We're Just Friends - Lena M. Bielska - ebook + audiobook

We're Just Friends ebook i audiobook

Lena M. Bielska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Violet Donovan i Ace’a Walkera dzieli niemal wszystko. Ona pochodzi z bogatej rodziny, jest poukładana i wszystko, co robi, musi zostać skrupulatnie zaplanowane. Z kolei w jego codzienności prym wiedzie chaos. Przez wielu ludzi chłopak jest odbierany jako typowy bad boy żyjący z dnia na dzień. 

Mimo różnic łączą ich bardzo silna przyjaźń i nietypowe poczucie humoru. Zawsze mogą na siebie liczyć. On dba, aby ona zawsze była uśmiechnięta i nigdy nie zabrakło jej ulubionej kawy. Natomiast ona upewnia się, żeby on nie zapomniał, jak dobrym jest człowiekiem.

Kiedy Violet zdradza przyjacielowi, że podoba jej się pewien student i nie wie, jak go poderwać, Ace postanawia jej pomóc. Żadne z nich się nie spodziewa, że uczucie, jakim siebie darzą, to nie tylko platoniczna miłość.

Nie podejrzewają również, że ich rodziny łączy bolesna przeszłość.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    Opis pochodzi od Wydawcy.        

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 40 min

Lektor: Lena M. Bielska
Oceny
4,3 (859 ocen)
480
208
118
44
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mientuso
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

PIĘKNA historia. Dawno tak szybko i bezwarunkowo nie pokochałam głównych bohaterów w książce. Długo zapamiętam tą piękną i wyjątkową miłość. Zdecydowanie polecam Muszę to napisać❗️ Wnerwia mnie jak cholera zaniżanie ocen naprawdę fajnych książek, ciągłe krytykanctwo, że wątek nie pociągnięty, za słodka, za ostra, zakończenie nie takie, japierdziu ludzie!!!! NIGDY Wam dogodzić nie można bo skwaśniali już wewnętrznie chyba jesteście. Napiszcie coś sami i poddajcie się krytyce zobaczymy jak inni Was ocenią! Czytam książki kilogramami i różnie z nimi bywa oczywiście, ale dobrą treść i styl, rozpoznaję i doceniam. A Pani Lena pisze świetnie, dla mnie jest idealną pisarką i w każdej książce trafia do mojego serducha.
MizzuAyo

Z braku laku…

Czekałam na tą książkę kilka dobrych tygodni. Śledziłam wszystkie informacje na mediach społecznościowych i tak się nakręciłam, że czuje się rozczarowana. Znam większość książek Leny i chyba miałam za duże oczekiwania odnośnie tej młodzieżówki. Jest mi tutaj zdecydowanie za słodko i uroczo. Książka posiada bardzo ważne tematy, ale jakoś zbytnio nie potrafiłam wziąć ich na poważnie. Nie zostały one zbytnio rozwinięte, a miały naprawdę potencjał. Większość wątków tej książki przeszła tak obok mnie, a jak zaczęło się robić interesująco, to wtedy wątek był ucinany. W ogóle nie pasuje mi to do stylu Leny. Nawet tego napięcia pomiędzy głównymi bohaterami nie poczułam. Najbardziej zirytowałam się jednak końcem. Dlaczego w tak ciekawym momencie ucięła? Już zaczęłam się wciągać i tutaj koniec… Epilog i dodatkowy rozdział był w porządku, ale mam wrażenie, że książka musiała być pisana szybciutko. Był naprawdę potencjał, ale nie został on wykorzystany.
PaulinaRo

Całkiem niezła

Dobrze się czyta ale zgadzam się z opiniami, że niektóre wątki zostały za bardzo ucięte, a śmiało można je było pociągnąć. Ogólnie jest ok i jeśli ktoś szuka książki, która nie ma w sobie za dużo dramatów to polecam.
60
AniekKo

Z braku laku…

Potrzebowałam czegoś mało wymagającego i prostego po serii ciężkich kryminałów i się nie zawiodłam. Historia banalna, wątki, które coś mogły wnieść, potraktowane po macoszemu i ucinane, postaci papierowe i płytkie, zachowania irytujące i naiwne. Czyta się szybko a historia totalnie nie wymaga od nas ani myślenia ani skupienia. To książka, która się czyta i na następny dzień o niej nie pamięta.
40
darab

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna historia, lekka do czytania a jednocześnie poruszająca ważne tematy. Drobny minus za to, że pewne wątki można było bardziej rozbudować, przez co wiele epizodów było spłaszczonych i napisanych „po łebkach”, żeby jak najszybciej można było przejść do kolejnych wydarzeń.
53

Popularność




Copyright © 2023

Lena M. Bielska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Agata Bogusławska

Karolina Piekarska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-682-0

1. Dyniowe latte

Violet

Z delikatnym uśmiechem macham Ace’owi, gdy lekko unosi dłoń znad manetki. Co prawda ma kask i zasuniętą szybkę, więc nie widzę, czy również się uśmiecha, ale pewnie tak. Teraz w końcu nikt nie może zobaczyć jego dołeczków w policzkach, więc nie musi utrzymywać maski dupka.

Dziwak.

Ale i tak go uwielbiam.

Odwracam wzrok w stronę dziewczyn. Mimo że Ace znika mi z pola widzenia, do moich uszu nadal dociera odgłos pracującego silnika jego ukochanego harleya, ale to nic dziwnego – to bydlę jest cholernie głośne.

