Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Akcja powieści toczy się w Londynie, w roku 1817. Nicholas Eden, młody wicehrabia, zdobywca niewieścich serc i ciał zostaje zmuszony do zawarcia związku małżeńskiego z pełną temperamentu, młodą, a na dodatek zakochaną w nim Lady Reginą Ashton. Głęboki kompleks związany z jej nieprawym pochodzeniem powstrzymuje wicehrabiego od okazania świeżo poślubionej małżonce uczucia i skłania do ucieczki.
Cykl: Rodzina Malory, t. 1
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (4)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 369
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kocha się tylko raz
JOH A N N A
Z angielskiego przełożył
Jarosław Mikos
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media
Tytuł oryginału LOVE ONLY ONCE
Ilustracja na okładce John Ennis/Thomas Schluck GmbH
Redakcja
Alicja Skawin
Redakcja techniczna
Mirosława Kostrzyńska
Korekta
Agata Bołdok
Bożenna Burzyńska
Copyright © 1985 by Johanna Lindsey All Rights Reserved
© Copyright for the Polish translation
by Bertelsmann Media Sp. z o.o., 2001
Bertelsmann Media Sp. z o.o. Libros
Warszawa 2001
Druk i oprawa GGP Media, Pößneck
ISBN 83-7227-858-X
Nr 2924
Dla moich kuzynów
Reginy Kaohukaukuahiwiokaala Howard i Michaela Lani Alii Howard
Londyn, 1817
Palce trzymające karafkę były długie i delikatne. Selena Ed-dington doskonale zdawała sobie sprawę z urody swoich dłoni i nie bez odrobiny próżności wykorzystywała każdą okazję, aby je dyskretnie wyeksponować. Tak było i teraz. Zamiast wziąć kieliszek od Nicholasa, wołała raczej przynieść mu karafkę. A przy tym, stojąc z karafką przed pokrytą błękitnym pluszem sofą, na której leżał, osiągała jeszcze jedno: światło ognia płonącego za nią w kominku prowokująco zakreślało jej zgrabną figurę, dobrze widoczną przez cienką, muślinową suknię. Nawet tak wytrawny kobieciarz jak Nicholas Eden musiał docenić urodę jej kształtnego ciała.
Kiedy napełniała jego kieliszek, w blasku ognia na lewej dłoni zalśnił duży rubin. Jej ślubny pierścionek. Choć od dwu lat była wdową, nosiła go nadal z dumą. Podobnym blaskiem lśnił jej rubinowy naszyjnik. Jednak nawet najwspanialsze rubiny nie mogły rywalizować z jej niezwykle głębokim dekoltem, oddzielonym zaledwie trzycalowym paskiem materiału od ściągniętej, wysokiej talii empirowej sukni spadającej w prostych liniach ku zgrabnym kostkom. Suknia w kolorze ciemnej, głębokiej magenty doskonale harmonizowała zarówno z rubinami, jak i z urodą Seleny.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Nicky?
Na twarzy Nicholasa dostrzegła ten sam irytujący wyraz nieobecnego zamyślenia, który ostatnio gościł na niej coraz częściej. Zatopiony w myślach, które z pewnością nie miały z nią wiele wspólnego, w ogóle nie słyszał, co do niego mówiła. Nawet na nią nie spojrzał, gdy nalewała mu brandy.
- Naprawdę, Nicky, to wcale nie jest takie przyjemne patrzeć, jak błądzisz myślami gdzieś daleko, kiedy jesteśmy tylko we dwoje. - Stała przed nim tak długo, dopóki na nią nie spojrzał.
- O co chodzi, kochanie?
W jej orzechowych oczach pojawiły się groźne błyski. Miała ochotę tupać ze złości, ale przecież nie mogła przy nim pozwolić sobie na wybuchy irytacji. Choć zachowywał się tak prowokująco, tak obojętnie, tak... nieznośnie! Och, gdyby nie to, że był taką dobrą partią...
Usiłując opanować rosnące wzburzenie, odpowiedziała spokojnie:
- Chodzi o bal, Nicky. Mówiłam o balu, ale ty mnie w ogóle nie słuchasz. Jeśli chcesz, nie wspomnę o nim już ani słowa, ale tylko pod jednym warunkiem. Obiecaj mi, że jutro przyjedziesz po mnie punktualnie.
- Jaki bal?
Selena westchnęła, szczerze zaskoczona. Nie był pijany i nawet nie starał się okazywać jakiegoś szczególnego znudzenia. Po prostu naprawdę nie wiedział, o czym ona mówi.
- Nie drażnij się ze mną, Nicky. Bal u Shepfordów. Wiesz, jak bardzo mi na nim zależy.
- A, tak - odparł głucho. - Bal, który ma zaćmić wszystkie pozostałe, choć to dopiero początek sezonu.
Udała, że nie dostrzegła jego tonu.
- Wiesz przecież, jak długo czekałam na zaproszenie do księżnej Shepford, a jej tegoroczny bal zapowiada się wyjątkowo wspaniale. Będą tam po prostu wszyscy. Każdy, kto ma jakieś znaczenie, Nicky.
- I co z tego?
Selena policzyła powoli w myślach do pięciu.
- To, że umrę, jeśli spóźnię się choć jedną minutę.
Na jego wargach pojawił się charakterystyczny szyderczy uśmieszek.
- Umierasz zdecydowanie za często, kochanie. Nie powinnaś traktować życia towarzyskiego aż tak serio.
- Mam brać przykład z ciebie?
O, gdyby tylko mogła, odpowiedziałaby mu o wiele mocniej. Czuła, że jeszcze chwila, a nerwy odmówiąjej posłuszeństwa, a przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, jak bardzo potępiał nieopanowane wybuchy emocji u innych, choć sam pozwalał sobie na wiele.
Nicholas wzruszył jedynie ramionami.
- Możesz mnie nazwać ekscentrykiem, kochanie, ale należę do prawdziwie nielicznej garstki ludzi, którzy niewiele sobie robią z tego całego zbiegowiska.
Nicholas mówił szczerą prawdę. W przypływie złego humoru potrafił zignorować, a nawet obrazić dosłownie każdego, bez względu na rangę. Przyjaźnił się też, z kim chciał, nawet z ludźmi, o których publicznie wiedziano, że są bękartami nie uznawanymi przez szanujące się towarzystwo. I nigdy, ale to nigdy, nikomu nie schlebiał. Był dokładnie taki arogancki, jak o nim mówiono. A mimo to potrafił być zabójczo uroczy - jeśli tylko miał na to ochotę.
Selena jakimś cudownym sposobem i tym razem zdołała utrzymać nerwy na wodzy.
- A jednak, Nicky, jak pamiętasz, obiecałeś, że pójdziesz ze mną na bal Shepfordów.
- Doprawdy? - wycedził.
- Jak najbardziej. - Jeszcze raz opanowała wzburzenie. -Obiecaj mi, że się po mnie nie spóźnisz, dobrze?
Znowu wzruszył ramionami.
- Jak mogę ci coś takiego obiecać, kochanie? Nie umiem przewidywać przyszłości. Przecież nie sposób powiedzieć, czy jutro nie zdarzy się coś, co mnie zatrzyma.
Miała ochotę krzyczeć. Oboje doskonale wiedzieli, że jeśli coś mogło go zatrzymać, to jedynie jego własna, perfidna obojętność. Miała już tego wszystkiego dość!
Szybko podjęła decyzję i odparła z wyraźną nonszalancją:
- Dobrze, Nicky, skoro nie mogę na tobie polegać w sprawie tak dla mnie ważnej, znajdę kogoś innego, kto odprowadzi mnie na bal. Mam jednak nadzieję, że się tam w końcu pojawisz.
Igra z nią? Świetnie. Postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne.
- Tak z dnia na dzień? - zapytał.
- Wątpisz, że mi się uda? - odparła zaczepnie.
Uśmiechnął się i spojrzeniem znawcy przesunął po jej kształtnej postaci.
- O nie, myślę, że bez kłopotu znajdziesz kogoś na moje miejsce.
Selena odwróciła się, zanim zdążył zobaczyć, jakie wrażenie zrobiła na niej jego uwaga. Czy to było ostrzeżenie? Och, ależ był pewny siebie, łajdak. Dobrze by mu zrobiło, gdyby z nim zerwała. Żadna kochanka nigdy go jeszcze nie rzuciła. To zawsze on kończył romans. To zawsze on o wszystkim decydował. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby go rzuciła? Wpadłby we wściekłość? A może zmusiłoby to go do działania i wreszcie by się oświadczył? Perspektywa była kusząca i warto się nad nią poważnie zastanowić.
Nicolas Eden wyciągnął się wygodnie na sofie i spojrzał na Selenę, która wzięła swój kieliszek sherry i położyła się na grubym futrze, leżącym przed kominkiem. Wygiął usta w sardonicznym uśmiechu. Doprawdy, jej poza była bardzo kusząca, o czym ona świetnie wiedziała. Nigdy nie zapominała o tym, by zrobić jak najkorzystniejsze wrażenie na mężczyźnie.
Znajdowali się w miejskiej rezydencji jej przyjaciółki, Marie. Po eleganckim obiedzie w towarzystwie Marie i jej aktualnego wielbiciela przez jakąś godzinę grali w wista, po czym przenieśli się do tego przytulnego salonu. Marie i jej namiętny przyjaciel oddalili się do pokojów na piętrze, pozostawiając Nicholasa i Selenę samym sobie. Ileż to już wieczorów spędzili w podobny sposób? Jedyna różnica polegała na tym, że hrabina za każdym razem miała innego kochanka. Prowadziła śmiałe, bujne życie, ilekroć jej mąż wyjeżdżał z Londynu.
A jednak było jeszcze coś, co odróżniało ten wieczór od innych. Chociaż w salonie panowała romantyczna, zmysłowa aura, na kominku płonął ogień, lampa stojąca w rogu rzucała łagodnie przyciemnione światło, służba dyskretnie usunęła się do swoich pokojów, a Selena była uwodzicielska jak zawsze - Nicholas był dziś wieczorem najzwyczajniej w świecie znudzony. Po prostu nie miał najmniejszej ochoty ruszyć się z sofy, by przyłączyć się do Seleny, leżącej na skórze przed kominkiem.
