochodzie brata. Mike chwilę wcześniej poprzestawiał pudła tak, aby zrobić mi miejsce. Auto było przeładowane do tego stopnia, że modliłam się, aby przy ostrym hamowaniu któryś karton nie spadł mi na głowę. Obserwowałam przez szybę, jak chłopak pożegnał się z machającą mu przez okno Poppy, po czym wrócił z ostatnim pudłem do samochodu.
— Masz jeszcze na to miejsce? — spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
— Miałbym, gdybyś dzisiaj wstała na czas — parsknął, podając mi karton. — Połóż to pod nogami albo trzymaj na kolanach, jak wolisz.
Chwilę później Mike odpalił silnik i po raz ostatni zerknął w stronę domu. Czułam, że ten moment jest dla niego trudny, ale on zawsze lubił zgrywać twardziela. Żadne z nas wcześniej nie opuszczało domu na dłużej, a teraz chodziło o przeprowadzkę. Widziałam smutek w jego oczach i po raz pierwszy pomyślałam sobie, że ja i Michael jesteśmy do siebie podobni.
Oboje byliśmy doskonali w udawaniu.
— Powiesz mi, co takiego cię dzisiaj ugryzło? — spytał po chwili milczenia.
Zawahałam się.
— Wstałam lewą nogą — skłamałam, bo tak naprawdę nigdy nie miałam lepszego poranka. — Mam dzisiaj… stresujący dzień w szkole.
— A ta drukarka? — Zmrużył oczy. — Co cię strzeliło?
— Och — jęknęłam. — Zapomniałam czegoś wydrukować. To na zajęcia… naprawdę nic takiego.
Mike westchnął cicho i poprawił grzywkę.
— Serio, przepraszam, że nie chciałem ci jej poszukać. Mogłaś powiedzieć wczoraj, nie pakowałbym jej…
— W porządku — odparłam. — To ja nie powinnam cię bardziej denerwować. Wiem, że jesteś teraz wystarczająco zestresowany.
— Zestresowany? — Chłopak zaniósł się śmiechem. — Absolutnie.
— Ani trochę? — Uniosłam brwi zupełnie nieprzekonana. — Absolutnie nie przeraża cię samodzielność? Jesteś teraz zdany sam na siebie, Mike. Nie denerwujesz się przez to?
Mój brat myślał przez moment, jakby baczniej przyglądając się sytuacji na drodze.
— Nie. — Wzruszył ramionami, po czym spojrzał na mnie ukradkiem. — Nie dąsaj się, Diana. To nie znaczy, że nie będę za wami tęsknił.
— Nie dąsam się! — Zmarszczyłam brwi. — Tylko… Gdybyś miał jakieś chwile załamania, no wiesz, nie znajdziesz skarpetki do pary albo nie będziesz wiedział, jak włączyć pralkę…
— Zadzwonię — dokończył za mnie, śmiejąc się cicho. — Będę do was dzwonił, przecież nie odcinam się na zawsze.
Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu. Oparłam głowę o szybę, obserwowałam mijane drzewa i przysłuchiwałam się starym kawałkom Nirvany, które leciały w radiu. W głowie analizowałam słowa Mike’a i starałam się uwierzyć w to, że o nas nie zapomni. Wtedy po raz drugi tego dnia pomyślałam o podobieństwie między nami. Doskonale wiedziałam, że gdybym była na jego miejscu, zrobiłabym tak samo.
Dziesięć minut później Michael zaparkował tuż przed szkołą. Popatrzyliśmy na siebie bez słowa, zbierając siły, by się pożegnać.
— Kiedy przyjedziesz? — odezwałam się pierwsza.
— Na święta — odparł, unikając mojego spojrzenia.
— Okej. — Skinęłam głową, udając, że wcale mnie to nie uderzyło.
Odwróciłam wzrok, nie chcąc, aby zobaczył na mojej twarzy ból, który poczułam, gdy to powiedział. Mike nie mógł mieć przeze mnie żadnych wyrzutów sumienia. Zasługiwał na szczęśliwe rozpoczęcie nowego etapu w swoim życiu. I głupia tęsknota młodszej siostry nie mogła tego zepsuć.
— Pilnuj Melanie i Poppy, dobra?
— Jasne, zawsze to robię — zapewniłam go.
— Jasne.
Nagle niezręczną ciszę, jaka zapadła między nami, przerwał jego uścisk. Mike objął moją szyję, a ja położyłam dłonie na jego plecach. Starałam się dokładnie zapamiętać ten moment, żeby móc do niego wracać, gdy tylko zatęsknię. Chwilę później chłopak odsunął się ode mnie i posłał mi uśmiech.
— Trzymaj się, młoda.
Kiedy wysiadłam z auta, zanim zamknęłam drzwi, zastanawiałam się jeszcze, czy mu powiedzieć. Dusiłam w sobie wiadomość, którą dostałam, bo chyba nadal nie mogłam w nią uwierzyć. Ale może świat zesłał mi ją w tym okropnym dniu, żebym chociaż przez chwilę poczuła radość? Zacisnęłam usta w wąską linię, po czym wyrzuciłam z siebie:
— Trzymaj się, Mike. Dzwoń.
A później zatrzasnęłam drzwi.
I tak nie mógłby przyjechać. To nieistotne.
Stałam w bezruchu na szkolnym parkingu, przyglądając się temu, jak mój brat odjeżdża starym czerwonym autem i zostawia za sobą cały swój świat, całe życie, które dotąd prowadził. Wcale nie dziwiłam się jego decyzji, chociaż bezlitośnie złamał mi nią serce. Zaciskałam mocno pięści, starając się, aby na mojej twarzy nie było widać emocji, które wybuchły w moim sercu. Nie lubiłam sprawiać wrażenia słabej, chciałam być silna. Albo przynajmniej chciałam, żeby wszyscy postrzegali mnie jako silną. Gdy obserwowałam, jak auto Mike’a oddala się i w końcu znika za zakrętem, czułam, że zwykła gra mi nie wystarczy. Musiałam nabrać sił, żeby udźwignąć wszystko to, co do tej pory spoczywało na barkach mojego brata.
Westchnęłam głośno i rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku pustej już jezdni.
Zrobię wszystko, żebyś nigdy nie pożałował swojej decyzji, Mike. Nawet jeśli okaże się ona dla mnie otwarciem furtki do piekła. Zasługujesz na wolność.
Na lekcjach trudno mi było zachować spokój. Co rusz spoglądałam na zegar, odliczając minuty do długiej przerwy, by móc wydrukować upragnioną akceptację i zanieść ją do pani Henderson. To ona zauważyła we mnie talent do tworzenia scenariuszy i jako pierwsza zachęcała, bym spełniała swoje marzenia. Z początku nie chciałam jej uwierzyć, gdy mówiła, że jestem zdolna. Nie potrafiłam zaufać nikomu, kto próbował mnie przekonać, że cokolwiek potrafię. W moim przeświadczeniu wcale nie byłam w niczym dobra, a to, co pisałam, nie nadawało się nawet na szkolną scenę. To piekielne poczucie beznadziejności nie opuszczało mnie nawet na moment. Towarzyszyło mi, gdy dostałam mail z odrzuceniem mojego zgłoszenia, a także tego lata, gdy nawet nie otrzymałam odpowiedzi.
A nawet teraz, kiedy stałam u progu spełnienia swoich marzeń, nie wierzyłam, że uda mi się tego dokonać.
Trzymając kurczowo w dłoniach kartkę papieru, stanęłam pod drzwiami gabinetu pani Henderson. Co rusz zerkałam nerwowo na akceptację, upewniając się, że nie rozpłynęła się w powietrzu. Odczytałam treść maila jeszcze tysiące razy, zanim zdecydowałam się wyciągnąć dłoń w kierunku klamki. Momentalnie poczułam, jak w moim brzuchu boleśnie zawiązuje się supeł, a serce coraz szybciej wystukuje swój rytm.
Czego ty się boisz, Diana? Dokonałaś czegoś niemożliwego, powinnaś podzielić się tym z całym światem, jasne?
Niestety udawana pewność siebie nigdy nie zastąpi tej prawdziwej.
Zapukałam krótko do drzwi i chwilę później nacisnęłam klamkę. Nie było już odwrotu. Świat miał właśnie o mnie usłyszeć i nie miałam już drogi ucieczki.
