Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Rok 1883. Piękna i inteligentna Christina wyrusza do Londynu, aby tam zadebiutować na salonach. Jej uroda i elokwencja zachwyca nowo poznanych mężczyzn, a w szczególności jednego z nich - Philipa Caxtona. Dziewczyna nie myśli o zamążpójściu i oburzają ją niewybredne zaloty mężczyzny. Ten jednak postanawia zdobyć ją za wszelką cenę. Gdy Christina towarzyszy bratu w podróży do Egiptu, zostaje porwana przez Beduinów i wywieziona w głąb pustyni, gdzie czeka na nią syn arabskiego szejka...arogancki Philip Caxton.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Lublinie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Porwana
narzeczona
Świat Książki
Tytuł oryginału CAPTIVE BRIDE
Projekt okładki Lukas
Ilustracja na okładce Agencja Thomas Schliick GmbH
Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska
Redakcja merytoryczna Barbara Waglewska
Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik
Korekta
Marianna Filipkowska
Copyright © 1977 by Johanna Lindsey All rights reserved Published by arrangement with Avon Books, an imprint of HarperCollins Publishers Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o. Warszawa 2007
Świat Książki Warszawa 2007 Bertelsmann Media sp. z o.o. ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie Studio ER
Druk i oprawa
GGP Media GmbH, Pössneck
ISBN 978-83-247-0251-0
Nr 5538
W tym wczesnowiosennym dniu 1883 roku panowała przyjemna, ciepła pogoda. Delikatny powiew wiatru leciutko poruszał zielonymi liśćmi dębów okalających podjazd wiodący do dworu Wakefield Manor. Przed tym monumentalnym, dwupiętrowym gmachem zatrzymał się otwarty powóz zaprzężony w dwa eleganckie, siwe konie. Cuganty stały, chrapiąc niespokojnie.
W budynku Tommy Huntington przechadzał się nerwowo tam i z powrotem po salonie urządzonym meblami obitymi złotym brokatem. Spodziewał się, że Christina Wakefield wnet zejdzie na dół. Podjął wreszcie ostateczną decyzję i koniecznie musiał się z nią zobaczyć.
Niecierpliwił się jednak coraz bardziej, bo nigdy przedtem nie wystawiała go na tak długą próbę. W końcu przestał przemierzać pokój i stanął przy oknie, z którego rozciągał się widok na rozległy majątek Wakefiel-dów. Odkąd Christina zaczęła nosić sukienki i modnie upinać włosy - przynajmniej pół godziny trwało, zanim zechciała go przyjąć.
Tommy zaczął się zastanawiać, co właściwie chciał Christinie powiedzieć, kiedy poczuł jej miękkie dłonie na swoich oczach i piersi dotykające pleców.
- Zgadnij, kto to - szepnęła mu figlarnie do ucha.
A miał już nadzieję, że zaprzestała tych dziecinnych zabaw! Owszem, lubił to wtedy, gdy jako dzieci wychowywali się razem. Ale od jakiegoś czasu jej nadmierna bliskość wywoływała u niego przypływy szaleńczego pożądania.
Obrócił się i stanął z nią twarzą w twarz. Oczarowała go jej niezwykła piękność. Miała na sobie obcisłą suknię z ciemnoniebieskiego aksamitu, z wysokim kołnierzykiem i mankiecikami obramowanymi białą riuszką; blond włosy upięte na czubku głowy spadały kaskadą złocistych loków.
- Mógłbyś nie wpatrywać się we mnie tak uporczywie? - rzekła zaczepnie. - Robisz to coraz częściej i działasz mi na nerwy. Gotowa jestem pomyśleć, że mam na twarzy brudną plamę albo coś w tym rodzaju!
- Wybacz, Crissy! - wyjąkał. - Nie mogę się powstrzymać, tak ostatnio wypiękniałaś!
- Czyżbyś chciał powiedzieć, Tommy, że przedtem byłam brzydka? - Christina udała obrażoną.
- Ależ skąd, przecież doskonale wiesz, co mam na myśli!
- Dobrze już, wybaczam ci - odparła ze śmiechem, kierując się do otomany obitej złocistym brokatem. - Powiedz mi, dlaczego przyjechałeś tak wcześnie. Spodziewałam się ciebie dopiero w porze obiadowej, a Johnsy zauważyła, że wpadłeś tu jak opętaniec!
Tommy poczuł się nieco zakłopotany, gdyż nie przygotował się dobrze do tej rozmowy i miał trudności z doborem właściwych słów. Wiedział jednak, że musi coś powiedzieć, zanim całkiem opuści go odwaga.
- Crissy, chciałem cię prosić, żebyś wstrzymała się z wyjazdem do Londynu. Twój brat wróci za dwa miesiące, a wtedy zamierzam oświadczyć się o twoją rękę. A gdy już będziemy małżeństwem, zabiorę cię potem do Londynu.
Christina spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Jesteś tego pewien, Tommy? - ucięła szorstko. Dostrzegła grymas bólu na jego chłopięcej twarzy, więc złagodziła ton. W końcu mogła przewidzieć, że ten dzień musi kiedyś nastąpić. - Przepraszam, może nazbyt ostro ci odpowiedziałam. Przecież wiem, że nasze rodziny uważają nas za dobraną parę i może kiedyś rzeczywiście się pobierzemy, ale jeszcze nie teraz. Masz dopiero osiemnaście lat, a ja siedemnaście, jesteśmy za młodzi na małżeństwo. Wychowałam się tu, z dala od ludzi, więc mimo że kocham ten dom, chciałabym najpierw posmakować wielkomiejskiego życia, właśnie w Londynie. Czy tak ci trudno to zrozumieć?
Nie chcąc go zanadto ranić, przerwała i spróbowała innych argumentów:
- Kocham cię, Tommy, ale nie tak, jak tego oczekujesz. Zawsze byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, więc pokochałam cię jak brata.
Nie przerywał, bo wiedział, że nie znosi sprzeciwu, lecz ostatnie słowa sprawiły mu wyjątkową przykrość.
- Daj spokój, Crissy, przecież wiesz, że nie chcę zastępować ci brata. Kocham cię i pragnę, tak jak mężczyzna pragnie kobiety! - Przysunął się do niej, wziął za ręce i przyciągnął do siebie. - Pożądam cię bardziej niż czegokolwiek innego, chcę wziąć cię w ramiona i kochać się z tobą, bo zawładnęłaś moimi myślami!
- Cóż za głupstwa pleciesz, Tommy! Nie chcę słyszeć ani słowa więcej!
Christina odsunęła się od niego w samą porę, gdyż do salonu wkroczyła Johnsy, jej stara niania, niosąc herbatę. Nic więc dziwnego, że żadne z nich nie poruszyło więcej tego tematu. Dla rozładowania napięcia oboje udali się na długą przejażdżkę konną, a potem w dobrym nastroju zasiedli do obiadu. Christina wróciła do swego bezceremonialnego stylu bycia, a Tommy wykazał dość taktu, by nie wspominać o uczuciach, jakie do niej żywił.
Późnym wieczorem, kiedy Tommy, leżąc w łóżku, rozmyślał o popołudniu spędzonym w towarzystwie Christiny, poczuł ogromny niepokój. Uświadomił sobie bowiem, że jej wyjazd na lato do Londynu - zgodnie z powziętym planem - gruntownie odmieni życie Christiny i zniszczy jego. Wiedział jednak, że w żaden sposób nie zdoła temu przeciwdziałać.
2
W ten pogodny letni wieczór na bezchmurnym niebie migotały tysiące gwiazd. Ciepły wietrzyk lekko muskał wierzchołki drzew, odsłaniając od czasu do czasu tarczę księżyca w pełni. Senną ciszę angielskiej prowincji zakłócał tylko turkot karety Wakefieldów na zakurzonym gościńcu.
W wybitym ciemnoniebieskim aksamitem wnętrzu landary John Wakefield w zadumie kontemplował własne odbicie w oknie, na ile mógł je widzieć w przyćmionym blasku świeczki. Właściwie powinien się cieszyć z wyjazdu do Londynu tak jak Crissy, która spała spokojnie na przeciwległym siedzeniu.
Christina Wakefield w ciągu zaledwie jednego roku, kiedy John przebywał poza domem, z chłopczycy przedzierzgnęła się w olśniewająco piękną damę. Od jego powrotu upłynął już miesiąc, ale on wciąż nie mógł się nadziwić zmianom, jakie zaszły w wyglądzie siostry. Figura jej tu i ówdzie uroczo się zaokrągliła, a rysy twarzy ledwo przypominały te, jakie zapamiętał.
Mógł swobodnie jej się przyglądać, dopóki smacznie spała. Gęste rzęsy po roku wydały mu się znacznie dłuższe; wąski, prosty nosek i zaokrąglony podbródek odznaczały się bardziej niż przedtem, kiedy miała jeszcze dziecinną, pyzatą buzię. John nie miał wątpliwości, że będzie musiał włożyć wiele wysiłku, by chronić ją przed natarczywymi zalotami miejskich kawalerów.
Crissy wymarzyła sobie ten wyjazd do Londynu jako prezent na osiemnaste urodziny, a John nie widział powodu, aby jej odmawiać. Zawsze potrafiła postawić na swoim. Najpierw owinęła sobie wokół palca ojca, a teraz próbowała zrobić to z nim. Nie miał zresztą nic przeciwko temu, bo siostra była jedyną bliską osobą, jaka mu pozostała.
Dobrze pamiętał ten dzień sprzed czterech lat, kiedy Jonathan Wakefield zginął w wypadku na polowaniu. Na Johna spadł wtedy obowiązek poinformowania Crissy o śmierci ojca, bo ich matka była w bardzo złym stanie: trzy tygodnie później zmarła ze zgryzoty - jak określił to lekarz. Chłopak sam ledwo uporał się z własnym bólem, ale zdołał pomóc Crissy przeboleć stratę. Większość czasu spędzała wtedy, galopując po całym majątku na swoim karym ogierze. John się nie sprzeciwiał, bo przed trzema miesiącami wyznała mu, że nic tak nie koi jej trosk jak szaleńcza jazda konna z wiatrem w zawody.
