Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy spotykają się po latach, on nie kryje nienawiści, jaką do niej żywi.
Layla Peterson przyjeżdża do Vancouver nie tylko po to, aby zdobyć nowe doświadczenie, ale przede wszystkim ze względu na niedokończone sprawy z Xanderem Woodem. Poznali się piętnaście lat temu, kiedy pracowała w kawiarni niedaleko uniwersytetu, na którym studiował mężczyzna. Jednak pewnego dnia kobieta zniknęła, jakby rozpływając się w powietrzu.
Xander nigdy nie zapomniał tego, jak go zraniła. Teraz więc, gdy znowu pojawia się w jego życiu, zamierza zrobić wszystko, aby się na niej odegrać. Jako jeden z partnerów w kancelarii prawniczej, w której Layla będzie pracować, ma ku temu idealną okazję.
Tymczasem intryga jego przyjaciółki sprawia, że Layla wyjeżdża z Xanderem na górską wycieczkę, podczas której dochodzi do załamania pogody. Uwięzieni w chatce, czekając na ratunek, będą musieli ze sobą współpracować, a złe wspomnienia i tajemnice zdecydowanie im tego nie ułatwią.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Lena M. Bielska
Wydawnictwo NieZwykłe
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja:
Agata Bogusławska
Korekta:
Wiktoria Kulak
Karolina Piekarska
Barbara Hauzińska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-329-0
Xanderze,
Alex wygląda jak idealna mieszanka nas. Ma twój cudowny, roztapiający serca uśmiech i jeszcze piękniejsze oczy. Jest równie zarozumiały, co Ty, ale jednocześnie tak samo wrażliwy.
I śmieje się jak Ty.
Jest idealny.
Przepraszam, że nie poznałeś go wcześniej.
Layla
XANDER
Piętnaście lat temu
Jestem już, kurwa, spóźniony. Te pieprzone korki spowodowane robotami drogowymi w centrum doprowadzają mnie do szału. To dlatego w pierwszej chwili nie zauważam dziewczyny o zielonych oczach, wpatrującej się we mnie z zafascynowaniem zza lady kawiarni, ale kiedy już to robię…
Cholera. Jest tak, jakby czas się zatrzymał.
– Xander! – woła właścicielka najpiękniejszych oczu, jakie dane mi było kiedykolwiek ujrzeć.
Nie mam, kurwa, czasu. Za chwilę zacznie się egzamin, ale i tak… Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale czuję się tak, jakby pieprznął mnie piorun. Dosłownie. W moim mózgu chyba następuje jakieś zwarcie, bo totalnie olewam jeden z ważniejszych egzaminów i tak po prostu postanawiam zaprosić dziewczynę na randkę.
Teraz.
– Dzięki… – zerkam na plakietkę z imieniem przypiętą tuż nad pełnymi piersiami, od których z ogromnym trudem odrywam wzrok – …Layla.
Uśmiecha się uroczo, rumieniąc się. Przesuwa po blacie papierowy kubek z karmelową latte i życzy mi smacznego. Chyba zamierza się odwrócić, ale nie pozwalam na to, obejmując delikatnie palcami jej nadgarstek.
– Zaczekaj…
Marszczy brwi i spogląda z lekkim niepokojem na moją dłoń.
Natychmiast ją zabieram.
– Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć.
– Nie szkodzi… Nie przestraszyłam się. – Przygląda mi się niepewnie, ale na szczęście w jej oczach nie błyszczy niepokój, raczej zaciekawienie. – Czy coś nie tak z kawą? Może…
– Umów się ze mną.
Przysięgam na Boga, że nigdy w życiu nie widziałem piękniejszej kobiety od niej. Płomiennorude włosy ma spięte w wysoki kucyk, a w jej zielone oczy – wielkie i okrągłe – mógłbym się wgapiać godzinami. Nie potrafię oderwać od niej spojrzenia. Prędzej zrezygnuję ze studiów niż ze spotkania z nią.
Nigdy, powtarzam: nigdy, żadna kobieta nie sprawiła, że zapomniałem o bożym świecie. Nigdy. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?
Mam ochotę się roześmiać, bo Jax mi w to nie uwierzy. Stwierdzi, że zjarałem się na ostatniej imprezie bractwa tak bardzo, iż dalej mnie trzyma. Pięć dni później.
– Eee…
– Proszę? – Przybieram najbardziej męski wyraz twarzy i dodaję do tego czarujący uśmiech. – Jedna randka. Jeśli ci się nie spodoba, dam ci spokój. Przysięgam.
Ściąga brwi i przygląda mi się sceptycznie. Odnoszę wrażenie, że właśnie toczy ze sobą walkę, prowadzi wewnętrzną dyskusję. Jestem niemal pewny, że odmówi. Dlaczego? Znalazłoby się kilka powodów.
Chociażby mój ciemny kolor skóry.
I nie mam zbyt dobrej reputacji.
Layla przechyla głowę i przygryza dolną wargę, ale nie sądzę, żeby robiła to w celu kokietowania mnie, raczej ciągle się zastanawia.