Już od pewnego czasu zauważał, że Selena przestaje go pociągać. A to, że nie miał większej ochoty iść z nią dziś wieczorem do łóżka, potwierdzało tylko jego przeczucie, że nadeszła pora, by skończyć romans. I tak romans z Seleną trwał dłużej niż większość jego miłostek - prawie trzy miesiące. Być może dlatego czuł, że musi z nią zerwać, choć nie znalazł jeszcze następczyni.
Prawdę mówiąc, Nicholas nie widział wokół siebie kobiety, którą miałby ochotę zdobyć. Selena zaćmiewała wszystkie znane mu damy, jeśli nie liczyć kilku zdumiewających istot, które były zakochane w swoich mężach, a tym samym zupełnie niepodatne na jego uroki. Oczywiście, jego tereny łowieckie nie ograniczały się do zamężnych dam, znudzonych swoimi małżonkami, o nie. Bez najmniejszych skrupułów uwodził niewinne dziewczęta, dopiero wchodzące w wielki świat. Jeśli więc delikatne młode damy były podatne na podobne pokusy, powinny się strzec Nicholasa Edena. Albowiem jeśli tylko panna gotowa była mu ulec, Nicholas nie odmawiał sobie tej przyjemności tak długo, dopóki udało się ukryć romans przed uważnym okiem rodziców. Niewątpliwie tego typu podboje należały do najbardziej przelotnych, niemniej cenił je sobie jako szczególne wyzwanie dla jego ambicji.
W dniach bardziej szalonej, wczesnej młodości trzykrotnie zdarzyło mu się uwieść dziewicę. Jedną z nich, córkę diuka, szybko poślubiono kuzynowi, czy innemu podobnemu szczęściarzowi. Dwie pozostałe również zdołano wydać za mąż, zanim skandal nabrał pełnego rozgłosu. Co nie znaczy, że plotkarze nie mieli wspaniałego pola do popisu. Ponieważ jednak rozwścieczone rodziny nie wysuwały publicznych oskarżeń, za każdym razem musiano z konieczności ograniczać się do plotek i spekulacji. Rzecz w tym, że ojcowie uwiedzionych dziewcząt obawiali się wyzwać Nicholasa, który wcześniej dwukrotnie postrzelił w pojedynku znieważonych mężów.
Nicholas nie był szczególnie dumny z uwiedzenia trzech niewinnych panien, podobnie jak nie puszył się faktem, że zranił dwu mężczyzn, których jedynym błędem było posiadanie niewiernych żon. Nie znaczy to jednak, że odczuwał wyrzuty sumienia. To nie jego wina, jeśli debiutantki były tak nierozsądne, by oddawać mu się, nie czekając na obietnicę małżeństwa. Natomiast żony bogatych lordów doskonale wiedziały, co robią.
Powiadano o Nicholasie, że w dążeniu do zaspokojenia swoich pragnień zupełnie nie dba o uczucia innych osób. Być może była to prawda, a może nie. Nikt nie znał Nicholasa na tyle dobrze, by powiedzieć to z całą pewnością. Nawet on sam nie był pewny, co skłoniło go do niektórych zachowań.
Tak czy inaczej, płacił za swoją reputację. Ojcowie stojący wyżej od niego w hierarchii społecznej uważali go za nieodpowiedniego kandydata na męża dla swoich córek. Jeśli mógł liczyć na zaproszenia, to jedynie od ludzi nie zważających na konwenanse, albo takich, którzy szukali bogatego zięcia.
Jednak Nicholas nie szukał żony. Od dawna uważał, że nie ma moralnego prawa ubiegać się o rękę żadnej z młodych kobiet, których pochodzenie i wychowanie odpowiadało jego pozycji społecznej. Wszystko wskazywało więc na to, że nigdy się nie ożeni. A ponieważ nikt nie wiedział, dlaczego wicehrabia Montieth postanowił wieść kawalerski żywot, wiele tęsknych spojrzeń biegło wciąż w jego stronę z nadzieją, że uda się go zreformować.
Jedną z dam hołubiących w sercu skryte nadzieje wobec Nicholasa była właśnie lady Selena Eddington. Bardzo się pilnowała, żeby tego nie okazywać, ale Nicholas doskonale wiedział, kiedy kobieta darzy go względami, myśląc o jego tytule. Pierwszy mąż Seleny był baronem, teraz mierzyła wyżej. Była olśniewająco piękna; jej regularną owalną twarz okalały krótkie czarne włosy opadające delikatnymi lokami, zgodnie z najświeższą modą. Złocista skóra podkreślała barwę wyrazistych orzechowych oczu. Miała dwadzieścia cztery lata, była śliczna, zabawna, uwodzicielska. Z pewnością trudno ją było winić o to, że zmysły Nicholasa wyraźnie ochłodły.
Żadnej kobiecie nie udało się nigdy utrzymać na dłużej płomienia jego namiętności. Spodziewał się, że i ten romans wkrótce zblaknie. Zawsze tak się działo. Jedyne, co go zaskoczyło, to fakt, że pragnął zerwać z Seleną, zanim znalazł nową kochankę. W końcu zerwanie oznaczało, że na jakiś czas, dopóki nie spotka nowej wybranki, będzie musiał zanurzyć się w wir życia towarzyskiego - a taka perspektywa napawała go szczerą odrazą.
Być może jutrzejszy bal uwolni go od tej przykrości. Zważywszy na to, że to dopiero początek sezonu, z pewnością będą tam dziesiątki debiutantek wkraczających dopiero w wielki świat. Nicholas westchnął. W wieku lat 27, po siedmiu latach niespokojnego, awanturniczego życia, stracił upodobanie do młodych niewiniątek.
Postanowił, że dziś wieczór nie zerwie z Seleną. Była już wystarczająco na niego wściekła i zapewne dostałaby ataku furii, do czego, jak przypuszczał, była zdolna. Tego zaś wołał uniknąć. Nie znosił dramatycznych scen, ponieważ sam z natury był niezwykle wybuchowy i porywczy. Gdy wpadał w prawdziwy gniew, żadna kobieta nie mogła dotrzymać mu kroku - prędzej czy później każda z nich zalewała się łzami, co było równie nieprzyjemne. Nie, powie jej jutro wieczorem, na balu. Seleną nie ośmieli się zrobić mu sceny w obecności innych.
Wpatrując się w blasku ognia w swoją sherry, Seleną doszła do wniosku, że bursztynowy płyn w kieliszku miał dokładnie ten sam odcień, jaki miały oczy Nicholasa, gdy był poruszony. Jego oczy miały tę barwę złocistego miodu w pierwszych dniach ich znajomości, ale miały ten sam kolor także wtedy, gdy coś go zirytowało albo sprawiło mu przyjemność. Gdy nic go specjalnie nie poruszało, kiedy był spokojny albo obojętny, jego piwne oczy przybierały odcień bardziej rudawobrązowy, niemal w tonie świeżo wypolerowanej miedzi. Zawsze były jednak niepokojące, bo wciąż jarzyły się wewnętrznym światłem. Niepokojącym oczom towarzyszyła śniada cera i niezwykle długie, ciemne rzęsy. Ciemnozłotą karnację jego skóry pogłębiała jeszcze opalenizna, gdyż Nicholas był zapalonym sportsmenem. Jeśli nie wyglądał złowrogo, to tylko dzięki brązowym włosom, w których połyskiwały złociste nitki. Nieco zmierzwione, zgodnie z obowiązującą modą, układały się w naturalne fale, a czasem, przy pewnym oświetleniu, mieniły się złotobrązową barwą.
Było doprawdy coś niestosownego w urodzie tak uderzającej, że wystarczało jedno spojrzenie, by kobiece serce zaczynało trzepotać niespokojnie. Młode dziewczęta w jego obecności zamieniały się w chichoczące idiotki. Dojrzałe kobiety otwarcie posyłały mu zapraszające spojrzenia. Nic dziwnego, że tak trudno było go okiełznać. Piękne kobiety szalały za nim od chwili, gdy wkroczył w świat dorosłych, a pewnie nawet wcześniej. Co gorsza, nie sposób było oderwać wzroku nie tylko od jego twarzy. Przecież mógłby być niski albo otyły, mówiła sobie Selena, zresztą mogłoby to być cokolwiek, byleby osłabiało piorunujący efekt, jaki robiła jego uroda. Niestety. Jego sylwetka idealnie pasowała do obcisłych spodni i surdutów wysoko wciętych w talii, jak gdyby aktualna moda była stworzona specjalnie dla niego. Dla Nicholasa Edena krawcy nie musieli wszywać poduszek na ramionach surdutów ani w inny sposób maskować niedostatków figury. Jego ciało było doskonałe - muskularne, lecz smukłe, wysokie, lecz zgrabne, słowem: ciało zapalonego sportowca.
Gdybyż było inaczej... Serce Seleny nie łomotałoby wtedy za każdym razem, gdy spojrzał na nią tymi swoimi oczami w kolorze sherry. Była zdecydowana zaprowadzić go przed ołtarz, ponieważ nie dość, że był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała, to jeszcze był czwartym wicehrabią Montieth, a do tego człowiekiem bardzo zamożnym. Nicholas był po prostu zrobiony jak na zamówienie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Co właściwie mogło go przy niej zatrzymać? Coś musiała wymyślić, gdyż coraz boleśniej czuła, że Nicholas najwyraźniej traci dla niej zainteresowanie. Co miała zrobić, żeby ożywić płomień jego namiętności? Przejechać nago na koniu przez Hyde Park? Wziąć udział w jednej z tych Czarnych Mszy, o których szeptano, że stanowią przykrywkę dla orgii?
Zachowywać się jeszcze bardziej skandalicznie i wyzywająco niż on sam? Mogła wtargnąć do któregoś z klubów, Whites albo Brooks - to z pewnością zrobiłoby na nim wrażenie, albowiem kobiety pod żadnym pozorem nie miały prawa przekraczać świętego progu tych męskich instytucji. A może powinna zacząć go ignorować. A nawet... na Boga, tak, powinna go rzucić dla innego mężczyzny! To by go zabiło! Nie zniósłby takiego ciosu dla swojej próżności. Wściekłby się z zazdrości i zaraz poprosił ją o rękę!
