Perfectly wrong - Fromuth Natalia - ebook + audiobook + książka

Perfectly wrong audiobook

Fromuth Natalia

4,7

Audiobook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: BeYa
  • Język: polski
Opis

Bestseller na Wattpadzie - 3 mln odsłon!

Kto się czubi, ten się... czubi?

Maley i Adam. Dwoje licealistów. Mieszkają po sąsiedzku, a ich matki od najmłodszych lat uważają się za przyjaciółki. Uznają za oczywiste, że ta przyjaźń przejdzie na ich dzieci. A kto wie? Może nawet połączy je więcej niż przyjaźń? Obie najchętniej widziałyby Maley i Adama jako małżeństwo. Tak przynajmniej zapisały wiele lat temu w różowym notatniku z kokardką, któremu wspólnie powierzały dziewczyńskie sekrety.

Tyle że nie ma takich planów, których życie by nie zweryfikowało. Dzieci dorastały i z biegiem lat coraz wyraźniej było widać, że jedynym uczuciem, jakie je łączy, jest niechęć, a nawet nienawiść. Podstawianie nóg, przebijanie opon w rowerze, kuksańce, nieustanny ciąg większych i mniejszych złośliwości. I tak od najmłodszych lat aż do teraz, mimo że oboje łączy nie tylko nauka w jednym liceum, ale i pasja do łyżew: ona trenuje łyżwiarstwo, on jest hokeistą. A jeszcze Adam zrobił coś, czego Maley najprawdopodobniej nigdy mu nie wybaczy...

Tę historię poznało na Wattpadzie prawie 3 miliony czytelników!

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 6 min

Lektor: Czyta: Magdalena Zając-Zawadzka
Oceny
4,7 (7 ocen)
5
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Laura-Przybylska

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka genialna
10
MAJKI013

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę fajna historia ⛸️🏒
00
Dzas06

Dobrze spędzony czas

kocham
00
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Co to za zakończenie ?!
00
notprobonofoto

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00



Natalia Fromuth

Perfectly wrong

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Barbara Lepionka

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:

https://beya.pl/user/opinie/perwro_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice 

tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 

e-mail: [email protected]

WWW: https://beya.pl

ISBN: 978-83-283-9201-4

Copyright © Helion S.A. 2022

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Prolog

Każdy człowiek ma osobę, którą kocha najbardziej na świecie. Nawet jeśli jest to matka, brat, kuzynka czy też ktoś, kto nie wie o jego istnieniu.

Moja miłość została zaplanowana długo przed tym, jak się urodziłam.

Moja mama od zawsze przyjaźniła się z dziewczyną z sąsiedztwa — Megan Farrow. Z opowieści wiem, że robiły razem dosłownie wszystko. Megan nigdy nie należała do lubianych osób, w przeciwieństwie do mojej matki. Wszystko zaczęło się od niewinnej zabawy w chowanego, która niespodziewanie zapoczątkowała ich przyjaźń. Jako dziewczynki siedziały ze sobą na każdej przerwie w szkole, bawiły się wspólnymi zabawkami, miały wspólnych kolegów, wspólne obiekty drwin i westchnień. Dorastały również razem, gdyż między nimi było zaledwie kilka dni różnicy. Świętowały ze sobą wszystkie wzloty i opłakiwały każdy upadek. Cięły na drobne kawałki zdjęcia chłopaków, którzy złamali im serca, upiły się tanią sklepową oranżadą, gdy obie dostały się do wymarzonej szkoły.

Mimo upływu lat, kiedy każda z nich ułożyła sobie życie, wyszła za mąż i znalazła pracę, potrafiły nadal planować wspólne rzeczy.

Jednym z owoców tych planów jestem ja. Ja i Adam Farrow.

Pisane nam było się kochać bądź chociaż lubić. Nasze życie zostało zaplanowane w różowym notatniku z kokardką. Nasze matki zapisały tam wyraźnie: Niezbędne jest to, żebyśmy wprzyszłości zostały połączone rodzinnym węzłem, który mogą zawiązać nasze dzieci poprzez ślub. Wnajgorszym przypadku wymagane jest, by owo potomstwo co najmniej się przyjaźniło.

Czas pokazał, że nie zdołaliśmy spełnić tego pragnienia. Nienawidziliśmy się od zawsze, a przynajmniej odkąd pamiętam.

Tego dnia, gdy Adam podstawił mi nogę.

Tego dnia, gdy przebiłam opony w jego rowerze.

A przede wszystkim tego, w którym zniszczył mój wizerunek.

Nigdy nie odkryłam, dlaczego byliśmy gotowi nawet wydrapać sobie oczy. Tłumaczyłam sobie, że tę cechę nabyliśmy podczas porodu. Zdanie Siedź cicho, Farrow opanowałam szybciej niż słowo mama.

Zawsze dużo nas łączyło, mimo że wcale nie było nam to na rękę. Od początku mieszkaliśmy obok siebie. Nawet nie zliczę, ile razy jego krążek hokejowy trafiał w okno mojego pokoju. Chodziliśmy do tej samej szkoły, na te same imprezy, mieliśmy wspólnych kumpli, siedzieliśmy obok siebie na angielskim oraz oboje jeździliśmy na łyżwach.

Byłabym zupełnie neutralna, nie wchodziłabym mu w drogę, a każdą jego odzywkę traktowała obojętnie, gdyby nie fakt, że Adam Farrow rozbił w drobne kawałki moje dotychczasowe, całkiem ułożone licealne życie.

Nienawidziłam go, bo to właśnie on rozesłał całej szkole filmik ze mną w roli głównej. Nagranie przedstawiało mnie w amoku alkoholowym, tańczącą na stole.

Od tego momentu wszystko w moim życiu stanęło w ogniu, tworząc piekło, które codziennie parzyło mnie w pięty. Wiedziałam, że nie jestem bez winy — w końcu to ja doprowadziłam się do takiego stanu. Jednak gdyby Adam nie pokusił się o zrobienie mi na złość, być może następnego dnia nikt by już o tym nie pamiętał. W końcu uczniowie mówią co dzień o kimś nowym. Zrozumiałam, że to próżna nadzieja, gdy zobaczyłam wydrukowane zrzuty ekranu przyklejone do mojej szafki.

Mimo wszystko starałam się iść przez życie w pełni szczęścia, troszcząc się o przyjaciół i rozwijając swoje pasje. Przecież Adam Farrow to tylko nieznośny element mojego dnia. Zupełnie mnie nie obchodził.

Jak się okazało, prawie nie obchodził.

Rozdział 1.