Wówczas go to śmieszyło, bo nie wierzył, że młoda dziewczyna może mieć jakieś zmartwienia. Niedługo jednak miał się przekonać, że nieszczęścia mogą spotkać człowieka w każdym wieku. Jazda konna pomogła Crissy wrócić do równowagi szybciej, niż można się było spodziewać, zważywszy, że w tak krótkim czasie straciła niespodziewanie oboje rodziców.
Opieka nad Crissy spadła zatem na barki Johna. Nie poradziłby sobie, gdyby nie pomoc pani Johnson, którą czule nazywali Johnsy. Wyniańczyła i jego, i ją, a obecnie zarządzała majątkiem Wakefieldów i dozorowała pracę służby. John wciąż miał przed oczami zatroskane spojrzenie Johnsy, kiedy udzielała mu ostatnich pouczeń przed wyjazdem do Londynu, akcentując każde słowo ostrzegawczym wygrażaniem palcem:
- Pamiętaj, Johnny, chłopcze kochany, że musisz teraz mieć moją panienkę na oku! - powtarzała mu po raz trzeci tego ranka. - Żebyś jej nie pozwolił zakochać się w którymś z tych londyńskich gogusiów! Broń Boże, nie sprowadzaj żadnego do domu, bo to wszystko hołota, co tylko umie zadzierać nosa!
Crissy śmiała się z tych przestróg i wsiadając do karety, żartobliwie podpuszczała nianię:
- No wiesz, Johnsy? Jakżebym mogła zakochać się w jakimś londyńskim gogusiu, kiedy Tommy będzie czekał z utęsknieniem na mój powrót! - Ostentacyjnie posłała całusa Tommy'emu Huntingtonowi, który przyszedł się pożegnać. Udając zakłopotanie, spuścił głowę, ale trudno mu było ukryć, że nie jest zachwycony wyjazdem Crissy do stolicy.
Tommy mieszkał wraz ze swym ojcem, lordem Huntingtonem, w sąsiednim majątku. W okolicy brakowało panien w wieku Crissy, z którymi mogłaby się przyjaźnić, toteż Tommy był jedynym towarzyszem jej dziecięcych zabaw. John i lord Huntington od dawna liczyli, że młodzi się pobiorą. Jednak Tommy, starszy od Crissy tylko o pół roku, ze swoimi rudawobrązowy-mi włosami i piwnymi oczami wciąż wyglądał jak chłopiec, podczas gdy Christina przeistoczyła się już w prawdziwą pannę na wydaniu. John się spodziewał, że Tommy osiągnie dojrzałość równie wcześnie jak jego siostra, lecz teraz mógł tylko mieć nadzieję, że Crissy poczeka na swego przyjaciela, jeśli go naprawdę kocha.
Ale kto mógł się rozeznać w zawiłościach kobiecego umysłu? John nie miał nawet pewności, czy to, co Christina czuła do Tommy'ego, było przyjaźnią, czy czymś więcej. Postanowił ją o to zapytać, choć się obawiał, że nie będzie to możliwe, gdyż najbliższe tygodnie miały być szczelnie wypełnione zajęciami.
Oczami wyobraźni widział już, jakie miny zrobią młodzieńcy nadskakujący Christinie, kiedy się przekonają, że jest nie tylko piękna, ale również inteligentna. Zaśmiał się nawet pod nosem, bo przypomniał sobie, jak kiedyś rodzice spierali się ze sobą o naukę Crissy. Ostatecznie doszli do porozumienia, w wyniku którego panienka pobierała lekcje tych samych przedmiotów, jakich uczyłby się chłopiec; dodatkowo matka, kiedy tylko mogła, przekazywała jej kobiece umiejętności, takie jak szycie czy gotowanie.
Dzięki temu Crissy odebrała wszechstronne wykształcenie. Oprócz przymiotów ciała i umysłu miała jednak pewne wady. Jedną z nich był upór odziedziczony po matce, która zawsze nieustępliwie broniła swego stanowiska, jeśli uważała je za słuszne. Inną przykrą cechą Crissy była porywczość: potrafiła wpadać w złość z zupełnie błahych powodów.
John westchnął; nadchodzące dwa tygodnie rzeczywiście zapowiadają się dość nerwowo. Dobrze, że to w końcu miały być tylko dwa tygodnie! Uspokojony tą myślą, błogo zasnął, podczas gdy kareta jednostajnie toczyła się pustym o tej porze traktem wiodącym do Londynu.
Christina i John jeszcze spali, kiedy kareta zatrzymała się przed dwupiętrową kamienicą przy Portland Place. Nad linią horyzontu ukazał się już brzeżek tarczy słonecznej, co spowodowało zmianę barwy nieba z różowej na bladoniebieską, a ptaki pobudziło do radosnego śpiewu.
Christinę wyrwał ze snu woźnica, otwierając drzwiczki karety.
- Jesteśmy na miejscu, proszę jaśnie panienki - zaanonsował, jakby się usprawiedliwiając. Potem zajął się wyładowywaniem bagaży z tylnej części pudła topornego pojazdu.
Christina usiadła i poprawiła włosy spływające w nieładzie na jej ramiona. Wygładziła zmiętą sukienkę i odwróciła się w stronę Johna, nadal smacznie śpiącego na przeciwległym siedzeniu; kosmyki jasnych włosów opadały mu na czoło.
Lekko pociągnęła brata za nogę.
- Johnie, wstawaj, przyjechaliśmy!
John powoli otworzył oczy, przeczesał palcami czuprynę i z uśmiechem się wyprostował. Christina zauważyła, że białka jego ciemnoszafirowych oczu nabiegły krwią - znak, że miał kiepską noc. Dziwiła się, że jej nic nie zakłóciło błogiego snu.
- No chodź, wysiadajmy, szybko! - nalegała podekscytowana.
- Spokojnie, młoda damo! - mitygował ją ze śmiechem, przecierając zaspane oczy. - Yeatsowie na pewno jeszcze nie wstali.
- No to co? Mogłabym tymczasem rozpakować rzeczy, zostawić je w pokoju i pojechać po zakupy! Sam mówiłeś, że będę potrzebowała kilku nowych toalet, więc kiedy mam je sobie sprawić, jeśli nie zaraz po przy-jeździe? Wtedy od początku będę mogła je nosić! - gorączkowała się, wyskakując z karety.
- Gdzie twoje maniery, Crissy? - zganił ją za niestosowne zachowanie. - Wiem, że z wrażenia nie możesz usiedzieć na miejscu. Na drugi raz poczekaj, aż wysiądę pierwszy i podam ci rękę.
Weszli na schodki prowadzące do szerokich, dwuskrzydłowych drzwi. John ostro zastukał.
- Pewnie cały dom jeszcze śpi - oświadczył, ponownie pukając. Zdziwił się, bo drzwi zaraz otworzyły się na oścież. Stanęła w nich niewysoka, pulchna kobieta o rumianych policzkach i siwiejących włosach.
- Panienka Christina i pan John Wakefield, prawda? - witała gości z uśmiechem. - Proszę uprzejmie do środka, czekaliśmy na państwa.
Wprowadziła przybyłych do małego hallu z perskim dywanem na podłodze i schodami w przeciwległym końcu. Pod jedną ze ścian stał mahoniowy stolik zastawiony laleczkami ubranymi w koronki.
- Nazywam się Douglas i jestem gospodynią tego domu. Państwo na pewno zmęczeni po podróży... Może chcielibyście odpocząć przed śniadaniem, bo państwo Yeats są jeszcze w łóżkach? - zagadywała, prowadząc ich na górę.
- John na pewno chętnie się prześpi, a ja wołałabym wziąć gorącą kąpiel i coś zjeść, jeśli to nie sprawi kłopotu - wymawiała się Christina, kiedy doszli do podestu pierwszego piętra.
- Ależ to żaden kłopot, proszę jaśnie panienki! - zapewniła skwapliwie pani Douglas. Wskazała rodzeństwu ich pokoje i ulotniła się.
Stangret wniósł bagaże gości i też się wycofał, aby zająć się końmi. John skorzystał z okazji i pod pozorem, że marzy o drzemce, znikł w swoim pokoju. Do Christiny zapukała młoda pokojówka, przynosząc gorącą wodę na kąpiel.
- Jestem Mary, posługuję w tych pokojach na piętrze - przedstawiła się z zażenowaniem. Wyciągnęła skądś dużą wannę i wlała do niej wodę. - Gdyby panienka czegoś potrzebowała, proszę mnie zawołać.
- Dziękuję ci, Mary - odprawiła ją Christina i rozejrzała się po pokoju. Nie był tak duży jak jej własna sypialnia, ale pięknie urządzony. Na podłodze leżał pluszowy, złotego koloru dywan, a łoże zdobił złocisty baldachim. Po jednej stronie łóżka stała toaletka z marmurowym blatem, po drugiej - komódka z wieloma szufladami. Pod ścianą przy oknie, przesłoniętym jasnozielonymi kotarami, znajdowała się otomana obita dobranym do zasłon, jasnozielonym aksamitem, a pod przeciwległą ścianą - lustro w złoconej ramie.
Inna służąca doniosła więcej gorącej wody, a tymczasem Mary skończyła rozpakowywanie rzeczy Christiny i zostawiła ją samą. Christina upięła włosy na czubku głowy, rozebrała się i weszła do parującej kąpieli. Wygodnie ułożyła się w wannie i rozkosznie odprężona odetchnęła z ulgą.
Odkąd sięgała pamięcią, zawsze marzyła o wycieczce do Londynu. Wcześniej jednak była za młoda, w zeszłym zaś roku, kiedy ukończyła szesnaście lat, John akurat dostał rozkaz wyjazdu ze swoim pułkiem w jakiejś misji wojskowej. Wrócił do domu w stopniu porucznika i teraz znów oczekiwał dalszych rozkazów.
