Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
"Zostały mu tylko lalki. Tylko one się liczą.
Ich twarze zawsze są takie same. Ciała nieruchome, obiecujące. Może się nimi bawić do woli, bo na wszystko mu pozwalają. Ale dziś zaplanował coś specjalnego. Coś, co wywróci im wszystkim żołądki na lewą stronę."
W warszawskiej willi znanego finansisty zostały znalezione zwłoki jego pasierbicy. Lena Silewicz wie, że jest za młoda i za mało doświadczona, żeby pozwolono pracować jej przy tej sprawie. Jest jednak zbyt zdeterminowana, więc nie waha się użyć wszelkich możliwości, by dołączyć do śledczych. Okazuje się, że na Nocnego Łowcę poluje nie tylko policja, ale również znany podkaster, który skutecznie utrudnia śledztwo.
Kiedy Lena odkrywa kolejne elementy tej układanki, rozdrapuje stare rany. Wiele lat temu jej świat zatrząsł się w posadach. Teraz śniony w dzieciństwie koszmar nagle się urzeczywistnia i staje się o wiele bardziej przerażający niż kiedyś.
Czasami to, co nas najbardziej przeraża, jest naszym przeznaczeniem i musimy się z nim zmierzyć. Są wtedy tylko dwie opcje: strach zniszczy ciebie albo ty go pokonasz.
Nowa seria królowej polskiego kryminału! Katarzyna Bonda odważnie podejmuje aktualne tematy społeczne i daje głos historiom, które mogłoby napisać samo życie. Lena Silewicz to bohaterka, której intuicja i pasja uwiedzie niejednego czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Redakcja: Marta Stochmiałek
Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Irma Iwaszko, Katarzyna Szajowska
Zdjęcie na okładce: © www.shutterstock.com
© by Katarzyna Bonda
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3278-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Było to jednak coś, co człowiek ten musiał robić dla własnej emocjonalnej satysfakcji i spełnienia. To właśnie jest sygnatura – coś specjalnego (a nawet unikatowego) dla danego sprawcy. (…) Kiedy drapieżca ma już ofiarę pod kontrolą – niezależnie od tego, czy doprowadził do tego za pomocą eleganckiej kolacji, czy uderzenia w głowę – może swobodnie realizować swoją obsesję, wprowadzić swoją sygnaturę.
Obsesja. Wyprawa autora Mindhuntera w świat drapieżców seksualnych,
J. DOUGLAS, M. OLSHAKER, przeł. J. Konieczny, Kraków 2021
Dla Łukasza, Doroty i Roberta,
na pamiątkę leśnej przygody
Tego dnia zrozumiała, że las nie zasypia. W lesie nigdy nie jest cicho. Mówili jej to, ale kiedy weszła w gąszcz, była zaskoczona. Zdawało jej się, że patrzy na nią wiele oczu. Słyszała trzask łamanych gałązek, a po chwili dostrzegła umykające zwierzę. Miała nadzieję, że to tylko sarna. Zewsząd dobiegał ją świergot ptaków. Zmierzchało, więc porozumiewały się przed znalezieniem miejsca na sen. Złowieszczo zakrakała wrona, a zaraz potem ogromne skrzydła uniosły się nad głową Leny i pierwszy raz w życiu z tak bliska zobaczyła jastrzębia.
Przyśpieszyła kroku. Jak najszybciej powinna znaleźć się na znajomej polanie. Żałowała, że nie wzięła latarki. Miała wprawdzie telefon, ale nie chciała wyczerpać baterii. Stąpała ostrożnie, jakby obawiała się, że zostawi zbyt wiele śladów. Podniosła kępkę siana, która wypadła z karmnika dla saren, i wrzuciła ją do żłobu, a potem odwróciła się gwałtownie, bo za jej plecami znów przebiegło jakieś zwierzę. Aż podskoczyła z przestrachu. Oczami wyobraźni widziała wielkiego dzika albo – co gorsza – żubra, bo słyszała, że w Puszczy Białowieskiej to coś normalnego, a nie była pewna, czy to byłoby miłe spotkanie.
Wczoraj, kiedy pojechali z ojcem nad Topiło, przed ich auto na małej leśnej ścieżce wyszła para łosi. Lena nigdy w życiu tak się nie bała. Patrzyła na ojca i pojęła, że on też czuje respekt wobec tych potężnych zwierząt, bo wyłączył silnik. Samiec w kłębie był wyższy niż dach ich land rovera. Ojciec bezgłośnie dał jej znak, żeby się nie ruszała. Siedzieli w ciszy, wpatrując się w masywne kopyta łosia, a jej do głowy nieoczekiwanie przyszła modlitwa z dzieciństwa, której dwa wersy zaczęła obsesyjnie powtarzać w myślach. Trwało to minutę, może dwie, jednak jej się zdawało, że czas się zatrzymał.
Chwyciła za rączkę na drzwiach i trzymała się jej kurczowo, bo w wyobraźni słyszała chrzęst zgniatanego metalu. Łopaty łosi były wielkie jak łyżka koparki. Dla takiego monstrum zgniecenie ich śmiesznego autka byłoby tylko nic nieznaczącą zabawą. Lena wyobrażała sobie, że para łosi po prostu przeszłaby po nich i nic by nie zostało z ich samochodu poza kupą żelastwa.
– Oddychaj – pouczył ją chrapliwym szeptem ojciec. – Nic nam nie zrobią, jeśli nie zostaną sprowokowane. To my weszliśmy na ich teren. Tam, za kapliczką, są bagna.
Ledwie skończył, a królewska para majestatycznie zeszła z traktu i po prostu zniknęła w gęstwinie drzew. Chwilę czekali, zanim ojciec ponownie uruchomił silnik i powoli wyjechał na asfaltową drogę.
Wspomnienia tamtej nocy prześladowały ją w tej chwili i Lena gorączkowo oglądała się za siebie, czy łosie nie wróciły. Umówiła się wprawdzie w innej części puszczy, niedaleko Czerlonki, gdzie mieszkała jej ciotka, ale dla takiego wielkiego zwierza to przecież tylko kilka susów.
