Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Marion Parnell – 23 lata, pewna siebie, idąca po swoje w męskim świecie – pracuje jako agentka motoryzacyjna, kiedy poznaje Micka Sautera – 37-letniego nieustępliwego, ale niezwykle skutecznego prawnika, wnuka kierowcy rajdowego.
Nieporozumienia między nimi to tylko początek komplikacji w jej pracy. Zajadła rywalizacja przekracza w pewnym momencie granice profesjonalizmu i chociaż przypadkowa wspólna podróż służbowa staje się początkiem czegoś więcej, dopiero tragiczna informacja zmienia losy ich relacji.
Czy zbliży ich to do siebie? Jeśli tak, to na jak długo?
Jedno jest pewne – tej wojny nie da się wygrać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 322
Nikt z nas nie wie, która godzina spośród wszystkich mijających w ciągu życia wpłynie na nasz los i zmieni jego bieg. Popadamy w rutynę, wykonujemy te same czynności bez przykładania do nich większej wagi i przytomniejemy dopiero wtedy, kiedy rozszalały wir wciąga nas w sam środek cyklonu. Dla jednych będzie to nagły kryzys czy nieszczęśliwy wypadek, dla innych pozytywna zmiana lub poznanie kogoś.
Skupmy się na chwilę na tym ostatnim przykładzie. Każdy człowiek jest chodzącym naczyniem pełnym doświadczeń, historii i przeżyć, które go ukształtowały. Ma swoje upodobania, interesuje się konkretnymi rzeczami, zachowuje się tak, a nie inaczej. Nagle, często bez najmniejszego ostrzeżenia, zderza się ze ścianą – w postaci innej osoby. Co może z tego wyjść? Na początku nikt nie wie, w którą stronę pociągnie nas ta spotkana przypadkowo postać. Czy będzie to uskrzydlający lot ponad chmury, czy może bezprecedensowy upadek na samo dno…
– Marion, szef cię wzywa. – Do mojego pokoiku zagląda nowo przyjęty chłopak, którego imienia za Chiny Ludowe nie pamiętam.
Proszenie go o przypomnienie po raz piąty byłoby dość niegrzeczne, prawda?
– Dobrze, jasne. Już idę – potwierdzam.
Zapisuję szkic maila, którego pisałam do dealera samochodowego spod Monachium w sprawie wyjątkowego modelu ekskluzywnej tuningowanej limuzyny. Wymarzyła ją sobie pewna projektantka mody mieszkająca pod miastem. Usypiam komputer i udaję się do przełożonego, nie mając zielonego pojęcia, czego powinnam się spodziewać. W Malfoy Automotive Services wszyscy jesteśmy wolnymi strzelcami i rzadko kiedy właściciel wtrąca się w nasze działania. Z jakiego więc powodu zostałam wezwana? Czy zrobiłam coś nie tak?
Sekretarka kierownika wskazuje ręką drzwi jego gabinetu, gdy zatrzymuję się przed jej biurkiem.
– Mam kłopoty? – pytam niepewnie, lekko się przy tym krzywiąc.
– Nie mam pojęcia, Parnell.
Biorę głęboki wdech, po czym głośno wypuszczam powietrze. Przeszukuję szybko pamięć, ale nie natrafiam na nic, czego ostatnimi czasy bym nie dopilnowała.
Wchodzę do środka.
– Wzywał mnie pan – odzywam się po przekroczeniu progu. Zachowuję otwarte, przyjazne nastawienie.
– Tak. Usiądź, Marion.
Pochylony nad dokumentami mężczyzna w średnim wieku wygląda jak zawsze. Zaczynam analizować otoczenie – marynarkę powiesił na oparciu, papiery leżą uporządkowane. Nie jest zły, nie jest spocony. Wydaje się być w normalnym, dobrym stanie.
– Coś się stało?
– Nie. To znaczy tak, ale nic złego.
