9,90 zł
„Kocie troski” – to oparta na faktach wzruszająca historia o tym jak spotkanie zwierzaka i człowieka może odmienić nam wszystkim życie. Bliźniaczki i znaleziony, zmarznięty kociak - tak zaczyna się opowieść obfitująca w uśmiech i łzy, trudności i niezwykłe rozwiązania. To historia o tym jak wzajemna miłość do zwierząt może stopić nie tylko lodowate serca dorosłych...
Rozdział 1 Mój drogi pamiętniku...
Rozdział 2 Koci świat
Rozdział 3 Zwierzęta to nasze anioły
Rozdział 4 Do weterynarza
Rozdział 5 Każdy następny dzień zaciera troski dnia poprzedniego
Rozdział 6 Spowiedź
Rozdział 7 Oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa
Rozdział 8 Na kocią łapę
Rozdział 9 Co oznacza pomagać zwierzętom?
„Trylogia o miłości do zwierząt” – to cykl trzech nowych opowieści o następujących tytułach: „Kocie troski”, „Królowie życia” i „Mój przyjaciel bocian”. Autor jest obrońcą zwierząt i uratował około 1000 zwierząt, a książki napisał na podstawie swoich prawdziwych przygód ze zwierzętami. Główni bohaterowie ratują zwierzęta, a tym samym zmieniają świat na lepszy. Książki te uczą miłości, akceptacji, tolerancji i szacunku. Polecane są przez wybitnych psychologów jako obowiązkowe!
Tom Justyniarski napisał lekturę szkolną „Psie troski”, a teraz „Trylogię o miłości do zwierząt”, po to, aby ludzie lepiej rozumieli i szanowali zwierzęta.
Jego książki okazały się hitem i są uwielbiane przez czytelników na całym świecie. To ewenement w skali nie tylko naszego kraju. Na „Amazonie” Tom Justyniarski występuje pod pseudonimem literackim: „Tom Just” i czytają go Amerykanie, Anglicy oraz Japończycy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 32
Tom Justyniarski
Kocie troski
czyli o wielkiej przyjaźni na cztery łapy i dwa serca Część I Trylogii o miłości do zwierząt
© Copyright by
Tom Justyniarski & e-bookowo
Projekt okładki: Daria Janiak
ISBN 978-83-7859-755-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
...zawsze marzyłam o kotku, a teraz mam kotka. Ale nie wiem, jak mogę mu pomóc, aby go uratować. Dzisiaj po południu, kiedy wracałyśmy ze szkoły, stało się coś szczególnego...
Razem z moją siostrą bliźniaczką znalazłyśmy małą kicię i przyniosłyśmy ją do domu, ale tata ma alergię, a na dodatek mamy dużego psa, który gania wszystkie koty na podwórzu jak wściekły. Kicię schowałyśmy w naszym pokoju, ale przecież pies ją wyczuje i zaraz się to wszystko wyda. Jesteśmy zgubione. Musimy coś wymyślić, przecież mamy już 12 lat i jesteśmy na tyle dorosłe, że na pewno coś wymyślimy.