Ta myśl wprawiła ją w niezwykłą ekscytację. Tak, to na pewno się uda. Musi. W końcu nie miała innego wyboru, mu-siała spróbować. Jeśli jej plan się nie powiedzie i tak niczego nie straci, skoro widziała, że Nicholas wyraźnie się od niej oddala.
Przewróciła się leniwie na drugi bok, żeby mieć go przed oczami i zobaczyła ze zgrozą, że leży wyciągnięty na sofie, w butach, z nogami na oparciu, z rękami podłożonymi pod głowę. Zupełnie jakby miał zamiar zdrzemnąć się w jej towarzystwie! Wspaniale! Jeszcze nigdy nie czuła się tak upokorzona. Nawet jej mąż, zmarły przed dwoma laty, nigdy nie ośmielił się zasnąć w jej obecności. O tak, sytuacja dojrzała do radykalnych pociągnięć.
- Nicholas? - Wymówiła jego imię miękko i natychmiast spojrzał w jej stronę. A więc jednak nie zasnął. - Dużo myśla-łam o naszym związku dziś wieczorem.
- Naprawdę?
Zadrżała na ton znudzenia, jaki dał się słyszeć w jego głosie.
- Tak - ciągnęła odważnie. - I doszłam do pewnych wniosków. Zważywszy na brak... nazwijmy to ciepła... z twojej strony, sądzę, że znalazłabym chyba większe uznanie w oczach innego mężczyzny.
- Bez wątpienia, kochanie.
Zmarszczyła brwi. Przyjmował to tak spokojnie.
- Widzisz, miałam ostatnio kilka propozycji... by obdarzyć uczuciami kogoś innego i postanowiłam - zawahała się na moment przed jawnym kłamstwem, po czym już z zamkniętymi oczami dokończyła - postanowiłam jedną z nich potraktować poważnie.
Odczekała kilka chwil, zanim odważyła się otworzyć oczy. Nicholas leżał nieporuszony na sofie i upłynęła następna minuta, zanim wreszcie powoli usiadł i spojrzał na nią uważnie. Wstrzymała oddech. Jego twarz była nieprzenikniona.
Wziął pustą szklankę ze stolika i wyciągnął ją w jej stronę.
- Czy mogłabyś, kochanie?
- Tak, oczywiście. - Poderwała się błyskawicznie, żeby spełnić jego prośbę i nawet nie przemknęło jej przez myśl, jak bardzo protekcjonalnie ją potraktował, oczekując, że mu usłuży w tym momencie.
- Kto jest tym szczęściarzem?
Selena wzdrygnęła się, rozlewając brandy na stolik. Czy w jego głosie słychać było ostrzejsze tony, czy były to tylko jej pobożne życzenia?
- Ponieważ zależy mu na zachowaniu dyskrecji, więc, jak sam rozumiesz, nie mogę zdradzić jego nazwiska.
- Jest żonaty?
Podała mu kieliszek. Zdenerwowana, napełniła go niemal po same brzegi.
- Nie. W istocie, mam wszelkie podstawy, by wiele spodziewać się po tym związku. Jak mówiłam, na razie zależy mu na dyskrecji. Na razie.
Nagle uświadomiła sobie, że nie powinna sięgać akurat po ten argument. Oboje z Nicholasem także zachowywali dyskrecję i nigdy nie kochali się w jej domu, ze względu na służbę, choć Nicholas odwiedzał ją tam często, podobnie jak nigdy nie używali w tym celu jego domu przy Park Lane. A mimo to wszyscy wiedzieli, że jest jego kochanką. Wystarczyło, że widziano jakąś kobietę trzy razy z rzędu w towarzystwie Nicholasa Edena, by zaczęto wysnuwać takie przypuszczenia.
- Nie zmuszaj mnie, żebym go wydała, Nicky - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Wkrótce sam się wszystkiego dowiesz.
- A zatem, dlaczego nie miałabyś wyjawić mi jego imienia już teraz?
Czy wiedział, że kłamie? Oczywiście, że wiedział. Widziała to po jego zachowaniu. I któż, u licha, mógł zastąpić Nicholasa Edena? Odkąd zaczęła się z nim pokazywać, znajomi mężczyźni wyraźnie trzymali się od niej na dystans.
- Zaczynasz być nieprzyjemny, Nicholas. - Selena przeszła do ataku. - Jego nazwisko i tak nie ma dla ciebie większego znaczenia, skoro, co muszę przyznać z bólem, ostatnio nie darzysz mnie zbyt czułą namiętnością. Czyż mogę to zrozumieć inaczej niż jako znak, że już mnie nie pragniesz?
Teraz mógł gorąco zaprzeczyć jej słowom. A jednak nic takiego nie nastąpiło.
- O co ci właściwie chodzi? - Jego głos brzmiał ostro, nieprzyjemnie. - O ten przeklęty bal? O to ci chodzi?
- Oczywiście, że nie - zaperzyła się, zirytowana.
- Czyżby? - spytał zaczepnie. - Myślisz, że opowiadając mi tę historyjkę, zmusisz mnie, żebym poszedł jutro z tobą na ten przeklęty bal, tak? Nic z tego, moja droga.
Nie, nikt i nic nie przebije się przez barierę jego niezmierzonego egotyzmu, a już na pewno nie ona. I ta jego próżność! Po prostu w głowie mu się nie mieściło, że mogłaby chcieć kogoś innego zamiast niego.
Nicholas ściągnął w zdumieniu ciemne brwi i Selena ze zgrozą uświadomiła sobie, że wypowiedziała te myśli na głos. W pierwszej chwili ogarnęło ją przerażenie, ale po chwili poczuła jeszcze większą determinację.
- Cóż, to prawda - powiedziała odważnie i odeszła w stronę kominka.
Chodziła tam i z powrotem przed płonącym ogniem, niemal równie gorącym jak jej gniew. Nicholas nie zasługiwał na to, by go kochać.
- Przykro mi, Nicky - odezwała się po chwili, unikając jego wzroku. - Nie chcę, aby nasz związek skończył się nieprzyjemnym akcentem. Naprawdę byłeś cudowny. Na ogół. Och -westchnęła - w końcu to ty jesteś ekspertem w tych sprawach, kochanie. Czy to tak się robi?
Nicholas omal się nie uśmiechnął^-—
- Nie najgorzej, jak na początólgtfnpja eHgKa.
- A więc dobrze. - Poweselała nieco i wreszcie ośmieliła się spojrzeć w jego stronę. Uśmiechał się do niej w najlepsze. Do licha. A więc dalej nie wierzył w jej historię. - Możesz zatem mi nie wierzyć, lordzie Montieth, ale czas pokaże, kto miał rację, prawda? Tylko się za bardzo nie zdziw, kiedy zobaczysz mnie z moim nowym dżentelmenem.
Odwróciła się do kominka, a gdy ponownie spojrzała w jego stronę, już go nie było.
Rozświetlone okna rezydencji Malorych przy Grosvenor Square wskazywały niezbicie, że większość jego mieszkańców przygotowuje się w swoich sypialniach do wielkiego balu u księstwa Shepford. Służba miała tego wieczoru pełne ręce roboty, zmuszona do biegania dosłownie z jednego końca domu w drugi.
Panicz Marshall domagał się bardziej wykrochmalonego fularu. Panna Clare zapragnęła wreszcie coś zjeść. Przez cały dzień była zbyt zdenerwowana, żeby cokolwiek przełknąć. Panna Diana prosiła o grzane mleko z winem i korzeniami dla uspokojenia rozdygotanych nerwów. Biedaczka - to był jej pierwszy sezon i pierwszy bal. Od dwu dni nic nie jadła. Panicz Travis nie mógł znaleźć swojej nowej koszuli z żabotem. Panienka Amy po prostu siedziała smutna i trzeba ją było pocieszyć. Jako jedyna z rodzeństwa była jeszcze za mała, żeby wziąć udział w balu, nawet w balu maskowym, na którym i tak nikt by jej nie rozpoznał. Och, jak okropnie jest mieć piętnaście lat!
Jedyną osobą wśród przygotowujących się do wyjścia na bal, która nie była dzieckiem pana domu, lorda Edwarda Ma-lory’ego, była lady Regina Ashton, jego siostrzenica, kuzynka jego licznego potomstwa. Oczywiście lady Regina miała do pomocy własną pokojówkę, gdyby czegoś potrzebowała, ale najwyraźniej nie potrzebowała niczego, nikt nie widział bowiem żadnej z nich od co najmniej godziny.
Cały dom rozbrzmiewał gorączkową aktywnością już od wielu godzin. Lord i lady Malory zaczęli przygotowania do wyjścia znacznie wcześniej, otrzymali bowiem zaproszenie na formalny obiad dla wąskiego grona gości, jaki księstwo Shepford wydawali przed balem. Odjechali sprzed domu nieco ponad godzinę temu. Obaj bracia Malory’owie mieli towarzyszyć swoim siostrom i kuzynce, co stanowiło odpowiedzialne zadanie dla młodych ludzi, z których jeden właśnie skończył naukę na uniwersytecie, a drugi jeszcze ją kontynuował.
Marshall Malory aż do dzisiejszego poranka bez większego zapału myślał o roli eskorty młodych panien ze swojej rodziny, kiedy to, całkiem niespodzianie, otrzymał od pewnej damy list z pytaniem, czy zgodziłby się zabrać ją na bal w powozie rodziny Malorych. Doprawdy, czyż mógł sobie wyobrazić coś piękniejszego niż taka właśnie propozycja, od tej właśnie damy?
Kochał się w niej nieprzytomnie od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy rok temu, w czasie wakacji. Nie zwróciła wtedy na niego uwagi. Ale teraz miał już szkołę za sobą i jako mężczyzna dwudziestojednoletni był panem samego siebie. Kto wie, mógłby nawet zamieszkać we własnym domu, gdyby mu przyszła na to ochota i poprosić pewną damę o rękę. Och, jak cudownie być człowiekiem pełnoletnim!