Nie mogła odżałować, że zachowała to spotkanie w tajemnicy przed bliskimi. Powinna była poprosić, żeby chłopak przyszedł po nią do domu ciotki, ale wtedy musiałaby się tłumaczyć przed ojcem i braćmi. Wolała uniknąć ich kpin. Nie wiedziała, czy ta znajomość się rozwinie. Spotykali się całe wakacje, ale zawsze razem z innymi. Nigdy jeszcze nie byli sami.
Wyszła na udeptaną ścieżkę wyłożoną po obu stronach ściętym i równo poukładanym drewnem. Pachniało igliwiem i żywicą, aż kręciło ją w nosie. Podniosła telefon właściwie tylko po to, żeby się upewnić, że nie ma zasięgu. Mimo to zadała pytanie na czacie, ale już w chwili wysyłania go wiedziała, że nie zostanie dostarczone. Czerwony wykrzyknik migotał uporczywie, chociaż próbowała kilka razy wysłać wiadomość. Z niechęcią schowała telefon do kieszeni. W lesie był bezużyteczny.
Usiadła na łysym i aż błyszczącym od żywicy pieńku, chociaż wiedziała, że pozostawi plamy na sukience, ale nie miała już siły iść. Pragnęła, żeby to on ją znalazł. W końcu chwalił się, że zna okolicę jak własną kieszeń.
Oskar był dobrze zbudowanym, opalonym i pewnym siebie wiejskim chłopakiem. Na Lenę mówił „miastowa”. Lubiła jego śmiejące się oczy i jazgoczący motorower z czerwonym bakiem, którym podjeżdżał pod sklep albo na zawsze pusty przystanek autobusowy, gdzie spotykało się tutejsze towarzystwo. Kiedy przyjechała w te rejony z ojcem i dowiedziała się, że zostaną aż na cały miesiąc – była zniechęcona. Potajemnie dogadała się z bratem, że zabierze ją po weekendzie, bo Marek miał służbę i musiał wracać do stolicy, ale po kilku dniach przedłużyła swój pobyt o tydzień, potem kolejne dwa… Ani się obejrzała, a minęła połowa sierpnia.
Niebo zasnuło się chmurami i przestało być już tak parno. Co jakiś czas uderzała się po odsłoniętych częściach ciała, bo komary przed burzą zrobiły się żarłoczne. Mama zapakowała jej do walizki specyfiki owadobójcze, ale w tutejszej puszczy okazały się nieskuteczne. Co mnie podkusiło, żeby wystroić się w sukienkę? – narzekała w myślach. Wciąż zerkała na zegarek i odrzucała ewentualność, że Oskar wcale nie przyjdzie.
Zdało się jej, że słyszy tętent kopyt, więc gwałtownie zerwała się z pieńka. Rozejrzała się po okolicy, ale nikogo ani niczego nie zobaczyła. Wszędzie takie same drzewa i podobne do siebie ścieżki. Ta ścinka drew, na której przycupnęła, była jedynym charakterystycznym punktem, który znała. Zdecydowała, że poczeka jeszcze kilka minut i wraca. Bała się, że w ciemności nie znajdzie drogi powrotnej do Czerlonki. Mimo postanowienia przesiedziała jeszcze pół godziny, obserwując żuki łażące pomiędzy drewienkami, wsłuchując się w śpiew ptaków i szum liści. Po godzinie przepełniał ją już gniew.
Skurwiel zażartował sobie ze mnie – przeklęła, chociaż nigdy nie użyłaby takich słów przy tacie. Teraz pragnęła tylko zapłaty za to upokorzenie. Myślała o tym, co powie chłopakowi, kiedy go spotka, a raczej, jak ostentacyjnie będzie go ignorować. Dotarło do niej w końcu, że on wcale nie zamierzał przychodzić. Była zdruzgotana. Chciałaby móc zadzwonić po ojca albo któregoś z braci, wsiąść do znajomego auta i poczuć się bezpiecznie, a potem swobodnie rozpłakać. Była przekonana, że gdy powie ojcu o tym, co ją spotkało, ten się zaśmieje, ale jej bracia potrząsną oszustem. Pragnęła jak najszybciej zapomnieć jego imię, chociaż wiedziała, że będzie odwrotnie: wyryje się w jej pamięci na zawsze. Przyrzekła sobie, że już nigdy nie umówi się z chłopakiem, który też będzie je nosił, a teraz nie chciała go wypowiadać ani przywoływać.
Na nagim ramieniu poczuła nagłe ukłucia zimna. Spojrzała do góry. Krople deszczu spadały coraz szybciej, zerwał się wiatr, a ona nie miała się czym okryć. Nie wzięła plecaka, bo nie pasował do jej jedynej sukienki w łączkę, której już teraz nienawidziła i nie zamierzała więcej wkładać.
Ruszyła na oślep, żeby choć trochę skryć się przed nawałnicą, i po chwili znalazła się w gąszczu, gdzie sosny tworzyły ciasny legion. Ostre iglaste gałązki cięły ją po twarzy, kiedy się między nimi przeciskała, ale nie zamierzała się poddać. Nagle niebo rozbłysło, a potem, całkiem niedaleko, usłyszała grzmot. Zatrzymała się w miejscu, struchlała.
Odkąd przyjechała do Czerlonki, ostrzegali ją, że nie powinna sama chodzić do lasu, a w burzowe dni najlepiej wcześniej wracać do domu i pod żadnym pozorem nie zostawać na otwartej przestrzeni. Wiedziała, że wysokie samotne drzewa ściągają pioruny. Nie mogła się zdecydować: przeczekać burzę w lesie czy biec co sił w nogach do najbliższej wioski? Tylko dokąd? Poczuła obręcz strachu na gardle, bo pojęła, że nie wie, gdzie jest. Zgubiła się. Wcale nie myślała już o Oskarze, który ją wystawił, tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić do ciotki. Mimo to szła tak wolno, jakby stąpała po polu minowym. Coraz ciężej było jej się przeciskać przez gęstwę igieł. Jej długie, pieczołowicie kręcone lokówką ciotki włosy momentalnie zamieniły się w strąki, z których spływała woda. W kilka chwil była całkiem przemoczona. Wciąż nie było jej zimno, ale temperatura obniżała się błyskawicznie. Wiedziała, że sierpniowe noce potrafią być chłodne.