Przebudziłam się i potarłam oczy pięściami. Słońce świeciło mi wprost na twarz, więc skrzywiłam się i obróciłam na drugi bok. Nie byłam fanką ciepła ani promieni słonecznych. O wiele bardziej ceniłam mróz szczypiący w czubek nosa i skrzypienie śniegu pod butami. Gdy ktoś słyszał o mojej miłości do zimna, zwykle stwierdzał, że urodziłam się w odpowiednim miejscu. Wcale tego nie negowałam. Kochałam życie w Minnesocie, która wydawała się dla mnie stworzona. Kilka chwil później leniwie podniosłam się do pozycji siedzącej i wyjrzałam przez niezasłonięte okno. Dostrzegłam za nim znajomą szatynkę o kawowych oczach, która właśnie wywieszała pranie na balkonie.

Megan była dobrą przyjaciółką nie tylko mojej mamy, ale całej naszej rodziny. Co tydzień w piątek, kiedy tylko skończyła poranną zmianę w pracy, przychodziła na kawę. Zawsze plotkowałyśmy i obgadywałyśmy każdego, kto zalazł nam za skórę. Widziałam w niej bezpieczną przystań, do której mogłam wracać w razie potrzeby, by zasięgnąć rady bądź zwyczajnie się wypłakać. Zawsze powtarzała, że ja i Adam od dziecka wydawaliśmy się klonami, które zdecydowanie różniło jedynie podejście do siebie nawzajem. W tym przypadku zupełnie się z nią nie zgadzałam. Jedyna rzecz, która łączyła mnie i Adama Farrowa, to wzajemna nienawiść. Nawet nam się nie śniło podanie sobie rąk na zgodę. Uważałam, że jesteśmy dwoma różnymi światami, które za nic w świecie nie potrafią się połączyć. Wszyscy jednak próbowali na siłę nas do siebie porównywać, jakby zważając wyłącznie na fakt, że oboje pasjonowaliśmy się łyżwiarstwem.

Mama, tak samo jak Megan, wiele razy usiłowała nas ze sobą pogodzić, jednak wszystkie te próby były bezskuteczne. Ostatecznie obie odpuściły sobie na dobre, kiedy poszliśmy do szkoły średniej. Wspólnie stwierdziły, że zwyczajnie nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Byliśmy jak dwa całkiem niepasujące do siebie elementy układanki.

Otworzyłam okno i energicznie pomachałam do Megan, która właśnie wieszała na sznurku różową bluzkę.

— Myślałam, że jeszcze śpisz.

— Chciałabym — westchnęłam, poprawiając zagięcie na firance. — Adam już wstał? — spytałam, choć tak naprawdę znałam odpowiedź, bo słyszałam trzaski dobiegające z domu rodziny Farrowów.

Wiedziałam, że to Adam. Mieszkał z obojgiem rodziców, ale jego ojciec zawsze znikał wczesnym rankiem i pojawiał się z powrotem po północy. Meggie tłumaczyła, że jej mąż jest strasznym pracoholikiem, którego mimo wszystko bardzo kocha. Mówiła również, że znajduje czas dla rodziny dwa razy w tygodniu między dyżurami w szpitalu. Pamiętałam go jedynie z dzieciństwa, gdyż im byłam starsza, tym częściej znikał w natłoku pracy.

— Tak, wstał dobre pół godziny temu — odpowiedziała. — Ty też już powinnaś się zbierać, nie zdążysz do szkoły!

Próbowała wykrzesać z siebie uśmiech, ale zauważyłam, że jej ręce lekko drżą, a czoło jest pokryte drobnymi kroplami potu. Jej zachowanie nieco zbiło mnie z tropu i zmartwiło. Skinęłam głową i spojrzałam na zegar.

— Chyba masz rację, na mnie już pora — przyznałam. — Miłego dnia, Megan!

Nie zadawałam zbędnych pytań, by jeszcze bardziej nie wyprowadzić jej z równowagi. Wiedziałam, że miewa problemy wynikające ze stresu. Mówiła, że nawet proste sprawy — przeziębienie Adama, dziwny odgłos pod maską w samochodzie czy drobna usterka w pralce — potrafią na dobre wybić ją z rytmu. Zastanawiało mnie, co tym razem zaprzątało jej głowę.

***

O siódmej dwadzieścia pod dom podjechało bordowe auto mojej przyjaciółki, które dostała na siedemnaste urodziny. Od tamtej pory była moim szoferem, gdyż panicznie bałam się prowadzić samochód. Nigdy nawet nie śniłam o zdaniu egzaminu na prawo jazdy i pokonaniu tego piekielnego lęku.

— Jak leci, Van? — spytałam, zajmując miejsce z przodu i podając jej karmelową kawę, którą robiłam dla niej z samego rana w ramach podzięki za podwózkę. — Rany, co się stało z Walterem? Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek był taki czysty.

Walter to imię, które Vanessa nadała swojemu prezentowi. Zawsze mówiła, że auto wygląda jej na to imię, dlatego też tak się przyjęło. Miała zresztą manię nazywania obiektów nieożywionych, a ja przejęłam od niej ten zwyczaj.

— Dałam sąsiadowi zarobić dziesięć dolarów. — Prychnęła śmiechem. — Czyszczenie środka dostałam w gratisie.

— Czyżby jakiś przystojny siedemnastolatek bez koszulki mył twoje auto, oblewając się przy tym wodą z pianą? — spytałam z teatralną ekscytacją w głosie i sięgnęłam ręką do tyłu, by położyć tam łyżwy, które planowałam zostawić tego dnia w szafce.

— Jeśli spróbujesz położyć te swoje buty na ostrzach na moim wyczyszczonym siedzeniu, to przysięgam, że nie dożyjesz przyjazdu do szkoły.

— Jasne, postaram się — rzuciłam niedbale, zapinając pasy.

— A jeśli chodzi o sąsiada, to nie jest to mokry siedemnastolatek, ale świeżo upieczony siedmiolatek, który szukał pracy na wakacje — wyjaśniła z uśmiechem.

— O, to miłe — stwierdziłam. — A poza tym jak minęły ci te dwa miesiące? — spytałam, spoglądając na krótkie włosy przyjaciółki, które wydawały mi się odrobinę ciemniejsze niż zwykle.

— Błagam cię, nie patrz na ten denny kolor. — Chwyciła za końcówki i ciężko westchnęła. — To miała być morska zieleń, a wyszedł czarny. Jak to jest w ogóle możliwe?

— Zupełnie czarny. — Zaśmiałam się.

— Właśnie wczoraj wróciłam z Florydy od ciotki, mówiłam ci. Było naprawdę fajnie, żałuję, że znów trzeba wracać do tej beznadziejnej szkoły.