Nigdy nie należałem do cierpliwych osób, ale tym razem naprawdę grzecznie czekam. Plułbym sobie w brodę, jeśli odwróciłbym się teraz na pięcie i wyszedł z kawiarni.
– Kończę zmianę o piątej – mówi w końcu, spoglądając na mnie niepewnie. – Ale żadnych oczekiwań.
Przykładam dłoń do serca i unoszę drugą, trzymając złączone palec wskazujący i środkowy.
– Żadnych oczekiwań. Słowo harcerza.
Parska śmiechem i potrząsa głową, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z harcerstwem mam tyle wspólnego, co ryba z pustynią – czyli niezbyt wiele. Na szczęście nie komentuje tego w żaden sposób.
– W takim razie będę na ciebie czekać o piątej – obiecuję, zerkając na zegarek.
Może, jeśli się bardzo postaram, zdążę jeszcze na egzamin?
– Okej.
Czerwieni się ponownie, a ja uśmiecham się jeszcze szerzej, bo wszystko wskazuje na to, że ja również jej się spodobałem.
Jax nie uwierzy, gdy mu powiem, że idę, kurwa, na randkę.
***
Jaxson patrzy na mnie, jakbym mu powiedział, że nie jestem Czarny1, tylko wysmarowałem się czekoladą. Uniósł obie brwi i rozdziawił usta.
– Co?
– Idę na randkę – powtarzam, na co mruga kilkakrotnie i potrząsa głową.
– Że co, kurwa?
Przewracam oczami i walę go z pięści w ramię, aż się krzywi.
– I za co mnie, kurwa, bijesz? – warczy z irytacją. – Czy ciebie podmienili w nocy? Nie wiem… Naćpałeś się czymś? – Puka się w czoło. – Stary, jeśli masz jakieś kłopoty…
– Weź spierdalaj.
Odwracam się na pięcie, bo teraz to mnie wnerwił. Może i pieprzę się z kim popadnie, a jedyny związek, jaki mnie interesuje, to związek chemiczny o nazwie Tetrahydrokannabinol – dla niewtajemniczonych: THC – ale to nie znaczy, że nie mogę iść na randkę, do cholery!
Jaxson dogania mnie, gdy wychodzę na dziedziniec. Akurat zarzucam kaptur na głowę, bo z nieba leci – znowu – mżawka. Nie potrafię się doczekać czerwca, kiedy termometr wskaże więcej stopni niż sześćdziesiąt pięć.
– Hej, żartowałem! – Śmieje się i szturcha mnie w ramię. Mina mu rzednie, gdy nie zmieniam wyrazu twarzy. Wzdycha. – Sorry. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Spoko.
– Nie, nie spoko. – Kręci głową i klepie mnie po łopatce. – Już będę poważny. Kim jest ta dziewczyna? Studiuje na twoim roku?
– Pracuje w kawiarni niedaleko kampusu. – Macham dłonią w stronę, gdzie, tak mi się przynajmniej wydaje, aktualnie znajduje się Layla. – Ma rude włosy, jest niższa ode mnie, ale to jej oczy… – Milknę, bo orientuję się, że Jaxson mruga jak porąbany.
– Ale cię wzięło – komentuje powoli ze zdumieniem. – I co?
– Zaprosiłem ją na randkę. Zgodziła się.
Jaxson w odpowiedzi obejmuje mnie ramieniem i szczerzy się szeroko.
Sam również się uśmiecham.
Totalnie mnie powaliło, ale nawet teraz, gdy w twarz pada mi nieprzyjemny deszcz, nie potrafię zapomnieć oczu w kolorze ciepłej, przyjemnej zieleni.
***
Punktualnie o piątej czekam przed kawiarnią z bukietem czerwonych róż. Tak, wiem. Typowe. Nie postarałem się. Tylko że pozostałe badyle wyglądały, jakby przejechał po nich walec.
Mijają minuty, a Layli nigdzie nie ma. Rozglądam się, bo może jest jakieś inne wyjście – dla pracowników – ale niczego takiego nie dostrzegam.
Czyżby mnie wystawiła?
Kurwa, naprawdę…?
Myśli odlatują w nicość, gdy tylko Layla wybiega z kawiarni.
– Przepraszam za spóźnienie!
Nie zwracam większej uwagi na jej tłumaczenia, tylko wpatruję się w plaster tuż nad jasną brwią.
– Co ci się stało, do diabła?
Unoszę jej podbródek, wsunąwszy pod niego palec, i przyglądam się z bliska jakiemuś taniemu szmelcowi, który sobie przykleiła.
Dopiero po chwili orientuję się, że zamilkła, a zielone, wielkie oczy wbija w moje usta, które znajdują się zdecydowanie zbyt blisko jej twarzy. Nasza randka ledwo się zaczęła, a ja nie zamierzam traktować Layli jak każdej innej dziewczyny, dlatego chrząkam i odsuwam głowę, nim wpadnie mi do niej głupi pomysł, żeby pocałować małego Rudzielca.
– Więc? – pytam, bo ciągle mi nie odpowiedziała. – Co ci się stało?