Znów zobaczyła błyskawicę i piorun uderzył dosłownie obok niej. Krzyknęła z przerażenia, oplotła się ramionami, a potem w panice ostro przyśpieszyła. Kiedy na niewielkiej polance zobaczyła szałas, nie myślała, że zbacza z drogi albo naraża się na uderzenie gromu, tylko czym prędzej pobiegła w tamtym kierunku i się ukryła. Chciała tylko, żeby nie padało jej na głowę.
Wewnątrz nie było niczego poza zbutwiałym sianem i kilkoma starymi puszkami osmalonymi od ogniska, ale w kupie nadpalonych śmieci znalazła worek po ziemniakach. Pokonując wstręt, cała się pod nim schowała, bo zęby szczękały jej z zimna. W szałasie przetrwała aż do świtu.
Nawałnica minęła dopiero nad ranem. Wiatr zelżał i zapowiadało się, że będzie tak parno jak poprzedniego dnia. Lena pozwoliła sobie wyłącznie na drzemkę w stanie czuwania. Wszystko ją bolało. Musiała się rozciągnąć, żeby rozgrzać mięśnie, bo szałas był mały i nie dało się w nim wyprostować nóg, a żeby nie łaziły po niej owady, starała się zajmować jak najmniej przestrzeni. O brzasku ruszyła na oślep, kierując się wyłącznie instynktem.
Cały czas sprawdzała telefon, ale bardzo długo nie mógł znaleźć sieci. Traciła już nadzieję, gdy wreszcie złapała jedną kreskę. Natychmiast wybrała numer do taty. Połączenie zerwano i niczego nie słyszała, więc brnęła dalej, szukając internetu, aż udało jej się włączyć Google Maps. Poszła prosto do wsi, nie dzwoniąc do bliskich ani nikogo nie informując, bo wiedziała, że i tak dostanie ostrą reprymendę.
Omal nie krzyknęła z radości, widząc w oddali asfaltową drogę i jadącego po niej starego malucha. Nie próbowała go zatrzymać, nie dała nawet znaku, że chciałaby, aby ją podwiózł, ale kierowca – mężczyzna w podeszłym wieku w wędkarskiej kamizelce i butach po wnuku, sądząc po neonowej kolorystyce – zatrzymał się przy niej i zaczął ją gorączkowo wołać po imieniu. To ją zaniepokoiło.
Nikogo tutaj przecież nie znała i nikt – poza rodziną, ewentualnie młodzieżą w podobnym wieku – jej nie znał. Udała głuchą i ruszyła dalej poboczem z głową wciśniętą w ramiona. Dziadek zawrócił, zostawił auto z otwartymi drzwiami i włączonym kaszlącym silnikiem, a sam dogonił ją i szarpnął za ramię. Śmierdział nieprzetrawionym alkoholem, pleśnią i starymi szmatami. Lena odepchnęła go, a kiedy znów ją chwycił – poczęstowała kopniakiem, jak uczyli ją bracia. Dopiero wtedy się odezwał:
– Szuka cię pół wsi! Twoja ciotka odchodzi od zmysłów! Gdzie ty byłaś?!
Lena pochyliła głowę i nic nie odpowiedziała. Wyjęła komórkę, wybrała numer do ojca. Nie odebrał.
– Wsiadaj, Lenka – zachęcał mężczyzna. – Obiecałem, że cię przywiozę, znajdę…
– Nie znam pana – zaczęła poważnie zaniepokojona. – Nie wolno mi wsiadać do obcych samochodów.
Ruszyła truchtem, jakby była na bieżni. Wiedziała, że staruszek jedzie za nią i z rozmysłem nie wyprzedza. Biegła jeszcze jakiś czas, aż wreszcie musiała się poddać. Człapała wolno, ledwie łapiąc oddech, kiedy jej komórka zawibrowała. Zobaczyła imię ciotki na wyświetlaczu. Natychmiast odebrała.
– Lena! Żyjesz?
– Przepraszam, ciociu, zabłądziłam w lesie, a potem przyszła burza – odparła i gadała dalej, żeby ukryć zdenerwowanie i wstyd. – Przenocowałam w jakimś szałasie, bo bałam się piorunów. Nic mi nie jest. Tylko śmierdzę i jestem brudna. Takich robaków w życiu nie widziałam.
– Lena, gdzie jesteś? – Pierwszy raz w głosie ciotki usłyszała taką twardość. – Jak masz internet, wyślij mi lokalizację. Już po ciebie jadę.
– Dzwoniłam do taty, ale nie odbiera.
– Ja mu powiem – przerwała jej ciotka. – Tylko wracaj.
– Marysia?! To ja, Stefan – krzyknął dziadek, który stał już obok. – Powiedz małej, że nie ma co się bać. My kuzyni. Swojaki.
Lena odsunęła słuchawkę od ucha.
– Czego pan chce? Rozmawiam z ciocią! – podkreśliła z naciskiem i odważyła się wlepić zagniewane spojrzenie w staruszka. – Idź stąd! – dorzuciła.
A do ciotki dodała szeptem:
– Ciociu, jakiś facet mnie prześladuje. – Zasłoniła dłonią słuchawkę, licząc, że staruszek nie usłyszy: – On chyba nie jest trzeźwy! Za nic nie wsiądę z nim do samochodu!
– To Stefan, mój kum – uspokoiła ją ciotka. – Był do rana na weselu, ale mówił, że niewiele pił. Możesz mu ufać. To prawie rodzina. Dzięki Bogu, że jesteś cała! Nie wierzyłam, że Stefan cię znajdzie!