Christina przeżyła całe swoje dzieciństwo w Wakefield Manor, ale było ono cudowne, sielskie. Na wsi zażywała pełnej swobody, psocąc jak chłopak i nieraz przez to pakując się w kłopoty. Lubili z Tommym chować się na stryszku stajni Huntingtonów i podsłuchiwać starego koniuszego Petera, który mruczał coś do siebie lub przemawiał do koni, często przy tym klnąc. To od niego Christina nauczyła się słów szokujących w ustach młodej damy i powtarzała je, nie rozumiejąc ich znaczenia. Trwało to dopóty, dopóki ojciec Tommy'ego któregoś dnia nie przyłapał dzieci na strychu. Oboje dostali ostrą reprymendę, a Christina dodatkowo zakaz zbliżania się do stajni Huntingtonów.
Teraz Christina już dawno wyrosła z chłopięcych manier. Zaczęła nosić sukienki zamiast bryczesów, które Johnsy specjalnie dla niej uszyła, aby dziewczynka mniej się brudziła i nie niszczyła ubrań. Obecnie zachowywała się jak dama i świetnie się czuła w tej roli.
Po kąpieli przebrała się w sukienkę z chłodzącego, bawełnianego materiału w kwiatki. Wiedziała, że takie stroje wyszły już z mody, ale chciała na zakupy włożyć coś wygodnego. Rozczesała długie, złocistoblond włosy i spiętrzyła je w kaskadę loków. Dobrała odpowiedni kapelusz i zeszła na śniadanie.
Przez otwarte drzwi hallu trafiła do jadalni. Przy długim stole siedział już John w towarzystwie Howarda i Kathren Yeatsów. W powietrzu unosiły się cudowne zapachy szynki, jabłek w cieście, jajek i gorących bułeczek, którymi zastawiony był stół.
- Ach, Christino, kochanie, tak się cieszymy, że przyjechałaś do nas! - powitała ją Kathren Yeats z uśmiechem rozjaśniającym łagodne, szare oczy. - Właśnie mówiliśmy Johnowi, na ile przyjęć jesteśmy wszyscy zaproszeni. Przed wyjazdem będziesz musiała jeszcze zadebiutować na wielkim balu!
- A zaczniesz już dzisiaj od uroczystej kolacji u naszych przyjaciół - wtrącił Howard, ale zaraz wesoło dodał: - Tylko się nie przestrasz, tam będzie mnóstwo młodych ludzi!
Howard i Kathren Yeatsowie byli energiczną i pełną życia parą małżeńską dobrze po czterdziestce. Wiecznie w ruchu, uwielbiali, kiedy coś się działo. Christinę i Johna znali niemal od urodzenia, bo od dawna przyjaźnili się z ich rodzicami.
- Nie mogę się już doczekać, kiedy wyruszę do miasta! - entuzjazmowała się Christina, próbując po trochu każdej potrawy. - Muszę zrobić dziś wszystkie niezbędne zakupy. Czy nie poszłabyś ze mną, Kathren?
- Ależ oczywiście, kochanie. Możemy wybrać się na Bond Street, to blisko stąd, zaraz za rogiem; tam jest sklep obok sklepu.
- Właściwie mógłbym dołączyć do was, bo i tak nie mogłem zasnąć, a muszę kupić sobie to i owo - dodał John. Nie chciał, aby Christina zwiedzała to pełne niebezpieczeństw miasto bez jego opieki, nawet w towarzystwie Kathren Yeats. Wyglądał wprawdzie na zmęczonego, lecz Christina pomyślała, że pewnie przeżywa wyprawę do miasta równie silnie jak ona. Pokojówka nalała jej gorącej herbaty, więc szybko przełykała kęsy smacznej szynki i jajek.
- Już kończę, jeszcze tylko chwilę! - zapewniała, widząc, że wszyscy już zjedli.
- Nie spiesz się tak, dziecko - uspokajał Howard Yeats; uśmiech nie schodził z jego czerstwego oblicza. -Masz mnóstwo czasu.
- Howard ma rację: niezdrowo jeść za szybko - upomniał ją John. - Nic nie wyjdzie z twoich zakupów, jeśli cię rozboli brzuch.
Obecni skwitowali te słowa śmiechem, ale Christina nie zwolniła tempa. Chciała jak najprędzej rozpocząć rajd po sklepach, bo nie przewidziała, że już w pierwszym dniu bytności w Londynie potrzebny jej będzie strój wieczorowy. A przywiozła ze sobą tylko jedną elegancką suknię, uszytą jeszcze na ostatni bal u lorda Huntingtona.
Nic więc dziwnego, że zakupy zajęły jej całe przedpołudnie i część popołudnia. Na Bond Street znalazła dwa magazyny z konfekcją, ale wybrała tam tylko trzy suknie spacerowe oraz dopasowane do nich pantofle i kapelusze. Natomiast żadna z oferowanych kreacji wieczorowych nie przypadła jej do gustu, więc resztę dnia spędziła u krawcowej na wybieraniu materiałów i przy-brań. Ostatecznie zamówiła u niej trzy suknie wieczorowe i dwie spacerowe wraz z niezbędnymi dodatkami.
Krawcowa uprzedzała, że stroje będą gotowe najwcześniej za cztery dni. Obiecała jednak, że zacznie od sukien balowych, by Christina wkrótce mogła w nich wystąpić. Kiedy zamówienie zostało złożone, pani Yeats i jej goście wrócili do domu. Po lekkim posiłku ucięli sobie odświeżającą drzemkę.
Wieczorem, na uroczystej kolacji, Christina i John stali się obiektem szczególnego zainteresowania. Już ich wejście zrobiło wielkie wrażenie, stanowili bowiem piękną parę: przystojny blondyn z urodziwą blondynką. Christina trochę niezręcznie czuła się w ciemnofioletowej sukni, ponieważ inne młode damy wystąpiły w zwiewnych, pastelowych toaletach, ale John dodał jej otuchy, szepcząc:
- Crissy, zaćmiewasz je wszystkie!
Gospodarze przedstawiali rodzeństwo kolejno wszystkim gościom, co Christinie bardzo się podobało. Z zaniepokojeniem zauważyła, że kobiety otwarcie kokietowały Johna. Ale bardziej zaszokowały ją spojrzenia, jakie rzucali na nią mężczyźni. Czuła się, jakby rozbierali ją oczami. Zrozumiała, że musi się jeszcze wiele nauczyć o manierach bywalców salonów.
Kolację podano w wielkiej jadalni, rzęsiście oświetlonej dwoma żyrandolami. Christinę usadzono między młodymi panami, którzy nie szczędzili jej komplementów. Przy tym sąsiad z lewej strony, Peter Browne, miał przykry nawyk ściskania jej ręki, gdy do niej mówił, natomiast sir Charles Buttler, siedzący po prawej stronie, ani na chwilę nie spuszczał z niej przejrzystych, niebieskich oczu. Obaj młodzieńcy wyraźnie rywalizowali o jej względy, prześcigając się w przechwałkach.
Po kolacji damy przeszły do salonu, aby panowie mogli w swoim gronie napić się koniaku i wypalić cygara. Christina wołałaby pozostać w męskim towarzystwie, aby podyskutować o polityce i sytuacji międzynarodowej. Zamiast tego musiała wysłuchiwać babskich plotek o ludziach, których nie znała.
- Słyszała pani, kochana, że ten Caxton najzwyczajniej w świecie ignorował wszystkie ładne, młode panienki, które przedffgi^j^mu jego brat, Paul? Czy to normalne, że on i^kołtó - gorączkowała się jakaś starsza dama. rg ]
- Rzeczywiście, nawet nie zatańczył z żadną panną -przyznała jej rację przyjaciółka. - A nie przypuszcza pani, że on mógłby być... No, wie pani, takim, co to nie interesuje się kobietami?
- Ależ skąd, przecież jest taki męski... Nie ma chyba panny na wydaniu, która nie chciałaby go usidlić, nie zważając na to, jak je traktuje.
Christina zaciekawiła się nieco, kogo dostojne matro-ny tak zawzięcie obgadywały, choć w gruncie rzeczy mało ją to obchodziło. Odetchnęła z ulgą, kiedy wraz z Johnem mogła opuścić towarzystwo. Dopiero w drodze powrotnej, w karecie, John odezwał się z łobuzerskim uśmieszkiem:
- Wiesz, Crissy, że aż trzech twoich adoratorów odwoływało mnie na stronę, aby zapytać, czy mogą ci złożyć wizytę.
- Doprawdy? - ziewnęła. - No i cóż im odpowiedziałeś?
- Tylko tyle, że jesteś bardzo wybredna i za nich wszystkich razem wziętych nie dałabyś złamanego grosza.
- No wiesz, Johnie, jak mogłeś? - oburzyła się Christina wyraźnie przestraszona. - Jak ja się teraz ludziom na oczy pokażę?
- Ale się dałaś oszukać, Christino! - roześmiał się Howard Yeats. - Nie znasz się na żartach?
- Tak naprawdę powiedziałem im, że nie chcę ci narzucać, kogo możesz przyjmować, a kogo nie; wybór należy wyłącznie do ciebie - uspokoił ją John, kiedy podjechali pod dom Yeatsów.
- A ja nawet nie myślałam o czymś takim! - wyznała szczerze Christina. - Nie wiedziałabym, jak się zachować, gdyby jakiś pan złożył mi wizytę. Dotąd nie przyjmowałam u siebie nikogo oprócz Tommy'ego, a jego traktuję jak brata.
- Nie przejmuj się tym, kochanie - pocieszyła ją konfidencjonalnie Kathren Yeats. - To zupełnie naturalne i przyjdzie samo z siebie.
Kolejne dni pobytu w Londynie mijały Christinie szybko, znaczone przyjęciami, spotkaniami towarzyskimi bądź kolacjami, na które ją zapraszano. Peter Browne, jej sąsiad od stołu podczas pierwszej kolacji, wyprowadzał ją z równowagi ciągłym wyznawaniem miłości. Ba, poprosił nawet Johna o jej rękę!