– Och. – Dotyka drżącymi palcami brwi i czerwieni się, jakby się zawstydziła. – Spieszyłam się, żeby się nie spóźnić, i uderzyłam się w róg szafki… – Uśmiecha się krzywo, odwracając wzrok.
Och, cholera, ależ ona słodka. Normalnie w tym momencie odwróciłbym się na pięcie i powiedział, że nic z tego nie będzie, bo nie lubię niewinnych dziewczyn, ale ona? Niech mnie piorun trzaśnie, ale strasznie mnie to kręci. Tak bardzo, że ciągle muszę sobie przypominać, żeby jej przypadkiem nie spłoszyć.
Nie sądzę, żeby pozwoliła mi się dotknąć nawet na trzeciej randce. Ale to nic. Poczekam. Coś czuję, że warto.
– Może powinien to zobaczyć lekarz?
– Nie, nie trzeba! – zaprzecza szybko, potrząsając głową, czym wprawia włosy w ruch. – To tylko małe rozcięcie. Nie krwawiło aż tak bardzo – zapewnia i spogląda w dół, na kwiaty, wokół których mocno zaciskam palce.
Uśmiecha się delikatnie i znowu się rumieni, gdy wyciągam bukiet w jej stronę.
– To dla ciebie. – Chrząkam i drapię się po karku, gdy odbiera kwiaty i zanurza w nich lekko zadarty, obsypany piegami nos. – Pomyślałem, że powinienem coś przynieść. Kwiaty są… bezpieczne. Myślałem o czekoladkach, ale nie wiem, czy nie masz na coś uczulenia… Cholera! – Wytrzeszczam oczy. Xander, jesteś debilem! – Nie masz uczulenia na róże, prawda?
– Nie, nie, spokojnie. – Chwyta mnie delikatnie za przedramię, sprawiając, że od tego miejsca przebiega po mnie zaskakująco przyjemny dreszcz. – Nie jestem na nic uczulona. A kwiaty bardzo mi się podobają. Jeszcze od nikogo nie dostałam bukietu.
Kamień z serca.
– Nigdy?
Kręci powoli głową, uśmiechając się niepewnie, po czym zerka w dół, na stopy w nieco znoszonych trampkach, zanim wraca spojrzeniem do mnie i otwiera usta.
Jestem jednak szybszy:
– Na żadnej randce żaden koleś nie dał ci bukietu?
Mamrocze pod nosem odpowiedź, ale chyba źle ją rozumiem.
– Możesz powtórzyć? – proszę z mocno bijącym sercem.
– Nigdy nie byłam na randce…
Przygryza dolną wargę i znowu się rumieni. Zaciska również mocno palce na bukiecie, aż bieleją jej kostki.
– Naprawdę? – sapię. – Ciężko mi w to uwierzyć. – Uśmiecham się łagodnie; mam wrażenie, że jeden niewłaściwy ruch i ją spłoszę, a tego bym sobie nie wybaczył. – Jesteś olśniewająca. Nigdy nikt cię nie zaprosił?
– Nie…
– Huh… – Uśmiecham się szeroko. – To się dobrze składa! Bo to również moja pierwsza randka. Czyli jeśli coś schrzanię, to nawet się nie zorientujesz.
Parska głośnym śmiechem i wyraźnie się rozluźnia, ale potem obrzuca mnie uważnym spojrzeniem i kręci głową.
– Nie musisz kłamać.
– Ale ja nie kłamię!
Unosi brew i macha dłonią, wskazując na mnie od stóp do głów. Nie wiem, o co jej chodzi.
– Co mi teraz pokazujesz?
– Czy ty widziałeś się w lustrze?
– Yyy…
Czyżbym się źle ogolił? Może się zaciąłem? A może mam brudną koszulę?! Szlag!
Spoglądam w dół, na ubranie, ale nie widzę nic niepokojącego.
– Co jest ze mną nie tak?
– „Nie tak”? – Śmieje się, znowu się rumieniąc. – Nic nie jest z tobą nie tak. Wręcz przeciwnie. Po prostu… ciężko mi uwierzyć, że nigdy nie byłeś na randce, skoro jesteś tak cholernie przystojny.
Mrugam.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
Aż wreszcie wybucham gromkim śmiechem, opierając dłonie na biodrach. Kręcę głową i spoglądam na Laylę z rozbawieniem.
– Cholera, prawie zszedłem przez ciebie na zawał. Myślałem, że ci się nie podobam!
– Żartujesz?!
– Nie – mówię całkiem poważnie, klepiąc się po piersi. – Jezu, co za ulga. – Udaję, że wycieram pot z czoła, i wystawiam dłoń w stronę ślicznotki.
A ona ją chwyta. Bez wahania. Spłata nasze palce i uśmiecha się uroczo.
Serce roztapia mi się na ten widok.
Pieprzony ideał.
Trafił mi się pieprzony ideał.
XANDER
Piętnaście lat temu
Trzymam Laylę za dłoń jak jakiś pieprzony licealista, ale nie zamierzam puszczać, bo uśmiech na jej twarzy wskazuje, że bardzo jej się to podoba. Kilka osób z roku już nas widziało i wszyscy posyłali nam zdumione spojrzenia. Na szczęście Rudzielec tego nie zauważył – być może dlatego, że co chwilę na mnie zerka.
