Four-Leaf Clover - Agnieszka Brückner - ebook
NOWOŚĆ

Four-Leaf Clover ebook

Agnieszka Brückner

4,7

3311 osób interesuje się tą książką

Opis

Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas.

 

Ale nie tym razem.

 

Faith Carver nigdy nie sądziła, że jeden weekend spędzony w Vegas tak bardzo namiesza w jej życiu. Przekonuje się o tym kilka lat później, kiedy niespodziewanie w jej pracy pojawia się obcy facet i twierdzi, że od sześciu lat są małżeństwem.

 

Koszmar.

 

Co gorsza, kobieta nie ma żadnych szans na rozwód i powrót do codzienności, ponieważ lada chwila rusza kampania prezydencka jej ojca i wizerunek rodziny musi pozostać nieskazitelny. Czy może być gorzej?

 

Może.

 

Ian Denmann z nieskrywaną wściekłością przyjął rozkaz ojca, by pozostać w związku małżeńskim, który ma przynieść im same benefity. W końcu kto nie chciałby mieć w rodzinie samego prezydenta?

 

Układ jest prosty – Denmannowie pomogą obecnemu gubernatorowi wygrać wybory, a w zamian ten wesprze ich w interesach. Jest tylko jeden problem – trzeba przekonać Faith do współpracy, co może się okazać nie tak prostym zadaniem.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (123 oceny)
99
14
8
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaGarbalska

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ta pare. Cudownie się czytalo tą historie. Książka tak wciąga czytelnika, ze nie możesz oderwać się od czytania aż nie zobaczysz ostatniej strony. Zerwałam nocke dla Faith i Iana . Było warto !!!
50
Jolanta0505
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Czekałam na tą książkę ale w życiu bym się nie spodziewała takich emocji. To jedna z najlepszych książkę jakie przeczytałam 💚💚💚Nawet się nie zastanawiajcie tylko czytajcie💚💚💚
50
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham, uwielbiam i z całego serca polecam! Będziecie się świetnie bawić 💚🍀
40
ulkazula

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna 😊 nie mogłam się oderwać
30
paulinka992

Nie oderwiesz się od lektury

Cudoooo ❤️❤️❤️❤️🙈🙈
30



Copyright © for the text by Agnieszka Brückner

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Chybińska, Aga Dubicka, Wiktoria Garczewska

ISBN 978-83-68402-86-5 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Prolog

Faith

– Faith, nie bądź taka! Będzie fajnie, obiecuję!

– Ellen, ale co ja mam robić na wieczorze panieńskim twojej siostry? – rzucam, rozbawiona propozycją współlokatorki. – Przecież nawet jej nie znam! Poza tym sama powiedziałaś, że dziewczyny przyjadą po ciebie za niespełna godzinę!

– A tam nie znasz! – fuka. – Taka impreza to właśnie idealna okazja, by się poznać! Co do czasu wyjazdu… Nie masz żadnych planów na ten weekend, a do domu jedziesz dopiero w środę. – Wzrusza beztrosko ramionami.

Przewracam oczami.

– To wciąż…

– Skończ, zdałyśmy zimowe egzaminy, więc coś nam się od życia należy – wchodzi mi w słowo. – Poza tym nie możesz zostawić mnie samej! Wiesz, że bez ciebie wpadnę w jakieś tarapaty! Kto wie, może nawet zgubię się w tym całym Vegas? – podsuwa, po czym pada na kolana i składa dłonie w błagalnym geście. – Nie pamiętasz Kac Vegas? Nie możesz pozwolić, bym podzieliła los Douga!1 Muszę tu przecież wrócić i skończyć te cholerne studia!

Widząc przyjaciółkę w takim stanie, nie mogę powstrzymać śmiechu. Gdy ta jednak nie wstaje z kolan, zaczynam się poważnie zastanawiać nad jej propozycją. Fakt, minione egzaminy były wyjątkowo trudne i powinnyśmy jakoś odreagować, ale żeby od razu w Las Vegas? Ojciec mnie zabije, jeśli się dowie.

– Nikt się nie dowie, przysięgam – zarzeka się, jakby potrafiła czytać mi w myślach. – Wrócimy w niedzielę, a jeśli ktoś zacznie pytać, to powiemy, że spędziłyśmy przedświąteczny weekend z moją babcią. Będzie nas kryć, zobaczysz!

W końcu się łamię.

– Dobra, niech ci będzie… Ale będziemy grzeczne – zastrzegam, gdy w pomieszczeniu rozlega się rozemocjonowany pisk.

– Tak, tak, jak zawsze!

Chowam twarz w dłoniach na jej zapewnienie.

Problem w tym, że w połączeniu z alkoholem my nigdy nie jesteśmy grzeczne…

***

Czterdzieści cztery godziny później…

Budzi mnie czyjeś chrapanie, rozlegające się dosłownie przy moim uchu. Z trudem podnoszę powieki, które niemal natychmiast ponownie opuszczam, gdyż wpadające do sypialni światło jest zbyt rażące.

Chryste, co się stało?

– Pobudka, księżniczki! Za godzinę mamy samolot! – Niespodziewanie w pomieszczeniu rozlega się głośny kobiecy krzyk.

Najostrożniej jak się da, uchylam jedną powiekę tylko po to, by dostrzec rozbawioną twarz Madeline, siostry Ellen. Następnie obracam głowę, by spojrzeć wprost na śpiącą obok przyjaciółkę. Z rozmazanym makijażem wygląda wręcz jak panda.

– Skończ chrapać do mojego ucha – burczę, wciskając łokieć w jej żebra. – Przez ten hałas boli mnie głowa.

– Głowa to boli raczej od nadmiaru tequili. Chyba lepiej, że ten twój romeo nie przyszedł za nami do hotelu, bo dziś rano mógłby się ciebie przestraszyć – stwierdza ze śmiechem Maddie, wskazując na moją twarz.

Okej, rozumiem, że pandy są dwie.

– Romeo? Jaki znowu romeo? – powtarzam skołowana, próbując usiąść na materacu, jednak zawroty głowy i mdłości sprawiają, że ponownie opadam na posłanie.

– Tak właściwie to nie wiem, jak miał na imię, a ty też nie potrafiłaś nam tego powiedzieć, gdy wyciągałyśmy cię z tej śmiesznej kaplicy, a mimo to wciąż powtarzałaś, że to ten jedyny… – Chichocze. – Dobra, zbierajcie tyłki, bo nie możemy się spóźnić na lotnisko – zarządza po chwili, po czym wychodzi z pokoju.

– Czy ty wiesz, o czym ona mówiła? – zwracam się do Ellen.

– O tym kolesiu, z którym się wczoraj chajtnęłaś – mamrocze. – Boże, nie mam siły, by unieść powieki, a co dopiero wstać…

Dobrą chwilę zajmuje mi zrozumienie słów przyjaciółki.

– Czekaj, wzięłam jakiś ślub?!

– Daj spokój, to tylko zabawa. Ślub na niby – precyzuje. – No wiesz, koleś przebrany za Elvisa, plastikowe obrączki za dwa dolce, a na koniec namiętny pocałunek nowożeńców. Niewinne wygłupy… – podsumowuje. – Cholera, chyba będę rzygać – stwierdza niespodziewanie, po czym zrywa się z łóżka i biegnie do łazienki.

Przykładam dłonie do twarzy. Ślub na niby… Co też mi strzeliło do łba?!

No jak to co? Tequila.

Próbuję odtworzyć jakieś fragmenty minionej nocy, lecz docierające z łazienki odgłosy przypominające krztuszenie się kota i we mnie wzbudzają mdłości. W ostatniej chwili wpadam do pomieszczenia, gdzie pochylam się nad umywalką.

Nigdy więcej wieczoru panieńskiego! A już na pewno nie w Vegas!

Rozdział 1

Sześć lat później…

Ian

– Ze ślubu nici – oznajmia Anthony po wejściu do gabinetu.

Z zaciekawieniem unoszę brew.

– Nie żyje? – podchwytuję beznamiętnie, bo małżeństwo, w dodatku z kobietą wybraną przez osoby trzecie, to ostatnie, na co mam ochotę.

– Co to ma znaczyć?! – sapie ojciec, podrywając głowę znad przeglądanych dokumentów. – Przecież wszystko jest już dogadane!

– Wystąpiły pewne komplikacje – stwierdza enigmatycznie nasz prawnik, zająwszy miejsce w fotelu przy biurku.

– Zapłać, komu trzeba, ale dopnij tych cholernych formalności! – Ton taty jasno świadczy o tym, że dla niego temat został zamknięty. – Tymczasem ty, Ian…

– Henry, gdyby tylko chodziło o kasę, to wcale byś mnie tu nie zobaczył – prycha ze złością Tony. – Młody nie może wziąć ślubu – informuje, wskazując na mnie głową – a przynajmniej nie, dopóki pozostaje już w innym związku małżeńskim – dodaje, przenosząc na mnie wzrok.

Yyy…

– Słucham? – bąkam, totalnie oszołomiony.