Panna Clare także rozważała kwestię wieku. Miała już dwadzieścia lat i na sam dźwięk tych słów czuła rosnące przerażenie. To był już jej trzeci sezon, a tymczasem nie dość, że nie zdobyła męża, ale nawet nikt się jej jeszcze nie oświadczył! Otrzymała wprawdzie kilka propozycji, ale żadna z nich nie pochodziła od człowieka, którego mogłaby potraktować poważnie. Och, nikt nie powiedziałby, że była nieładna, miała jasne włosy, jasną cerę, jasne wszystko. I tu właśnie krył się problem. Była po prostu... ładna. Jednak daleko jej było do olśniewającej urody kuzynki Reginy i najwyraźniej Clare traciła wszelki blask w jej obecności. Tymczasem jak na złość już drugi sezon musiała pojawiać się w jej towarzystwie.
Clare nie potrafiła ukryć irytacji. Kuzynka powinna była już dawno wyjść za mąż. Miała dziesiątki propozycji. I nawet nie można było powiedzieć, że się nie stara. Wydawało się, że czeka na ślub równie niecierpliwie jak sama Clare. A jednak za każdym razem coś stawało na przeszkodzie i wszystkie propozycje, jedną po drugiej, spotykał ten sam smutny los. Nawet wielka wyprawa do Europy w minionym roku nie przyniosła jej męża. Regina wróciła w ubiegłym tygodniu do Londynu i wciąż wypatrywała odpowiedniego kandydata.
Tymczasem w tym roku Clare musiała się liczyć z konkurencją swojej własnej siostry, Diany. Niespełna osiemnastoletnia, powinna zaczekać jeszcze rok na swój debiut. Jednak rodzice uznali, że Diana jest już wystarczająco dorosła, żeby wejść w świat. Niemniej, w wyraźnych słowach zabroniono jej wszelkich poważnych myśli o młodych mężczyznach. Była za młoda na małżeństwo, ale poza tym mogła się bawić, ile dusza zapragnie.
Co gorsza, za rok rodzice wypuszczą w świat jej młodszą siostrę, dziś piętnastoletnią Amy, pomyślała Clare z rosnącą irytacją. Już to widziała oczami wyobraźni! Jeśli do tego czasu nie znajdzie męża, będzie musiała w przyszłym roku rywalizować zarówno z Dianą, jak i z Amy. Och, z tymi swoimi ciemnymi włosami - rzadkość w rodzinie Malorych - Amy była nie mniej atrakcyjna niż Regina. Clare czuła, że musi znaleźć męża za wszelką cenę już w tym roku.
Clare nawet się nie domyślała, jak bardzo podobne myśli prześladują jej piękną kuzynkę. Regina Ashton wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, podczas gdy pokojówka, Meg, starała się ułożyć jej długie czarne włosy w modną fryzurę i ukryć ich długość. Regina nie widziała jednak ani swoich lekko skośnych oczu o barwie kobaltowego błękitu, ani pełnych, lekko odętych warg, ani może nieco zbyt jasnej cery, podkreślającej jeszcze bardziej czerń kruczoczarnych włosów i długich rzęs. Widziała mężczyzn, legiony paradujących przed nią mężczyzn - Francuzów, Szwajcarów, Austriaków, Włochów, Anglików - i zastanawiała się, czemu jeszcze nie jest kobietą zamężną. Z pewnością nikt nie może zarzucić jej, że nie próbowała.
Prawdę mówiąc, Reggie, jak ją zawsze nazywano, cierpiała na kłopotliwy nadmiar kandydatów do swojej ręki. Co najmniej o kilkunastu z nich mogłaby powiedzieć, że na pewno byłaby z nimi szczęśliwa. Jeszcze więcej było tych, o których sądziła, że jest w nich zakochana. Równie wielu było takich, którzy nie mieli szans tylko ze względu na jakieś doprawdy drobne przeszkody. Przy czym ci, o których sądziła, że nadają się doskonale, nie znajdowali uznania w oczach jej wujów.
Och, szczęście posiadania czterech wujów, którzy kochali ją do szaleństwa! Naturalnie, ona także wielbiła ich wszystkich bezgranicznie. Jason, obecnie mężczyzna czterdziestopięcioletni, był od szesnastego roku życia głową rodu, biorąc na siebie odpowiedzialność za los trzech młodszych braci i jedynej siostry, matki Reggie. Swoje poczucie obowiązku traktował bardzo poważnie, czasami nawet zbyt poważnie. Stanowił prawdziwe uosobienie powagi.
Edward był jego dokładnym przeciwieństwem: pogodny, jowialny, cenił przyjemności życia i nie próbował nikomu niczego narzucać. Był o rok młodszy od Jasona i w wieku lat dwudziestu trzech poślubił ciotkę Charlottę. Miał pięcioro dzieci, trzech chłopców i dwie dziewczynki. Jego środkowy syn, dziewiętnastoletni kuzyn Travis, rówieśnik Reggie, był, obok jedynego syna wuja Jasona, jej odwiecznym towarzyszem zabaw. Melissa, matka Reggie, była znacznie młodsza od swoich starszych braci, prawie o siedem lat. Dwa lata po niej urodził się James.
James był rodzinnym buntownikiem. Jako jedyny z braci rzucił wyzwanie wszelkim regułom społecznego konwenansu i poszedł własną drogą. Miał teraz trzydzieści pięć lat, ale w rodzinnym gronie nie należało nawet wymieniać jego imienia. Jason i Edward zachowywali się wręcz, jak gdyby nigdy nie istniał. Jednak Reggie kochała go nie mniej niż pozostałych wujów, mimo okropnych grzechów, jakie miał na sumieniu. Tęskniła za nim boleśnie, zmuszona spotykać się z nim potajemnie. W ciągu minionych dziewięciu lat widziała go zaledwie sześciokrotnie, ostatni raz ponad dwa lata temu.
Szczerze mówiąc, jej ulubionym wujem był jednak Antho-ny. Podobnie jak Amy, Regina i jej matka, miał ciemne włosy i kobaltowe oczy odziedziczone po praprababce, o której szep-tano, że była Cyganką. Oczywiście nikt w rodzinie nie ośmieliłby się komentować tego skandalicznego faktu. Uwielbiała go zapewne dlatego, że oboje mieli dość niefrasobliwe usposobienie.
Trzydziestoczteroletni Anthony, najmłodszy z braci, odgrywał w jej życiu rolę bardziej starszego brata niż wuja. Co zabawne, cieszył się także złą sławą największego kobieciarza i rozpustnika od czasu, gdy jego brat James porzucił uroki Londynu. O ile jednak James potrafił być bezwzględny, co upodabniało go do Jasona, Anthony pod pewnymi względami przypominał Edwarda. Potrafił podbijać serca samym swoim nieodpartym wdziękiem. Zupełnie nie dbał o to, co ludzie o nim powiedzą, choć na swój własny sposób starał się sprawić przyjemność każdemu, na kim mu zależało.
Reggie się uśmiechnęła. Mimo niezliczonych kochanek i najdziwniejszych przyjaźni, mimo aury skandalu otaczającej nieodłącznie jego imię, mimo pojedynków i szalonych zakładów, Anthony, gdy o nią chodziło, potrafił być wprost niezrównanym, uroczym hipokrytą. Za jedno niewłaściwe spojrzenie w jej kierunku był gotów wyzwać swoich nie mniej zepsutych przyjaciół do walki na bokserskim ringu. Nawet najbardziej rozpustni bywalcy salonów nauczyli się w jej obecności głęboko skrywać swoje myśli, zadowalając się zgoła niewinną konwersacją. Gdyby wuj Jason dowiedział się kiedykolwiek, że znalazła się w tym samym pomieszczeniu, co niektórzy osławieni kobieciarze, jakich spotykała u Anthony’ego, niechybnie polałaby się krew - Tony’ego w pierwszej kolejności. Ale Jason nigdy się o tym nie dowiedział, a Edward, choć podejrzewał to i owo, nie był człowiekiem równie surowych zasad.
Wszyscy czterej wujowie traktowali ją bardziej jak córkę niż siostrzenicę, ponieważ wychowywali ją od drugiego roku życia, po śmierci jej rodziców. Od szóstego roku życia dosłownie dzielili się jej towarzystwem. Edward w tym czasie zamieszkał już w Londynie, podobnie jak James i Anthony. Wszyscy trzej straszliwie pokłócili się z Jasonem, który chciał koniecznie zatrzymać ją na wsi. W końcu ustąpił i zgodził się, żeby sześć miesięcy w roku spędzała z Edwardem, gdzie mogła też częściej widywać swoich młodszych wujów.
Kiedy miała jedenaście lat, Anthony uznał, że jest już wystarczająco dorosły, żeby i on mógł gościć ją u siebie. Starsi bracia zgodzili się, by spędzała u niego letnie miesiące, wolne od nauki. Co roku Anthony z radością zamieniał więc latem swoje kawalerskie mieszkanie w prawdziwy dom, co było tym łatwiejsze, że wraz z Reginą wprowadzała się jej pokojówka, piastunka i guwernantka. Anthony i Reggie dwa razy w tygodniu podejmowali na obiedzie Edwarda i jego rodzinę. Niemniej, uroki rodzinnego życia nigdy nie wzbudziły u Anthony’ego tęsknoty za małżeństwem. Pozostał kawalerem. Od chwili jej towarzyskiego debiutu nakazy konwenansu zabraniały jej u niego mieszkać, toteż widywała go teraz sporadycznie.
Ach tak, pomyślała, wkrótce wyjdzie za mąż. Osobiście wołałaby jeszcze przez kilka lat nie myśleć o małżeństwie i po prostu cieszyć się życiem, ale taka była wola jej wujów. Uznali, że nade wszystko pragnie znaleźć odpowiedniego męża i założyć rodzinę. Bo czyż nie o tym marzą wszystkie młode panny? Odbyli nawet w tej sprawie wielką naradę rodzinną, jednak choć przekonywała ich gorąco, że nie czuje się jeszcze gotowa do opuszczenia rodziny, ich dobre intencje przeważyły wszystkie jej protesty i ostatecznie uległa.
