Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młody adwokat, Malcolm Ross, zostaje wezwany w środku nocy przez swoją przyjaciółkę, Margaret, do domu jej ojca, Abla Trelawny’ego. Okazuje się, że został on zraniony we własnym pokoju przez nieznanego sprawcę i wpadł w dziwny stan przypominający letarg. Wszystko staje się jeszcze bardziej zagadkowe, kiedy domownicy odkrywają list słynnego egiptologa do córki, w którym znajdują się osobliwe wskazówki odnośnie dalszego postępowania w zaistniałej sytuacji. Wszczęte natychmiast śledztwo i obserwacja nieprzytomnego pacjenta przysparzają jednak tylko kolejnych tajemnic, których trop prowadzi do starożytnego Egiptu i próby wskrzeszenia legendarnej królowej Tery.
Klejnot Siedmiu Gwiazd to niezwykła powieść grozy przesiąknięta klimatem starożytnego Egiptu oraz fascynacją odkryciami tej cywilizacji, która na przełomie XIX i XX wieku była w Wielkiej Brytanii tak ogromna, że niektórzy trzymali mumie i inne artefakty we własnych domach. W historii tej, rozpoczynającej się na wzór kryminału, nie zabraknie elementów horroru, powieści przygodowej czy romansu. Pierwsze wydanie książki miało miejsce w 1903 roku, ale kilka lat później ukazało się wznowienie ze zmienionym zakończeniem. W naszym wydaniu, opartym na wersji pierwotnej, dołączyliśmy także ostatni rozdział z 1912 r. o bardziej optymistycznej wymowie. Klejnot Siedmiu Gwiazd nie jest obecnie tak popularny jak Dracula, jednakże został również kilkukrotnie sfilmowany (m.in. Krew z grobowca mumii (Hammer Film Productions, 1971), Przebudzenie (The Awakening) (Warner Bross, 1980) czy Grobowiec (The Tomb) (Trans World Entertainment, 1986), a ponadto wiele wskazuje na to, że powieść Stokera zainspirowała całą historię mumii w kinematografii, począwszy od filmu Karla Freunda z Borisem Karloffem w roli głównej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Klejnot Siedmiu Gwiazd
Tytuł oryginału: The Jewel of Seven Stars
Autor: Bram Stoker
Copyright for the Polish translation
© 2022 by Radosław Jarosiński, na podstawie wydań z 1903 i 1912 r.
Copyright for the cover art
© 2022 by Joanna Widomska & Wydawnictwo IX
All rights reserved.
Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX
Przekład i opracowanie: Radosław Jarosiński
Redakcja: Agata Gołąbek, Krzysztof Biliński
Korekta: Krzysztof Biliński
Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński
Ilustracja na okładce: Joanna Widomska
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, za wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.
Wydawnictwo IX
wydawnictwoix.pl
Kraków 2022
Wydanie I
ISBN 978-83-964259-8-0
Dla Eleanor i Constance Hoyt
Wszystko wygląda tak prawdziwie, że aż nie dowierzam, iż miało już miejsce w przeszłości. A jednak kolejne epizody nie następują po sobie jak dziewicze kroki w logicznym ciągu wydarzeń, lecz jak coś oczekiwanego. Jakiż to inteligentny zamysł powoduje, że pamięć płata nam takie figle, czy to w zdrowiu czy chorobie, rozkoszy czy bólu, pomyślności czy żałobie – nadaje życiu słodko-gorzki smak, a z wypadków dokonanych czyni wieczność.