– Nie rozumiem, dlaczego się z nim przyjaźnisz. – Nina krzywi się, jakby powąchała coś nieświeżego.

`Lubię go. – Wzruszam ramionami.

Ani trochę nie przejmuję się jej komentarzem. Mówi to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.

Odkąd Ace przeprowadził się do Fayetteville – czyli jakieś dwa lata temu – moje przyjaciółki nieustannie wyrażają negatywne opinie na temat naszej znajomości. Na początku może próbowałam zmienić ich podejście, ale w końcu się poddałam; szczególnie że Ace ma to w głębokim poważaniu albo – jakby to ujął – „głęboko w dupie”.

– Przecież to zwykły robol, a do tego złodziej – dodaje Mila. – Riley wspominał, że rok temu Ace został oskarżony o kradzież telewizora w jednym z domów, które remontował.

Parskam śmiechem i kręcę głową, posyłając jej rozbawione spojrzenie.

– Riley tydzień temu powiedział, że się z nim przespałam – przypominam idiotyczny żart jej głupiego brata. – Więc niespecjalnie interesują mnie rozsiewane przez niego ploteczki.

– Ale to nie są plotki! – oponuje Mila. – Przecież doskonale widziałaś, że policja zawinęła Ace’a!

Przewracam ostentacyjnie oczami.

– Tak. Zawinęli. A godzinę później wypuścili, bo okazało się, że ktoś złożył fałszywy donos. – Pukam się w środek czoła, a kiedy Nina otwiera usta, unoszę dłoń. – Czy możemy zmienić temat? Nie mam ochoty wysłuchiwać tych głupot.

Mila i Nina spoglądają po sobie, marszcząc nieznacznie brwi – nie widać jednak żadnych zmarszczek. Skórę mają tak napiętą i gładką po zabiegach kosmetycznych, że z lupą można by szukać niedoskonałości.

– No dobra – mruczą pojednawczo.

Uśmiecham się z ulgą i zerkam na złoty zegarek.

Szlag. Za pięć minut zaczynają się pierwsze zajęcia!

Poprawiam pospiesznie torbę na ramieniu i spoglądam tęsknym wzrokiem w stronę kawiarni majaczącej w oddali.

Cholera. Na pewno nie zdążę kupić sobie kawy.

– Muszę lecieć na zajęcia! – Cmokam je w policzki i znikam we wnętrzu katedry.

Po drodze do sali, w której mam następne zajęcia, piszę do Ace’a. Raczej nie przeczyta wiadomości w ciągu najbliższych piętnastu minut, ale przynajmniej wyleję z siebie frustrację.

Violet: Następnym razem się nie spóźnij. Przez Ciebie nie zdążyłam kupić sobie kawy.

Gdy tylko wiadomość zostaje wysłana, chowam telefon do torby i popycham drzwi. Sala jest już w większości zapełniona, ale na szczęście wykładowcy jeszcze nie ma. Oddycham z niemałą ulgą.

Nikt nie chciałby podpaść Westowi. Mogłoby się wydawać, że jako najmłodszy profesor na uczelni będzie przychylny studentom – nic bardziej mylnego. Ten człowiek chyba czerpie satysfakcję z niszczenia nam życia.

Opadam tyłkiem na swoje miejsce niedaleko schodów i wypakowuję laptop. Telefon wyciszam i odkładam na brzeg stolika, ale ekranem do dołu – żeby nie kusiło mnie, by na niego zerkać. Muszę być w pełni skupiona na wykładzie.

***

Monolog profesora Westa na temat ustroju politycznego przerywa donośne skrzypienie drzwi.

Podnoszę głowę znad laptopa i otwieram szeroko oczy ze zdumienia na widok Ace’a stojącego w progu. W jednej ręce trzyma kubek ze Starbucksa, a w drugiej czarno-fioletowy kask. Z rosnącym przerażeniem obserwuję, jak wchodzi do sali, jakby był u siebie. Jego pobrudzone spodnie robocze szeleszczą przy każdym kroku.

– A pan to…? – Profesor unosi brew z zaciekawieniem. Tylko lekkie drgnięcie mięśnia jego szczęki świadczy o tym, że jest zirytowany.

Każdy wie, że bardziej od spóźnialskich nie lubi tylko tych, którzy przeszkadzają mu w prowadzeniu zajęć.

Każdy to wie, ale oczywiście nie Ace.

A nawet jeśli wie, to… Cóż…

Jego kolejne słowa potwierdzają, że ma to w dupie.

– Ja tylko na chwilę, proszę sobie nie przeszkadzać – odpowiada Westowi, nie spoglądając na niego nawet na ułamek sekundy.

Serce mi przyspiesza, a policzki oblewają się szkarłatnym rumieńcem, bo ten wariat wchodzi nonszalancko po schodach, kierując się w moją stronę. Nie uśmiecha się, gdy na brzegu blatu, tuż obok mojego telefonu, odstawia kubek z moim imieniem zapisanym markerem. Spojrzenie jednak ma ciepłe – jak zwykle, gdy na mnie patrzy.

– Smacznego – rzuca, po czym robi coś, czego nienawidzę, a on doskonale o tym wie: mierzwi mi włosy i zbiega po schodach z cichym śmiechem, którego chyba nikt poza mną nie słyszy.