Kiedy natomiast zatrzymujemy się przed wielkim, niebieskim szyldem z napisem „Kocia Kawiarnia”, wytrzeszcza oczy. Uśmiech na jej malinowych, pełnych ustach natychmiast się poszerza, zanim tak po prostu się do mnie przytula.
Słodka.
Jest tak kurewsko słodka, że w ostatniej chwili powstrzymuję się przed ściśnięciem jej za tyłek. Boski, krągły tyłeczek…
– Skąd wiedziałeś? – szepcze, unosząc głowę.
Posyłam jej przemądrzały uśmieszek, nim stukam palcem po wizerunku kota na jej czarnej bluzce.
– Zgadywałem.
Rumieni się i oblizuje wargi, nim nagle wypuszcza mnie z objęć i robi krok w tył. Czerwień na jej policzkach natychmiast przybiera na sile. Mam wrażenie, że tym razem zawstydzenie zaczyna ją krępować, bo spuszcza wzrok na trampki.
– Chodźmy. – Chwytam ją za dłoń i prowadzę do wejścia, żeby przestała się już zamartwiać. – Tylko od razu mówię: żadnej próby przekonania mnie do adopcji sierściucha – oznajmiam poważnie, gdy siedzimy już w kącie kawiarni, a pod nogami przebiega mi czarna kulka.
Unosi głowę i przeskakuje wzrokiem pomiędzy moimi oczami, ściągając nieznacznie brwi, aż pojawiają jej się delikatne zmarszczki.
– Dlaczego?
– Nie lubię kotów – oznajmiam bez ogródek.
Rozchyla wargi i mruga kilkakrotnie, po czym rozgląda się po jasnym wnętrzu, jakby szukała odpowiedzi.
Wykorzystuję ten moment, żeby bezceremonialnie się na nią pogapić.
W środku jest zdecydowanie cieplej niż na dworze, więc tuż po wejściu ściągnęła z ramion płaszcz, dzięki czemu mogę teraz podziwiać szczupłe ramiona i wcięcie w talii. Skrzętnie omijam piersi, choć najchętniej ciągle gapiłbym się na to, jak rytmicznie unoszą się pod wpływem spokojnego oddechu. Przesuwam koniuszkiem języka po dolnej wardze i przygryzam ją, spoglądając na krzywiznę szyi.
Ciekawe, czy smakuje równie słodko, jak wygląda. A te włosy…
Uch, cholera.
Poprawiam się na krześle, odczuwając dyskomfort między nogami.
Oczywiście, kurwa, że mi stanął. Któremu facetowi by nie stanął na widok Rudzielca?
Rudzielca, który zgodził się pójść ze mną na randkę, pragnę przypomnieć.
– Z czego się szczerzysz?
Nawet nie zauważam, kiedy Layla ponownie na mnie spogląda.
– Z tego, że tu jestem. Z tobą.
– Ale podobno nie lubisz kotów…
– Nie „podobno”, tylko tak jest.
– Więc nie rozumiem.
Przechylam lekko głowę i wzdycham z rozmarzeniem. Ona jest taka… niewinna! I słodka. Urocza.
Totalnie mi odwaliło na jej punkcie.
Totalnie.
– Ty lubisz koty, więc na pierwszą randkę wybrałem miejsce, które ci się spodoba. Na drugą pójdziemy tam, gdzie mnie się będzie podobać.
Przez ułamek sekundy wydaje się zbita z tropu, ale dość szybko unosi podbródek, jakby chciała pokazać, że jest górą.
– Skąd wiesz, że będzie druga randka?
– Zawsze dostaję to, czego chcę.
– Zawsze?
– Mmmhm… – Kiwam powoli głową i otwieram usta, żeby powiedzieć, że tak, a skoro aktualnie pragnę jej, to właśnie ją dostanę.
Dobrze, że kelnerka właśnie ten moment wybiera sobie na pojawienie się obok stolika, żeby przyjąć od nas zamówienie.
Ogarnij się, Xander, bo ją wystraszysz. Przestań myśleć fiutem!
Tak, wiem, jest zajebista. Ma kształtny tyłeczek, fajne cycki i ładną buźkę, ale ona nie jest jak pozostałe laski na uczelni. Jest wyjątkowa, więc wbij sobie do tego durnego łba, że masz się zachowywać jak dżentelmen!
Z dżentelmenem mam tyle wspólnego, co z harcerstwem.
Nic.
Mimo burzliwej rozmowy z samym sobą udaje mi się złożyć zamówienie na gorącą herbatę i mieszankę ciast, a potem zatapiamy się z Laylą w rozmowie. Tak po prostu. Jakbyśmy znali się od zawsze. To niesamowite, ale im dłużej z nią przebywam, tym bardziej jej pragnę – i to nie pod względem fizycznym.
Layla jest powiewem świeżości. Ma do mnie kompletnie inne podejście niż reszta kobiet, które znam i z którymi się spotykałem. Nie próbuje mnie dotykać. W żaden, kurwa, sposób. I choć na początku mnie to denerwowało, teraz jestem za to wdzięczny. Gdyby mnie dotknęła, obawiam się, że mógłbym złamać obietnicę o trzymaniu rąk przy sobie.