Ponownie lekka łódka kończy swój bieg po leniwej wodzie, poruszonej błyszczącymi, ociekającymi wiosłami, po czym uchodzi przenikliwemu, lipcowemu słońcu w kojący półmrok, rzucany przez zwieszone nisko gałęzie wyniosłych wierzb. Stoję na rozkołysanym pokładzie, a ona siedzi nieruchomo, osłaniając twarz smukłymi palcami przed zbłąkaną łoziną i nieokiełznaną swobodą przesuwających się gałązek. Powtórnie woda nabiera złotobrązowych tonów pod baldachimem półprzejrzystej zieleni, a trawiaste brzegi pysznią się barwami szmaragdu. Raz jeszcze zasiadamy w chłodnym cieniu, w otoczeniu miriadów odgłosów natury rozlegających się w naszym alkierzu, jak i poza nim, zmieszanych w usypiający szum. To wystarcza, by wielki świat z jego niespokojnymi problemami i jeszcze bardziej niespokojnymi radościami mógł zostać z powodzeniem zapomniany. I znów w owej błogiej samotności dziewczyna wyzwala się z konwenansów, wynikających z pęt sztywnego wychowania, i opowiada w naturalny, marzycielski sposób o samotności w swoim nowym życiu. Z nutą smutku uzmysławia mi, w jaki sposób ogromny dom pochłania wspaniałą osobowość jej ojca i ją samą; że ufność nie tworzy w nim ołtarza, zaś sympatia kaplicy, a twarz rodzica stała się odległa niczym dawne życie na wsi. Raz jeszcze całą swoją męską wiedzę i wsparte wiekiem doświadczenie muszę złożyć u stóp dziewczyny. To oczywiste ich następstwo, gdyż indywidualne „ja” nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia, pozostaje mu tylko słuchać karnie rozkazów. I raz jeszcze ulatujące sekundy nakładają się na siebie w nieskończoność. Ponieważ tak już bywa w sennych arkanach, że istnienia łączą się i ponawiają swój żywot, zmieniając kształt, a zarazem pozostając niezmiennymi – niczym dusza muzyka w trakcie fugi. I tak pamięć popada w zachwyt wciąż i wciąż, płynąc we śnie.
Zdaje się, że nigdy nie można zaznać idealnego spoczynku. Nawet w Edenie wąż unosi swój łeb wśród brzemiennych gałęzi Drzewa Poznania. Cisza bezsennej nocy zostaje przerwana przez ryk lawiny, szum nagłej powodzi, jazgot dzwonu markującego obecność w uśpionym amerykańskim mieście, szczęk odległych wioseł nad morską taflą… Cokolwiek to jest, burzy urok mojego raju. Zielone sklepienie, usiane diamentowymi plamami światła, zdaje się drgać wraz z nieprzerwanym łopotem wioseł, a gwałtowny dzwonek nie zamierza wcale milknąć…
W mgnieniu oka wrota snu stają otworem, a do moich uszu dociera źródło niepokojących dźwięków. Budząca się rzeczywistość jest dość prozaiczna – ktoś się dobija i wydzwania do drzwi.
Zdążyłem już przywyknąć do rozmaitych odgłosów nawiedzających od czasu do czasu moje mieszkanie przy Jermyn Street. Czy to we śnie, czy też na jawie zwykle nie zaprzątam sobie głowy poczynaniami sąsiadów, bez względu na to, jak głośne by nie były. Lecz ten hałas jest nieustanny, natarczywy, zbyt naglący, by go zignorować. Czai się za nim jakaś determinacja, a jeszcze głębiej zdenerwowanie lub nagła potrzeba. Nie byłem aż tak samolubny i na myśl, że ktoś może mnie w tej chwili potrzebować, bez wahania wstałem z łóżka. Instynktownie spojrzałem na zegarek. Była dopiero trzecia. Wokół zaciemniających pokój zielonych zasłon pojawiła się już szarawa poświata. Stało się jasne, że pukanie i dzwonek rozlegają się w moim domu, było także oczywiste, że nikt się nie zbudził, by odpowiedzieć na wezwanie. Założyłem szlafrok i kapcie, po czym zszedłem do frontowych drzwi. Kiedy je otworzyłem, zastałem na progu eleganckiego, młodego mężczyznę, który jedną ręką naciskał przycisk elektrycznego dzwonka, drugą zaś potrząsał rączką zawieszonej na drzwiach kołatki. Jak tylko mnie ujrzał, hałas ustał. Jedna dłoń machinalnie pospieszyła do ronda kapelusza, druga zaś wydobyła z kieszeni list. Schludny brougham1 stał przed drzwiami, konie dyszały ciężko, jakby pędziły na złamanie karku. Zwabiony nocnymi hałasami pojawił się również policjant ze świecącą latarenką zawieszoną u pasa.
— Bardzo przepraszam, przykro mi, że pana niepokoję, lecz wydano mi wiążące polecenia. Miałem bez chwili zwłoki pojawić się tutaj i dotąd pukać oraz dzwonić, aż ktoś mi otworzy. Mogę spytać, czy mieszka tu pan Malcolm Ross?