- Peter Browne oświadczył mi się wczoraj, a sir Charles Buttler dzisiaj podczas przejażdżki w parku. Czemu ci londyńczycy są tacy w gorącej wodzie kąpani? Nie chcę ich więcej widzieć! Im się wydaje, że każda dziewczyna przyjeżdża do Londynu po to, by złapać męża. I jak mogą mi mówić, że się zakochali, skoro nawet mnie nie znają? Przecież to śmieszne! - Christina uskarżała się bratu. Ale on potraktował jej zwierzenia z pobłażliwością.
Nadszedł wreszcie wieczór, kiedy miała wziąć udział w swoim pierwszym balu. Już od miesiąca nie mogła się tego doczekać, zwłaszcza że namówiła męża Johnsy, aby nauczył ją podstawowych kroków. Na tę okazję zachowała swoją najlepszą suknię wieczorową i cieszyła się jak małe dziecko nową zabawką. Jak dotąd debiut na londyńskich salonach nie spełnił jej oczekiwań, ale była pewna, że ten wieczór przewyższy wszystkie inne. Spodziewała się, że na balu zjawią się Peter i sir Charles, i będzie mogła ich ostentacyjnie ignorować.
Paul Caxton siedział w swoim gabinecie przy oknie, i smętnie przez nie wyglądał. Martwił się o starszego brata, Philipa, gdyż nie rozumiał przyczyn jego zachowania. Philip od dziecka był powściągliwy w słowach i zamknięty w sobie, a ostatnie lata, spędzone w towarzystwie ojca, nie wpłynęły dodatnio na jego charakter.
Już rok temu okazał niezadowolenie, że musiał przyjechać do Londynu na ślub Paula. Potem brat namówił Philipa do pozostania w Anglii, mając nadzieję, że tu się ożeni, założy rodzinę i wreszcie się ustatkuje; długie lata życia na pustyni uczyniły z niego dzikusa. Daremne jednak były próby, zarówno Paula, jak i jego żony Mary, przedstawienia Philipowi coraz to nowych panien; starszy brat z pogardą odrzucał wszystkie propozycje.
Paul nie mógł zrozumieć powodów takiego postępowania, gdyż Philip, jeśli tylko chciał, potrafił być czarujący i uprzejmy. Do Mary odnosił się z najgłębszym szacunkiem, ale nie dbał o to, co ludzie o nim pomyślą, i nie chciał udawać dżentelmena, choć sprawiał tym przykrość bratu.
Przez ostatni miesiąc przebywał w majątku ziemskim obu braci i wrócił stamtąd dopiero wczoraj. Zachowywał się wyjątkowo spokojnie, a wpadł w szał dopiero wtedy, gdy Paul zaproponował mu udział w balu.
- Jeśli zamierzasz nadal podsuwać mi kolejne, nachalne pannice, to moja noga więcej nie postanie w tym mieście! - grzmiał, przemierzając pokój szybkimi krokami. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę, by jakieś spódniczki pętały mi się pod nogami i zawracały głowę! Mam coś lepszego do roboty niż użerać się z babami. Jeśli zachce mi się baby, wezmę ją sobie, ale tylko na jedną noc, bez żadnych zobowiązań. Tak ci trudno zrozumieć, że nie chcę dać się omotać?
- A gdybyś się kiedyś zakochał, tak jak ja? Czy wtedy się ożenisz? - zaryzykował Paul, wiedząc, że brat więcej zapowiada, niż jest w stanie wykonać.
- Jeśli ten dzień kiedykolwiek nadejdzie, wtedy oczywiście tak. Na razie jednak nie ma o tym mowy, braciszku, bo widziałem już, co miasto może zaoferować, i wy-daje mi się, że nigdy to nie nastąpi.
Paul uśmiechnął się pod nosem; miał nadzieję, że po dzisiejszym balu brat może zmienić zdanie. Ta myśl wprawiła go w tak szampański humor, że zerwał się z krzesła i popędził na górę, przeskakując po trzy stopnie naraz. Zastukał do drzwi sypialni brata i wsadził głowę do środka. Philip siedział na łóżku, przecierając zaspane oczy.
- No, stary, czas zacząć się ubierać! - zaanonsował z szelmowskim uśmiechem. - Musisz elegancko wyglądać, żeby mieć wszystkie damy u stóp!
Szybko zamknął drzwi, żeby uniknąć uderzenia poduszką rzuconą przez brata. Idąc na drugą stronę hallu do swego pokoju, śmiał się w głos.
- Co cię tak rozbawiło, Paul? - zaciekawiła się Mary, bo nawet w małżeńskiej sypialni nie przestawał się śmiać.
- Philip jeszcze nie wie, co go czeka dziś wieczorem! -krztusił się ze śmiechu.
- O czym ty mówisz, na miłość boską?
- Och, najdroższa, o niczym takim! - wykrzyknął. Podniósł Mary w górę i radośnie pokręcił się z nią w kółko.
Philip Caxton był zły na brata. Dopiero wczoraj miał z nim ostrą wymianę zdań. Poszło o kobiety i małżeństwo. A teraz Paul znów poruszył drażliwy temat.
- Popatrz tylko, ile tu pięknych dam - kusił z szelmowskim błyskiem w zielonych oczach. - Najwyższy czas, żebyś się ustatkował i pomyślał o dziedzicu nazwiska Caxtonów.
No nie, Paul stanowczo za dużo sobie pozwalał! Philip próbował dać bratu do zrozumienia, że przejrzał jego grę:
- Spodziewasz się, że wybiorę sobie żonę spośród tych głupich gęsi? - ironizował. - Nie ma tu ani jednej, którą chciałbym widzieć w mojej sypialni.
- Czemu nie tańczycie? - zagadnęła Mary, podchodząc, do męża i szwagra. - Paul, jak możesz trzymać brata z dala od tych ładnych, młodych panienek!
Philipa zawsze śmieszyło, że Mary nazywa młodymi panienkami osoby w swoim wieku. Miała zaledwie osiemnaście lat, duże, kocie oczy i jasnobrązowe włosy. Paul ożenił się z nią niedawno, bo w zeszłym roku. Philip spróbował więc obrócić sprawę w żart.
- Gdybym spotkał dziewczynę tak piękną jak ty, moja droga, z przyjemnością przetańczyłbym z nią całą noc!
Trzeba trafu, że mniej więcej o trzy stopy od niego stała Christina. Philip nigdy w życiu nie widział tak pięknej kobiety. To było prawdziwe zjawisko!
Zanim się odwróciła w inną stronę, przelotnie spojrzała na niego. Wystarczyła ta jedna chwila, aby jej obraz utrwalił się w jego pamięci raz na zawsze. Szczególnie zafascynowały go oczy dziewczyny: obwódki koloru morskiego otaczające niebieskozielone tęczówki. Złociste włosy były skręcone w loki, z których kilka miękko opadało na kark i skronie. Nosek miała wąski i prosty, a wargi pełne, ponętne i jakby stworzone do pocałunków.
Ubrana była w suknię balową z szafirowego atłasu. W wycięciu dekoltu rysowały się kształtne, zaokrąglone piersi, a smukłą talię podkreślała niebieska szarfa. Tak musiała wyglądać kobieta idealna.
Paul usiłował wyrwać go z zachwytu, wymachując mu ręką przed oczami. Kiedy w końcu spowodował, że brat na niego spojrzał, nie ukrywał wesołości.
- Coś tak zbaraniał? - szydził. - A może panna Wakefield wpadła ci w oko? Przyjechała tu na sezon, aby zadebiutować na salonach, i mieszka z bratem w Halstead. Może chciałbyś ją poznać?
- Jeszcze się pytasz? - uśmiechnął się Philip.
Christina zwróciła uwagę na mężczyznę, który uporczywie jej się przyglądał. Wcześniej słyszała o nim, że ignoruje wszystkie damy. Pewnie to był właśnie ten człowiek, o którego złych manierach plotkowano w całym Londynie!
Wyraźnie się do niej zbliżał, więc odwróciła się w drugą stronę. Musiała przyznać, że był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego dotąd widziała, choć w swoim samotnym życiu na głębokiej prowincji nie miała za wiele okazji do porównań.
- Och, Johnie, strasznie tu gorąco! - Szukała na gwałt wymówki. - Proszę cię, przejdźmy się po ogrodzie!
Uczyniła nawet krok w tamtym kierunku, gdy za plecami usłyszała głos:
- Panna Wakefield?
Christina nie miała innego wyjścia, musiała się zatrzymać. Odwróciła głowę i spojrzała prosto w zielone oczy nakrapiane złotymi plamkami. Stanęła jak urzeczona i długo trwało, zanim sobie uświadomiła, co do niej mówiono.
- Panno Wakefield, poznaliśmy się wczoraj w parku, pamięta pani? Wspomniała pani wtedy, że wybiera się na ten bal.
Christina obróciła się do wysokiego młodego mężczyzny stojącego za nią w towarzystwie żony.
- Ach, tak, pamiętam. Państwo Paul i Mary Caxtono-wie, prawda?
- Zgadza się - potwierdził Paul. - Chciałbym pani przedstawić mojego brata, który także przyjechał na sezon do stolicy: Philip Caxton - panna Christina i pan John Wakefieldowie.
Philip Caxton uścisnął rękę Johna, a na dłoni Christi-ny złożył lekki pocałunek, od którego przejął ją dreszcz.
- Panno Wakefield, wyrządzi mi pani wielki zaszczyt, jeżeli pozwoli się pani zaprosić do następnego tańca - wyrecytował, nie puszczając jej ręki.
- Przykro mi, panie Caxton, ale chciałam właśnie wyjść z bratem na świeże powietrze, bo tu jest strasznie duszno - odmówiła, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle tłumaczy się przed tym człowiekiem.
- Chętnie służę pani ramieniem, naturalnie, jeśli pan pozwoli. - Spojrzał znacząco na Johna.
- Oczywiście, panie Caxton. Akurat spotkałem znajomego, z którym chciałbym porozmawiać, więc właściwie wyświadcza mi pan przysługę.