Patrzę na niego nieco zdezorientowana. Uśmiecham się, mimo że nie wiem, czy powinnam.
– Pamiętasz Williama Boldona, tego dziennikarza sportowego, którego przekazałem ci na czas wyjazdu do Europy? – zwraca się do mnie irytująco tajemniczo.
– Tak, doskonale. W zeszłym miesiącu sprowadzałam mu to ferrari z osiemdziesiątego piątego.
– Zgadza się. Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem z potwierdzeniem, że samochód już do niego dotarł.
– To super – kwituję wesoło, ale dalej nie mam bladego pojęcia, po co szef mnie tu ściągał. – Wszystko w porządku z autem?
– Tak, najlepszym. Klient ogromnie cię chwalił i nie mógł uwierzyć, że faktycznie załatwiłaś mu ten pojazd, zważywszy na twój wiek: masz zaledwie dwadzieścia dwa lata.
– To nic takiego – komentuję, wzruszając ramionami.
Zachowuję się tak, jakby taka pochwała była dla mnie chlebem powszednim. A nie jest. Mało kto zawraca sobie głowę chwaleniem agenta po tym, jak ten zrealizował zamówienie.
Branża, w której pracuję, należy do tych, w których obraca się nie swoimi pieniędzmi. Cholernie grubymi pieniędzmi. To powoduje, że zlecający rzadko kiedy w jakikolwiek sposób doceniają pośredników. Kto gospodarujący kwotami przyprawiającymi o zawrót głowy ma czas, aby pomyśleć o kimś innym? W tym świecie liczą się tylko zielone, nie ludzie.
– Jestem pod ogromnym wrażeniem, Parnell. Masz w sobie to, czego potrzeba, aby być dobrym agentem samochodowym. Masz w sobie tę iskrę. – Mężczyzna strzela motywującą przemowę.
– Dziękuję. – Obdarzam go radosnym, ale spokojnym spojrzeniem.
Facet na moment dziwnie się zawiesza. Zastanawiam się nad właściwą reakcją. Albo przynajmniej tą przez niego oczekiwaną. Mam mu powiedzieć coś więcej?
– Boldon to bardzo znany dziennikarz, swego czasu wspaniały komentator wyścigów samochodowych. Sama wiesz, pasjonat – mówi po chwili milczenia.
– Tak, tak. Zauważyłam.
– Tak się składa, że zna masę ludzi, wielu swojego pokroju. Możesz być z siebie dumna, bo polecił twoje nazwisko w środowisku.
Rozpiera mnie energia. Zaciskam usta w wąską linię, by pohamować próbujący wyrwać się ze mnie śmiech zadowolenia. Nie wiem, czy istnieje lepsza poczta niż pantoflowa. I to w dodatku wszystko zainicjowane przez kogoś takiego jak William Boldon!
– Wow… – To jedyne, co umiem powiedzieć. Czuję nieprawdopodobny zachwyt.
– Czy słyszałaś kiedykolwiek o Maximilianie Sauterze?
– Nazwisko brzmi znajomo.
– To dobrze, bo powinno. W końcu to kilkukrotny zwycięzca dwudziestoczterogodzinnego wyścigu na torze Daytona, zdobywca wielu butelek mleka w Indianapolis Pięćset i debiutant Formuły 1. Jeździł dla najlepszych drużyn wyścigowych, jakie istniały – opowiada z fascynacją, jednak jestem przekonana, że sprawdził te informacje w internecie minutę przed moim przyjściem.
Thomas Malfoy siedzi w branży od dekad i jest miłośnikiem motoryzacji, lecz nie wydaje mi się, żeby znał nazwisko każdego lepszego kierowcy wyścigowego ubiegłego wieku. Było ich dość sporo.
– Niesamowity człowiek.
– Prawda? To zaszczyt przebywać z nim w jednym pokoju, a co dopiero odebrać od niego bezpośredni telefon. – Mężczyzna rozsiada się w fotelu jak król.