— Ja jestem Malcolm Ross.
— Zatem mam dla pana list, sir, pojazd jest również do pana dyspozycji, sir!
Z zainteresowaniem wziąłem kartkę, którą mi wręczył. Będąc adwokatem, nieraz doświadczałem osobliwych zdarzeń, łącznie z nagłymi wezwaniami o różnych porach, lecz taki incydent nie miał precedensu. Cofnąłem się w głąb korytarza, pozostawiając uchylone drzwi i włączyłem światło. Dziwny list nakreślony był bez wątpienia damską ręką. Zaczynał się od razu od treści, bez adresu ani żadnych „Szanowny Panie”:
Obiecałeś, iż w razie potrzeby pospieszysz mi z pomocą. Wierzę, że mówiłeś poważnie. Ten czas nadszedł szybciej, niźli się tego spodziewałam. Otóż znalazłam się właśnie w takiej palącej potrzebie i nie wiem, do kogo się zwrócić, ani komu zawierzyć. Obawiam się, iż usiłowano zamordować mojego ojca. Przeżył, dzięki Bogu, przeżył, jest jednak nieprzytomny. Posłano już po lekarzy i policję, ale nie mam przy sobie nikogo, komu mogłabym zaufać. Proszę przyjedź jak najszybciej i wybacz mi, jeśli możesz. Z czasem zapewne zdam sobie sprawę, na jak wiele sobie pozwoliłam, prosząc o pomoc, w tej jednak chwili nie potrafię o tym myśleć. Przyjedź! Przybywaj natychmiast!
MARGARET TRELAWNY
Ból mieszał się z radością, kiedy czytałem ów list, lecz przeważała nad nimi myśl, że była w kłopotach i posłała po mnie – po mnie! Mój sen o niej nie był zatem całkowicie oderwany od rzeczywistości. Zawołałem do stangreta:
— Zaczekaj! Za moment będę gotowy!
Po czym pospieszyłem na górę.
Zaledwie kilka chwil zajęła mi toaleta oraz ubiór i już niebawem mknęliśmy ulicami miasta co koń wyskoczy. Dziś przypadał dzień targowy i kiedy przemierzaliśmy Piccadilly, ciągnęły się po nim od zachodu niezmierzone strumienie powozów. Reszta trasy jednak okazała się przejezdna, więc udało się ją szybko pokonać. Przywołałem do siebie stajennego, aby podczas jazdy dowiedzieć się, co zaszło. Siadł naprzeciw z wyraźnym zakłopotaniem i położywszy kapelusz na kolanach, zaczął opowiadać.
— Panna Trelawny, sir, posłała do nas człowieka z poleceniem, by szykować natychmiast powóz, a kiedyśmy go przygotowali, zeszła osobiście i wręczyła mi list, Morganowi zaś – znaczy się, woźnicy, sir – rzekła, by rwał z kopyta. Mówiła, że nie ma chwili do stracenia, że trza pukać, aż ktoś otworzy.
— Tak, wiem, wiem. Mówiłeś już! Lecz chciałbym się dowiedzieć, czemu po mnie posłała. Co się wydarzyło w domu?
— Sam nie bardzo wiem, sir. Tylko tyle, że pana znaleziono w jego pokoju bez zmysłów, całego we krwi i z raną w głowie. Nijak nie dało się go dobudzić. Panna Trelawny go tak zastała.
— Jak to możliwe, że odkryła to o tak późnej porze? Nastąpiło to, jak sądzę, w środku nocy?
— Nie wiem, sir. Nie znam żadnych szczegółów.
Ponieważ nic więcej nie potrafił mi powiedzieć, zatrzymałem na chwilę powóz, pozwalając rozmówcy powrócić na kozła, po czym zacząłem się nad całą sprawą zastanawiać w samotności. Przyszło mi do głowy jeszcze wiele pytań, które powinienem zadać służącemu. Przez kilka chwil złościłem się na siebie, że nie skorzystałem z okazji. Po namyśle jednak doszedłem do wniosku, iż dobrze się stało, że nie uległem tej pokusie. Uznałem, że stosowniej będzie o sprawach dotyczących bezpośrednio panny Trelawny dowiedzieć się od niej samej, niż wypytywać służbę.