Że też John musiał jej to zrobić! - pomyślała ze złością. Philip Caxton nie tracił czasu. Od razu ujął ją pod ramię i zaczął torować drogę do wyjścia. Kiedy wydostali się z zatłoczonej sali, Christina wyrwała rękę z jego uchwytu. Przeszli dobrych kilka kroków, zanim usłyszała jego głęboki głos:
- Jakie pani ma urocze imię: Christina! Proszę powiedzieć, czy celowo wymówiła się pani zaduchem w sali, żeby zostać ze mną sam na sam?
Powoli obróciła się ku niemu i ujęła pod boki, a jej oczy miotały iskry.
- Panie, pańska bezczelność jest wprost porażająca! Czyżby taka głupia gęś jak ja dostąpiła zaszczytu zaproszenia do pańskiej sypialni?!
Zignorowała zdumionego Philipa, okręciła się na pięcie i dyskretnie powróciła do sali balowej. Nie zdążyła zauważyć, że twarz Philipa rozjaśnił uśmiech.
- Niech mnie grom spali - mruczał pod nosem - co za złośnica! Żeby tak mi nagadać! Kiedy przymknął powieki, w wyobraźni ujrzał jej obraz. Postanowił, że musi ją zdobyć, zdawał sobie jednak sprawę, że niewłaściwie zabrał się do rzeczy. Przecież zraził ją do siebie od pierwszego spotkania, ale nie zamierzał dać za wygraną. Tak czy inaczej będzie ją miał!
Philip wrócił do sali balowej, gdzie zastał Christinę w towarzystwie jej brata. Przez cały wieczór nie spuszczał z niej oczu, ale ona zdołała unikać jego spojrzenia. Wołał więc trzymać się na dystans, aby nie pogarszać sytuacji. Miał nadzieję, że przez noc Christina zapomni o przykrym zajściu i nazajutrz będzie mógł zacząć od nowa.
Słońce stało już wysoko, kiedy Christina postanowiła zwlec się z łóżka. Włożyła ranne pantofle i szlafrok i podeszła do okna, zastanawiając się, która może być godzina. Po powrocie z balu przewracała się bowiem niespokojnie na łóżku, gdyż natarczywe spojrzenie tego przystojnego bubka spędzało jej sen z powiek.
Philip Caxton był wyższy nie tylko od niej (a mierzy pięć stóp i cztery cale), lecz i od większości mężczyzn. Miał smukłą, dobrze umięśnioną figurę, czarne włosy i mocno opaloną twarz, co odróżniało go od bladych londyńskich wymoczków. Christina nie rozumiała jednak, dlaczego ten nieokrzesany gbur tak zaprząta jej myśli. Wyrzucała to sobie, pocieszając się, że jeśli nie ze-chce - nie będzie go więcej widzieć.
Zrzuciła więc szlafrok i pantofle i przebrała się w jedną z kupionych wczoraj sukien spacerowych. Potem zeszła po schodach, by rozejrzeć się za bratem. W jadalni pani Douglas i pokojówka sprzątały ze stołu nakrycia pozostałe po lunchu.
- Ach, panienko Christino, myśleliśmy, że panienka źle się czuje! - powitała ją pani Douglas. - Może panienka zjadłaby śniadanie, a właściwie już lunch.
- Dziękuję. Wystarczy mi herbata z grzankami - wymówiła się Christina, siadając przy stole. - A gdzie jest reszta?
- Pan John powiedział, że ma jakieś sprawy do załatwienia, i wyszedł chwilę przedtem, nim panienka tu zeszła. A państwo Yeatsowie poszli się jeszcze przespać -wyjaśniała pani Douglas, nalewając Christinie herbaty, podczas gdy pokojówka niosła grzanki i dżem. - Aha, byłabym zapomniała! Dziś rano jakiś pan chciał zobaczyć się z panienką. Nazywał się chyba Caxton. Ale musi być strasznie uparty, bo przychodził ze trzy razy... Oj, pewnie znowu on! - Urwała, bo usłyszała pukanie do drzwi.
- Jeśli to ten sam pan albo ktokolwiek inny, proszę powiedzieć, że źle się czuję i nikogo nie przyjmuję! -oświadczyła ze złością Christina.
- Dobrze, proszę panienki, ale ten pan Caxton widzi mi się strasznie przystojny... - dorzuciła w ostatniej chwili pani Douglas, zanim poszła otworzyć. Wróciła po chwili, potrząsając głową. - Tak, to był pan Caxton. Kazał powtórzyć, iż bardzo mu przykro, że panienka jest niezdrowa, ale ma nadzieję, że jutro panienka po-czuje się lepiej.
A jutro ona i John mieli wyruszyć w drogę powrotną do rodzinnego majątku, więc na szczęście nie natknie się więcej na pana Caxtona. Brakowało jej już beztroskiego życia na wsi, a szczególnie codziennych przejażdżek na swoim ogierze. Toteż cieszyła się, że wraca do domu.
Ogierek Dax i klaczka Princess były równolatkami, przy czym Princess cechowała się siwą maścią i łagodnym charakterem, a kary Dax przejawiał ognisty temperament. Dlatego ojciec Christiny początkowo przeznaczył Princess na prezent urodzinowy dla niej, ale córka wybłagała, żeby podarował jej właśnie Daxa, zaręczając, że pod jej wpływem ogierek się uspokoi.
Istotnie, uspokoił się, ale tylko wtedy, gdy dosiadała go Christina. Do dziś ze śmiechem wspominała, jak John próbował opanować krnąbrnego ogierka, który nie tolerował na swym grzbiecie nikogo oprócz niej. Dobrze, że będzie mogła znowu na nim jeździć, dzięki czemu szybko zapomni o natarczywych zalotach Philipa Caxtona, Petera Browne'a i sir Charlesa Buttlera.
Christina usłyszała, że drzwi od frontu się otworzyły, a później zamknęły. Wszedł John.
- No, wstałaś nareszcie! - przywitał ją, opierając się o framugę drzwi. - Czekałem na ciebie cały ranek, ale około południa dałem za wygraną. Wpadłem do Toma i Annę Shadwellów, pamiętasz ich? Tom służył kiedyś w moim pułku. Zaprosili nas na kolację, ma być u nich kilkoro przyjaciół. Myślisz, że będziesz gotowa na szóstą?
- Sądzę, że tak.
- Przed domem minąłem się z panem Caxtonem. Mówił, że chciał złożyć ci wizytę, ale niedobrze się czułaś i nie mogłaś go przyjąć. Czy to coś poważnego?
- Nie, po prostu nie chciałam dziś nikogo widzieć.
- Jak to, przecież jutro odjeżdżamy, więc tylko dziś masz ostatnią szansę złapać dobrą partię! - zażartował John.
- Doprawdy, Johnie? Wiesz przecież, że nie po to tu przyjechałam. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest jarzmo małżeńskie. Gdybym poznała mężczyznę, który traktowałby mnie jak równą sobie, wtedy ewentualnie mogłabym pomyśleć o zamążpójściu.
- A mówiłem ojcu, żeby nie pozwalał ci pobierać tylu nauk, bo wynikną z tego same kłopoty - zaśmiał się John. - Jaki mężczyzna zechce ożenić się z kobietą tak mądrą jak on?
- Jeśli wszyscy mężczyźni są takimi tchórzami, to nigdy nie wyjdę za mąż i dobrze mi z tym będzie!
- Nie powiem, abym specjalnie współczuł kawalerowi, który zdobędzie twoje serce - podsumował John. -Taki związek zapowiadałby się nader interesująco!
Wyszedł, pozostawiając Christinę samą, miała więc czas na przemyślenie jego słów. Nie miała nadziei, że znajdzie kiedyś miłość, która uczyni ją szczęśliwą. Takim dobranym, kochającym się małżeństwem byli ojciec i matka. Od ich śmierci, cztery lata temu, ona i John jeszcze bardziej się zżyli.
W zeszłym roku John rozpoczął służbę w wojsku, a teraz był na urlopie i czekał na rozkazy przełożonych. Christina w tym czasie powzięła mocne postanowienie, aby mu towarzyszyć, gdziekolwiek go wyślą. Wiedziała, że będzie jej brakować domu i ogiera Daxa, ale jeszcze bardziej tęskniłaby za bratem.
Miała nadzieję, że nie zostanie wysłany na jakąś strasznie odległą placówkę. Nie planował zawodowej kariery wojskowej, chciał tylko spełnić patriotyczny obowiązek, a potem osiąść w rodzinnych włościach. Dobrze więc przynajmniej, że już jutro znajdą się w Wakefield, bo niedługo będą musieli znowu gdzieś wyjeżdżać. Oby nie nastąpiło to zbyt wcześnie!
Christina weszła na górę, by zamówić gorącą kąpiel. Uwielbiała długo moczyć się w wannie, bo działało to na nią odprężająco i przywracało jej świeżość myśli, niemal tak jak przejażdżka konna.
Miał to być ostatni wieczór w Londynie, więc Christina chciała wyjątkowo pięknie wyglądać. Wybrała suknię wieczorową w kolorze czerwonego wina i poleciła Mary, by ułożyła jej złocistoblond włosy w kunsztowną, modną fryzurę. Uczesanie przybrała rubinami, takimi samymi, jakie zdobiły jej naszyjnik. Po matce bowiem odziedziczyła wszystkie rubiny, szafiry i szmaragdy. Brylanty i perły matka zapisała Johnowi, by je ofiarował swojej przyszłej żonie. Christina, zdaniem matki, miała zbyt jasną cerę i włosy, aby nosić brylantową biżuterię.
Zgadzała się z tą opinią, ale lubiła wytworne stroje i klejnoty. Z zachwytem przyglądała się teraz własnemu odbiciu w lustrze. Świadoma była swojej urody, choć uważała, że to, co mówiono o jej piękności, jest mocno przesadzone. Włosy miała tak jasne, że nie odróżniały się od wysokiego, białego czoła. Była zadowolona ze swojej figury: piersi miała kształtne, a biodra szczupłe, co podkreślało długość nóg.
Nie mogła dłużej podziwiać siebie, bo John zapukał do drzwi i zawołał:
- Gotowa jesteś, Crissy? Może przed tą kolacją jeszcze raz przejedziemy się po parku.
- Dobrze, tylko wezmę pelerynę - zgodziła się skwapliwie, widząc pełen zachwytu wzrok Johna.