— Musiało być naprawdę gorąco… — mruknęłam z niezadowoleniem.

— A jak tam twoje wakacje, Maley? Ktoś ci dokuczał? — Spojrzała na mnie przelotnie, ale zaraz wróciła do obserwowania drogi.

— Dziwacznie spokojne. Adam co prawda przyszedł kilka razy z Megan na kawę, ale miał jakieś sprawy do mojego taty. Nie obyło się bez głupich kłótni, przez co moja mama była strasznie zła. Kilka tygodni później Adam urządził imprezę pod nieobecność rodziców, przyjechała policja i było dość nieciekawie. Megan okropnie się zdenerwowała. A od trzech tygodni jest zupełna cisza, jakby nie istniał. Czytam książki, leżąc na parapecie, i nie muszę się obawiać, że ktoś zaraz wybije mi szybę hokejowym krążkiem. Nie mam zielonego pojęcia, co się stało — opowiadałam, sącząc powoli kawę.

— Zawsze, gdy mówisz o Adamie, mam przed oczami naprawdę nieznośnego chłopaka, myślącego jedynie o sobie, po prostu strasznego buca. A kiedy widzę go w szkole, wydaje mi się niemal idealny. Nigdy nie widziałam go tak jak ty.

— Wcale nie jest idealny, Vanesso. — Czułam, jak ogarnia mnie irytacja. — Nikt nie jest idealny, a w szczególności Adam Farrow.

— Czasem myślę, że po prostu powinnaś raz na zawsze przestać się nim przejmować. — Wzruszyła ramionami. — Rozumiem, że jesteś na niego mocno zła za ten filmik i…

— Nie chodzi tylko o filmik, Van. On zupełnie niszczy mi życie — powiedziałam z westchnieniem.

Nikt nie był świadkiem tego, jak podstawił mi nogę w siódmej klasie. Nikt nie widział karteczek, które wsadzał mi do małej kieszonki w plecaku, oraz nikt nie słyszał tego, co mówił tylko do mnie. Przez całe życie myślałam, że Adam Farrow to kompletny kretyn, a okazało się, że cały czas miał wszystko dokładnie zaplanowane. Świetnie zachowywał pozory. Może to ta część jego idealnego życia, której dotąd nie dostrzegłam?

***

Idąc na angielski, uświadomiłam sobie, że ten dzień płynie wyjątkowo spokojnie. Zniknęły karteczki i docinki, a samego Adama również nigdzie nie było widać. W klasie wyjęłam zeszyt i zaczęłam zapisywać to, co zaśmiecało mi umysł. Często miałam w głowie chaos i musiałam szybko przelać swoje myśli na papier, by móc dokładnie przeanalizować to, co się dzieje. Swoje układy do turniejów łyżwiarstwa figurowego też często najpierw rozpisywałam na kartce. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos Jacoba — wysokiego bruneta o czekoladowych tęczówkach.

— Hej, Farrow, jak leci? Rany, co to za stelaż? Na głowę upadłeś?

— Na nogę, Jacob. Na nogę.

Podniosłam głowę i po raz pierwszy od trzech tygodni zobaczyłam Adama. W całej okazałości, z paroma lokami na głowie mniej i jedną złamaną nogą więcej. Wydawał się nieco speszony, jakby zupełnie nie chciał zwracać na siebie uwagi innych, co od razu wydało mi się niecodzienne.

— Taaa, hej, Jacob — mruknął, podchodząc o kulach do ławki. — Możesz trochę ciszej? W sensie, wiesz… naprawdę nie każdy musi tu patrzeć.

— Stary, co sobie zrobiłeś? Tak przed otwarciem sezonu? Długo to będziesz nosił? — dopytywał inny kolega z drużyny, który dosiadł się obok.

— Dlatego tak się ukrywałeś? — wtrącił Jacob, jakby czytał w moich myślach. — Nie odzywałeś się do mnie jakieś trzy tygodnie, czemu nie mogłeś powiedzieć?

Nie zaśmiałam się, nic nie powiedziałam, nawet nie spojrzałam na niego krzywym okiem. Po prostu oniemiałam ze zdziwienia. Mieszkam obok, przyjaźnię się z jego matką i nie wiedziałam nic, zupełnie nic. Od razu domyśliłam się, że Adamowi było najzwyczajniej w świecie wstyd. Miał być po raz kolejny kapitanem drużyny, a noga w gipsie całkowicie przekreślała te plany.

— Będę to nosił do połowy września, potem krótka rehabilitacja i wracam — oznajmił, przewracając oczami.

— Żartujesz? Trener wybiera kapitana na początku grudnia — zauważył Dean, który był bramkarzem drużyny hokeja.

— Wiesz, że szansa na zostanie kapitanem właśnie przelatuje ci koło nosa? — Jacob przesunął palcem przed oczami Adama, by zwizualizować swoje słowa.

— Mam wszystko pod kontrolą, Jacob — zapewnił go, kładąc plecak na ziemi.

Chłopak otworzył usta, by coś jeszcze wtrącić, lecz rozległ się dzwonek na lekcję. Wszyscy zajęli miejsca, a ja nadal patrzyłam w stronę ławki, przy której siedział Farrow. Po chwili napotkałam jego wzrok.

— Nie gap się, nie twoja sprawa — powiedział bezgłośnie, po czym odwrócił się do tablicy.

— Wydaje mi się, że właśnie zrobiłeś to samo. — Westchnęłam, opierając głowę na pięści. — Też spojrzałeś.

Rozdział 2.

Na dworze robiło się coraz chłodniej, co bardzo mnie cieszyło. Liście dawno spadły z drzew, mimo że była dopiero połowa października. Wyczekiwałam pierwszych płatków śniegu, które na dobre otworzyłyby tegoroczny sezon. Po lekcjach przychodziłam zajmować się szkolnym lodowiskiem, wylewać równo wodę i kontrolować, czy lód nie łamie się pod ostrzami łyżew.

Wielokrotnie zastanawiałam się, skąd wzięła się we mnie miłość do łyżwiarstwa. Uznałam, że zaszczepili ją we mnie rodzice, choć sami nienawidzili jakiejkolwiek styczności z lodem. Ojciec w młodości trenował gimnastykę artystyczną. Zawsze mówił, że mimo ogromnej pasji, wielu obozów i niezliczonych godzin treningów poddał się zbyt wcześnie. Uległ presji kolegów ze szkoły, którzy często wyśmiewali jego zainteresowania. Jeśli robisz coś, o czym innym nawet by się nie śniło, od razu jest to uważane za dziwne. Tak było w jego przypadku.