– Więc… Co studiujesz? – pytam w końcu, bo jakoś do tej pory rozmawialiśmy o wszystkim, ale nie o tym.
– Och… Nie studiuję – odpowiada nieco spiętym głosem, po czym schyla się po rudego kota, który od dobrych kilku minut ociera się o jej nogi. – Popatrz, jaki słodziak – mruczy, przytulając policzek do wrednego pyska.
Mrużę oczy na kocura, co on odbiera chyba jako obelgę, bo wydaje z siebie przeciągłe, ostre syknięcie.
– Wredny sukinkot – syczę na niego, sprawiając, że Layla wybucha dźwięcznym śmiechem.
Spogląda mi w oczy z rozbawieniem, potrząsając głową.
– Dlaczego tak niefajnie na niego mówisz?
– Bo jest wredny.
– Skąd wiesz? – Śmieje się.
Unoszę dłoń i wystawiam do góry palec wskazujący.
– Po pierwsze, to właśnie na mnie syknął. – Dokładam drugi palec. – Po drugie, jest rudy. A rude jest wredne… Aua, cholera – mamroczę niewyraźnie, gdy rozum nakazuje żuchwie zacisnąć zęby na języku.
Oczywiście wszystko dzieje się o kilka sekund za późno.
Już mam otworzyć usta na nowo, żeby zacząć się tłumaczyć, ale nie zdążam, bo Layla znowu się śmieje. Czerwienieje nawet na twarzy, ale wydaje mi się, że z rozbawienia, a nie ze złości.
– Rany, gdybyś widział swoją minę… – mówi, z trudem powstrzymując śmiech.
– Rude koty są wredne. To miałem na myśli – mamroczę i spuszczam wzrok na talerz, na którym leżą okruszki po ciastkach.
Jest mi w cholerę głupio. Nie powinienem mówić takich rzeczy. Po pierwsze, ledwo ją znam. Co, jeśli śmiała się tylko dlatego, żeby nie sprawić mi przykrości? To możliwe. Jest taka słodka, że pewnie zrobiła to z uprzejmości…
– Hej…
Serce przyspiesza mi nienaturalnie, gdy delikatna, ciepła dłoń ląduje na mojej. Layla zaciska palce wokół niej, kciukiem przesuwając po wierzchu, a w okolicy mojej piersi buduje się jakieś nieznane mi dotąd ciepło.
Podnoszę głowę i spoglądam w zielone oczy Rudzielca, dostając palpitacji serca. Wyrywam szybko dłoń i rugam się za ten nagły ruch, bo niemal natychmiast dostrzegam na twarzy Layli rozczarowanie.
– Przepraszam, nie powinnam była…
– To nie twoja wina, tylko moja – przerywam jej i oddycham głęboko. – Słuchaj, wyłożę kawę na ławę, okej?
Kiwa powoli głową, nieco niepewnie, wpatrując się we mnie z… żalem? Chyba tak.
– Normalnie nie umawiam się na randki, raczej na jednonocne przygody, ale podobasz mi się. Bardzo. Nie chcę tego schrzanić, a twój dotyk… – Przełykam ciężko ślinę, bo z każdym moim słowem jej oczy robią się coraz większe; jakby się bała. A ja nie chcę, żeby się, do diabła, bała! – Twój dotyk działa na mnie jak cholerny afrodyzjak. Jeśli będziesz mnie dotykać, w końcu nie wytrzymam i złamię obietnicę, żeby trzymać ręce przy sobie. Jesteś piękna, seksowna i…
– Jestem dziewicą – wyrzuca z siebie i milknie, otwierając oczy jeszcze szerzej, jakby była zaskoczona, że powiedziała to na głos.
Ten huk, który słyszeliście, to moja szczęka uderzająca o podłogę.
XANDER
Piętnaście lat temu
Siedzę w loży i gapię się przed siebie, co rusz upijając łyk budweisera. Czuję na sobie wzrok Jaxsona, ale nie zaszczycam go ani jednym spojrzeniem. Jeśli to zrobię, zacznie zadawać pytania, a wtedy będę musiał mu powiedzieć, że stchórzyłem.
Przestraszyłem się dziewicy.
Czaicie? Dosłownie mnie zamroziło, gdy Layla wyznała, że nigdy nie uprawiała seksu.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że jej to powiedziałem. Skądże! Przybrałem najbardziej wyluzowany wyraz twarzy – oczywiście, gdy już pozbierałem szczękę z podłogi – i udałem, że to nic takiego, kiedy w rzeczywistości…
Cholera. Ja się do tego nie nadaję.
A jednocześnie jeszcze bardziej jej pragnę.
Jestem nienormalny.
Co jest ze mną, do diabła, nie tak?!
– Dobra, co jest? – Jaxson ściska mnie za przedramię, gdy znowu chwytam za butelkę.
– Nic.
Prycha kpiąco.
– Stary, kurwa, od trzech minut pijesz z pustej butelki i nawet nie zwróciłeś na to uwagi.