- Pięknie dziś wyglądasz, Crissy. Zresztą jak zawsze.
- Pochlebiasz mi, Johnie, ale lubię takie pochlebstwa - zażartowała. - Jedzmy już!
Zanim dojechali do pałacyku na Eustin Street, zrobili jeszcze rundkę po Regent's Parku. Tom i Annę Shadwel-lowie oczekiwali ich na progu rezydencji. John przedstawił im Christinę, która zauważyła, że Anne Shadwell była najdrobniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziała. Z jasną cerą, czarnymi włosami i ciemnymi oczyma wyglądała jak porcelanowa laleczka. Jej mąż, wysoki i potężnie zbudowany, o wydatnych rysach, podobny do Johna, był przeciwieństwem małżonki.
- Przyszliście ostatni; inni goście już są w salonie -uprzedził Johna Tom Shadwell.
Ledwo Christina weszła do salonu, od razu zobaczyła ostatniego człowieka, jakiego chciałaby spotkać. Trudno byłoby go nie zauważyć, gdyż był najwyższy wśród obecnych. Pomyślała ze złością, że musiał popsuć jej ostatni wieczór w Londynie!
Oczywiście Philip Caxton też ją od razu dostrzegł. Christina na jego widok odwróciła się z pogardą. Cóż, nie spodziewał się, że łatwo ją zdobędzie, tym bardziej że wczoraj odnosiła się do niego tak, jakby go nienawidziła.
Przypadkiem spotkał dziś Johna, który mu powiedział, że wybiera się z siostrą na kolację do Shadwellów. Na szczęście Paul znał gospodarzy, więc udało mu się zdobyć zaproszenie dla siebie i Philipa.
Przy okazji dowiedział się także i tego, że ten wieczór kończy pobyt Wakefieldów w Londynie, więc musi działać szybko. Łudził się, że całkiem nie zrazi Christiny swoją śmiałością, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko niezwłocznie przystąpić do akcji. Wołałby wprowadzić ją do swego domu jako żonę, nawet nie licząc się z jej zdaniem, tak jak uczyniliby to rodacy jego ojca. Wiedział jednak, że w Anglii takie postępowanie nie zdałoby się na nic, więc trzeba było próbować zdobyć względy dziewczyny w sposób bardziej cywilizowany.
Szkoda tylko, że miał tak mało czasu. Nie wykluczał, że Christina Wakefield udaje, iż jest niezdobytą twierdzą. Wiadomo przecież, że młode kobiety przyjeżdżały do Londynu na ogół po to, aby złapać męża, a on nie był najgorszą partią. Jednak zaledwie po jednodniowej znajomości stał raczej na straconej pozycji. Co za pech, że nie poznał jej wcześniej!
Tymczasem Annę Shadwell przyprowadziła do niego Christinę.
- Panno Wakefield, chciałabym pani przedstawić...
- My z tym panem już się znamy - przerwała jej Christina z wyraźną pogardą w głosie.
Annę Shadwell speszyła się, gdyż Philip z ostentacyjną wylewnością skłonił się przed Christiną, po czym śmiało ujął ja za ramię i poprowadził w stronę balkonu. Opierała się, ale był pewien, że nie urządzi sceny przy ludziach.
Na balkonie Christina spojrzała mu w twarz wyzywająco. Jej oczy miotały płomienie, a ton głosu był zimny i pełen odrazy:
- Doprawdy, panie Caxton, sądziłam, że wczoraj wieczorem wyrażałam się jasno, ale widzę, że pan mnie nie zrozumiał. Powtarzam więc: nie chcę z panem mieć nic wspólnego, gdyż okazał się pan nieokrzesanym, zarozumiałym gburem! Teraz przepraszam, ale chciała-bym wrócić do mojego brata.
Zbierała się do odejścia, ale przytrzymał jej rękę i przyciągnął do siebie.
- Christino, poczekaj! - zażądał ochryple, zmuszając, by spojrzała w jego ciemne oczy.
- Chyba nie mamy sobie nic do powiedzenia, panie Caxton. Poza tym nie życzę sobie, aby zwracał się pan do mnie po imieniu!
Ponownie spróbowała się uwolnić, ale wciąż trzymał ją za rękę; tupnęła ze złości i zażądała:
- Proszę puścić moją rękę!
- O, nie, Tino, dopóki mnie nie wysłuchasz... - nie ustępował, przyciągając ją bliżej.
- Jak pan śmie? - Piorunowała go wzrokiem.
- Śmiem robić wszystko, na co mam ochotę, moja śliczna. Teraz przymknij buzię i posłuchaj, co ci powiem. - Śmieszyło go niedowierzanie wypisane na jej twarzy. - Wczoraj wieczorem zachowywałem się obcesowo w stosunku do młodych dam, bo chciałem zniechęcić mego brata, który na gwałt usiłował mnie swatać. Nie myślałem o małżeństwie, dopóki nie ujrzałem ciebie, Tino. Pragnę cię i uczynisz mi zaszczyt, jeśli nie wzgardzisz moją ręką. Dam ci wszystko, co zechcesz: stroje, klejnoty, majątki ziemskie...
Patrzyła na niego jakoś dziwnie. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale nie wykrztusiła ani słowa, tylko wymierzyła Philipowi siarczysty policzek.
- W życiu nikt mnie tak nie... - syknęła, ale Philip nie dał jej dokończyć. Porwał dziewczynę w ramiona i zatkał jej usta długim, namiętnym pocałunkiem. Przyciskał jej piersi do swojego torsu. Rozpaczliwie usiłowała się wyrwać i to zwiększało jego pożądanie.
Nagle Christina zmieniła taktykę: miękko osunęła się w jego objęcia. Zląkł się, gdyż pomyślał, że zemdlała. A bardziej się zdziwił, gdy przeszył go ostry ból w łydce. Odruchowo złapał się za nogę, uwalniając przy tym Christinę. Dziewczyna natychmiast wbiegła do salonu. Widział, jak mówiła coś do brata. John po chwili przyniósł jej pelerynę i usprawiedliwiał się przed gospodarzem. Potem wyprowadził siostrę z salonu.
Philip ciągle czuł dotyk jej ust na swoich wargach. Nie przestał płonąć pożądaniem nawet wtedy, kiedy z balkonu zobaczył, jak Christina z bratem wsiadają do powozu i odjeżdżają. Odprowadzał ich wzrokiem, a kiedy zniknęli - odszukał Paula, aby go poprosić o usprawiedliwienie jego nieobecności przed Tomem Shadwellem. Nie miał bowiem nastroju, aby pozostać do końca kolacji.
Paul próbował protestować, ale Philip nie chciał go słuchać i wyszedł z salonu. Był zły na siebie, że zachował się jak zupełny głupiec. Po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu tłumaczył się przed kobietą i już więcej nigdy tego nie zrobi. Jak mógł przypuszczać, że zdobędzie ją w ciągu jednego wieczoru? Przecież to nie dziewka kuchenna, która z radością przyjęłaby szansę wyrwania się z nędznej egzystencji. Christina była damą przywykłą do dostatku i nie imponowały jej bogactwa, którymi ją kusił.
Powinien raczej składać jej wizyty w Halstead i próbować powoli ją uwodzić. Takie postępowanie jednak nie leżało w jego naturze, a poza tym do tej pory nie zalecał się jeszcze do żadnej kobiety. Przyzwyczaił się dostawać od razu wszystko, czego zapragnął, a teraz pragnął Christiny.
Christina wróciła do salonu cała roztrzęsiona. Wciąż jeszcze czuła usta Philipa na swoich, żelazny uchwyt ramion i ten dziwny, twardy przedmiot między jego nogami. Zawsze się zastanawiała, jakie to uczucie, kiedy mężczyzna całuje kobietę; teraz wreszcie je poznała. Nie spodziewała się, że Philip Caxton wywoła w niej reakcję, która ją przerażała i jednocześnie podniecała.
Dobrze, że w porę przypomniała sobie sztuczkę, której nauczyła ją matka: gdyby mężczyzna ją napastował, ma udać, że mdleje, a potem znienacka wymierzyć mu mocnego kopniaka. Chwyt poskutkował, więc w duchu była wdzięczna matce za tę radę.
Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy brat poszedł po jej pelerynę. Wmówiła mu, że strasznie rozbolała ją głowa i musi natychmiast wyjść. Kiedy wrócił, zaraz udali się do powozu.
Po drodze zauważyła, że Philip Caxton obserwuje ich z balkonu. Wyprowadzała ją z równowagi świadomość, że ten człowiek nie tylko śmiał odkryć przed nią swoje żądze, ale widząc, że wzbudza w niej odrazę, zaproponował jej małżeństwo. Cóż za bezprzykładna bezczelność!
Znajdując się już w bezpiecznej odległości od Philipa Caxtona, jeszcze trzęsła się ze złości. Dopiero wczoraj zdążył ją poznać, a dziś wystąpił z propozycją matrymonialną, nie wspominając słowem o miłości! Wyznał otwarcie, że powoduje nim pożądanie, czyli okazał się gorzej wychowany od Petera i sir Charlesa. Oni przynajmniej byli dżentelmenami!
Im dłużej o tym myślała, w tym większy wpadała gniew. Tak, zachował się nie jak dobrze urodzony młodzieniec, ale jak nieokrzesany prostak i dzikus! Chętnie wróciłaby na balkon, aby jeszcze raz trzepnąć w tę zuchwałą gębę!
Silne emocje, jakie przeżywała, odmalowywały się na jej twarzy. John w milczeniu obserwował siostrę, wreszcie zaniepokojony zapytał:
- Crissy, co się z tobą dzieje, na miłość boską? Sądziłem, że to tylko ból głowy, a ty wyglądasz, jakbyś postradała zmysły!
- Mój ból głowy został tam, na balkonie! - wybuchła i machinalnie potarła dłonią czoło, jakby szukając źródła cierpienia. - Johnie, ten bezczelny łotr poprosił mnie o rękę!
- Kto taki?
- Któż by, jeśli nie Philip Caxton! Ten łajdak miał nawet czelność pocałować mnie na tym balkonie!