Moja matka z kolei uwielbiała pływać. Gdy była dzieckiem, w sobotnie ranki uciekała na pobliski basen i trenowała. Zawsze liczyła, ile basenów udało się jej przepłynąć, a każdy wynik zapisywała na ostatniej stronie podręcznika do angielskiego. Jednak i ona porzuciła sport w liceum, gdy jej ówczesna miłość skrzywiła się na wieść, że jej pasją jest liczenie długości basenu, które przepłynęła.

Kiedy się urodziłam, rodzice szybko zapisali mnie na gimnastykę i na pływalnię. Bardzo lubiłam te zajęcia, lecz nie stały się moją pasją. Były po prostu przyjemnym obowiązkiem. Dopiero łyżwiarstwo całkowicie mnie pochłonęło. Gdy płynęłam po lodzie, czułam się szczęśliwa.

Tego dnia po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłam znów wejść na lód i sunąć po nim w rytm muzyki. Na trybunach i w całym budynku nie było żywej duszy. Dźwięk ostrzy głucho odbijał się od ścian. Lubiłam być tam całkiem sama. Wyobrażałam sobie siebie na lodowisku podczas występu, z trybunami wypchanymi po brzegi. Udawałam mistrzynię świata, wymyślając nowe ruchy do układów.

Zwykle gdy stawiałam pierwsze kroki na lodowisku po dłuższej przerwie, przez jakiś czas miałam wrażenie, jakbym zupełnie zapomniała, jak się jeździ. Musiałam wtedy na nowo uczyć się sunąć po lodzie. Teraz pierwszy raz w życiu pojechałam przed siebie od razu. Przeżyłam wewnętrzne prywatne zwycięstwo, które dostarczyło mi niesamowitej dozy szczęścia. Zaczęłam od skoków, które mogłabym wykonać nawet w środku nocy. Toe loop, euler i loop. Czułam, że niewłaściwie ląduję, co lekko mnie zirytowało. Znów powtórzyłam eulera i zakończyłam go już prawidłowo. Zaczynając loopa, straciłam równowagę i nie wykonałam obrotu. Dojeżdżając do bandy, ciężko westchnęłam. Wiedziałam, że znów czeka mnie dużo pracy.

Nagle usłyszałam jakieś głosy. W pobliżu trybun dostrzegłam zbierającą się drużynę hokeistów. Trener akurat rozmawiał z wyraźnie poirytowanym Adamem i spoglądał w kierunku lodu. Westchnęłam głośno, poprawiając nauszniki. Wiedziałam, że muszę ustąpić miejsca drużynie. Postanowiłam jeszcze na zakończenie skoczyć toe loopa, ale niestety zaliczyłam bolesny upadek prosto na taflę grubego lodu. To boli o wiele mocniej niż przewrócenie się na świeżo wylany asfalt. Rozległ się śmiech, który doskonale znałam. Podniosłam się i otrzepałam spodnie, posyłając przy tym Adamowi zimne spojrzenie.

— Adam, zachowuj się, bo inaczej zupełnie skreślę cię z listy. Jasne? — zwrócił się do niego chłodnym tonem trener. — Hej, jak ci na imię? — Spojrzał w moją stronę, kiwając głową.

— Ja? Jestem Maley Watson. Przecież mnie pan zna, chodziłam na pana treningi dwa lata temu — odpowiedziałam nieco zmieszana.

— Wybacz, zupełnie nie mam pamięci do imion — wytłumaczył się. — Dobrze jeździsz — rzucił krótką pochwałę, przez co naprawdę zrobiło mi się miło.

— Jeśli to jest dobra jazda, to ja jestem kapitanem bez wstępnych testów, trenerze — wtrącił Adam, posyłając mi swój łobuzerski uśmiech, którego nie znosiłam.

Westchnęłam głęboko, zdjęłam nauszniki i wrzuciłam je do torby.

— Siedź cicho, Farrow — wymruczałam pod nosem i zabrałam się do zdejmowania łyżew. Jednocześnie mimo woli słuchałam rozmowy trenera z Adamem.

— Powtarzam ci dziesiąty raz, Adam. Nie będziesz miał żadnej dzikiej karty, rozumiesz? — Trener Duncan był wyraźnie zdenerwowany. — Ominęło cię półtora miesiąca treningów, nie jesteś w formie. Jak mogę dać wygrać tobie, kiedy Beniamin daje z siebie tysiąc procent i mam pewność, że będzie niezawodny cały sezon?

— Nie widzisz, trenerze, że on robi to tylko po to, żeby w szkole było o nim głośno? Naprawdę zależy mi na sukcesie całej drużyny…

— Póki kapitan poprzedniego sezonu nie potrafi bezboleśnie stanąć na obu nogach, nie, nie widzę — uciął nauczyciel.

Posłałam im ostatnie spojrzenie, a następnie powoli skierowałam się w stronę wyjścia. Zamyśliłam się. Nigdy nie sądziłam, że Beniamin Davis kiedykolwiek odważy się stanąć zamiast Adama Farrowa na czele drużyny. Właściwie nie spodziewałam się tego po nikim, bo Adam wydawał się niezastąpiony. Teraz, gdy to ogniwo uległo osłabieniu, wszyscy zawodnicy nastawili się na łatwy cel. Wiedziałam, że Adam patrzy na nich z zazdrością, bo w jego odczuciu luka w drużynie została wypełniona zdecydowanie za szybko. Nie znosiłam go, ale w tamtym momencie było mi go bardzo szkoda.

Rozdział 3.

Błagam cię, musimy pójść na imprezę do Beniamina!

— Mówiłam ci, Van. Nie chodzę na imprezy — odparłam znużonym tonem, bawiąc się papierowym kubkiem.

Chodzenie na imprezy sprawiało mi największą przyjemność, gdy byłam na nich zupełnie niewidoczna. Od czasu, gdy połowa szkoły widziała mnie w tamtej beznadziejnej sytuacji, zarejestrowanej na filmie, omijałam je szerokim łukiem. Nie w głowie mi było pójść zabawić się poza domem, a już na pewno nie w gronie osób, które niedawno śmiały mi się prosto w twarz. Sam ich widok przyprawiał mnie o ból w okolicy żołądka. Zaczynając liceum, nie sądziłam, że tak szybko stracę zapał, żeby tu przychodzić.

— Hej, wszyscy już zapomnieli o twojej wpadce na imprezie noworocznej! Poza tym mogę cię zapewnić, że nic złego się nie wydarzy.

— Wcale mnie nie rozumiesz, Vanesso. Chodzi o to, że…

— Proszę, Mal! Tak strasznie chciałabym gdzieś z wami wyjść.