Mężczyzna sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki, z której po chwili wyciąga kartkę. Następnie bez jakiegokolwiek pośpiechu rozkłada ją i zaczyna czytać:

– Zawarty piętnastego grudnia dwa tysiące siedemnastego roku w Las Vegas z…

– Ian, wyjaśnij mi to natychmiast! – W pomieszczeniu rozlega się krzyk ojca.

– Nie mam bladego pojęcia, o czym on mówi!

– Nic dziwnego, byłeś wtedy totalnie pijany – odzywa się mój młodszy brat siedzący na kanapie pod ścianą, a na jego ustach pojawia się uśmiech. – Choć nie ukrywam, wszyscy myśleliśmy, że ten ślub to żart. Ale numer! – Zaczyna rechotać.

– Skoro on niczego nie pamięta, to ty mi to wyjaśnij – pada surowy nakaz, który od razu ściera z twarzy tego gamonia wszelką wesołość.

– No cóż… – zaczyna niepewnie Erick. – Wieczór kawalerski Johny’ego – rzuca w moją stronę, jakby to miało pomóc mi odświeżyć pamięć. – W klubie, w Vegas, spotkaliśmy tę grupę dziewczyn… – kontynuuje, ale ja wciąż gapię się na niego jak na idiotę. – Dobra, to od początku. – Wzdycha zrezygnowany, po czym przenosi wzrok na ojca i Tony’ego. – Podczas zabawy w klubie spotkaliśmy kilka ponętnych lasek. Zaprosiliśmy je do loży, a w trakcie rozmowy okazało się, że przyjechały do Vegas na wieczór panieński. Każdy wybrał sobie jedną z nich na podryw i w sumie do tej pory nie mam pojęcia, kiedy Ian wyszedł ze swoją z klubu. Dopiero jedna z dziewczyn podniosła alarm, że jej przyjaciółka zaginęła, więc niechętnie kazałem ochronie namierzyć telefon naszego casanovy. – Brat posyła mi szeroki uśmiech, niezwiastujący niczego dobrego. – Znaleźliśmy ich trochę później w kaplicy po drugiej stronie ulicy, gdzie przed Elvisem przysięgali sobie dozgonną miłość.

Przykładam dłoń do ust, bo mam ochotę parsknąć śmiechem, surowa mina ojca każe mi jednak zachować powagę, a nawet wykrzesać z siebie coś w rodzaju skruchy.

– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – kwituję, bo zebrani w gabinecie ewidentnie oczekują, iż ustosunkuję się do opowieści Ericka. – Naprawdę nie pamiętam tego epizodu, ale się domyślam, że to przez nadmiar alkoholu. – Nie dodaję, że dragi wniesione przez kogoś na imprezę również mogły mieć swój udział w całym zamieszaniu. – Poza tym jestem pewien, że gdyby laska nie była gorąca, to niczego bym jej nie obiecywał, a już na pewno nie dozgonnej miłości i to przed jakimś Elvisem – kończę.

Z gardła mojego brata ucieka głośny śmiech, a ja kątem oka wychwytuję, że i Anthony walczy z rozbawieniem. Jedynie ojciec pozostaje niewzruszony, ale cóż, on prawie nigdy się nie śmieje.

– Wiesz, kim ona jest? – zwraca się do swojego doradcy.

– Wiem. Mam jej imię, nazwisko i aktualny adres.

– A więc jedź do niej i załatw podpis na papierach rozwodowych, a jeśli zacznie się stawiać, to wyślij do niej Oscara. Jak dla mnie może ją nawet sprzątnąć, nie obchodzi mnie to. Ogarnij jednak temat jak najszybciej, żeby ten kretyn – wskazuje na mnie palcem – mógł ponownie wziąć ślub, bo nie zaprzepaszczę tak korzystnych układów przez szczeniackie wybryki!

– Myślę, że to zły ruch – stwierdza enigmatycznie Tony, wpatrując się w trzymaną w dłoni kartkę.

– A co według ciebie okaże się najlepszym wyjściem z tej sytuacji?! – ironizuje Henry. – Może mi powiesz, że powinniśmy ją odnaleźć i przedstawić reszcie rodziny?

– Tak właśnie uważam – pada krótka odpowiedź.

Wytrzeszczam oczy, bo nie tego się spodziewałem. W końcu to właśnie tych dwóch dogadało się z Hilltonami odnośnie do mojego ślubu z Cecilie. Zależało im na tym tak bardzo, że nawet nie zapytali mnie o zgodę, a po prostu postawili przed faktem dokonanym.

No, prawie dokonanym.

Przenoszę wzrok na ojca, który wpatruje się w swojego prawnika z dziwną miną. W końcu wyciąga dłoń i bez słowa odbiera z jego rąk już nieco pognieciony papier. Po chwili poprawia okulary na nosie, opiera się wygodniej w fotelu, a na jego ustach pojawia się nikły uśmiech.

Rzucam Erickowi krótkie spojrzenie. Brat wygląda na równie zdezorientowanego sytuacją jak ja, a skoro żaden z nas nie wie, czego się spodziewać, to znaczy tylko jedno – zaraz spadnie jakaś bomba.

– Dobrze, zmieniamy plan działania – informuje w końcu tata. – Erick, ty żenisz się z Cecilie, a Ian odnajduje obecną żonę.

– CO?! – krzyczymy niemal jednocześnie.

– Powiedziałem. – Ucina sucho. – Proszę, tu masz jej dane i aktualne zdjęcie. – Podaje mi zwitek, a ja natychmiast mnę go w dłoni. – Raz już ją urobiłeś, dlatego wierzę, że teraz też ci się uda. Tymczasem ja i Anthony załatwimy resztę – kończy, po czym macha dłonią, odprawiając mnie i Ericka.

Z zaciśniętymi zębami wychodzę z pomieszczenia, a na korytarzu od razu dopada mnie brat.

– Pokaż to – sapie cicho, sięgając do mojej ręki i wciąż tkwiącej w niej kartki.

– A co, chcesz się zamienić? – drwię, nie kryjąc wściekłości. – Sprawdzasz, która ładniejsza?

Drań nie komentuje moich słów, za to rozwija papier i czyta zapisane na nim słowa. Po jego minie mogę stwierdzić, że w końcu pojmuje plan ojca.

– Okej, chciałem ci przywalić za to, że muszę sprzątać po tobie kolejne gówno, ale widzę, że sam wpakowałeś się w większe, więc łaskawie ci odpuszczę – oświadcza w końcu. – I powiem jeszcze, że ci nie zazdroszczę.

Kipiąc wściekłością, obserwuję, jak wciska mi świstek do kieszeni spodni, po czym klepie mnie po ramionach, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.

– Cóż, role się odwróciły, więc skoro teraz to ja zostałem przyszłym panem młodym, to mianuję cię moim drużbą, w dodatku odpowiedzialnym za wieczór kawalerski – informuje. – Tylko wiesz, dla naszego obopólnego dobra, może tym razem z daleka od Vegas? – kpi, a następnie odchodzi w stronę holu, śmiejąc się przy tym głośno.

Puszczam pod nosem wiązankę przekleństw. Pijacki ślub w Vegas? Co też mi wtedy odbiło, żeby dać się zaciągnąć do jakiejś kaplicy?!

A może laska okazała się tak gorąca, że to ja wpadłem na ten pomysł?

Kręcę głową na tę idiotyczną myśl, a następnie bardzo niechętnie wyciągam z kieszeni pomięty arkusz papieru. Od razu skupiam wzrok na zdjęciu kobiety w nadziei, że jej twarz przypomni mi tamtą noc, jednak bezskutecznie.

Ale muszę przyznać, że nawet przyjemnie się na nią patrzy.

Zadowolony, że nie przypomina trolla, zaczynam przeglądać zebrane na jej temat informacje. Czytam wszystko raz, a potem drugi, bo mam obawy, czy oczy nie płatają mi figla. Po trzecim przejrzeniu przewracam stojący pod ścianą niewielki stolik z antycznym wazonem.

Kurwa! Jak ja nienawidzę Vegas!

Rozdział 2

Faith

– Chciałbym, byś od stycznia podjęła pracę w Kapitolu – informuje tata, a ja mimowolnie zaciskam mocniej dłoń na trzymanej słuchawce. – Za chwilę ruszy kampania, potrzebuję cię.

– Tato… – zaczynam błagalnie. – Los Angeles od zawsze było moim domem. Tu się urodziłam, tu skończyłam studia… Tu jest mama… – kończę ciszej. – Nie zmuszaj mnie do przeprowadzki.

– Skarbie, mama od dawna nie żyje – przypomina. – Ja jednak wciąż jestem i brakuje mi córki. Poza tym poczuję się lepiej, gdy w końcu będę mógł mieć cię na oku.

Przygryzam policzek od wewnątrz, lecz nie wytrzymuję i w końcu wypalam:

– Żebym nie popsuła twojego wizerunku w oczach przyszłych wyborców?