Dalej słyszała nawoływania i jakieś trzaski, jakby telefon był przekazywany z rąk do rąk, aż wreszcie usłyszała głos ojca:
– Leno, wsiadaj natychmiast do fiata Stefana i już nie wydziwiaj! Nawet nie wiesz, jak się bałem. Jak osiwieję, to przez ciebie – dodał, udając wesołość, ale ona wiedziała, że to ma ją tylko uspokoić.
– Wszystko ze mną dobrze. Przepraszam.
Rozpłakała się i wtedy spostrzegła, że niechcący się rozłączyła.
Stefan wziął ją pod ramię, a potem ze spokojem zaprowadził do małego fiata. Śmierdziało w nim papierosami, starością i żywicą, a Lena wcale nie poczuła spodziewanej ulgi. Z tonu ojca wnioskowała, że coś się stało. Czegoś jej nie mówił. Wpatrywała się tępo w drogę i bała się spojrzeć Stefanowi w oczy, bo była już pewna, że jest pijany.
– Nie bój się – uspokajał ją. – Dowiozę cię do domu. Gdyby nie okoliczności, wcale bym nie wsiadał za kółko. Obiecałem Marysi i twojemu ojcu, że cię przywiozę, więc tak się stanie. Już nie uciekaj – poprosił. – Sił nie mam, żeby cię ganiać po lesie. Stary jestem.
Podniosła wreszcie na niego wzrok.
– Tato jest bardzo zły? – spytała z przestrachem. – Co mówił?
– Dziecko, twój tato powinien Bogu dziękować – odrzekł łagodnie staruszek. – Znalazłaś się. To najważniejsze. Ktoś ci coś zrobił?
– Nie. – Pokręciła głową. – W lesie byłam sama.
Milczał, metodycznie zmieniał biegi. Widziała już rogatki osady.
– Dlaczego pan pyta?
– Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie – mruknął wymijająco. – Jak twój tato zechce ci powiedzieć, to powie. Mnie nic do tego.
– Ale co się stało?! – podniosła głos.
A potem z przerażeniem spostrzegła, że jedyną drogę wjazdową do malutkiej osady blokuje rząd radiowozów. Na poboczu stały wóz strażacki i karetka. Wokół kłębiło się od gapiów. Na ich twarzach malował się niepokój. Niektórzy mieli na sobie piżamy, na które narzucili jakieś płaszcze albo kurtki robocze. Wszyscy jak jeden wyglądali, jakby ich wyciągnięto z łóżka.
Podjechali do blokady i starszy mężczyzna wystawił głowę, przywitał się z mundurowym jak stary znajomy i policjant bez słowa przepuścił pijanego Stefana, jakby nie czuł nieprzetrawionego alkoholu, którym śmierdział kierowca.
Wreszcie za płotem jednego z nielicznych domów Czerlonki Lena dostrzegła swojego ojca. Stał w asyście umundurowanych funkcjonariuszy. Wydawało się, że o czymś mu meldują.
– Tato! – krzyknęła i sięgnęła do klamki, żeby otworzyć drzwi, ale dziadek gwałtownie się zatrzymał i położył jej sękatą dłoń na ramieniu.
– Ty lepiej tam nie idź – rzekł twardo.
Lena go nie posłuchała. Wypadła z samochodu jak pocisk i ruszyła w stronę ojca, nie patrząc na nikogo. Była tak szybka, że nikt nie zdążył jej zatrzymać, kiedy popchnęła furtkę i weszła na obejście. Nie dobiegła jednak do taty, który miał bladą z niewyspania twarz i wczorajszy zarost, ponieważ przy wielkim rozłożystym drzewie rozciągnięto taśmy policyjne i Lena po prostu nie mogła iść dalej. Nie wierzyła w to, co widzi. Przez chwilę miała wrażenie, że to koszmarny sen, a nie rzeczywistość.
Dziewczyna leżała oparta częściowo o drzewo. Nogi miała rozłożone, a ręce skrępowane liną, której drugi koniec umocowano na jednym z konarów. Na jej szyi widniała pętla z tego samego sznurka. Węzły założono w taki sposób, że gdyby chciała się uwolnić, sznur zaciskałby się na szyi. Jej bluzka była podniesiona i odsłaniała kształtujący się biust, a majtki leżały w odległości pół metra od drzewa. Była tylko w jednej tenisówce. Lena wgapiała się w jej brudną i poranioną gołą stopę, bo bała się znów spojrzeć na rozerwany brzuch, z którego wylewały się wnętrzności. Czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, ale nie była w stanie się ruszyć.
– Nie patrz! – Ojciec podbiegł i zasłonił ją własnym ciałem. Mocno przytulił. – Nie powinnaś tego widzieć.
– To Inga – wyszeptała Lena. – Inga Fal. Mieszka trzy domy od cioci. Co ona tu robi?
– Znałyście się?
– Wczoraj rano widziałam się z nią i dziś miałyśmy iść nad zalew. Ostatni raz, zanim wyjadę – wyszeptała Lena. – Ona jest dopiero w drugiej klasie liceum.
13 LAT PÓŹNIEJ
Huk wystrzałów rozlegał się raz za razem, gdy Lena szybkim krokiem zmierzała do strzelnicy za domem. Pod pachą niosła duży pakunek zawinięty w błyszczący celofan i byle jak przewiązany wstążką.
– Nie przywitasz się?
Z kuchni wybiegła pulchna uśmiechnięta kobieta w jej wieku. Fartuszek miała umorusany czekoladą, a w dłoniach trzymała ścierkę i strzykawkę do dekorowania tortów. Ciało miała więcej niż posągowe, ale twarz pozostała drobna, co sprawiało, że jej krągłości wydawały się mężczyznom apetyczne. Lena zwróciła uwagę na staromodny, pieczołowicie upięty kok, który postarzał jej najlepszą przyjaciółkę z liceum, a obecnie żonę jej ojca. Kaja wyglądała jak wzorcowa pani domu z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, niczym bohaterka serialu Mad Men, ale Lena nie chciała jej sprawiać przyjemności tym porównaniem.