Zamierzałam znów odmówić, lecz moje serce zmiękło na widok błyszczących oczu Vanessy. Lubiłam, gdy była szczęśliwa.

— To będzie jedyny i ostatni raz, okej? — powiedziałam.

Asertywność iMaley Watson to największe antonimy, jakie widział ten świat.

— Jesteś cudowna! — Vanessa uścisnęła mnie z całych sił, aż zabrakło mi powietrza.

Często zgadzałam się na coś wbrew sobie. Tak było na przykład, gdy skończyłam dziesięć lat. Megan Farrow po raz drugi w całym moim życiu zaprosiła mnie w imieniu Adama na jego urodziny. Zawsze była dla mnie jak druga matka, więc odmowa zupełnie nie wchodziła w grę. Chciałam sprawić jej przyjemność, nawet za cenę kolejnej kłótni z jej synem. Obecności na tamtych urodzinach żałuję do dzisiaj. Adam nie odezwał się do mnie wtedy ani słowem, udawał, że mnie nie ma. Właściwie od zawsze na każdej imprezie traktował mnie jak powietrze. Chociaż nigdy wcześniej nie zależało mi na jego uwadze, wtedy poczułam się okropnie niechciana, co naprawdę zraniło moje dziesięcioletnie serce.

Wróciłam myślami do szkolnej stołówki, w której spędzałyśmy przerwę.

— Najcudowniejsza — zadrwiłam, uwalniając się z zabójczych objęć. — Zdajesz sobie sprawę, że musimy się za coś przebrać? W końcu to Halloween.

— Jasne, że tak. Zaczęłam szyć kostium już tydzień temu. Nie mogę się doczekać, uwielbiam Halloween!

Błądziłam wzrokiem po pobliskich stolikach. Gdy dostrzegłam zbliżającą się znajomą blondynkę, pomachałam do niej i wskazałam puste miejsce przy naszym stole.

— Hej, idziecie na tę imprezę? Wszyscy o niej mówią, idzie oszaleć — spytała, siadając koło nas.

— Cześć, Olivia. Jasne, że tak. Nawet udało mi się namówić na nią Mal, wiesz? — powiedziała Vanessa.

— Nie żartuj, naprawdę chcesz z nami pójść?

Olivia patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem. Najwyraźniej oczekiwała jakichś wyjaśnień, ale skinęłam tylko krótko głową. Po chwili milczenia postanowiła zmienić temat.

— Spójrzcie, Farrow nie ma już gipsu.

Popatrzyłam na Adama, który siedział kilka stolików od nas. Nie był sam, to oczywiste. Od zawsze otaczał się grupką znajomych, którzy jedli z nim lunch, chodzili za nim na przerwach i przychodzili na jego treningi. Teraz był z Jacobem, który zawzięcie coś pisał w notatniku, Deanem i jakąś dziewczyną, która siedziała mu na kolanach i bawiła się jego kasztanowymi lokami. Kapitan drużyny, nawet jeśli chwilowo zabrano mu ten tytuł, zawsze musiał otaczać się dziewczynami. Nigdy nie było inaczej.

— Podobno wraca do drużyny i znowu będzie trenował. Jak myślicie, zostanie kapitanem czy Ben go prześcignie? — kontynuowała Olivia.

Vanessa prychnęła.

— To jasne, że Ben wygra. Jest do przodu o prawie dwa miesiące treningów.

Olivia miała inne zdanie.

— Adam zawsze był dobrym kapitanem, stawiam na niego.

— Może wygra, jeśli naprawdę skupi się na treningach, zamiast rozpraszać się czymś… mniej ważnym — wyrwało mi się.

— Chodzi ci o tę dziewczynę? — Vanessa zaśmiała się, wskazując na nich głową. — Sophia White, pierwsza klasa.

Nie żebym była niemiła. Po prostu wydawało mi się, że chłopak będący na językach całej szkoły to tylko dodatkowy problem, prawda?

***

Po angielskim spakowałam swoje rzeczy do torby i sięgnęłam po plecak z łyżwami. Klasa była tego dnia prawie pusta, bo większość osób pojechała kibicować szkolnej drużynie szachistów. Cieszyłam się, że uniknę tłumu na korytarzu i szybko dotrę na lodowisko. Adam zwlekał z pakowaniem, zapewne nie chcąc spotkać się ze mną przy wyjściu. Nagle w drzwiach pojawił się trener drużyny hokejowej. Skinęłam mu głową i zamierzałam wyjść, ale zatrzymał mnie gestem.

— Panno Watson, panie Farrow. Poczekajcie chwilę.

Popatrzyłam na niego zaskoczona. W mojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli.

— Coś się stało, trenerze? — spytał Adam, marszcząc czoło.

— Ty się stałeś, Farrow! — Trener wziął głęboki oddech. — Jesteście mi potrzebni.

— My??! — spytałam gwałtownie. — Przecież nic nas nie łączy — dodałam dużo ciszej i przewróciłam oczami.

— Tak się składa, że łączy was więcej, niż wam się wydaje.

— Co ma pan na myśli? — spytał poirytowany Adam.

— Mam na myśli ciebie, Maley. Od dzisiaj będziesz dawać Adamowi dodatkowe lekcje jazdy. Dam ci kilka rozpisanych ćwiczeń, które będziesz musiała z nim wykonać — mówił ze stoickim spokojem. — To jedyna rzecz, którą mogę dla ciebie zrobić, Adam. Nie mam czasu, żeby prowadzić dla ciebie indywidualne lekcje.

— Ani mi się śni. Przepraszam, ale jestem zmuszona odmówić — odpowiedziałam od razu.

— Nie myślałem, że kiedykolwiek to powiem, ale popieram cię. Zupełnie się na to nie zgadzam — stwierdził Adam.

— Jeśli się nie zgodzisz, Farrow, nie będziesz mógł kandydować na kapitana. A ty, Watson, nie zdobędziesz wystarczającej liczby punktów do oceny końcowej, na której najbardziej ci zależy. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno — powiedział stanowczo trener Duncan.

Poczułam się jednocześnie bezsilna i niesamowicie wściekła.

— Dlaczego akurat ona? Czemu to nie może być Sophia? Ona też jeździ na łyżwach i mogłaby mi jakoś pomóc — pytał ze złością Adam. — Jeździ nawet lepiej, sto razy lepiej — dodał.

W jednej chwili emocje wzięły nade mną górę. Nie znosiłam być porównywana do innych. Chciałam pokazać, że wcale nie jestem taka beznadziejna, za jaką mnie uważał. Uciszyłam głos w mojej głowie przestrzegający mnie przed podjęciem się tego zadania, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:

— W porządku, mogę to zrobić.