— Diana! — zawołała w moją stronę nauczycielka, odrywając się od lektury jednego ze scenariuszy, które leżały na jej biurku. Zdjęła z nosa okulary i podniosła się z czerwonego krzesła. — Jak dobrze cię widzieć, kochanie!
— Dzień dobry — przywitałam ją, a mój głos zadrżał. — Panią również.
Przyglądałam się przez moment jej pomalowanym czerwoną szminką ustom, które wygięły się w ciepłym uśmiechu. Ten uśmiech czynił cuda. Potrafił rozjaśnić nawet najciemniejszą chwilę. Tę, gdy w pierwszej klasie liceum zapomniałam tekstu, tę, gdy pomyliłam sceny i zaczęłam nieodpowiednią kwestią, a nawet tę, gdy trzymałam w dłoniach wszystko to, o czym śniłam, martwiąc się, że za moment los zaśmieje mi się prosto w twarz.
— Nadal nie miałam okazji podziękować ci za scenariusz do tego wspaniałego przedstawienia tydzień temu. — Klasnęła z ekscytacją w dłonie. — Jesteś moim skarbem!
Zaśmiałam się nerwowo, wbijając spojrzenie w swoje trampki.
— To nic takiego — odparłam. — Cieszę się, że mogłam jakoś pomóc.
Wzięłam głęboki wdech i odchrząknęłam krótko, zbierając w sobie siły, by powiedzieć jej o tym, co z samego rana wywróciło cały mój świat do góry nogami.
— Co tam dla mnie masz?
Kiedy uniosłam spojrzenie, dostrzegłam, że kobieta wzięła się pod boki i przygląda mi się, jakby niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.
— To też nic takiego — odparłam, po czym nerwowo pokręciłam głową. — Znaczy, tak właściwie, to coś okropnie ważnego i… — Wyciągnęłam przed siebie dłoń, w której ściskałam pogiętą kartkę papieru. — Chciałabym, żeby pani to przeczytała.
Pani Henderson nagle spoważniała.
— Martwisz mnie, Diano — zaczęła, baczniej mi się przyglądając. — Wszystko w porządku?
Przełknęłam głośno ślinę.
— Po prostu musi pani to przeczytać — powtórzyłam ostatkiem sił.
Kobieta ściągnęła brwi i podeszła do mnie, żeby moment później wyjąć z mojej dłoni papier. Wróciła do swojego biurka, nałożyła na nos okulary i zaczęła czytać. Sekundę później położyła dłoń na piersi, rozchyliła usta i czytając dalej, co jakiś czas zerkała w moją stronę.
— Z całym szacunkiem, Diano, ale czy ty przed chwilą próbowałaś mi wmówić, że to nic takiego?! — wybuchnęła teatralnym oburzeniem, po czym ostrożnie przysiadła na krawędzi biurka. — Rany boskie, to wspaniale! Czy ty wiesz, co właśnie się wydarzyło?!
Stałam naprzeciw niej, niepewnie kiwając głową, a na mojej twarzy wymalował się nieśmiały uśmiech. Nadal nie do końca wierzyłam, że to wszystko się dzieje. Patrzyłam na radość pani Henderson, która co chwila przesłaniała usta dłonią, na dumę widoczną w jej iskrzących się oczach i ciągle nie potrafiłam w to wszystko uwierzyć.
— Nie — wypaliłam. — Znaczy się, nie do końca.
— Wiedziałam, że ci się uda! — powiedziała z entuzjazmem. — Jesteś niezwykle utalentowana i byłam pewna, że los wkrótce się do ciebie uśmiechnie.
Mimo entuzjazmu, jaki słyszałam w jej głosie, nie mogłam nie dostrzec, że jej uśmiech w miarę ponownego analizowania akceptacji powoli zanika. Gdy to sobie uświadomiłam, poczułam, jak ziemia pod moimi nogami zaczyna się trząść.
— Teatr w Londynie, nasza szkoła, już na początku września… — wymieniała, wbijając we mnie spojrzenie. — To od razu po wakacjach.
Skinęłam głową.
— Wiem, czasu jest okropnie mało, ale wszystko już zaplanowałam — wyrzuciłam z siebie, starając się ją przekonać. To ta niepewność na jej twarzy popchnęła mnie do desperacji. Tak naprawdę nie miałam żadnego planu, niczego nie zdążyłam jeszcze sobie poukładać. — Powinniśmy bez problemu wyrobić się w dwa miesiące.
— Mam jednak pewne obawy, Diano…
Właśnie wtedy zrozumiałam, skąd wziął się we mnie ten dziwny strach, jaki towarzyszył mi od rana. Nie chciałam, żeby cokolwiek stanęło mi na drodze. Nawet jeśli nie do końca w to wszystko wierzyłam, a wizja występowania w Londynie wciąż była dla mnie nierealna. Bałam się to wszystko stracić, skoro ledwo wyciągnęłam ku temu dłoń.
— Musi mi pani zaufać — powiedziałam od razu. — Wszystkiego dopilnuję, nie wystawimy niczego słabego.
Pani Henderson się roześmiała, ale jej śmiech nie brzmiał już tak samo radośnie jak kilka chwil wcześniej.
— Wiem, że dasz sobie radę, kochanie. Chodzi mi tylko o to… — przerwała, by wziąć głębszy oddech. — Większość członków naszego kółka teatralnego wyjeżdża na wakacje, zaczyna pracę… Myślisz, że uda się wszystkich zebrać?
Poczułam kolejny cios ze strony piekielnego świata, który za wszelką cenę chciał sprawić, żebym znów płakała. Doskonale wiedziałam, że kilka spotkań nie wystarczy. Potrzebowaliśmy długich przygotowań.
— Poszukam aktorów — zapewniłam, niewiele myśląc. — Zrobię listy, wywieszę plakaty, przygotuję wszystko.
Kobieta westchnęła głęboko i usiadła z powrotem na krześle.
To było wciąż o wiele za mało i obie dobrze o tym wiedziałyśmy.
— Poza tym… budżet — dodała, wbijając mi kolejny sztylet prosto w serce. — Poproszę dyrekcję o pieniądze, ale niczego nie mogę ci obiecać.
— Zajmę się dekoracjami i kostiumami.
— A transport do Londynu? — wycelowała we mnie pytaniem, na które nie znałam odpowiedzi. — To wysokie koszta.
Poczułam się bezsilna. Nie odpowiedziałam jej. Jedynie martwo spoglądałam przed siebie, próbując ogarnąć cały ten mętlik, który miałam w głowie. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to wszystko zwyczajnie może mi się nie udać. To szansa mojego życia. Powinnam była siedzieć teraz przed ekranem komputera i odpisywać na akceptację podziękowaniem, zamiast układać w głowie słowa rezygnacji. Zacisnęłam pięści.
— Zrobię wszystko — powtórzyłam, a do mojego głosu wdarł się smutek.
— Ja też, złotko. — Uniosła delikatnie kąciki ust. — Chcę tylko, byś wiedziała, że…
To wszystko nadal może pozostać tylko moim marzeniem? Że będę opłakiwała tę durną szansę codziennie, nie potrafiąc sobie wybaczyć, że ją straciłam?
— Wiem — przerwałam nauczycielce. — Jestem przygotowana na to, że może się nie udać — powiedziałam z zaciśniętym gardłem.
Kłamstwo. Wcale nie byłam.
Pani Henderson przyglądała mi się przez chwilę, po czym podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem. Nie lubiłam czułości, jednak w tym momencie wcale nie miałam jej tego za złe. Wdychałam jej mdlące, zdecydowanie za słodkie perfumy, próbując powstrzymać wzbierającą we mnie falę żalu. Nie chciałam już czuć niczego.
— Ja też zrobię wszystko — obiecała. — Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej… Dlaczego nie mówiłaś, że bierzesz w tym udział, Diano? Przygotowalibyśmy się, wszyscy na pewno zmieniliby swoje plany… W końcu to Londyn, szansa dla każdego z nas.
Wciągnęłam powietrze nosem, uwalniając się z jej uścisku.
Bałam się porażki. Nie chciałam, żeby ludzie patrzyli na mnie przez jej pryzmat. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, że zanim cokolwiek osiągnęłam, potknęłam się mnóstwo razy. Chciałam być idealna.
