Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1756 osób interesuje się tą książką
Nie powinna go pragnąć, ale nie potrafi przestać o nim myśleć.
W miłości i interesach każde nieprzemyślane zagranie jest ryzykowne.
Daisy Barrett, ambitna twórczyni aplikacji AngelCall zwiększającej bezpieczeństwo kobiet, wciąż zmaga się z echem wydarzeń sprzed roku, kiedy jeden niewinny pocałunek na bankiecie wystarczył, by jej uporządkowany świat zadrżał w posadach.
Santo Renna, temperamentny Włoch, od tamtej chwili nie potrafi przestać o niej myśleć. Jej determinacja, nieugiętość i imponująca niezależność obudziły w nim coś, czego nigdy wcześniej nie czuł – głęboką potrzebę, by ją chronić i być blisko.
Gdy Daisy przybywa do Nowego Jorku, aby zadbać o swoje udziały w AngelCall, Santo proponuje jej ryzykowny układ, który może kosztować go fortunę – i serce. Jednak żadne z nich nie przypuszcza, że bolesne tajemnice z przeszłości zmienią wszystko.
W tej pełnej napięcia i namiętności historii uczucia są równie nieprzewidywalne, co biznes, o który każdy jest gotów zawalczyć do ostatniej kropli krwi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 526
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz
Redakcja: Aleksandra Ptasznik
Korekta: Kornelia Dąbrowska, Marzena Kłos
Projekt okładki: Eliza Luty
Zdjęcie na okładce: Mikhail Konetski/Pexels
Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Producent: Agora Książka i Muzyka sp. z o.o.
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
Copyright © by Lena M. Bielska, 2025
Copyright for this edition © by Agora Książka i Muzyka sp. z o.o., 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2025
ISBN: 978-83-8380-121-6
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Lustful to gorący romans z osiemnastoletnią różnicą wieku między bohaterami. To opowieść o radzeniu sobie z przeszłością, walce o własne szczęście i trosce o bezpieczeństwo najbliższych. Powieść ta skierowana jest wyłącznie do pełnoletnich czytelników i czytelniczek ze względu na sceny erotyczne, w których jedna ze stron dominuje nad drugą.
W książce pojawia się wątek prześladowania oraz wspomnienia gwałtu, ale kwestie te nie dotyczą relacji głównych bohaterów.
Wcześniej
Nigdy nie spotkałem tak upartej, chłodnej i cholernie zdystansowanej kobiety jak Daisy Barrett. Nigdy. Nigdy też nie myślałem o żadnej kobiecie równie często, co o niej. To popieprzone i absolutnie nie w moim stylu. Znam ją od dwóch lat, ale oprócz tego, co o sobie opowiadała w trakcie wywiadów związanych z promocją AngelCall, właściwie niewiele o niej wiem. Dba o prywatność bardziej niż mój przyjaciel Victor o dobro swojej partnerki Naomi. Nawet teraz, gdy Daisy jest osobą rozpoznawalną, jej strona na Wikipedii zawiera jedynie podstawowe informacje. Najszersze omówienie dotyczące jej życia koncentruje się wyłącznie na traumatycznych przeżyciach sprzed pięciu lat, chociaż i tak brakuje w nim wielu szczegółów.
Z frustracją pocieram twarz i po raz setny w ciągu godziny gapię się na wiadomość wysłaną przez Rachel, jej asystentkę, na moją skrzynkę:
Panna Barrett chciałaby się z Panem spotkać, aby omówić dalszą współpracę. Proszę o informację zwrotną, czy miałby Pan czas 15 czerwca o godzinie jedenastej rano.
Nie będę ukrywać – gdyby chodziło o spotkanie sam na sam w celach prywatnych, prawdopodobnie odpisałbym już kilka sekund po otrzymaniu e-maila. Ale sprawa ma się zgoła inaczej i moja włoska intuicja podpowiada mi, że to spotkanie nie skończy się dobrze. Ani dla mnie, ani dla AngelCall, ani tym bardziej dla Daisy.
Nie mam żadnych wątpliwości, co zamierza mi zaproponować – bo przecież nie będzie prosić. Wyraźnie pokazała mi już zresztą, że ona nie prosi, tylko wymaga. Może raz czy dwa zdarzyło się nawet, że musiałem wtedy poprawić spodnie, za co rugałem się później w myślach. Na litość boską, miała wtedy zaledwie dwadzieścia dwa lata, a mnie nigdy, przenigdy – kurwa – nie podniecały kobiety młodsze ode mnie o osiemnaście lat. Nigdy. A już na pewno ani razu nie kręciła mnie władczość u płci przeciwnej.
Do czasu – najwyraźniej.
Przymykam powieki i wbijam potylicę w skórzany zagłówek fotela. Przez umysł przelatują mi wspomnienia sprzed roku. Z bankietu zorganizowanego z okazji uruchomienia wersji beta aplikacji AngelCall. Niemal stanęło mi serce, kiedy Daisy wyszła z hotelu w długiej, ciemnoróżowej sukni. Opinała się na jej piersiach i pełnych biodrach jak druga skóra. Do tego te jej blond włosy... Zazwyczaj spinała je w niedbały kok, ale tym razem postawiła na rozpuszczone fale. Niemal mrowią mnie opuszki palców, jakby przypominały sobie ich miękkość. Wciąż pamiętam też ich zapach, który wdzierał się w moje nozdrza, gdy przyciskałem do nich twarz tuż po tym, jak doszła na moich palcach w kanciapie sprzątaczek.
Do tej pory nie wiem, jakim cudem tam trafiliśmy. Przecież wyszliśmy tylko na chwilę na taras, aby porozmawiać. Od słowa do słowa, od mojej marynarki na jej ramionach, a potem jej rozchylonych, pełnych warg, które przycisnęła do moich ust... Chyba straciłem rozum.
Otwieram oczy, gdy telefon wydaje z siebie donośny odgłos, po czym zerkam na ekran i wzdycham sfrustrowany.
Victor.
Nie chce mi się z nim teraz rozmawiać. Tak na dobrą sprawę to od dłuższego czasu unikam jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Poczucie winy, które towarzyszy mi na myśl o wykorzystaniu Daisy, przytłoczyło mnie na tyle, że nagle zacząłem się obawiać, jak bardzo destrukcyjny wpływ mogę mieć na innych.
Nawet fakt, że ostatecznie nie zrobiłem niczego złego, skoro przecież wypiła wtedy tylko lampkę wina i na pewno nie była pijana, nie wymazał z mojej pamięci mdłości i ciężaru osiadającego na piersi.
Telefon przestaje dzwonić, ale po chwili wydaje z siebie piknięcie. Ekran ponownie się podświetla.
Victor: Znowu się zadręczasz? Miałeś być dziś w Sinful.
Krzywię się do siebie. To kolejne miejsce, do którego już raczej nie chodzę, a gdy się tam pojawiam, to tylko podczas kameralnych spotkań biznesmenów.
Victor: Zaczynam się o Ciebie poważnie martwić.
Uśmiecham się krzywo.
Najwyraźniej role się odwróciły. Nie tak dawno temu to ja mówiłem Victorowi, że się o niego martwię, bo staje się pracoholikiem, który najchętniej siedziałby w biurze albo w domu i nigdzie nie wychodził. Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że właśnie tak będzie wyglądać moje życie... Chyba popłakałbym się ze śmiechu.
Victor: Rozmawialiśmy o tym już tyle razy, Santo. Daisy była trzeźwa, w pełni świadoma tego, co z Tobą robi. Najwyraźniej wmówienie Ci, że jest inaczej, było jej systemem obronnym, do którego (bądź co bądź) miała prawo, chociaż było to w stosunku do Ciebie okrutne.