– Dzwonił do pana?
– Zgadza się. I to w twojej sprawie – wyjaśnia, a mnie niemal wysadza z butów.
– Mojej? – powtarzam zaskoczona.
Czy ja mam halucynacje?
– Maximilian Sauter oraz William Boldon to przyjaciele od zarania dziejów, więc Boldon musiał cię polecić Sauterowi i teraz ten chce cię osobiście poznać.
Potrząsam z niedowierzaniem głową. Rozglądam się po wnętrzu gabinetu.
Aha, czyli jednak jestem w ukrytej kamerze?
– Tak, tak – dodaje szef, widząc moją reakcję.
Próbuję zapanować nad rozszalałymi emocjami oraz ekscytacją.
Maximilian Sauter chce mnie poznać?!
Przyszło mi funkcjonować w zdominowanym przez mężczyzn świecie, przez co jestem zmuszona do zachowywania się w sposób dość mocno niekobiecy. Staram się prezentować typowo samczą powściągliwość. Koniec końców w biznesie nikt nie chce patrzeć na roześmianą małolatę w skowronkach.
– Z przyjemnością. Proszę podać mi adres i godzinę, a na pewno się zjawię. – Podnoszę się z fotela zwróconego w stronę biurka szefa.
– Szczegóły podeślę ci zaraz mailem. – Malfoy również wstaje, sięga po swoją szarą marynarkę, zakłada ją i spokojnie zapina, po czym wyciąga do mnie dłoń. – Moje gratulacje, Parnell. Jeśli spełnisz oczekiwania kogoś takiego jak on, podbijesz ten świat na długo przed trzydziestką.
Marion
Zatrzymuję samochód pod pancerną bramą, która skryta jest między bujną roślinnością. Nie będę ukrywać, serce potężnie wali mi w piersiach. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, mam okazję zaistnieć w tej branży jak jeszcze nikt przede mną, a po drugie, w przeciwieństwie do większości trudniących się tą profesją nie mam w spodniach penisa, co znacząco utrudnia mi zadanie. Niestety w większości dziedzin związanych z motoryzacją zatrudnieni są głównie mężczyźni, a na kobiety patrzy się z aroganckim uśmieszkiem. Wiem, co mówię. Nie pracuję tu zbyt długo, a jednak doświadczyłam już tyle seksizmu, że wystarczyłoby na całą karierę, kilkadziesiąt lat do przodu. Właśnie z tego względu mam do udowodnienia jeszcze więcej.
Sięgam do stojącego obok bramy domofonu i wciskam niewielki guzik obok głośnika.
– Słucham? – słyszę czyjś starszy głos.
– Dobry wieczór. Z tej strony Marion Parnell.
– A tak, tak. Zapraszam.
Skrzydła bramy rozsuwają się na boki. Dodaję lekko gazu i wjeżdżam w prowadzącą przez mały las dróżkę. Jak przystało na ogromne posiadłości na półwyspie Tiburón, już od wjazdu można dostrzec morze bogactwa, które zostało zainwestowane w to miejsce. Brukowany podjazd, podświetlane drzewa i wyłaniający się zza nich budynek są jak z bajki, albo co najmniej hollywoodzkiego filmu.
Parkuję przed zamkniętymi bramami garażowymi, gaszę silnik. Willa z ozdobnymi wieżami robi na mnie piorunujące wrażenie. Przemierzam długie schody zakręcające pod główne wejście i nim zdążę zadzwonić, w progu pojawia się elegancki starszy mężczyzna.
– Witaj, Marion. – Uśmiecha się do mnie miło i muszę przyznać, że bierze mnie tym z zaskoczenia
– Witam serdecznie, panie Sauter. – Podaję mu rękę do uściśnięcia, nim ten wyciągnie ku mnie swoją.
Ten jednak zamiast zamknąć moją dłoń w mocnym uchwycie, bierze ją delikatnie i nonszalancko całuje.