– Przepraszam za spóźnienie – mruknęła i z niechęcią cmoknęła Kaję w rozgrzany od pracy w kuchni policzek. – Dopiero skończyłam służbę.
– Widzę.
Kaja otaksowała brudne bojówki Leny, zapoconą pod pachami błękitną koszulę od munduru i jej nieodłączną bejsbolówkę na głowie. Jej wzrok zatrzymał się na ubłoconych traperach, ale nie odważyła się kazać Lenie ich zdjąć.
– Jeśli chcesz się wykąpać przed kolacją, wiesz, gdzie jest łazienka – zaszczebiotała, wykrzywiając kąciki ust w dół.
Lena przewróciła oczami w odpowiedzi. Poprawiła znoszoną czapkę, ciesząc się, że daszek skrywa jej kpiące spojrzenie, i wyburczała, ledwie otwierając usta:
– Jestem ostatnia?
– Twoi bracia przyjechali dwie godziny temu – odparła Kaja uradowana, że ktoś chce jej wysłuchać. – Dzieci bawią się w basenie, a ich matki zaległy na leżakach. Zażądały mohito i chociaż mam mnóstwo roboty, musiałam przynieść im drinki na taras. Chłopaki oczywiście siedzą z twoim ojcem na strzelnicy. Nie wiem, jak mam ich stamtąd wyciągnąć, bo Robert rozpalił grilla, chociaż dobrze wie, że od wczoraj szykuję pyszne dania – poskarżyła się. – Wyobraź sobie, że nikt mi nie pomaga! A może ty przytniesz biszkopt? Kiedyś świetnie ci to wychodziło.
– Nie teraz. – Lena machnęła ręką i oddaliła się na tyły domu.
– Znów to samo! Wszystko na mojej głowie! – Zza pleców słyszała utyskiwania Kai, ale nie zwracała już na nie uwagi. – Czy nikogo nie obchodzi, że twój ociec ma dziś urodziny?!
Lena chciała jej odpowiedzieć, że ojca bardziej zajmuje niedawne przejście na emeryturę, ale uznała przepychanki z Kają za marnowanie energii. Gdyby nie ta dziewczyna, ich rodzina pewnie by się rozpadła. Ani Lena, ani jej bracia nie wychodziliby z pracy.
Pchnęła drzwi na taras i owionął ją zapach igliwia zmieszany z aromatem smażonego mięsa, a gwar rozmów wywiał irytację z jej głowy. Było głośno i nikt się nie zorientował, że Lena przyszła, więc położyła swój prezent za jednostkami broni ułożonymi równo na stole przykrytym suknem.
Przyjrzała się gościom i odetchnęła z ulgą, że ojciec postawił na swoim i wbrew oczekiwaniom Kai impreza będzie kameralna.
Trzej bracia Leny zajmowali składane krzesełka turystyczne, a na hamaku między drzewami wylegiwał się tylko jeden obcy. Leny nie zdziwiła obecność sprzedawcy broni na urodzinach taty. Łysy facet o twarzy okrągłej jak księżyc w pełni, zwany przez wszystkich Wroną, od lat był przyjacielem domu Silewiczów. Bracia zaprosili go na przyjęcie, bo zamierzają kupić ojcu coś nowego – domyśliła się. Zrobiło jej się głupio, że przyniosła tak mało konkurencyjny prezent. Zaraz jednak przegoniła te myśli, bo z jej perspektywy zakup zestawu kolekcjonerskich płyt koncertowych ulubionego zespołu jej ojca – Dire Straits – był i tak sporym wydatkiem. Bracia wciąż traktowali Lenę jak uczennicę, a na dobrą klamkę z policyjnej pensji musiałaby odkładać przynajmniej pół roku. Czuła ekscytację, wiedząc, że jeśli poprosi, może i jej skapnie coś małego. Gdyby padła taka propozycja, w żadnym razie nie zamierzała unosić się honorem, a wręcz z przyjemnością z niej skorzystać.
Rzuciła okiem na stół z ofertą i nie mogła się powstrzymać. Podeszła bliżej. Chwyciła pierwszą z brzegu chromowaną berettę. Idealnie leżała jej w dłoni. Obok spostrzegła nowiutkiego szczotkowanego glocka i najnowszy karabinek snajperski z lunetą noktowizyjną. Musnęła go drugą ręką, jakby gładziła jedwab.
– Patrzcie, patrzcie! – dobiegł ją tubalny głos ojca. – Chyba ktoś ma ochotę się z nimi spróbować?!
– Wszystkiego najlepszego, tato! – Lena podniosła swój prezent, ale zaraz odłożyła go z powrotem na stolik za pistoletami. – Widzę, że z tym nie wygram. Wrona się spisał. Wybór masz jak na jarmarku.
Ojciec rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, a jej serce stopniało w jednej chwili. Wiedziała, że tata nie odejdzie od grilla, dopóki nie skończy, chociaż na widok córki aż się rozpromienił. Metodycznie przekładał kotlety i co jakiś czas spryskiwał je jakimś sprejem. Użyte zioła i marynata, która była jego sekretnym składnikiem, sprawiały, że pachniało obłędnie, aż ślina napłynęła Lenie do ust.
– Czekaliśmy tylko na ciebie, Mała Sielo – mruknął ojciec i krzyknął do synów, którzy zażarcie o czymś dyskutowali. Podniósł głos, więc zabrzmiało jak rozkaz: – Jest i ona, chłopcy. Startujemy za dziesięć minut przed tarczami.
– Mała Siela! – Nareszcie powitały ją okrzyki radości.
Bracia, jeden po drugim, wstawali z krzesełek wędkarskich i witali się z siostrą, zamykając ją w niedźwiedzich uściskach. Na końcu z hamaka wylazł sam Wrona. Lena skinęła mu głową z szacunkiem, a on podszedł do niej i wyciągnął dłoń. Uścisnęła ją po męsku.
– Wyrosłaś – skwitował i udał, że się krzywi z bólu, na co bracia zareagowali gromkim śmiechem. – Gdzie teraz służysz? – spytał handlarz, kiedy ucichli.