Przemknęliśmy bez przeszkód po Knightsbridge, stłumiony stukot dobrze zawieszonego pojazdu rozbrzmiał głucho w porannym powietrzu. Skręciliśmy w Kensington Palace Road, by zatrzymać się przed pokaźnym domem po lewej stronie ulicy, na pierwszy rzut usytuowanym bliżej Notting Hill niż końca Kensington Avenue. Był to zaiste imponujący budynek nie tylko przez wzgląd na rozmiar, lecz i architekturę. Nawet spowity szarzyzną poranka, umniejszającą właściwe rozmiary obiektów, wydawał się wielki.
Panna Trelawny powitała mnie w holu. Ani trochę nie sprawiała wrażenia skrępowanej. Biło z niej zdecydowanie właściwe szlachetnemu urodzeniu, tym mocniej zauważalne z powodu jej poruszenia i śnieżnej bladości twarzy. W wielkim holu znajdowało się kilkoro służących, mężczyźni skupili się w pobliżu wejścia, zaś kobiety skrywały w dalszych kątach i wyglądały przez uchylone drzwi. Panna Trelawny rozmawiała właśnie z inspektorem policji, któremu towarzyszyło dwóch ludzi w mundurach i jeden w ubraniu cywilnym. Gdy żywiołowo podała mi dłoń, jej oczy zdradzały rozluźnienie, a z ust wydobyło się westchnienie pełne ulgi. Powitanie było jednak oszczędne.
— Wiedziałam, że pan się zjawi!
Uścisk ręki może wyrażać bardzo dużo, nawet jeśli podający nie ma zamiaru okazywać uczuć. Dłoń panny Trelawny zniknęła niemal w całości w mojej. Wcale nie dlatego, że była mała. Wyglądała w sam raz, smukła i gibka, o długich, delikatnych palcach – niepospolicie piękna. Teraz jednak gest ów oznaczał podświadome przekazanie inicjatywy. W owym momencie nie przywiązywałem wagi do dreszczu, jaki wtedy poczułem, później jednak dał mi on do myślenia.
Jednocześnie kobieta zwróciła się do nadinspektora:
— To pan Malcolm Ross.
Oficer zasalutował, odpowiadając:
— Znam pana Malcolma Rossa, miss. Być może pamięta nawet, że miałem zaszczyt współpracować z nim przy sprawie fałszowania monet w Brixton. — Skupiwszy całą uwagę na pannie Trelawny, nie rozpoznałem go od razu.
— Ależ oczywiście, pan nadinspektor Dolan, pamiętam bardzo dobrze! — rzekłem, gdy uścisnęliśmy sobie dłonie. Nie uszło mojej uwadze, iż panna Trelawny z ulgą przyjęła fakt naszej znajomości. Była jednak nieco skonfundowana, co znać było po jej zachowaniu. Instynktownie czułem, że będzie mniej skrępowana, rozmawiając ze mną sam na sam. Zwróciłem się zatem do nadinspektora:
— Być może lepiej będzie, jeśli pomówię z panną Trelawny na osobności przez kilka minut. Pan zapewne już wszystko wie, ja natomiast zorientuję się, jak wyglądają sprawy, zadając kilka pytań. Następnie przedyskutowalibyśmy wszystko razem, jeśli można.
— Jestem do pańskich usług, sir — zapewnił solennie.
Udałem się za panną Trelawny do jednego z przyległych do korytarza wystawnych pokoi, z którego okien roztaczał się widok na ogród z tyłu domu. Kiedy tam weszliśmy i zamknąłem drzwi, od razu zaczęła mówić:
— Później ci podziękuję za wyrozumiałość i pomoc. W tej chwili jednak najlepiej będzie, jak zapoznasz się z faktami.
— Proszę o nich opowiedzieć — rzekłem. — O wszystkim, co pani wie, nie szczędząc detali, nieważne, jak błahe obecnie by się wydawały.