Zaciskam mocno szczęki i wciągam nosem powietrze, po czym wypuszczam je ze świstem. Mój rozum to wie. Moje ciało także. Przecież nie mogła udawać orgazmów ani wilgoci, która niemalże spływała jej po nagich udach. Co więcej, to ona pierwsza mnie pocałowała. Nie wykonałem w jej stronę nawet jednego ruchu, chociaż skręcało mnie wewnętrznie, aby to zrobić. Koniec końców to przecież ona zrobiła pierwszy krok.
A potem samo poszło. Zupełnie tak, jakby ktoś rozpiął mi kajdanki.
Ale mimo to... mimo to gdzieś w głębi mnie tli się strach, że może faktycznie przekroczyłem granicę. To nie byłby pierwszy raz, gdy zrobiłem coś całkowicie irracjonalnego i niewłaściwego. Jak wtedy, gdy zaproponowałem Naomi dwa miliony dolarów, by zakręciła się wokół Victora i wyciągnęła go z biura. Albo kiedy nie przyznałem się Victorowi, że wiem, iż ojcem Naomi jest skurwiel, który zabił moją siostrę. Nie dosłownie, bo zmarła przez sfałszowane badania kliniczne, ale musiała zrezygnować z innych leków, by wziąć w nich udział, więc dla mnie to w praktyce to samo.
Victor: Dziś Ci odpuszczę, ale następnym razem wyślę po Ciebie Bjarne’a. Wytarga Cię za szmaty.
Tego również się obawiam. Bjarne byłby zdolny spacyfikować mnie tymi swoimi wielkimi norweskimi łapami i mięśniami jak u zawodowego boksera. Jean-Pierre pewnie by go dopingował, a ja ostatecznie wylądowałbym na ostrym dyżurze, bo oczywiście nie poddałbym się bez walki.
Wzdycham głośno – po raz nie wiem już który z kolei – i przeskakuję wzrokiem na ekran laptopa. Chcę się zobaczyć z Daisy. Pragnę znowu wziąć ją w ramiona choćby po to, żeby dała mi w ryj – zakładam, że byłaby do tego zdolna. Marzę o tym, aby z nią szczerze porozmawiać, ale wiem, po prostu wiem, że ona nie będzie do tego skłonna. Dlatego muszę przyprzeć ją do muru. Człowiek nie zachowuje się logicznie, kiedy czuje się zagrożony. Kiedy ktoś stawia mu warunki i grozi – nawet jeśli byłyby to groźby bez pokrycia w rzeczywistości.
Ale przecież nie jestem w stanie jej niczym zaszantażować. Nie ją. Nie kobietę, która pięć lat temu została brutalnie zgwałcona i zostawiona na pewną śmierć pomiędzy kontenerami na śmieci. Gdybym to zrobił, nigdy więcej nie spojrzałbym w swoje odbicie w lustrze. Nie potrafiłbym na siebie patrzeć.
Muszę ją podejść sposobem. Muszę... postawić jej warunek. A może powinienem przedstawić ofertę? Taką, której odrzucenie byłoby największą głupotą na świecie. Uśmiecham się do siebie pod nosem – po raz pierwszy od dawna naprawdę szczerze. Zaproponuję jej układ. Mały, niewinny układ, z którego – mam nadzieję – oboje wyjdziemy zwycięsko. Zdobędę jej zaufanie, może nawet serce, a ona zobaczy we mnie Santa Rennę, którego jeszcze nikt nie widział.
Gotowego wskoczyć za nią w ogień.
Skoro nie potrafię o niej zapomnieć i żadna inna kobieta nie wywołuje we mnie tak wielu emocji jak ona, muszę wziąć sprawy w swoje ręce i ją zdobyć.
Nie poddam się bez walki. To nie w moim stylu.
Nabuzowany nadzieją, że faktycznie może udać mi się coś ugrać, odpisuję, że akurat mam lukę w kalendarzu. Po wysłaniu e-maila od razu piszę do Rose, mojej nowojorskiej asystentki, aby przeniosła zaplanowane tego dnia spotkania na inny termin. Zamierzam piętnastego czerwca pojechać po Daisy na lotnisko, a potem spędzić z nią tyle czasu, ile będzie konieczne, aby przyjęła moją ofertę.
Uklęknę, jeśli będzie trzeba. Pieprzyć fakt, że nigdy przed nikim nie klęczałem.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie wiem, jakim cudem rok temu trafiłam z Santem Renną do składziku sprzątaczek. Skłamałabym – i to wierutnie – gdybym wyznała, że wcale nie chciałam, aby pieprzył mnie bezlitośnie niedaleko sali bankietowej, na której odbywała się impreza z okazji wypuszczenia wersji beta mojej aplikacji AngelCall. Skłamałabym, bo doskonale wiem – i ciągle pamiętam – jak do tego doszło, choć następnego dnia – i każdego kolejnego – zarzekałam się, że nie myślałam trzeźwo.
Poddałam się buzującemu w moim ciele pożądaniu. Jego orzechowym, przepełnionym arogancją oczu i włoskiemu temperamentowi, którym raczył mnie od pierwszego spotkania. Temu, że od samego początku traktował mnie poważnie. Chyba już wtedy podświadomie czułam, że nie jestem mu obojętna, mimo że on wcale mnie nie podrywał. Po prostu był obok i wspierał. Polecił mi nawet firmę ochroniarską, tłumacząc, że bycie rozpoznawalną może wpłynąć na moje bezpieczeństwo.
Nawet teraz, rok później, wciąż pamiętam, jak pieścił mnie przez delikatny materiał koronkowej bielizny. Jak szeptał wprost do mojego ucha po włosku słowa, z których nic a nic nie rozumiałam. Jak wzdychał przeciągle i ściskał mnie stanowczo za biodra, gdy doprowadzał mnie do orgazmu. Pierwszego od lat prawdziwego orgazmu.
Doskonale pamiętam, jak później przeraziłam się na myśl o tym, że czuję się przy nim zbyt swobodnie. Że ma nade mną władzę, nawet jeśli o tym nie mówi i tego nie podkreśla. Poczucie przytłoczenia narastało z każdą chwilą i sprawiło, że zwinnie wróciłam do swojej skorupy. Musiałam to zrobić – dla siebie.
Jak mogłabym naprawdę poczuć, że mam kontrolę, skoro to on zainwestował znaczną sumę w moją firmę, umożliwiając powstanie aplikacji, która zyskała uznanie? Potrząsam głową i oddycham głęboko, próbując doprowadzić myśli do porządku. Za chwilę mam wejść na pokład samolotu, pokonać niemal tysiąc osiemset mil i po raz pierwszy od tamtego momentu spotkać się z nim twarzą w twarz. Do tej pory widywaliśmy się jedynie podczas rozmów online lub załatwiałam sprawy za pośrednictwem innych osób...
Za trzy godziny zobaczę jego ciemne włosy, orzechowe oczy oraz cholernie męską szczękę i już teraz wiem, że będę to przeżywać przez następny miesiąc. Będę odchorowywać to spotkanie przez trzydzieści dni i to nie dlatego, że się ze sobą przespaliśmy, a on mnie olał.
Nie.
To ja go ostatecznie olałam.
Co więcej – zarzuciłam mu, że mnie wykorzystał, gdy byłam pod wpływem alkoholu.
Nie jestem z tego dumna. Wyrzuty sumienia gniotą każdy milimetr mojego ciała i duszy.
Byłabym jeszcze w stanie to jakoś przeżyć, gdyby chodziło tylko o tamtą sytuację. Przełknąć dumę, wyjaśnić sprawę, przeprosić i prosić o wybaczenie.
Tyle że lecę się z nim spotkać, aby renegocjować warunki naszej współpracy.
I już teraz wiem, że to będzie przeprawa trudniejsza niż wejście na Mount Everest. Niż samotna wyprawa bez strzelby poza centrum miasteczka na Alasce.