Rozdział 4.

W piątkowy wieczór siedziałam przy biurku oświetlonym blaskiem księżyca i patrzyłam w zamyśleniu przez okno. Wcześniej próbowałam połączyć w spójną całość różne elementy garderoby i skrawki materiałów, by stworzyć halloweenowy kostium. Pokaleczyłam palce szpilkami, zrobiłam bałagan w pokoju, a efekt moich wysiłków był mizerny. Klęłam pod nosem, wzdychając ciężko. Nie zliczę, ile razy rzucałam wszystko na podłogę i się poddawałam. Dochodziłam już do wniosku, że zwyczajnie kupię coś na wyprzedaży lub wyciągnę z szafy rodziców. Posunęłabym się do tego, gdyby nie fakt, że miałabym wtedy to okropne uczucie niespełnienia. Nie. Postawiłam sobie cel i muszę go osiągnąć za wszelką cenę, nawet jeśli miałabym pójść w samych kocich uszkach. Planowałam przebrać się za Princess Peach. Pomysł podrzuciła mi Olivia, która jako fanka nintendo stwierdziła, że przebierze się za Daisy, a Vanessa za naszego Mario. Zawsze wybierałyśmy kostiumy, które w jakiś sposób się ze sobą wiązały.

Włączyłam lampę i spojrzałam na zegar. Była osiemnasta, co oznaczało, że Megan powinna być już u nas na orzechowym latte i cieście z wiśniowym kremem. Nie było piątku bez Megan. Jej wizyty stanowiły część naszej rodzinnej rutyny, którą ceniłam sobie najbardziej. Pomyślałam, że mogłabym ją poprosić o uszycie mi stroju, tak jak robiła to wtedy, kiedy chodziłam do przedszkola. Moja mama, tak samo jak ja, nie miała talentu do szycia i szybko traciła zapał.

Zamierzałam wrócić do cięcia różowego zamszu, ale mój wzrok padł na stojącego na biurku laptopa. Chwyciłam myszkę i weszłam na stronę internetową naszej szkoły. Oprócz informacji na temat liceum były tam artykuły o uczniach. Pisząc do głównej redaktorki „St.CloudHighSchoolPlotTwist” Morgan Williams, można się było spodziewać, że wszystko znajdzie się na głównej stronie. Nieraz wyciągała różne brudy i nagłośniła niejedną sprawę. Wszystko to sprawiło, że nadano jej miano największej plotkary w szkole, mimo że zupełnie do nikogo się nie odzywała. Chodziła po korytarzach z notatnikiem w welurowej oprawie i notowała wszystko, co wydało się jej godne opisania.

Nie było dla mnie zaskoczeniem, że na głównej stronie widniał wpis o walce dwóch kandydatów na kapitana drużyny hokeja. W końcu zarówno Adam, jak i Ben mieli grono zagorzałych fanek.

ADAM FARROW ZAGROŻONY? BENIAMIN DAVIS WYGRAŁ WALKOWEREM?

Uczniowie szkoły średniej wSt. Cloud doskonale wiedzą, że kapitan drużyny hokejowej, który wzeszłym sezonie doprowadził ją do mistrzostwa stanu, uległ wypadkowi iprzywitał szkołę zkolorowym gipsem na nodze. Nie jest też tajemnicą wrogość Adama Farrowa wstosunku do Beniamina Davisa, który uparcie próbuje zająć jego miejsce iprzy okazji zdobyć nowe grono fanek.

— Nie wydaje mi się, żeby Adamowi udało się ponownie zostać kapitanem drużyny. Sezon już się rozpoczął, aon ledwo rusza nogą. Nie uda mu się. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo postawiłem na tę opcję dziesięć dolarów — mówi jeden zczłonków drużyny wodpowiedzi na pytanie oszanse Adama na powrót.

Faktem jest, że nie widujemy już Adama na treningach szkolnej reprezentacji. Czyżby presja spowodowała odejście byłego kapitana zdrużyny? Czy Farrow wstydzi się pokazać kolegom swoje niedoszlifowane umiejętności?

Pewna jest jedynie informacja, którą uzyskaliśmy od trenera Duncana. Mówi on, że Beniamin Davis wciąż go zaskakuje. Nie ukrywa, że trzyma kciuki za jego umiejętności ima nadzieję na jego nieustanny rozwój aż do naboru na kapitana.

Czy to oznacza upadek Adama Farrowa?

CZYTAJ WIĘCEJ:Szkolną stołówkę odwiedzi sanepid? Karaluchy plączące się pod nogami dyrektora!

Po przeczytaniu wpisu doszłam do wniosku, że wszystko to jest zwykłą dziecinadą. Każdy szuka wielkiej sensacji, zakłada się o dolary, kawy czy lunch na niekorzyść Adama. Nie chciałabym być w jego skórze. Farrow wyglądał na takiego, który niczym się nie przejmuje, tylko uparcie dąży do celu. Jednak kto tak naprawdę wiedział, co siedzi w jego głowie? Sama Megan skarżyła się na to, że jej syn w ogóle z nią nie rozmawia, a na pytania o szkołę odpowiada jedynie: Tak, było dobrze.

Kliknęłam czerwony krzyżyk, by zamknąć szkolną stronę. Musiałam z powrotem zabrać się do pracy. Do Halloween było jeszcze sporo czasu, ale czułam, że w takim tempie zupełnie się nie wyrobię. Nagle usłyszałam dość gwałtowne pukanie i odgłos otwierania drzwi.

— Och, tato. Wróciłeś wcześniej z pracy? — powiedziałam automatycznie, obracając się na krześle w stronę drzwi.

Zamarłam, gdy dotarło do mnie, że to nie mój ojciec stoi w progu. Był to Adam Farrow. Miał roztrzepane loki, które wchodziły mu na oczy, pogniecioną koszulkę, znoszone dżinsy i usztywniacz na nodze.

— Nie gap się tak, przecież mieszkam obok ciebie, widzisz mnie prawie codziennie — powiedział z ponurą miną. Wszedł do środka i zamknął drzwi. — Rany, ale syf. Sprzątasz tutaj czasem? — zapytał, spoglądając na pocięte skrawki materiału rozrzucone po całym pokoju.

Zignorowałam jego uwagi.

— Co ty tutaj robisz? — spytałam. — To, że mieszkasz obok, nie oznacza, że mieszkasz u mnie, Farrow.

— Przyszedłem w odwiedziny — odpowiedział szybko z łobuzerskim uśmiechem, którego nie znosiłam.