Jesteśmy bliźniaczkami i mieszkamy w normalnym polskim miasteczku, które nazywa się Słupsk. Ja jestem Ania, a moja siostra to Hania. Nasze nazwisko jest wyjątkowo proste. Jestem Ania Łapa, a moja siostra to Hania Łapa i zawsze śmiejemy się, że spadamy na cztery łapy. Ponieważ bardzo kochamy zwierzęta, dzieci wołają do nas zabawnie: „Dwie łapy” albo „Podaj łapę”. Obydwie jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody. Mamy takie same, długie, blond włosy, zawsze takie same warkocze z kokardą, takie same niebieskie oczy, taki sam wzrost, na dodatek ubieramy się tak samo i rzadko kto jest w stanie nas odróżnić. W związku z tym czasami robimy nauczycielom i dzieciom śmieszne psikusy. Jest między nami tylko jedna, jedyna różnica. Hania ma kilka piegów na nosie, a ja nie. Ale ta tajemnica jest tylko nasza i obiecałyśmy sobie, że nikomu jej nie zdradzimy, bo wtedy czar pryśnie. Razem z Hanią uwielbiamy spędzać ze sobą czas, zawsze robimy wszystko razem, razem uczymy się, razem śpimy, razem kąpiemy się, razem śpiewamy, razem mamy te same przyjaciółki. Do perfekcji opanowałyśmy swój tajemniczy język, że za pomocą oczu i samego patrzenia na siebie możemy sobie podpowiadać w szkole i nikt o tym nie wie. Na przykład któregoś dnia nauczycielka geografii wezwała mnie do tablicy:
– Które z trzech miast nie jest stolicą państwa: Rzym, Oslo czy Krym?
Wtedy Hania podpowiedziała mi, sygnalizując oczami, to znaczy opuszczając wzrok. Nikt tego nie zauważa, bo mamy swój język gestów. Rozumiemy się bez słów. Inni tylko mogą o tym pomarzyć.
Fajnie, że dzieci w szkole nas bardzo lubią. Mało tego. Zawsze nas słuchają. Jak to mówią w szkole „Panuje Ania i Hania, czyli bliźniaczkomania”.
No, ale wracamy do kotka.
Wracałyśmy do domu przez park. Wokół była przepiękna mroźna zima. Śnieg otulał wszystko: drzewa, gałęzie, trawniki, chodniki i dróżki. Dosłownie wszystko było śnieżnobiałe.
Padał śnieg, a mróz chwytał nas za nosy i policzki. Szłyśmy drogą, trzymając się za ręce. Mocno ściskałyśmy swoje dłonie, aby się nie poślizgnąć. Nasze buty, które były na małym koturnie, ślizgały się bardziej niż łyżwy. Z radością szłyśmy, nucąc sobie piosenkę.
Trzymałam się mocno Hani. Ale i tak co chwilę nasze nogi się rozjeżdżały. W pewnym momencie mało nie nadeptałam na małą kulkę.
– Ała – krzyknęłam z przerażeniem, kiedy zobaczyłam, że to nie jest normalna kulka śniegu.
Hania przytrzymała mnie ręką, bo myślała, że znowu się potknęłam.
– Co to? – zareagowałam od razu.
– No właśnie, co to? – odpowiedziała Hania, podbiegając i ruszając kulkę.
– To nie kulka, to futerko – powiedziałam, nachylając się. Po odgarnięciu śniegu pod ręką miałam coś kremowego i puchatego!
– O rany, to kotek, i to nie maskotka, tylko prawdziwy – powiedziała Hania.
– To kotek. Rzeczywiście.
– Ciekawe, jak on tu się znalazł.
Chciałam go wziąć na ręce. Był bardzo mały i… niestety nie ruszał się.
– Chyba zamarzł. Na drodze leży sam, jak kamień. Chyba nie ma mamy.
– To weźmy go do domu.
– Co ty, a jak jest chory? Jeszcze się zarazisz.
– No to co, mamy go tutaj zostawić? Za nic w świecie. Weźmy go, mówię ci. Ogrzejemy go w domu, potem będziemy się zastanawiać, co dalej.
Był bardzo malutki. Wzięłam go na ręce, ale on się nie ruszał. Miał może parę tygodni. Pobiegłyśmy z nim do domu. Przytuliłam go mocno do siebie, a potem okryłam dłońmi i ogrzewałam. Moja siostra Hania chuchała i dmuchała na niego ciepłym powietrzem.
– Ania, chodź, przysuń się tu bliżej kominka. Tu będzie leciało więcej ciepła na niego.
Po dwóch, może trzech minutach kotek poruszył się. Najpierw ruszył jedną łapką, potem zaczął ruszać drugą łapką, a na końcu także i główką. Jakież było nasze zdziwienie.