Mrugam kilkakrotnie i spoglądam na alkohol.
Faktycznie. Szkło jest puste. Zupełnie tak jak mój umysł. Normalnie słyszę, jak odbija się w nim echem jedno słowo.
Idiota.
Przecież Layla na pewno zauważyła zmianę w moim nastawieniu. Trzymałem dystans. Nie uśmiechałem się już tak, jak wcześniej.
Uderzam czołem o blat stolika.
Gdy odprowadziłem ją do bloku, po prostu niezręcznie mi pomachała, a ja jej odmachałem.
Idiota razy milion.
– Stary, kurwa…
– Jest dziewicą – mówię, ale nie podnoszę głowy.
Zamiast tego uderzam czołem o stolik. Raz za razem, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia.
– Eee… Co? Czekaj… Co?
Ha, czyli nie tylko ja jestem tym faktem zaskoczony!
– A no.
– Jest… – Jaxson chwyta mnie za włosy i ciągnie do góry, żeby po chwili niemal wepchnąć mi nos do oka. – Dziewicą? To ile ona ma lat? Czternaście?!
Pukam się palcem wskazującym po czole.
– Jebnij się w łeb, Jaxson. Jest pełnoletnia, debilu. Widziałem jej dowód.
Nie widziałem, ile ma lat, ale gdy płaciła, zerknąłem do środka jej portfela i wyraźnie dostrzegłem fioletowy plastik typowy dla Ontario.
– To jakim cudem…? Może nie jest wcale taka ładna, jak ci się… Aua, kurwa! – jęczy, gdy dostaje ode mnie w potylicę.
– Zamknij mordę.
Zaciska szczęki, unosząc dłonie w poddańczym geście. Przygląda mi się przez chwilę w ciszy, po czym wzdycha ciężko.
– Czyli problem rozwiązał się sam. Nie tkniesz dziewicy – oznajmia z pełnym przekonaniem, zanim wstaje. – Chcesz jeszcze jedno? – Unosi puste butelki, trzymając szyjki między palcami.
– Ta – mruczę i wracam do walenia czołem o blat.
Ech, cholera.
***
Szeroko otwarte oczy Layli, gdy podnosi głowę znad kasy, świadczą tylko o tym, że faktycznie nie spodziewała się ponownie mnie zobaczyć.
Uśmiecham się niepewnie, nim kiwam głową w stronę końca lady.
– Masz może chwilę?
Przygryza wargę i zerka w stronę kolejki, której nie ma, po czym spogląda na drugą dziewczynę za ladą. Chyba szuka u niej pomocy, ale ta uśmiecha się do mnie i macha nam dłonią, jakby chciała powiedzieć, że możemy pogadać.
– Proszę. Chciałbym coś wyjaśnić.
Spogląda na mnie i przełyka ślinę, a kiedy myślę, że naprawdę będę musiał błagać ją o rozmowę, wreszcie przytakuje cichym mruknięciem.
Jak tylko odchodzimy na koniec lady, wciskam dłonie do kieszeni spodni. Zamierzam ją przeprosić, ale – do diabła – nigdy tego nie robiłem. Nie musiałem.
A Jaxsonowi się nawet nie przyznałem, że zamierzam naprawić to, co schrzaniłem. Wybiłby mi to z głowy – prawdopodobnie.
– Więc? – Unosi brew, krzyżując ramiona na piersi i przechylając głowę.
Chrząkam i wypuszczam spomiędzy warg długo wstrzymywane powietrze.
– Przepraszam, jeśli wczoraj poczułaś się przeze mnie urażona. Nie taki był mój zamiar.
– W porządku. Przeprosiny przyjęte.
Odwraca się, jakby chciała odejść, ale przechylam się przez ladę i zatrzymuję ją, chwytając za przedramię. Zamiera w bezruchu i spogląda na moje palce owinięte wokół jej ręki, mocno kontrastują z jej bladoróżową skórą naznaczoną milionem piegów.
– Daj mi jeszcze jedną szansę.
– Dlaczego? – Spogląda na mnie; w jej oczach natychmiast dostrzegam ból.
Szlag. Sprawiłem jej przykrość.
– Bo jestem idiotą, któremu cholernie się spodobałaś i który wczoraj zajebiście spędził z tobą czas, dopóki oczywiście tego nie spieprzył – wyrzucam z siebie, nie dbając o to, że ktoś może mnie usłyszeć.
Tak, wiem, Woodowie się nie płaszczą, ale tym razem zrobię wyjątek.
– Daj mi jeszcze jedną – wystawiam przed siebie kciuk i palec wskazujący, niemal je ze sobą łącząc – maleńką szansę. Proszę.
Naprawdę nie wiem, co Layla takiego we mnie widzi, bo ja już dawno powiedziałbym sobie: „Spierdalaj”, ale widocznie coś tam dostrzega, bo uśmiecha się łagodnie i lekko kiwa głową.
– Okej. Kończę dziś o osiemnastej.
Mrugam kilkakrotnie, kompletnie zbity z tropu. Sądziłem, że będę musiał błagać ją na kolanach, żeby dała mi jeszcze jedną szansę, a ona…
– Co cię skłoniło?