— Twoja mama cię tu zaciągnęła? Możesz przesiedzieć ten wieczór w łazience, nikt się nie dowie.

— Ale jesteś głupia, Maley. Przyszedłem do ciebie, lepiej? — powiedział z irytacją. Podszedł bliżej i spojrzał mi przez ramię. — Szyjesz? — zapytał nieco zaskoczony, jednak nie uznałam za stosowne udzielać mu wyjaśnień.

— Czego ode mnie chcesz?

Doskonale znałam sztuczki Adama. To byłoby okropnie dziwne, gdyby przyszedł do mnie bez żadnej sprawy, zwyczajnie porozmawiać czy wypić kawę. Nigdy się to nie zdarzyło i wątpiłam, czy kiedykolwiek tak się stanie.

— Musimy się dogadać w kwestii naszych treningów. — Ostatnie słowo wypowiedział z przekąsem, żebym nie miała wątpliwości, że wcale nie uważa go za odpowiednie. — Jak mogłaś się na to zgodzić? Mówiłem, że mógłbym znaleźć na twoje miejsce kogoś innego, chociażby Sophię.

Zacisnęłam pięści w gniewie na dźwięk imienia dziewczyny, którą Farrow znów porównał do mnie.

— Chodzi mi wyłącznie o moją ocenę. Też wcale nie jestem z tego zadowolona.

Ciężko westchnął, przygryzając w zamyśleniu dolną wargę. Oboje znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji, która wymagała odnalezienia nici porozumienia, a to wydawało się nierealne.

— No dobra, Watson, musimy coś ustalić. Oboje chcemy dzięki tym treningom coś osiągnąć, tak? Tobie zależy na ocenie, a mnie na tytule kapitana.

— Mhm, dokładnie tak — mruknęłam.

— To znaczy, że musimy ustalić kilka zasad — powiedział stanowczo i skrzyżował ręce na piersi.

— Pakt brzmi lepiej — rzuciłam.

— Okej, niech będzie pakt, kretynko. Co za różnica? — prychnął, poprawiając kosmyk włosów, który wchodził mu do oczu.

— Punkt numer jeden: żadnych wyzwisk, Farrow. Ogranicz się chociaż do trzech dziennie, jasne?

— Niech ci będzie.

— Nie podstawiaj mi nóg, rąk ani niczego, co mogłoby mnie przewrócić. Nie wybaczę ci tego, jak podstawiłeś mi nogę, gdy…

— Punkt numer trzy: nie wyciągamy brudów z przeszłości — odgryzł się, wchodząc mi w słowo.

— Zgoda.

— Punkt numer cztery: poza treningami się nie znamy. Chyba że w piątek o osiemnastej, gdybyśmy musieli znowu coś ze sobą ustalić.

— To wszystko? — spytałam.

— Raczej tak. Umowa stoi? — Wyciągnął do mnie dłoń.

— Umowa stoi, durniu.

Uścisnęliśmy sobie dłonie na znak zatwierdzenia nowo ustalonych zasad.

— Jeszcze dwa razy — zauważył z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.

— Co takiego? — spytałam, nieco zbita z tropu.

— Jeszcze dwa razy możesz mnie wyzwać.

Westchnęłam, odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam w sufit. Nie chciałam, żeby cokolwiek łączyło mnie z Adamem Farrowem. Zawiązywanie paktów było w stylu naszych mam, które robiły tak za każdym razem, gdy musiały coś wspólnie zdziałać. Możliwe, że zwyczajnie nam to zakodowały. Poczułam się, jakbym zapisała własną przysięgę w różowym pamiętniku z kokardką, który należał do Megan i mojej matki.

Spojrzałam na Adama, który błądził wzrokiem po moim pokoju. Oglądał fotografie, wzory na poduszkach i puchary stojące na półce nieopodal łóżka. Kiedy skierował spojrzenie na mnie, powtórzył swoje pytanie sprzed kilku chwil.

— Pytałem, czy szyjesz. Nie odpowiedziałaś.

— Nie, udaję — prychnęłam.

— Mogłabyś być odrobinę milsza. Tylko zapytałem — powiedział cicho. Podszedł bliżej i chwycił za kawałek różowej tkaniny.

— Nie powiedziałam nic złego, Adam. To prawda, tylko udaję. Nie umiem wcale szyć, a to, co widzisz, to tylko nędzna parodia stroju na Halloween.

— Idziesz na imprezę do Beniamina? — spytał z wyraźnym zdziwieniem. — Ty w ogóle chodzisz na jakiekolwiek imprezy?

— Chodzę — skłamałam.

— To dziwne, wcale cię na nich nie widzę — zauważył, odkładając materiał z powrotem na biurko.

— Szukasz mnie na nich? — spytałam zaczepnie.

— Nieważne — rzucił, jakby odrobinę speszony. — Muszę już iść. Na razie, Watson.

Nie zatrzymywałam go. Obserwowałam, jak znika za drzwiami, a potem patrzyłam na nie w zamyśleniu jeszcze przez dłuższą chwilę.

Ta wizyta była dziwnym doświadczeniem i sama nie wiedziałam, czy czuję się z tym wszystkim całkiem w porządku. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek dojdę z Adamem do porozumienia i że będziemy w stanie ustalić wspólnie jakieś zasady. Od lat obrzucaliśmy się wzajemnie wyzwiskami i odnosiliśmy się do siebie z nienawiścią, a teraz przyszło mi na myśl, że tak naprawdę niczego o sobie nie wiemy. Pomyślałam, że chciałabym zresetować nam pamięć i po prostu go poznać — takiego, jakim widzą go inni. Szybko jednak odrzuciłam ten pomysł. Nie lubiliśmy się, bo tak było zawsze. Dlaczego nagle miałoby się to zmienić?

Rozdział 5.

Uszyłaś już coś?

— A ty? — zapytałam, chociaż z góry znałam odpowiedź.

— Jasne, że tak. Kocham szyć. — Vanessa roześmiała się i wsiadła na rower.

— A mnie to nie wychodzi. Nie lubię szyć i zupełnie się w tym nie odnajduję — powiedziałam, odpinając swój pojazd.

— Mówiłaś, że pani Farrow umie szyć. Nie chcesz, żeby ci chociaż trochę pomogła?

— Chciałabym, jasne, że tak. — Pokiwałam energicznie głową. — Problem w tym, że ma dużo na głowie. Wiesz, Adam miał nogę w gipsie, Megan musiała przy nim cały czas chodzić, wozić na rehabilitację, martwiła się. Nie chcę dodatkowo jej obciążać. Poradzę sobie jakoś, jestem już prawie w połowie.