Dżentelmen starej daty. Proszę, proszę.
– Mów mi Maximilian. Nie jestem aż taki stary – żartuje lekko, z miejsca podbijając moje serce.
Jadąc tu, spodziewałam się opryskliwego dziadka, który od początku będzie patrzył na mnie z góry i zionął w moją stronę ogniem. Nic z tych rzeczy. Stojący przede mną klient jest przeuroczym, zadbanym panem z manierami. Byłam święcie przekonana, że tacy już dawno temu wyginęli…
Wchodzimy do środka, właściciel prowadzi mnie do salonu.
– Co ty na to, abyśmy usiedli na tarasie? Jest z niego przepiękny widok na zatokę oraz most Golden Gate. Ciepła noc jest nam na rękę.
– Bardzo chętnie. – Kiedy to mówię, stres całkowicie ze mnie schodzi.
Przestaję chować się za podwójną gardą, jak zawsze przy pierwszych kontaktach z kimkolwiek. Za każdym razem staram się na początku być miła i otwarta, ale to nie oznacza, że bezbronna. Mam świadomość, że pozornie niewinne zaczepki bardzo szybko mogą przeobrazić się w obraźliwe teksty, a w takiej sytuacji nigdy nie pozostaję dłużna.
– Pozwoliłem sobie zaparzyć białą herbatę z płatkami róży i kawałkami hiszpańskich brzoskwiń. Napijesz się, skarbie?
„Skarbie”? O jeju…
Generalnie jakiekolwiek „skarbie” powinno od razu wprowadzić mnie w stan czujności. W końcu to dość nienormalne, aby ktoś zwracał się do mnie w ten sposób kilka minut po poznaniu. A jednak w tym wypadku tak się nie dzieje. Dlaczego?
Może dlatego, że mam wrodzony dar rozszyfrowywania ludzi w mgnieniu oka i jeszcze nigdy się nie pomyliłam. Każdy frajer okazywał się frajerem, każda dwulicowa laska dwulicową laską, a każda fałszywa osoba fałszywą osobą. Moja intuicja nie myli się w tej sprawie, a jedyne, co mi teraz podpowiada, to to, że Maximilian jest serdecznym złotym emerytem, który nie został przeżarty przez współcześnie toksycznych ludzi. Bije od niego taka ciepła, pozytywna energia, że mogłabym się stąd już nie ruszać.
– Z przyjemnością. – Uśmiecham się do niego szczerze.
Mężczyzna stawia na drewnianym stoliku tacę z filiżankami oraz dzbankiem z naparem.
– Proszę bardzo. – Podaje mi moją porcję, potem sam bierze swoją i pociąga łyk napoju wyraziście pachnącego brzoskwinią.
– Dziękuję.
– Był tu u mnie ostatnio mój stary przyjaciel William Boldon. Wiesz, o kogo chodzi, prawda?
– Tak, oczywiście. Współpracowaliśmy w zeszłym miesiącu. – Upijam łyk aromatycznej herbaty. Jest wyśmienita. Na podniebieniu rozpływają się nuty owocowej słodyczy niczym wygrywane przez pianino kolejne dźwięki klawiszy.
– O ile dobrze pamiętam, to ty załatwiłaś mu 288 GTO, tak?
– Owszem.
– Stary dziad wszędzie wrzuca z nim fotki. – Starszy pan śmieje się serdecznie. – Nie mógł przestać o tobie mówić. Wychwalał cię jak nikogo wcześniej.
– Bardzo miło mi to słyszeć.
Wielki banan nie schodzi mi z twarzy, mało tego, niemalże zaczynają boleć mnie mięśnie policzków.
– Postanowiłem, że skontaktuję się z tobą jako pierwszy, zanim zasypią cię telefony z całego regionu. – Odstawia filiżankę na ozdobną podstawkę. – Chciałbym cię poznać, Marion. Jak to się stało, że taka młoda kobieta wylądowała w branży niemal całkowicie zdominowanej przez facetów?