– Żebyś znowu nie narobiła bałaganu, z którego potem muszę cię wyciągać – odbija piłeczkę, a jego głos staje się surowszy. – Jeszcze dziś do ratusza dotrze zlecenie, aby cię przeniesiono – oznajmia, a jego ton daje mi do zrozumienia, że decyzja zapadła i nie mam nic do gadania. – Kończę, obowiązki wzywają. Spotkamy się za tydzień, odbiorę cię z lotniska – dodaje już łagodniej. – Spakuj swoje rzeczy, a ja przekażę Zackowi, żeby dopiął temat przeprowadzki. Kocham cię.

– Ja ciebie też, tato… Do zobaczenia.

Odkładam słuchawkę, po czym z utęsknieniem wyglądam przez okno na pochmurne niebo. Spędziłam w tym mieście dwadzieścia sześć lat swojego życia. Tu się urodziłam, tu uczęszczałam do szkół. To z tym miejscem wiążą się wszystkie moje wspomnienia – zarówno te dobre, jak i złe. A teraz mam się przeprowadzić na drugi koniec stanu?

Moja komórka zaczyna dzwonić, więc niechętnie spoglądam na ekran smartfona, a zobaczywszy imię swojego rozmówcy, przewracam oczami.

– Tak, Zack? – witam się uprzejmie, choć jest on ostatnią osobą, z którą chciałabym teraz rozmawiać.

– Faith, gubernator właśnie mi przekazał, że przeprowadzasz się do Sacramento – informuje spokojnie.

Zaciskam wolną dłoń w pięść, wbijając paznokcie w skórę najmocniej, jak się da, a promieniujący ból pozwala mi pohamować emocje na tyle, by nie puścić pod adresem ojca soczystej wiązanki przekleństw. Nie ma szans, by tata zdążył już zadzwonić do Zacharego i przekazać mu wszystkie wytyczne. Dam sobie odciąć rękę, że ten był przy naszej rozmowie telefonicznej, a teraz tylko wypełnia rozkazy swojego pracodawcy.

– Tak, sama również dowiedziałam się o tym dosłownie dwie minuty temu – oznajmiam, nadaremno próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu.

– Ach, rozumiem… Ale przeprowadzka do domu dobrze ci zrobi – próbuje mnie pocieszyć.

– Sacramento nigdy nie było moim domem! – Nie wytrzymuję. – To tylko miejsce pracy ojca!

Na linii nastaje ciężka, wręcz niezręczna cisza.

– A czy to nie jest tak, że domem określa się miejsce, gdzie są nasi najbliżsi? – pyta spokojnie. – Od pięciu lat mieszkasz sama w Los Angeles i odwiedzasz swojego staruszka tylko w święta. Nie brakuje ci go?

– Może i brakuje, ale taty, a nie jego politycznej wersji – szepczę, choć tak właściwie nie wiem, dlaczego mówię o tym Zackowi. To nie tak, że nie lubię tego faceta, ale to pracownik ojca. Jego prawa ręka i spec od wszystkiego, a nie przyjaciel rodziny.

– On też za tobą tęskni, i to bardzo. Macie tylko siebie – przypomina. – Myślę, że warto, byś się nad tym zastanowiła podczas pakowania walizek.

– Czy to kolejny rozkaz? – Nie próbuję kryć jadu w głosie.

– Nie, to rada płynąca prosto z serca – kwituje. – Kiedy już się spakujesz, zadzwoń do mnie, bym wiedział, ile rzeczy zamierzasz wziąć ze sobą do Sacramento. Tylko nie zwlekaj z tym do ostatniej chwili, tym bardziej jeśli chcesz mieć te paczki w domu już na święta – zastrzega rzeczowym tonem. – Trzymaj się i jesteśmy w kontakcie!

– W kontakcie – burczę na pożegnanie.

Rzucam telefon na blat, a następnie opadam plecami na oparcie fotela i spoglądam w sufit. Za dwa miesiące minie sześć lat od dnia, gdy banda rabusiów napadła i zabiła moją matkę. Oczywiście sprawców nigdy nie złapano. Zarówno jej śmierć, jak i wydarzenia mające miejsce później oddaliły mnie od ojca. On skupił się na karierze politycznej, ostatecznie wygrywając wybory na gubernatora, ja zaś nie potrafiłam wyzbyć się obsesji na punkcie odnalezienia morderców mamy. Doszło nawet do tego, że wstąpiłam do akademii policyjnej.

Niestety nie przyniosło to niczego dobrego.

Może więc Zack ma rację? Może warto w końcu docenić fakt, że mam jeszcze jednego rodzica, zamiast wciąż żyć przeszłością i tęsknotą?

Spoglądam na zegarek na ręce i notuję z zaskoczeniem, że zbliża się pora wyjścia. Zamykam leżące na biurku teczki, a następnie chowam je do jednej z zamykanych na klucz szuflad biurka, po czym wyłączam komputer i pakuję bibeloty do torebki. Stojąc pośrodku gabinetu, rozglądam się dookoła po pomieszczeniu, które w ostatnich latach stało się moim drugim mieszkaniem. Czy czuję do tego miejsca jakiś sentyment? Absolutnie nie. Trafiłam tu za sprawą ojca, a nie własnych ambicji.

Jak to mówią: łatwo przyszło, łatwo poszło.

Już mam chwycić za klamkę, gdy drzwi same się otwierają, niemal mnie przewracając. Mam ochotę zbesztać intruza i krzyknąć, że przed wejściem się puka, ale gdy widzę swojego gościa, spuszczam z tonu.

– Panie burmistrzu? – zaczynam ze zdumieniem, bo ten mężczyzna nigdy nie fatyguje się do swoich podwładnych, lecz zwyczajnie ich do siebie wzywa.

Mężczyzna spogląda na trzymaną w mojej dłoni torebkę, a następnie zerka na zegar na ścianie, jakby się upewniał, że faktycznie nadeszła pora wyjścia.

– Panno Carver, dostałem właśnie informację, że od stycznia przenosi się pani do ojca – zaczyna z przymilnym uśmiechem. – Chciałem się tylko upewnić, czy to prawda.

– Wie pan równie dobrze jak ja, że z rozkazami gubernatora się nie dyskutuje – odpieram, wymuszając uśmiech.

– Ekhem… – Mężczyzna chrząka, prawidłowo odczytując mój przytyk.

W końcu nie tylko ja zostałam zmuszona do pracy w ratuszu. Pan burmistrz również otrzymał w tej kwestii „rozkaz z góry”.

– Rozumiem, że nie ma pani wiele czasu, dlatego jeśli potrzebuje pani kogoś do pomocy, by zamknąć bieżące sprawy i dokumentację…

– Spokojnie, dam sobie radę – wchodzę mu w słowo. – Może i mój ojciec zmusił pana do przyjęcia mnie na stanowisko, ale chyba zdołałam już udowodnić, że jestem osobą sumienną i jeśli się czegoś podejmuję, to doprowadzam sprawę do końca. Czy może się mylę?

Spoglądam na swojego gościa wyczekującym wzrokiem.

– Nie, nie myli się pani. To właśnie coś, w czym przypomina pani swoją matkę. Determinacja, siła i walka do samego końca – stwierdza po namyśle już całkowicie poważnie, a kącik jego ust delikatnie się unosi. – Gdyby choć trzydzieści procent zatrudnionych w tym budynku miało pani ambicje i chęć pracy, moja kadencja mijałaby zdecydowanie łatwiej i przyjemniej. – Następnie wyciąga do mnie dłoń, którą od razu przyjmuję. – Choć na oficjalne pożegnania przyjdzie jeszcze czas, już teraz życzę pani samych sukcesów w dalszym życiu. Zarówno tym zawodowym, jak i prywatnym.

Zdumiona zmianą jego nastawienia tylko kiwam głową w ramach podziękowania.

– A teraz niech pani już ucieka, bo nie zamierzam płacić pani za żadne nadgodziny! – nakazuje z szerokim uśmiechem, otwierając mi drzwi.

Równie uśmiechnięta opuszczam gabinet, zadowolona, że pomimo koneksji i matactw ojca udało mi się udowodnić innym swoją wartość i zaradność.

I że są osoby widzące we mnie choć jakąś cząstkę mamy.

Dylan

– Zobaczysz, jej przeprowadzka do Sacramento przyniesie same korzyści dla twojej kariery politycznej.

– Zachary, mówisz o mojej córce, a nie o bilbordzie reklamowym – napominam surowo. – To młoda, niezwykle ambitna i inteligentna kobieta, a nie tresowany piesek. Nie będzie się uśmiechać do kamer czy wznosić peanów wdzięczności lub pochwalnych pieśni na mój temat, gdy jej to rozkażesz.

– Wiem, że Faith jest typem buntowniczki, dlatego musimy obrócić wszystko tak, by zechciała cię wspierać w walce o fotel prezydenta. Musisz zrozumieć, że szczęśliwa rodzina po przejściach to najlepszy PR. – W głosie mojego doradcy da się wychwycić poirytowanie. – Nie masz wielu sponsorów chętnych dołożyć funduszy do promowania kampanii, nie startujesz też z ramienia żadnej partii politycznej, dlatego musimy przekonać do ciebie wyborców. Musimy im pokazać, jak dobrym ojcem jesteś i jak ważne są dla ciebie wartości rodzinne! Że śmierć twojej żony tylko wzmocniła twoje więzi z córką. Że…

– Śmierć Catherine została wykorzystana w kampanii gubernatorskiej – wchodzę mu w słowo. – Nie chcę rozgrzebywać tego tematu, tym bardziej gdy Faith znajdzie się w pobliżu.