— Obudził mnie hałas. Nie wiem, co to mogło być. Wiem, że dotarł do mnie przez sen, gdyż natychmiast się przebudziłam, a serce biło mi jak szalone. Ze strachem zaczęłam wyczekiwać dźwięków z pokoju ojca. Nasze sypialnie sąsiadują i często przed zaśnięciem słyszę, jak porusza się po swojej. Nieraz pracuje naprawdę do późna. Gdy zdarza mi się przebudzić wczesnym rankiem, słyszę, jak jeszcze się krząta. Uważam, że praca w tak późnych godzinach mu nie służy, ale tylko raz odważyłam się z nim dyskutować na ten temat. Wie pan, jak potrafi być uparty i oschły – opowiadałam panu o tym. Jego wystudiowana uprzejmość, gdy znajduje się w takim nastroju, jest przerażająca. Wolę o wiele bardziej, jak się złości. Kiedy jest czymś zaprzątnięty, unosi bezwiednie końcówki ust, odsłaniając wąskie zęby i mam wrażenie, że… sama nie wiem! W nocy wstałam po cichu i podkradłam się pod drzwi, gdyż naprawdę bałam się mu przeszkodzić. Nie było słychać żadnego ruchu ani nawet westchnięcia. Nagle rozległo się jednak szuranie, jakby ktoś ciągnął coś po podłodze, ciężko przy tym sapiąc. Och! Straszne było to oczekiwanie po ciemku – nie wiadomo na co!
Zebrałam się w końcu na odwagę, możliwie najciszej, jak mogłam, nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. W środku panowała ciemność. Byłam w stanie dostrzec tylko zarys okien. Oddech w mroku był jeszcze wyraźniejszy. Wsłuchiwałam się, lecz nie słyszałam nic ponad to. Pchnęłam drzwi. Bałam się otwierać je powoli. Czułam, że coś czai się w ciemności, gotowe na mnie rzucić! Następnie zapaliłam światło i weszłam do pokoju. Wpierw spojrzałam na łoże. Pościel była zmięta, wiedziałam więc, że ojciec zdążył się już położyć, lecz serce mi zamarło na widok wielkiej, rozciągającej się od środka łóżka aż do jego krawędzi, ciemnoczerwonej plamy. Kiedy się w nią wpatrywałam, znów doszedł mnie dźwięk ciężkiego oddechu. Spojrzałam zatem w tamtym kierunku. Ojciec leżał na prawym boku, jakby jego martwe ciało zostało rzucone niedbale na podłogę. Krwawy ślad prowadził od łóżka przez cały pokój, zaś on sam spoczywał w przerażającej kałuży, w której mogłam niemal się przejrzeć, nachylając nad nim. Leżał dokładnie naprzeciw sejfu. Był w piżamie. Jej lewy rękaw był rozdarty, odsłaniał wyciągnięte w kierunku sejfu ramię. Wyglądał… och! Tak strasznie, zbroczony krwią, z ziejącą raną wokół zawieszonej na nadgarstku złotej bransolety. Nigdy wcześniej nie widziałam jej u niego, co dodatkowo mnie zszokowało.
Urwała na moment, ja zaś, chcąc choć częściowo odciągnąć jej myśli od przerażającego widoku, rzekłem:
— To nie powinno pani dziwić. Zdarza się, że ludzie nietuzinkowi noszą takie bransolety. Widziałem kiedyś podobną u pewnego sędziego, który bez zmrużenia oka wydawał właśnie wyrok śmierci.
Nie zwróciła raczej uwagi na tę dygresję, niemniej po krótkiej przerwie podjęła opowieść już spokojniejszym głosem.
— Bez chwili zwłoki wezwałam pomoc, gdyż miałam obawy, że ojciec wykrwawi się na śmierć. Zadzwoniłam po służbę, wzywając jednocześnie najgłośniej, jak potrafiłam, pomocy. Musiało minąć niewiele czasu – choć dla mnie trwało to całe wieki – gdy wbiegł jakiś służący. Za nim inni, aż pokój wypełnił się wytrzeszczonymi oczyma, rozczochranymi fryzurami i nocnymi strojami wszelkiego rodzaju. Położyliśmy ojca na sofie, a gospodyni, pani Grant, najbardziej opanowana z nas wszystkich, próbowała ustalić przyczynę krwawienia. Od razu okazało się, że jest nią głęboka rana na przedramieniu – ale nie gładka jak od cięcia nożem, lecz poszarpana, jakby zadano ją czymś haczykowatym lub wręcz wyrwano fragment ciała w pobliżu nadgarstka aż do żył. Pani Grant obwiązała skaleczenie chustką, zaciskając ją przy pomocy srebrnego nożyka do papieru, po czym upływ krwi natychmiast ustał. Do tego czasu odzyskałam już zmysły – przynajmniej częściowo – a następnie posłałam ludzi po lekarza i policję. Kiedy przyszli policjanci, zdałam sobie sprawę, że jeśli nie liczyć służby, jestem w domu całkiem sama i że nic tak naprawdę nie wiem o moim ojcu ani jego sprawach. Zapragnęłam więc głęboko mieć przy sobie kogoś zaufanego do pomocy. Pomyślałam od razu o panu i życzliwości, jaką mi zaoferował podczas naszej przejażdżki łodzią pod wierzbami. Niewiele myśląc, kazałam niezwłocznie przygotować powóz, nakreśliłam kilka słów na kartce i posłałam po pana.