– Przepraszam? – Marszczy brwi, jakby nie wiedziała, o co mi chodzi.
– Myślałem, że dłużej zajmie mi przekonywanie cię do zmiany zdania.
Parska cichym śmiechem i kręci głową.
– Użyłeś dwóch magicznych słów.
Unoszę brew, bo nie mam pieprzonego pojęcia, co ma na myśli.
– „Przepraszam” i „proszę”?
Wpatruję się w nią bez słowa, próbując ogarnąć swoim – najwyraźniej ptasim – móżdżkiem, jakim cudem wystarczą jej tylko te dwa słowa. Co jest z tą kobietą nie tak?! Bo nikt mi nie powie, że to normalne – usłyszeć dwa słowa i tyle. Już po wszystkim. Nie trzeba się płaszczyć. Ani nic podobnego.
Co, do…?
– Wydajesz się zaskoczony. – Śmieje się.
Ona. Się. Ze mnie. Śmieje.
Nie do pomyślenia!
Chcę jej odpowiedzieć, że zaskakuje mnie na każdym kroku i jak tak dalej pójdzie, to kompletnie spaczy mi spojrzenie na świat, ale koleżanka ją woła. Okazuje się, że odkąd Layla odeszła na bok, zrobił się dość spory ruch.
Dlatego wreszcie wypuszczam jej rękę z objęć i wciskam ją do kieszeni spodni, żeby przypadkiem nie kusiło mnie dotykanie jej.
– Przyjadę po ciebie o osiemnastej.
– Przyjedziesz? – pyta z niezrozumieniem, na co kiwam głową.
– Zabiorę cię na wycieczkę w fajne miejsce.
Rumieni się, jakby myślała o czymś niestosownym, na co żartobliwie grożę jej palcem. Natychmiast odwraca się plecami i skupia na realizowaniu zamówień, podczas gdy ja ustawiam się na końcu kolejki, żeby zamówić kawę.
Jednak nie mam ochoty stąd wychodzić. Zresztą do szóstej nie zostało wcale tak wiele czasu – zaledwie dwie godziny. W torbie mam notatki, więc mogę się przy okazji czegoś pouczyć.
***
– Co robisz?
Niemal podskakuję na krześle, słysząc tuż obok ucha melodyjny głos Layli. Przykładam dłoń do serca i wpatruję się w nią z udawanym wyrzutem.
– Chcesz mnie zabić?
– Sorki – rzuca luźno i siada na krześle naprzeciwko, zgarniając jedną z kartek od góry do dołu zapełnioną notatkami. – „Prawo autorskie trwa przez całe życie autora…”. – Marszczy brwi i spogląda na mnie pytająco. – Co studiujesz?
– Prawo – odpowiadam luźno, zbierając pozostałe notatki do teczki. – Właściwie to kończę. Potem czeka mnie rok stażu i tyle.
Tak bardzo skupiam się na równym wkładaniu kartek, że dopiero po chwili orientuję się, iż Layla wpatruje się we mnie ze skupieniem.
– Co jest?
– Nic, nic – odpowiada szybko i potrząsa głową, uśmiechając się przepraszająco. – Zamyśliłam się.
– Nad czym myślałaś?
Rumieni się i spuszcza wzrok na kartkę, po czym szybko mi ją oddaje.
Chrząka.
– To gdzie mnie zabierasz? – Zmienia temat.
W ostatniej chwili gryzę się w język, żeby nie zacząć na nią naciskać. Skoro nie chce mówić, o czym myślała, nie mogę tego na niej wymuszać. I tak cud, że ufa mi na tyle, żeby gdzieś ze mną pojechać.
– W fajne miejsce.
– To znaczy?
Zerkam na zegarek. Jest osiemnasta dziesięć. Droga na miejsce zajmie nam jakąś godzinę, może godzinę dziesięć, potem jeszcze piętnaście minut spacerem… Powinniśmy zdążyć.
– Zobaczysz. – Uśmiecham się tajemniczo, nim zgarniam ostatnie kartki i wpycham wszystko do torby. Podnoszę się z krzesła i wyciągam dłoń do Layli. – Idziemy?
Spogląda na mnie niepewnie, jakby jeszcze się wahała, ale w końcu kiwa głową i chwyta mnie za rękę. Splatam nasze palce, jak gnojek ciesząc się z ciepła dłoni Rudzielca.
Matka się ucieszy, gdy jej powiem, że wreszcie znalazłem kogoś, kto zainteresował mnie sobą na dłużej niż pięć minut.
Po wyjściu z kawiarni, od razu skręcam w stronę ciemnozielonego, błyszczącego się GMC. Otwieram drzwi od strony pasażera i czekam, aż Layla wygodnie usiądzie. Kiedy sięga po pas, ten się zacina, za co mam ochotę mu podziękować, ale oczywiście tego nie robię, tylko sprawnie go rozluźniam, pochylając się nad Rudzielcem.
Do moich nozdrzy natychmiast dociera słodki zapach kwiatów, ale nie pozwalam sobie na zbyt długie wąchanie jej, bo to mogłoby się źle skończyć. Zapinam pas i szybko się wycofuję, po czym zatrzaskuję drzwi.