I przy okazji okazałam się okropnie samolubna.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami.
Pani Henderson pokiwała głową.
— W porządku — odparła. — Zaraz pójdę z tą sprawą do dyrekcji, poradzimy sobie.
— Jutro wezmę się za plakaty — dodałam, a na jej twarzy znów pojawiła się radość.
Jednak tym razem jej uśmiech mnie zawiódł. Nie potrafił rozświetlić tego mroku, który mnie ogarnął.
— Bardzo dziękuję za pomoc, wierzę, że zrobi pani wszystko, co możliwe — powiedziałam, zbliżając się do drzwi. — I naprawdę przepraszam, że niczego nie mówiłam. Po prostu nie sądziłam…
— Nie chcę od ciebie żadnych przeprosin, Diano — prychnęła. — Chcę tylko, żebyś się uśmiechnęła. To powinno ci pokazać, do czego jesteś zdolna!
Uniosłam kąciki ust, choć mój uśmiech nie był w żadnym stopniu szczery.
— Do widzenia.
Kiedy tylko opuściłam gabinet pani Henderson, opadłam z sił. Stałam pod jej drzwiami i nie potrafiłam się ruszyć. Czułam, że każdy mięsień w moim ciele nagle zesztywniał. Nawet wzięcie oddechu wydawało mi się trudne. Miałam ochotę rozpłakać się w głos i schować twarz w dłoniach, by ukryć się przed tym beznadziejnym światem. Poczułam, że nic nigdy nie pójdzie po mojej myśli. Zrozumiałam, że nadzieja na to, że dosięgnę gwiazd, była złudna. Tak naprawdę nie mogłam niczego. Nie mogłam poczuć szczęścia.
Pociągnęłam nosem, a w moich oczach zebrały się łzy. Ale nie zamierzałam tak po prostu się rozpłakać. Przecież pragnęłam być silna, musiałam taka być. Zaczęłam robić głębokie wdechy, mając nadzieję, że gdy skupię się na oddychaniu, przestanę myśleć o smutku.
Niespodziewanie usłyszałam dźwięk migawki w aparacie, a opustoszały korytarz rozświetlił się w błysku flesza skierowanego prosto na mnie.
Wzdrygnęłam się, próbując zrozumieć, co się stało. Po chwili rozejrzałam się uważnie dookoła. Nie było tam żywej duszy, bo lekcje zaczęły się pięć minut temu. Nawet żadna woźna nie kręciła się w pobliżu.
Byłam tu tylko ja ze swoimi dziwacznymi halucynacjami. A przynajmniej tak tłumaczyłam sobie to zajście. Miałam tego dnia naprawdę wiele złudzeń. W końcu do tej pory myślałam, że uda mi się wystawić Jezioro łabędzie w Londynie, a to przecież było tak samo niedorzeczne jak to, że ktoś właśnie zrobił mi zdjęcie.
Kiedy nieco się uspokoiłam, wróciłam na zajęcia, usprawiedliwiwszy się pilnym spotkaniem kółka teatralnego. Dzięki temu spóźnienie uszło mi na sucho. Pozostałe dwie lekcje przesiedziałam w ławce obok okna, przyglądając się kroplom deszczu ścigającym się po szybie. Dużo myślałam, próbowałam znaleźć rozwiązanie, które pozwoliłoby wszystko pogodzić. Gdybym miała wystarczającą ilość pieniędzy, bez wahania wyciągnęłabym je wszystkie ze swojej skarbonki i położyła na stole dyrekcji. Ale miałam niewiele, starczyłoby mi na gumę do żucia, nawet nie na jeden bilet do Londynu.
— Diana, przysięgam, że kiedyś ci coś zrobię! — Gdy stałam przy swojej szafce, usłyszałam znajomy głos, który od razu wyrwał mnie z zamyślenia. — Boże kochany, czemu nic nie mówiłaś?! Mam ochotę jednocześnie cię wyściskać i uderzyć tym podręcznikiem w łeb! — Lacey wskazała na książkę w moich dłoniach.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, brunetka rzuciła się na mnie i uścisnęła mnie tak mocno, że przez moment miałam problem ze złapaniem oddechu.
— Nie rozumiem… — wymamrotałam zbita z tropu. — Wiesz?
— Oczywiście, że wiem! — niemal wrzasnęła. — Jesteś nie w porządku, Sparks. Czemu o niczym mi nie mówiłaś? Czemu, do cholery?!
Trajkotała i śmiała się, a ja, chociaż pragnęłam podzielić jej radość, nie potrafiłam. To wszystko i tak nie miało znaczenia.
— Skąd wiesz?
— Od Henderson — rzuciła od razu. — Weszłam do jej gabinetu na sekundę, chciałam zapytać o jedną sprawę. Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak przejętej, Diana.
— Przejętej? — powtórzyłam. — Myślałam, że ona też uważa, że to wszystko nie ma sensu…
Lacey położyła dłoń na moim ramieniu i potrząsnęła mną energicznie.
— Diana, skarbie, to wszystko nie będzie miało sensu, kiedy faktycznie nie będzie go miało, jasne? Na razie nic nie jest jeszcze stracone — wytłumaczyła. — Słyszałam, że szukasz aktorów.
— Chciałam zająć się tym jutro, dzisiaj nie miałam do tego siły — wyznałam.
Lacey spojrzała na zegarek i zmrużyła powieki.
— Mamy teraz francuski, chcesz się z niego zerwać? — W jej oczach zabłysły iskierki.
Miała w sobie nadzieję i energię, których mnie brakowało. Patrzyłam na nią, próbując podjąć decyzję. Nie lubiłam uciekać z zajęć. Wiedziałam, że nie tego ode mnie oczekiwano.
Jednak to światło, które błyszczało w oczach mojej przyjaciółki, było tym, czego potrzebowałam. Dlatego skinęłam głową i uśmiechnęłam się słabo.
— Świetnie — skwitowała, a ja gwałtownie zamknęłam szafkę. — Mamy godzinę na zrobienie plakatów i rozwieszenie ich w całej szkole. Zrobimy też ulotki i już dzisiaj zaczniemy je rozdawać. Pojedziemy do tego Londynu, Diana, i nie chcę słyszeć żadnego słowa sprzeciwu ani wątpliwości.
Dlatego też zupełnie się nie sprzeciwiłam. Poszłam w jej ślady i kompletnie jej zaufałam.
Lacey i ja przyjaźniłyśmy się od początku liceum. Obie trafiłyśmy do szkolnego teatru, gdzie po raz pierwszy zamieniłyśmy ze sobą parę zdań. Byłyśmy swoimi zupełnymi przeciwieństwami. Ja byłam długowłosą blondynką o jasnych oczach, a ona krótko ściętą brunetką o odważnym spojrzeniu ciemnych oczu. Byłyśmy jak ogień i woda, także jeśli chodziło o nasze charaktery. Podczas gdy ja gubiłam się w tłumie, ona zawsze była w centrum uwagi. Okazało się, że świetnie się dopełniamy. Ona pchała mnie do przodu, a ja ciągnęłam ją za rękaw do tyłu, pilnując, by się nie potknęła, kiedy za szybko pędziła przed siebie.
— Tak właściwie… — zaczęłam, patrząc, jak Lacey wyciąga z szafy w bibliotece duży brystol i kilka flamastrów. — Nie miałaś wyjechać na wakacje?
— Miałam. — Wzruszyła ramionami. — Nadal mam, ale mogę jeszcze to wszystko odwołać.
— Zbyt wiele ryzykujesz, Lacey. — Skrzywiłam się, zabierając się za wypisywanie treści ulotki. — Chciałaś wyjechać do Manchesteru, nie możesz tego tak po prostu zostawić dla sztuki, która może być niewypałem.
Dziewczyna zamyśliła się, przygryzając końcówkę czerwonego flamastra.