Urwała. Nie jestem w stanie wyrazić, co wtedy czułem. Spojrzałem na nią. Chyba zrozumiała, bo uniosła głowę, patrząc mi przez moment w oczy, po czym opuściła wzrok, płoniąc się jak róża. Z widocznym wysiłkiem mówiła dalej:
— Doktor pojawił się nadzwyczaj szybko. Woźnica zastał go z kluczami przy drzwiach wejściowych do domu. Przybył tu biegiem. Opatrzył należycie ramię ojca i pospieszył do siebie po jakieś dodatkowe przybory. Chyba niewiele się pomylę, mówiąc, że wrócił niemal natychmiast. Następnie pojawił się policjant, który wysłał wiadomość na posterunek, a niedługo później pojawił się sam nadinspektor. Na końcu dotarł i pan.
Nastąpiła chwila milczenia, podczas której tym razem ja odważyłem się ująć jej dłoń. Już bez słowa otworzyliśmy drzwi i podeszliśmy do czekającego w holu nadinspektora.
— Sprawdziłem wszystko osobiście i przekazałem informację do Scotland Yardu — powiedział. — Widzi pan, panie Ross, sprawa jest na tyle zagadkowa, że postanowiłem tu wezwać najlepszego człowieka z Wydziału Kryminalnego, jakiego mamy. Posłałem zatem z miejsca po sierżanta Dawa. Pamięta go pan zapewne ze sprawy otrucia tego Amerykanina w Hoxton.
— A jakże — potwierdziłem — pamiętam go nad wyraz dobrze z tej i innych spraw. Kilkukrotnie mi się przysłużył dzięki swoim umiejętnościom i przenikliwości. To umysł pierwszej wody. Gdybym był przekonany o niewinności swojego klienta, nie chciałbym mieć go przeciw sobie.
— To starczy za najlepsze rekomendacje, sir — odrzekł wyraźnie zadowolony policjant. — Rad jestem, że popiera pan mój wybór.
— Nie mógł pan wybrać lepiej — zapewniłem. — Teraz z pewnością ustalimy fakty i to, co się za nimi kryje.
Podążyliśmy do pokoju pana Trelawny’ego, gdzie zastaliśmy wszystko dokładnie w takim stanie, jak opisała jego córka.
Rozległ się dzwonek do drzwi, po chwili zaś w pokoju pojawił się mężczyzna. Był to młody jeszcze człowiek, o wyrazistych rysach twarzy, uczciwych szarych oczach i szerokim czole, wskazującym na myśliciela. W ręku trzymał czarną torbę, którą natychmiast otworzył. Panna Trelawny przedstawiła nas sobie.
— Doktor Winchester, pan Ross i pan nadinspektor Dolan. — Skłoniliśmy się w milczeniu, po czym bez chwili zwłoki lekarz przystąpił do pracy. Czekaliśmy wszyscy, przyglądając z przejęciem, gdy zaczął opatrywać ranę. Czyniąc to, przywołał do siebie nadinspektora, wskazując na uraz i jednocześnie notując.
— Proszę spojrzeć! Jest tu aż kilka równoległych cięć czy też zadrapań, począwszy od lewej strony nadgarstka, gdzieniegdzie sięgających aż do tętnicy promienistej. Mniejsze rany są głębokie i nieregularne, jakby zadano je jakimś tępym instrumentem. Ta tutaj wygląda, jakby zadano ją czymś w rodzaju ostrego haka, którym wyszarpnięto fragment tkanki.