Ta sytuacja nie trwa dłużej niż dwie minuty, ale dla mnie jest wiecznością. Przełykam z trudem ślinę i spoglądam wprost w oczy profesora.

Irytacja się z nich niemal wylewa.

Czerwienieją mi koniuszki uszu. Wyczuwam na sobie spojrzenia większości studentów obecnych na sali.

Och, Boże, jak ja nienawidzę być w centrum uwagi. Zabiję Ace’a. Przysięgam. Ukatrupię go. Własnoręcznie. Nawet nie będę się przejmować, jeśli ubrudzę krwią swoją ulubioną białą koszulę.

– Panno Donovan, następnym razem, jeśli pani chłopak postanowi dostarczyć pani kawę, proszę opuścić cicho salę.

Otwieram szeroko oczy.

– To nie jest mój…

– Nie obchodzi mnie, czym dokładnie jest wasza relacja – przerywa oschle mój cichy protest. – Moje zajęcia to nie klub miłośników kawy. – Chrząka i wskazuje dłonią prezentację. – Wracając do tematu…

Zamorduję go z zimną krwią.

Kiedy tylko West odwraca ode mnie wzrok, a studenci wracają do gapienia się na ekran, w okamgnieniu zgarniam telefon z blatu. Moje kciuki poruszają się po ekranie z prędkością światła, gdy wystukuję wiadomość do Ace’a.

Violet: Co Ci strzeliło do głowy?! Jeśli przez Ciebie West się na mnie uweźmie, powyrywam Ci nogi z dupy!

Przygryzam wnętrze policzka, gdy wiadomość zostaje od razu przeczytana. Zupełnie tak, jakby Ace na nią czekał. Para chyba bucha mi z uszu na widok jego odpowiedzi.

Ace: Napij się kawki. Bez kofeiny wychodzi z Ciebie paskuda.

Sapię cicho i wściekle stukam po ekranie.

Violet: Zabiję Cię! Przysięgam!

Ace: Z przyjemnością będę czekać na Twoje próby, paskudo.

Violet: I przestań tak na mnie mówić!

Ace: Wypij kawę.

Jestem bliska wybuchnięcia krzykiem, ale udaje mi się go w sobie zdusić. A potem dociera do mnie, że w sali nastała grobowa cisza.

Z ociąganiem podnoszę głowę i… przerażona, zauważam, że Westa nie ma przy mównicy. Z mocno bijącym sercem spoglądam w prawo.

Przełykam z trudem ślinę, napotykając chłodne spojrzenie profesora.

Och, Boże.

Otwieram usta, ale on jest szybszy.

– Proszę opuścić salę – mówi oschle i rusza w dół schodów.

– Ale…

– Natychmiast! – rozkazuje ostro, nawet się nie odwracając. – Mój czas jest zbyt cenny, żebym go marnował na kogoś, komu nie zależy na wiedzy.

– Ale… – Milknę w tej samej chwili, w której otwiera drzwi i posyła mi sugestywne spojrzenie.

Wcześniej miałam czerwone policzki i uszy. Teraz już chyba nawet dekolt i szyja pokryte są szkarłatem. Zawstydzona, spuszczam głowę i szybko zgarniam swoje rzeczy do torby. Drżącą ręką chwytam ciepły kubek i na miękkich nogach zbiegam po schodach. Mijając Westa, nie podnoszę głowy, ale mamroczę ciche przeprosiny.

– Proszę się przygotować z dzisiejszego tematu zajęć we własnym zakresie – rzuca mi na odchodne, a następne, co słyszę, to głośne trzaśnięcie drzwiami i przekręcenie klucza w zamku.

Opieram się plecami o ścianę i zaciskam mocno powieki, żeby się nie rozpłakać. Nie, nie ze smutku, tylko z wkurwienia. Oddycham szybko, gwałtownie wciągając powietrze do płuc. Wbijam paznokcie w wolną dłoń, żeby jakoś opanować nieprzyjemne dreszcze przebiegające po ciele.

Nie wiem, ile minut mija, ale wreszcie nastaje moment, w którym moje mięśnie się rozluźniają.

Spokój nie trwa jednak długo, bo zaraz dociera do mnie rozbawiony głos Ace’a:

– Wywalił cię?

Podnoszę głowę i posyłam mu rozwścieczone spojrzenie.

A jego twarz jak zwykle wygląda niczym wykuta ze stali. Zero mimiki. Czegokolwiek. W zielonych oczach tańczą iskierki rozbawienia, ale od całej reszty biją chłód i obojętność.

Gdybym nie znała go lepiej, pomyślałabym, że właśnie się nade mną znęca. Ale wiem, że tego nie robi, po prostu ma inne priorytety w życiu i nie rozumie, dlaczego tak zależy mi na studiach.

– Zabiję cię – warczę i walę go pięścią prosto w tors. – Jeśli on mnie udupi, to cię wypatroszę!

Ace unosi brew i przechyla lekko głowę, jakby z zaciekawieniem.

– A w jaki sposób byś to zrobiła? Nożem do masła? – rzuca ze śmiechem.

Zaciskam zęby i prycham, po czym bez słowa go wymijam. Nawet upicie łyka kawy – mojej ulubionej dyniowej latte, tak na marginesie – nie pomaga w uspokojeniu nerwów. Żwawym krokiem kieruję się do wyjścia, nie zważając, że Ace za mną krzyczy.

