Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Lexi była świadoma, że przeprowadzka do Creek Valley zmieni jej życie. Nie wiedziała jednak, jak bardzo. Gdyby ktoś jej powiedział, że stanie oko w oko z wilkołakiem, nie uwierzyłaby. Przecież takie stwory istnieją tylko w ludzkiej fantazji.
Valentin nie przypuszczał, że los sam sprowadzi do niego Przeznaczoną. Tymczasem Ona tak po prostu pojawia się w drzwiach jego salonu tatuażu. Euforia spowodowana niespodziewanym spotkaniem nie trwa zbyt długo.
Niestety okazuje się, że Lexi jest człowiekiem. I narzeczoną jednego z lokalnych policjantów...
Valentin jednak nie odpuszcza. Przeciwnie – postanawia zrobić wszystko, żeby zdobyć Lexi.
Jej serce.
Jej duszę.
A na końcu jej ciało
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 313
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Valentin
Niezwykli #1
Lena M. Bielska
PROLOG
VALENTIN
Patrzyłem na Luciana ikrzywiłem się wduchu na widok jego miny zbitego psa ipodkrążonych oczu. Od kilku tygodni miał problemy ze snem, co wsumie nie było niczym zaskakującym. Cała nasza czwórka zkażdym mijającym miesiącem czuła się coraz gorzej, awszystkiemu winny był brak Partnerki. Tej jednej jedynej, przeznaczonej przez los, która ma za zadanie ukoić każdy ból Partnera.
– Zrobić ci kawy? – zaproponowałem Lucianowi, zmuszając się tym samym do powrotu do rzeczywistości.
Wolałem skupić się na rozpoczynającym się właśnie dniu inadchodzącej pełni, anie rozmyślać, czego nie mam.
– Tak. – Lucian skinął głową iposłał mi uśmiech pełen wdzięczności. – Dzięki, bracie.
– Nie ma sprawy – zapewniłem go iruszyłem wstronę kuchni.
Kiedy przechodziłem przez korytarz, brzęczenie maszynki do tatuażu stawało się coraz wyraźniejsze. Corina od dobrej godziny tatuowała pierwszego klienta. Zerknąłem na zegarek na lewym nadgarstku. Miałem jeszcze dwadzieścia minut do pojawienia się mojej klientki.
Zrobiłem kawę Lucianowi, aprzy okazji również isobie. Przeciągnąłem się kilka razy, zmuszając zastane mięśnie do współpracy. Nieprzespana noc dawała się we znaki, ale zbawienna kofeina lada moment miała postawić mnie na nogi. To jeden znielicznych plusów bycia podatnym na używki.
– Dzięki. – Lucian niemal rzucił się na kubek, gdy postawiłem go przed nim na ladzie. Od razu upił kilka łyków, nie przejmując się wysoką temperaturą.
Do swojej kawy wlałem mleko ipowoli sączyłem życiodajny napój, czując, jak wracają mi siły. Mój wilk również budził się do życia. Wydał zsiebie ciche warczenie irozprostował kości.
Chcę Ją. Potrzebuję Jej.
Przymknąłem na moment powieki iwypuściłem ze świstem powietrze, próbując uspokoić zwierzę. To nie był dobry moment, żeby zaczęło się rządzić. Jeszcze kilkanaście dni imu pozwolę – gdy tylko nadejdzie pełnia. Spuszczę go ze smyczy, żeby się wyszalał. Aż do następnego razu. Na nic więcej jednak nie będzie mógł liczyć, mimo że bardzo chciałbym mu to dać. Sobie zresztą też. Żyłem nadzieją, że wkrótce odnajdziemy naszą Partnerkę. Nie chciałem skończyć jak Lucian, najstarszy członek stada, który nagle stał się najsłabszy.
Wypiłem do końca kawę iodstawiłem kubek na ladę. Zrobiłem to widealnym momencie, bo akurat otworzyły się drzwi salonu. Do moich nozdrzy natychmiast dotarł słodki, przepełniony niewinnością iczłowieczeństwem zapach; spowodował, że wilk zrobił się niespokojny.
Lucian posłał mi uważne spojrzenie iwyprostował plecy. Ja również się wyprężyłem. Serce przyspieszyło. Nerwy napięły mi się jak postronki. Nie byłem wstanie powstrzymać warczenia wydobywającego się zgłębi piersi.
Moja! Moja! Wilk próbował za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz. Musiałem mocno zwinąć dłonie wpięści, wbijając pazury wskórę, żeby powstrzymać go przed przejęciem kontroli. Niemal rozorałem ją do krwi.
– Valentin – rzucił ostrzegawczo Lucian.
Nie skupiałem się jednak na nim, tylko wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami wkobietę, która właśnie weszła do środka.
Moja! Wilk zawył żałośnie. Kręcił się niespokojnie iobijał ościany umysłu, chcąc się wyrwać na wolność.
Dobrze, że wypiłem kawę, bo inaczej nie byłbym wstanie go powstrzymać. Nie teraz, gdy wreszcie znalazłem swoją Życiową Partnerkę – albo raczej powinienem powiedzieć: gdy ona znalazła mnie.
– Dzień dobry. – Jej głos był tak miękki imelodyjny, że niemal się rozpłynąłem.
Przymknąłem powieki iwestchnąłem cicho, starając się uspokoić rozszalałe serce. Sto osiemdziesiąt pieprzonych lat. Sto osiemdziesiąt lat! Tyle czekałem, aż ją odnajdę, aona wreszcie się pojawiła. Wreszcie mogłem Ją mieć. ZNią uboku mogłem stać się Alfą naszej watahy, mimo że według tradycji to Lucian powinien przejąć tę rolę – bez Partnerki nie był jednak wystarczająco silny. Mogłem uratować rodzinę przed nieuchronnym szaleństwem iśmiercią.
Niestety, nic nie poszło tak, jak sobie wyobrażałem. Nie było tak, jak sobie wyśniłem. Na co liczył mój wilk.
Ona była człowiekiem. Ludzką samicą. Kimś zakazanym, ajednocześnie tak bardzo właściwym.
– Dzień dobry – przywitał ją Lucian iszturchnął mnie wramię. Zapewne po to, żebym się ogarnął iodezwał, anie zgrywał kretyna.
Chrząknąłem.
– Dzień dobry. Cześć. Cudownie, że jesteś – wyrzuciłem zsiebie na jednym wdechu inatychmiast wmyślach zdzieliłem się wgłowę. Zachowywałem się jak jakieś cholerne szczenię, mały gnojek, który po raz pierwszy zobaczył kobietę.
Naszą! Naszą Partnerkę!
– Cześć. – Uśmiechnęła się szczerze, aż jej oczy rozświetliły się radością.
Weź Ją! Oznacz Ją!
Naprawdę nie było mi łatwo uspokoić wilka, ale po kilku chwilach nareszcie mi się to udało. Uciszyłem zwierzęcą część siebie na tyle, żeby nie musieć wysłuchiwać jego zawodzenia, iwyszedłem zza lady. Wyciągnąłem masywną dłoń wstronę kobiety, aona od razu ją uścisnęła.
To było jak wybuch wulkanu. Szczęście, radość ibezwarunkowa miłość eksplodowały we mnie dokładnie wtej samej chwili, wktórej moja szorstka skóra zetknęła się zjej miękkimi dłońmi. Oczy jej się rozszerzyły, jakby również to poczuła, ale to niemożliwe, przecież jest…
Cholera! To przez moje oczy!
Zamrugałem iodwróciłem na chwilę spojrzenie, zmuszając się do opanowania emocji. Nie było to takie proste, bo całe moje ciało szalało zekscytacji ipodniecenia, ale wreszcie mi się udało. Kiedy byłem pewien, że tęczówki na powrót stały się bursztynowe, anie jasnoniebieskie, ponownie spojrzałem na moją Partnerkę.
Była piękna, nieziemska, cudowna… Długie, jasnobrązowe włosy opadały jej falami na ramiona. Mimowolnie wyobraziłem sobie, jak za nie ciągnę. Miałem ochotę pocałować ją wmały, lekko zadarty nos. Delikatny rumieniec na policzkach spowodował, że ztrudem się powstrzymałem, aby się na nią nie rzucić. Usta… Do diabła. Te usta wręcz wołały, żeby je polizać, ugryźć izagarnąć wżarliwym pocałunku. Ale to oczy… Te wielkie, lazurowe oczy były najpiękniejsze. Wpatrywały się we mnie przez cały ten czas ze skupieniem, aja chłonąłem to zainteresowanie, syciłem się nim, bo tak bardzo…
– Proszę wybaczyć. Mój brat… – Lucian uderzył mnie wramię, na co ostrzegawczo zawarczałem. – Jeszcze nie wypił do końca kawy. Nie jest sobą bez odpowiedniej dawki kofeiny. – Położył nacisk na ostatnie słowo. – Nie chciał cię przestraszyć.
Przestraszyć? Nie, nie, nie! Natychmiast się otrząsnąłem, mrugając kilkakrotnie, żeby doprowadzić myśli do porządku.
– Wybacz. – Uśmiechnąłem się ipuściłem rękę Partnerki. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że cały czas trzymałem ją wuścisku. – Faktycznie bez porannej kawy bywam… inny.
– Nie szkodzi. – Uśmiechała się, nadal szczerze, jakby moje dziwne zachowanie naprawdę jej nie przeszkadzało. – Ja również mam zamglony umysł bez odpowiedniej dawki kofeiny. Coś nas łączy.
Wyszczerzyłem się zzadowoleniem.
Nie tylko to nas łączy. Chciałem to powiedzieć. Tak samo jak chciałem wypowiedzieć milion innych słów, zdań idługich monologów. Chciałem jej wyznać, kim jestem ikim ona jest dla mnie. Chciałem powiedzieć, że już ją kocham, ale każdego dnia będę kochać jeszcze bardziej. Pragnąłem wziąć ją wobjęcia icałować, aż opuchłyby jej wargi. Wyszeptać do ucha, że dam jej wszystko, że wszystko, co mam, już należy do niej. Że czekałem na nią tyle lat iwreszcie ją spotkałem…
Weź Ją! Oznacz Ją! Wilk znowu nabrał sił ipróbował się wydostać.
Gdyby nasza Partnerka nie była człowiekiem, pozwoliłbym mu na wszystko – bo byłaby świadoma tego, co się dzieje. Ale ona nie wiedziała. Nie miała pieprzonego pojęcia, dlatego starałem się opanować – dla jej dobra, mimo że to cholernie bolało; jakby ktoś rozrywał mi serce itrzewia na drobne kawałki. Ztrudem działałem logicznie, jednak udało mi się – po raz kolejny – stłamsić podniecenie wilka. Upchnąłem je głęboko wczeluściach umysłu.
I dobrze, że to zrobiłem, bo chwilę później drzwi ponownie się otworzyły, ado środka wszedł mężczyzna wpolicyjnym mundurze.
Moja Partnerka – Nasza! – odwróciła się za siebie iuśmiechnęła. Zazdrość paliła mnie wprzełyk. Lucian, jakby domyślając się, co może się zaraz wydarzyć, zacisnął mocno dłoń na moim ramieniu iniemal przebił mi skórę wilczymi pazurami.
Byłem mu za to wdzięczny. Gdyby nie on, mógłbym stracić panowanie nad sobą irzucić się na mężczyznę, bo właśnie położył dłoń na biodrze mojej – Naszej! – Partnerki. Tymczasem ona…
– To mój narzeczony. Adam.
ROZDZIAŁ 1
LEXI
Otarłam pot zczoła iwestchnęłam zulgą na widok równo ułożonych wszafie ubrań. Wreszcie skończyłam rozpakowywać pudła. Uśmiechnęłam się do siebie zzadowoleniem, zamknęłam drzwiczki irozejrzałam się po sypialni. Była dokładnym przeciwieństwem tego, oczym marzyłam, ale to nie było ważne. Liczyło się tylko, że po latach męczarni udało mi się uciec od ojca.
Zerknęłam na zegarek iz przerażeniem zauważyłam, że wybiła już szesnasta. Adam lada moment miał wrócić zpracy, aja wyglądałam jak stado nieszczęść inie przygotowałam obiadu. Nawet nie zaczęłam nic szykować! Przez chwilę się zastanawiałam, czy najpierw się wykąpać, czy może zabrać za przygotowywanie jedzenia. Wreszcie zdecydowałam się na to drugie. Przecież zawsze mogę wziąć prysznic, kiedy zupa będzie się gotować. Co prawda planowałam wcześniej zrobić pieczeń, ale teraz nie miałam już na to czasu.
Kilkanaście minut później stałam pod prysznicem ispłukiwałam zsiebie pianę, spoglądając wstronę małego zegarka stojącego na półce. Zostało mi dosłownie kilka minut. Nie zdążę wysuszyć włosów, ale to nic. Grunt, że obiad lada moment będzie gotowy, aja mogłam się choć trochę odświeżyć.
Trzask drzwi wejściowych dotarł do mnie akurat wtedy, gdy rozczesywałam palcami splątane włosy. Uwielbiałam je, ale sprawiały mi sporo kłopotu. Czasem łapałam się na myśli, że zchęcią bym je ścięła, ale potem przypominałam sobie, że według Adama kobieta powinna mieć długie włosy. Skrzywiłam się mimowolnie izaplotłam warkocz.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak to wszystko brzmiało, ale on wcale nie był taki zły. Na pewno nie tak zły jak mój ojciec. Gdyby nie Adam… Mogłoby mnie już tu nie być. Dbał omnie, więc czekanie na niego zobiadem wposprzątanym domu nie było niczym niezwykłym czy też problematycznym. Tak samo jak dbanie osiebie, ale nie przesadnie – nie lubił, gdy nosiłam makijaż. Wolał mnie bez niego. Idobrze. Ja również nie przepadałam za malowaniem się.
– Kochanie?!
– Już idę! – odkrzyknęłam iwciągnęłam przez głowę letnią sukienkę.
Wygładziłam materiał iodwróciłam się wstronę wyjścia złazienki, akurat gdy Adam stanął wdrzwiach. Uśmiechnęłam się na jego widok. Lubiłam go wciemnym policyjnym mundurze. Ten nieco różnił się od poprzedniego, ale to nic dziwnego, skoro przenieśliśmy się do całkiem innego miasta.
Jego jasnozielone oczy przesuwały się uważnie po moim ciele, jakby czegoś szukały. Nie miałam pojęcia, co próbował znaleźć wzrokiem, ale najwyraźniej tego nie dostrzegł, bo uniósł głowę iuśmiechnął się zzadowoleniem.
Odpowiedziałam mu jeszcze szerszym uśmiechem ipodeszłam bliżej. Stanęłam na palcach, przyłożyłam dłoń do policzka pokrytego jednodniowym zarostem ipocałowałam go delikatnie wusta. Westchnęłam, gdy odpowiedział na pieszczotę. Powoli isłodko. Tak jak zwykle.
– Tęskniłam – wyszeptałam, odsuwając się.
– Ja również. – Pogładził mnie po nagim ramieniu iprzesunął wzdłuż niego palcami, aż dotarł do dłoni. Splótł nasze palce iprzytknął do swoich warg. – Bardzo – dodał, spoglądając na mnie zżarem.
Mój uśmiech mimowolnie zastygł na twarzy. Żołądek ścisnął się znerwów, aw gardle stanęła ogromna iutrudniająca przełykanie gula. Panika powoli pełzła po kręgosłupie, kierując się wstronę szyi, jakby zamierzała mnie udusić.
W mig rozpoznałam ten żar wjego oczach. Pożądanie. Adam mnie pragnął. Sądząc po zaciśniętych zębach, zcałych sił się pilnował, żeby na mnie wżaden sposób nie naciskać.
Wyplątałam rękę zjego uścisku izrobiłam nieznaczny krok wtył. Tylko tyle, żebym nie była zbyt blisko, ale jednocześnie żeby nie zwrócił na to większej uwagi. Nie zamierzałam go zirytować, awiedziałam, że im dłużej będę odmawiać, tym bardziej będzie się wkurzać. Chciałam mu się oddać, ale nie potrafiłam. Coś mnie blokowało. Za każdym razem, gdy docieraliśmy do momentu, wktórym miał mnie dotknąć między nogami, wgłowie wybuchał mi głośny iuporczywy alarm.
– Muszę… – Chrząknęłam, posyłając mu przepraszające spojrzenie. – Muszę sprawdzić jedzenie, żeby się nie przypaliło. Odśwież się, aja wtym czasie przygotuję stół – wyjaśniłam iprzeszłam szybko obok, żeby mnie nie zatrzymał.
Wróciłam do kuchni izabrałam się za dokończenie zupy dyniowej. Dodałam trochę przypraw, żeby podbić smak. Potem zrobiłam jeszcze grzanki ipodprażyłam na patelni pestki słonecznika idyni.
Kończyłam szykować stół, gdy Adam wszedł do jadalni. Natychmiast objął mnie wpasie iprzycisnął umięśniony tors do moich pleców, przywierając wargami do szyi. Do moich nozdrzy dotarł zapach drzewa sandałowego ibourbona. Najwyraźniej zdążył już coś wypić.
Skrzywiłam się mimowolnie, za bardzo kojarzyło mi się to zojcem. Jednak dość szybko udało mi się otrząsnąć ze wspomnień. Nie powinnam rozpamiętywać przeszłości.
– Pachnie nieziemsko – wyszeptał iprzesunął dłońmi po moich udach, unosząc powoli materiał sukienki.
Przymknęłam na moment powieki izacisnęłam palce na brzegu stołu. Serce mi przyspieszyło, aoddech zaczął się rwać. Gdzieś zgłębi mnie próbowały się wydostać ekscytacja ipodniecenie, ale coś je blokowało, aja nie wiedziałam, jak ztym walczyć.
Od kolejnej odmowy uratował mnie dzwonek telefonu.
Adam przeklął pod nosem, odsunął się iwyszedł zjadalni. Ja zaś odetchnęłam zulgą irozluźniłam się, dziękując temu, kto zadzwonił – uratował mnie przed kolejną dyskusją isilnymi wyrzutami sumienia. Kiedy tylko dłonie przestały mi się trząść, zabrałam się za pracę. Rozlałam zupę do półmisków, posypałam wierzch chrupiącymi dodatkami iusiadłam. Nie ruszyłam jednak łyżki, tylko czekałam, aż Adam wróci. Obiady zawsze jedliśmy wspólnie.
Pojawił się kilka minut później zdość pochmurną miną. Ściągnęłam brwi iposłałam mu zdezorientowane spojrzenie.
– Coś się stało?
Liczyłam, że coś mi powie. Czasem zwierzał się ztego, co się wydarzyło, ale nie robił tego zawsze. Wciągu ostatniego roku częściej jednak zachowywał pewne sprawy dla siebie.
– Doszło do kolejnego ataku na farmie – wyjaśnił, siadając ociężale przy stole. – Twierdzą, że ktoś próbuje wybić konkurencję. – Parsknął śmiechem ipokręcił głową. – Według mnie to wilki, ale co ja tam wiem. – Nabrał łyżkę zupy igdy tylko przełknął, spojrzał na mnie zuznaniem. – Jak zwykle niebo wgębie.
– Cieszę się. – Uśmiechnęłam się zzadowoleniem irównież zabrałam za jedzenie.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Normalnie pewnie bym się nie odezwała, ale jakiś czas temu natrafiłam na artykuł wgazecie opopulacji wilków wStanach Zjednoczonych. Jedyna wzmianka ojakiejkolwiek watasze dotyczyła wschodniej części Północnej Kalifornii, nie Zachodniej. Zmarszczyłam czoło, co nie umknęło uwadze Adama.
– Nad czym się zastanawiasz?
Podniosłam głowę ipokręciłam nią, dając mu do zrozumienia, że nad niczym ważnym. On jednak nie odwrócił spojrzenia, tylko zmienił je na wyczekujące.
Westchnęłam wduchu, nim się odezwałam:
– Widziałeś te wilki?
Parsknął śmiechem.
– Nie, ale wszystko na to wskazuje.
– Tylko że…
– Skarbie, błagam. – Posłał mi pełne politowania spojrzenie. – Te zgłoszenia są bezsensowne itylko tracimy cenny czas, reagując na nie, amoglibyśmy spożytkować go winny sposób. Zwierzynę atakują albo wilki, albo kojoty, anie ludzie.
Otworzyłam usta, żeby mu powiedzieć, że na terenie stanu jest tylko jedna populacja wilków rudych, ito na wschodzie, ado tego większość znich ma nadajniki, ale ugryzłam się wjęzyk. Adam był uparty. Nic, co bym powiedziała, nie zmieniłoby jego sposobu myślenia, więc się znim nie kłóciłam.
– Pewnie masz rację – skwitowałam izmusiłam się do uśmiechu, gdy skinął zsatysfakcją głową.
Może on uważał, że to wilki, ale moim zdaniem ktoś próbował zniszczyć farmę Beasleyów.
***
Szukanie pracy szło mi kiepsko. Naprawdę kiepsko. Mieszkaliśmy wCreek Valley od niemal miesiąca, aja obeszłam już wszystkie możliwe miejsca, wktórych poszukiwani byli pracownicy.
Lekki wietrzyk spowodował dreszcze na moim karku. Natychmiast poprawiłam sweterek na ramionach iwyciągnęłam kosmyki włosów spomiędzy warg. Jeszcze raz przejrzałam tablicę ogłoszeń przed tutejszym ośrodkiem kultury, ale na próżno – nie znalazłam nic, co by mnie zainteresowało. Nie pojawiła się żadna nowa oferta.
Z głośnym westchnieniem zrobiłam krok wtył iw tej samej chwili wpadłam na coś twardego. Odskoczyłam zcichym okrzykiem iodwróciłam się za siebie, napotykając spojrzenie jasnobrązowych, niemal bursztynowych tęczówek. Musiałam unieść nieco podbródek, żeby lepiej je widzieć. Mężczyzna był naprawdę wysoki iszeroki wbarach. Wyglądał na starszego ode mnie – sądząc po zmarszczkach wokół oczu, między brwiami ina czole. Mimowolnie poczułam do niego respekt, dlatego zrobiłam jeszcze jeden krok wtył, tym razem niemal wpadając na ścianę.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – odezwał się spokojnym, choć twardym głosem zmocnym akcentem, którego nie potrafiłam nigdzie przypasować. Uniósł dłoń imachnął pokrytą tuszem kartką. – Chciałem tylko przypiąć ogłoszenie.
Chrząknęłam iprzesunęłam się wbok, ustępując mu miejsca.
– Nie, to ja przepraszam – odezwałam się wreszcie, gdy już poczułam, że serce się uspokoiło iprzestało szaleńczo walić wpiersi. – Nie zwróciłam na ciebie uwagi.
Zaśmiał się pod nosem, zerkając na mnie kątem oka, podczas gdy jego kciuk naciskał na metalową pinezkę. Mężczyzna poprawił kartkę, żeby wisiała prosto, aja machinalnie spojrzałam, co jest na niej napisane.
– Zainteresowana?
– Och… – Pokręciłam głową. – Trenerka personalna? To zdecydowanie nie mój klimat.
– Szkoda. – Wydawał się mówić szczerze. Poprawił ciemną koszulkę, nieco odsuwając materiał od ciała, po czym westchnął głośno iobrzucił mnie uważnym spojrzeniem. – Nie jest ci za ciepło?
Zmarszczyłam brwi.
– Nie… – Spojrzałam wstronę tablicy, do której przytwierdzony był termometr. – Jest siedemdziesiąt stopni Fahrenheita iwieje. To ja ciebie powinnam spytać, czy nie jest ci za zimno.
Patrzył na mnie zuniesioną brwią, jakby pytał: „Naprawdę?”, po czym roześmiał się szczerze ipokręcił głową.
– Toma. – Wyciągnął dłoń wmoją stronę.
Ścisnęłam ją po chwili wahania. Była zadziwiająco gorąca – aż zrobiło mi się cieplej.
– Lexi.
– Miło mi cię poznać. – Uniósł kąciki ust. – Kiedy się wprowadziłaś?
Nie pytałam nawet, skąd wie, że mieszkam tu od niedawna. Creek Valley to na tyle mała miejscowość, że większość ludzi się zna lub kojarzy – przynajmniej zwyglądu.
– Miesiąc temu. Aty? Mieszkasz tu…?
– Przeprowadziliśmy się tu jakieś dziesięć lat temu – odpowiedział szybko, jakby miał te słowa wyćwiczone ibył na nie przygotowany, po czym wcisnął dłonie do tylnych kieszeni dżinsowych spodni. – ZRumunii.
Zamrugałam zdziwiona, na co wydał zsiebie cichy, przyjemny dla uszu śmiech.
– Zaskoczona?
– Odrobinę – przyznałam szczerze. – Owszem, gdy usłyszałam twój akcent, pomyślałam, że nie jesteś stąd, ale nie sądziłam, że aż zRumunii.
Uśmiechnął się ze zrozumieniem izerknął na zegarek na lewym nadgarstku. Następnie skinął głową wstronę chodnika.
– Muszę już lecieć, ale zchęcią cię kiedyś oprowadzę, jeśli…
– Mam narzeczonego – przerwałam mu szybko.
Nie chciałam, żeby sobie pomyślał, że go podrywałam czy coś.
– Gratuluję. – Wyszczerzył się, woczach błyszczało mu rozbawienie. – Moja propozycja była czysto przyjacielska – wyjaśnił, na co przygryzłam wnętrze policzka iodwróciłam wzrok.
No to niezłą kretynkę zsiebie zrobiłam. Od razu założyłam, że mnie podrywa.
– W takim razie dziękuję za propozycję. Może skorzystam. – Uśmiechnęłam się szczerze iskierowałam się razem znim do wyjścia zterenu ośrodka. – Czyli prowadzisz siłownię…
– Tak. Razem zbratem.
– Rodzinny biznes?
– Tak. Natomiast reszta mojego rodzeństwa prowadzi salon tatuażu.
Przystanęłam ipopatrzyłam na niego zzaskoczeniem.
– Tutaj?
– Tak. – Zaśmiał się, posyłając mi rozbawione spojrzenie. – Agdzieżby indziej?
– Nie oto mi chodzi – wytłumaczyłam się szybko, żeby nie wyjść na jeszcze większą wariatkę. – Chodzi oto, że jestem tam dziś umówiona na wizytę. Właściwie powinnam się już zbierać. Nie chcę się spóźnić.
Po krótkiej wymianie kilku uprzejmych zdań pożegnałam się znim na najbliższym skrzyżowaniu iruszyłam wstronę centrum. Chociaż trudno to tak nazwać, skoro był to po prostu większych rozmiarów rynek, pośrodku którego stała fontanna, awokół niej znajdowały się lokale usługowe – od restauracji przez salon tatuażu po kino. Kilkanaście budynków dalej były remiza strażacka ikomisariat, wktórym pracował Adam.
Na miejsce dotarłam kilka minut przed czasem. Mój narzeczony miał tu przyjść lada moment, bo chciał zerknąć na wzory, które sobie rano wydrukowałam. Nie zdążył tego zrobić przed pracą. Niespodziewanie zerwał się mocniejszy wiatr, ana zachodzie pojawiły się ciemne chmury, jakby zaraz miało lunąć. Dlatego zdecydowałam się wejść do salonu, anie czekać na Adama na dworze.
Niemal od razu po przekroczeniu progu uderzyła we mnie woń skóry iczegoś jeszcze… Testosteronu? Sądząc po dwóch postawnych mężczyznach – na pewno braciach mojego nowego znajomego – którzy stali za ladą, to całkiem możliwe.
Gdyby nie to, że Toma dał mi się poznać zdosyć dobrej strony, właśnie odwracałabym się na pięcie, żeby stąd uciec. Zwłaszcza że jeden zmężczyzn – na oko wyglądający na młodszego – zaczął się na mnie natarczywie gapić. Odniosłam wrażenie, jakby nagle pomieszczenie się skurczyło albo on urósł, co było kompletnie irracjonalne.
Kiedy się ze mną przywitał, ściskając mi dłoń, kopnął mnie prąd. Zupełnie tak, jakby facet był czymś naelektryzowany.
Chyba wariuję, pomyślałam, bo mój mózg ubzdurał sobie, że facetowi zmienił się kolor oczu – zbursztynowego na jasnoniebieski, niemal stalowy. To była tak szybka zmiana, że natychmiast zrzuciłam ją na karb przemęczenia izestresowania.
– Proszę wybaczyć. Mój brat… – odezwał się starszy mężczyzna iuderzył młodszego wramię, na co tamten… zawarczał? Co?! – Jeszcze nie wypił do końca kawy. Nie jest sobą. Nie chciał cię przestraszyć.
– Wybacz. – Wypuścił moją dłoń zuścisku izażartował sobie, że bez kawy bywa inny.
Przytaknęłam, że coś otym wiem, iudałam, że wcale nie czuję się skrępowana pod wpływem jego gorącego spojrzenia. Świdrował mnie wzrokiem, jakby próbował wyczytać wszystkie moje myśli.
Krępowało mnie to. Bardzo. Czułam się totalnie nieswojo iodnosiłam wrażenie, że lada moment spłonę rumieńcem. Coś się we mnie rozgrzewało, rozpalało. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, gdy wbrzuchu pojawiło się niezrozumiałe dla mnie mrowienie. Nie umiałam oderwać spojrzenia od oczu mężczyzny. On zaś wyglądał tak, jakby również nie potrafił przestać na mnie patrzeć. To było całkowicie, niezaprzeczalnie… popieprzone.
Na szczęście nie musiałam się przejmować coraz bardziej odczuwalnym napięciem, bo do salonu wkroczył Adam ipowietrze natychmiast się oziębiło.
Odwróciłam się do niego, oddychając zniemałą ulgą. Jednocześnie jednak zorientowałam się, że gdy tylko przestałam patrzeć na tatuatora, odczułam dojmującą pustkę ismutek. Może nawet lekką tęsknotę?