– Przestań – mruczę do siebie pod nosem i zaciskam wargi, gdy siedzący naprzeciwko mnie na plastikowym krześle koleś podnosi głowę i wpatruje się zdezorientowany w moją twarz.
Uśmiecham się krzywo i skupiam wzrok na telefonie. Przesuwam palcem po ekranie i przygryzam wnętrze policzka, choć raczej właściwym określeniem byłoby „maltretuję policzek”. To jedyny objaw stresu, jaki ktokolwiek mógłby u mnie dostrzec. Nigdy nie macham nogą, nie pocieram ramion, nie drapię się po karku i nie uciekam wzrokiem. Nauczenie się ukrywania swoich emocji wiele mnie kosztowało, ale postanowiłam to zrobić, aby nikt nie mógł już nigdy ich przeciwko mnie wykorzystać. Wiem, że na spotkaniu z Santem będę musiała z całej siły skupiać się na tym, aby się nie złamać. Aby nie pokazać mu tego, co czuję, bo mój instynkt samozachowawczy przy nim po prostu się wyłącza. Jakby w ogóle nie działał. To niesamowite, bo przecież – tak zupełnie szczerze – Santa praktycznie nie znam.
Już raz był świadkiem mojego płaczu – tuż po pierwszym wywiadzie, gdy przytłoczyły mnie obrzydliwe wspomnienia. Raz i nigdy więcej. Wpieprzył się za mną do damskiej toalety i przyciągnął w objęcia, chociaż wcale tego nie... No dobra, potrzebowałam, ale nie chciałam, aby ktokolwiek widział chwilę mojej słabości. A już na pewno nie on.
Nie miliarder, który uwierzył w mój pomysł na aplikację mającą choć minimalnie zwiększyć bezpieczeństwo kobiet, aby nie skończyły tak jak ja pięć lat temu. Zgwałcone, pobite i porzucone przy kontenerze na śmieci. Zostawione, aby umrzeć w samotności i bólu.
Przymykam powieki i wciągam nosem powietrze, po czym wypuszczam je powoli, próbując uświadomić umysłowi, że wcale nie jest mi teraz przeraźliwie zimno. To tylko zakończenia nerwowe przypominają sobie tamto traumatyczne wydarzenie. Nic ponadto.
– Pasażerowie lotu z Denver do Nowego Jorku proszeni są o udanie się...
Wstaję, zanim kobieta podająca przez głośnik informacje dokończy wyuczoną na pamięć formułkę. Przerzucam torebkę przez ramię, chwytam za rączkę niewielkiej walizki pokładowej i ruszam.
Zostało tylko kilka godzin.
Kilka godzin i będę zmuszona nałożyć na twarz najbardziej chłodną, zdystansowaną maskę, na jaką mnie stać.
Santo nie może się dowiedzieć, że moje ciało go pragnie, chociaż rozum – gdy nie ma go obok – jest odmiennego zdania. Nie może, bo to nie jest facet dla mnie. Nie mogę związać się z kimś, kto pstryknięciem palca mógłby mnie zniszczyć.
Wszechświat mnie nienawidzi. Dosłownie mnie nienawidzi. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że pierwszą twarzą, którą dostrzegam po wyjściu z hali przylotów, jest twarz Santa Renny? Stoi tuż przy samych drzwiach i uśmiecha się nieznacznie kącikiem ust, gdy tylko nasze spojrzenia krzyżują się ze sobą.
Boże.
Miałam mieć jeszcze kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt minut spokoju, w zależności od korków na drodze, a tak? Spędzę ten czas z cholernym miliarderem, którego nie potrafię pozbyć się z głowy.
– Buongiorno[1], panno Barrett – wita się ze mną, kiwając nieznacznie podbródkiem. Nie podaje mi ręki, odbiera ode mnie natomiast walizkę pokładową. – Pospieszmy się. Zaparkowałem na zakazie.
Przewracam do siebie oczami. W ogóle mnie to nie dziwi. Ani trochę. To typ człowieka, który niewieloma sprawami się przejmuje, a przynajmniej takie sprawia zwykle wrażenie. Chyba że może stracić na tym miliony – a właśnie to się wydarzy, jeśli renegocjacja umowy pójdzie w kierunku, w którym chcę ją pociągnąć.
Zaczynam się pocić z nerwów. Dosłownie czuję, że jasna koszula przykleja mi się do pleców, wywołując dyskomfort. A rzekomo materiał miał doskonale wchłaniać wilgoć. Zdzierstwo.
Może jednak powinnam była wynająć osobistą stylistkę? Ale to przecież nie w moim stylu. Zarabiam spore sumy, nawet jeśli nie wykonuję tradycyjnej pracy – jedynie koordynuję działania związane z aplikacją i jestem twarzą AngelCall. Mimo to wciąż jednak mieszkam w niewielkiej kawalerce w Denver, i to nawet nie w centrum miasta.
– Cazzo![2]
Z chwilowego zamyślenia wyrywa mnie nagle wzburzony głos Santa. Mrugam, gdy mężczyzna rusza przed siebie biegiem, ciągnąc za sobą moją walizkę. Walizkę, która swoje lata świetności ma już dawno za sobą i teraz podskakuje na nierównej kostce. Z łomoczącym sercem obserwuję, jak w pewnym momencie z łoskotem upada na chodnik, a rączka zostaje Santowi w dłoni. On chyba tego nie rejestruje, bo właśnie dopada do ochroniarza stojącego obok czarnego rolls-royce’a.
Inni pasażerowie doskonale za to widzą, że zamek mojej walizki pęka w momencie, gdy ta uderza o kostkę. Była zapakowana po brzegi, więc z jej wnętrza wysypuje się kilka ubrań, a wśród nich koronkowy, intensywnie różowy komplet bielizny.
– Cholera – sapię i podbiegam do niej, nim ktokolwiek zdoła położyć dłonie na moich majtkach.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Najwyraźniej przez zastane w trakcie lotu mięśnie poruszam się zbyt wolno, skoro jakimś cudem to Santo zaciska palce na koronce. Ułamek sekundy później wyrywam mu ją z ręki i bezmyślnie wciskam do tylnej kieszeni dżinsów.
– Nie komentuj – warczę oschle, kiedy mężczyzna otwiera usta. – Gdybyś nią nie rzucał we wszystkie strony, nic by się nie stało.
Odrywam od niego wzrok i wpycham resztę ubrań do walizki. Gdy chcę podnieść bagaż, Santo robi to pierwszy. Mamrocze przy tym coś pod nosem po włosku, ale chociaż naprawdę zżera mnie ciekawość, o nic nie dopytuję. Mijam go i bez słowa ruszam w stronę samochodu. Nie dostrzegam w środku kierowcy, więc od razu ładuję się na tylną kanapę i przyciskam głowę do zagłówka.
Już mam dość tego dnia, mimo że ledwie się zaczął, a przecież... będzie jeszcze gorzej.
Ledwo usiedliśmy w sali konferencyjnej, a ja od razu wyłożyłam kawę na ławę. Bez zbędnego przeciągania, owijania w bawełnę i analizowania tego, jak bardzo Santo będzie wkurwiony, że chcę go pozbawić dochodów.
Nie mam pewności, czy jest zły, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Po prostu wpatruje się we mnie z uniesionymi brwiami, milcząc. To trwa zaledwie chwilę, dosłownie kilka sekund.
– Moment. – Marszczy czoło. – Chcesz, abym sprzedał ci z powrotem swoje udziały? – Mruga. – Dlaczego?
– Już wyjaśniam. – Chrząkam i się prostuję, dodając tym sobie nieco odwagi. – Uważam, że wizerunkowo dla AngelCall będzie lepiej, jeśli w zarządzie będą zasiadać wyłącznie kobiety – kłamię. W ogóle nie o to mi chodzi, ale nie zamierzam wszystkiego mu zdradzać, bo się jeszcze bardziej wkurzy albo, co gorsza, zacznie mnie przekonywać, że nie mam racji.