– Myślę, że trwale wyleczyła się z zabawy w policjantkę… Ale dobrze, niech tak będzie! – dodaje pospiesznie na widok mojej miny. – Nie pozostaje nam więc nic innego jak zacieśnienie waszych więzi. Ja już zacząłem, reszta należy do ciebie. Musisz jej pokazać, że za nią tęsknisz. Że polityka to praca, ale gdy wracasz do domu, jesteś zwykłym człowiekiem, samotnym – podkreśla – niemającym de facto nikogo prócz córki. Można też rzucić jakimś hasłem, że traktujesz karierę polityczną jak swego rodzaju misję po śmierci ukochanej żony. Że poziom przestępczości, korupcji i tak dalej jest porażający i poprzez walkę z tym procederem oddajesz hołd zmarłej, która przecież jako prawniczka sama poświęcała się obronie biednych i uciśnionych.

W myślach zaczynam analizować jego sugestie, gdy w intercomie rozbrzmiewa głos mojej sekretarki:

– Panie gubernatorze, pana następni goście już są.

– Zaproś ich.

Zachary wstaje z miejsca, lecz szybko go powstrzymuję.

– Poczekaj, przez telefon wspominali coś o lukratywnym biznesie. Możesz się przydać.

Mężczyzna obchodzi biurko i staje pod ścianą za moimi plecami, gdy do pomieszczenia wchodzi dwóch mężczyzn. Po ich podobieństwie do siebie nietrudno zgadnąć, że mam do czynienia z ojcem i synem.

– Panie gubernatorze, dziękujemy za spotkanie – zaczyna ten starszy, gdy wyciągam dłoń na powitanie. – Nazywam się Henry Denmann, a to mój najstarszy syn, Ian – przedstawia ich obu.

– Witam. Bardzo panom zależało na spotkaniu, więc nie mogłem odmówić – odpieram, gestem wskazując im miejsca na kanapie. – Napiją się panowie czegoś? – zagajam, widząc sekretarkę w progu pomieszczenia.

– Kawy, jeśli to nie problem – odzywa się młodszy z nich, a ojciec mu przytakuje.

Kobieta znika za drzwiami, więc skupiam wzrok na swoich gościach.

– Co panów do mnie sprowadza? – zaczynam, zajmując miejsce w fotelu naprzeciwko.

– Wydaje mi się, że lepiej, abyśmy porozmawiali na osobności – stwierdza Henry, zerkając na stojącego w głębi Zacka. – To nic osobistego – zapewnia z lekkim uśmiechem, gdy tamten zakłada ramiona na piersi w bojowej postawie.

– Zachary to moja prawa ręka i główny doradca, a mówiliście coś o lukratywnym biznesie, dlatego wolałbym mieć go pod ręką – wtrącam się.

– Tak, ale sprawa w głównej mierze dotyczy pana córki, dlatego może lepiej, byśmy zostali sami – informuje Ian.

Na samą wzmiankę o Faith Zack podchodzi bliżej, po czym zajmuje miejsce w wolnym fotelu, jasno dając znak, że nie opuści pomieszczenia.

– Jak już wspominałem, to moja prawa ręka, a ja nie rozumiem, dlaczego moja córka miałaby stać się tematem naszej rozmowy. Przecież chyba nawet się nie znacie, mylę się? – Przyglądam się mężczyznom z zaciekawieniem. – Z tego, co udało mi się dowiedzieć na wasz temat, prowadzicie firmę logistyczną. Jej filie rozrzucone są po całych Stanach, a także w Meksyku i Brazylii. Zakładam, że chcecie otworzyć kolejne punkty w Kalifornii, a przy tym wynegocjować ulgi podatkowe.

– Nie, panie gubernatorze. Przyjechaliśmy tu, by zaoferować panu pomoc w nadchodzącej kampanii. – Do rozmowy wtrąca się starszy Denmann. – Jeśli chce pan zostać prezydentem, potrzebuje pan pieniędzy. Dużo pieniędzy – podkreśla. – A my możemy je panu zagwarantować.

– Ile? – Ton głosu Zacka niemal drży z ekscytacji. – Ile możecie nam zagwarantować?

Uśmiech na ustach Henry’ego wzbudza we mnie dziwne dreszcze.

– Możemy wręcz kupić panu ten pierdolony fotel – odpiera, rozsiadając się wygodniej.

Boże, kim są ci ludzie?

– Nadal nie rozumiem, co moja córka ma z tym wspólnego – rzucam, zanim mój doradca zacznie negocjować warunki współpracy.

Ian Denmann pochyla się w moją stronę, a na jego ustach pojawia się uśmiech, taki sam jak chwilę wcześniej u jego ojca.

– Bo tak się składa, że Faith jest moją żoną, a ja zawsze marzyłem, by kiedyś ktoś z naszej rodziny wspiął się tak wysoko, by móc rządzić całym krajem – oświadcza, a ja niemal dostaję zawału. – No i spójrzcie, jak się złożyło! – Klaszcze w dłonie z dziwnym entuzjazmem.

– Ż-żoną? – wykrztusza Zack, a ja bez patrzenia w jego stronę czuję bijącą od niego panikę.

– Tak, od jakichś sześciu lat, ale może tego nie pamiętać. Taki tam studencki wybryk. – Mężczyzna macha beztrosko dłonią, bagatelizując temat. – Wiecie, alkohol, wieczór panieński koleżanki, Las Vegas… Ktoś mógłby stwierdzić, że to temat na pierwszą stronę gazet! – Obaj zaczynają się śmiać, a ja już widzę, jak moja kampania prezydencka upada, jeszcze zanim na dobre się rozkręciła. – To jak, dobijemy targu? – Głos mężczyzny staje się zimny i rzeczowy.

– Dobijemy – wtrąca Zachary, gdy ja nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa.

– Panie gubernatorze?

Przenoszę wzrok na Henry’ego, który wyraźnie czeka na potwierdzenie z mojej strony.

– Dobijemy – powtarzam ledwo słyszalnie. – Ale pod warunkiem, że mojej córce nic się nie stanie.

– Spokojnie, nie jestem typem mężczyzny pozbywającego się swoich żon – stwierdza Ian, uśmiechając się kwaśno. – Poza tym lepiej dla nas obu, aby łączące nas więzi utrzymały się jak najdłużej… – Następnie wyciąga do mnie dłoń, a ja niechętnie ją przyjmuję. – Interesy z tobą to sama przyjemność, tato.

Zaciskam mocno zęby.

– Nie mów do mnie „tato”. Dylan. Po prostu Dylan.

– Skoro kurtuazję mamy już za sobą, to przejdźmy do konkretów – zarządza Henry. – A tak nawiasem mówiąc, witaj w rodzinie – dodaje, uśmiechając się drapieżnie. – Obiecuję, że nie pożałujesz tej znajomości.

Za późno. Już żałuję.

Rozdział 3

Ian

Siedzę w samochodzie i ze zniecierpliwieniem spoglądam na zegarek na nadgarstku.

Cholera, gdzie ona jest?

Podczas wypytywania gubernatora o jego córkę nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Drań nie potrafił mi nawet powiedzieć, co kobieta lubi robić w wolnych chwilach ani jaką preferuje kuchnię, dlatego ostatecznie zamiast wracać z ojcem do Portland, wsiadłem w samolot do Los Angeles z zamiarem poobserwowania własnej żony. Niestety w ciągu ostatnich czterech dni niewiele się o niej dowiedziałem.

Praca w miejskim ratuszu zajmuje większość jej dnia. Na miejsce dociera własnym samochodem w towarzystwie jednej z koleżanek z biura, popołudniami jednak wracają już osobno, ponieważ prosto z pracy Faith jeździ na siłownię położoną w pobliżu swojego mieszkania. Z informacji uzyskanych zarówno od dozorcy budynku, jak i jednej pracownicy biura burmistrza wiem, że z nikim się nie spotyka, a i w pracy nie ma bliższych znajomych. Minione wieczory spędzała na pakowaniu rzeczy do pudeł, lecz dzięki kamerom w jej mieszkaniu usłyszałem, że dziś po południu umówiła się z koleżankami na przedświąteczne zakupy. Z tego też powodu przyjechała do pracy taksówką. Może więc nadarzy się okazja, by zainicjować nasze pierwsze spotkanie.

Choć tak właściwie drugie.

W ostatnich dniach starałem się przypomnieć sobie jak najwięcej z tamtego wieczoru kawalerskiego, lecz bezskutecznie. Mam tylko jakieś przebłyski, lecz one nie wyjaśniają, kto wpadł na ten pomysł. Nie jest też tak, że pijani poszliśmy do kaplicy i z marszu dostaliśmy ślub, bo przecież to tak nie działa. Na pewno musieliśmy udać się do urzędu lub chociaż wypełnić formularz on-line i opłacić licencję. Tak więc może i działanie było spontaniczne, ale również w jakimś stopniu przemyślane.