Ogarnij się, do cholery.
***
Layla posyła mi nieco przestraszone spojrzenie, gdy parkuję na parkingu niedaleko latarni, o której istnieniu pewnie nie miała pojęcia. Chyba że zwracała uwagę na znaki. Nie dziwię jej się, że nieco się przestraszyła, skoro wokół nas rozpościera się las. Na szczęście nie jesteśmy tu sami – niedaleko parkuje jeszcze jedno auto, z którego wysiadają dwie dziewczyny.
Jedno spojrzenie na Laylę miętolącą między zębami wargę wystarcza, żebym wpadł na pewien pomysł.
– Zaczekaj tutaj – proszę, nim wyskakuję z fury i ruszam w stronę lasek stojących obok białej hondy.
Gdy tylko do nich podchodzę, obrzucają mnie uważnym spojrzeniem i robią krok w tył.
No tak. Kolor skóry.
Unoszę dłonie, bo nie chce mi się tłumaczyć i irytować, że nic im nie grozi, więc po prostu postanawiam olać ich kiepskie nastawienie.
Kiwam głową w stronę GMC.
– Zabrałem na randkę dziewczynę, na której mi zależy, ale ledwo się znamy i nie chcę, żeby czuła się niepewnie. Możemy się do was przyłączyć? Bo idziecie obejrzeć zachód, tak?
Dziewczyny spoglądają na siebie, nim wzruszają ramionami.
– Jasne. – Uśmiecha się ta pierwsza, blondynka. Wyciąga do mnie rękę. – Zoey.
– Xander.
– Kaylee.
Gdy tylko kończę się z nimi witać, wracam po Laylę. Otwieram przed nią drzwi i wyciągam rękę.
– Poprosiłem tamte dziewczyny, żeby nam towarzyszyły.
Marszczy brwi.
– Po co?
– Żebyś się nie bała, że coś ci zrobię – odpowiadam luźno.
– Ale ja nie…
Unoszę brew i pochylam głowę, posyłając jej spojrzenie mówiące tylko jedno.
Serio?
Wzdycha i przewraca oczami.
– Okej, okej, ale to tylko dlatego, że nie chciałeś mi powiedzieć, gdzie jedziemy – mamrocze i wyskakuje z auta, po czym chwyta mnie za dłoń. Bez wahania. – Dziękuję. To bardzo troskliwe z twojej strony.
– Staram się.
– Właśnie widzę… – mruczy cicho, gdy zamykam pilotem drzwi.
Dołączamy chwilę później do dziewczyn i we czwórkę kierujemy się w stronę latarni. Droga mija nam na pogaduszkach o niczym – choć właściwie to głównie dziewczyny gadają, a ja cieszę się z faktu, że z każdym krokiem Layla wyraźnie staje się coraz bardziej wyluzowana. Kiedy wreszcie stajemy niedaleko latarni, a dziewczyny zostawiają nas samych, co jakiś czas tylko zerkając w naszą stronę, uśmiecham się szeroko.
Niebo zaczęło już przybierać różowy kolor. Zachód słońca będzie spektakularny i mimo że normalnie nie obchodzą mnie takie sprawy, to wiem, że kobiety to lubią. Tak przynajmniej słyszałem. Jakoś nigdy wcześniej się tym nie przejmowałem.
– Ale tu pięknie… – szepcze Layla i mocniej przywiera do mojego boku.
Dopiero teraz się orientuję, że ma na sobie tylko cienką kurtkę, a trochę wieje. Bez wahania sięgam do kołnierza, żeby ściągnąć bluzę, ale Layla mnie przed tym powstrzymuje.
– Zmarzniesz.
– Lepiej ja niż ty.
Przewraca oczami i potrząsa głową, nim zmienia miejsce. Staje przede mną, przyciskając plecy tam, gdzie nie powinna, i chwyta mnie za dłonie, owijając się moimi ramionami.
– Już mi ciepło.
Mnie też.
Nawet się nie waż, kurwa, drgnąć.
Zaciskam mocno szczęki i wyobrażam sobie sześćdziesięcioletnią profesorkę z prawa autorskiego nago. Chyba mi się to nie udaje, bo w pewnym momencie Layla sztywnieje.
Otwieram usta, żeby przeprosić ją za reakcję mojego organizmu, mimo że to nie moja wina, lecz nie jestem w stanie, bo ona robi coś, czego kompletnie się nie spodziewam – spogląda na mnie i uśmiecha się kącikiem ust.
– Domyślam się, że to nie twój telefon.
Przymykam powieki i spuszczam głowę, przyciskając czoło do czubka jej głowy.
Jeszcze nigdy nie było mi tak wstyd, że mi stanął.
Nigdy.
1 Czarny – (z j. ang Black) – odnosi się do ciemnoskórych osób, bez względu na ich narodowość. W rasowym, etnicznym lub kulturowym sensie słowo „Czarny” powinno być pisane wielką literą w celu podkreślenia, że chodzi o osobę, a nie kolor (przyp. aut.).