A ja mu ulegnę. W kwestii tego faceta zupełnie sobie nie ufam.
Santo przechyla lekko głowę, ale nie protestuje, na co się nastawiałam, jedynie... Chyba czeka, aż coś dodam?
– W ostatnim czasie dotarły do mnie niepokojące informacje o tym, że korzystasz z usług agencji towarzyskiej – oznajmiam. Nie jest to do końca prawda. Po prostu widziałam kilka wzmianek o tym na portalu plotkarskim i tyle, ale to zawsze jakaś wymówka.
W jego oczach błyska irytacja.
Cholera.
A tak dobrze mi szło.
– Tak? – kpi. – A to ciekawe, panno Barrett. Skąd ma pani takie informacje?
– Proszę wybaczyć, ale nie będę zdradzać swoich źródeł.
Unosi drwiąco kąciki ust.
– Bo nie ma żadnych źródeł – oznajmia oschle, układając dłoń płasko na szklanym stole. – I oboje wiemy, że nie chodzi o to, z kim jestem widywany.
Przełykam z trudem ślinę, a wzdłuż kręgosłupa przemyka mi dreszcz.
– Mógłbym raz jeszcze przeprosić za tamtą...
– Nie chcę do tego wracać – przerywam mu.
– A ja wręcz przeciwnie – oznajmia poważnie. – Mógłbym raz jeszcze przeprosić za tamtą sytuację... – kontynuuje niewzruszony moją krzywą miną – ...ale nie zamierzam, skoro nie zrobiłem niczego złego.
– Wykorzystałeś mnie, gdy byłam pod wpływem alkoholu – wyrzucam z siebie na jednym wydechu to brzydkie, naprawdę brzydkie kłamstwo.
– Gówno prawda.
Otwieram szeroko oczy kompletnie zaskoczona jego ostrą reakcją. Do tej pory raczej był w stosunku do mnie... stonowany. Może zbyt zuchwały i głośny jak na czterdziestodwulatka, ale panował nad tonem swojego głosu i nie pokazywał tak jawnie wzburzenia. Coś się w nim zmieniło.
Nie lubię takich sytuacji. Nie wiem, czego mogę się wtedy spodziewać. Znowu robi mi się zimno – ale chyba nie do końca ze strachu, raczej z obawy, że ta rozmowa nie pójdzie tak, jak ją sobie zaplanowałam.
– Miesiącami dręczyły mnie wyrzuty sumienia, bo naprawdę byłem przerażony, że źle odczytałem sygnały i wcale tego nie chciałaś – syczy, pochylając się nad stołem. Chociaż dzieli nas odległość co najmniej pięciu krzeseł, odnoszę wrażenie, jakby jego twarz znalazła się zaledwie milimetry od mojej. – Ale poszedłem wreszcie po rozum do głowy. Przez cały wieczór sączyłaś jedną lampkę wina. Nie wypiłaś nic więcej. Wiem, bo przecież cię wtedy obserwowałem. Chciałem wyłapać moment, w którym poczujesz się przytłoczona tłumem i ciągłymi pytaniami.
Z trudem nie kulę się w sobie. Boli mnie żołądek, bo Santo ma rację i oboje o tym wiemy, ale nie mogę pozwolić sobie na to, aby poznał całą prawdę. Po prostu nie mogę.
– Pieprzyliśmy się, bo oboje tego chcieliśmy – dodaje twardo. – Możesz udawać, że tak nie było, ale wiem swoje. Nie byłaś spięta, a twoje jęki śnią mi się po nocach. Doszłaś. Trzy razy. I przy każdym orgazmie błagałaś, żebym nie przestawał. – Nie odrywa ode mnie pociemniałego z irytacji spojrzenia. – Więc nie pierdol teraz, że cię wykorzystałem.
Szlag by go trafił.
Przygryzam wnętrze policzka. Mocno. Tak mocno, że aż czuję krew w ustach. Właśnie ten metaliczny posmak sprawia, że mój umysł zaczyna pracować na najwyższych obrotach, a ja wchodzę w tryb walki.
– Uważam, panie Renna, że...
– Przestań pierdolić, Daisy – przerywa mi ostro. – Jeśli chcesz, możemy dalej udawać, że tamta noc się nie wydarzyła, ale przestań oszukiwać samą siebie. Pragnęłaś mnie tak samo mocno jak ja ciebie, tylko się przestraszyłaś.
Prycham głośno z niedowierzania i potrząsam głową.
– Przestraszyłam? – kpię. – Nie boję się ciebie.
– Nie? – Wygina brew i, ku mojemu przerażeniu, wstaje gwałtownie od stołu. Kiedy robi krok w moją stronę, jeszcze bardziej się prostuję i zaciskam palce na metalowych podłokietnikach. – Teraz też się cała najeżyłaś. – Macha na mnie ręką, pokonując powoli dzielącą nas odległość. – Boisz się, że cię zranię? Że chcę cię wykorzystać? – Wywraca oczami. – Avanti[3]... Przestań kłamać.
Przełykam głośno ślinę w momencie, w którym Santo zatrzymuje się tuż obok i pochyla w moją stronę. Z trudem nie przymykam powiek, gdy uderza mnie skórzano-drzewny zapach.
– Popatrz na mnie, Pratolina[4] – szepcze niskim tonem. – Czy ja wyglądam na kogoś, kto mógłby cię skrzywdzić?
– Tak – wyduszam z trudem, ale nie mam odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. Jestem pewna, że gdybym to zrobiła, całkowicie zatraciłabym się w tych orzechowych tęczówkach, które w odpowiednim świetle migoczą złotymi iskierkami. Wmawiam sobie, że przypomina mi jego, choć przecież wiem, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Mój mózg wariuje od próby zapewnienia sobie jak największej kontroli nad sytuacją. – Właśnie na kogoś takiego wyglądasz.
– Dlatego chcesz się odciąć – mówi jakby do siebie, po czym dodaje: – Mimo tego, że AngelCall przynosi zyski, wszystko idzie po twojej myśli, a ja dopilnowałem każdego warunku naszej umowy?
Przymykam powieki i przekręcam powoli głowę, a moje spojrzenie opada na jego pełne wargi. Cholera jasna. Sama nie wiem, co gorsze – jego usta, które mnie całowały tak, jakby świat miał się zaraz skończyć, czy oczy, które rok temu wpatrywały się w moje z jawnym uwielbieniem.
– Mimo tego – przyznaję.
Nie potrafię powiedzieć, że złamał moje warunki. Nie potrafię, bo to byłoby zbyt wielkim kłamstwem. Mogłabym wymyślić milion innych powodów, sytuacji, przeinaczyć fakty, ale nie w tym przypadku. Santo od samego początku pozwalał mi decydować i jeśli w czymś się nie zgadzaliśmy, sam wychodził z inicjatywą kompromisu. Czułabym się okropnie, gdybym mu teraz zarzuciła, że w kwestii biznesowej również mnie wykorzystał.
– Rozumiem.
Nie potrafię się powstrzymać. Przeskakuję wzrokiem na jego oczy i... Wstrzymuję oddech na widok aroganckiego błysku, który w nich dostrzegam. Wywołuje drżenie mojego ciała.
Santo uśmiecha się niemalże z satysfakcją.
– Daj mi dziewięćdziesiąt dni.
– Co? – Mrugam.
– Daj mi trzy miesiące, a udowodnię ci, że z mojej strony nic ci nie grozi.
Gapię się na niego z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc, co próbuje przez to powiedzieć.
– Chcę odkupić od ciebie udziały – mówię twardo, chociaż moje ciało próbuje przekonać rozum, że powinien odpuścić. Ale nie mogę odpuścić. Nie mogę, bo Santo ma nade mną władzę, a ja już nigdy więcej nie pozwolę sobie na to, aby ktokolwiek miał na mnie tak ogromny wpływ. – Tylko po to tu przyleciałam.