Co mi wtedy odbiło?

Kręcę głową.

Może ona pamięta więcej.

Uśmiecham się kwaśno pod nosem. Erick miał rację, czeka mnie z tą laską niezła przeprawa. W końcu miała epizod w policji, a jej akta to same pochwały na temat jej zaangażowania, ambicji i inteligencji. Jeśli plan ojca ma wypalić, ta kobieta nigdy nie może się dowiedzieć o naszych interesach.

Na schodach przed wejściem do budynku pojawia się kilkoro ludzi, więc wytężam wzrok w poszukiwaniu tej jednej osoby, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Ponownie spoglądam na zegarek. Ma już niemal dwadzieścia minut spóźnienia. Niby to nic takiego, mogła zatrzymać ją jakaś papierkowa robota, podświadomie jednak czuję potrzebę, by to sprawdzić. Wysiadam więc z samochodu, przebiegam przez ulicę i korzystając z zamieszania przy wejściu, dostaję się do budynku.

– Faith, nie bądź taka – rozlega się głos dosłownie kilka metrów od drzwi, a znajome imię przyciąga moją uwagę.

Skupiam wzrok na facecie i mojej żonie.

– Carlos, przepraszam cię, ale jestem już spóźniona.

– Nie, poczekaj. Za kilka dni przeprowadzisz się na drugi koniec stanu – zawodzi jakiś koleś w garniturze. – Od miesięcy próbuję wyciągnąć cię na randkę, ale wciąż odmawiasz. Zgódź się chociaż teraz – nalega, kładąc dłoń na boku brunetki.

– Dobrze wiesz, że w biurze panuje zakaz spoufalania się między pracownikami – odpiera, odsuwając się od swojego rozmówcy.

Nie widzę jednak, by robiła to z jakimś żalem, wręcz przeciwnie, wydaje się zniecierpliwiona.

– Ale jesteś córką gubernatora, tobie wszystko wolno! Poza tym praktycznie już nie jesteś pracownicą ratusza.

Oj, stary, nie tak powinien wyglądać podryw.

Widząc, jak szybko mina Faith zmienia się ze zirytowanej na wściekłą, postanawiam wkroczyć do akcji, zanim ta zrobi scenę przed dziesiątkami osób opuszczającymi budynek.

– Skarbie, tu jesteś! – wołam radośnie, zrywając się w stronę pary.

Na twarzach obojga pojawia się zaskoczenie, lecz je ignoruję. Zanim kobieta zdąży zapytać, kim jestem, obejmuję ją ramieniem i składam na jej policzku czuły pocałunek.

– Wybacz moje spóźnienie, ale rozmawiałem przez telefon z twoim ojcem – kajam się, po czym puszczam do niej oczko. – Dogrywaliśmy szczegóły przeprowadzki i nowego stanowiska. – Nie czekając na jej odpowiedź, odwracam się w stronę fagasa. – Cześć, jestem Ian, chłopak Faith. A ty?

– Chłopak? – powtarza z otępieniem, przyglądając się naszej dwójce. – Faith nie mówiła, że się z kimś spotyka.

Zerkam na swoją dziewczynę.

– Nic dziwnego. Gdybyś ją znał tak jak ja, wiedziałbyś, że zawsze chroni prywatność. W ten sposób próbuje się odciąć od wpływów Dylana i posądzeń, iż jest w jakiś sposób faworyzowana. Prawda, kochanie? – kwituję, wzrokiem ponaglając ją do podjęcia narzuconej przeze mnie roli.

– Przynajmniej ty to rozumiesz – mówi w końcu, przywdziewając uśmiech na twarzy. – Skoro już jesteś, to nie traćmy więcej czasu – zarządza, chwytając mnie pod ramię. – Do zobaczenia, Carlos! Spokojnego weekendu!

Na wpół objęci wychodzimy z budynku, a następnie schodzimy ze schodków. Obracam nieco głowę, by namierzyć kolegę kobiety.

– Jesteś moim ochroniarzem, o którym ojciec zapomniał mi napomnknąć? – pyta rzeczowym tonem, a to zdradza, że nie jest głupiutką laleczką.

– Niezupełnie… A jednak twój amant wciąż nas obserwuje, dlatego pozwól, że zaprowadzę cię teraz do swojego samochodu, okej? Nie bój się, nie porwę cię – dodaję pospiesznie, gdy ta się nieco odsuwa. – Zresztą za dużo osób widziało nas razem, bym mógł pokusić się o jakieś złe zamiary – dodaję z rozbawieniem. – Wszystkie służby stanu od razu ruszyłyby za mną w pościg.

– Skoro nie jesteś nikim od mojego ojca, to skąd ta interwencja i bajeczka, że jesteśmy parą? – Unosi brew, spoglądając na mnie wyczekująco.

– Lubię ratować kobiety z opresji, szczególnie tak piękne – wymyślam naprędce, posyłając jej szelmowski uśmiech.

– Dziękuję, lecz nie znalazłam się w żadnej opresji.

– Fakt, ty może nie, ale twój kolega na pewno. Obawiam się wręcz, że gdyby nie ja, to biedak pożegnałby się dzisiaj z klejnotami.

Na ustach Faith pojawia się uśmiech.

– Zdajesz sobie sprawę, że nie wsiądę do auta obcego faceta? – Wskazuje głową na pojazd.

– Dlaczego? Przypominam starego zboczeńca? – podchwytuję z rozbawieniem.

– Staro może nie wyglądasz, ale jeśli chodzi o tego zboczeńca, to nie mam pewności.

Zaczynam się śmiać.

– Nie bój się, nic ci ze mną nie grozi. Poza tym przyjechałem tu właśnie po to, by się z tobą spotkać i porozmawiać. Niemniej jednak ze względu na pogodę wolałbym, byśmy odbyli tę rozmowę pod dachem. – Wskazuję na drzwi, a kobieta po chwili zastanowienia otwiera je i zajmuje miejsce pasażera.

Obchodzę samochód i wsiadam na miejsce kierowcy, a następnie uruchamiam silnik.

– Hola, hola, nie mówiłam, że dokądś z tobą pojadę! – protestuje surowo, wyłączając guzik.

– Chciałem uruchomić ogrzewanie, ale tak właściwie przejażdżka też jest dobrą opcją. Przynajmniej twój amant przestanie nas obserwować. – Kiwam głową na schody, gdzie wciąż stoi jej kolega i obserwuje nas z zaciętym wyrazem twarzy. – To jak, może więc dokądś cię podrzucę, a w międzyczasie porozmawiamy? – proponuję.

– O czym niby chcesz ze mną porozmawiać? Skąd w ogóle mnie znasz? – drąży, mrużąc przy tym niebieskie oczy. – I po co wtrąciłeś się do mojej rozmowy z Carlosem, a na dodatek wymyśliłeś bajeczkę o jakiejś parze?

Ponownie uruchamiam silnik, następnie włączam się do ruchu.

– Pozwól, że zacznę od środka – odpieram, posyłając jej przelotne spojrzenie. – Nawet gdybym cię wcześniej nie szukał, wiedziałbym, jak masz na imię, bo gość sam wspomniał, że jesteś córką gubernatora, a ten ma tylko jedno dziecko. – Puszczam do niej oczko. – Następne pytanie… A, tak, zainterweniowałem, bo zrobiło mi się trochę szkoda twojego kumpla. Nie dość, że za chwilę groziło mu poturbowanie klejnotów, to na dodatek próbował zdobyć coś, co nie jest i nigdy nie stanie się jego.

– Ooo, skąd ta pewność? – rzuca z uśmieszkiem. – Carlos to przystojny mężczyzna.

Przytakuję.

– Pewnie tak, ale marzy mu się ktoś, kto należy do mnie, a ja nie jestem pewny, czy mam ochotę oddawać walkowerem takie cudo.

– Ktoś, kto należy do ciebie? – prycha. – Okej, wysadź mnie na najbliższym przystanku – nakazuje sucho. – Dziękuję za pomoc, miło było poznać, ale miejmy nadzieję, że więcej na siebie nie trafimy.

Parskam, szczerze rozbawiony.

– To niemożliwe, Faith. Powiedziałbym nawet, że zostaliśmy na siebie skazani. A wiesz dlaczego?

Korzystając, że stoimy w korku, obracam się w jej stronę. Na twarzy brunetki gości zaintrygowanie.

– Nie, ale jak to szaleńcy i seryjni mordercy mają w zwyczaju, pewnie zaraz mnie oświecisz.

Ponownie wybucham śmiechem.

– Nie jestem szaleńcem ani seryjnym mordercą – zapewniam. – Za to jestem twoim mężem i dokładnie dziś mija szósta rocznica naszego ślubu, skarbie.

Jej oczy rozszerzają się w zdumieniu.

– To… to niemożliwe.

– Też tak myślałem, ale jak widać… – Nie kończę myśli. Zamiast tego dopowiadam: – Aczkolwiek patrząc na ciebie, mogę stwierdzić, że mam wielkiego farta. – Za nami rozbrzmiewa klakson, więc wracam wzrokiem do przedniej szyby. – Przebierany czy też nie, chwała Elvisowi, że nas połączył!