— Nie tylko ty chcesz tego Londynu, Sparks — odparła, marszcząc brwi w skupieniu, żeby moment później postawić pierwszą kreskę na papierze. — Załatwiłaś szansę dla nas wszystkich. To najsławniejszy teatr w kraju, bywa tam mnóstwo ważnych ludzi… Kto wie? Może nas zobaczą i zechcą nas tam na studia? Może wszyscy dostaniemy stypendia do szkoły aktorskiej? Może ktoś doceni moje kostiumy i będzie chciał, żebym projektowała dla niego? — wymieniała i waga tej szansy faktycznie zaczęła do mnie docierać. — Pieprzyć ten Manchester, jeśli mam okazję zrobić coś cholernie niezwykłego.
To właśnie Lacey, choć tak naprawdę powtórzyła słowa pani Henderson, pomogła mi uwierzyć, że możemy to zrobić. Nie byłam w tym wszystkim sama. To nie było spełnienie jedynie moich marzeń. I to ta świadomość pchnęła mnie do tego, by naprawdę zacząć walczyć.
— Myślisz, że uda się wszystkich zebrać? — spytałam, przerywając ciszę, która zapadła między nami, gdy ze skupieniem oddałyśmy się pracy.
— Miejmy nadzieję — powiedziała. — Wszyscy uczniowie, którzy kochają występy na scenie, są w naszym kółku, trudno będzie znaleźć kogoś nowego, kto tego nie robił, a mimo to się podejmie — zauważyła, choć nie wyglądało na to, by ta świadomość ostudziła jej zapał. — Ale zobacz… — Nagle uniosła do góry skończony plakat i wskazała palcem na ogromny napis TEATR WLONDYNIE. — To nasza karta przetargowa. Każdy będzie chciał wyrwać się z tej dziury i spróbować czegoś nowego. Zobaczysz.
Choć w pierwszej chwili pomyślałam, że ma rację, godzinę później, gdy stałam na korytarzu podczas przerwy i próbowałam wcisnąć przechodzącym uczniom swoje ulotki, zrozumiałam, że nikogo poza nami nie interesuje żaden Londyn. Tych ludzi w ogóle nic nie interesowało. Wszyscy przechodzili obok mnie, nawet nie patrząc, a ja uporczywie starałam się, żeby ktokolwiek chociaż zerknął na ulotkę.
— Szukamy aktorów, występ w Londynie! — wołałam, próbując skupić na sobie uwagę uczniów. — Największy teatr w kraju!
— W wakacje? — jęknął pierwszy z zainteresowanych. — Nie ma mowy.
Być może występ w stolicy mógł być kuszący, jednak fakt, że trzeba było poświęcić cały swój wolny czas, by się do tego przygotować, sprawiał, że tkwiłyśmy w martwym punkcie.
Pod koniec przerwy oparłam się o ścianę tuż obok naszego plakatu. Dyszałam, zbierając myśli. Zabieganie o uwagę nastolatków było znacznie bardziej męczące, niż się spodziewałam. Zwątpienie znów wkradło się do mojego serca.
Przynajmniej nie możesz być na siebie zła, że nie spróbowałaś, Diano. Robiłaś, co w twojej mocy.
— Brzmi fajnie — usłyszałam głos, który sprowadził mnie na ziemię. — Londyn brzmi fajnie, jak wam się to udało?
Przed plakatem stała właśnie dziewczyna ubrana w schludną białą koszulę i minispódniczkę w kratkę. Doskonale ją znałam, znała ją cała szkoła. Nancy była wzorową uczennicą, a przy tym nieziemsko ładną.
— Wygraliśmy konkurs na najlepszy scenariusz — odparłam.
— Poważnie? — Uniosła brwi i prychnęła cicho. — Nie sądziłam, że nasza szkoła jest w tym dobra. Można się zapisać?
Jej nagła decyzja momentalnie odebrała mi mowę.
— Jasne, tu masz długopis. — Wskazałam jej długopis wiszący na sznurku tuż obok plakatu. — Ale wiesz, że przygotowujemy się do tego całe wakacje?
Nancy wzruszyła ramionami.
— Fajnie, szukałam sobie jakiegoś zajęcia.
Gwałtownie wypuściłam powietrze nosem. Rany, gdyby to faktycznie było takie łatwe, świat byłby znacznie piękniejszy.
— Dzięki — rzuciłam, zanim zdążyła odejść.
— W porządku, lubię teatr. — Uśmiechnęła się, po czym ruszyła przed siebie, zostawiając mnie z poczuciem, że małymi krokami uda mi się zebrać aktorów.
Chwilę później pod plakatem zjawiła się także Lacey, która nie wyglądała na zadowoloną. Mamrotała z irytacją, opierając się o ścianę tuż obok mnie.
— Cholera jasna, czemu ludzie są takimi ignorantami?! — wyrzuciła z siebie, podając mi cały plik ulotek. — Nawet nie chcieli ich ode mnie brać, nie wiem, co robiłam nie tak.
— To nie twoja wina — próbowałam ją uspokoić.
— Usłyszałam, że teatr to zajęcie dla nerdów, rozumiesz to? Bo ja nie do końca — fuknęła, po czym zrobiła głęboki wdech.
— Jutro znajdziemy parę osób — zapewniłam ją, chociaż sama nie do końca w to wierzyłam. — Zresztą zobacz — wskazałam na nazwisko wpisane na plakacie — mamy już pierwszą.
Na twarzy Lacey pojawiło się zaskoczenie.
— Nancy? Och, to faktycznie zrobi nam reklamę — skomentowała ze śmiechem. — Ugania się za nią pół szkoły, pewnie niejeden śmiałek będzie starał się o rolę u jej boku.
Śmiech Lacey sprawił, że moje obawy się rozwiały.
— Idziesz na autobus? — spytała po chwili.
— Muszę zajść jeszcze na moment do dyrekcji — odparłam. — Daj, wezmę od ciebie te ulotki i przetrzymam je w szafce.
Dziewczyna oddała mi swój plik, po czym spojrzała na mnie krzywo.
— Jesteś pewna, że chcesz tam dzisiaj iść? Ucieknie ci podwózka do domu.
Skinęłam głową bez zastanowienia.
— Może uda mi się jakoś przekonać dyrektorkę. Muszę spróbować.
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na moim ramieniu.
— Cieszę się, że zmieniłaś nastawienie, wiesz? Próbuj, Diana. Widzimy się jutro!
Pożegnałam ją, machając jej krótko. Patrzyłam, jak powoli się oddala, i zbierałam w sobie siły i odwagę.
Spróbuję.
Stałam pod gabinetem dyrektorki, wciąż czując tę piekielną niepewność, która towarzyszyła mi przez cały dzień. Ściskałam w dłoniach plik ulotek oraz roboczą listę osób zainteresowanych udziałem w mojej sztuce. Wpisałam się ja, a oprócz mnie Lacey, dwóch chłopaków z naszego kółka oraz Nancy. To właśnie przy jej nazwisku moje oczy zatrzymały się na dłuższą chwilę. Cieszyłam się, że chce nas wesprzeć, ale ten jeden dodatkowy wpis wcale nie rozwiał kłębiących się w mojej głowie obaw. Martwiłam się, że nazwiska pięciorga aktorów widniejące na tej beznadziejnej kartce wcale nie przekonają dyrektorki do opłacenia naszego wyjazdu do Londynu.
Bo przecież ta krótka lista nie przekonywała nawet mnie. Stojąc pod tymi durnymi drzwiami i trzymając w dłoniach ogromną szansę dla nas wszystkich, wątpiłam, że uda mi się wystawić coś godnego Londynu.
Ale chciałam spróbować. Byłam gotowa, żeby się o to postarać.
Zapukałam, po czym chwyciłam za klamkę i ostrożnie zajrzałam do środka. Obrzuciłam wzrokiem niewielki pokój, w którym stało kilka krzeseł. Naprzeciw drzwi znajdowało się okno i przeszklone wejście, które oddzielało tę poczekalnię od gabinetu. Zazwyczaj było ono przysłonięte żaluzją, jednak tego dnia było inaczej.
Kiedy tylko otworzyłam drzwi, ściągnęłam na siebie spojrzenie pani Baxter. Jej oraz nieznajomego chłopaka i pewnej kobiety. Odniosłam wrażenie, że właśnie przeszkodziłam im w spotkaniu. Usłyszałam, jak dyrektorka przeprosiła krótko dwójkę siedzącą naprzeciw niej przy biurku, po czym przywołała mnie do siebie gestem dłoni.
Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam w jej kierunku.