John się uśmiechnął.
- Wygląda na to, siostrzyczko, że spotkałaś mężczyznę, który nie tylko wie, czego chce, ale także umie tego szukać. Mówisz, że zaproponował ci małżeństwo zaledwie po jednym dniu znajomości? Widzisz, Browne i Buttler znali cię trochę dłużej. Znaczy to, że Philip Caxton naprawdę cię pragnie.
- A tak, pragnie! - Christina wciąż kipiała gniewem. - Nawet mi to powiedział. Otwarcie się przyznał, że to nie miłość, tylko pożądanie!
John się roześmiał, bo już dawno nie widział siostry tak wzburzonej. Gdyby Caxton brutalnie ją napastował, pewnie musiałby wyzwać go na pojedynek, ale nie uważał, by pocałunek czy propozycja małżeńska były wielką obelgą. Na miejscu Caxtona pewnie zrobiłby to samo, gdyby napotkał kobietę tak piękną jak Crissy.
- Widzisz, kochanie, czasem pożądanie pojawia się wcześniej, niż zaczyna się miłość - tłumaczył. - Gdyby Caxton próbował ci wmówić, że cię kocha, pewnie powiedziałby nieprawdę, a tak przynajmniej szczerze przyznał, że cię pragnie. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jest zakochany, dopiero wtedy, kiedy czuje, że bez tej kobiety nie mógłby żyć. Ale taka miłość rozwija się powoli, nie wystarczą dwa dni ani nawet dwa tygodnie. Wydaje mi się jednak, że ten Philip coś do ciebie czuje, inaczej nie proponowałby małżeństwa. Nie powinnaś więc być na niego zła, bo właściwie powiedział ci komplement.
Christina powoli odzyskiwała spokój. Złość jej przechodziła, więc się wygodnie rozsiadła na siedzeniu karety i w zadumie wpatrywała w przestrzeń.
- Teraz to i tak nie ma znaczenia, bo przecież nie zobaczę więcej Philipa Caxtona. Zacznijmy od tego, że już nigdy nie przyjadę do Londynu. Tutejsi młodzi mężczyźni sami nie wiedzą, czego chcą. Przepychają się jeden przez drugiego, aby zwrócić na siebie uwagę. A takim zarozumialcom jak Philip Caxton wydaje się, że na każde skinienie dostaną wszystko, czego zapragną. Nie, to nie jest życie dla wiejskiej dziewczyny takiej jak ja. - Christina mocno wciągnęła do płuc powietrze i powoli je wypuszczała. - Ach, Johnie, jak się cieszę, że wracamy do domu!
Łagodny wietrzyk szeleścił spódnicą Christiny, gdy razem z Johnem wsiadała na statek, który miał zawieźć ich do Kairu. Christinie wskazano ciasną kajutę, którą musiała dzielić z inną damą, podczas gdy John zajął kajutę pod przeciwległą burtą. Po upewnieniu się, że ich bagaż został załadowany, Christina wyszła na pokład, aby jeszcze raz spojrzeć na ukochaną Anglię. Przyglądając się krzątaninie marynarzy przygotowujących statek do odbicia, myślała o obłędnym pośpiechu, jaki towarzyszył jej przez cały dzisiejszy poranek.
Noc przespała niespokojnie, a rano obudziło ją głośne walenie w drzwi. Brat bezceremonialnie wtargnął do sypialni i stanął przy jej łóżku z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. Ledwo przetarła zaspane oczy, zauważyła, że w ręku trzymał jakieś papiery.
- To przyszło dziś o świcie, Crissy - oznajmił. - Obawiam się, że będę musiał wyjechać natychmiast.
- Co przyszło? - ziewnęła. - O czym ty mówisz?
- Rozkaz wyjazdu. Przyszedł szybciej, niż się spodziewałem - wyjaśnił, podając jej pismo. Christina powoli zaczęła czytać, od czasu do czasu potrząsając głową z niedowierzaniem.
- Ach, Kair! - wykrzyknęła. - To dalej niż cztery tysiące mil stąd!
- Wiem, dlatego w ciągu godziny będę musiał przygotować się do drogi. Przykro mi, że nie zdołam odwieźć cię do domu, ale Howard obiecał, że dotrzyma ci towarzystwa. Będę tęsknił za tobą, moja mała siostrzyczko!
Na jej wargach pojawił się uśmiech.
- Nie będziesz musiał, mój wielki, groźny bracie, bo jadę z tobą. Już dawno postanowiłam, że to zrobię.
- Ależ, Crissy, przecież to śmieszne! Co miałabyś robić na wojskowej placówce w Egipcie? Tam panują teraz straszne upały, słońce zniszczyłoby ci cerę.
Christina odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka na równe nogi. Stanęła naprzeciw Johna, ujęła się pod boki i wysunęła podbródek.
- Jadę z tobą, Johnie Wakefield, nie ma gadania! Pamiętam, jak mi było smutno w zeszłym roku, kiedy wyjechałeś na placówkę i zostawiłeś mnie samą. Drugi raz nie zamierzam znosić samotności, a zresztą w Egipcie chyba nie będziemy siedzieć aż tak długo! - Zakręciła się jak fryga, rozrzucając po całej sypialni części swojej garderoby. - Dobrze już, nie traćmy czasu! Wyjdź teraz, żebym mogła się ubrać i spakować. Postaram się pospieszyć.
Wypchnęła Johna z pokoju i zawołała Mary, aby jej pomogła. Chciała uwinąć się z pakowaniem tak, by nie dostarczyć Johnowi argumentu, że opóźnia wyjazd.
Okazało się, że zajęło jej to niecałą godzinę. John się więcej nie sprzeciwiał, a nawet wyznał, że właściwie cieszy go decyzja siostry.
Tak doszło do tego, że wyruszali razem w drogę do obcego kraju, o którym Christina niewiele wiedziała. Gdy rozglądała się po pasażerach statku, uderzyło ją, że na pokładzie John był jedynym wojskowym.
- Crissy, powinnaś była poczekać na mnie. Wołałbym, abyś sama nie wychodziła na pokład.
Christina wzdrygnęła się, gdy usłyszała za sobą męski głos. Odetchnęła, gdy się przekonała, że to John podszedł do relingu, przy którym stała.
- Ach, Johnie, doprawdy nie musisz się tak trząść nade mną. Tu, gdzie jestem, nic mi nie grozi.
- Mimo to jednak proszę cię, abyś nie wychodziła na pokład beze mnie - powtórzył z naciskiem.
- Dobrze, skoro tak nalegasz... A wiesz, myślałam właśnie, jakie to dziwne, że oprócz ciebie nie ma innych oficerów na pokładzie. Zawsze mi się wydawało, że wymiany załóg dokonuje się równocześnie.
- Też tak sądziłem, bo zwykle tak to się odbywa, ale chyba nie dowiemy się prawdy, dopóki nie dotrzemy do Kairu.
- Może szykują dla ciebie jakąś specjalną misję? -zgadywała Christina.
- Nie przypuszczam. Odpowiedź poznamy dopiero na miejscu. - John otoczył siostrę ramieniem i razem odprowadzali wzrokiem oddalający się brzeg Anglii, gdy statek wypływał na pełne morze.
*
Podróż dłużyła się Christinie. Nie cierpiała przebywania w zamknięciu, a że na statku brakowało rozrywek - zwyczajnie się nudziła. Zaprzyjaźniła się ze swoją współlokatorką, panią Bigley, która wracała do Egiptu po odwiedzinach u dzieci uczących się w angielskiej szkole. Jej mąż, pułkownik, służył w tym samym garnizonie, do którego został odkomenderowany John, ale pani Bigley nie umiała wyjaśnić Christinie, dlaczego jej brat tak wcześnie dostał rozkaz wyjazdu. Wiedziała, że załoga miała być wymieniona dopiero za miesiąc.
Christina mogła więc spodziewać się wyjaśnień dręczących ją wątpliwości dopiero u celu podróży. Na razie starała się o tym nie myśleć, a czas wypełniała głównie czytaniem. Kiedy przestudiowała wszystkie swoje książki, zaczęła odwiedzać skromnie zaopatrzoną bibliotekę statku.
Wkrótce po wypłynięciu z portu zyskała trzech wielbicieli, z których każdy starał się, jak mógł, aby właśnie jemu poświęcała najwięcej uwagi.
Jednym z nich był Amerykanin, William Dawson, sympatyczny młody człowiek o łagodnych szarych oczach i ciemnobrązowych włosach. Twarz miał pociągłą, o wydatnych rysach, a głos niski, z bardzo dziwnym akcentem. Christina mogła całymi godzinami słuchać jego opowieści o Dzikim Zachodzie.
Nawet polubiła pana Dawsona. Żadnego ze swoich trzech adoratorów nie traktowała jednak poważnie. Doszła bowiem do wniosku, że wszyscy mężczyźni są do siebie podobni. Od kobiety oczekiwali tylko jednego, a nikt nie próbował okazywać jej szacunku należnego równej im osobie.
Dni mijały powoli i bez szczególnych wydarzeń. Christinie trudno było uwierzyć, że już dotarli do Egiptu. Im dalej posuwali się na południe - tym większe panowały upały, toteż Christina ucieszyła się, gdy w podręcznym bagażu znalazła letnie suknie. John kazał wysłać kufry z resztą rzeczy i spodziewał się otrzymać tę przesyłkę nie wcześniej niż za miesiąc.
Któregoś ranka statek przybił do brzegu w Aleksandrii. Christina nie mogła się doczekać, kiedy znów postawi stopę na lądzie, ale w dokach kłębiły się takie tłumy Egipcjan, że wysiadającym pasażerom trudno było torować wśród nich drogę.
John i Christina stali jeszcze na pokładzie, kiedy do Christiny podeszła pani Bigley.
- Przypominasz sobie, kochanie, naszą rozmowę w pierwszych dniach rejsu? Pytałaś mnie wtedy, dlaczego tylko twój brat dostał rozkaz wyjazdu. Wiele o tym myślałam. Mój mąż na pewno czeka na mnie w porcie, więc zaraz go o to zapytam. Kto jak kto, ale pułkownik Bigley powinien to wiedzieć. Poczekajcie tu na mnie, dopóki go nie znajdę, a wtedy wszystko się wyjaśni.