— No tak… — Westchnęła. — A tak w ogóle, Watson, wydaje mi się, że mieszkanie obok rodziny Farrowów nie jest wcale takie złe, co? Przede wszystkim masz kogoś takiego jak jego mama, która wydaje się niesamowicie miła.

Vanessa spojrzała na mnie badawczo, ale udawałam całkowite skupienie na drodze. Zawsze wiedziałam, że lubi Adama, jak większość dziewczyn z naszego liceum. Zasłużył na miano szkolnego łamacza serc, a przede wszystkim liczyła się jego dobra reputacja kapitana drużyny, który zawsze doprowadza nas do zwycięstwa iwogóle jest cudowny.

Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu. Minęłyśmy jakiegoś samotnego rowerzystę i przyspieszyłyśmy, żeby nabrać rozpędu przed wzniesieniem terenu. Nagle Vanessa przypadkowo zajechała mi drogę. Zachwiałam się i gwałtownie skręciłam w drugą stronę, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę.

— Wow, Vanessa! Chcesz mnie zabić? — Zaśmiałam się.

— Tylko czasami — odpowiedziała, gdy zobaczyła, że nic mi się nie stało. — Mówię serio, Maley, powinnaś inaczej na to wszystko spojrzeć. Przeprowadzałam się wiele razy i nigdy nie miałam szczęścia do sąsiadów. Przy nich Adam to naprawdę niezła opcja.

— Cholera! — wykrzyknęłam, gwałtownie hamując. — Zapomniałam, zupełnie zapomniałam!

Vanessa również się zatrzymała i patrzyła na mnie w osłupieniu.

— Co się stało?

— Zapomniałam, że dzisiaj mam pierwszy trening z Adamem! Muszę przygotować go do eliminacji, od tego zależy moja ocena końcowa. Już dawno powinnam tam być — wyjaśniałam pospiesznie.

Przyjaciółka patrzyła na mnie z takim zdziwieniem, jakbym przybyła z innej planety, ale nie miałam czasu na dalsze tłumaczenia.

— Van, muszę lecieć, wszystko ci wytłumaczę jutro, jasne? Rany, już gorzej być nie może!

— Powiedzmy, że zupełnie mnie to nie dziwi.

— Widzimy się jutro! — rzuciłam i wskoczyłam na rower.

Czułam złość na samą siebie. Zazwyczaj byłam dobrze zorganizowana i nigdy nie narzekałam na pamięć. Jak mogłam zapomnieć o treningu? Przecież miałam być lepsza niż Sophia White. Ona pewnie rozpoczęłaby trening jeszcze przed czasem, a ja już byłam spóźniona o pół godziny.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio osiągnęłam podobną prędkość, jadąc na rowerze. Wpadłam zdyszana do budynku lodowiska i nerwowo rozejrzałam się po trybunach. Na szczęście Adam wciąż czekał. Znudzony gapił się w telefon, a za nim nie krzątał się zdenerwowany trener, jak zdążyłam to sobie wyobrazić podczas drogi. Przede wszystkim bałam się reakcji osoby, od której zależała moja ocena końcowa. Na dźwięk moich kroków chłopak podniósł głowę i schował telefon do kieszeni.

— Czy wiesz, jak bardzo mnie denerwujesz, Watson? Jestem tu od czterdziestu minut, miałem już wychodzić. Mogłaś chociaż powiedzieć, że się spóźnisz.

— Nadal masz szansę, droga wolna. — Patrzyłam na jego zaciśnięte pięści i próbowałam uspokoić oddech. — Gdybyś był odrobinę myślący, Farrow, zdążyłbyś przez te czterdzieści minut chociaż wejść na lód i poćwiczyć sam, kretynie.

— Powinnaś się cieszyć, że nie ma w pobliżu Duncana, byłby wściekły — powiedział ze złością, zakładając łyżwy.

— Mam same powody do radości — wymamrotałam. Próbowałam opanować złość i stres, które nagle rozeszły się po moim ciele.

— Nie sądziłem, że jesteś taka miękka, Maley Watson.

— O co ci znowu chodzi?

— To dopiero nasze pierwsze spotkanie, a ty zdążyłaś złamać jedną z zasad i spóźnić się czterdzieści minut. Nieźle ci idzie.

Patrzyłam, jak kieruje się na lód, i próbowałam się opanować. Najbardziej nie znosiłam tego złośliwego uśmieszku. Za każdym razem, gdy Farrow trafiał w czyjś czuły punkt, miał dokładnie ten wyraz twarzy, który niemal krzyczał: Patrz na mnie, jestem Adam Farrow iwłaśnie wygrałem, rozumiesz? Dogryzłem ciizasługuję na nagrodę.

— Zaraz złamię nie tylko zasady.

— Mam to liczyć jako punkt numer dwa czy nie? — Adam zaśmiał się głośno.

— Lepiej zacznij liczyć na to, że podołasz moim treningom — odgryzłam się. Czułam, jak powoli spływają ze mnie wszelkie negatywne emocje.

Adam wszedł na lód prawdopodobnie pierwszy raz w tym sezonie. Czuł się niepewnie i lekko ugięły mu się nogi. Niedawno spotkało mnie to samo i teraz z ciekawością obserwowałam to z innej perspektywy. Byłam pewna, że z każdą chwilą będzie poruszał się coraz swobodniej, tak jak było w moim przypadku. Po kilku minutach zorientowałam się, że dzieje się na odwrót. Wyraz twarzy Adama stał się ponury, jak u osoby, której wciąż coś się nie udaje. Spojrzałam na kartkę z zadaniami, którą dostałam od trenera Duncana.

— No dobra, chodź tutaj. — Wskazałam na linię przed sobą i podałam Adamowi kij. — Musisz zrobić slalom wokół tych krążków, widzisz?

— Jesteśmy w podstawówce, Maley? Błagam cię, przecież to jest dziecinada.

— Trzymamy się wskazówek kochanego trenera Duncana, którego polecenia są święte, bo naliczają mi punkty do oceny rocznej, Adam. — Uśmiechnęłam się ironicznie i popędziłam go gestem dłoni.

Kiedy wymijał krążki, plątały mu się nogi. Widziałam, że wszystko przychodzi mu z trudem. Nawet ta dziecinada, którą zdążył wyśmiać, okazała się dla niego wyzwaniem. Jego dążenie do ideału i chęć pokazania wszystkim, że już na starcie stać go na więcej, cholernie działały mi na nerwy. Jeśli nadal będzie robił dobrą minę do złej gry, zniechęci się i kompletnie straci szanse na powrót. A ja strasznie chciałam, żeby Adam Farrow wygrał. W końcu był pod moją opieką.

Rozdział 6.

W