– Nadal jestem w dochodzeniówce – odparła, rumieniąc się, chociaż wcale tego nie chciała. – W nowej sekcji wsparcia ofiar i świadków. Ale za rok kończę studia i wtedy już muszą mnie awansować. Kryminologia u profesora Chomczyńskiego – dorzuciła z dumą.
– Autorytet. – Wrona zagwizdał z podziwu, a potem powiódł ramieniem po werandzie. Kryminalny, nadzór, drogówka i były wicekomendant, kolega ministra. – Z takim wsparciem długo w tej poczekalni nie posiedzisz. Wróżę ci awans grubo przed odbiorem dyplomu.
– Sama zasłużę na awans – weszła mu w słowo.
– Nieodrodna córka Sieli – zaśmiał się Wrona. Wskazał wyłożone na suknie pistolety. – Więc jak? Który pierwszy?
– Tato dziś rządzi – odparła. – To jego święto.
– Mała Siela jest dobra. – Nieoczekiwanie do ich dyskusji włączył się ojciec. Zamknął już wieko grilla i podszedł do Leny, wycierając dłonie o brudny dres. – Marek ją szkolił pod moim okiem. Zresztą sam zaraz zobaczysz. Nie tylko do tarczy, ale w biegu i z okopu. Zmierzymy się, staruszku?
Wskazał jednego z synów. Mężczyzna nie poruszył się, ale wpatrywał się w nich w skupieniu.
– Na treningu wielu jest niezłych. – Wrona wzruszył ramionami.
Podszedł do stołu ze swoim towarem i wybrał jeden z większych pistoletów. Dopasował magazynek, taksując Lenę spojrzeniem.
– A w boju się sprawdziłaś? Na służbie chociaż raz wyciągnęłaś spluwę?
Lena czuła już, że policzki jej płoną, a w czapce jest jej cholernie gorąco.
– Ani razu – odparła. – I mam nadzieję, że długo jeszcze nie będę musiała. – Zawahała się, po czym podniosła podbródek i rzuciła mu wyzwanie. – Wiem, że byłeś na wojnie i masz przeszkolenie w misjach specjalnych. Chętnie się od ciebie czegoś nauczę, ale chyba nie dzisiaj. Tato zaprosił nas na urodzinowego grilla. Możemy sobie pozwolić co najwyżej na policyjne ploty, bo Kaja kończy już dekorować tort. Nie byłaby zadowolona, gdyby impreza zmieniła się w konkurs strzelniczy. – Uśmiechnęła się. – Ale umówimy się innego dnia.
– Boisz się macochy? – zaśmiał się Wrona i nie przypominał już poczciwego dziadka, tylko złośliwego skrzata cieszącego się z nowej ofiary, z której może kpić.
Ojciec wyczuł, że rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku, więc zawołał synów. Wronę zaś poklepał bratersko po ramieniu.
– Daj jej spokój. Jest młoda. Ledwie kilka lat w służbie. Nauczy się, okrzepnie. Wtedy zrobimy zawody.
– Nie – przerwała mu Lena. Podeszła odważnie do handlarza i wyciągnęła rękę. – Skoro tego mi wybrałeś, możemy się spróbować teraz.
Jej średni brat, Marek, westchnął ciężko i pokręcił ostrzegawczo głową, ale Lena udawała, że nie widzi przestrogi. Bracia kolejno wybierali modele, a potem wszyscy ruszyli do pomieszczenia zaadaptowanego na bezpieczne miejsce do strzelania. Podjechały tarcze i każdy stanął w swoim boksie. Jednocześnie założyli słuchawki dźwiękoszczelne. Lena starała się nie patrzeć na Wronę, o niczym nie myśleć, całkowicie się odciąć.
Oddychała miarowo, przymierzyła się na sucho, a dopiero potem załadowała amunicję. Muszka w szczerbinkę, głęboki wdech i cała jej uwaga skupiona była teraz na postaci wydrukowanej na szablonie, do którego celowała. Opróżniła magazynek, odłożyła broń na stoliczek obok, po czym niecierpliwie czekała, aż Wrona i bracia skończą. Handlarz i były żołnierz nie śpieszył się, jakby chciał w ten sposób zaznaczyć swoją wyższość. Strzały oddał jako ostatni. Lena z trudem zachowywała spokój i była na siebie zła, że gniew i chęć wygrania widoczne są na jej twarzy na pierwszy rzut oka. Nareszcie ojciec dał znać, żeby tarcze podjechały. Lenie zdawało się, że te sekundy ciągną się w nieskończoność.
– Lenka! – Nagle do pomieszczenia zajrzała przestraszona Kaja.
Lena nie słyszała jej słów, ale wyraz jej zagniewanej twarzy ją zirytował. Nie patrząc na wynik pojedynku z Wroną, wybiegła na korytarzyk i zdjęła dźwiękoszczelne słuchawki.
– Ktoś cię szuka – szeptała rozzłoszczona Kaja. – Mówi, że to sprawa życia i śmierci! Jak mogłaś podać cywilowi nasz adres?! To niedopuszczalne! I to jeszcze dzisiaj, kiedy twój tato ma urodziny!
– Uspokój się! – Lena chwyciła byłą przyjaciółkę za ramię. Wyprowadziła ją siłą ze strzelnicy. – Kto i gdzie? Dlaczego go wpuściłaś?
– Ją – wydukała Kaja. – To twoja poszkodowana. Ofiara gwałtu, z którą się tak pieścisz. Dziewczyna, której napastnik pociął twarz, a potem go wypuścili. Poznałam ją z telewizji po tej strasznej bliźnie.
– Daria?! – zdziwiła się Lena. – Gdzie ona jest?
– Przed domem. – Kaja obejrzała się na pozostałych. – Tylko nie mów ojcu! Wiesz, jaką Robert ma obsesję, że któryś z tych zwyroli dowie się, gdzie mieszkamy!