Od tej tej chwili, ponieważ kochała ich wszystkich bardzo, starała się, jak mogła, by zaspokoić ich oczekiwania. Przedstawiała, jednego po drugim, kandydatów do swojej ręki, ale któryś z jej wujów zawsze znajdował w nich jakąś wadę. Poszukiwania kontynuowała w trakcie podróży po Europie, jednak z czasem ogarnęło ją coraz większe zmęczenie tą koniecznością szacowania krytycznym okiem każdego młodego mężczyzny, jakiego los postawił na jej drodze. Nie mogła się z nikim zaprzyjaźnić. Nie mogła się cieszyć życiem. Każdemu napotkanemu kawalerowi należało się przede wszystkim uważnie przyjrzeć, by ocenić, czy stanowi dobry materiał na męża. Czy to może ten jedyny, który znajdzie uznanie u wszystkich jej wujów?
Powoli zaczęła nabierać przekonania, że taki mężczyzna w ogóle nie istnieje i rozpaczliwe zapragnęła uwolnić się od tych obsesyjnych poszukiwań. Chciała zobaczyć się z wujem Tonym, jedynym, który mógł ją zrozumieć i wstawić się za nią u wuja Jasona. Ale w chwili jej przyjazdu do Londynu Tony był z wizytą u przyjaciela na wsi i wrócił dopiero wczoraj wieczorem.
Reggie dwukrotnie poszła go odwiedzić w ciągu dnia, ale za każdym razem był poza domem, więc zostawiła mu karteczkę. Na pewno już ją dostał. Dlaczego więc nie przyjeżdża?
W tej samej chwili usłyszała odgłosy powozu, który zatrzymał się przed domem. Roześmiała się radośnie, melodyjnie.
- Nareszcie!
- Co takiego? - spytała Meg. - Jeszcze nie skończyłam. Przecież wiesz, jak trudno ułożyć te twoje włosy. Ciągle mówię, że powinnaś je skrócić. Oszczędziłabyś czasu mnie i sobie.
- Nie martw się, Meg, - Reggie podskoczyła do góry, aż kilka spinek wysunęło się na podłogę. - Wujek Tony przyjechał.
- Zaraz, zaraz, a gdzie to się wybierasz, moja panno, w takim stroju? - W głosie Meg zabrzmiało prawdziwe oburzenie.
Ale Reggie już nie słuchała i nie zważając na nic wybiegła z pokoju, nie bacząc na gromki okrzyk „Regino Ashton!”, którym Meg daremnie usiłowała przywołać ją do rozsądku. Dopiero gdy dobiegła do schodów prowadzących do głównego holu, zorientowała się, jak bardzo niekompletna jest jej garderoba. Schowała się szybko za rogiem, zdecydowana nie ruszyć się stąd, dopóki nie usłyszy głosu ulubionego wuja. Jednak do jej uszu dobiegł głos młodej kobiety. Niepewnie wyj-rżała i ku swemu wielkiemu rozczarowaniu zobaczyła, że lokaj wpuszcza do środka młodą damę, nie wuja Tony’ego. W przybyłej rozpoznała lady.... och, nie mogła przypomnieć sobie jej nazwiska, ale poznała ją kilka dni temu w Hyde Parku. A niech to! Gdzie, u licha, podziewa się ten Tony?
W tym momencie Meg zdecydowanym ruchem pociągnęła ją z powrotem do pokoju. Meg pozwalała sobie na wiele, to prawda, ale nie ma się czemu dziwić, skoro była z Reggie równie długo jak jej piastunka Tess, czyli od niepamiętnych czasów.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek zobaczę tak skandaliczne zachowanie w twoim wykonaniu! Żeby stać w samej bieliźnie na korytarzu! - Meg łajała Reggie, sadowiąc ją z powrotem na taborecie przed niewielką toaletką. - Chyba uczyłyśmy cię lepszych manier, panienko.
- Myślałam, że to wujek Tony.
- To żadne wytłumaczenie.
- Wiem, ale muszę się z nim koniecznie zobaczyć dziś wieczór. Wiesz dlaczego, Meg. Tylko on może mi pomóc. Napisze do wuja Jasona i będę miała wreszcie chwilę wytchnienia.
- A co niby miałby powiedzieć markizowi? Jak ma go przekonać?
Reggie uśmiechnęła się radośnie.
- Zamierzam im zaproponować, żeby sami znaleźli dla mnie męża.
Meg z westchnieniem pokręciła głową.
- Nie będzie ci w smak mąż, którego ci znajdą, dziewczyno.
- Być może. Ale nie mam już na to wszystko siły - powiedziała zdecydowanie. - Oczywiście, wspaniale byłoby samemu wybrać męża, ale dość szybko zorientowałam się, że mój wybór nie ma żadnego znaczenia, jeśli kandydat nie znajdzie aprobaty w ich oczach. Od roku nic innego nie robię, tylko szukam męża. Te wszystkie bale i rauty przyprawiają mnie już o ból głowy. A przecież jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, że do tego dojdzie. Przeciwnie, nie mogłam się doczekać pierwszego balu.
- To zrozumiałe, kochanie. - Meg starała się złagodzić jej rozżalenie.
- Chcę tylko, żeby wujek Tony zrozumiał mnie i pomógł, to wszystko. Przecież nie pragnę wiele. Chcę tylko pojechać na wieś i znów zakosztować spokojnego życia - z mężem albo bez męża. Gdybym trafiła dziś na właściwego człowieka, poślubiłabym go choćby jutro. Jestem naprawdę gotowa na wszystko, byleby wyrwać się z tego zamętu życia towarzyskiego. Niestety, wiem, że to tylko marzenie, a jeśli tak, to najlepszym rozwiązaniem będzie oddać sprawę znalezienia właściwego kandydata w ręce wujów. Trochę ich znam i mogę przysiąc, że zaj-mie im to ładne parę lat. Wiesz, że w niczym nie potrafią dojść do zgody. A ja tymczasem pojadę do domu, do Haverston.
- Nie rozumiem, co takiego miałby zrobić wuj Anthony. Przecież nie boisz się markiza. Jeśli tyko zechcesz, potrafisz go sobie owinąć wokół małego palca. Czyżbyś o tym zapomniała? Po prostu opowiedz mu, jak bardzo jesteś nieszczęśliwa, a on już...
- Nie mogę! - zawołała Reggie stłumionym głosem. - Nigdy nie pozwolę na to, żeby wujek Jason pomyślał, że jestem przez niego nieszczęśliwa. Nigdy by sobie tego nie wybaczył!
- Jesteś za dobra dla innych, ot co, moja gołąbeczko - powiedziała Meg z lekkim wyrzutem. - I co teraz zrobisz? Wolisz dalej się tak męczyć?
- Nie. Właśnie dlatego chcę, żeby to wujek Tony napisał najpierw do wuja Jasona. Bo jeśli odrzuci propozycję, która wyjdzie od Tony’ego, będę wiedziała, że ten plan jest nie do przyjęcia i postaram się wymyślić coś innego.
- No cóż, na pewno zobaczysz lorda Anthony’ego na balu dziś wieczorem.
- Nic z tego. On nienawidzi balów. Nie pójdzie na bal za żadne skarby świata. Nawet dla mnie. A niech to! Pewnie będę musiała poczekać z tym do jutra rana.
Meg ściągnęła brwi i odwróciła wzrok.
- O co chodzi? - spytała Reggie z naciskiem. - Czy wiesz coś, czego ja nie wiem?
Meg wzruszyła ramionami.
- Nie... tylko tyle, że lord Anthony pewnie rano wyjedzie i nie będzie go przez kilka dni. Musisz poczekać do jego powrotu.
- Skąd wiesz, że wyjeżdża?
- Usłyszałam, jak lord Edward mówił do żony, że markiz wezwał lorda Anthony’ego na dywanik. Pewnie lord Anthony znowu napytał sobie biedy i markiz postanowił przemówić mu do rozsądku.
- Nie! - wykrzyknęła Reggie z nutą zawodu. - Chyba nie powiesz, że już wyjechał?
- Nie, nie sądzę. - Meg uśmiechnęła się. - Ten nicpoń wcale nie pali się do spotkania ze starszym bratem. Jestem pewna, że będzie się starał odwlec wyjazd.
- A więc muszę się z nim zobaczyć jeszcze dziś wieczór. Doskonale się składa. Łatwiej mu będzie przekonać wuja Ja-sona osobiście niż za pomocą listu.
- Ale przecież nie możesz teraz pobiec do domu lorda An-thony’ego - zaprotestowała Meg. - Zaraz trzeba jechać na bal.
- Pomóż mi szybko założyć suknię. Tony mieszka tylko kilka przecznic dalej. Wezmę powóz i wrócę z powrotem, zanim moi kuzyni zdążą się przygotować.
Kiedy jednak kilka minut później zbiegała po schodach, okazało się, że jej kuzyni są już dawno gotowi i wszyscy czekają tylko na nią. Trochę to krzyżowało jej szyki, ale nie zamierzała dać za wygraną. Wchodząc do salonu, odciągnęła na bok najstarszego kuzyna, posyłając pozostałym promienny uśmiech.
- Marshall, naprawdę bardzo mi przykro, że cię o to proszę, ale muszę jeszcze gdzieś na chwilę pojechać.
- Co?
Reggie poprosiła go szeptem, ale zdziwił się tak głośno, że wszystkie spojrzenia zwróciły się w ich stronę. Westchnęła.
- Szczerze mówiąc, Marshall, nie musisz zachowywać się tak, jakbym poprosiła cię Bóg wie o co.
Zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy na nich patrzą, Marshall, przerażony chwilową utratą panowania na sobą, zebrał całą godność i oświadczył najbardziej rozsądnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć:
- Czekamy na ciebie już od dziesięciu minut, a ty proponujesz nam, żebyśmy jeszcze trochę poczekali?
Reggie usłyszała trzy oburzone westchnienia. Nie patrząc w stronę pozostałych kuzynów, dodała:
- Nie prosiłabym, gdyby to nie było konieczne, Marshall. Nie zajmie mi to więcej niż pół godziny... och, z pewnością nie więcej niż godzinę. Muszę się spotkać z wujem Anthonym.
- Nie, w żadnym wypadku! - Diana rzadko podnosiła głos. - Jak możesz być tak nierozsądna, Reggie? To coś zupełnie nowego. Przez ciebie się spóźnimy! Już powinniśmy wyjechać.
- Akurat. Chyba nie chcecie zjawić się tam jako pierwsi?