— Dzień dobry, Diano — powitała mnie serdecznie kobieta, co dało mi nadzieję na to, że wszystko pójdzie po mojej myśli. — Chyba wiem, co cię do mnie sprowadza.
Odwzajemniłam jej uśmiech, po czym rozejrzałam się nerwowo po gabinecie. Miny chłopaka i kobiety siedzącej obok niego wskazywały, że przerwałam im niezbyt przyjemną rozmowę. Wbili we mnie wzrok, gdy próbowałam coś z siebie wydusić.
— Dzień dobry, tak… teatr. Żeby zdążyć, mimo wakacji musielibyśmy się spotykać, ale ważniejsza kwestia to… — plątałam się.
Dyrektorka pokiwała głową. Nie musiałam niczego dopowiadać, od razu zrozumiała.
— Zaczekaj na krześle, dobrze? Zaraz cię do siebie zawołam.
— W porządku.
Usiadłam przed pokojem dyrektor Baxter, czując, jak mój żołądek zawiązuje się w supeł. Byłam o krok od tego, do czego przez tyle czasu dążyłam. Za moment miałam usłyszeć decyzję, która mogła mi umożliwić spełnienie marzeń lub przekreślić wszystko, i nic nie byłam w stanie z tym zrobić. Mogłam jedynie rzucić na biurko kartkę i ulotki, które mięłam w dłoniach, i spróbować przekonać dyrektorkę, że cały ten wyjazd ma sens.
Tylko że siedząc na tym cholernym drewnianym krześle i wbijając sobie paznokcie w skórę, zamiast wyroku usłyszałam rozmowę, której nie powinnam była słyszeć.
— Tak jak mówiłam… — Pani Baxter odchrząknęła krótko. — Twoja sytuacja jest, delikatnie mówiąc… zła, Charles.
— Charlie — poprawił ją chłopak.
Charlie. Zupełnie nic mi to nie mówiło. Nawet jego twarz nie wydała mi się znajoma.
— Bardzo przepraszam, że do tego dopuściłam — odezwała się nieznajoma kobieta, choć w jej głosie nie było słychać skruchy. Wręcz przeciwnie, był stanowczy i pozbawiony emocji. — Od przyszłego roku Charles będzie uczęszczał do szkoły codziennie, nie pozwolę na żadne wagary.
Chłopak westchnął cicho.
— Bardzo się cieszę, pani Foster. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że Charles ma poważne zaległości, których nie zdąży nadrobić. Obawiam się, że będzie musiał powtórzyć klasę.
— Powtórzyć klasę? — Ton kobiety z każdą chwilą robił się coraz bardziej ostry. — Nie ma mowy, mój syn wyjeżdża w przyszłym roku na studia, nie może powtarzać klasy!
Nie powinnam była podsłuchiwać. Mogłam po prostu zatkać uszy i zająć się czubkiem swojego nosa.
— Przykro mi, ale pani syn ma zbyt wiele nieobecności. Poza tym nie zaliczył części egzaminów…
Jednak nie potrafiłam. Ciekawość nie pozwalała mi się od tego oderwać. W mojej głowie pojawiły się setki myśli skupiających się wokół tego chłopaka o jasnobrązowych włosach i jego historii.
— Charles zaliczy wszystko w wakacje — powiedziała jego matka.
— Ale…
— Musisz ponieść konsekwencje — ucięła surowo.
Do moich uszu dotarło kolejne głośne, przepełnione złością westchnienie.
— Nadal pozostaną nieobecności — zauważyła dyrektorka. — Naprawdę mi przykro, ale…
— Na pewno można to jakoś nadrobić! — uniosła się matka chłopaka. — Szkoła w wakacje? Prace społeczne?
To właśnie w tamtym momencie w mojej głowie pojawiła się myśl, która napełniła mnie nadzieją.
— Niestety szkoła w wakacje nie pracuje — zauważyła dyrektorka. — Myślę, że moja decyzja co do pani syna jest jasna. Niestety Charles nie…
— Naprawdę nie ma żadnych zajęć w trakcie wakacji? Nawet ten teatr?
Na moment przestałam oddychać. Rozchyliłam usta, baczniej przysłuchując się rozmowie. Teraz nie miałam już żadnych wyrzutów sumienia, pragnęłam usłyszeć każdy najmniejszy szczegół.
— Teatr? — zdziwiła się pani Baxter. — Fakt, jest to pewna forma uczestniczenia w życiu szkolnym. Obawiam się jednak, że kółko teatralne również nie organizuje spotkań w wakacje.
To właśnie wtedy poczułam kolejną falę żalu. Przecież dyrektorka musiała wiedzieć o naszym występie w Londynie. Pani Henderson z pewnością już ją o wszystkim poinformowała.
Mimo to pani Baxter o tym nie wspomniała. Czyli nie miało dojść do żadnych prób.
Poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Zaczęłam się przeraźliwie bać każdego kolejnego słowa, które mogłoby mnie doszczętnie zniszczyć. Nie byłam gotowa na porażkę i ze wszystkich sił nie chciałam jej przyjąć.
— Czy mogę porozmawiać z tamtą dziewczyną? — spytała matka Charlesa, zupełnie ignorując obawy dyrektorki.
Moje serce gwałtownie przyspieszyło. Chwilę później usłyszałam delikatne pukanie w szybę i swoje imię wypowiedziane głośniej, tak bym na pewno usłyszała. Ja słyszałam je doskonale. Przysłuchiwałam się wszystkiemu od początku, dlatego stając w gabinecie pani Baxter, musiałam udawać. Grałam zdezorientowaną, wodząc wzrokiem po twarzach osób znajdujących się w pokoju.
— Diano — zapytała dyrektorka, wyraźnie zmęczona całą dyskusją — kółko teatralne nie planuje spotkań w czasie wakacji, prawda? Pytam, ponieważ pani Foster… wyraziła duże zainteresowanie naszym szkolnym teatrem.
Matka chłopaka zmrużyła oczy i przyglądała mi się, uśmiechając się słabo. Wyraz jej twarzy znacząco złagodniał, natomiast chłopak skrzyżował ręce na piersi i wbił wzrok w swoje trampki. Wyglądało to tak, jakby ze wszelkich sił chciał zapaść się pod ziemię i zniknąć.
A ja, stojąc przy drzwiach i czując na sobie świdrujące spojrzenia obu kobiet, marzyłam, aby pogrzebać się razem z nim.
Pani Baxter wyglądała, jakby chciała coś mi przekazać, ja jednak wcale nie chciałam czytać z jej oczu. Musiałam o siebie zawalczyć, nie mogłam tak po prostu ulec.
— Właśnie miałam zamiar przedyskutować z panią nasz występ na początku września w Londynie. To przedstawienie byłoby naszym projektem na wakacje. — Wskazałam na ulotki, które miałam w dłoni.
Na twarzy pani Foster momentalnie pojawił się uśmiech.
— Wspaniale! Charles mógłby zapisać się do teatru i odrobić swoje nieobecności — oznajmiła radośnie, choć nie brzmiało to zbyt szczerze. W tej kobiecie było mnóstwo desperacji. Chodziło przecież o edukację jej syna, która zdawała się dla niej nadrzędna.
I może to było podłe, ale zapragnęłam to wykorzystać. Postanowiłam wpakować do swojej sztuki zagrożonego niezdaniem z klasy do klasy chłopaka tylko po to, aby uratować nasz projekt.
— To jakiś żart? — odezwał się w końcu Charles, mierząc matkę wzrokiem. — Nie będę chodził do żadnego teatru.
— Nie chcę słyszeć ani słowa. To dla twojego dobra.
Spojrzałam ukradkiem na chłopaka, żeby zobaczyć jego minę. Założyłam, że jest niezadowolony. Nie pomyliłam się. Oczy Charliego błyszczały złością i gniewnie zmarszczył brwi. Im dłużej mu się przyglądałam, tym większy czułam żal. Doskonale wiedziałam, jak to jest być zmuszanym do tego, czego wcale się nie chce.
Jednak zamiast odpuścić, stałam się hipokrytką w chwili, gdy podałam kobiecie swoją ulotkę. I hipokrytką pozostałam, dopóki nie opuściłam czterech ścian tego gabinetu.