– O rety, on żyje – obie byłyśmy pod takim wrażeniem, że najpierw zaniemówiłyśmy, a potem zaczęłyśmy krzyczeć z radości.
– Hura! Kotek ożył. To niesamowite, on żyje, on żyje! – byłyśmy w euforii.
– Potem kotek otworzył oczka i zaczął się rozglądać. Przyglądał się mi, potem Hani, potem rozglądał się po całym naszym domku. Po chwili zaczął krzyczeć, tylko oczywiście po kociemu.
– Miau, miau – przeraźliwie niosło się po całym domu. Byłyśmy same, więc nikt więcej tego nie mógł usłyszeć. Jedynie nasz wilczur Bary szalał za szklanymi drzwiami na tarasie. Szczekał i przyglądał się z niecierpliwością, patrząc na to zwierzątko, które nosimy na rękach.
– Tak miauczy, bo jest głodny – powiedziałam do Hani.
– To fakt, kotek jest głodny.
– To go nakarmimy!
– Ale jak? Przecież nie mamy takich malutkich butelek do karmienia małych zwierzątek.
– To musimy coś wymyślić – rzekłam stanowczo.
– To może strzykawką – wpadła na pomysł Hania.
– Dobry pomysł.
– Gdzieś tu powinny być strzykawki. – Zaczęłam szukać w kuchennej apteczce.
– O, jest taka malutka, akurat jak dla niego.
– Podaj mleko z lodówki, trzeba je zagrzać.
Nabrałam mleko do strzykawki, wrzuciłam ją do szklanki z gorącą wodą, aby się zagrzało. Po chwili było gotowe i zaczęłam karmić kicię.
– Pomalutku, żeby się nie zakrztusiła – powiedziała Hania. – Spójrz tu pod ogon. To jest dziewczynka.
Kicia od razu zaczęła jeść. Karmiłam ją pomału strzykawką. Ona jadła mleczko jak niemowlak. W trakcie jedzenia zaczęła machać przednimi łapkami, jakby z radości.
Kotka machała łapkami na zmianę, najpierw prawą łapką, potem lewą, a potem machała ogonkiem. Widać było jej zadowolenie.
Potem głaskałyśmy ją i się z nią bawiłyśmy. A po krótkim czasie kotek zasnął.
– Co my teraz z nią zrobimy? – spytała Hania.
– Jak to co, zostawimy ją i będziemy miały swojego kotka – ucieszyłam się na samą myśl o takim rozwoju akcji.
– Ale przecież to nie jest możliwe. Tata się nie zgodzi, jak wiesz ma alergię. Pamiętasz, jak poprzedni Amorek gubił sierść i tata nie mógł tego wytrzymać? Dobrze, że Bary jest gładki i tata nie ma na niego alergii. A co powie mama?
– Nie martw się. Schowamy go u nas w pokoju, najlepiej w tym nowym kartonowym pudełku, co ma ludowe wzorki. Tam będzie miał ciepło i bezpiecznie. Mamy pokój na piętrze, więc to się nie wyda.
– No dobrze – Hania od razu podłapała pomysł, co można było wyczuć w jej radosnym głosie.
– Mam pomysł. Przyczepimy tabliczkę na drzwiach: „Tu rządzi Ania i Hania! – Wstęp po uzgodnieniu!”.
– I powiemy rodzicom, że jesteśmy na tyle dorosłe, że chcemy mieć swój osobisty pokój.
– I pokój ma być nasz i tylko nasz!
– Brawo! Brawo! – podskakiwałyśmy, tańcząc wokół kotka – Trala lala la...
– Tylko musimy zachować to na zawsze w tajemnicy.
– OK. Dałyśmy kotkowi schronienie w tajemnicy i to będzie nasz największy sekret.
– Tak. To nasza tajemnica. Ślubujesz?
– Tak ślubuję, a ty?