Rozdział 4

Faith

– Wysadź mnie na tym skrzyżowaniu – żądam, wskazując na najbliższe miejsce postojowe.

Wariat. Wsiadłam do samochodu z jakimś wariatem!

– Faith… – zaczyna spokojnie, co tylko potęguje moje obawy.

Chwytam za klamkę w drzwiach, gotowa wyskoczyć z jadącego samochodu, nim jednak zdążę za nią pociągnąć, moich uszu dobiega charakterystyczny dźwięk blokady zamków.

– Serio? – Głos mężczyzny przepełniony jest drwiną. – Okej, jeśli dzięki temu poczujesz się bezpieczniej, zatrzymam się, ale nie wypuszczę cię, dopóki nie porozmawiamy – informuje, zjeżdżając na boczny pas.

Wkładam dłoń do torebki, gdzie odnajduję swój telefon, gotowa do wystukania numeru alarmowego. Następnie biorę kilka głębszych wdechów.

– Kim jesteś? – pytam w końcu, starając się zapanować nad emocjami.

– A to masz więcej niż jednego męża, skoro nie pamiętasz, jak się nazywam? – kpi, obracając się na siedzeniu tak, by siedzieć przodem do mnie.

Przewracam oczami.

– Ja nie mam męża – wykrztuszam na granicy wytrzymałości.

Nieznajomy sięga do schowka, skąd wyciąga brązową kopertę, po czym podaje mi ją.

– Wybacz, ale posiadam inne informacje.

Drżącymi dłońmi sięgam po paczkę, po czym wyciągam plik dokumentów. Pierwszy to akt ślubu, na którym widnieje między innymi moje imię i nazwisko, a także data. O ironio, dobrze ją kojarzę, lecz nie za sprawą wydarzeń z tamtego wypadu, ale właśnie sporych luk w pamięci.

– Ian Denmann to ja, gdybyś miała jakieś wątpliwości – pada nieco rozbawiony komentarz, lecz puszczam go mimo uszu.

Przekładam kartkę na spód, po czym chwytam w dłoń kopię licencji ślubnej otrzymanej przez nas w jednym z urzędów w Las Vegas. Przygryzam wargę, gdy dostrzegam późną godzinę wystawienia dokumentu.

Obsługiwanie pijanych petentów powinno być karane dożywociem!

Z ciężkim sercem odkładam papier na bok, a następnie chwytam w dłoń niewyraźne zdjęcie. Nawet gdybym chciała podważyć autentyczność poprzednich dokumentów, tak nie da się zaprzeczyć, że kobieta ze zdjęcia to ja. Uśmiechnięta, w objęciach przystojnego młodzieńca, wymachująca palcami w stronę aparatu.

Wpadłam w niezłe szambo.

Wyciągam z torebki telefon, po czym szybko piszę do przyjaciółki SMS z informacją, że coś mi wypadło i nie dotrę na zakupy. Muszę doprowadzić sprawę tego ślubu do końca, i to jeszcze dzisiaj. W końcu chowam komórkę i wracam wzrokiem do trzymanej fotografii.

– Myślałam, że skoro ślubu udzielał nam Elvis, to cała ta szopka pozostanie zabawą – mamroczę, wskazując na stojącego za nami mężczyznę.

– Powinni zamknąć te wszystkie kaplice, a przynajmniej nie wpuszczać do nich pijanych dzieciaków – kwituje. – Serio mnie nie pamiętasz?

Kręcę głową.

– Urywki – przyznaję niechętnie. – Przesadziłam z alkoholem, a gdy następnego dnia koleżanki opowiadały mi o ceremonii w kaplicy… – Urywam na chwilę. – Myślałyśmy, że to tylko żarty – dukam szeptem.

Walę głową o zagłówek.

Ale bagno!

– Jeśli cię to pocieszy, również niewiele pamiętam z tamtego wieczoru – oznajmia Denmann. – Dla mnie informacja o naszym ślubie była równie wielkim zaskoczeniem jak dla ciebie.

– To jak się dowiedziałeś? – wypalam.

Mężczyzna wzrusza ramionami.

– Ojciec chciał przepisać na mnie kolejną część udziałów w firmie, ale musiałem najpierw złożyć zeznanie podatkowe. Taka tam śmieszna biurokracja. – Macha lekceważąco dłonią. – No i dostałem pismo zwrotne ze skarbówki, że próbuję dokonać oszustwa. Interwencja naszego prawnika wykazała, o jakie oszustwo chodzi, a potem nie pozostało mi nic innego, jak odszukać zapomnianą żonę.

Przytakuję w zrozumieniu.

– Okej. Zakładam, że zasięgnąłeś języka i wiesz, jak to unieważnić? – odzywam się rzeczowym tonem, machając trzymanymi w dłoni kartkami.

– Nie da się. Dokumenty są ważne, oboje w tamtym momencie spełnialiśmy wszelkie kryteria, by dostać zgodę na ślub. Mieliśmy nawet świadka ceremonii – informuje, stukając opuszką w głowę Elvisa.

Prycham pod nosem.

No jakżeby inaczej.

– Okej, a więc gdzie mam podpisać? – pytam, oddając mu plik kartek.

Ian spogląda na mnie nierozumiejącym wzrokiem.

– Papiery rozwodowe – uściślam. – Jak mniemam, masz je już przygotowane.

Mężczyzna przykłada dłoń do ust, nieudolnie próbując zamaskować uśmiech.

– Nie mam – oświadcza w końcu.

Zaskoczona taką odpowiedzią, marszczę czoło.

– Okej, więc zaraz zadzwonię do prawnika i poproszę o sporządzenie właściwych dokumentów. Może uda się przygotować je już na jutro, więc powiedz mi, gdzie się zatrzymałeś, a dostarczę ci wszystko, gdy tylko otrzymam komplet. Jestem pewna, że jeśli dobrze to rozegramy, to sprawę uda się zamknąć jeszcze przed…

– Faith, nie przyjechałem tu, by się z tobą rozwieść – przerywa mi, wyraźnie rozbawiony.

– Słucham?

– Nie chcę się rozwodzić – powtarza z szerokim uśmiechem.

– Dlaczego? – wypalam.

– Jesteś piękną kobietą. Musiałbym być głupcem, by wypuścić cię z rąk – stwierdza tak po prostu.

Otwieram i zamykam usta jak ryba wyjęta z wody.

On serio jest szurnięty.

– Nie znamy się – przypominam.

– Mamy całe życie, by to zmienić – odbija piłeczkę.

Mielę w ustach wiązankę przekleństw.

– Słuchaj, schlebia mi, że uważasz mnie za atrakcyjną, niemniej jednak to wciąż za mało, by opierać na tym związek, a już na pewno małżeństwo. – Wymuszam na ustach uśmiech. – W jakim hotelu się zatrzymałeś? Jutro dostarczę ci papiery.

– Faith, nie dam ci rozwodu. – Głos Iana brzmi spokojnie, jakby mężczyzna tłumaczył coś dziecku.

To tylko wzmaga moją irytację.

– Chodzi ci o pieniądze?! – sapię. – Mam ci zapłacić?! A może potrzebujesz jakichś kontaktów? – zgaduję. – No dalej, wal prosto z mostu! Musimy się rozwieść, i to jak najszybciej, co więcej, w totalnym sekrecie, bo jeśli mój ojciec się dowie, że kilka lat temu wyszłam za…

– On już wie – wtrąca, a ja natychmiast zamieram.

– J-jak to?

Denmann prycha pod nosem.

– Wiesz, dla niektórych mogłabyś być szkaradą wyjętą z największego koszmaru, a i tak uznaliby cię za najlepszą partię. W końcu twój ojciec to gubernator z aspiracjami na fotel prezydenta.

– A więc chodzi ci o mojego tatę – wykrztuszam.

– Nie mnie, lecz mojemu ojcu – oponuje niemal natychmiast. – Uznał, że pijacki wybryk w Vegas to żadna chluba, ale skoro trafiło nam się powinowactwo z takimi osobistościami… – Rozkłada bezradnie ramiona. – Umówił się na rozmowę z twoim staruszkiem, jeszcze zanim tu dotarłem.

– Nie, to nie może być prawda… – dukam, próbując zapanować nad rosnącą paniką. – On mnie zabije…

– Nie, myślę, że nie będzie tak źle. – Rozbawiony kręci głową. – W końcu jemu ten ślub również powinien wyjść na dobre.

– Co masz na myśli? – drążę podejrzliwie.

Mężczyzna uśmiecha się drapieżnie.

– Cóż, my mamy kasę, a on wysokie stanowisko. Nie muszę chyba więcej wyjaśniać.

No tak, jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

– Nie możemy pozostać w tym małżeństwie – stwierdzam stanowczo.

– A niby dlaczego? – drwi. – Przecież nie masz nikogo innego. Poza tym za chwilę ruszy kampania. Jestem pewien, że jeśli media dowiedzą się o naszym wybryku…

– Szantażujesz mnie?! – krzyczę, na co Ian kręci głową.

– Nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu próbuję ci uświadomić, że z tej sytuacji nie ma idealnego wyjścia.

W aucie zapada ciężka, wręcz przytłaczająca cisza. Denmann wyraźnie daje mi czas na oswojenie się z najnowszymi rewelacjami, ja zaś staram się naprędce znaleźć jakieś bezpieczne rozwiązanie naszego problemu.

– I tobie to pasuje? Tkwić w związku małżeńskim z obcą kobietą?

– Niektórzy mają gorzej – komentuje i wykrzywia usta w zawadiackim uśmiechu. – Mogłaś okazać się brzydka i głupia, a jednak trafiła mi się piękna i inteligentna żona. Trzeba powiedzieć, że jestem szczęściarzem, bo wielu mężczyzn ma tylko połowę tego co ja.

– Połowę?

– Tak, bo trafiają im się głupie ślicznotki lub inteligentne brzydule. Sama więc widzisz, że powinienem skakać z radości.

Mrużę wściekle oczy.

– Uważaj, byś z tego szczęścia nie przywalił głową o sufit – cedzę, po czym wciskam na konsoli guzik zwalniający blokadę drzwi, a następnie wyskakuję z samochodu. – Jak już powiedziałam, musimy się rozwieść – informuję, stojąc na chodniku.

– Faith, obiecuję, że nie musisz się mnie bać! – woła, nachyliwszy się w moją stronę. – Zresztą, gdybyś zaprosiła mnie do siebie, mógłbym ci to udowodnić. – Znów wykrzywia usta w wymownym uśmiechu. – W końcu mamy do nadrobienia noc poślubną oraz…

Trzaskam drzwiami, nie chcąc słuchać dalszych bredni tego szaleńca. Nim ten zdąży wyjść za mną z pojazdu, wbiegam do pobliskiej galerii, pewna, że nie zacznie mnie ścigać w takim tłumie ludzi, a w głowie niczym echo odbija mi się jedna myśl:

Ojciec się wścieknie.

Rozdział 5

Faith

– Jak to możliwe, że masz męża i my o tym nie wiemy?!

– Nie, pytanie powinno brzmieć: jak to możliwe, że masz męża i sama o tym nie wiesz?!

Rozglądam się nerwowo po restauracji, by się upewnić, że słowa moich przyjaciółek obeszły się bez echa. Choć wcześniej odwołałam nasze dzisiejsze spotkanie na rzecz rozmowy ze swoim nowo poznanym mężem, ostatecznie tuż po ucieczce z jego auta zadzwoniłam do nich z prośbą, by jak najszybciej pojawiły się w naszej ulubionej knajpce. Nie wytrzymam, jeśli komuś się nie wygadam i nie poproszę o radę w kwestii obecnych tarapatów.

O których, oczywiście, nie musi od razu wiedzieć połowa Los Angeles!

– Jasne, krzyczcie głośniej – syczę z przekąsem, wracając do nich wzrokiem. – Przecież jeszcze tego brakuje, by ta informacja pojawiła się w gazetach lub telewizji!

Obie niemal natychmiast zaczynają przeczesywać wzrokiem salę, aczkolwiek spokój nie trwa długo.

– Faith, czekamy – ponagla mnie Jess.

– Zapytaj Ellen, ona powinna wiedzieć więcej ode mnie. – Wskazuję głową na trzecią z nas.

Blondynka wytrzeszcza oczy, jakby nie dowierzała własnym uszom.

– Nie żartuj… Przecież tamto stało się na studiach – sapie ledwo słyszalnie.

– Hej, a może tak jaśniej?! – niecierpliwi się Jessica. – Zapominacie, że ja z wami nie studiowałam. Co mnie ominęło?!

– Pewien zajebisty wieczór panieński – wykrztusza ta druga, a w końcu zaczyna chichotać. – Nie wierzę! Przecież wszyscy uznaliśmy to za głupie żarty!

Rosnące poirytowanie na twarzy Jessiki każe mi ostatecznie przybliżyć jej nieco mój wybryk sprzed kilku lat.

– Byłyśmy na drugim roku, właśnie skończył się semestr zimowy, za chwilę miałyśmy się rozjechać do domów na święta…

– I wtedy ja namówiłam Faith, by poleciała z nami do Las Vegas na wieczór panieński mojej starszej siostry – wtrąca się El.

– „Namówiłam” to mało powiedziane. Ty wręcz błagałaś mnie na kolanach, bym nie zostawiała cię samej z jej psiapsiółkami, bo się bałaś, że skończysz jak bohater twojego ulubionego filmu – poprawiam ją.

– Jak mniemam, mówimy o Kac Vegas? – upewnia się Jess, a ja przytakuję. – Okej, nadążam, możecie kontynuować – ponagla nas niecierpliwie.

– Cóż, aby streścić cały weekend, powiem tylko tyle, że wróciłam z Vegas bogatsza o przypadkowego męża – rzucam cicho, unikając jej wzroku.

Przy stoliku zapada chwila ciszy.

– Mhm, rozumiem… – Głos Jessiki przypomina mi czasy, gdy uczęszczałyśmy do akademii policyjnej. – Myślę jednak, że wolałabym tę mniej streszczoną wersję wydarzeń – dodaje po chwili sucho, wchodząc w tryb przesłuchania.

Uśmiecham się pod nosem, bo się spodziewałam, że przyjaciółka nie zadowoli się tak okrojoną historyjką. Widzę, że Ellen nie zamierza pomóc mi w tej spowiedzi, więc dolewam sobie wina.

– No więc wyobraź sobie scenę. Dziewczyny z wieczoru panieńskiego przypadkowo trafiają na przystojniaków z wieczoru kawalerskiego – zaczynam spokojnie, po czym upijam łyk trunku. – Oczywiście nie myśl, że sama wiele pamiętam, co to, to nie – zastrzegam i uśmiecham się kwaśno. – El cały czas powtarzała, że ten weekend będzie niezapomniany, ale nie wzięła pod uwagę, że nadmiar alkoholu nie pomoże w osiągnięciu tego celu.

Posyłam wspomnianej przyjaciółce oskarżycielskie spojrzenie, a moja frustracja sięga zenitu, gdy ta zaczyna ocierać kąciki oczu z łez wywołanych nieustannym śmiechem.

Że też to nie ona wpadła w takie szambo!

– No przecież jest niezapomniany, tylko w innym tego słowa znaczeniu – wykrztusza, próbując zachować pozory powagi.

– Jeśli jutro ktoś zgłosi twoje zaginięcie, to przysięgam, że nikomu nie wspomnę, o czym teraz rozmawiałyśmy, a nawet zapewnię Faith fałszywe alibi – wtrąca się Jess, na co Ellen ostatecznie unosi poddańczo ręce, prawidłowo zrozumiawszy aluzję. – Co jeszcze pamiętasz? – zwraca się bezpośrednio do mnie.

– W niedzielny poranek obudziłam się w jednym łóżku z nią – wskazuję na blondynkę – a potem usłyszałam, że w sobotnią noc wzięłam ślub z jednym z chłopaków z tamtej ekipy – mamroczę. – W kaplicy naprzeciwko klubu, w którym się bawiliśmy, a ceremonii przewodził sam Presley.

– Właśnie dlatego założyłyśmy, że to tylko nic nieznaczące wygłupy. – Głos Ellen wyraża już teraz całkowitą powagę. – No wiesz, taki ślub na niby – tłumaczy Jessice. – Oni tam nawet nie mieli prawdziwych obrączek, a na jej palcu znalazł się jakiś plastikowy pierścionek za dwa dolce z automatu na korytarzu. Zresztą, sama biurokracja przedślubna trwa wieki! To nie mogło być prawdziwe.

– Wiesz, w stanie Nevada procedura ślubów i rozwodów jest ogromnie uproszczona… – Policjantka kręci nieznacznie głową. – Urząd jest otwarty od rana do północy, a wniosek o licencję możesz złożyć nawet on-line. Co więcej, ślub możesz zawrzeć od razu po otrzymaniu dokumentu potwierdzającego zgodę. Nawet jeśli jedno lub oboje są przyjezdni, to wystarczy dowód ze zdjęciem, ukończone osiemnaście lat i oświadczenie, że nie są rozwodnikami lub wdowcami. A na to nie trzeba mieć żadnych papierków. Dla dwójki pijanych studentów to żaden wyczyn! – Wzrusza bezradnie ramionami. – A są jacyś świadkowie tego ślubu? – pyta niespodziewanie. – Każdy stan wymaga, by pod aktem ślubu podpisał się świadek. Bez tego da się unieważnić sprawę.

Chowam twarz w dłoniach.

– Jak sama powiedziałaś, nie ma tam wielkiej biurokracji przedślubnej, a świadkiem ceremonii może być nawet osoba udzielająca tego ślubu – wyjaśniam niechętnie. – Z tego, co wiem od Iana, tak też stało się w naszym przypadku.

– Ian? – podchwytuje El. – Tak ma na imię to ciacho? Bo wtedy nie potrafiłaś sobie przypomnieć jego imienia – wypomina, a jej usta ponownie rozciągają się w uśmiechu.