– Dla swojego i mojego dobra trzymaj gębę na kłódkę – warknęła Lena, po czym wypadła z mieszkania jak z procy i biegiem pokonała ogród, salon oraz werandę.
Daria stała po drugiej stronie ulicy z pochyloną głową. Trzymała wyczynowy rower, na którym oparła wypchany plecak, jakby dokądś się wybierała. Była ubrana w strój do biegania i czapkę z daszkiem Everlast – identyczną, jaką nosiła Lena, tylko że nowiutką.
Policjantka przebiegła przez jezdnię i ledwie dotknęła ramienia dziewczyny, ale ta aż krzyknęła z przestrachu.
– Spokojnie – przemówiła Lena łagodnie do swojej protegowanej. – Jak się czujesz? Przerwałaś terapię?
Daria przecząco pokręciła głową, ale jakiś czas nie była w stanie nic powiedzieć. Lena nie zastanawiała się dłużej. Stanowczym, chociaż delikatnym gestem wzięła dziewczynę w ramiona i mocno przytuliła.
– Jesteś bezpieczna – szepnęła. – Wszystko będzie dobrze. Powiedz mi, co się stało.
– On znów stał przed moimi oknami – wychrypiała Daria. Była bliska histerii. – Widziałam go. Przysięgam.
Lena westchnęła ciężko. Przerabiały to już tyle razy. Do tej pory jednak Daria zwykle dzwoniła i lamentowała albo Lena musiała do niej jechać, gdziekolwiek ta się znajdowała. Pierwszy raz Daria odważyła się złamać niepisaną zasadę nieodwiedzania policjantki w jej rodzinnym domu. Skąd miała adres? Lena nie wiedziała, ale na razie nie chciała o to kruszyć kopii.
– Zgłosiłaś to?
Daria skwapliwie pokiwała głową.
– Jak zawsze mnie olali – parsknęła. – Patrol przyjechał dopiero po godzinie. Oczywiście jego już nie było. Mają mnie za wariatkę.
– Skąd wiesz, że to on?
– Stał i gapił się w moje okna – powtórzyła. – Uśmiechał się. Jestem pewna.
– Widziałaś, że się uśmiecha, z takiej odległości? – Lena zmarszczyła brwi w niedowierzaniu. – Mieszkasz na piątym piętrze.
– Zapamiętam ten jego cholerny uśmieszek na zawsze! – Daria podniosła głos i nie dała sobie przerwać. – Wiesz, że mi groził. Jeśli zgłoszę gwałt, zabije mnie. Popełniłam błąd, składając zeznania. On to zrobi. Czeka tylko na okazję. Jak mogłaś dopuścić do tego, żeby wyszedł?
Lena odsunęła dziewczynę. Od czasu napadu Daria bardzo się zmieniła. Przed dwoma laty była to delikatna rudowłosa ślicznotka lubująca się w romantycznych spódniczkach i falbaniastych bluzkach. Miała nogi modelki, więc chętnie je prezentowała w butach na wysokich obcasach. Nawet po mieszkaniu spacerowała w kapciach na koturnie. Uważała, że to ją zgubiło. Podczas ataku przewróciła się i zwichnęła kostkę, a potem nie była w stanie uciekać przed napastnikiem. Psychologowie tłumaczyli jej, że niezależnie od noszonego obuwia gwałciciel najprawdopodobniej i tak by ją skrzywdził, ale Daria obwiniała samą siebie i swój styl ubierania się.
Dziś nie przypominała tamtej siebie sprzed ledwie dwudziestu czterech miesięcy. Była muskularna w ramionach, a twarde mięśnie godne zawodowej pływaczki odznaczały się pod cienkim dżersejem. Biustu praktycznie nie miała – tak wyciskała na siłowni. Niegdyś płomiennie rude, długie włosy nosiła schowane pod czapką, ale Lena wiedziała, że od roku są ostrzyżone na zapałkę, żeby nikt nie mógł jej za nie chwycić. Mimo tych wszystkich zabiegów wciąż była śliczna, gdyby nie blizna, którą zostawił jej napastnik. Daria bardzo się jej wstydziła, ponieważ była pamiątką wielkiego upokorzenia i przypomnieniem o nieustannym poczuciu zagrożenia, które praktycznie jej nie opuszczało.
– Jak mnie znalazłaś? – Lena przeszła do kontrofensywy. – Wiesz, że to wbrew naszym zasadom?! Pomogę ci zawsze, ale nie wolno ci nachodzić mojej rodziny. Nie tak się umawiałyśmy!
– Nie odbierałaś! – rzuciła z wyrzutem Daria.
– Mój ojciec ma urodziny! – odparowała policjantka. – Telefon odłożyłam na godzinę, nie dłużej!
Dziewczyna nie odpowiedziała. Pochyliła głowę i kiwała się jednostajnie jak w transie. Jak dziecko z sierocińca.
– On któregoś dnia to zrobi – powtarzała. – Zobaczysz. Będziesz wtedy płakała nad moim grobem. Tego chcesz?
– Przecież ty nawet nie wiesz, jak on wygląda! – zezłościła się policjantka. – Gdybyś na konfrontacji wskazała właściwą osobę, dawno mielibyśmy go na widelcu! To była twoja świadoma decyzja!
– Bałam się. Ten typ patrzył mi w oczy.
– Byłaś za szybą wenecką! – zirytowała się Lena. – Z rozmysłem wskazałaś niewłaściwego człowieka. Podważyłaś swoją wiarygodność! To, że po wyjściu pozostałych okazanych zmieniłaś zdanie, nie liczy się do materiału procesowego. Ile razy mam ci to tłumaczyć?!
– Nie byłam pewna, że to on. Nie wiedziałam… – Daria zaczęła swoją stałą śpiewkę. – Wskazałam policjanta, bo chciałam wyjść z komendy, opuścić to miejsce… Ale przemyślałam sprawę i myślę, że to był jednak ten czwarty. Czwórka. Znajdź go i jeszcze raz przesłuchaj.