— Tak, to byłoby jakieś rozwiązanie… — zaczęła dyrektorka, a ja nagle poczułam silny ucisk w klatce piersiowej. Przeczuwałam, do czego zmierza pani Baxter. — Jednak… bardzo mi przykro, Diano, ale nasza szkoła nie posiada wystarczających środków, aby sfinansować wasz występ w Londynie.
To zdanie kilka razy odbiło się echem w mojej głowie, każdy mięsień w moim ciele zesztywniał, a przed oczami miałam cały czas sztucznie współczujący wyraz twarzy dyrektorki.
— Teatr w Londynie z pewnością wyśle nam dofinansowanie. To prestiżowy konkurs, na pewno mogłabym to jakoś załatwić — wyrzuciłam z siebie błagalnym tonem.
W rzeczywistości tylko zapędzałam się coraz dalej w kłamstwa. Nie miałam pojęcia o żadnym dofinansowaniu i być może wcale nie byłabym w stanie tego zorganizować.
Chciałam tylko spełnić swoje marzenie. Chciałam choć raz spróbować pomyśleć o sobie, że jestem czegoś warta.
Oczy pani Baxter wrzeszczały na mnie, abym odwróciła się na pięcie, wróciła do domu i zaczęła wypłakiwać się w poduszkę. Tak jak robiłam każdego lata, bo na nic innego nie było mnie stać. Kobieta pokręciła głową, a ja z sekundy na sekundę traciłam nadzieję. A przecież to ona umiera jako ostatnia. Co ze mną będzie, kiedy zupełnie mnie opuści?
— Kontaktowałam się w sprawie dofinansowania. Niestety teatr pokrywa jedynie koszty pobytu w stolicy.
Nie mogłam tak po prostu wybuchnąć płaczem. Nie, gdy obserwowały mnie trzy pary oczu. Najbardziej obawiałam się Charlesa. Co, jeśli chłopak, tak w ramach zemsty, rozpowie całej szkole, że rozbeczałam się w gabinecie Baxter przez jakiś głupi teatr? To ja pierwsza chciałam zapędzić go w pułapkę. Może mi się należało? Może naprawdę powinnam była zacząć płakać?
Bo to wszystko nie było dla mnie tylko głupim teatrem.
— Wyłożę na to pieniądze.
Kiedy uniosłam wzrok, dostrzegłam determinację na twarzy pani Foster.
Nie, to tylko mi się przesłyszało. Na pewno musiało mi się coś uroić.
Dyrektorka potrząsnęła głową, jakby wybudzając się z krótkiego transu.
— Przepraszam, czy…
— Jestem w stanie dać pieniądze — powtórzyła kobieta, spoglądając na swojego syna. — Byleby Charles odrobił te godziny i zdał do następnej klasy — znów wyraźnie podkreśliła, jaki ma w tym interes, a ja rozchyliłam usta z niedowierzaniem. — Poza tym uważam, że to niepowtarzalna okazja dla tej szkoły, pani dyrektor, i sądzę, że powinna pani dołożyć wszelkich starań, aby ci uczniowie pokazali się w Londynie… Mam wrażenie, że nie do końca zdaje sobie pani sprawę z tego, że nie każdy może wystąpić w stolicy. To poważna sprawa. Nie można zmarnować takiej szansy. To nie byłoby z pożytkiem dla szkoły.
Jej ton sprawił, że atmosfera zgęstniała. Widziałam, że pani Baxter ugryzła się w język. Po jej twarzy było widać, że wstrzymywała się od komentarza cisnącego jej się na usta, a w głowie układała inną, bardziej dyplomatyczną odpowiedź.
— Tak. — Skinęła głową. — Przemyślę to.
Przesunęłam wzrokiem po twarzach osób obecnych w pomieszczeniu, doszukując się na nich szczęścia. Jednak tylko matka Charlesa była zdolna do wykrzesania z siebie nikłego uśmiechu i skinięcia głową. Chłopak się nie odezwał. Siedział obojętnie na krześle. Jego spojrzenie nie było już gorzkie, nie krzyżował rąk na piersi ani nie poprawiał nerwowo grzywki. Zastanawiało mnie, co czuje i jaki jest naprawdę. Dlaczego nie chodził do szkoły, czy chociaż trochę interesował go teatr…
Mogłaś wpędzić się w ten przeklęty wir domysłów, zanim wpakowałaś go w bagno, Diano.
I chociaż ty nigdy nie nazwałabyś teatru grząskim gruntem, dla niego z pewnością nie będzie to łatwe.
— Czekam na telefon z ostateczną decyzją — oznajmiła pani Foster, gwałtownie podnosząc się z krzesła, po czym wsadziła swoją torebkę pod pachę. — Chodź, Charles.
Usta chłopaka drgnęły, jakby chciał ją poprawić. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego wstał i wsunął ręce do kieszeni.
— Myślę, że to nie będzie konieczne. Daję na ten występ zielone światło. — Dyrektorka uśmiechnęła się szeroko i poprawiła swoje okulary.
Pod moimi stopami znów zatrzęsła się ziemia. Tym razem był to dobry znak. Udało się. Miałam ochotę skakać z radości i krzyczeć wniebogłosy. Żar rozlał się w moim sercu, a dłonie mi zadrżały.
Nie zastanawiałam się nad tym, czy pani Baxter mówiła poważnie. Nie było sekundy, abym zwątpiła w jej słowa. Nie chciałam przyjąć porażki. Walczyłam o to. Walczyłam, abym mogła teraz stać w tym beznadziejnym gabinecie naprawdę szczęśliwa.
— Diana z pewnością ustali z Charlesem szczegóły spotkań — dodała.
Kiedy spojrzałam na chłopaka, napotkałam jego wzrok. Speszony spuścił głowę i zainteresował się swoimi trampkami. W jego zachowaniu było coś, co zaczynało mnie intrygować.
— W porządku — odparła matka Charliego. — Cieszę się, że udało nam się dojść do porozumienia.
Kobiety wymieniły się jeszcze kilkoma spojrzeniami, po czym pani Foster z synem zniknęli za drzwiami. Słyszałam, jak stukot szpilek powoli się oddala.
Pani Baxter nabrała powietrza.
— Przyjdź do mnie jutro, Diano — odezwała się w końcu. — Ustalimy szczegóły.
— Czyli… Mam rozumieć, że… Wystawię swoją sztukę w Londynie?
Kobieta westchnęła głośno i uniosła się zza biurka. Po chwili wyciągnęła do mnie dłoń, którą nieśmiało uścisnęłam.
— Pragnę złożyć ci najszczersze gratulacje, Diano. Wystawisz sztukę w Londynie. Swoją sztukę.
Jeszcze tego samego popołudnia, gdy wracałam do domu ostatnim autobusem, dużo rozmyślałam. Ten dzień okazał się dla mnie jeszcze większą i o wiele bardziej rażącą emocjonalną bombą, niż mogłam się tego spodziewać. Czułam się niesamowicie szczęśliwa.
Cholera, Diana, spełniło się twoje największe marzenie. Będziesz na tej pieprzonej londyńskiej scenie i najlepsi aktorzy i scenarzyści w kraju będą oglądać sztukę na podstawie twojego scenariusza. Czy kiedykolwiek marzyłaś o czymś bardziej?
Nie. Dlatego wybrałam radość. Oparłam czoło o szybę w autobusie i patrzyłam, jak krople deszczu uderzają gniewnie o jezdnię. Nie czułam już smutku. Wyzbyłam się go, uleciał ze mnie i bardzo chciałam, żeby więcej już do mnie nie wracał.
Wysiadłam z autobusu i popędziłam do domu, uciekając przed deszczem. Pomyślałam sobie, że to wcale nie tak źle, że się rozpadało. Woda dokładnie podleje nam ogródek, odejmie mi obowiązków i sprawi, że trawa się zazieleni. Nie widziałam ani jednej wady tego, że gdy biegłam do furtki, przemoczyłam buty, przeskakując przez kałuże. Nie było we mnie złości. Tylko radość. Radość z powodu tego, że wreszcie mogłam stać się osobą, którą chciałam widzieć w lustrze.
Dopiero gdy wpadłam do domu, zrozumiałam, że czeka mnie jeszcze długa droga. Radość nadal walczyła ze smutkiem.