- Nie chcemy także przyjechać jako ostatni. - Clare powiedziała to lekko rozdrażnionym tonem. - Bal rozpoczyna się za pół godziny i akurat tyle zajmie nam dojazd na miejsce. Ciekawe, co to za nie cierpiąca zwłoki sprawa, że musisz natychmiast zobaczyć wuja Anthony’ego?
- To sprawa osobista, która nie może zaczekać. Jutro z samego rana wuj wyjeżdża do Haverston. Jeśli teraz do niego nie pojadę, nie będę miała okazji z nim porozmawiać.
- Tylko do jego powrotu - odparła Claire. - Czemu nie możesz zaczekać do jego przyjazdu?
- Bo nie mogę. - Patrząc na zgodny opór kuzynek oraz równie podekscytowane oblicze jeszcze jednej damy, której nazwiska nie mogła sobie przypomnieć, Reggie dała za wygraną. - Dobrze, w porządku. Zadowolę się wynajętym powozem albo lektyką. Marshall, proszę tylko, żebyś posłał szybko któregoś z lokajów. Jak skończę, dołączę do was na balu.
- Wykluczone.
Marshall był wyraźnie zirytowany. Cały ten pomysł był bardzo w stylu jego kuzynki, która znowu usiłowała wciągnąć go w jakąś kabałę, a potem on, jako najstarszy, będzie się musiał gęsto tłumaczyć. Nie, na Boga, nie tym razem. Wydoroślał już i zmądrzał na tyle, by nie pozwolić jej powodować sobą tak łatwo, jak to było w przeszłości.
Zdecydowanie odpowiedział:
- Wynajęty powóz? Wieczorem? Dobrze wiesz, że to nie jest bezpieczne, Reggie.
- Travis może pojechać ze mną.
- Ale Travis także nie ma na to ochoty. - Niedoszły towarzysz podróży nie czekał z odpowiedzią. - I nie patrz tak na mnie tymi błękitnymi oczętami dziecka, Reggie. Ja także nie mam ochoty spóźnić się na bal.
- Travis, proszę.
- Nie.
Reggie powiodła spojrzeniem po tych wszystkich niemiłych twarzach. Nie zamierzała się poddać.
- A więc dobrze. Wcale nie pójdę na bal. I tak od początku nie miałam na to ochoty.
- O nie. - Marshall surowo pokręcił głową. - Znam cię zbyt dobrze, droga kuzynko. Ledwie odjedziemy, wymkniesz się z domu i pobiegniesz pieszo do wuja Anthony’ego. Ojciec chybaby mnie zabił.
- Mam więcej rozsądku, niż myślisz, Marshall - powiedziała kwaśno. - Wyślę Tony’emu liścik i zaczekam, aż sam tu po mnie przyjedzie.
- A co będzie, jeśli nie przyjedzie? - zauważył Marshall trzeźwo. - Ma ciekawsze zajęcia niż biegać na twoje zawołanie. Może go nawet nie być w domu. Nie. Jedziesz z nami, i to jest moja ostateczna decyzja.
- Nie pojadę!
- Pojedziesz!
- Może skorzystać z mojego powozu. - Oczy wszystkich zwróciły się w stronę młodej damy. - Mój woźnica i foryś służą u mnie od lat. Można im całkowicie zaufać, że zawiozą ją bezpiecznie we wspomniane miejsce, a potem na bal.
Reggie obdarzyła ją promiennym uśmiechem.
- Ależ to cudowne! Jest pani naprawdę moim wybawieniem, lady...?
- Eddington - dopowiedziała dama. - Spotkałyśmy się już kilka dni temu.
- Tak, w parku, pamiętam. Niestety spotykam ostatnio tylu ludzi, że zaczynam zapominać ich imiona. Doprawdy nie wiem, jak pani dziękować.
- To nic wielkiego. Miło mi, że mogę być pomocna.
Selena istotnie była szczęśliwa. Na miłość boską, była gotowa uczynić niejedno, byleby wreszcie udali się na ten bal. Nie dość, że musiała przystać na towarzystwo Marshalla Ma-lory’ego w roli eskorty na najważniejszy bal sezonu - bo tylko on jako jedyny z kilkunastu mężczyzn, do których wysłała liściki tego ranka, nie odpowiedział odmownie pod jakimś uprzejmym pretekstem, i choć młodszy od niej, mógł odegrać rolę ostatniej deski ratunku - a tu jeszcze znalazła się w środku jakiejś niedorzecznej rodzinnej sprzeczki z powodu kaprysów tej pannicy.
- Teraz, Marshall, już na pewno nie możesz mi odmówić -oznajmiła Reggie.
- Nie, myślę, że nie. - Z ociąganiem przyznał jej rację. -Ale pamiętaj, powiedziałaś pół godziny, kuzynko. Więc miej się na baczności i pilnuj, żebyś znalazła się u Shepfordów, zanim ojciec zauważy, że cię nie ma. W przeciwnym razie lepiej nie myśleć, co będzie i dobrze o tym wiesz.
- Aleja mówię serio, Tony! - zawołała Reggie, wpatrując się w niego przez całą długość salonu. - Jak możesz w to wątpić? To sytuacja nadzwyczajna, Tony. - Jako jedyny z jej wujów domagał się, by zwracała się do niego po imieniu.
Najpierw musiała zaczekać dwadzieścia minut, zanim go dobudzono, ponieważ spędził cały dzień w klubie na piciu i grze w karty i po przyjściu do domu od razu się położył. Kolejne dziesięć minut zajęło przekonywanie go, że mówi poważnie. Obiecane trzydzieści minut minęło, zanim zaczęli właściwą rozmowę. Marshall ją zabije jak nic.
- Daj spokój, kotku. Już po tygodniu wiejskiego życia zatęsknisz za starym, dobrym Londynem. Jeśli chcesz trochę od-
począć, powiedz Eddiemu, że jesteś chora, źle się czujesz, albo coś w tym rodzaju. A po kilku dniach spędzonych we własnym pokoju podziękujesz mi, że nie potraktowałem twojej prośby poważnie.
- Cały miniony rok spędziłam na balach i rautach. - Reg-gie nie rezygnowała. - A podczas podróży po Europie jeździłam nie z kraju do kraju, ale z przyjęcia na przyjęcie. Ale nawet nie chodzi o to, że jestem już zmęczona tym ciągłym wirem zabaw, Tony. Bo z tym dałabym sobie jakoś radę. Nie mówię też, że chciałabym zaszyć się w Haverston na cały sezon. Wystarczy mi kilka tygodni, żeby odzyskać siły. Tak naprawdę zabija mnie to polowanie na męża. Uwierz mi.
- Nikt nie powiedział, że musisz poślubić pierwszego napotkanego kawalera, kotku.
- Pierwszego? Ależ ich były setki, Tony. Powinieneś wiedzieć, że już nazywają mnie „zimną rybą”.
- Kto tak mówi, na Boga?
- Och, przezwisko jest całkiem trafne. Przecież tak się właśnie zachowywałam: zimno i odstręczająco. Nie mogłam inaczej, ponieważ nie chciałam dawać komuś nadziei, jeśli jej nie było.
- O czym ty, u licha, mówisz? - zapytał szorstko.
- Już na długo przed końcem minionego sezonu wynajęłam sir Johna Dodsley’a.
- Tego starego rozpustnika? Wynajęłaś go? Do czego?
- Żeby spełniał rolę mojego, nazwijmy to, doradcy. Ten stary, jak o nim mówisz, rozpustnik nie dość, że zna wszystkich, to jeszcze wie o nich to, co wiedzieć należy. Kiedy więc okazało się, że szósty poważny kandydat do mojej ręki nie spełnia waszych oczekiwań, uznałam, że nie ma sensu niepotrzebnie narażać siebie i innych młodych mężczyzn na te wszystkie uczuciowe perturbacje. Za stosowną opłatą Dodsley chodził na wszystkie bale i przyjęcia, w których brałam udział. Jego zadanie polegało na sporządzeniu listy ewentualnych wad każdego kandydata, które mogą wzbudzić wasze zastrzeżenia i niemal przy każdym młodym człowieku, jakiego spotykałam, Dodsley kręcił przecząco głową. Oszczędziłam sobie dzięki temu straty czasu i wielu rozczarowań, ale dorobiłam się zgrabnego przezwiska. Dłużej już tak nie mogę, Tony. Jeśli zadowolę Jasona, ty jesteś zdegustowany. Jeśli tobie się podoba kandydat, Edward kręci nosem. Bogu dzięki, nie ma tu wuja Jamesa, bo też wtrąciłby swoje trzy grosze. Nie ma takiego człowieka na ziemi, który zadowoliłby was wszystkich.
- To jakiś absurd - zaprotestował. - Mogę od ręki wymienić kilkunastu, którzy świetnie by się nadali.
- Naprawdę? - spytała łagodnie. - Czy naprawdę chcesz, żebym poślubiła któregoś z nich?
Zrobił naburmuszoną minę, po czym nagle uśmiechnął się szeroko.
- Nie, nie sądzę.
- A więc rozumiesz teraz, na czym polega moje nieszczęście?
- Ale czy rzeczywiście chcesz wyjść za mąż, kotku?
- Oczywiście, że chcę. I jestem pewna, że będę szczęśliwa z mężczyzną, którego ty i twoi bracia dla mnie znajdziecie.
- Co? - spojrzał gniewnie. - O nie. Nic z tego. Nie chcesz chyba złożyć takiej odpowiedzialności ma moje barki, Reg-gie?
- A więc dobrze - zgodziła się skwapliwie. - Pozostawimy to wujowi Jasonowi.
- Nie mów głupstw. Wydałby cię za tyrana, takiego samego jak on sam.
- Daj spokój, Tony, wiesz, że to nieprawda. - Uśmiechnęła się.
- Mniej więcej - mruknął.
- Sam widzisz. Przynajmniej nie musiałabym ciągle analizować wad i zalet każdego napotkanego mężczyzny. Chcę znowu móc się bawić, rozmawiać z mężczyzną, nie zastanawiając się, jak wypadnie w waszych oczach albo tańczyć, nie traktując każdego partnera jako potencjalnego materiału na męża. Doszło do tego, że na widok mężczyzny, który mi się podoba, zastanawiam się, czy powinnam go poślubić. Czy potrafię go pokochać. Czy byłby dla mnie równie dobry i czuły jak... - urwała i zaczerwieniła się.
- Jak?
- Och, dobrze wiesz. - Westchnęła. - Porównuję każdego mężczyznę do ciebie i twoich braci. Nic na to nie poradzę. Czasem wręcz chciałabym, żebyście nie kochali mnie aż tak mocno. Strasznie mnie rozpieściliście. I teraz chcę, żeby mój mąż stanowił połączenie was wszystkich.
- Boże, co myśmy ci zrobili, dziewczyno?
Widać było, że zaraz wybuchnie śmiechem i Reggie zdenerwowała się nie na żarty.
- Myślisz, że to takie śmieszne, tak? Ciekawa jestem, jak ty byś sobie poradził na moim miejscu. Jeśli mnie nie uwolni-cie od tej udręki, przysięgam, że poszukam wuja Jamesa i poproszę, żeby zabrał mnie ze sobą.
Anthony spoważniał w mgnieniu oka. Chociaż był najbardziej zżyty z Jamesem, nawet on nie mógł wybaczyć bratu tamtej eskapady.
- Nawet o tym nie wspominaj, Reggie - powiedział ostrzegawczym tonem. - Nie wiesz, co mówisz. Wciąganie do tego Jamesa tylko pogorszyłoby sytuację.
Reggie nie dała za wygraną.
- A więc powiesz wujowi Jasonowi, że chcę na trochę wrócić do domu? Że mam dosyć szukania męża i że poczekam, aż wszyscy trzej zgodzicie się, kogo mam poślubić?
- Do diaska, Reggie, Jasonowi ten pomysł wcale się nie spodoba, tak zresztąjak mnie. Musisz sama wybrać kogoś, kogo pokochasz.
- Próbowałam.
Zapadło niezręczne milczenie. Anthony rzucił jej chmurne spojrzenie.
- Lord Medhurst był nadętym osłem!
- Czyżbym o tym nie wiedziała? Tak, tak właśnie sądziłam. I widzisz, ile zostało z mojej miłości.
- Mogłabyś wyjść za Newela, gdyby Eddie nie był przekonany, że będzie okropnym ojcem.
Tony nadal patrzył na nią ponuro.
- O, wuj Edward bez wątpienia miał rację. I znów, widzisz, ile zostało z mojej miłości.
- Naprawdę potrafisz zepsuć człowiekowi humor, kotku. Chcieliśmy tylko twojego dobra.
- Wiem o tym i za to was kocham. Ale właśnie dlatego uważam, że pokocham człowieka, którego wszyscy trzej zgodnie uznacie za doskonałego kandydata na męża dla mnie.
- Czyżby? - Uśmiechnął się szeroko. - Nie jestem taki pewny. Jeśli Jason w ogóle przystanie na ten pomysł, zrobi wszystko, żeby znaleźć kogoś, kto w niczym nie będzie do mnie podobny.
Wiedziała, że się z nią droczy. Jeśli ktoś na pewno nie chciałby się zgodzić, żeby wyszła za człowieka, który przypominałby Tony’ego, to właśnie sam Tony. Roześmiała się.
- Cóż, zawsze możesz nawrócić mojego męża, Tony, bylebym wreszcie go miała.
Percival Alden z radosnym okrzykiem triumfu powściągnął wodze konia, gdy dojechali wreszcie do końca Green Park, po stronie Piccadilly.
- Jesteś mi winien dwadzieścia funtów, Nick! - zawołał przez ramię do nadjeżdżającego za nim wicehrabiego. Nicholas Eden rzucił mu wyjątkowo gniewne spojrzenie.
Ruszyli kłusem po okręgu, żeby dać koniom odpocząć po wyczerpującej gonitwie. Przez całe popołudnie grali w karty w klubie Boodles i przy wyjściu Percy mimochodem wspomniał o swoim nowym ogierze. Nicholas, nieźle już wstawiony, ochoczo przyjął zakład. Kazali przyprowadzić konie.
- Do diabła, mogliśmy obaj skręcić kark - rzekł rozsądnie Nicholas, chociaż był tak pijany, że prawie widział podwójnie. - Na drugi raz przypomnij mi, żebym się nie dał na to namówić, dobrze?
Percy roześmiał się tak głośno, że omal nie spadł z konia.
- Jak gdyby ktokolwiek mógł ci przeszkodzić, kiedy sobie wbijesz coś do głowy, zwłaszcza po pijanemu. Ale nic się nie martw, stary. Jutro rano prawdopodobnie w ogóle nie będziesz pamiętał o tych szaleństwach, a nawet jeśli coś sobie przypomnisz, to nie uwierzysz swojej pamięci. Gdzie, u licha, był ten księżyc, kiedy go potrzebowaliśmy?
Nicholas spojrzał na srebrny krążek, który właśnie wyłonił się zza chmur. Kręciło mu się w głowie. A niech to diabli! Wyścig powinien go nieco otrzeźwić. Z pewnym wysiłkiem skupił wzrok na przyjacielu.
- Ile chcesz za to zwierzę, Percy?
- Nie jest na sprzedaż. Wygram dzięki niemu sporo wyścigów.
- Ile? - powtórzył Nicholas uparcie.
- Dałem za niego dwieście pięćdziesiąt, ale...
- Trzysta.
- Nie sprzedaję go.
- Czterysta.
- Daj spokój, Nick.
- Pięćset.
- Przyślę go z rana.
Nicholas uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Powinienem poczekać do tysiąca. - Percy był nie mniej zadowolony. - Ale i tak wiem, gdzie kupić jego brata za dwieście pięćdziesiąt. W końcu nie chciałbym cię wykorzystywać.
Nicholas się roześmiał.
- Marnujesz swój talent, Percy. Powinieneś handlować końskim mięsem na Smithfield.
- Miałbym dać mojej matce jeszcze jeden powód do tego, żeby przeklinała dzień, w którym przyszedłem na świat? Nie, dziękuję uprzejmie. Wolę raczej pozostać przy starych rozrywkach, no, najwyżej zarobić czasem okrągłą sumkę na takich napaleńcach jak ty. Poza tym to o wiele zabawniejsze. A propos rozrywek. Czy nie miałeś przypadkiem pokazać się dzisiaj wieczorem na balu u Shepfordów?
- A niech to wszyscy diabli - warknął Nicholas, tracąc cały dobry humor. - Że też musiałeś mi o tym przypomnieć!
- Mój dzisiejszy dobry uczynek.
- Nawet nie zbliżyłbym się do tego przeklętego miejsca, gdyby nie to, że muszę nieco przyciąć skrzydełek mojej ptaszynie.
- Przetrzepała ci piórka, co?
- Uwierzysz, że wpadła na pomysł, by wzbudzić we mnie zazdrość? - spytał z oburzeniem.
- Zazdrość? W tobie? - prychnął Percy. - O, wiele bym dał, żeby dożyć takiego dnia, jak mi Bóg miły.
- Pojedż ze mną, a zobaczysz niezłe przedstawienie. Zamierzam się naprawdę przyłożyć, zanim skończę z lady E. -powiedział Nicholas posępnie.
- Nie chcesz chyba wyzwać nieszczęśnika?
- Dobry Boże, z powodu kobiety? Oczywiście, że nie. Rzecz w tym, żeby ona tak właśnie pomyślała, gdy tymczasem ja dam mu swoje błogosławieństwo. Będzie miała dość czasu, żeby gryźć paznokcie ze złości, ponieważ już więcej mnie nie zobaczy.
- To zupełnie nowy sposób postępowania. - Percy się rozmarzył. - Będę musiał sam go wypróbować. Słuchaj, a może to mnie mógłbyś dać to swoje błogosławieństwo? Mam na myśli lady E., to piękna kobieta, bez dwóch zdań. - Percy spojrzał w głąb ulicy. - A swoją drogą... czy to nie jej powóz tam stoi?
W miejscu wskazanym przez przyjaciela Nicholas ujrzał znajomy pojazd w żółto-zielone wzory.
- To niemożliwe - wymamrotał. - Za nic nie spóźniłaby się na bal, a przecież już dawno się zaczął.
- Nie znam nikogo innego, kto ma taki elegancki powóz -zauważył Percy. - Sam myślałem, żeby pomalować swój w takie kolory.
Nicholas rzucił mu zdumione spojrzenie, po czym znowu spojrzał w stronę powozu.
- Czy znamy kogoś, kto mieszka na tej ulicy? - zapytał.
- Nikt nie przychodzi mi do głowy - zaczął Percy. - Ale zaraz, chwileczkę! Zdaje się, że wiem, czyja to rezydencja. Ten dom należy do kogoś z rodziny młodego Malory’ego.
Jak on się nazywa?... Wiesz. Nie ten wariat, który zniknął gdzieś przed laty, ale ten drugi, ten, który tak dobrze strzela, że nikt nie chce... Mam! Anthony, lord Anthony. Dobry Boże. Chyba nie sądzisz, że chodzi o niego? Nawet nie myśl, żeby z nim zadzierać, Nick.
Nicholas nie odpowiedział. Powoli, bardzo powoli wyjechał z parku i przejechał na drugą stronę ulicy. Jeśli to była Selena, znajdowała się dokładnie w miejscu, w którym, jak wiedziała, mógł ją zobaczyć, ponieważ co wieczór przejeżdżał tędy w drodze z klubu do domu. Akurat tego wieczoru wyjechali z parku niemal pod koniec Picadilly i gdyby Percy nie spostrzegł powozu, Nicholas mógł go przeoczyć. Ale teraz roznosiła go ciekawość. Zastanawiał się, czy Selena siedzi w środku zamkniętego powozu i czeka, aż on przejedzie, nieświadoma, że znalazł się już z drugiej strony? A może nie udało jej się znaleźć nikogo, kto by jej towarzyszył na ten przeklęty bal i znowu postanowiła go tam zaciągnąć? Niemożliwe, żeby znała wcześniej Anthony’ego Malory. Malory i jego kumple należeli do zupełnie innego kręgu zdeklarowanych birbantów, którzy patrzyli z góry na resztę śmietanki towarzyskiej. Nicholas przy całej zaszarganej reputacji nie miał szans znaleźć się w gronie tych utracjuszy.
Jeśli jednak poznała gdzieś Malory’ego? Nawet wtedy nie ośmieliłaby się spotkać z nim akurat tego wieczoru. Za wiele dla niej znaczył bal u Shepfordów. Przez cały ostatni miesiąc nie mówiła o niczym innym.
Jeśli jednak przyjechała tu na schadzkę z Malorym? Nicholas zatrzymał się przy krawężniku trzy domy wcześniej. Percy podjechał do niego, wyraźnie zaniepokojony.
- Słuchaj, mówiłem serio, a nie żeby cię sprowokować -powiedział z powagą. - Chyba nie zamierzasz zrobić jakiegoś głupstwa, Nick?
- Tak sobie właśnie myślę, Percy - powiedział z uśmiechem - że jeśli to jest lady E., to powinna zaraz stamtąd wyjść.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Bal, Percy. Może ostatecznie się spóźnić, ale za nic z niego nie zrezygnuje, nie ona. A gdyby tak wcale tam nie dotarła? O tak, to by jej dobrze zrobiło, nawet bardzo dobrze. Kobieta nie powinna do tego stopnia zaprzątać sobie głowy głupstwami, żeby zapomnieć o swoim mężczyźnie. Trzeba jej wbić do głowy tę prostą prawdę, nie uważasz? Jasno i wyraźnie. Żeby na drugi raz nie popełniła tego samego błędu.
- Montieth! Co knujesz, u diabła? - zapytał Percy, zaniepokojony nie na żarty.
Nicholas nie odpowiedział, całą uwagę skupiając na drzwiach, które otworzyły się właśnie w głębi ulicy. Rozpromienił się na widok Seleny Eddington, która ukazała się na schodach. Wprawdzie nie dostrzegł jej oczu przesłoniętych maseczką, którą poprawiała, unosząc ręce ku twarzy, ale te czarne włosy rozpoznałby wszędzie. Miała na sobie długą pelerynkę obszytą futerkiem, zapiętą pod szyją. Spod pelerynki rozchylonej na ramionach dostrzegł śliczną różową suknię. Wzdrygnął się. Różowa? To nie był jej ulubiony kolor. Ze wzgardą mówiła, że to barwa niewinności, a więc cechy, z którą pożegnała się już dawno i bez żalu. Pomyślał, że postanowiła olśnić księżnę Shepford swoją młodością.
Odwróciła się w stronę mężczyzny stojącego za jej plecami i Nicholas rozpoznał Anthony’ego Malory. Znał z widzenia bardzo dobrze tę przy stoją twarz, spotykał go bowiem często w różnych klubach, choć nie rozmawiali ze sobą. Musiał przyznać, że Malory był bardzo w guście Seleny. Cóż, życzy jej jak najlepiej. Tyle że Malory był jeszcze bardziej zdeklarowanym miłośnikiem kawalerskiego stanu niż Nicholas i Selena nigdy nie zaciągnie go przed ołtarz. Czyżby nie zdawała sobie z tego sprawy?
Obserwował z rozbawieniem, jak objęła Malory’ego, a potem dała mu szybkiego całusa. Najwyraźniej nie wybierał się z nią na bal, ponieważ miał na sobie szlafrok.
- I co, jak sądzisz? - spytał Percy z niepewnością w głosie, podjeżdżając nieco bliżej. - Czy to jest lady E.?
- Tak, to ona, a ponieważ powóz jest skierowany w tę stronę, Percy, ja pojadę w przeciwną. Bądź tak miły i zablokuj mu drogę, żeby nie mógł zawrócić, tak długo, jak tylko zdołasz.
- Do diabła, co zamierzasz zrobić?
- Jak to co? Zabieram lady E. do domu. - Zaśmiał się. -Objadę ten kwartał, a potem przetnę Mayfair i wrócę z nią na Park Lane. Tam się spotkamy.
- Niech cię wszyscy diabli, Nick! - zawołał Percy. - Przecież obok stoi Malory!
- Tak, ale przecież nie będzie mnie gonił po ulicy pieszo, prawda? A jeśli niedawno wstał z nią z łóżka, nie ma przy sobie broni. Może nawet spodoba mu się to przedstawienie.
- Nie rób tego, Nick.
Ale Nicholas był zbyt pijany, żeby się dłużej zastanawiać. Ruszył w głąb ulicy, przyspieszając lekko tuż przed powozem. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, gdy nagle zjechał z ulicy na chodnik między domem a powozem. Zwalniając na moment, chwycił Selenę, uniósł ją do góry i przełożył przez grzbiet konia.
Piękna robota, pogratulował sobie. Na trzeźwo lepiej by tego nie zrobił. Słyszał za sobą jakieś krzyki, ale nie zwolnił. Kobieta leżąca w poprzek końskiego grzbietu także zaczęła krzyczeć, ale szybko wetknął jej w usta jedwabną chusteczkę, a potem własnym fularem związał jej ręce w nadgarstkach.
Wierciła się tak mocno, że omal nie zsunęła się z konia, obrócił ją więc i posadził przed sobą, a potem zarzucił jej pelerynkę na głowę i mocno zawiązał. Zupełnie jak worek, pomyślał z satysfakcją. Roześmiał się, kiedy zniknęli za zakrętem i ruszyli w stronę Park Lane.
- Wygląda na to, że nikt nas nie goni, moja droga. Pewnie twój woźnica Tovey mnie rozpoznał i wie, że jesteś w bezpiecznych rękach. - Roześmiał się znowu, słysząc stłumione odgłosy dochodzące spod pelerynki. - Tak, wiem, że jesteś na mnie wściekła, Seleno. Ale na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że będziesz mogła do woli dać upust swojej furii, kiedy cię wypuszczę - jutro rano.
Znowu próbowała się uwolnić, ale już po chwili zatrzymali się przed jego domem przy Park Lane. Percy Alden czekał na niego na skraju masywnego mroku Hyde Parku po drugiej stronie ulicy i tylko on widział, jak Nicholas zarzuciwszy sobie ładunek na ramię, wszedł do domu. Jego lokaj starał się udawać, że nie widzi w tym niczego niezwykłego.
- Nawet nie próbowali cię ścigać - powiedział Percy, wchodząc za przyjacielem do środka.
- To znaczy, że woźnica mnie rozpoznał. - Nicholas się zaśmiał. - Prawdopodobnie zdążył już do tej pory wyjaśnić Malory’emu, że ja i ta dama jesteśmy przyjaciółmi.
- Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że coś takiego zrobiłeś, Nick. Ona ci tego nigdy nie wybaczy.
- Wiem. A teraz bądź tak dobry i chodź ze mną na górę. Pomożesz mi zapalić lampę, zanim umieszczę mój ładunek na miejscu.
Zatrzymał się na chwilę i posłał uśmiech lokajowi, który ze zdumieniem patrzył na kobiece stopy dyndające na plecach jego pana.
- Powiedz Harrisowi, żeby przygotował mój strój wieczorowy, Tyndale. Za dziesięć minut będę na dole. A gdyby ktoś przyszedł z wizytą, nieważne w jakiej sprawie, powiedz, że godzinę temu pojechałem na bal do księcia Shepford.
- Tak jest, milordzie.
- Idziesz na bal? - Zdumiony Percy, podobnie jak lokaj, postępował za Nicholasem na górę.
- Ależ oczywiście - odparł Nicholas. - Zamierzam przetańczyć całą noc.
Zatrzymał się przed drzwiami sypialni położonej na drugim piętrze z tyłu domu, po czym szybko sprawdził, czy w pomieszczeniu nie ma żadnych cennych przedmiotów, które Selena mogłaby zniszczyć w przypływie wściekłości. Uznawszy, że pokój spełnia jego oczekiwania, kazał Tyndale’owi przynieść klucz i skinieniem poprosił Percy’ego o zapalenie lampy stojącej nad kominkiem.
- A teraz bądź grzeczną dziewczynką i nie rób za dużo zamieszania. - Familiarnym gestem poklepał ją po siedzeniu. -Jeśli zaczniesz krzyczeć albo zrobisz jakieś inne głupstwo, Tyndale będzie musiał cię powstrzymać. Jestem pewien, że nie chciałabyś spędzić reszty wieczoru związana na łóżku.
Skinieniem poprosił Percy’ego, żeby opuścił pokój, zanim ułożył ją na łóżku. Następnie rozluźnił nieco więzy na jej nadgarstkach i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Wiedział, że prędzej czy później Selena pozbędzie się kneblującej ją chustki, ale wtedy on będzie już bardzo daleko.
- Chodź, Percy. Jeśli chcesz iść na bal, mogę pożyczyć ci stosowne ubranie.
Schodząc za Nicholasem na pierwsze piętro, gdzie mieściły się jego pokoje, Percy z niedowierzaniem kręcił głową.
- Właściwie czemu nie, nie rozumiem tylko, po co teraz idziesz na bal, skoro jej tam nie będzie.
- To właśnie jest kwintesencja całej sprawy. - Nicholas parsknął śmiechem. - Jaki sens miałoby zatrzymywać lady E. w domu, gdyby nie miała okazji dowiedzieć się jutro od swoich drogich przyjaciółek, że nie przepuściłem żadnego tańca, prawda?
- To okrutne, Montieth.
- Nie bardziej okrutne niż to, że porzuciła mnie dla Malo-ry’ego.
- Ale przecież wcale ci na niej nie zależy - zauważył Percy z rozdrażnieniem.
- To prawda. Mimo to jej zachowanie domaga się jakiejś reakcji, nie sądzisz? W końcu dama byłaby skrajnie zawiedziona, gdybym w ogóle nie zareagował.
- Gdyby sama mogła wybrać rodzaj twojej reakcji, Montieth, wątpię, by wybrała właśnie tę.
- Och, zgoda. Ale to zawsze lepsze niż wyzwanie Malo-ry’ego na pojedynek? Chyba się ze mną zgodzisz?
- O tak, na Boga! - Percy był szczerze przerażony taką ewentualnością. - Nie miałbyś z nim żadnych szans.
- Tak sądzisz? - mruknął Nicholas. - No cóż, pewnie masz rację. W końcu Malory ma nieco większą praktykę w tym względzie niż ja. Ale, wiesz, jak to mówią, nigdy nic nie wiadomo, prawda?