– Cóż, lubię wyzwania, ciężko mnie wystraszyć i zniechęcić – odpowiadam wesoło, na co on kiwa przytakująco głową. – To, że nie jestem mile widziana, jeszcze bardziej mnie napędza.
– Napędza. – Uśmiecha się. – To super, że jest w tobie tyle ducha walki. Jeden z moich wnuków jest dokładnie taki sam. Im więcej przeciwności, tym większą ma z nich frajdę.
– Doskonale to znam.
– No, a powiedz mi, skąd taka pasja? Bo jednak masz dość nietypowe zainteresowanie.
– Wyniosłam to z domu. – Ogarnia mnie przyjemne rozluźnienie. Czuję się tak, jakbym spotkała się z przyjacielem, nie z potencjalnym klientem. – Tato od zawsze miał hopla na punkcie samochodów, a z kolei starszy brat w ogóle się nimi nigdy nie interesował i chyba dlatego padło na mnie. Wystarczyło, że jako małą dziewczynkę tato raz posadził mnie w zgaszonym aucie za kierownicą. No i przepadłam.
– Miłość od pierwszego wejrzenia?
– Zdecydowanie.
– Coś o tym wiem. – Śmieje się znowu w taki autentyczny sposób, że czuję się jak w domu. – Nie chciałaś się ścigać?
– Chciałam. I przez jakiś czas to robiłam.
– Gokarty?
– Tak, na początku. Niestety to bardzo kosztowne zajęcie i z powodów finansowych musiałam się wycofać.
Bolało, niemiłosiernie bolało, ale nie miałam wyjścia. Moich rodziców nie stać było na wydawanie setek tysięcy dolarów każdego sezonu. A im wyżej się pniesz, tym szybciej rosną koszty.
– Rozumiem. Moje dzieci miały wszystko zapewnione, choć ja sam zaczynałem od zera.
– To daje największą satysfakcję – komentuję.
– Tak, bezwzględnie. I teraz, kiedy jestem na emeryturze, naprawdę mogę korzystać z pieniędzy, na które zapracowałem własnymi rękami – opowiada entuzjastycznie.
– Miłość do czynnej motoryzacji przerodziła się w pasję do biernej?
– Dobrze powiedziane. Jeszcze kiedyś chodziłem na zawody syna i wnuków, ale teraz zwyczajnie nie mam na to siły i przerzuciłem się na kolekcjonowanie perełek z całego świata.
– I tutaj pojawiam się ja – zauważam błyskotliwie.
– W rzeczy samej.
– Wolisz klasyki czy nowoczesne cudeńka, Maximilianie? – pytam, przestawiając się na zawodowe tematy.
Mężczyzna bierze głęboki wdech, spogląda w stronę zatoki. Patrzę tam i ja. W oddali mienią się światła nadbrzeżnych budynków, ale to podświetlony most Golden Gate jest największą atrakcją panoramy. Sauter miał rację, to spektakularny punkt widokowy.
– Bywało z tym u mnie różnie, ale aktualnie moje oczy skierowane są w stronę lamborghini miura. – Mężczyzna wraca spojrzeniem na mnie. – Słyszałem, że nieskazitelny model trafia w przyszłym tygodniu na aukcję.
– Jaki mamy budżet?
– Auto ma być moje. Taki.
Niemalże klaszczę w dłonie. Takich klientów lubimy najbardziej, ponieważ w ten sposób dają nam naprawdę szerokie pole do popisu.
– Uznaj to za załatwione – ripostuję niezwłocznie. – Coś jeszcze?
– Właściwie to tak. Moja wnuczka ma niedługo urodziny i chciałbym podarować jej brabusa G63.
– Potrzebuję minimum czternastu dni od złożenia zamówienia. Plus transport, jeżeli satysfakcjonujący model znajduje się poza Stanami.
– O jak długim czasie mówimy?