– Jeśli po trzech miesiącach dalej będziesz tego samego zdania, sprzedam ci je po tej samej cenie, po której je kupiłem.
Serce opada mi gdzieś na dno żołądka.
Teraz akcje AngelCall są warte piętnaście razy tyle. Może nie jestem inwestorką, może mam nikłą wiedzę dotyczącą kupna i sprzedaży aktywów, udziałów i tak dalej, ale nie jestem głupia. Ta oferta... Cholera jasna. Ta oferta jest z kategorii „zbyt dobra, by mogła być prawdziwa”, a jednocześnie odrzucenie jej byłoby niebywałą głupotą. W mojej głowie wybucha alarm. Niebezpieczeństwo. Wyje tak głośno, że już nie wiem, czy to wymysł mojej wyobraźni, czy może szum pulsującej w żyłach krwi.
– Daj mi to na piśmie – wydobywam z siebie z trudem, poruszając powoli ustami. Nagle zasycha mi w gardle. Nie wiem sama, czy to z wrażenia, czy też przerażenia. – I wtedy się zastanowię.
Santo się uśmiecha. Już nie kpiąco. Ani też nie z dziką satysfakcją.
On się uśmiecha z ulgą.
I to chyba przeraża mnie jeszcze bardziej.
– Daj mi to na piśmie – wykrztusza Daisy, poruszając powoli ustami. – I wtedy się zastanowię.
Poszło szybciej, niż się tego spodziewałem, ale nagłe uczucie ulgi miesza się we mnie z niepokojem, czy przypadkiem nie za szybko. Zastanawiam się przez chwilę, co jej odpowiedzieć, jak zareagować. Przecież jeszcze się nie zgodziła, nie tak w pełni, ale mimo to widzę w jej jasnoniebieskich oczach, że jest zaintrygowana.
– Mogę dać ci na piśmie cokolwiek zechcesz – oznajmiam poważnym tonem i z trudem powstrzymuję się przed odgarnięciem z jej policzka włosów. Świerzbi mnie ręka, więc wciskam ją w kieszeń garniturowych spodni i zwijam w pięść.
Daisy przełyka ślinę, nerwowo poruszając grdyką.
– Co miałabym robić przez te trzy miesiące? – pyta, unosząc wyżej podbródek.
Wygląda teraz tak cholernie zadziornie...
Szlag by ją trafił.
Mam ochotę chwycić ją za gardło i zmiażdżyć jej pełne usta w gwałtownym pocałunku.
Bez reszty oszalałem na jej punkcie.
– Towarzyszyć mi na bankietach. Nie ignorować moich telefonów. Rozmawiać ze mną – wymieniam powoli, przy każdym zdaniu robiąc na moment przerwę, aby dobrze mnie zrozumiała. – Opowiadać mi o swoim dniu i słuchać, gdy ja opowiadam o swoim.
Mruga i ściąga nieznacznie brwi. W jej oczach błyska niezrozumienie. Wygląda tak, jakby była kompletnie zaskoczona. Jakby spodziewała się po mnie czegoś zupełnie innego. Czegoś o wiele gorszego.
– I jeśli po trzech miesiącach nie zmienię zdania...
– ...to odsprzedam ci udziały – kończę za nią bez krztyny zawahania. – Po cenach, po których je kupiłem.
– Stracisz na tym ogrom pieniędzy – zauważa powoli, dalej marszcząc czoło. – Dlaczego miałoby ci się to opłacić?
Przechylam nieznacznie głowę i unoszę kącik ust.
– Bo czy w to wierzysz, czy nie, naprawdę nie mam wobec ciebie złych zamiarów, Pratolina – oznajmiam zgodnie z prawdą. – Nie jestem nim – dodaję, a ułamek sekundy później gryzę się w język.
Z twarzy Daisy znikają kolory. Zrywa się gwałtownie z krzesła, niemal je przy tym przewracając. Kiedy traci równowagę, chwytam ją za biodro i przyciągam do siebie, aż jej piersi zderzają się z moim torsem. Przymykam powieki, wyczuwając przyjemny zapach słodkich perfum.
Trzy sekundy.
Tylko tyle czasu pozwala mi być blisko.
Przy czwartej napiera na mnie rękami i odpycha od siebie stanowczo, a ja natychmiast wypuszczam ją z objęcia i unoszę przed siebie dłonie w geście poddania.
– Nie chciałem, żebyś upadła.
– Chciałeś mnie zmacać – warczy oschle i odwraca wzrok, skupiając go na dokumentach leżących na szklanym stole. – Wyślij mi umowę na skrzynkę pocztową. Przejrzę ją z prawnikiem i się do ciebie odezwę – dodaje, zbierając nerwowymi ruchami kartki do torebki. – Uzbrój się w cierpliwość.
Parskam cichym śmiechem, na co zdezorientowana zerka na mnie z ukosa.
– Powinnaś już wiedzieć, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną, ale jeśli chodzi o sprawy związane z tobą...
– Nie kończ tego zdania.
– ...to potrafię być kurewsko cierpliwy.
Na jej policzkach pojawiają się delikatne rumieńce. Sekundę później zaczesuje blond włosy na twarz, starając się ukryć, że doskonale rozumie, co mam na myśli. Ani trochę nie przeszkadzało mi, kiedy rok temu z uporem maniaka próbowałem odnaleźć odpowiednie kąty pchnięć, aby doszła na moich palcach. A potem na moim języku. I na fiucie. To była czysta przyjemność i z chęcią powtórzyłbym to po raz kolejny, choć tak bardzo wryła mi się tamta sytuacja w pamięć, że tym razem jej orgazmy nadeszłyby o wiele, kurwa, szybciej.
Przysięgam, przed tamtą nocą nigdy nie myślałem tak często o seksie.
Nigdy.
Dotychczas pieprzyłem się z kim popadnie, owszem, ale nie myślałem o tym niemal w każdej chwili, wyobrażając sobie Daisy pod sobą, na mnie, obok i... w setkach różnych pozycji, po których pewnie bolałyby mnie wszystkie mięśnie.
Od roku staje mi wyłącznie na myśl o niej i mam – kurwa – nadzieję, że teraz nie widzi wybrzuszenia w moich spodniach. To jej wina, nie moja. Chyba musiałbym sobie fiuta odrąbać, żeby przestał się budzić do życia na samo wspomnienie jej zachrypniętych, głośnych jęków i błagań, żebym nie przestawał.
– Nie prześpię się z tobą – oznajmia niespodziewanie, prostując się jak struna.
Mrugam gwałtownie i wbijam w nią zaskoczone spojrzenie.
– Nie patrz tak na mnie – prycha. – Przecież wiem, że chodzi ci tylko o urażone ego. Nie byłeś aż tak dobry, żebym chciała to powtórzyć, więc nie prześpię się z tobą po raz kolejny.
Wyginam kpiąco brew.
– „Pieprz mnie mocniej, Santo” – wydaję z siebie odgłos przypominający jej błagalny jęk.
Jej twarz natychmiast zalewa się czerwienią, a oczy rozszerzają się tak bardzo, że źrenice niemal w całości przykrywają jasny błękit.
– „O Boże, zaraz dojdę”. – Robię krok w jej stronę i się pochylam, a następne słowa szepczę wprost w jej usta: – „Proszę, proszę, nie przestawaj”.
– Jesteś obrzydliwy – mamrocze i wciąga nerwowo powietrze do płuc. – Byłam...
– Pijana? – prycham i cmokam z niezadowolenia. – Jednym z moich warunków będzie szczerość – oznajmiam twardo, nie odrywając wzroku od jej oczu. – Wiem, kiedy kłamiesz, Pratolina, i teraz łżesz jak inwestor próbujący opchnąć komuś udziały firmy chylącej się ku upadłości.
Przełyka głośno ślinę.
– Byłam na haju związanym z AngelCall – szepcze drżącym głosem. – Może nie byłam pijana, ale nie myślałam trzeźwo – dodaje ledwie słyszalnym mruknięciem.
Moje wnętrzności przeszywa piekący ból, a serce ściska się boleśnie, bo Daisy chyba po raz pierwszy zdaje się mówić szczerze. Z lekkim wahaniem unoszę dłoń, a kiedy kobieta się nie wzdryga, chwytam między palce jej miękkie włosy i wtykam je za ucho. Delikatnie muskam kciukiem jej policzek i uśmiecham się łagodnie.
– Nie zamierzam cię skrzywdzić – wyznaję szczerze. – Wiem, że mi nie ufasz.
Otwiera usta, ale zanim zdoła cokolwiek powiedzieć, znowu się odzywam:
– Ufasz mi w kontekście AngelCall, ale nie w innych kwestiach.
Przymyka powieki i oblizuje nerwowym ruchem wargi, a na koniec unosi podbródek i wbija we mnie poważne spojrzenie.
– Trzy miesiące, Santo – mówi twardo. – I ani sekundy dłużej.
– Boisz się, że ta sekunda więcej mogłaby sprawić, iż wpadłabyś po uszy?
Prycha kpiąco, a wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega elektryzujący dreszcz. Uwielbiam, gdy jest taka... zadziorna i chłodna. Po stokroć wolę ją w tej wersji. Cholera, pragnę, żeby cały czas była taka twarda i władcza.
Oszalałem na jej punkcie.
Nawet moi kumple tego nie wiedzą. Victor najprawdopodobniej by mnie zrozumiał, skoro sam zwariował na punkcie Naomi. Za to Bjarne i Jean-Pierre z pewnością doradziliby mi wizytę u psychiatry, gdybym im powiedział, że jedna noc z Daisy wystarczyła, żebym całkowicie stracił nad sobą kontrolę.
– Nie boję się – oznajmia oschle. – Raczej obawiam się o twoje czterdziestodwuletnie serduszko. – Stuka pomalowanym na różowo paznokciem w mój tors. – Jeszcze mogłoby ci pęknąć.
Powstrzymuję się przed przytrzymaniem ją za podbródek i przyciągnięciem do siebie. Nie potrafię jednak oderwać wzroku od jej pełnych, lekko rozchylonych warg. Wzdycham z udręczeniem. Kurwa. Czy dalej smakują tak zajebiście jak wtedy?
Mogę się założyć, że smakują jeszcze lepiej.
– Dam ci te trzy miesiące – mruczy. – Pod dwoma warunkami.
– Jakimi? – Przenoszę skupiony wzrok na błyszczące zadziornością oczy.
– Po tym czasie sprzedasz mi udziały, niezależnie od tego, czy ci zaufam, czy nie.
Zaciskam mocno szczęki.
Kurwa mać, stracę na tym miliony.
– A drugi warunek? – W moim głosie na pewno wyczuwa napięcie.
Cały jestem spięty, czekając na jej kolejne słowa.
– Żadnego seksu.
Z oniemienia aż odchylam głowę.
– Co?
– Żadnego seksu – powtarza twardo. – Nawet jeśli będę błagać, nie prześpisz się ze mną.
Chyba styki przepalają mi się w mózgu. Miałbym jej odmówić?! Co, do cholery?
– Eh?[5]
– Ogłuchłeś? – parska śmiechem.
– Nie ogłuchłem – oznajmiam z dezorientacją. – Po prostu nie rozumiem twojego toku myślenia. Najpierw mówisz, że cię wykorzystałem, a teraz... że mam się z tobą nie pieprzyć nawet wtedy, kiedy będziesz mnie o to błagać.
Uśmiecha się z satysfakcją, w oczach błyska jej przebiegłość.
– Owszem. – Oblizuje powoli usta i przygryza dolną wargę, po czym dodaje szeptem: – Skoro tak bardzo zależy ci, abym uwierzyła w twoje dobre zamiary, nie powinno to stanowić dla ciebie żadnego problemu.
– Innymi słowy... mam trzymać fiuta w spodniach.
Wzrusza niedbale ramionami.
– Nie musisz trzymać go w spodniach – parska śmiechem i zerka w dół, wprost na moje krocze. – Zakładam, że ze wzwodem może być ci w nich niewygodnie.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo.
– Cóż, to nie mój problem. – Puszcza mi oczko i robi krok w tył. – Po prostu przy mnie trzymaj go w spodniach.
Otwieram usta, chociaż nie mam pojęcia, co powinienem w tym momencie powiedzieć.
– I żeby nie było, Santo – wtrąca jeszcze. – „Żadnego seksu” dotyczy także seksu oralnego.
– Analnego również? – wyrywa się ze mnie niekontrolowanie, bo już sam nie wiem, czy żartuje, czy próbuje mnie wyprowadzić z równowagi.
Posyła mi pełne politowania spojrzenie.
– Jesteś uzależniony?
– Od twoich jęków? – Wyginam brew. – Owszem.
Uśmiecha się półgębkiem.
– To chyba czas wybrać się do specjalisty.
– Pójdziesz ze mną? – pytam, z trudem hamując śmiech. – Wiesz, jesteś przyczyną mojego problemu.
– Skoro ci to przeszkadza, po prostu sprzedaj mi teraz udziały i będzie po wszystkim.
– Nie.
– W takim razie sam sobie zgotowałeś taki los.
– Jesteś...
– ...niepoważna? – kpi.
– ...niemożliwa do zapomnienia.
Uśmiech spełza jej z ust.
– To również twój problem – mówi oschle. – Niczego ci nie obiecywałam.
– To prawda – przyznaję, potakując skinieniem. – Ale najwyraźniej mnie zepsułaś.
– Ja ciebie? – parska. – Bo co? Bo cię pocałowałam?
Nie odpowiadam na to pytanie. Wiem, że żadne słowo, które bym wypowiedział, nie byłoby dla niej przekonywujące. Po prostu zbyłaby to machnięciem ręki. Nie uwierzyłaby mi, choćbym mówił do niej z głębi serca.
Oszalałem na jej punkcie, kiedy tylko ją poznałem.
Jest pierwszą kobietą, dla której gotów byłbym porzucić swoją chęć dominacji nad każdym aspektem mojego życia.
Pierwszą – i jak zakładam – ostatnią.
Dlatego nie mogę jej stracić.
Mam dość bycia wiecznie kontrolującym wszystko facetem. Potrzebuję kogoś, kto... ściągnie z moich barków odpowiedzialność. Kogoś, komu będę w stanie uwierzyć i zaufać, gdy powie: „Odpocznij, ja to ogarnę”.
A przecież nie poproszę o to Victora, bo sam ma na głowie mnóstwo swoich spraw. Poza tym zawsze lubiłem łączyć przyjemne z pożytecznym, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Mógłbym przekazać władzę Daisy i z przyjemnością obserwować, jak świetnie sobie radzi.
Choć nie jest doświadczona, to docenia wartość pieniędzy i jestem przekonany, że nie wydawałaby ich lekkomyślnie.
Musiałam stracić rozum, przekraczając próg sali konferencyjnej na piętnastym piętrze wieżowca przy Wall Street. Gdy Santo przypomniał mi słowa, które wyjęczałam do niego przed rokiem, poczułam, jak wszystko, co przez te dwanaście miesięcy w sobie budowałam, zaczyna się kruszyć. Czy to możliwe, że pragnęłam powtórzyć to, co się między nami wydarzyło? Przez cały ten czas obiecywałam sobie przecież, że nigdy więcej nie pozwolę na to, by moje serce dyktowało mi zasady, zwłaszcza w jego towarzystwie. Jak to możliwe, że ten jeden moment był w stanie wywołać falę wspomnień, które miały już nigdy nie powrócić?