— Gdzieś ty była?! — fuknął na mnie tata, gdy tylko zatrzasnęłam drzwi wejściowe.
Smutek. Teraz zdecydowanie wygrywał smutek.
Spojrzałam na niego, szukając w głowie wymówki. Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, czy mu powiedzieć.
Byłam u Lacey? Udzielałam korepetycji? Lekcje się przeciągnęły?
Nie. To wszystko już było.
— Odjęło ci mowę? — Zmarszczył brwi. — Odchodziliśmy od zmysłów, Diano. Miałaś dziś wrócić o czternastej, obiecałaś zająć się grządkami.
Skrzywiłam się, gdy tylko odwrócił na moment głowę. Nienawidziłam zajmować się grządkami i wcale nie było mi przykro, że zostałam dłużej w szkole.
— Uciekł mi autobus.
Tej wymówki nie używałam wystarczająco długo, by była przekonująca.
— Tak ciężko na niego zdążyć? — prychnął. — Nieważne. Nakryj do stołu, zaraz kolacja.
Skinęłam głową, nie chcąc wchodzić z nim w dyskusję. Do mojego domu jeździł tylko jeden autobus, dokładnie co trzy godziny. Ostatni odjeżdżał o siedemnastej. To wszystko dlatego, że mieszkałam na wsi, choć czasem zastanawiałam się, czy określenie „wieś” było adekwatne. Osobiście nazwałabym to miejsce odludziem. Nie było tu innych domów, sklepów ani żadnych innych śladów cywilizacji. Wydawało się, że w tym bezkresnym lesie mieszkamy tylko my. My w naszym gospodarstwie, którego szczerze nienawidziłam.
Nabrałam powietrza w płuca i zajęłam się przygotowaniem stołu do kolacji. Przywitałam się krótko z młodszą siostrą, która od razu zaczęła mi opowiadać o tym, jak było w szkole. Melanie była bardzo gadatliwym dzieckiem i choć zwykle mi to pasowało, czasem żałowałam, że nie urodziła się z pokrętłem do regulacji głośności.
— Dzisiaj ogólnie miałam świetny dzień — nawijała. — Darcy pytała, czy może do mnie przyjść się pobawić, bo naopowiadałam jej o mojej kolekcji kart. Chciała zbudować ze mną domek.
Poza tym, że Melanie dużo gadała, budowała także domki z kart. W dodatku nie byle jakie.
Spojrzałam na nią, mrużąc oczy. Dostrzegłam, że na jej twarzy pojawił się grymas. Wiedziałam, jakie ta historia będzie miała zakończenie. Znów zaczęło mi się robić przykro.
— Powiedziałam jej, że nie, bo mieszkam za daleko, a ona zaczęła mi mówić, że pewnie mam brzydki dom i się wstydzę.
Poczułam nagły przypływ złości.
— Ta Darcy to zwykła idiotka, nie przejmuj się nią.
Jednak zamiast przytaknąć, Melanie zaczęła kręcić głową.
— W sumie to ma rację. Nienawidzę tego, że nie mam swojego pokoju. Poppy co chwila rozwala mi moje domki i wysypuje karty. Byłoby mi wstyd, gdyby zrobiła coś takiego przy Darcy. Poza tym ona okropnie dużo płacze i wrzeszczy, czasem nie mogę przy niej spać, a co dopiero zapraszać koleżanki.
Melanie całkowicie skupiła się na kolorowaniu szlaczka w swoim zeszycie, a ja odwróciłam się i spojrzałam na nią ze współczuciem. Dziecięca szczerość potrafiła rozłożyć mnie na łopatki. Szczególnie wtedy, gdy Mel mówiła wprost, co ją rani. Najchętniej podarowałabym jej tarczę, która odbijałaby wszelkie troski i chroniła przed każdym upadkiem. Postawiłabym jej pałac, którego nigdy nie musiałaby się wstydzić.
Ale nie miałam takiej mocy.
— Pokój Mike’a będzie teraz pusty — zauważyłam. — Może któregoś dnia urządzimy ci tam twój kąt? Mike na pewno nie miałby nic przeciwko.
Moja siostra uniosła gwałtownie głowę znad zeszytu i popatrzyła na mnie z uśmiechem. Po chwili jednak zmarszczyła brwi i przeszyła mnie spojrzeniem.
— To Mike już nie wróci? Nigdy?
Sztuciec wypadł mi z dłoni prosto na talerz i uderzył w niego z brzdękiem, a w mojej głowie zaświszczała pustka.
Nie powiedział jej? Michael nie powiedział swojej młodszej siostrze o tym, że wyprowadza się na stałe?
Otworzyłam usta, żeby jej odpowiedzieć, ale w tym samym momencie do pokoju wszedł tata z rozhisteryzowaną Poppy. Ich obecność nie była dla mnie przeszkodą, by dokończyć, ale mimo to milczałam. Problem tkwił w tym, że nie potrafiłam przekazać tego Melanie. To przecież nie była moja cholerna przeprowadzka. Dlaczego mnie z tym zostawił? To było gorsze. Znacznie gorsze niż zapakowanie swojego samochodu i odjechanie w świat.
— Diana? — upomniała się Melanie. — Odpowiedz mi!
— Diana, zajmij się Poppy. Daj jej jeść.
Bez słowa zabrałam dziewczynkę z rąk ojca, żeby posadzić ją w krzesełku. Po chwili popędziłam do kuchni i pomogłam mu zabrać talerze i rozstawić je na stole. Cały czas miałam nadzieję, że Melanie odpuści, że po prostu zajmie się relacjonowaniem tacie przebiegu swojego dnia i przestanie dociekać. Nie przewidziałam natomiast, że ważnym punktem dnia Mel był wyjazd brata. Żegnała się z nim z samego rana.
Gdy cała nasza czwórka zasiadła przy stole, ojciec odchrząknął głośno i wszyscy złapaliśmy się za ręce. Modliliśmy się przed każdym posiłkiem, chociaż nigdy tak naprawdę nie rozumiałam dlaczego. Moi rodzice nie chodzili do kościoła, nigdy nie przejawiali zainteresowania Bogiem, a wszystkie święta obchodzili, bo tak ich nauczono. Tak wychowały ich matki. Poza tym nie było w nich większej miłości do tradycji ani wiary.
I to właśnie przez to niezrozumienie od jakiegoś czasu się nie modliłam. Dziś natomiast w duszy celebrowałam cały ten dzień. Byłam wdzięczna za to, że dostałam wyróżnienie, za to, że Mike rozpoczął nowe życie, i za to, że Melanie faktycznie zajęła się rozmową z moim ojcem i nie pytała więcej o brata.
Gdy puściliśmy swoje ręce i zajęliśmy się jedzeniem, zaczęłam rozmyślać. Myślałam o chłopaku z gabinetu dyrektorki. Co, jeśli przeze mnie wcale nie miał czego celebrować dzisiaj przed posiłkiem? Bo za co tak naprawdę mógł być wdzięczny?
„Dziękuję za to, że moja matka wkopała mnie do jakiegoś pieprzonego teatru na całe lato, a ta głupia dziewczyna, która wyglądała, jakby miała się rozbeczeć, ją poparła”.
Wyrzuty sumienia targały mną tylko chwilę. Później przypomniałam sobie, dlaczego to zrobiłam, i stwierdziłam, że czyjeś nieobecności w szkole nie są moim problemem. Nie mogłam się za to obwiniać.
Prawda?
— Tato, a czy to prawda, że Mike wyjechał na zawsze?
Cholera. Straszna ze mnie naiwniaczka.
Ojciec niemal zakrztusił się gotowaną marchewką, a na jego twarzy pojawiła się złość. Gdybym tylko odpowiedziała jej wcześniej, Melanie nie wywołałaby tej burzy.
— Nawet gdyby chciał, nie wróci.
Serce pękło mi na pół.
Smutek. Smutek wymierzył ostateczny cios radości. Powalił ją na ziemię i przycisnął stopą do podłogi. Nie mogła już wstać.
— Dlaczego? — zainteresowała się moja siostra.
Musiałam to przerwać. Czemu on nie miał wyczucia? Dlaczego musiał mówić to dziecku?
— Mike wyjechał do pracy, Mel — odpowiedziałam za niego. — Nie wróci, bo się przeprowadził. Na razie nie będzie z nami mieszkał.