– Wcale nie jesteś tego pewna – stwierdziła z niechęcią Lena. – Rozmawiałyśmy o tym wiele razy. Żeby skazać gwałciciela, musimy mieć twoje stuprocentowe wskazanie! W przeciwnym razie nikt nie pójdzie siedzieć.
– Ja nie mogę dłużej tak żyć! – Daria była już bliska łez. – Znajdź go! Obiecuję, że go rozpoznam. Tym razem nie nawalę.
Lena zakryła twarz dłońmi.
– To tak nie działa, Dario – westchnęła z rezygnacją. – Wiemy obie, że czwórka jest zasrańcem, ale ciebie nie zgwałcił. Ma twarde alibi na tę noc. To, że go nie rozpoznałaś, w sumie jest dobre. Inaczej całkiem straciłabyś wiarygodność w oczach prokuratora.
Daria jej nie słuchała. Sięgnęła do swojego wyładowanego plecaka i spośród sterty ubrań, zapasów jedzenia i leków wydostała stary rewolwer.
– O Boże! – zareagowała Lena. – Skąd to masz?
– Kupiłam – odparła z lekkim uśmiechem Daria. – To antyk. Nie trzeba mieć na niego pozwolenia.
– I myślisz, że w razie zagrożenia zdążysz go wyjąć z tego plecaka?! – żachnęła się policjantka. – Prędzej ktoś ci go wyrwie, zastraszy nim albo, co gorsza, zabije! Sama na siebie kręcisz bicz! Natychmiast się tego pozbądź!
– Zapisałam się na strzelnicę. – Daria hardo uniosła podbródek. – I jestem na drugim stopniu kursu samoobrony. Nie pozwolę, żeby ten skurwysyn mnie dopadł! Na was, jak widać, nie mogę liczyć. Myślałam, że ty możesz mnie trochę podszkolić… – Spojrzała na Lenę przymilnie, ale ta kręciła głową zniechęcona.
– Powiedz, że nie przerwałaś terapii i regularnie bierzesz leki – zażądała odpowiedzi policjantka.
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Lena miała już wybuchnąć, ale powstrzymała się, kiedy usłyszała potwierdzenie.
– Biorę leki, trenuję, kupiłam sobie rewolwer i nie dam się zabić – wyrecytowała twardo Daria. – I ostrzegam cię, że jeśli on znów przyjdzie pod mój blok i będzie śmiał mi się w twarz, strzelę mu prosto w jaja. Żeby nie mógł skrzywdzić żadnej innej. Nigdy! A potem zadzwonię do ciebie, żebyś mnie aresztowała. Nie pozwolę, żeby robił to dalej.
Nie czekając na odpowiedź Leny, znów pogrzebała w swoim plecaku i wyciągnęła ciężkie, ogromne radio z przedpotopową słuchawką. Lena pamiętała takie radiostacje z dzieciństwa. Zastanawiała się, czy to w ogóle jeszcze ma prawo działać. Nawet w policji już takich nie używano. Daria włączyła urządzenie i długo rozlegały się tylko szumy i trzaski, ale dziewczyna dotąd je regulowała, aż obie usłyszały zgłuszone głosy meldunków. Lena pośpiesznie wyłączyła odbiornik i rozejrzała się, czy nikt z sąsiadów ich nie przyuważył.
– A znalazłam cię właśnie w ten sposób. – Daria uśmiechnęła się smutno, chociaż z triumfem. – Patrol podrzucił cię do domu ojca. Podali wasz dokładny adres. Na drugi raz mów swoim ludziom, żeby uważali. To jest istotne zaniedbanie – mądrzyła się.
– Mogę cię za to wsadzić – mruknęła Lena.
– Spróbuj. – Daria skrzywiła się, ale zaraz znów zmarkotniała. – Stąd wiem, że takich zdarzeń może być więcej, a wy nic z tym nie robicie. Wczoraj w nocy na przykład ktoś zamordował Emilię Strączyk, pasierbicę tego finansisty. Media od rana grzeją temat, a ja wiem, że to był on. Czuję to!
– Co ty pleciesz? Jaki to ma związek? – Lena spojrzała na nią pogardliwie. Miała ochotę jej powiedzieć, żeby zwiększyła dawki leków, ale ugryzła się w język. – Serio, naprawdę cię popierdoliło – syknęła.
Daria nie zareagowała na obelgę.
– Wszedł garażem i zaczaił się na nią. Czekał, aż się rozbierze. Dokładnie tak było u mnie – powtarzała. – Skąd wiem, że to on? W radiostacji podali, że dusił ją cienką linką, a nogi oplątał kablem. Miała na sobie przecięty stanik. Dokładnie tak zrobił ze mną, zanim mnie zgwałcił. Wiesz to!
Zatrzymała się, bo Lena w milczeniu wpatrywała się w nią i Daria nie była pewna, czy policjantka jest pod wrażeniem, czy wciąż jej nie wierzy.
– Mów dalej – wyszeptała Lena, nagle nabierając czujności.
Daria nie mogła tego wszystkiego zmyślić. Lena niemal na pamięć znała jej zeznania sprzed dwóch lat. Był przecięty stanik, sznurki i kable. Wiedziała, że żaden zawodowy włamywacz nie używa już sznurków. Jeśli idą na włam, biorą ze sobą taśmę naprawczą. Jest po prostu łatwiejsza i skuteczniejsza w użyciu. Skoro napastnik wziął ze sobą sznurki, zrobił to z jakiegoś powodu. Możliwe, że chodzi o fetysz. No i jeszcze ten przecięty stanik… Dokładnie jak w nierozwiązanej sprawie Darii.
– To nie jest informacja oficjalna – zastrzegła dziewczyna i ciągnęła, zachęcona uwagą Leny. – Podsłuchałam to przez tę radiostację. I nie przesłyszałam się. Myślę, że się uczy, bo go nie złapaliście i czuje się bezkarny. Już nie tylko gwałci, ale zabija. Przyrzekam ci, że jeśli drugi raz postawisz go w tej sali okazań, nie pomylę się. Wskażę go. Masz na to moje słowo.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz