Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Pięć rodzin mafijnych i prawo, którego nie wolno łamać!
Pierwszy tom słynnej serii „Bellomo”!
Eve poznaje Vita przypadkiem – wpada na niego, przy okazji oblewając się kawą. Nie ma pojęcia, że ten mężczyzna nie jest tylko przystojnym nieznajomym, z którym mogłaby umówić się na randkę. Nic, co dotyczy Vita, nie jest zwyczajne.
Eve jest dla Vita powiewem świeżego powietrza. Nie wie, jaki z niego człowiek, i nie pochodzi z brutalnego świata będącego jego codziennością. Być może to najbardziej go w niej pociąga.
Vito Bellomo z pozoru jest tylko znanym, nowojorskim biznesmenem, właścicielem kilku klubów i firm. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że sprawuje władzę nad największą organizacją przestępczą w Nowym Jorku. Wkrótce mężczyzna wciągnie Eve w krwawą rozgrywkę, w której więcej niż jedno serce zostanie rozdarte.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Lena M. Bielska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Julia Deja
Korekta:
Agnieszka Sajdyk
Joanna Kasprzyk
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-502-0
Eve
Żyłam nowym życiem. Wielu powiedziałoby, że dużo lepszym. Miałam pracę, w której dobrze się czułam i znajomych, z którymi lubiłam spędzać czas.
Miałam.
Wszystko się zmieniło, gdy poznałam Jego. Był przystojny, szarmancki i traktował mnie tak, jakbym była jego oczkiem w głowie. Czułam się przy nim bezpiecznie i byłam naprawdę szczęśliwa. U Jego boku zapomniałam na chwilę o troskach, a później… Później wszystko się zmieniło – całe moje życie wywróciło się do góry nogami. Stało się tak przez to, że zapomniałam o najważniejszym.
Zapomniałam, że miałam Tajemnicę, a ona dała o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie. Tajemnicę, która mogła pociągnąć mnie na dno; mogła zabić.
Gdybym wiedziała na samym początku to, czego dowiedziałam się zdecydowanie za późno, nie próbowałabym Go nawet poznać. Wiele bym wtedy oddała, żeby Go nie pokochać, ale…
Rozum i tak przegrałby walkę z sercem. Wszystko, co znałam, przestało mieć nagle znaczenie.
Eve
Był ciepły, lipcowy wieczór, a ja, zamiast spędzać go na łonie natury, spacerowałam wzdłuż półek sklepowych, szukając czegoś, choć sama nie wiedziałam czego. Wyciągałam wieszaki tylko po to, żeby rzucić okiem na ubrania i zaraz odłożyć je z powrotem na miejsce.
Byłam rozkojarzona. Nie potrafiłam się na niczym skupić. Ostatni tydzień dał mi porządnie w kość. Pracowałam jako spedytor w firmie transportowej LeeTrans, gdzie zajmowałam się głównie transportem międzynarodowym, rzadziej krajowym. O ile zwykle nie było problemów, o tyle teraz wszystko się posypało. Począwszy od nieuiszczenia przez księgowość opłaty celnej za przeładunek w porcie, po zgubienie jednego z transportów. Tak, zgubiliśmy transport. Kierowca podjął ładunek w porcie i zniknął – po prostu rozpłynął się w powietrzu. Tak jakby ktoś ukradł ciężarówkę. Policja rozłożyła ręce. Funkcjonariusze przyjęli zgłoszenie o możliwym rabunku, ale dopóki nie posiadali niezaprzeczalnych dowodów na to, że faktycznie doszło do kradzieży, nie mogli traktować tego jako przestępstwa. Oczywiście przez to, że straciliśmy ładunek wart prawie milion dolarów, firma była w poważnych tarapatach, a szef – Lucas Williams – wpadł w szał, rozwalając przy tym pół swojego gabinetu. Jego krzyki było słychać chyba na całym Manhattanie.
Wróciłam do rzeczywistości, gdy mój wzrok padł na jeden z manekinów. Zainteresowała mnie koszula w kolorze khaki, z wąską talią i złotymi guzikami dodającymi jej uroku. Rozejrzałam się po sklepie w poszukiwaniu wieszaków, na których mogłam ją znaleźć, po czym podbiegłam tam niemalże w podskokach, a potem jeszcze szybciej skierowałam się do przymierzalni.
Sklepy były praktycznie puste, co wcale mnie nie zdziwiło, biorąc pod uwagę fakt, jaka była tego dnia pogoda. To był właśnie plus robienia zakupów, gdy na dworze było ciepło i bezwietrznie – ludzie woleli spędzać wolny czas na świeżym powietrzu, a nie biegać po centrach handlowych. Dzięki temu nie musiałam czekać w kolejce i mogłam od razu schować się za parawanem.
Zrzuciłam z siebie szybko koszulę i założyłam nową. Po zapięciu guzików przyjrzałam się odbiciu w lustrze i od razu uśmiechnęłam. Ubranie leżało tak, jakby było uszyte specjalnie dla mnie. Nie miałam zamiaru nawet tracić czasu na zastanawianie się, czy było warte swojej ceny – po prostu je odwiesiłam, przebrałam się we własne ciuchy i skierowałam prosto do kasy. Po wymianie uprzejmości i zapłaceniu za cud znajdujący się już w mojej torbie, wyszłam dziarskim krokiem ze sklepu. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że nie rozejrzałam się dokładnie, co skończyło się tym, że na kogoś wpadłam. Na moje nieszczęście kawa trzymana przez owego osobnika wylądowała na mojej śnieżnobiałej koszuli.
Cholera!
Pisnęłam z zaskoczenia, po czym odsunęłam się od mężczyzny i spojrzałam na siebie. Materiał już nie był śnieżnobiały. Jęknęłam żałośnie, a następnie – kompletnie nie przejmując się obecnością faceta – zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu chusteczek. Już prawie trzymałam je w palcach, gdy nagle przed moją twarzą pojawiła się czyjaś dłoń z poszetką. Dokładnie w tym momencie przypomniałam sobie, że nie wpadłam na stoisko z napojami, tylko na człowieka. Natychmiast uniosłam na niego wzrok.
Mężczyzna uśmiechał się do mnie przepraszająco, a jego oczy wyrażały skruchę. Miał karmelowe tęczówki – w całym życiu chyba nie widziałam piękniejszych. Byłam w nie tak zapatrzona, że niemalże nie zrozumiałam jego słów:
– Mi scusi1.
– Nie, to ja przepraszam – powiedziałam szybko, zabierając oferowaną przez niego poszetkę.
Próbowałam wyczyścić nią koszulę, ale na próżno. Plama jak się pojawiła, tak nie chciała zniknąć. Powinnam znaleźć toaletę i jak najszybciej się przebrać.
– Czasem zapominam, że należy patrzeć przed siebie, jak się idzie. Mam nadzieję, że nie zniszczyłam panu garnituru – zwróciłam się do nieznajomego, gdy dotarło do mnie, że właśnie w to był ubrany. W garnitur, który wyglądał na cholernie drogi. Tak drogi, że musiałabym chyba przeznaczyć sześciomiesięczną pensję, żeby móc go odkupić.
– Nic się nie stało – stwierdził, pogodnie się do mnie uśmiechając. – Za to pani koszula… – Popatrzył na nią sugestywnie.
Od razu oblałam się rumieńcem, jak tylko przypomniałam sobie, w jakim była stanie. Biała tkanina miała ogromną, brązową plamę, przez którą prześwitywał cienki stanik. Machinalnie przykryłam się dłonią, choć za wiele to nie zmieniło, bo przecież już i tak wszystko widział. Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, ponownie przeprosiłam i biegiem ruszyłam w stronę łazienek, miętoląc w palcach kawałek ozdobnej chusteczki.
Wpadłam do środka, potykając się o własne nogi. Przeklęłam się w myślach za niezdarność. Zobaczyłam przystojnego mężczyznę i co? Zabrakło mi języka w gębie! Na Boga, co się ze mną działo? Czyżby zakupy aż tak wyprały mi mózg, że nie potrafiłam sklecić normalnego zdania?!
Wskoczyłam do kabiny i szybko przebrałam się w nową koszulę, nie zapominając wcześniej o usunięciu metki. Jeszcze tego by brakowało, żebym paradowała po centrum z ceną na ubraniu. Następnie skierowałam się do umywalek, gdzie zamoczyłam brudną koszulę, chcąc ją wyprać. Z żalem jednak musiałam stwierdzić, że nie byłam w stanie tego zrobić. Zgrzytając zębami, spojrzałam w róg pomieszczenia, gdzie stał kosz na śmieci, i zamaszystym ruchem wrzuciłam materiał do środka, fukając przy tym na siebie i swoje niezdarne ruchy. Ależ ja byłam wściekła!
Wyszłam z łazienki z naburmuszoną miną, nie zwracając uwagi na otoczenie, przez co – po raz kolejny tego dnia – na kogoś wpadłam. Jęknęłam z bezsilności, bo – cholera! – przecież nie mogłam być aż taką niezdarą. Z paniką w oczach cofnęłam się o krok i od razu spojrzałam na nowy nabytek, modląc się, żeby nie ucierpiał.
Odetchnęłam z ulgą. Koszula była czysta.
Nagle usłyszałam czyjś śmiech przyjemnie obijający się o uszy. Zmarszczyłam brwi i uniosłam głowę. Moje spojrzenie padło na rozbawioną twarz mężczyzny w garniturze. W klapie jego marynarki brakowało poszetki. Tej samej, która teraz leżała na dnie mojej torebki.
– Zaraz sobie pomyślę, że wpadanie na mężczyzn to pani ulubione zajęcie – skomentował, wciąż się przy tym śmiejąc.
Uśmiechnęłam się do niego niemrawo. Jakiegoż musiałam mieć pecha, żeby znowu wpaść na tę samą osobę?!
– Przepraszam. To chyba nie jest mój dzień – wyznałam szczerze. Nie wiedziałam, co innego mogłam mu powiedzieć. Co on sobie, na Boga, o mnie pomyślał?
– Mnie to nie przeszkadza. – Zaśmiał się i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. – Jak koszula?
– Do wyrzucenia. – Jęknęłam z bezsilności. – Chyba sobie na to zasłużyłam. Mogłam być ostrożniejsza.
– W takim razie zapraszam panią na kawę w ramach pocieszenia.
Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewałam się usłyszeć z jego ust takiej propozycji. Nie to, że nie chciałam iść na kawę z przystojnym facetem, bo w sumie mogłabym, ale od ponad dwóch lat rezygnowałam z wszelkich randek. Nie byłam gotowa na nowe znajomości i nie miałam zamiaru nikomu robić złudnej nadziei.
– To bardzo miłe, ale…
– Primo2, nie przyjmuję odmowy – przerwał mi, wlepiając we mnie stanowczy i poważny wzrok. – Secondo, wylała mi pani kawę, więc choć tyle może pani dla mnie zrobić, prawda? Przydałoby mi się towarzystwo po stracie życiodajnego napoju.
W głębi duszy miałam ochotę się roześmiać, jednak powstrzymałam się przed tym; zamiast tego na moich ustach pojawił się tylko delikatny uśmiech. Przytaknęłam, bo miał w sumie trochę racji. Przez moją niezdarność nie był w stanie napić się kawy. Mogłam więc jakoś mu to wynagrodzić – w końcu nie musieliśmy się od razu umawiać na drugie spotkanie, prawda?
– Vito. – Skierował rękę w moją stronę, zanim ruszyliśmy do kawiarni.
Odwzajemniłam gest, a on musnął wierzch mojej dłoni wargami, przez co po raz kolejny się zarumieniłam. Nie byłam przyzwyczajona do takiego traktowania. Mało który mężczyzna w naszych czasach zachowywał się jak dżentelmen.
– Eve.
– Piękne imię – oznajmił, biorąc mnie pod ramię i lekko przytrzymując. Tak jakby nie chciał, żebym się od niego odsunęła.
No i zaczerwieniłam się po raz kolejny, co oczywiście nie uszło jego uwadze – sądząc po lekkim uśmieszku. Miałam wrażenie, że cieszył się z mojej reakcji. Zapewne doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak kobiety zachowywały się przy facetach o takim wyglądzie – w końcu był przystojny. Cholernie przystojny.
W lokalu zajęliśmy stolik pod oknem i oboje skoncentrowaliśmy się na czytaniu menu. To znaczy on się skoncentrował, bo ja tylko udawałam. Od zawsze zamawiałam tylko jeden rodzaj kawy: zwykłą, czarną. Wymyślne napoje, typu latte z syropami, traktowałam jako zbezczeszczenie dobrego smaku. Vito natomiast zdawał się czytać opis każdego z oferowanych napojów. Wykorzystałam więc jego skupienie na czymś innym niż ja, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
Wspominałam już, że był przystojny?
Vito – jakkolwiek miał na nazwisko – musiał mieć włoskie korzenie. Jego karnacja była nieco ciemniejsza od mojej. Dodatkowo to typowe „przepraszam”, które wcześniej rzucił, dawało mi obraz kogoś, kto miał coś wspólnego – cokolwiek to było – z Włochami. Do tego jeszcze te włosy w kolorze brązowym ze złocistymi refleksami. Vito wyglądał tak, jakby często przebywał na słońcu, co kompletnie mi nie współgrało z jego garniturem. Podejrzewałabym go raczej o spędzanie całych dni w biurowcu, aniżeli korzystanie ze słonecznej pogody.
No i te jego karmelowe oczy oprawione długimi rzęsami, które dodawały mu uroku. Surowości zaś nadawał mu kilkudniowy zarost i mocno zarysowana szczęka. To wszystko – w połączeniu z ciepłym odcieniem cery – tworzyło mieszankę wybuchową.
Jednym słowem… Dobra… Może dwoma. Vito był cholernie przystojny.
– Co wybrałaś? – Wyrwał mnie z transu, w który wpadłam, obserwując go.
Zamrugałam kilka razy powiekami, żeby się ocucić, i uśmiechnęłam do niego.
– Jedyną słuszną opcję, czyli czarną kawę, a ty?
– Tak samo. Dobrze powiedziane, Eve. To faktycznie jest jedyna słuszna opcja. Pozwól, że pójdę zamówić. – Wstał z krzesła.
Zrobiłam to samo, na co zmarszczył brwi, patrząc na mnie z niezrozumieniem.
– Daj spokój – powiedziałam, wyciągając z torebki portfel. – To ja wpadłam na ciebie i to przeze mnie straciłeś kawę, więc zamówię i zapłacę. Chociaż tak się odwdzięczę za to, że nie zrównałeś mnie z ziemią – wytłumaczyłam i, nie zważając na jego zaciśnięte usta, ruszyłam szybko do kasy.
Złożyłam zamówienie, podając numer stolika, i wróciłam do mężczyzny. To właśnie w tym momencie zauważyłam ledwo widoczne niezadowolenie, które skrzętnie próbował przede mną ukryć. Niezupełnie mu się to udało – w oczach, o ile dobrze się człowiek przypatrzył, można było odnaleźć wszystkie targające drugą osobą emocje.
– Coś nie tak?
– Wszystko w porządku – odparł poważnym głosem, uprzednio chrząkając.
Spojrzałam na niego sceptycznie. Nie do końca zrozumiałam jego nagłą zmianę nastroju. Chociaż… Jak się nad tym głębiej zastanowić, to odniosłam wrażenie, że Vito bardzo mocno skupiał się na wywieraniu dobrego wrażenia. Pocałunek w dłoń, zaproszenie na kawę w ramach pocieszenia, próba zapłacenia za mnie i ta frustracja, gdy odrzuciłam jego propozycję. Wszystko złożyło mi się w jedną całość, więc – jak to ja – odezwałam się, zanim tak właściwie zdążyłam pomyśleć:
– Następnym razem ty zapłacisz, w porządku?
W momencie, w którym te słowa wybrzmiały, Vito uniósł brew, a na jego ustach pojawił się zadowolony uśmiech.
Zmarszczyłam nos, bo nie to chciałam powiedzieć. Nie byłam pewna, co mi się stało, ale nie miałam zamiaru sugerować, że zamierzałam się z nim jeszcze raz zobaczyć. Co się ze mną działo? Zabrakło mi połączenia mózg-język czy co?
– Świetnie. – Uśmiechnął się szeroko.
Już miałam zacząć tłumaczyć, że nie o to mi chodziło, gdy nagle przy stoliku pojawiła się kelnerka z naszym zamówieniem. Oprócz kawy wzięłam jeszcze po jednym kawałku sernika wiedeńskiego, który wręcz uwielbiałam.
Vito podziękował kobiecie, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem. Przez ten cały czas wpatrywał się we mnie z zamyślonym wyrazem twarzy.
– Coś nie tak? – zapytałam. – Jeśli nie przepadasz za sernikiem, to mogę zjeść też twoją porcję.
Po tych słowach parsknęłam cichym śmiechem. Po raz kolejny palnęłam coś, czego nie planowałam.
– Nie, nie. – Przyciągnął szybko talerzyk z ciastem do siebie i nabił odrobinę na widelec. – Byłem zdziwiony wyborem sernika, bo dawno nie poznałem kogoś, kto także go lubi. Moja mamma3 robi najlepszy pod słońcem, a ten – włożył kęs do ust, po czym uśmiechnął się lekko – też jest bardzo dobry.
Z chęcią bym powiedziała, że moja matka również uwielbiała piec serniki i stąd właśnie pochodziło moje zamiłowanie do tego ciasta, jednak nie mogłam… W końcu wychowywałam się w domu dziecka, a swoich rodziców nie znałam.
– Nie wiem, ilu ludzi znasz, ale w Nowym Jorku wcale nie tak trudno znaleźć miłośnika serników. – Zaśmiałam się cicho, zabierając się do swojego kawałka.
Zanim połknęłam ciasto, napiłam się kawy. Zawsze tak robiłam. Pyszny sernik i jeszcze lepsza kawa tworzyły połączenie idealne. Niebo w gębie.
– Tak właściwie to znam ich całkiem sporo, ale większość jest włoskiego pochodzenia, więc za najlepsze ciasto uważają sycylijską wersję colomby.
– Colomba? To ma związek z Krzysztofem Kolumbem? – zaciekawiłam się szczerze, bo nigdy o tym nie słyszałam.
– Poniekąd – odparł, odkładając widelczyk na pusty talerzyk. – Colombo to po włosku gołąb, a colomba to gołębica. Ciasto piecze się najczęściej właśnie w kształcie gołębicy, która jest znakiem pokoju, odrodzenia. To ciasto drożdżowe na bazie cukru, mąki i cynamonu, często ozdabiane jajkiem na twardo. Jakkolwiek dziwnie to może dla ciebie brzmieć, zaręczam, że jest pyszne, choć sernik według mnie jest lepszy – wyjaśnił dokładnie, za co od razu poczułam do niego nutkę sympatii. Nie potraktował mnie po macoszemu ani też nie przewrócił oczami na znak zirytowania z powodu mojej niewiedzy.
– Teraz już będę wiedzieć. – Uśmiechnęłam się do niego i upiłam łyk kawy. – Da się je kupić w którejś z okolicznych ciastkarni?
– W okresie Wielkanocy możesz znaleźć colombęw sklepach z włoską żywnością, ale najlepsza i tak jest ta upieczona w warunkach domowych. Znamy się co prawda – spojrzał na zegarek na lewym nadgarstku, podciągając rękaw koszuli – od niecałej godziny, ale jeśli będziesz kiedyś w przyszłości miała ochotę jej skosztować, to mogę ją w jakiś dzień upiec i cię poczęstować. Wskaż tylko miejsce i czas.
Zaskoczył mnie bezpośredniością, zakładając, że nasza znajomość nie miała się skończyć na tej jednej kawie i na kolejnej, o której w głębi duszy miałam nadzieję, że zdążył już zapomnieć.
Nadzieja matką głupich.
– O tym jednak porozmawiamy następnym razem. – Odstawił kubek na stół. – Muszę się niestety z tobą pożegnać. Mam jeszcze jedno spotkanie, na które, jeśli teraz nie wyjdę, mogę nie zdążyć.
– Oczywiście. – Wstałam i zabrałam torebkę, a następnie przewiesiłam ją przez ramię. – Miło było cię poznać i jeszcze raz przepraszam za tamten wypadek z kawą.
– Tak właściwie to wpadłaś na mnie dwa razy. Za pierwszy już odpokutowałaś. – Spojrzał na puste naczynia. – Teraz poczekamy na drugi raz, a kto wie, może w międzyczasie znowu na mnie wpadniesz? – Mrugnął porozumiewawczo. – Odprowadzić cię do samochodu?
– Nie trzeba – odparłam szybko. – Muszę jeszcze zrobić zakupy, tak że tutaj się pożegnamy.
– W takim razie – ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch – mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo, bella4.
– Do zobaczenia – wymamrotałam i odprowadziłam go wzrokiem, gdy opuszczał kawiarnię.
Zanim zniknął za rogiem, odwrócił się jeszcze raz w moją stronę, szczerze się do mnie uśmiechając. Zaparło mi dech w piersi. Nie rozumiałam, dlaczego tak na niego reagowałam. Bardziej jednak nie potrafiłam pojąć tego, dlaczego się wcale nie stresowałam, kiedy udałam się z nieznajomym na kawę. Przy Vicie na chwilę zapomniałam o przeszłości. Zapomniałam o głęboko ukrytej tajemnicy, o której nikt nie mógł się dowiedzieć. Gdyby ktoś ją poznał, skończyłabym zakopana pod ziemią i nikomu nie udałoby się odnaleźć mojego ciała.
Obok stolika pojawiła się ta sama kelnerka co wcześniej, zapewne po to, żeby po nas posprzątać. Pożegnałam się z nią i wyszłam z kawiarni, kierując się w stronę sklepu spożywczego. Musiałam jeszcze kupić kilka produktów na kolację, bo – mimo zjedzonego sernika – dalej byłam głodna.
Na szczęście w środku nie było kolejki. Zresztą nie mogłam się temu specjalnie dziwić – było już po ósmej, więc większość ludzi spędzała piątkowy wieczór w klubach i barach. Ja zaś byłam na tyle wymęczona, że jedyne, o czym marzyłam, to przygotowanie prostego posiłku i ułożenie się przed telewizorem z lampką wina w dłoni. Dlatego też, jak tylko wróciłam do mieszkania, zrobiłam dokładnie to, na co miałam ochotę. Spędziłam czas sama ze sobą, rozmyślając nad własnym życiem.
Odrobinę jednak przeszkadzał mi w tym właściciel karmelowych oczu. Wpadał cały czas do moich myśli, zupełnie tak, jak ja wcześniej wpadłam na niego. I to nie raz, a dwa!
Vito
Od razu po wyjściu z centrum handlowego ruszyłem w stronę samochodu, co rusz spoglądając na zegarek. Nie miałem ochoty jechać na umówione spotkanie, ale nie mogłem go odwołać. Nie wypadało mi tego robić po raz trzeci w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Pieprzony Letow i jego pomysły.
Wsiadłem do auta, kiwnąwszy wcześniej głową do Enza Trotto. Był moim kierowcą; znałem go od ponad piętnastu lat. Woził mnie, gdy nie miałem ochoty albo czasu sam prowadzić. Był wyśmienitym kierowcą, a jeszcze lepszym powiernikiem. Wszystkie moje tajemnice były u niego bezpieczne. Nie raz i nie dwa prowadziłem poufne rozmowy w biegu, wykorzystując do tego tylne siedzenia samochodu.
Zanim dotarliśmy na miejsce, minęło dobre kilkanaście minut. Poświęciłem je w pełni nowo poznanej kobiecie. Wygląda na to, że jej urocze rumieńce będą mi się śnić po nocach. Zaintrygowała mnie, a już dawno żadnej się to nie udało. Możliwe, że przyczyna leżała w tym, że Eve nie miała pojęcia, czym się na co dzień zajmowałem, przez co traktowała mnie jak zwykłego człowieka. Do tej pory spotykałem się tylko z kobietami z własnego kręgu.
Eve wydawała się inna, taka… nieskażona złymi czynami. Nieświadoma zła czyhającego tuż za rogiem. Szczerze powiedziawszy, najbardziej zaciekawiła mnie tym, że w pierwszej chwili nie chciała pójść ze mną na kawę. Ot, próbowała mi odmówić – tak jakby nie lubiła przebywać sam na sam z mężczyzną. Przemknęło mi nawet przez myśl, że przeżyła coś, co ją blokowało.
– Jesteśmy. – Z zadumy wyrwał mnie Enzo.
– Grazie5! – Zapiąłem marynarkę, jak tylko stanąłem na chodniku, i odwróciłem się do Enza. – Zostań tutaj, to nie potrwa długo.
Skinął głową, po czym zamknął drzwi pojazdu i udał się na miejsce kierowcy, a ja poszedłem od razu w stronę wejścia do restauracji.
– Witamy, panie Bellomo – przywitał mnie kelner, gdy przekroczyłem próg. – Stolik dla jednej osoby?
– Nie tym razem, Nick. – Uśmiechnąłem się. – Jestem umówiony na spotkanie z Letowem.
– Ach, tak. Wspominał, że będzie ktoś jeszcze. Tędy, proszę. – Wskazał dłonią kierunek i ruszył przed siebie, obracając się na chwilę, jakby się upewniał, że za nim podążam.
Tak jakbym miał się gdzieś po drodze zgubić. Zaśmiałem się w duchu.
Girasole Giallo było włoską restauracją prowadzoną przez cudowną kobietę w wieku mojej matki, Perlę Avenę. Nazwa – Żółty Słonecznik – nie miała nic wspólnego z Włochami, ale za to wiele z samą Aveną, ponieważ kochała te kwiaty. Casto, jej mąż, od zawsze dbał o to, żeby w domu stał w wazonie chociaż jeden. Po jego śmierci, niecałe półtora roku wcześniej, Perla się załamała. Przestała widzieć sens w życiu.
Nie mogłem patrzeć na to, jak z wiecznie uśmiechniętej kobiety zamieniała się w cień człowieka. Uwielbiałem Perlę, a ona od zawsze traktowała mnie jak syna. To właśnie z powodu mojej sympatii kupiłem dla niej restaurację kilka miesięcy po śmierci Casta. Zrobiłem to, bo oprócz bycia świetną ciotką była też wybitnym kucharzem.
Zatrzymałem się niecałe dziesięć stóp od stolika, przy którym siedział Boleslaw Letow z córką Zoją. Skinąłem głową kelnerowi, w kilku słowach odradzając mu podawania nam jakiegokolwiek menu. Nie planowałem rozmawiać z Letowem dłużej niż pięć minut. Musiałem raz na zawsze ukrócić to, co ten pieprzony Rosjanin sobie uroił.
Podszedłem do stolika, przybierając obojętny i chłodny wyraz twarzy.
– Witam cię, Letow – odezwałem się.
Boleslaw natychmiast poderwał się z krzesła i podszedł do mnie żwawym krokiem.
– Vito! – wykrzyknął, mocno przy tym gestykulując.
Jak zwykle nieudolnie próbował udawać Włocha. Prychnąłem na to w myślach i podałem mu dłoń.
– To moja córka, Zoja. – Wskazał dziewczynę, jak tylko wyrwałem rękę z jego uścisku.
Zoja może i była ładna, ale zdecydowanie dla mnie za młoda. Do tego sprawiała wrażenie nieokrzesanej. Spoglądała na mnie spod długich, sztucznych rzęs, starając się uśmiechać tak, jakby chciała mnie uwieść. Mocny makijaż ją postarzał – wyglądało to komicznie. Zoja miała zaledwie dwadzieścia lat, a ojciec już teraz chciał ją sprzedać w ramach interesów i wprowadzić do Rodziny.
Idiota.
– Zoja. – Skinąłem do niej głową.
Myślałem, że to wystarczy, ale najwyraźniej się pomyliłem. Wstała i się zbliżyła, chwiejąc się na zbyt wysokich obcasach. Stanęła przede mną i wyciągnęła przed siebie wypielęgnowaną dłoń.
Ująłem ją w swoją tak, jak zwykłem to robić, po czym musnąłem jej skórę wargami. Tak naprawdę trudno było to nazwać muśnięciem, skoro nawet jej nie dotknąłem.
– Vito. – Uśmiechnęła się ciepło, jakby próbowała tym sprawić, żebym stał się dla niej milszy.
Nie miałem jednak zamiaru bawić się w ich gry. Moja twarz nawet nie drgnęła, gdy wskazałem im krzesła. Jak tylko zajęli miejsca, usiadłem naprzeciwko.
– Vito, Vito – zaczął Boleslaw. – Doskonale wiesz, dlaczego się tutaj dzisiaj spotkaliśmy. Chciałbym oddać ci rękę mojej jedynej córki. Jest młoda, zdążyła się wyszaleć i gwarantuję ci, że będzie posłuszna i doskonale wykona wszelkie – podkreślił to słowo tak, jakby miało ogromne znaczenie – małżeńskie obowiązki.
Oczywiście nie chciał mówić wprost, ale potrafiłem czytać między wierszami. Jego słowa oznaczały tylko jedno: Zoja miała zaspokajać mnie seksualnie i nie narzekać.
Kutas.
– Letow, tłumaczyłem ci telefonicznie, że nie szukam żony – powiedziałem spokojnie, wpatrując się w jego twarz. Zdążył już poczerwienieć na policzkach. Udało mi się go zdenerwować w mniej niż dwie minuty. Ustanowiłem nowy rekord.
– Ależ Vito – parsknął. – Każdy potrzebuje ułożonej kochanki, a ja cię zapewniam, że…
– Ani słowa więcej – warknąłem, nachylając się w jego stronę. Wlepiłem w niego zimne i zarazem stanowcze spojrzenie. – Nie wiem, jak to u was funkcjonuje w tej waszej, pożal się Boże, marnej podróbce Sprawy6, ale u nas kobiety traktuje się z szacunkiem, a nie jak towar, który można komuś opchnąć za pomoc w biznesie albo pieniądze. Powiedziałem to już raz, powtórzę teraz kolejny i tym razem ostatni. Nie szukam żony, a już na pewno nie jakiejś dwudziestoletniej panny, która nie potrafi się ubrać stosownie do sytuacji. – Zerknąłem na Zoję. Miała na twarzy wymalowane skrępowanie. Wróciłem wzrokiem do Letowa. – Jeśli chcesz prowadzić ze mną interesy, to możemy się spotkać we dwójkę i wtedy je omówić, ale nie życzę sobie składania propozycji aranżowanego ślubu z twoją córką, bo nie mam zamiaru kupować sobie kobiety.
– Ale twój ojciec…
– Nie interesuje mnie, co powiedział mój ojciec – odparłem chłodno. – Alphonse nie żyje, a szefem jestem teraz ja, nie on czy ktoś inny. Ojciec przed śmiercią poprosił mnie o jedno. Żebym był takim szefem, jakim chcę być, zgodnie z własnym sumieniem. Nie mam zamiaru łamać danego mu słowa. – Wstałem od stołu i skierowałem się do drzwi, nie czekając nawet na odpowiedź Boleslawa.
Od razu po wyjściu z restauracji wsiadłem do samochodu i nakazałem kierowcy skierowanie się w stronę klubu, którego byłem właścicielem. W wieczornych planach miałem jeszcze spotkanie z menadżerem, żeby omówić kolejną imprezę tematyczną, która zbliżała się wielkimi krokami.
To, co powiedziałem o ojcu, było krystalicznie czystą prawdą. Nowy donrządził według własnego światopoglądu i podejmował własne decyzje. Postanowienia, które kiedyś podjął mój ojciec czy obietnice, które swego czasu złożył, dalej mnie obowiązywały, nawet jeśli się z nimi nie zgadzałem. Niestety, ale im ojciec był starszy, tym bardziej zaczynało mu odbijać pod wpływem osiągniętej władzy. Od prawie trzech lat nasza Rodzina była najsilniejszą z Pięciu, dzięki czemu nieoficjalnie miałem spory wpływ na Komisję Syndykatu, a co za tym szło – jeszcze większe możliwości niż reszta.
I znacznie większą odpowiedzialność od innych.
Dojechaliśmy do klubu, przed którym roiło się już od gości czekających w kolejce na wpuszczenie do środka. Uśmiechnąłem się. Lokal świetnie prosperował, a ja nie musiałem się martwić o problemy z dochodami. Takich klubów jak Roxie mieliśmy w Nowym Jorku dziesięć – nie były to miejsca ze striptizem, a normalne dyskoteki, do których wpuszczaliśmy ludzi z różnych grup społecznych. Nie patrzyliśmy na to, czy ktoś miał na nadgarstku zegarek za dwadzieścia dolarów, czy może za pół miliona. Każdy miał prawo wejść i skorzystać z tego, co oferowaliśmy. To właśnie dlatego przed wejściem zawsze stały kolejki o długości kilkudziesięciu stóp, a imprezowiczom nie był straszny deszcz czy śnieg. Wiedzieli, że nikt nie zamierzał ich oceniać ze względu na zawartość portfela.
Enzo podjechał pod samo wejście, a klubowy ochroniarz otworzył mi drzwi, jak tylko się zatrzymaliśmy. Do moich uszu w mig dotarły szepty dziewczyn czekających na otwarcie. Przywitałem się z pracownikiem, po czym odwróciłem się w stronę kobiet i skinąłem do nich głową. Jedna z nich spłonęła rumieńcem, a druga uśmiechnęła się do mnie czarująco. Może, gdybym miał więcej czasu, wprowadziłbym je razem ze mną, ale nie miałem dziś ochoty na zabawy z kobietami, które potrzebowały alkoholu do miłego spędzenia piątkowego wieczoru.
Wszedłem do klubu i rozejrzałem się dookoła. Widząc tłum tańczących ludzi i jeszcze większą kolejkę do baru, za którym jak pszczoły w ulu uwijali się barmani, uśmiechnąłem się do siebie. Przywitałem się z podwładnymi, kiedy mnie zauważyli, po czym skręciłem w korytarz prowadzący do biura menadżera.
Wszedłem do środka bez pukania – tak jak zwykłem to robić. Tym razem jednak tego pożałowałem. Zastany widok spowodował, że zatrzymałem się w pół kroku.
Mój człowiek, Sico Bassi, posuwał jakąś dziewczynę na biurku, całkowicie się w tym zatracając. Był tym do tego stopnia pochłonięty, że nawet nie usłyszał otwierających się drzwi. Nie miałem ochoty na to wszystko patrzeć. Nie przepadałem za podglądaniem czyjegoś seksu – było to dla mnie oznaką całkowitego braku szacunku. Odwróciłem się więc do nich plecami i głośno chrząknąłem.
Kobieta pisnęła, a kilka sekund później niemalże nago wybiegła z pomieszczenia. Pokręciłem na to z dezaprobatą głową i odwróciłem się w stronę Bassiego. Zapinał nerwowo spodnie.
– Sico, Sico, Sico. – Zacmokałem z niezadowoleniem.
– Przepraszam, szefie. To nie tak…
Machnąłem na niego dłonią i usiadłem na krześle przed biurkiem.
– Nie przyszedłem tu po to, żeby prawić ci morały na temat oddawania się przyjemnościom, Sico. Mam tylko nadzieję, że nie odsuwasz na bok obowiązków, zajmując się czymś innym.
– Oczywiście, że nie, panie Bellomo! Przygotowałem całe zestawienie na temat imprezy tematycznej, o które pan prosił na ostatnim spotkaniu. Gdzieś tutaj miałem segregator. – Począł się gorączkowo rozglądać.
Ponownie pokręciłem głową i w duchu parsknąłem śmiechem. Ludzie się przy mnie miotali, gdy myśleli, że byłem na nich wściekły czy zawiedziony ich pracą. Miałem jednak tego wieczoru zadziwiająco dobry humor i nie zamierzałem udzielać mojemu człowiekowi żadnej reprymendy.
– Uspokój się, Sico – rzuciłem pogodnie. – Znajdź to na spokojnie, ja poczekam. Nie spieszy mi się. – Rozłożyłem się wygodniej na krześle, zakładając nogę na nogę, i skupiłem wzrok na obrazie zawieszonym na ścianie. Przedstawiał zachód słońca nad jakimiś górami. Nie kojarzyłem go. Sico musiał go całkiem niedawno powiesić. Gabinet dzięki temu od razu lepiej wyglądał.
– Mam!
Wzdrygnąłem się nieznacznie i przeniosłem spojrzenie na Sica.
– Proszę. Mogę w skrócie powiedzieć, co i jak – zaproponował.
Od razu przytaknąłem. Nie chciało mi się czytać kilkudziesięciu stron, skoro mogłem tego wszystkiego posłuchać, a następnego dnia dokładniej przejrzeć dokumenty.
– Jeśli chodzi o tematykę imprezy, to zrobiliśmy w ciągu ostatniego tygodnia głosowanie wśród gości. Bezapelacyjnie wygrały lata 80. Na stronie dziesiątej przedstawiłem swój pomysł na wystrój sal tanecznych, a na dwudziestej jest wstępny kosztorys. Rozmawiałem już z naszym DJ-em, który stworzy playlistę. Co jeszcze… Ach! Wstęp proponuję ustalić w wysokości czterdziestu dolarów, a na plakatach ogłosić, że pięćdziesiąt procent dochodu zostanie przekazane na odbudowę spalonego skrzydła w nowojorskim szpitalu dziecięcym.
Zmarszczyłem brwi, słysząc te słowa. Wiedziałem, że zawartość segregatora była jedynie propozycją, którą mogłem, ale wcale nie musiałem zaakceptować, jednak ten pomysł z przekazaniem pieniędzy…
– Nie mają pieniędzy na odbudowę? – zapytałem.
Sico chyba opacznie zrozumiał moje pytanie, bo od razu zaczął się tłumaczyć, że to tylko luźna sugestia.
– Czekaj, czekaj, spokojnie. – Uniosłem dłoń, nakazując mu powstrzymanie słowotoku. Sico, jak już się rozgada, to nie ma zmiłuj. Nie przerwiesz mu. – Szpital nie jest w stanie opłacić odbudowy?
– Nie. – Pokręcił głową. – Miasto uznało, że nie mają budżetu do końca przyszłego roku, a szpital nie ma tyle pieniędzy od inwestorów, żeby wyremontować skrzydło.
Pieprzony burmistrz, pieprzone przepisy i te ich z góry ustalane budżety. Tak właśnie miasta dbały o mieszkańców – zasłaniali się brakiem pieniędzy, gdzie w rzeczywistości posiadali ich sporo, ale nie zamierzali wydawać na cywili nawet złamanego centa.
Tu powinienem się zatrzymać i wyjaśnić przyczyny tego, dlaczego służby odwracały wzrok od – co prawda tylko niektórych – naszych działań. Funkcjonariusze widzieli na własne oczy, że to my dbaliśmy bardziej o mieszkańców niż urzędnicy w garniturach za kilka stówek. Dopóki Rodziny trzymały w ryzach drobnych przestępców, nowojorska policja nie przeszkadzała nam w niczym, a wręcz usuwała się w cień, gdy szykowaliśmy grubszą akcję. Zwykle dostawali od nas wcześniej informacje i patrole były planowane tak, żeby nikt się na nas przypadkiem nie natknął. Niestety tak funkcjonowało tylko nasze miasto; takie układy nie sięgały do Federalnego Biura Śledczego. W innych rejonach Stanów Zjednoczonych był chaos. Pierwszym przykładem z brzegu byli delegaci z Detroit – kompletnie nie radzili sobie ani ze służbami, ani tym bardziej z kryminalistami. Tyle że sam nie byłem w stanie tego zmienić. Zresztą i tak musiałem się bardziej skupić na Nowym Jorku, zanim zacząłbym dokonywać rewolucji w pozostałych częściach kraju.
– W porządku. – Kiwnąłem głową. – Zróbmy tak, jak proponujesz. Bardzo dobry pomysł, Sico. Jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu. – Wstałem z krzesła, po czym uścisnąłem mu dłoń, a następnie wyszedłem z biura, zabierając ze sobą segregator.
Czas było wracać w końcu do domu, gdzie mogłem się w spokoju napić, a następnie wziąć ciepły prysznic. Zamierzałem zasnąć we własnym łóżku, licząc, że tym razem nie będę mieć żadnych koszmarnych snów przyczyniających się do bezsenności. Czasami nawiedzały mnie wspomnienia powodujące wyrzuty sumienia. O ile w dzień udawało mi się o nich zapomnieć, o tyle w nocy powracały ze zdwojoną siłą. Nie widziałem twarzy zamordowanego człowieka, ale wystarczała mi świadomość, że miał rodzinę. Po tym wszystkim, co się wtedy wydarzyło, poprosiłem ojca o odsunięcie mnie od tego typu zadań. Nie zgadzałem się z nimi. Wtedy, na szczęście, był jeszcze w miarę sprawny umysłowo i przystał na moją prośbę.
Co prawda to nie ja pociągnąłem za spust, nie ja podjąłem decyzję, ale… Nie zrobiłem nic, żeby zatrzymać machinę. Nie wziąłem ojca na bok i nie poradziłem mu się wstrzymać z działaniami. To nie była nasza sprawa, a on mimo wszystko nas w to wmieszał. Nie potrafiłem tego zrozumieć, skoro zabity w niczym nam nie zawinił.
Dotarłem do domu grubo po pierwszej w nocy. Od razu po wejściu skierowałem się do łazienki i wziąłem gorący, rozluźniający napięte mięśnie prysznic. Cholernie tego potrzebowałem. Na samo wspomnienie wydarzeń z przeszłości zrobiło mi się ciężej na duszy. Nie byłem dobrym człowiekiem, wiedziałem o tym, jednak nie byłem też skurwielem wypranym z uczuć.
Wyszedłem z kabiny po kilkunastu minutach i spojrzałem na odbicie w lustrze. Zobaczyłem przed sobą osobę nieukazującą emocji wrogom. Osobę, która niezbyt często robiła to też przy własnych ludziach. Byłem szanowany, miałem władzę i rodzinę, ale czegoś mi brakowało. Coś mi umykało. Nie potrafiłem jednak jednoznacznie stwierdzić, co to mogło być.
Założyłem dresowe spodnie, po czym opuściłem łazienkę i skierowałem się do salonu. Podszedłem do barku znajdującego się zaraz obok okna balkonowego i nalałem do przezroczystej szklanki whisky, a potem wypiłem ją duszkiem. Powtórzyłem to jeszcze trzy razy i zapatrzyłem się przez okno na rozświetlone niebo.
Mieszkałem na przedmieściach Nowego Jorku, co pozwalało mi wieczorami oglądać gwiazdy. Ci, którzy posiadali lokum w centrum miasta, nie mieli tego przywileju. Nie wiedzieli nawet, co tracili. Pokręciłem głową, prychając do siebie pod nosem. Whisky, jak zresztą zwykle, powodowała u mnie melancholijny stan. Machnąłem sam do siebie ręką i ruszyłem do sypialni. Naprawdę potrzebowałem niezmącanego niczym odpoczynku.
Jak tylko stanąłem przy łóżku, rzuciłem się na nie i schowałem twarz między poduszkami. Chciałem się przespać choć kilka godzin bez konieczności wstawania i brania ponownej kąpieli.
Koszmary zawsze wiązały się z tym, że budziłem się zlany potem.
Eve
Sobotni wieczór przyszedł szybciej, niż się spodziewałam. Ledwo skończyłam sprzątać mieszkanie, a moi znajomi już zaczęli się dobijać do drzwi wejściowych.
Zaprosiłam ich do środka i przywitałam się z każdym z osobna krótkim pocałunkiem w policzek. Zlustrowałam przy tym wzrokiem dziewczyny, dzięki czemu mogłam się przygotować na ich pytanie. Obie były przyszykowane jak na imprezę: miały na sobie krótkie spódniczki, buty na wysokim obcasie, a na twarzach mocny makijaż.
– Wybieramy się do klubu, a ty idziesz z nami! – wykrzyknęła Kira.
Przewróciłam oczami. Wspominałam wcześniej, że byłam przygotowana na pytanie, prawda? Zapomniałam jednak, że one rzadko w ogóle pytały – w większości przypadków po prostu oznajmiały mi, jakie wymyśliły dla nas plany, uważając, że koniecznie musiałam się do nich dostosować. Cóż, niekoniecznie miałam na to ochotę, ale znałam je nie od dziś i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na nic zdałyby się moje protesty – i tak wyciągnęłyby mnie z mieszkania, przyszykowaną czy też nie.
– Znowu? – Jęknęłam z niezadowolenia, czując, że Quinn się do mnie przysunął.
Ten to już na pewno coś wypił.
– Nie marudź, Eve. Leć zrobić się na bóstwo i jedziemy. Trzeba się odstresować!
Przewróciłam ponownie oczami. Po alkoholu Quinnowi zawsze włączał się syndrom zakochanego we mnie szczeniaczka. Wiedziałam, że mu się podobałam, a on wiedział, że nie chciałam z nim niczego próbować. Na trzeźwo nie był wobec mnie nachalny, niestety pod wpływem alkoholu puszczały mu wszelkie hamulce i imprezy zwykle kończyły się tak samo – moją ucieczką.
Spojrzałam jeszcze raz na Lily, licząc na jej pomoc, ale ona pokręciła tylko głową. Westchnęłam ciężko i ruszyłam w kierunku sypialni. Wiedziałam już, że przegrałam.
Od razu po wejściu do pokoju zamknęłam drzwi na klucz, żeby żaden z moich gości nie wpadł na genialny pomysł wtargnięcia do środka, gdy się przebierałam. Miałam zamiar założyć coś, w czym będzie mi wygodnie, nie zwracając uwagi na komentarze. Ani myślałam paradować po klubie w zbyt krótkiej spódniczce i koszulce, która więcej odkrywała, niż zakrywała.
Otworzyłam szafę i rzuciłam okiem na zawartość. Ostatecznie wybrałam obcisłe, czarne spodnie dżinsowe, a do tego postanowiłam dopasować jakąś koszulkę na ramiączkach, tylko nie do końca byłam pewna którą. W końcu mój wzrok padł na bordową, lekko prześwitującą bluzeczkę, której jeszcze na sobie nie miałam. Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrałam do tego bieliznę w odpowiednim kolorze, tak by moje piersi nie rzucały się w oczy, i weszłam do łazienki z naręczem ubrań.
Po szybkim prysznicu ubrałam się w przygotowany wcześniej zestaw i nałożyłam makijaż, którego – nie ma się co oszukiwać – praktycznie nie było. Maskara na rzęsach, cienkie kreski eyelinera na powiekach oraz matowa, bordowa szminka. Włosy zebrałam w wysokiego, luźnego koka, po czym spryskałam się jeszcze perfumami o kwiatowym zapachu i wyszłam z sypialni.
– Na Boga, Eve! – wykrzyknęła z oburzeniem Kira, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głów. – Czemu spodnie? Wracaj do sypialni i załóż spódniczkę.
– Nie – odpowiedziałam spokojnie i powędrowałam w stronę przedpokoju. Otworzyłam szafkę z butami, gdzie odszukałam botki na niezbyt wysokim obcasie. Nie wyciągnęłam ich. Przeszkodziła mi w tym dłoń Kiry. Chwyciła za czarne louboutiny z czerwoną podeszwą. – Co ty robisz? – Spojrzałam na nią spod byka.
– Ratuję twoją stylówkę. – Przewróciła oczami i wcisnęła mi do ręki szpilki. – Skoro idziesz w spodniach, to chociaż włóż te buty. Raz-dwa, bo nie mamy czasu.
Prychnęłam pod nosem, ale wzięłam obuwie i wsunęłam je na stopy – moje kłócenie się z nią i tak nie miało większego sensu. Musiałam się przytrzymać ściany, gdy się lekko zachwiałam; nie byłam przyzwyczajona do noszenia tak wysokich obcasów. Na co dzień zakładałam raczej te niższe.
Na plecy zarzuciłam jeszcze kurtkę skórzaną, a przez ramię przewiesiłam czarną, małą torebkę, upewniwszy się wcześniej, że miałam w środku telefon, portfel i klucze do mieszkania.
Opuściliśmy apartament, a zaraz po tym budynek i ruszyliśmy na podbój miasta. Odetchnęłam z ulgą, gdy zauważyłam, że Taylor przyjechał samochodem. Nie musieliśmy zamawiać taksówki ani się jakoś specjalnie martwić powrotem do domu. Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy w kierunku któregoś z klubów. Mogłam sobie dać rękę uciąć, że zmierzaliśmy do Roxie, jednego z lepszych miejsc w Nowym Jorku. Zwykle to tam właśnie imprezowaliśmy.
Koło mnie siedział – jakżeby inaczej – Quinn, który, niby przypadkiem, muskał mnie dłonią po kolanie. Prychnęłam cicho i odsunęłam się od niego, niemalże przytulając się do drzwi. Quinn był mną zauroczony, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę, ale nie miałam ochoty mu po raz kolejny tłumaczyć, że nic z tego nie będzie. Był przystojny, owszem; miał ciemniejszą karnację, śliczne brązowe oczy, a kiedy się uśmiechał, na policzkach pojawiały mu się urocze dołeczki. Nie było jednak między nami żadnej chemii. Był ode mnie dwa lata starszy, co uważałam za minimalną różnicę wieku pomiędzy mężczyzną a kobietą, ale nie raz i nie dwa zachowywał się szczeniacko, więc nawet jeśli chciałabym kogoś mieć, to nie byłby to on.
Przed nim siedziała Kira – urocza, dwa lata młodsza blondynka o zielonych jak trawa oczach. Niedawno rozstała się z facetem, z którym była kilka lat. Musiał wyjechać do Europy, do swojej rodziny. Patrząc jednak na to, jak Kira przeżyła rozstanie, nie był to poważny związek – praktycznie za nim nie tęskniła. Zawsze uśmiechnięta, często oferowała pomoc i zazwyczaj była całkiem miła. Gdyby nie fakt, że to ogromny lekkoduch, uważający imprezy za coś, co trzeba przynajmniej raz w tygodniu odhaczyć, byłaby naprawdę dobrą kandydatką na przyjaciółkę.
Za kierownicą siedział Taylor, a po jego prawej stronie – Lily, jego żona. Gdybyście zobaczyli tę dwójkę obok siebie, powiedzielibyście, że to rodzeństwo. Oboje mieli ciemnobrązowe włosy, piwne oczy i piegi. Lily niedawno skończyła trzydzieści jeden lat, była ułożona i spokojna, a do klubów chodziła głównie po to, żeby wyluzować się po pracy. Była zaledwie rok starsza ode mnie i to chyba właśnie to spowodowało, że czułam z nią najsilniejszą więź. Taylor był najstarszy – na początku roku obchodził trzydzieste trzecie urodziny – i był człowiekiem do rany przyłóż. Pasowali do siebie jak cholera. Zazdrościłam im takiego małżeństwa. Zawsze stawali w swojej obronie, a jeśli już dochodziło pomiędzy nimi do jakichś kłótni, to próbowali na spokojnie rozwiązać problemy, nie krzycząc przy tym na siebie.
– Jesteśmy.
Jak tylko usłyszałam głos Lily, odpięłam pasy i wyszłam z samochodu, spoglądając na wejście do lokalu. Jęknęłam głośno na widok tłumów.
– Będziemy tu stać godzinę – zaczęłam marudzić, za co dostałam kuksańca w ramię od Kiry.
– Przestań. Chodźcie! Staniemy tak, żeby ochroniarz nas zobaczył i może nas szybciej wpuści – zdecydowała i pociągnęła mnie za sobą, a reszta poszła za nami.
Właśnie takie były panujące tu zasady: albo stałeś przed drzwiami kilkadziesiąt minut, albo czekałeś na wyłapanie z tłumu. Im bardziej gburowaty ochroniarz, tym lepszy klub. W Roxie akurat wpuszczali każdego, kto był stosownie ubrany, nie patrzyli na gości pod kątem tego, ile tysięcy dolarów mieli na koncie. Na nasze nieszczęście tego wieczoru była promocyjna cena za wejściówkę i pewnie stąd ta – dwa razy dłuższa niż zazwyczaj – kolejka.
Stanęliśmy na jej końcu, próbując ze sobą rozmawiać, ale głośne pogawędki, a po chwili też okrzyki niektórych kobiet wybitnie nam w tym przeszkadzały. Nawet Kira zaczęła coś do siebie mamrotać, wlepiając spojrzenie w wejście do klubu. Nagle się na mnie oparła i ni to pisnęła, ni to wykrzyczała:
– O Boże, ale ciacho! – Szarpnęła mną, tak żebym mogła zobaczyć mężczyznę.
Co prawda nie widziałam go dokładnie, gdyż staliśmy za daleko, ale miałam wrażenie, że kogoś mi przypominał, tyle że nie potrafiłam sobie przypomnieć kogo. Był wysoki i – tak mi się przynajmniej wydawało – faktycznie przystojny, niestety odległość nie pozwalała mi na dokładną ocenę. Był ubrany w materiałowe, ciemne spodnie, które lekko opinały jego nogi oraz śnieżnobiałą koszulę. Pan Ciacho przywitał się najpierw z ochroniarzem, a potem wyciągnął jakąś dziewczynę z kolejki, przycisnął ją do siebie i wszedł do klubu.
– Cukiereczek! Taki to nawet na mnie nie spojrzy. – Kira zmarkotniała, za co trzepnęłam ją w ramię. – Au! – pisnęła, rozmasowując bolące miejsce.
– Nie gadaj głupot. – Przewróciłam oczami. – Jesteś śliczna, wolna i szalona, więc jak wejdziemy, to po prostu go wyrwij. – Wzruszyłam ramionami.
Wytrzeszczyła na mnie oczy, co chwilę otwierając i zamykając usta, jakby nie potrafiła pozbierać myśli. W końcu jednak się ogarnęła i wykrztusiła:
– Po prostu wyrwij?! Takich jak on się nie wyrywa! To oni cię wyrywają. Ty masz w ogóle pojęcie, kto to jest?
Pokręciłam szybko głową, bo po pierwsze nie wiedziałam, a po drugie nic mnie to nie obchodziło.
– To Salvatore… Au! – burknęła, gdy Lily nagle ją szturchnęła.
Zanim zdążyłam się odezwać, Taylor popchnął mnie w kierunku wejścia, przy którym stał machający do nas ochroniarz.
– Witamy w Roxie! Zapraszam – odezwał się. – Udanej zabawy. – Mrugnął do mnie.
Uśmiechnęłam się do niego neutralnie, co – miałam nadzieję – odczytał jako: „to bardzo miłe, ale nie licz na nic”. Faceci, którzy byli napakowani i wyglądali jak trzydrzwiowa szafa kompletnie nie wpisywali się w listę mężczyzn, którzy mi się podobali. Nie to, żeby ochroniarz nie był przystojny, bo faktycznie miał w sobie coś, na czym można było zawiesić oko, jednak te monstrualne bicepsy po prostu mnie odstraszały. Brr… Bylibyśmy jednak głupi, gdybyśmy nie wykorzystali okazji do szybszego wkroczenia do klubu.
Weszliśmy do środka odprowadzeni przez lekko oburzone głosy dziewczyn stojących w kolejce, a potem zapłaciliśmy za wejście. Następnie każdy z nas wpłacił dodatkowo pieniądze na indywidualną kartę będącą środkiem płatniczym w lokalu. W Roxie nie można było płacić niczym innym. To było mądre posunięcie. Dzięki temu mogliśmy spokojnie schować kurtki i torebki w zamykanych na klucz szafkach.
Po zostawieniu zbędnego balastu skierowaliśmy się do baru. Oczywiście, jak zwykle, kolejka była ogromna. Zdecydowałyśmy się więc zostawić chłopaków samych sobie i ruszyłyśmy w stronę lóż, licząc na łut szczęścia.
Nie przeliczyłyśmy się.
Minęłyśmy akurat kelnerkę, która zabrała z jednego boksu kartkę, a po krótkiej rozmowie z nią okazało się, że ktoś właśnie odwołał rezerwację.
Perfekcyjnie!
Loża znajdowała się mniej więcej w połowie sali i była średniej wielkości – wręcz idealna dla pięciu osób. Nie musieliśmy się w niej gnieść jak sardynki w puszce. Cały klub utrzymany był w ciemnych barwach, co dodawało mu szyku i tajemniczości. Spora część nowojorczyków lubiła takie klimaty, ja zaś niekoniecznie… W Roxie jednak podawali dobry alkohol, nie zamierzałam więc narzekać, tylko korzystać, skoro już wyszłam z mieszkania.
W myślach dalej nazywałam to wyjście porwaniem.
Rozsiadłyśmy się wygodnie, a Kira, zanim Quinn z Taylorem wrócili, wyskoczyła na parkiet, krzycząc przy tym, że wybiera się do VIP-owskich loży. Chyba liczyła na spotkanie z Salvatore’em. Przewróciłyśmy na to z Lily oczami, ale bardziej z przyzwyczajenia niż zaskoczenia – z Kirą tak właśnie było. Jak sobie już kogoś upatrzyła, to robiła wszystko, żeby go „upolować”, nawet jeśli wcześniej twierdziła, że nie miała u niego żadnych szans.
– Nie miałaś ochoty iść dziś na imprezę, co? – zapytała Lily.
– Niezbyt – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Kirze jednak nie przegadasz.
– Prawda – przytaknęła. – Mam wrażenie, że odkąd stała się singielką, zrobiła się z niej jeszcze większa imprezowiczka. Jeszcze trochę i nawet w środku tygodnia będzie nas ciągać po klubach.
Zaśmiałam się na jej słowa, bo to było bardzo prawdopodobne. Nie rozmawiałyśmy jednak już więcej o Kirze, jako że wrócili do nas Quinn z Taylorem, niosąc tacę z drinkami. Żaden z nich nie przejął się faktem, że Kira zniknęła. Taylor usiadł koło Lily i złożył na jej ustach czuły pocałunek, a Quinn zajął miejsce obok mnie i przerzucił ramię przez oparcie kanapy tuż za mną. Spojrzałam na niego ze zdumieniem w oczach, na co się do mnie uśmiechnął, mrugając porozumiewawczo.
Świetnie. Znowu będę musiała go od siebie odklejać i uciekać do domu.
Jak tylko wypiliśmy po dwa drinki, Quinn wyciągnął mnie na parkiet. Spodziewałam się tego i niechętnie na to przystałam, mając nadzieję, że zamierzał trzymać ręce przy sobie i utrzymywać odpowiednią odległość między nami.
Faktycznie tak było… na początku.
Quinn położył mi dłonie na biodrach, a ja zarzuciłam mu ramiona na kark i bujaliśmy się w rytm jakiejś spokojnej melodii, której nie kojarzyłam. Na szczęście mój znajomy nie był natarczywy, za co dziękowałam losowi. Skoro ostatecznie wyszłam z domu, to chciałam się choć trochę zabawić, porzucając na chwilę troski związane z problemami w firmie.
– Ślicznie dziś wyglądasz. – Przyciągnął mnie bliżej.
Skrzywiłam się. Wspominałam wcześniej, że nie był natarczywy, prawda? Cóż, nie wytrzymał nawet jednej piosenki. Nienawidziłam, gdy był wypity, bo nie przejmował się wtedy moimi krzywymi minami czy protestami – zupełnie tak, jakby alkohol zamrażał mu szare komórki.
– Dziękuję – mruknęłam, odsuwając się od niego. On jednak nie miał zamiaru ot tak odpuścić bliskiego kontaktu ze mną i chwycił mnie za biodra. Musiałam wymyślić coś innego. – Przepraszam cię! Muszę do łazienki – rzuciłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. Dziękowałam Bogu, że podziałało, bo wypuścił mnie z objęć.
– Jasne. – Uśmiechnął się do mnie. – Pójdę po coś do picia.
Skinęłam głową i ruszyłam przed siebie, próbując się przecisnąć między roztańczonymi imprezowiczami, żeby dotrzeć do toalet. Gdzieś po drodze mignęła mi znajoma czupryna Kiry – tańczyła z jakimś chłopakiem. Kiedy jednak chciałam zobaczyć z kim, zniknęła mi z pola widzenia. Machnęłam na to dłonią; nie byłam tego aż tak ciekawa, a jeśli był to ktoś wart wspominania, to Kira i tak zamierzała się nad tym rozwodzić po opuszczeniu klubu.
W końcu udało mi się dotrzeć do celu przeprawy, która skończyła się siniakiem na ramieniu. Ktoś – prawdopodobnie przypadkiem – uderzył mnie łokciem. Kilka dziewczyn stojących w kolejce do kabin obrzuciło mnie spojrzeniami pełnymi dezaprobaty. Biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie miały na sobie praktycznie to samo, czyli kuse spódniczki, krótkie bluzki i buty na niebotycznie wysokich obcasach, domyśliłam się, że nie spodobał im się mój strój. Typowe, pomyślałam.
Nie zwracając na nie uwagi, podeszłam do umywalki i umyłam ręce, a potem skontrolowałam wygląd w lustrze. Wytarłam dolne powieki palcami, gdy zauważyłam, że tusz mi się lekko rozmazał, a następnie, jak zrozumiałam, że lepiej już być nie może, wyszłam z łazienki, kierując się z powrotem do loży.
Ponownie musiałam przepchać się przez tłum ludzi. Psioczyłam na siebie w myślach, że nie zdecydowałam się obejść parkietu dookoła, idąc pod ścianami. Byłoby to zdecydowanie łatwiejsze i może uniknęłabym wtedy nieznajomego zatrzymującego mnie na środku sali. Odwróciłam się w stronę mężczyzny ze zmarszczonymi brwiami, nieznacznie się przy tym spinając.
– Zatańczysz? – zapytał bezgłośnie, dodając do tego szelmowski uśmiech, na który odpowiedziałam mu swoim. Tym przepraszającym.
– Wybacz, ale idę do znajomych!
Podszedł bliżej, dzięki czemu miałam lepszy widok na jego twarz. Wydała mi się dziwnie znajoma. Mogłabym dać sobie rękę uciąć, że to Salvatore, tyle że tamten miał przecież na sobie białą koszulę, a mężczyzna stojący przede mną bordową, co nieco zbiło mnie z tropu. Może byli braćmi?
Nieznajomy uśmiechnął się do mnie zachęcająco, jakby myślał, że tylko się zgrywałam.
– Nie daj się prosić. – Przyciągnął mnie bliżej, układając mi dłoń pod łopatką, a palcami drugiej dalej obejmował mnie za nadgarstek.
Na szczęście jego uścisk był na tyle delikatny i słaby, że od razu mogłam się uwolnić.
– Nie mam ochoty na taniec – odpowiedziałam bez cienia uśmiechu na twarzy i odeszłam, zostawiając go samego na środku parkietu.
Nawet się za nim nie obejrzałam. Potraktowałam go oschle, ale nie miałam siły się użerać z kolejnym namolnym facetem – wystarczyło mi już, że musiałam toczyć walkę z Quinnem.
Miałam tego wieczoru cholernego pecha do zbyt nachalnych tancerzy… Jak tylko wróciłam do stolika, Quinn pociągnął mnie z powrotem na parkiet. Tym razem od razu przyciągnął mnie do siebie, ciasno obejmując w pasie.
Dokładnie w tym momencie impreza zaczęła się dla mnie powoli kończyć. Musiałam jedynie znaleźć odpowiedni moment, w którym mogłabym zniknąć z pola widzenia Quinnowi, a drugie pójście do toalety już raczej nie wchodziło w grę.
Dlatego nie lubiłam chodzić do klubów.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1Mi scusi (z wł.) – przepraszam (przyp. red.).
2Primo, secondo (z wł.) – po pierwsze, po drugie (przyp. red.).
3Mamma (z wł.) – mama (przyp. red.).
4Bella (z wł.) – piękna (przyp. red.).
5Grazie (z wł.) – dziękuję (przyp. red.).
6 Sprawa (wł. la cosa) – określenie używane wśród członków mafii odnoszące się do całej organizacji.