— Do pracy — parsknął ojciec. — Tutaj miał od groma pracy. Miał ręce pełne pracy!… Twój brat po prostu wyrzekł się swojej rodziny, kochanie. To zdrajca.
Krew się we mnie zagotowała. Próbowałam to przemilczeć, przyglądając się, jak Poppy wcina warzywa. Nie powinnam była mu odpowiadać. Nie powinnam była upuszczać zapałki przy dzieciach.
Ale ją upuściłam. A potem zapłonęło piekło.
— Mike nie jest żadnym zdrajcą — zaprotestowałam stanowczo. — I wcale nie wyrzekł się rodziny, będzie przysyłał nam pieniądze.
— Co mi po jego pieniądzach, gdy nie ma kto zająć się rolą? — odparował. — Tam leżą nasze pieniądze, Diana.
Oddychałam płytko, próbując opanować emocje. To koniec, Diana. Właśnie skończyłaś z nim rozmawiać. Opanuj się. Obok są dziewczynki.
Gadanie. To na pewno rozluźni atmosferę.
— Mel, cieszysz się, że zaczynają się wakacje? — zagaiłam, upijając łyk wody.
W oczach mojej siostry pojawiła się radość. Dokładnie ta, której mnie brakowało. Cieszyłam się, że u niej zwyciężyła.
— Tak, nawet bardzo! — niemal wykrzyknęła. — Nie mogę się doczekać, jak będzie ciepło, będziemy kąpać się w jeziorze i pójdziemy na rowery. Kocham lato. Poza tym po wakacjach idę do czwartej klasy, co trochę mnie stresuje, ale jestem bardziej szczęśliwa niż nie.
Tata się roześmiał pod wpływem słowotoku córki. Przez chwilę myślałam, że jest już dobrze.
— Cieszę się, że zaczynają się wakacje, Diana. Będziesz w końcu miała czas pomóc nam trochę w domu.
Moje serce gwałtownie przyspieszyło. To nie tak. Nie będzie mnie w domu.
— Tak właściwie… — zaczęłam, przełykając głośno ślinę. — Zapisałam się na dodatkowe zajęcia przygotowujące do egzaminów końcowych.
Ojciec zacisnął mocniej palce na widelcu.
Poczułam chęć, by zapaść się pod ziemię i nigdy nie usłyszeć jego reakcji. Ale usłyszałam.
— Jesteś niepoważna, nie będziesz chodziła na żadne zajęcia!
— Chcę się dostać na studia… — skłamałam.
Może i chciałam na nie pójść, ale nie to było dla mnie najważniejsze.
— Jakie studia? Masz niedołężną matkę i ojca, który ledwo daje sobie radę, oraz dwie siostry, które potrzebują, żeby ktoś je wykarmił! Nie wspominając o kurach, o kaczkach, o polu! Zejdź na ziemię!
Nie chciałam na nią schodzić. Tam, gdzie byłam od czasu rozmowy z panią Baxter, czułam się znacznie lepiej.
Zacisnęłam usta w wąską linię, czując, że jestem na granicy płaczu.
— To dla mojego dobra.
— Zajmij się najpierw naszym dobrem — fuknął. — Jesteśmy rodziną. Nie tak was wychowałem… Dobrze wiesz, że sobie nie radzimy.
Wstałam od stołu. Gwałtownie. Przewróciłam pustą szklankę, a Poppy zaczęła płakać. Słyszałam za sobą wołanie ojca, ale nie obchodziło mnie to. Pobiegłam po skrzypiących schodach prosto do swojego pokoju, chcąc wyparować z powierzchni ziemi. Nie rozumiał niczego. Niczego.
Kochałam swoją rodzinę, troszczyłam się o dom najlepiej, jak tylko potrafiłam… o mamę, o kaczki, o te beznadziejne grządki. Moje starania nigdy nie były wystarczające. Zawsze mogłam być lepszą córką.
Usiadłam przy biurku i ukryłam twarz w dłoniach. Nie płakałam, ale niewiele brakowało. Nie chciałam płakać. Nie tego lata, gdy miałam być szczęśliwa. Ale moje szczęście właśnie się kurczyło zduszone przez smutek i nic nie mogłam z tym zrobić. Przez chwilę słyszałam jeszcze głośne rozmowy z dołu. Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Nie powinnam była mówić mu tego przy siostrach.
Westchnęłam głośno i odchyliłam głowę do tyłu. Wpatrywałam się w sufit i po chwili doszłam do wniosku, że jestem beznadziejna. Ciągnęłam wszystkich w dół tylko po to, abym mogła poczuć się dobrze.
Ale czy zasługiwałam na to, by czuć się źle?
Jeszcze tej samej nocy, gdy ubrałam się już w piżamę, włączyłam komputer i wybrałam stronę do chatowania. Zawsze wchodziłam tam około dwudziestej pierwszej, żeby wymienić kilka zdań z Lacey. Dzisiaj moja przyjaciółka nie była dostępna, a na ekranie nie widniała od niej żadna wiadomość. Często zdarzało się, że Lace chodziła spać wcześniej albo po prostu zapominała o naszej umowie. Westchnęłam cicho i wystukałam na klawiaturze:
Wygrałyśmy.
Po czym wcisnęłam Enter. Chwilę po tym z głośnika dobiegł dźwięk powiadomienia. W pierwszej chwili myślałam, że Lacey się obudziła i mi odpisała.
Jednak wcale tak nie było. Na monitorze pojawiła się właśnie wiadomość, a jej nadawcą nie była moja przyjaciółka.
Nancy Douglas:Cześć, chciałabym zaprosić cię na niewielką imprezę niedaleko mojego domu w piątek o dziewiętnastej. To tak z okazji powitania lata, szczegóły przekażę ci w szkole.
Nancy Douglas:Pomyślałam sobie, że będzie nam się raźniej występowało, jeśli wcześniej trochę się poznamy :) Jestem strasznie podekscytowana tym występem wLondynie!
Odebrało mi mowę. Parsknęłam cicho śmiechem i jeszcze tysiąc razy odczytałam jej wiadomość. Nigdy wcześniej nie dostałam zaproszenia na imprezę. Aż wstyd się do tego przyznawać, w końcu byłam nastolatką.
Mimo wszystko zawahałam się. Pomyślałam o dziewczynkach, o ojcu, o mamie. To wszystko zaczęło mnie przerastać. Odsunęłam się od klawiatury. Wyłączyłam ekran. Nie powinnam tam iść. Nawet nie miałabym jak wrócić, autobusy nie jeżdżą po siedemnastej.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a kiedy się odwróciłam, w progu zobaczyłam Melanie. Patrzyła na mnie, a w jej oczach tliło się coś na kształt smutku. Znów ścisnęło mi się serce.
Byłaś okropna, Diano, a jej oczy są tego dowodem.
— Mogę dzisiaj z tobą spać? — spytała w końcu. — Poppy znowu płacze.
Zgodziłam się, więc dziewczynka wskoczyła do mojego łóżka i nakryła się kołdrą. Nie odzywałyśmy się. Obie nie chciałyśmy podejmować tematu tego, co się stało, choć Melanie była ostatnią osobą, która w takich sytuacjach wybierała ciszę. Uwielbiałam z nią dyskutować, ale tym razem i ja nie byłam gotowa na rozmowę. Pocałowałam ją w czoło i życzyłam jej słodkich snów. Położyłam się tuż obok niej i objęłam ją ręką.
I to był moment, w którym tego lata z moich oczu wypłynęła pierwsza łza. Po cichu, w ciemności, gdy trzymałam w objęciach swoją młodszą siostrę.
A kiedy Melanie na dobre usnęła, polały się ich tysiące.
— Wpakowałaś w to Charliego Fostera?! — zawołała Lacey, gdy siedziałyśmy już w ławce.
Rozejrzałam się gorączkowo po klasie. Jej okrzyk wzbudził niemałe zainteresowanie reszty uczniów, przez co moje policzki zapłonęły.
— Nie każdy musi o tym wiedzieć — upomniałam ją szeptem.
Jej zaskoczenie wydawało mi się dziwne.
— Skąd go znasz? — zapytałam po chwili.
Lacey prychnęła prześmiewczo.