– Najczęściej ściągamy samochody z Europy, a to daje dodatkowo minimum miesiąc – wyjaśniam.
– To idealnie. Aria ma urodziny za trzy miesiące.
– Na styk. W razie jakichkolwiek opóźnień…
– W razie jakichkolwiek opóźnień będziemy szukać innych rozwiązań – kończy za mnie.
– Tak. Zawsze zostaje transport powietrzny. Jest dużo droższy od morskiego, ale zdecydowanie mniej zawodny.
– No właśnie. Będziemy reagować adekwatnie do sytuacji.
Upijam łyk herbaty, autentycznie zadowolona z tej współpracy. Jeszcze się dobrze nie zaczęła, a już idzie we właściwą stronę. Dlaczego wszyscy klienci nie mogą być właśnie tacy?
– Mam do ciebie prośbę – mówi i uzupełnia moją filiżankę przejrzystym naparem.
– Słucham.
– Przejdź się, proszę, do salonu i weź ze stolika przed kominkiem album w brązowej skórzanej oprawie. Mogłabyś?
– Jasne, nie ma problemu.
Wstaję z tarasowego fotela wyłożonego ozdobną poduchą i wchodzę do środka. Piękny drewniany sufit kasetonowy oraz wykonane z tego samego materiału meble powodują, że wnętrza tej posiadłości dają odczucie prawdziwego luksusu.
Mijam białą kanapę narożną oraz orzechową leżankę, by po chwili odnaleźć na szklanym stoliku przedmiot, po który tu przyszłam. Schylam się, biorę go w ręce i odwracam się z albumem, by doznać zawału serca. Dosłownie podskakuję przestraszona. Kilka metrów ode mnie w bocznym przejściu niespodziewanie wyrasta wysoki facet w trzyczęściowym garniturze. Mam bardzo dobry słuch, a jednak nie doleciał do mnie żaden dźwięk. Mężczyzna bezszelestnie pokonał drewniany parkiet, rzucając na podłogę jakiś urok, by nie wydała z siebie ani jednego skrzypnięcia. Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie zamordować.
– Masz niezły, kurwa, tupet, aby żerować na mężczyźnie w późnej starości – grzmi w moją stronę, krzywiąc się pogardliwie.
– Słucham? – Serce kurczy mi się o dwa rozmiary.
Czuję się brutalnie atakowana, gdy podchodzi w moją stronę. Biją od niego pewność siebie i autorytarna energia pełna zaciętości, wręcz dzikości. Zaciśnięte zęby sprawiają, że drga mu część mięśni żuchwy.
– Liczyłaś, że co? Że obsypie cię prezentami? Że przepisze na ciebie majątek?
– Co takiego?! – Nie mogę wyjść z szoku, w który coraz głębiej wpadam.
Znacznie większy niż mój wzrost, ułożone na bok żelem włosy w kolorze ciemnego blondu, do tego jasne oczy, które nieustannie próbują spalić mnie żywcem… Na ułamek sekundy się zapominam.
– Oddawaj to i wynoś się stąd, zdziro.
Kiedy facet łapie mnie agresywnie za ramię, wraca mi zdrowy rozum. Dzięki Bogu szybko trzeźwieję.
– Nie dotykaj mnie albo połamię ci palce. – Wyrywam się mu i spoglądam na niego nienawistnie.
– Coś ty powiedziała, gówniaro?
– Słyszałeś.
– Otwórz jeszcze raz gębę, a pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś.
Szczęka opada mi prawie na ziemię. Chociaż jestem totalnie oszołomiona całym tym zajściem, od razu wiem, że mam do czynienia z przerośniętym ego w drogim garniturze, który zastępuje braki w kulturze.
Biorę głęboki wdech, uśmiechając się przy tym szeroko. Babcia powtarzała: chamstwo zabijaj dobrocią.
– Jeszcze raz – mówię pod nosem na tyle głośno, aby słyszał. – Nazywam się Marion Par…
– Gówno mnie obchodzi, jak się nazywasz. Wynoś się stąd.