– Ej, strzeliłaś focha?! – Ściska mnie lekko za ramię i odwraca w swoją stronę.

Robi to jednak tak niespodziewanie, że machinalnie mocniej ściskam kubek w dłoni. Wieko wyskakuje, a zawartość wylewa się na moją białą koszulę.

Tę ulubioną.

Jedno zerknięcie na rozszerzone oczy Ace’a wystarcza, żebym już wiedziała, że właśnie w tym momencie dociera do niego powaga sytuacji.

– Kurwa – sapie.

Posyłam mu mordercze spojrzenie, podczas gdy on zrzuca z ramion skórzaną kurtkę i zarzuca mi ją na ramiona.

– Cycki ci widać.

Ręce mi opadają.

Dosłownie.

Wylewam przy tym resztę kawy na schody i wpatruję się beznamiętnym wzrokiem w Ace’a, ale nic nie mówię. Zupełnie nic. Milczę, bo mnie zatyka. Ja wiem, że on ma kompletnie inne podejście do życia niż ja, ale czasem zachowuje się jak gówniarz, który nie dba zupełnie o nic. A jest ode mnie starszy o cztery lata, na litość boską!

– Zapłacę ci za pral…

– Daruj sobie – mamroczę i wyrzucam pusty kubek do kosza. Przy okazji poprawiam kurtkę i zapinam ją niemal pod samą szyję, żeby ukryć plamę wielkości Grenlandii.

Natychmiast otula mnie przyjemny zapach Ace’a – mieszanka drewna, dymu i benzyny. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, on naprawdę dobrze pachnie. I chyba tylko ten zapach sprawia, że nieco się uspokajam. No i to, że ten idiota wyręcza sprzątaczkę i zmywa kawę, którą – przez niego! – rozlałam.

– Kupię ci nową – mówi ze skruchą tuż po tym, jak oddaje mopa i wiadro, a na koniec wylewa na dłonie żel antybakteryjny.

Świr.

– Już chyba nie potrzebuję kofeiny. Wystarczająco mnie wnerwiłeś.

– Powiedziałbym, że nie chciałem, ale… – Milknie, unosząc nieznacznie kącik ust.

– Jezu, jak ja nienawidzę tej twojej prawdomówności! – Wyrzucam ręce do góry. – Nie mógłbyś czasem skłamać i choć przez chwilę udawać, że jest ci przykro?

Śmieje się cicho.

– Ależ jest mi przykro. Lubię tę koszulę.

– Ace… – Wzdycham ciężko, zaciskając palce na nasadzie nosa. – Ty jesteś niereformowalny.

– Ale i tak mnie kochasz, moja słodka Dyńko.

Odskakuję od niego w tej samej chwili, w której wsuwa mi palce we włosy. Walę go pięścią w ramię i celuję palcem wskazującym w twarz.

– Jeszcze raz zmierzwisz mi włosy, a przysięgam na Boga, że przebiję ci opony w tej twojej małej bestyjce! – Staram się zachować poważny wyraz twarzy, ale to nie jest takie proste, kiedy w jego oczach błyska panika, a kpiący uśmieszek znika z ust. – Co? – kpię. – Teraz się boisz?

– Jesteś diablicą.

– To już nie paskudą? – Unoszę brew.

– Paskuda jest zarezerwowana na momenty, w których jesteś nieznośna, ale nie grozisz mojej dziecince.

– Och, no widzisz… – Cmokam i uśmiecham się słodko. – Może sprawdzę, czy da się nożem do masła przeciąć…

– Nawet nie kończ tego zdania! – protestuje, zatykając mi usta szorstką dłonią.

Liżę jej wnętrze, a Ace natychmiast zabiera rękę. Nienawidzi, gdy to robię, ja natomiast nie przejmuję się zarazkami. Więcej jest ich pewnie na plastikowych wieczkach od kawy.

– To mnie nie wnerwiaj – burczę i ruszam w dół schodów. – A teraz odwieź mnie do mieszkania. Muszę się przebrać.

– Tak jest, królowo! – Salutuje.

– Jezu… – mamroczę do siebie. – Przypomnij mi, dlaczego ja się z tobą przyjaźnię, Ace – proszę, gdy pomaga mi wsiąść na motocykl.

– To proste – odpowiada luźno. – Kochasz moją szczerość i nie potrafisz sobie wyobrazić życia beze mnie. Wiesz… byłoby zbyt nudne i pospolite.

Nie odpowiadam mu. Nie dlatego, że się nie zgadzam i nie mam ochoty na kłótnię. Nie. Nie odpowiadam, bo ma rację.

Naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie bez niego życia. Jest chyba jedynym człowiekiem, u którego ze świecą szukać fałszywości.

2. Nigdy nie sypiaj z klientkami

Ace

– Ej, Walker? – Głos Mike’a dociera do mnie przez drażniący uszy hałas szlifierki.

Wyłączam urządzenie i odwracam się w stronę kumpla. Przecieram przedramieniem pyłek z okularów ochronnych, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko pieprzoną mgłę. Nienawidzę tej roboty, ale dzięki niej mogę przynajmniej opłacić klitkę niedaleko wypasionego mieszkania Violet.

– Co jest?