Spojrzał na pannę Trelawny z pytaniem:
— Możemy zdjąć tę bransoletę? Nie jest to konieczne, gdyż opada dość luźno na nadgarstek, później jednak może pacjentowi przeszkadzać. — Biedna dziewczyna poczerwieniała, odpowiadając ściszonym głosem:
— Nie wiem, co powiedzieć. Mieszkam tu z ojcem od niedawna. Nie znam jego życia ani nawyków, obawiam się, że ciężko mi w tej kwestii decydować. — Doktor spojrzał na nią łagodnie, po czym z najwyższą grzecznością rzekł:
— Zechce pani wybaczyć! Nie wiedziałem. Proszę się tym więc nie kłopotać. W tej chwili jej zdjęcie nie jest konieczne. Gdyby tak się stało, uczynimy to na moją odpowiedzialność. Przepiłujemy, jeśli będzie trzeba. Pani ojciec miał niewątpliwie swoje powody, by ją nosić. Proszę! Jest tu przytwierdzony mały kluczyk…
Mówiąc to, przerwał i pochylił się przejmując ode mnie świecę, po czym zniżył ją tak, aby płomień oświetlił dobrze bransoletę. Następnie oddał mi ją, abym potrzymał w tej samej pozycji i wyciągnął z kieszeni szkło powiększające. Poczyniwszy oględziny, wstał i podał szkło Dolanowi, stwierdzając, co następuje:
— Proszę się lepiej przyjrzeć samemu. To nie jest zwyczajna bransoleta. Złote elementy są złączone potrójnym, stalowym ogniwem, co widać w miejscu, gdzie jest przetarcie. To niestety oznacza, że nie da się jej łatwo zdjąć. Będziemy potrzebowali czegoś lepszego niż zwykły pilnik.
Nadinspektor skłonił przysadziste ciało. Nie mogąc się jednak przyjrzeć z dostatecznej odległości, przyklęknął przy sofie, tak jak uprzednio lekarz. Uważnie zbadał ozdobę, obracając niespiesznie w ręku, aby żaden szczegół nie umknął jego uwadze. Po chwili wstał i przekazał szkło powiększające w moje ręce.
— Kiedy pan skończy — powiedział — niech i pani się jej przyjrzy, jeśli łaska. — Po czym również zaczął sporządzać notatki.
Postąpiłem zgodnie z sugestią i przekazałem lupę do rąk panny Trelawny ze słowami:
— Zechce pani spojrzeć?
Kobieta jednak cofnęła się, unosząc nieznacznie ramiona i wykonując przeczący ruch ręką, odpowiedziała gwałtownie:
— Ależ nie! Ojciec bez wątpienia by mi ją pokazał, gdyby chciał, abym ją oglądała. Nie odważyłabym się bez jego zgody.
Następnie w obawie, by nas nie urazić zbytnim przewrażliwieniem, dodała:
— Oczywistym jest jednakowoż, że wy, panowie, powinniście ją zbadać. Musicie przecież wziąć pod uwagę wszystko, a ja w rzeczy samej jestem nad wyraz wdzięczna za wasze wysiłki…
Odwróciła się. Dostrzegłem, jak bezgłośnie płacze. Domyśliłem się bez trudu, że nawet w tak kłopotliwej i działającej na nerwy sytuacji, nękała ją gorycz z powodu nieznajomości własnego ojca i fakt, że świadkami tej niewiedzy są obcy ludzie. To, że byli to sami mężczyźni, nie uśmierzało wstydu, choć z pewnością stanowiło nieznaczną ulgę. Próbując odgadnąć targające nią emocje, nie mogłem oprzeć się myśli, że pociesza się tym, iż nie jest obserwowana w tej trudnej chwili przez żadną kobietę, z pewnością zdolną przeniknąć jej uczucia lepiej niż my.
Kiedy zakończyłem oględziny, które potwierdziły spostrzeżenia lekarza, ten zajął miejsce przy sofie i kontynuował badanie. Nadinspektor Dolan odezwał się do mnie szeptem:
— Mamy wyjątkowe szczęście co do tego lekarza! — Skinąłem głową i również chciałem pochwalić jego przenikliwość, kiedy rozległo się ciche pukanie.
[1]Brougham – lekki, czterokołowy powóz konny.