– Nie. Nie przyszłam tu do ciebie, palancie. – Decyduję się porzucić grzeczność. Nic mi po niej, mało tego, wręcz utrudnia mi rozmowę. Co mi po kurtuazji, skoro ten bałwan nawet nie zna takiego słowa.
– Tak, wiem. Przyszłaś wykorzystać starczy wiek mojego…
– Mick, cóż za niespodzianka! – Do salonu wchodzi Maximilian i swoim powitaniem przerywa Garniturkowi. – O, poznaliście się już z Marion?
– Dziadku, kim jest ta małolata i co tutaj robi?
Dziadku…?!
– Marion, przecież już powiedziałem.
– Chwila, co…? – Patrzę na nich zdezorientowana.
– Chwila, kto…?
– Pamiętasz, skarbie, jak ci mówiłem, że mam wnuka, który uwielbia wyzwania i radzi sobie lepiej pod presją niż bez niej?
Proszę bardzo. Powinnam była wiedzieć, że mężczyzna opisany przez starszego Sautera będzie w rzeczywistości wyglądał dokładnie w ten sposób.
– Skarbie…? – syczy blondyn.
Marszczę czoło. Niby to takie łatwe do zrozumienia, a jednak tak ciężkie do ogarnięcia.
– Marion, poznaj jednego z moich wnuków Micka. Mick, poznaj moją agentkę samochodową Marion.
Patrzymy na siebie z Garniturkiem z wyczuwalną rezerwą. On ma do mnie pretensje o nie wiadomo co, ja mam do niego uraz za wyzywanie mnie i traktowanie jak śmiecia. Bijąca od nas energia jest jak wypisany wielkimi literami wzór na bombę jądrową i tylko ktoś głupi mógłby powiedzieć, że to nic takiego.
– O, widzę, że znalazłaś album. Doskonale. Chodźmy, pokażę ci kilka fantastycznych ujęć z dawnych…
Wypowiedź Maximiliana cichnie w połowie, bo mój umysł jest skupiony na czym innym.
Nie bez przyczyny mówi się, że kobiety mają tendencję do przetwarzania niepowiązanych ze sobą myśli z prędkością światła. Gdybym miała podać ich przybliżoną liczbę na minutę, powiedziałabym, że jest to czterdzieści pięć tysięcy osiemset dwanaście. Plus minus. Teraz jednak w mojej świadomości panuje głucha cisza, w mojej głowie jest pustka – chyba po raz pierwszy od dwudziestu dwóch lat. Nie ma tam nic, nawet jednej iskry. Możliwe, że to ten fakt szokuje mnie najbardziej. Jak to w ogóle możliwe?!
Gapię się bezmyślnie na zwróconego w moją stronę blondyna i słyszę, jak głośno bije mi serce. To znaczy, że chyba jeszcze żyję, prawda?
Mick natomiast prowadzi teraz sam ze sobą starcie tytanów – mądrości i logiki, a efekty tych zmagań widać w jego jasnych oczach. Myśli kotłują się w jego głowie, podsyłając umysłowi mniej lub bardziej racjonalne scenariusze. Jesteśmy aktualnie totalnymi przeciwieństwami i zaprzeczeniami stereotypów płciowych.
– Tak, mam go tutaj. – Wyciągam w stronę seniora skórzany folder, wracając na ziemię.
Posyłam młodszemu Sauterowi ostatnie spojrzenie i odwracam się na pięcie. Chciałabym, naprawdę chciałabym olać gburowatą postać z fryzurą ułożoną prawdopodobnie staranniej niż moje włosy, ale nie przychodzi mi to tak łatwo, jak bym tego oczekiwała. To jednak nie wszystko. Bo co najgorsze, czuję w kościach, że z tej znajomości nie wyniknie nic dobrego.