Chyba coś jest ze mną nie tak, bo teraz, kilka dni po naszym spotkaniu, z dziką ekscytacją planuję, w jaki sposób będę przez najbliższe trzy miesiące doprowadzać Santa do szaleństwa. Chcę, aby złamał mój warunek, bo wtedy to będzie jego wina, nie moja, ale równocześnie pragnę sprawdzić, czy go uszanuje.
Odbiło mi.
– Wcale ci nie odbiło – oznajmia ze śmiechem Rachel.
Mrugam i wbijam zaskoczone spojrzenie w przyjaciółkę.
– Powiedziałaś „odbiło mi” – wyjaśnia, unosząc brew. – Chciałaś to powiedzieć w myślach?
– Taa... – mamroczę i drapię się po karku. Tylko przy niej przestaję się maskować i nawet nie próbuję wstrzymywać naturalnych reakcji ciała na odczuwane emocje.
– Tak czy siak: wcale ci nie odbiło – kontynuuje i uśmiecha się delikatnie. – Po prostu chcesz go sprawdzić i na twoim miejscu pewnie zrobiłabym to samo, bo jego propozycja jest kompletnie nielogiczna.
Przewracam oczami.
Nielogiczna to mało powiedziane.
To zupełnie absurdalna propozycja, której nikt nigdy nie powinien złożyć. Szczególnie wtedy, gdy w grę wchodzą miliony. I już na pewno nie powinien tego zrobić miliarder pnący się po liście „Forbesa” z taką prędkością, jakby ścigał się ze swoim przyjacielem Victorem Sanfordem o pierwsze miejsce.
Ale Santo to zrobił.
Co więcej – kiedy kilkanaście godzin później wysiadłam w Denver z samolotu, na skrzynce pocztowej czekał już na mnie pierwszy wzór umowy. Umowy, która pewnie w świetle prawa nie byłaby jakoś specjalnie wiążąca, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię seksu, a raczej jego braku, ale zdecydowanie wiążący jest punkt, na którym mi najbardziej zależy: „Strony zgodnie ustalają, że niezależnie od notowań na giełdzie, Santo Renna sprzeda swoje udziały w firmie AngelCall na rzecz Daisy Barrett w cenie nie większej niż wartość z dnia wejścia firmy AngelCall na giełdę”.
Powinnam opijać sukces, bo dostałam więcej, niż chciałam, ale jakoś nie potrafię. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że coś mi umyka, że jest coś, czego nie rozumiem. Przeraża mnie myśl, że podobieństwo do niego może być czymś więcej niż tylko moim wymysłem albo przypadkowym zbiegiem okoliczności spowodowanym jego włoskim pochodzeniem. Czy naprawdę mogłabym mieć aż takiego pecha? To niemożliwe, żeby byli ze sobą w jakikolwiek sposób powiązani, skoro sprawdziłam przeszłość Santa. Co prawda, nie znalazłam wielu informacji na temat jego włoskiej rodziny, ani dużej liczby zdjęć, ale myśl, że mogłoby istnieć jakiekolwiek połączenie między nimi... To byłoby kiepskie zrządzenie losu. Poza tym Sycylijczycy przecież mają skłonności do pewnych cech wspólnych, jak na przykład kolor oczu, zwłaszcza ci z mniejszych miasteczek.
– Dlaczego w ogóle zaproponował mi coś takiego? – pytam, spoglądając niemal błagalnie na opaloną twarz przyjaciółki.
Przyjaźnimy się od ponad dziesięciu lat i to ona najczęściej była mózgiem operacji, a ja imprezową duszą. Wszystko zmieniło się po naszych wspólnych wakacjach na Sycylii. Wakacjach, które niemal przypłaciłam życiem. Tylko ona wie, że doskonale pamiętam twarz mojego oprawcy, chociaż nigdy nie odważyłam się o tym powiedzieć służbom. Próbowałam wielokrotnie, jednak za każdym razem, gdy otwierałam usta, nie wydobywało się z nich ani słowo, ani choćby najmniejszy dźwięk. Czułam się jak ryba pozbawiona wody, dusząca się na powietrzu.
– Mówiłam już, że pewnie uraziłaś jego włoskie ego i próbuje je sobie podreperować twoim kosztem.
– Być może...
Wzdycham i przesuwam palcami po miękkiej poduszce, po czym zaciskam na niej pięść i przymykam powieki. Nagle przypomina mi się delikatny materiał marynarki Santa, za którą go trzymałam, gdy pieprzył mnie w składziku.
Bo my się nie kochaliśmy – to był brudny seks trwający niemal dwie godziny.
Chryste.
Chyba nigdy tego nie zapomnę.
Nie dość, że doprowadził mnie do trzech orgazmów, to na domiar złego czułam się w jego ramionach bezpiecznie, mimo że szeptał do mojego ucha włoskie słówka. Nie rozumiem tego języka, jedynie podstawowe zwroty, ale ten akcent wywoływał we mnie zarówno strach, jak i rosnące pożądanie. To popieprzone, bo on również mówił do mnie po włosku i choć nie mam pojęcia, co dokładnie, to w głębi serca wiem, że były to zupełnie inne zwroty.
Wzdrygam się, gdy Rachel niespodziewanie obejmuje mnie w pasie i układa policzek na moim ramieniu.
– Może mu odbiło na twoim punkcie.
Parskam śmiechem.
– Jasne – sarkam. – Po jednym seksie.
– Tak właściwie to przespaliście się ze sobą po niemal roku znajomości i bliskich kontaktów związanych z wypuszczeniem AngelCall na rynek – przypomina, zerkając na mnie z nieznacznie uniesioną brwią.
– Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach – oznajmiam oschle. – Gdyby nie to, że w umowie czarno na białym widnieje zapis o odsprzedaży udziałów po dziewięćdziesięciu dniach, pomyślałabym, że chce mnie wykiwać. A teraz? – wzdycham z irytacją. – Zastanawiam się, co takiego planuje, bo na pewno ma coś w zanadrzu...
Dalszą wypowiedź przerywa mi piknięcie wydobywające się z mojego telefonu. Zerkam na ekran i kręcę do siebie głową. O wilku mowa.
Santo: Mam nadzieję, że przyjemnie spędziłaś dzień. Przejrzałaś może dokumenty, które Ci podesłałem?
Santo: Mam na myśli analizę rynkową, a nie umowę, choć miło by było, gdybyś to drugie również oceniła.
Przygryzam wnętrze policzka i z wahaniem biorę komórkę w dłoń. Odblokowuję ją i zawieszam kciuk nad klawiaturą. Oblizuję wargi, oddycham głęboko i dopiero wtedy zabieram się za odpisywanie.
Ja: Przekazałam analizę mojemu doradcy.
Santo: A umowę?
Ja: Przejrzałam.
Santo: I? Jaki werdykt?
Sraki.
Ja: Muszę się zastanowić.
Santo: Minęło pięć dni. Czas ucieka, Pratolina.
Ja:
Santo: Wolałbym zobaczyć to na żywo :)
Ja: Wiesz, że ten uśmiech jest ironiczny?
Santo: Od kiedy niby?
Ja: Odkąd zrobił się z Ciebie dinozaur
Wiadomość zostaje odczytana, ale nie dostrzegam migających kropek. Dochodzę więc do wniosku, że raczej nie doczekam się szybko odpowiedzi. Santo zwykle albo odpisuje od razu, albo odkłada to na później – przynajmniej tak było dotychczas z większością e-maili, które między sobą wymienialiśmy.
Nie przejmuję się tym jednak – głównie dlatego, że z małej sypialni oddzielonej od salonu cienką ścianką dociera do mnie ciche wołanie. Zrywam się z kanapy i już nic innego mnie nie interesuje.