Sięgam po wodę i upijam kilka łyków. Niby mamy wrzesień, ale jest gorąco jak w cholernym piekle.

– Dwa tygodnie temu wstawiałeś drzwi do garderoby w domu…

– …przy Nelson Drive. Pamiętam – kończę za niego, kiwając głową. – Coś z nimi nie tak?

– Właśnie dzwoniła właścicielka i zgłosiła, że nie da się ich otworzyć. Możesz do niej podjechać?

Wzdycham i spoglądam na stos nieoszlifowanych desek, a potem z powrotem wbijam wzrok w Mike’a.

– Jeśli tam teraz pojadę, to nie wyrobię się dziś z robotą, a Nicholas miał bejcować.

– Przesuniemy to na jutro. Babka brzmiała na podirytowaną. Marudziła, że zapłaciła kupę szmalu za coś, co nie działa.

– Gdy kończyliśmy robotę, to wszystko działało bez zastrzeżeń. – Ściągam okulary i zaczepiam o szlufkę w spodniach. – Ale dobra. Pojadę, skoro trzeba.

– Dzięki, Ace. – Klepie mnie w ramię i wciska do ręki kluczyki. – Weź ciężarówkę, żebyś się nie wypierdolił z narzędziami na motocyklu.

Śmieję się pod nosem, kręcąc głową. Kto jak kto, ale ja w życiu bym się nie wyjebał na mojej dziecince. Nie mówię tego jednak, bo jeszcze mi nie odbiło. Przynajmniej nie stracę paliwa za bezcelowe jeżdżenie w tę i we w tę.

Kilka minut później wchodzę do ciężarówki. Zanim jednak uruchamiam silnik, sprawdzam telefon i parskam śmiechem na widok nieprzeczytanej wiadomości.

Violet: Netflix, chill & pizza?

Ace: Kurwa, czy Ty właśnie zaproponowałaś mi seks?

Krztuszę się śmiechem, wyobrażając sobie, jak otwiera szeroko oczy i czerwienieje na policzkach. Potem zapewne fuka pod nosem i wściekle stuka palcami w ekran.

Violet: Czy Ty się czegoś naćpałeś? Wyślę Cię na badania moczu.

Violet: W którym momencie niby zaproponowałam Ci seks, co?

Wybucham gromkim śmiechem.

Ja pierdolę, ona jest… Brak mi słów.

Ace: Zapytaj wujka Google, co oznacza „Netflix & Chill”.

Nie czekam, aż mi odpisze, bo to może trochę potrwać, tylko uruchamiam silnik i wyjeżdżam z podjazdu. Jestem mniej więcej w połowie drogi do domu przy Nelson Drive, kiedy telefon się rozdzwania, a po wnętrzu niesie się głos Świnki Peppy: „Pumpkin party time is here, it only happens once a year. Be spooky and cooky. Have fun with your friend…”.

Podnoszę tyłek, nucąc pod nosem piosenkę, którą Violet złośliwe przypisała do swojego kontaktu dwa lata temu, a ja do tej pory jej nie zmieniłem. Po co? Cholera, przecież to idealna piosenka dla mojej Dyńki.

Wyciągam telefon z przedniej kieszeni, po czym – nie przejmując się przepisami drogowymi – akceptuję połączenie i przytykam urządzenie do ucha.

– To co? Mam wziąć truskawkowe gumki z prążkami? – rzucam poważnie, z trudem nie wybuchając śmiechem. Violet na bank jest zmieszana, zirytowana i zaczerwieniona. – Mogę też poszukać takich o smaku dyni…

– Czy tobie wszystko musi kojarzyć się z seksem? – mruczy, lekko zirytowana, ale wiem, że tak naprawdę hamuje rozbawienie. Gdyby przeszkadzał jej mój charakter, przez tyle lat już by się z tym wygadała.

– Seks jest zajebisty, Dynieczko.

– No co ty nie powiesz… – burczy.

– Wiesz, zawsze mogę ci pokazać, przynajmniej stracisz wianuszek z kimś, kto potrafi to robić.

– Jezu, Ace… – Wyraźnie słyszę, że wali dłonią w czoło. – Ja nie mam do ciebie siły. Nie chodziło mi o seks, idioto, tylko o pizzę w towarzystwie jakiegoś filmu akcji i mojego przyjaciela. Jesteś mi zresztą winny za tę akcję przedwczoraj na uczelni, dupku.

Zwalniam i parkuję obok piętrowego domu z białym płotem – idealnego przykładu budynku, o którym marzy Violet. To plus dwójka dzieci, dobrze zarabiający mąż i labrador.

– Przecież wiem. – Śmieję się. – Tylko się z tobą droczę.

Mogę się założyć, że właśnie przewraca oczami.

– To przyjedziesz?

– Jasne. Będę…

– Przyjedź prosto po pracy.

Mimowolnie zaciskam zęby z lekkiej irytacji.

– Stać mnie na rachunki za wodę.

– Ace…

– Wykąpię się w domu, więc będę koło siódmej. Muszę kończyć. – Rozłączam się, zanim zdołałaby coś powiedzieć.

Nie chce mi się z nią po raz kolejny dyskutować na temat mojej sytuacji finansowej. Wiem, że nie robi tego złośliwie, tylko z czystej sympatii, ale nie potrzebuję, żeby mnie niańczyła.

Wyskakuję z auta i zgarniam z paki skrzynkę z narzędziami. Przy furtce nie ma dzwonka, więc wchodzę na ścieżkę i ruszam w stronę domu. Zanim docieram do schodów, drzwi się otwierają, a w progu staje kobieta w szlafroku. Mogłaby być moją matką.

O ja pierdolę.

Udaję, że nie dostrzegam, jak prześlizguje po mnie spojrzeniem, uśmiechając się z satysfakcją.

Dlaczego ja mam, kurwa, takiego pecha?

– Dzień dobry, pani Mullins.

– Panno – poprawia mnie, otwierając szerzej drzwi. – Cieszę się, że był pan w stanie tak szybko przyjechać. Nawet nie zdążyłam się przebrać… – Wskazuje dłonią na siebie. Nie ma na palcach pierścionków.

– Żaden problem. – Chrząkam. – To co dokładnie jest nie tak?

– Och, no wie pan… – Zamyka drzwi wejściowe i rusza w stronę schodów, kręcąc przy tym biodrami.

Dobra, przyznaję – gapię się na jej tyłek. Ale kto by się nie gapił? Mimo że babka ma pewnie ze czterdzieści lat, to wygląda całkiem nieźle. Pewnie chodzi co chwilę do kosmetyczki i wstrzykuje sobie kwasy, czy co tam jest teraz w modzie. Niemniej… najważniejsza zasada brzmi: „Nie sypiaj z klientkami”. Nawet jeśli jakaś jest chętna. A panna Mullins najwyraźniej jest. Skąd to wiem? Bo gdy tylko podchodzę do drzwi od garderoby i ciągnę za rączkę, one bez problemu się przesuwają.

– Och! – Kobieta klaszcze z przesadną radością. – Naprawił je pan!

– Wcale…

Milknę, gdy zaciska dłoń na moim bicepsie. Unoszę brwi i posyłam jej zaskoczone spojrzenie, podczas gdy ona ściska mnie kilka razy.

– Nic dziwnego, że to dla pana żaden problem, skoro ma pan taaakie mięśnie.

Ja pierdolę.

Mam ochotę walnąć się dłonią w czoło, aż echo uderzenia dotarłoby do Violet na drugim końcu Fayetteville, ale się przed tym powstrzymuję. Chrząkam tylko i powoli się odsuwam, wyswobadzając z nieco natrętnego uścisku.

– Nasmaruję prowadnicę, może faktycznie jest gdzieś za sucho i kółka nie mają poślizgu.

Odwracam się plecami do kobiety i odstawiam skrzynkę z narzędziami na podłogę. Wlazłem jej do sypialni w brudnych buciorach, ale ona nic na to nie mówi, więc ja tym bardziej nie zamierzam się odzywać. Jeszcze tego by brakowało, żeby moje zrzucenie obuwia odebrała w niewłaściwy sposób.

Raz-dwa rozprawiam się z drzwiami. Wątpię, żebym musiał to robić, ale liczę, że babka już nie będzie wydzwaniać. Chowam smar do skrzynki i wstaję z kucek, kiwając głową w stronę wyjścia.

– Skorzystam jeszcze z łazienki, żeby umyć ręce – informuję ją i zabieram swoje graty. Nie czekam, aż mi pozwoli, bo chcę się stąd jak najszybciej wynieść.

Myję się pospiesznie pod złoconym kranem. Kobieta musi być dziana.

– Dobra. – Wychodzę na korytarz i niemal wpadam na klientkę.

Stoi tak blisko, że czuję ciężki zapach jej perfum. Z trudem się nie krzywię.

– Jeśli to wszystko, to będę się zbierać…

– Właściwie… – Uśmiecha się i mruga kilkakrotnie, jakby próbowała wachlować się rzęsami.

Kurwa.

Tego spojrzenia nie da się pomylić z żadnym innym, szczególnie że jej dłoń wędruje w stronę paska, którym zawiązała szlafrok.

Czy ja się, kurwa, znalazłem na planie Pornhuba, czy co, kurwa?

– Pani Mullins…

– Panno – przerywa mi stanowczo, rozsuwając jedwabny materiał.

Chwytam ją za nadgarstek i przyciągam do siebie, żeby powstrzymać przed kolejnym ruchem.

Sapie cicho, jakby z zaskoczenia, podczas gdy ja cedzę przez zaciśnięte zęby:

– Źle pani trafiła, panno Mullins. Jest pani piękną kobietą, ale nie w moim guście.

Mina jej rzednie. W oczach zaś błyska zawód.

Natychmiast rozluźniam uścisk wokół jej ręki, a ona się odsuwa i z powrotem zawiązuje szlafrok. Przez moment wygląda, jakby miała się rozpłakać, co mnie nieziemsko wkurwia, bo nie ma ku temu żadnego powodu. Na szczęście ani jedna łza nie spływa po jej lekko zarumienionych policzkach.

– Za stara, co? – rzuca sucho, chyba zbyt sucho, żebym uwierzył, że moje odrzucenie jest jej obojętne.

– Nie… – Chrząkam. – Nie w tym rzecz. – Próbuję się uśmiechnąć, ale mi to nie wychodzi. To nie Violet, żebym był w stanie się na tyle wyluzować i obdarować kogoś uśmiechem. – Jestem gejem, panno Mullins.

W sumie nie wiem, po chuj to mówię. Równie dobrze mógłbym, kurwa, wyjść z tego domu i nigdy nie wrócić, ale ta kobieta nic mi nie zrobiła, więc nie potrafię tak po prostu olać jej skrzywdzonego spojrzenia.

Ech, kurwa. Będę się smażyć w piekle. Dobra, może jednak nie będę. Co prawda nie jestem gejem, ale biseksualny już tak, więc… Aż tak bardzo nie skłamałem, nie?

Mam ochotę wybuchnąć śmiechem na widok jej rozszerzonych oczu i powiększających się rumieńców na policzkach.

– O Boże! Zrobiłam z siebie kretynkę!

– Spokojnie – rzucam luźno, kierując się schodami na parter. – Nie zrobiła pani z siebie kretynki, właściwie to zrobiła mi pani dzień i poprawiła samoocenę.

– Naprawdę? – sapie, zdumiona. – Ale ja…

– Niech może pani spróbuje jakiegoś portalu randkowego, czy czegoś – przerywam jej, otwierając drzwi wyjściowe.

– Chyba jestem na to za stara.

Kręcę głową.

– Wiek to tylko liczba, panno Mullins. – Skłaniam się szybko i odchodzę w stronę ciężarówki tak żwawym krokiem, jakby się za mną paliło.

Wpadam do środka, uruchamiam silnik i odjeżdżam z piskiem opon. Dopiero za zakrętem wybucham gromkim śmiechem.

Ja pierdolę, tylko ja mogę mieć takie przeboje. Tylko, kurwa, ja.

Violet chyba posika się ze śmiechu.

***

Od dobrych dwudziestu minut słyszę chichot i chrumkanie przyjaciółki. Zanosi się śmiechem, odkąd opowiedziałem jej o sytuacji sprzed kilku godzin. Policzki ma tak czerwone, jakby przesadziła z opalaniem, a tusz do rzęs kompletnie jej się rozmazał.

– Dobra. Już – sapie i zaciska mocno usta, gapiąc się na mnie z rozbawieniem. Nie mija nawet pięć sekund, a znowu zaczyna się histerycznie śmiać. – Dlaczego ty zawsze masz takie przygody?!

– A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć? – burczę z udawaną irytacją. – Może mam na czole napis: „Bzykam, co popadnie”, a o tym nie wiem?

Nawet nie kończę mówić, a ona znowu zaczyna się chichrać.

Z głośnym westchnieniem opadam plecami na kanapę i upijam łyk zimnego budweisera. Mimo że mam naburmuszoną minę, to wewnątrz jestem rozluźniony i szczęśliwy. Lubię śmiech Violet. Po stokroć wolę, jak się ze mnie nabija, niż jak siedzi z kijem w dupie i stara się wyglądać poważnie.

– Okej… – Oddycha głośno i podskakuje na kanapie, potrząsając ramionami, jakby się otrzepywała. – Już jestem spokojna.

Unoszę kąciki ust.

– Cieszę się, że moje przygody cię rozbawiły, Dyńko.

Uderza mnie lekko w ramię, zanim opiera o nie policzek i wzdycha, jakby z rozmarzeniem.

Otaczam ją luźno ramieniem, a jej twarz ląduje na mojej piersi. Violet wtula się jak małpka, mimo że nie odwzajemniam jej gestu w żaden sposób. Wewnętrznie czuję blokadę przed taką bliskością, ale to przecież Violet. Nie potrafię jej odepchnąć.

– Czyli możemy już przejść do oglądania filmu? – upewniam się.

– Uhm… Za chwilkę – mamrocze i przekręca głowę, żeby na mnie spojrzeć.

Zerkam na nią z góry z uniesioną brwią, gdy odgarnia blond kosmyki z czoła. Przesuwam kciukiem pod jej okiem, zbierając resztki zaschniętego tuszu, podczas gdy ona przygryza wnętrze policzka. W niebieskich oczach czai się ciepło i lekkie wahanie.

– No, wyduś to z siebie – rzucam ze śmiechem. – Przecież widzę, że chcesz coś powiedzieć.

– Nie bądź na mnie zły, gdy proponuję ci pomoc, Ace – szepcze.

Przymykam powieki i wzdycham głośno, odwracając wzrok. Zanim się odzywam, mija kilkanaście długich sekund.

– Nie jestem zły, tylko…

– Tylko?

– Zirytowany.

– Ale ja nie chciałam, żebyś źle to odebrał.

– Wiem, paskudo. – Pstrykam ją w nos, przez co zabawnie go marszczy. – Naprawdę stać mnie na rachunki.

Mruga kilkakrotnie, a kiedy jestem już niemal pewny, że zacznie protestować, ona wreszcie idzie po rozum do głowy.

– Przysięgasz?

– Przysięgam.

Unosi dłoń i wystawia najmniejszy palec.

– Na mały paluszek?

Parskam śmiechem i kręcę głową, ściskając jej drobny, delikatny palec swoim.

– Na mały paluszek.

Uśmiech natychmiast rozświetla jej twarz, a w mojej piersi rozlewa się ciepło. Nie wiem, co bym zrobił bez tej małej, słodkiej wariatki. Jest jedyną stałą w moim popapranym życiu.