– Ja też ślubuję! Przysięgam na tego kotka, że będę się nim opiekować, i że nigdy w życiu nie oddamy go nikomu.
– Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący...
– Mi też dopomóż...
Spojrzałyśmy sobie w oczy i przytaknęłyśmy oczami, co w naszym języku znaczyło sakramentalne TAK!
I tak też się stało. Tajemnica zaczęła obowiązywać. Kicia stała się faktem w naszym życiu, no raczej niespodziewanym współlokatorem w naszym pokoju.
Tak jak rodzice wciąż karmią swoje głodomory, tak i my karmiłyśmy naszą kicię. Kicia traktowała nas z pewnością jak mamę i tatę. Traktowała nas jak opiekunki, jak towarzyszki życia. Chociaż nigdy nie wiadomo tak naprawdę, kim jesteśmy dla naszych przyjaciół na czterech łapach. Może nie tylko towarzyszami życia, a życiem, a może i czymś więcej. Nazwałyśmy kotkę Czika, co znaczy „dziewczynka” po hiszpańsku. I stała się naszą małą dziewczynką.
Ustaliłyśmy, że dla kici najważniejsze jest jedzonko, ciepło oraz bliskość. Codzienna pielęgnacja wzmacniała nasze relacje. Godzinami ją głaskałyśmy i drapałyśmy za uchem. Musimy przyznać, że to dla nas wszystkich była wielka frajda. Tak mijał nam dzień za dniem. Tak minęły nam święta, potem ferie. Tak minęła nam zima. Postanowiłyśmy, że aby nasza tajemnica się nie wydała, poprawimy się w szkole. I tak też się stało. Przynosiłyśmy ze szkoły same szóstki, o których niemal jak aktorki informowałyśmy rodziców od progu:
– Mamo, tato, znowu po szóstce dostałyśmy! – krzyczałyśmy głośniej niż zawsze. – Prosimy dwa razy po sześć złotych – musiałyśmy przecież jakoś zbierać pieniądze na karmę dla Cziki.
Miałyśmy dużo więcej ochoty na spędzanie czasu w naszym pokoju. No i miałyśmy powód do tych wszystkich zmian.
Bardzo dużo nauczyłyśmy się z życia kotów.
Stałyśmy się jak trzy największe przyjaciółki. Czika bardzo dobrze nas rozumiała, my rozumiałyśmy ją. Lubiła wskakiwać nam na kolana i właśnie tam ucinać sobie drzemki. Okazało się, że to wielka indywidualistka. Potrafiła wymusić jedzenie i głaskanie. Potrafiła też wyczuwać na odległość nasz nastrój. Opanowałyśmy perfekcyjnie nawzajem nasz język gestów. My nauczyłyśmy się odczytywać jej emocje. Wiedziałyśmy, kiedy ona jest szczęśliwa, a kiedy nie jest w nastroju na pieszczoty i chce spokoju. Nasza przyjaźń doszła do perfekcji, bo nawet nasze uczucia stawały się takie same. Jak nam było wesoło, ona też się cieszyła razem z nami, a jak byłyśmy smutne, ona też natychmiast smutniała. Dowiedziałyśmy się z czasem, że to coś, kiedy odczuwamy tak samo, to się nazywa empatia, i że to coś, to umiejętność bardzo przydatna w życiu.
Czika jakby była z nami umówiona w wielkiej naszej tajemnicy. Była cicho i oprócz tego pierwszego dnia, kiedy dopiero nas poznała, nie miauczała, tylko cicho mruczała. Prawie jakby była niemową. Nauczyłyśmy się, że mieć futrzaka to tak naprawdę doskonała lekcja przyjaźni, miłości i empatii. Nasza kicia po kilku tygodniach wyładniała, nabrała kształtów. Była po prostu niezwykłej urody. My chyba też wyładniałyśmy. No bo czyż może być coś lepszego niż radosne spędzanie czasu ze swoim czworonożnym przyjacielem?