- Dziękuję, bardzo chętnie! - ucieszyła się Christina. - Umieram z ciekawości, a John pewnie też.
Pani Bigley pomachała ręką do zażywnego jegomościa dobrze po czterdziestce; zapewne to jej mąż - pułkownik. John i Christina razem z nią zeszli po trapie na przystań, gdzie pułkownik wylewnie uściskał i ucałował żonę.
- Diabelnie stęskniłem się za tobą, kochanie - zapewniał, tuląc ją w ramionach.
- Ja za tobą też, najdroższy. Pozwól, że ci przedstawię porucznika Johna Wakefielda i jego siostrę Christi-nę. - Wskazując na swego męża, dodała: - Pułkownik Bigley...
John zasalutował. Pułkownik również oddał mu honory wojskowe, ale od razu zapytał ze zdziwieniem:
- Co, u diabła, poruczniku, robicie tu tak wcześnie? Dopiero w przyszłym miesiącu spodziewaliśmy się uzupełnień!
- Miałem nadzieję, że dowiem się tego od pana pułkownika.
- Co takiego?! Chcecie mi powiedzieć, że nie wiecie, po coście tu przyjechali? Macie przy sobie wasz rozkaz wyjazdu?
- Tak jest, panie pułkowniku - odparł służbiście John. Wydostał papiery z wewnętrznej kieszeni i wręczył je dowódcy garnizonu.
Pułkownik przeczytał rozkaz i na jego opalonej twarzy odmalowało się zdumienie.
- Przykro mi, synu, ale nie potrafię ci pomóc - oznajmił łagodniejszym już tonem. - Mogę cię tylko zapewnić, że myśmy jeszcze po ciebie nie posyłali. Masz w Anglii jakichś wrogów, którym zależało, aby cię wyprawić z kraju?
- Nie pomyślałem o tym, panie pułkowniku - wyjąkał John, kompletnie zaskoczony. - Przynajmniej nie wiem o nikim takim.
- Ciekawe, ale skoro już tu jesteś, chodźmy coś zjeść. - Pułkownik podał ramię małżonce. - Pociąg do Kairu odjeżdża za dwie godziny.
Ruszył pierwszy, torując drogę przez tłum, i zaprowadził ich do małej kafejki. Spożyli lekki posiłek na otwartym patio, po czym udali się na dworzec kolejowy. Czekał tam William Dawson, który chciał pożegnać się z Christiną. Obiecał, że złoży jej wizytę w przyszłym tygodniu, kiedy będzie w Kairze. Prosił, żeby zarezerwowała dla niego trochę czasu wolnego od spotkań z innymi wielbicielami.
Jazda pociągiem nie zapewniała wygody, panował w nim bowiem nieznośny zaduch. Christinie chciało się śmiać na myśl o tym, że musiała przejechać aż pół świata, by skorzystać z tego środka lokomocji. W Anglii, gdzie kursowało wiele pociągów, wołała podróżować dyliżansem, mimo że czasem podskakiwał na wybojach, gdyż było w nim chłodniej.
W zatłoczonej salonce siedziała obok pani Bigley i nerwowo ją wypytywała:
- Czy to prawda, że na pustyni grasują różni niebezpieczni bandyci? Słyszałam, że Beduini porywają ludzi i sprzedają jako niewolników!
- Tak, kochanie, to prawda - potwierdziła pani Bigley. - Nam jednak nic nie grozi, bo dzikie plemiona czu-ją respekt przed siłami zbrojnymi Jej Królewskiej Mości. Owszem, czyhają gdzieś na Pustyni Arabskiej, ale to daleko od Kairu.
- Chwała Bogu! - Christina odetchnęła z ulgą.
Jeszcze przed zmierzchem pociąg dojechał do Kairu. Na miejscu Bigleyowie powiedzieli Christinie i Johnowi, jak mają trafić do hotelu.
- Kiedy się rozgościcie, pokażę wam miasto, a potem moglibyśmy pójść do opery - zachęcała pani Bigley. -Słyszeliście, że właśnie tu po raz pierwszy wystawiono operę Aida dla uczczenia otwarcia Kanału Sueskiego?
- Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, ale też niewiele czytałam o tym kraju - przyznała się Christina. Była jednak zanadto zmęczona, aby mieć ochotę na jakiekolwiek rozrywki. Oboje z Johnem podziękowali więc Bigleyom za ich uprzejmość i życzyli im dobrej nocy. John zamówił lekką kolację, ale Christina nie była w stanie nic zjeść. Wołała udać się na spoczynek.
Pokoje, jakie otrzymali z Johnem, znajdowały się po przeciwnych stronach hallu. W jej apartamencie czekała już wanna z gorącą wodą. Christina błyskawicznie się rozebrała i z ulgą zanurzyła w parującej kąpieli. Od razu poczuła się lepiej. Z dusznego i zatłoczonego wagonu kolejowego wyszła spocona i brudna, rozkoszowała się więc teraz, mogąc to wszystko z siebie zmyć.
Moczyła się w wodzie chyba godzinę, zanim z niej wyszła i włożyła koszulę nocną. Tak bardzo się odprężyła i rozluźniła, że natychmiast zasnęła.
W środku nocy Christinę obudził jakiś hałas w pokoju. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała nad sobą wysoką męską postać. Przez myśl jej przemknęło, co o tej porze brat robi przy jej łóżku, ale zaraz się zorientowała, że to nie jest John. Był od niego wyższy i miał na głowie coś, co zakrywało mu twarz.
Chciała krzyknąć, ale zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, czyjaś wielka łapa zatkała jej usta. Próbowała ją odepchnąć, lecz mężczyzna był od niej silniejszy.
W pewnym momencie przyciągnął ją do siebie i brutalnie pocałował, wolną ręką sięgając do jej piersi. A więc chciał ją zgwałcić! Christina stawiała zaciekły opór, ale wskórała tylko tyle, że napastnik rzucił ją na łóżko i wepchnął w usta knebel, mocując go na karku. Na głowę zarzucił jej worek, obciągnął go w dół aż do kolan i wokół nich obwiązał. Kiedy skończył, podniósł Christinę i przerzucił ją sobie przez ramię.
Próbowała wierzgać w nadziei, że bandyta straci równowagę, ale on ją podrzucił z takim impetem, że ponowne, brutalne zetknięcie z jego ramieniem zaparło jej dech. Poczuła, że gdzieś ją niesie; drzwi sypialni najpierw się otworzyły, a potem zamknęły.
Miała wrażenie, że schodzili w dół, a gdy poczuła podmuch chłodnego powietrza na bosych stopach, wywnioskowała, że porywacz wyniósł ją na zewnątrz. Z przerażeniem myślała, co ten człowiek zamierza zrobić. Czyżby przybyła do tego przeklętego kraju tylko po to, żeby umrzeć? Nie wiadomo też, jaką śmiercią umrze, czy nie poprzedzoną brutalnym gwałtem? Po co, na miłość boską, w ogóle wyjeżdżała z Anglii? Biedny John będzie teraz miał wyrzuty sumienia, że jej na to pozwolił. Musi uciec stąd za wszelką cenę!
Próbowała kopać i się wyrywać, ale mężczyzna udaremnił jej wysiłki, przyciskając ją mocniej do siebie. Jakiś czas szedł szybko i nagle gwałtownie się zatrzymał. Odezwał się do kogoś w miejscowym języku, po czym Christinę przez coś przerzucił, a gdy usiłowała się uwolnić - wlepił jej mocnego klapsa.
Ktoś inny wymamrotał coś pod nosem, na co odpowiedzią był chóralny wybuch śmiechu. Christina poczuła, że podskakuje, i zorientowała się, że porywacz przerzucił ją jak worek kartofli przez grzbiet konia. Mało tego, przyciskał ręką plecy dziewczyny, jakby się bał, że spadnie i zrobi sobie krzywdę, zanim on wyrządzi jej większą. Myśl ta o mało nie przyprawiła Christiny o atak histerycznego śmiechu.
Serce biło jej tak mocno, jakby miało lada chwila pęknąć. Zastanawiała się, dokąd ją wiozą. Doszła do wniosku, że na pewno skierowali się na pustynię. Jasne przecież, że najlepiej zgwałcić kobietę na pustyni, bo tam nikt nie usłyszy jej krzyków. A ponieważ banda mogła liczyć kilku lub kilkunastu członków - próbowała się domyślić, ile razy zostanie zgwałcona, nim ją w końcu zabiją.
Jazda trwała chyba wiele godzin, choć Christina zatraciła w końcu rachubę czasu. Potargane włosy spadały jej na twarz, a brzuch ją rozbolał od niewygodnej pozycji. Nie rozumiała, w jakim celu wiozą ją tak daleko w głąb pustyni. Wreszcie karawana stanęła.
Przejął ją strach, że to, co najgorsze, za chwilę się stanie. Ktoś postawił ją na ziemi. Kiedy poczuła, że nikt jej nie trzyma, rzuciła się do ucieczki. Zapomniała jednak o obwiązanym wokół kolan worku i upadła twarzą w piasek.
Upokorzona ponad miarę, zaczęła przeraźliwie jęczeć. Krzyczałaby głośno, gdyby nie miała knebla w ustach. Ktoś podniósł ją z ziemi i postawił. Poczuła, jak palce jej stóp zanurzają się w chłodnym piasku.
Ktoś rozwiązał też sznur krępujący jej nogi w kolanach, więc znów podjęła próbę ucieczki. Zaraz jednak jakiś mężczyzna ją złapał i przyciągnął do swej szerokiej piersi. Przez chwilę, która zdawała się wiecznością, trzymał ją w silnych ramionach i zanosił się ochrypłym chichotem. W końcu podsadził ją na konia i sam wsiadł za nią. Dobrze przynajmniej, że pozwolił jej odbywać dalszą drogę w normalnej pozycji, dzięki czemu zachowała trochę godności.