Gdy tylko uchylam drzwi i zaglądam do środka, dostrzegam siedzącą na łóżku Lacey. Pociera ciemne oczy piąstkami i ziewa głośno.
– Wołałaś mnie, skarbie? – pytam, wchodząc w głąb pomieszczenia.
– Mhm – mamrocze niewyraźnie. – Miałam koszmar.
– Och... – Podchodzę bliżej i siadam na skraju materaca. – Chcesz o tym porozmawiać?
Potrząsa gwałtownie głową.
– Mam zaświecić lampkę i położyć się obok ciebie, aż zaśniesz? – dopytuję miękko.
– Tak – szepcze, wpatrując się we mnie oczami w kolorze ciemnego bursztynu.
Kiedy po raz pierwszy je zobaczyłam, moje ciało sparaliżowały wspomnienia i strach. Nie potrafiłam wziąć jej na ręce. Nie byłam w stanie się nawet poruszyć i położna musiała niemal wcisnąć mi ją w ramiona. Teraz jednak, nieco ponad cztery lata później, nie wyobrażam sobie reagować tak negatywnie na jej piękne spojrzenie. Co z tego, że ma jego oczy, skoro w żadnym calu go nie przypomina? I nigdy nie będzie przypominać – przynajmniej taką mam nadzieję. Liczę, że z czasem znajdę w niej coraz więcej z urody Barrettów.
– Okej. – Uśmiecham się łagodnie i sięgam do stolika nocnego, żeby włączyć lampkę w kształcie gwiazdki. W pokoju natychmiast robi się odrobinę jaśniej, a Lacey mruży oczy. – Połóż się, skarbie.
Kiedy tylko układa się z powrotem na materacu, wsuwam się pod pościel i przyciągam ją w objęcia. Natychmiast wtula twarz w moją szyję i wypuszcza spomiędzy warg drżący wydech.
– Kocham cię, mamusiu.
Rozpływam się – jak za każdym razem, gdy z jej ust padają te słowa. Ostatnio często je powtarza. Poprzednim razem było to: „Mamo, mamo, chcę przytulasa”. Teraz pewnie przez najbliższe kilka tygodni, może dłużej, będzie powtarzać, że mnie kocha.
– Ja ciebie też kocham, skarbie.
I zrobię wszystko, żeby brutalny świat bogaczy się o tobie nie dowiedział. To właśnie dla niej staram się nie wychylać. To jej bezpieczeństwo i prywatność są dla mnie priorytetem. Nie mogę dopuścić do tego, żeby ktoś mógł jej zrobić krzywdę. Ktoś, kto celowo przypomniał mi o sobie po pierwszym wywiadzie, w którym opowiedziałam o wydarzeniach sprzed pięciu lat. Ktoś, kto zagroził, że jeśli ujawnię coś więcej na jego temat, stracę wszystko, co dla mnie ważne. Wątpię, by wiedział o Lacey, ale nie zamierzam podejmować żadnego ryzyka.
Dlatego kłamię. Dlatego nigdy nie wyznałam, że zostałam zgwałcona na Sycylii. Nigdy również nie powiedziałam, że jego twarz wyryła mi się na zawsze w pamięci. Podobnie jak jego głos.
– To dobra umowa. – Max Poole, mój prawnik i doradca, przesuwa plik kartek w moją stronę po mahoniowym biurku. – Co prawda nie do końca rozumiem, skąd w niej wzmianka o seksie, ale nauczyłem się już przez dwadzieścia lat pracy, aby nie zadawać pytań, na które niekoniecznie chcę poznać odpowiedź.
Zgarniam wszystkie dokumenty. Układam kartki równo, aby nic się nie pogięło, po czym wsuwam je do teczki.
– Czyli piętnastego września...
– Później – wtrąca się spokojnie. – Dziewięćdziesiąt dni liczone jest od dnia podpisania umowy przez obie strony – wyjaśnia. – Jeśli podpiszecie ją oboje dziś, to dwudziestego pierwszego września będziesz mogła odkupić od pana Renny jego udziały.
– Po cenie, za które je kupił, tak?
– Dokładnie tak. – Uśmiecha się delikatnie, po czym zerka na moment w bok i dopiero po chwili wraca do mnie spojrzeniem. – Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
Marszczę czoło.
– To znaczy?
– Pan Renna ma czterdzieści procent udziałów. Taka zmiana w strukturach spółki nie przejdzie niezauważona – wyjaśnia, nie odrywając ode mnie skupionych oczu. – Innymi słowy mogą się pojawić pytania, a być może nawet zarzuty, że wykorzystałaś jego znajomości i, kolokwialnie mówiąc, kopnęłaś go w tyłek, kiedy sama zarobiłaś miliony.
Wzruszam niedbale ramionami.
– Nie obchodzi mnie to – oznajmiam stanowczo. – Robię to, co uważam za najlepsze dla AngelCall. Santo korzysta z usług agencji towarzyskich, to nie jest dobre wizerunkowo dla aplikacji.
– Skoro tak... – Poole najwyraźniej kapituluje, ale jego nieco zdystansowany uśmiech sprawia, że zaczynam odczuwać niepokój. – Umowa jest w porządku. Możesz na niej tylko zyskać.
– To dobrze.
Mówię jedno, a myślę coś zupełnie innego. Może jednak Max ma trochę racji i nie powinnam pozbawiać Santa udziałów? Z drugiej strony... zależy mi tylko na tym, żeby całkowicie odciąć się od niego. Przetrwam najbliższe dziewięćdziesiąt dni, a potem na zawsze zamknę ten rozdział i spróbuję wrócić do swojego życia. Może nawet znajdę jakąś kobietę, która zainwestuje w AngelCall? Taką, która stanie się twarzą mojej aplikacji, a ja będę mogła odsunąć się w cień i skupić na sobie oraz Lacey? Może wreszcie wyprowadzę się do lepszej dzielnicy, a media skupią się na kimś innym?
Nie chcę być już w centrum uwagi.
Boże, ja już sama nie wiem, czego chcę.
Te trzy miesiące będą dla mnie piekłem. Już teraz wiem, że Santo zrobi wszystko, aby mnie do siebie przekonać, a ja będę musiała grać niedostępną i oschłą, aż do momentu, w którym zdecyduje, że nie jest już mną w żaden sposób zainteresowany.
Wiedziałam, lecąc tydzień temu do Nowego Jorku, że nie odpuści AngelCall bez walki, ale nigdy bym nie zgadła, na czym ta walka będzie polegać.
Santo Renna jest nieprzewidywalny.
Równie nieprzewidywalny, co mój prześladowca, który co miesiąc daje o sobie znać. Czasem zdarza się, że budzę się w nocy, cała zalana potem, a na karku czuję jego oddech – dokładnie tak jak pięć lat temu. Paraliżuje mnie myśl, że pewnego dnia obudzę się w środku nocy, a jego oddech, wywołujący nieprzyjemne dreszcze na moim ciele, stanie się rzeczywistością, a nie tylko obrzydliwym wspomnieniem.
Zaledwie chwilę po opuszczeniu gabinetu Maxa wyciągam telefon i wysyłam wiadomość do Santa.
Ja: Umowa jest w porządku. Mam przesłać podpisany skan faksem?
Na odpowiedź czekam zaledwie kilka sekund.
Santo: Tak się składa, że mam jutro spotkanie w Mieście Mgły. Mógłbym zrobić międzylądowanie w Denver. Macie tam jakieś restauracje warte uwagi?
Oczywiście, że chce się spotkać. Właściwie nie spodziewałam się innej odpowiedzi. W końcu to Santo – wszystko musi być tak, jak on tego chce.
Ja: Możemy spotkać się w hotelu przy lotnisku w Denver.
Nie zamierzam chadzać z nim po restauracjach w moim mieście – to zbyt wielkie ryzyko, nawet jeśli będą nas śledzić moi ochroniarze.
[...]