3. Książę na czarnym harleyu

Violet

Ledwo opuszczam halę przylotów po trzygodzinnym locie, a już wpadam w ramiona taty. W moje nozdrza natychmiast uderza woń drzewa sandałowego, od zawsze i na zawsze kojarząca mi się właśnie z nim – z moim tatą. Człowiekiem, który wskoczyłby za mną w ogień.

Ściska mnie mocno, bardzo mocno, a ja robię dokładnie to samo – przynajmniej do momentu, w którym mogę jeszcze oddychać.

– Zaraz mnie udusisz, staruszku – stękam.

– Zaraz ci wybiję z głowy tego staruszka. – Wbija mi żartobliwie palec między żebra, ale jednocześnie rozluźnia uścisk. Odsuwa się, ściskając mnie za ramiona, po czym obrzuca uważnym, pełnym skupienia spojrzeniem. – Pięknie wyglądasz, córeczko.

Uśmiecham się i udaję, że dygam, na co parska śmiechem i kręci głową.

– Twoja matka zdecydowanie za dużo czasu spędza na wpajaniu ci tych idiotyzmów. – Macha dłonią.

– Nie kazała mi dygać. – Bronię jej właściwie z automatu; jak zwykle w takich momentach.

– Ale nie powiesz mi, że nie wysłała ci wytycznych, w co masz być dzisiaj ubrana. – Posyła mi sugestywne spojrzenie.

Trudno się z nim nie zgodzić, skoro mam na sobie materiałowe spodnie, jasną koszulę i kremowy żakiet. Czuję się, jakbym miała co najmniej trzydzieści lat, a nie dwadzieścia. Nie odpowiadam mu jednak słowami, tylko wzruszam obojętnie ramieniem. Nie przyjechałam do Little Rock po to, żeby po raz kolejny obserwować, jak moi rodzice nie potrafią się dogadać z powodu jakichś tam pierdół.

– Może już chodźmy? – Wsuwam dłoń pod jego ramię. – Chyba nie chcesz się spóźnić na obiad z panią Vance, prawda?

– Tak. – Chrząka. – Tak, tak. Chodźmy.

Kiedy nie wiesz, jak zakończyć niewygodną rozmowę, skieruj ją na temat aktualnie zaprzątający głowę taty: przyszłoroczne wybory na prokuratura generalnego. Będzie w nich startować jego znajoma – Kaitlynn Vance.

– Robert też będzie? – pytam, gdy tylko wsiadamy do czarnego cadillaca. Uśmiecham się do kierowcy, ale ten nie zwraca na mnie uwagi, tylko zatrzaskuje drzwi i wraca na swoje miejsce.

Niewychowany bufon.

– Tak. Obiecał, że przyjedzie – odpowiada z roztargnieniem, przesuwając palcem po ekranie telefonu. – Cholera.

– Co się dzieje?

Nie spogląda na mnie. W żaden sposób nie pokazuje, że mnie usłyszał. Gapi się na telefon, napinając mięśnie szczęki.

Żołądek ściska mi się z nerwów. Z trudem powstrzymuję się, by nie hiperwentylować. Nienawidzę takich momentów, w których coś jest wyraźnie nie tak, a ja nie mam pojęcia, co dokładnie. Nie cierpię, gdy coś nie idzie zgodnie z planem.

Z niemałym wysiłkiem odwracam wzrok od ojca i skupiam się na widoku za oknem. Nie odczuwam nostalgii ani przyjemnego ciepła w okolicy serca, gdy dostrzegam znajome drzewa i budynki. Co z tego, że wracam do miejsca, w którym spędziłam większość życia, skoro w żaden sposób mnie to nie cieszy?

Wzdycham cicho i sięgam do torebki po telefon. Nikły uśmiech formuje mi się na ustach na widok nieprzeczytanej wiadomości.

Ace: Czy moja Dyńka wylądowała bezpiecznie? Nie trąbią w telewizji o katastrofie lotniczej spowodowanej histerycznym śmiechem pilotów na widok żakieciku, więc chyba tak.

Kręcę powoli głową, przymykając na moment powieki. To ciepło, które powinno się we mnie pojawić, kiedy tylko wyjechaliśmy z lotniska, właśnie teraz daje o sobie znać. Rozchodzi się przyjemnie po piersi, wprawiając moje ciało w lekkie drżenie.

Nie jestem idiotką. Już od dawna moim domem nie jest Little Rock, ale Ace Walker. Chłopak… Hmm, właściwie powinnam chyba powiedzieć mężczyzna, skoro ma dwadzieścia cztery lata… Nieważne. W każdym razie to on jest moim domem. Odkąd pierwszy raz usłyszałam jego głos – dobre dziesięć lat temu. Mieszkał wtedy na drugim końcu Arkansas, ale to nam nie przeszkodziło w utrzymywaniu stałego kontaktu. Zabawne, że jeden głupi list, napisany w podstawówce, sprawił, że znalazłam przyjaciela od serca.

Violet: Doleciałam, frajerze.

Ace: To dobrze. Udanej wizyty, paskudo.

Przewracam oczami i chowam telefon do torebki. Mam idealne wyczucie czasu, bo właśnie zatrzymujemy się na podjeździe. Uśmiecham się szeroko na widok Roberta stojącego w drzwiach. Właściwie zanim kierowca zdoła zgasić silnik, ja już biegnę w stronę brata, kompletnie nie przejmując się tym, że mogę stracić równowagę i wypieprzyć się na żwirowej drodze.