– Czy mam ci przypomnieć, że jesteś współwinna mojej niedoli? – prycham wściekle, celując w nią palcem. – Wcale nie chciałam tam lecieć!

– Jakoś długo nie musiałam cię namawiać – rzuca na swoją obronę, niezrażona moim atakiem. – Co więcej, sama wyszłaś z tym kolesiem z klubu. To nie tak, że ja cię tam z nim zostawiłam.

Trafiony, zatopiony.

– Ojciec mnie zabije – zawodzę cicho i ponownie chowam twarz w dłoniach. – Chce startować w wyborach prezydenckich, a jeśli się rozniesie, że na studiach odwaliłam taki numer…

– Przecież nie musi o niczym wiedzieć – protestuje Jess. – Weźcie cichy rozwód i tyle. Nigdy nie dowie się o tym wybryku, jeśli sama mu nie powiesz.

Kręcę głową, bo sprawa nie jest taka prosta.

– Sęk w tym, że tata już o wszystkim wie.

– Co?!

Krzyk obu przyjaciółek sprawia, że goście przy innych stolikach zaczynają nam się dziwnie przyglądać. Dopiero po minucie, gdy zyskuję pewność, że każdy wrócił już do swoich spraw, odpowiadam:

– Ian również nie pamiętał tamtego epizodu – szepczę. – Z tego, co powiedział, sprawa wyszła na jaw, gdy ojciec chciał przepisać na niego udziały w firmie, przez co musiał złożyć w skarbówce jakieś oświadczenie majątkowe. A same wiecie, że nie ma urzędu, który dokładniej prześwietli człowieka – zauważam z przekąsem. – To oni uświadomili mu, że kłamie w kwestii stanu cywilnego, a gdy jego ojciec się dowiedział, z kim ożenił się jego syn… – Odwracam wzrok. – Nie zwlekał, tylko od razu umówił spotkanie z gubernatorem, by opowiedzieć o naszym wybryku, a potem zaproponować finansowanie kampanii prezydenckiej w myśl zasady, iż rodzinie powinno się pomagać.

– I twój stary się na to zgodził?! – Ellen aż kipi z oburzenia.

Spuszczam wzrok.

– Nie mam pojęcia. Rozmawiałam z nim kilka dni temu, ale wtedy chyba jeszcze nie wiedział. A teraz… Cóż, pewnie czeka z pretensjami, aż przyjadę do Sacramento, by mieć pewność, że nikt postronny go nie usłyszy. Wszystkie zdajemy sobie sprawę, co się stanie, gdy to się rozejdzie – zauważam sucho.

Przy stoliku zapada niezręczna cisza. Moje przyjaciółki wiedzą o mnie wszystko. O mnie i mojej rodzinie. Po śmierci mamy to właśnie Ellen stała się moją powiernicą i wspierała mnie w czasie studiów. Gdyby nie ona i wpływy ojca, nie uzyskałabym dyplomu. Nie, gdy moją głowę zaprzątała jedynie myśl, że mordercy mojej matki nadal chodzą wolno po świecie.

Tuż po studiach, gdy przyjaciółka wyleciała do Nowego Jorku na roczny staż, a ja, wbrew oczekiwaniom ojca, zapisałam się do akademii policyjnej, rolę mojej najbliższej przyjaciółki przejęła Jessica, z którą przyszło mi wówczas dzielić pokój. Ona również wstąpiła do policji na przekór bliskim, więc najlepiej rozumiała moje bitwy z tatą. Ponadto pochodziła z dzielnicy, gdzie rozbój i przestępczość były na porządku dziennym, a co za tym idzie, sama miała silną potrzebę naprawy świata. Chciała lepszego jutra dla dzieciaków swoich sąsiadów, ja sprawiedliwości za śmierć najbliższej mi osoby. Czas jednak zweryfikował nasze plany i ambicje. Gdy ona sukcesywnie pięła się po drabinkach kariery, osiągając ostatecznie status detektywa wydziału zabójstw, ja musiałam odejść z policji i wrócić do wyuczonego zawodu.

Trzeba było zostać przy weterynarii. Może ratowanie zagrożonych gatunków zwierząt gdzieś w środkowej Brazylii okazałoby się mniej uporczywe niż polityka i ambicje ojca.

– No ale przecież jeśli ten koleś też nie chce pozostać w tym małżeństwie, to nikt was do tego nie zmusi, prawda? – Ciszę przerywa głos Jess.

Uśmiecham się kwaśno.

– A kto powiedział, że nie chce?

– A jest nadal taki przystojny jak wtedy? – docieka niespodziewanie El.

Obie posyłamy jej oburzone spojrzenia.

– No weźcie, szukam plusów! – kaja się. – Faith od lat nie potrafi nawiązać dłuższej relacji z facetem, więc może to szansa na coś lepszego?

Zerkamy na siebie z Jessicą krótko, a następnie obie bez słowa dopijamy zawartość naszych kieliszków i sięgamy po torebki.

– Karą za takie głupie gadanie będzie opłacenie rachunku – informuję sucho.

– Zgadzam się. A kiedy już przemyślisz swoje zachowanie, to dołącz do nas na zewnątrz. Poczekamy w taksówce – dopowiada Jess.

– Dobra, niech wam będzie, ale zobaczycie, jeszcze wyjdzie na moje! – krzyczy do naszych pleców.

Gdy tylko wychodzimy przed lokal, słyszę pełne niedowierzania pytanie:

– Serio bierzesz pod uwagę pozostanie w tym śmiesznym małżeństwie?

Obracam się w stronę przyjaciółki.

– Przecież w ogóle się nie znacie – kontynuuje. – To twoje życie. Nie możesz pozwolić ojcu sobą sterować. Cały czas się wtrąca, cały czas musisz mu się podporządkowywać. Nie mogłaś wybrać innego kierunku studiów, bo widział cię w polityce. Nie chciał cię w policji, więc wykorzystał pierwszą okazję, by zmusić cię do pracy w ratuszu. A teraz co? Masz poświęcać własne szczęście na rzecz jego politycznych aspiracji? W ramach czego?! – prycha wściekle.

Wzdycham ze zrezygnowaniem, przytłoczona sytuacją.

– Wiem, że go nie lubisz, ale mam tylko jego… – przypominam.

– A on ma tylko ciebie – oponuje twardo. – Jeśli przedłoży swoje polityczne aspiracje ponad dobro córki, to przysięgam, że sama zasugeruję pewnym typkom, że w zamian za skasowanie gubernatora mogłabym przymknąć oko na niektóre sprawy.

Zaczynam się śmiać, choć to raczej gorzki śmiech.

– Przesiąkłaś ludźmi z komisariatu – wytykam, ale bez jakiejkolwiek uszczypliwości.

Przyjaciółka sięga do torebki, skąd wyciąga paczkę papierosów. Przez chwilę mam ochotę poprosić o jednego, ale szybko odsuwam od siebie tę słabostkę.

– Dobrze wiesz, że życie nie jest tak kolorowe, jak nam się wydawało. Teraz bez układów niczego nie osiągniesz.

W milczeniu przytakuję, bo chyba najlepiej zdaję sobie z tego sprawę. Układy, przysługi i znajomości to w polityce podstawa.

– Zapłaciłam! – Z budynku wyłania się El. – Zaraz, a gdzie nasza taksówka?

– Nie chciałyśmy płacić postojowego, a nie wiedziałyśmy, jak długo przyjdzie ci szukać pod stołem rozumu – rzucam beznamiętnie.

– Oj tam, nie gniewaj się! – trajkocze beztrosko. – Nadal uważam, że z tego może wyjść coś dobrego.

– Taxi! – wołam, unosząc dłoń.

– Okej, może nie liczmy od razu na wielką miłość, ale może chociaż czeka cię zajebisty seks! – kontynuuje, gdy żółty pojazd podjeżdża pod budynek.

– Ellen! – fukam wściekle.

– Ty już chyba zdążyłaś zapomnieć, jak się go…

– Jeszcze jedno słowo, a wracasz do domu sama – grożę jej cicho.

Kobieta posłusznie milknie, a następnie korzysta z okazji i pakuje się na tylne siedzenie tuż obok Jess. Sama również zajmuję miejsce w samochodzie.

Przyjaciółka od siedmiu boleści!

***

Tym razem jako pierwsza opuszczam taksówkę. Już mam trzasnąć drzwiami, gdy dociera do mnie krzyk Jessiki:

– Pamiętaj, nie daj układać sobie życia!

Bez słowa macham dziewczynom na pożegnanie, a gdy obserwuję odjeżdżającą taryfę, podejmuję decyzję. Jeśli ojciec nie pomoże mi wykręcić się z tego małżeństwa, wyjadę i już nigdy więcej mnie nie zobaczy. Niech wybiera – albo ja, albo polityka!

1 Doug Billings – odgrywany przez Justina Barthę jeden z czwórki przyjaciół wspomnianego filmu, zaginiony podczas wieczoru kawalerskiego w Vegas przyszły pan młody (przyp. aut.).