Mick
– Nie jesteśmy w stanie oszacować, na które banki powinniśmy spojrzeć. Skąd mamy wiedzieć, które sobie wybrał do zdefraudowania tych pieniędzy, kiedy jest ich aż dziesięć na tym pieprzonym Saint Kitts i Nevis?
Podnoszę wzrok na zadającego to pytanie Austina, zarośniętego niczym małpa. Jak można doprowadzić się do takiego stanu?
– Już ci mówiłem, żebyś zgolił tę menelską brodę albo chociaż równo ją przystrzygł. – Nie umiem powstrzymać się przed kolejnym w tym tygodniu komentarzem pod jego adresem. – Wyglądasz jak lump, który ukradł komuś garnitur za piętnaście koła i przyszedł na ważne spotkanie.
– Mick, ja pierdolę. – Austin wywraca oczami.
Krzywię się, lustrując go nieprzychylnie.
– No, raczej nie z takim wyglądem. Mówię ci, jak jest.
– Mógłbyś się skupić na sprawie? Mamy czas do jutra – fuka. – Musimy zawęzić listę podejrzanych do maksymalnie pięciu pozycji.
– Jak mam się skupić, skoro rozpraszasz mnie swoim wyglądem menela? Już kilka razy poważnie się zastanawiałem, czy nie wezwać ochrony.
– Masz nierówno pod sufitem.
– Ostrzegam. Niech tylko doleci do mnie zapach szczochów, Austin.
– Wsadź sobie te swoje uwagi, Sauter. Czas nas goni, a ty…
– Oto pięć placówek, które powinniśmy wziąć pod lupę – przerywam skargę kumpla i rzucam w jego stronę kilkoma teczkami.
Austin kręci w niedowierzaniu głową, potem zagląda do skoroszytów.
– Skąd wiesz, że to te?
– Spośród wszystkich dziesięciu prawie połowa jest amerykańskimi filiami, które oczywiście podlegają jurysdykcji. Z pozostałej szóstki w całej swojej historii tylko jeden złamał się i uległ sądowym wezwaniom. To daje nam dość spore szanse z tą piątką.
– No dobra, to mamy jakiś punkt odniesienia.
– Mało tego, od razu możesz odrzucić tę czwórkę – dodaję bezemocjonalnie, rozkładając przed nim następne dokumenty.
– Bo?
– Mamy przecież wydruki, na których widać, że tamtego dnia tylko w jednym były znaczne wpływy.
Szatyn patrzy na mnie z wyraźnym zdumieniem. Jego fachowe oko przeoczyło kilka kluczowych kwestii, ale mnie one nie umknęły.
– W takim razie musimy teraz szukać kont, których wpływy będą pasować do skradzionej kwoty.
– Brawo, Calineczko. Już wiesz, dlaczego zarabiam więcej od ciebie?
– Pieprz się, Sauter.
– Z przyjemnością. – Podnoszę się z krzesła. – Pora na mnie. – Zapinam guzik marynarki i uśmiecham się do niego arogancko.
– A gdzie ty się wybierasz?
– Tak jak zasugerowałeś, jadę się pieprzyć – parskam.
– Mowy nie ma. Musimy znaleźć te konta.
– Ze względu na fakt, że odwaliłem za ciebie większość roboty, sam się tym zajmiesz.
Austin wywraca oczami, sapie ciężko i rzuca na stolik skoroszyt w geście dezaprobaty.
– Sam będę miał tu zajęcie na całą noc – stęka.
– Chyba nie będziesz płakał, co?
Facet kiwa głową z niedowierzaniem.
– Ale z ciebie kawał buca – burczy.
– Obrażasz czy komplementujesz?
Patrzymy na siebie przez chwilę, po czym obaj zaczynamy się śmiać.
– Dobra, wynoś się stąd. Jedź się bawić, a ja idę zrobić sobie dzban kawy, aby nad tym nie usnąć.
– Czy ja wiem, czy to będzie aż taka zabawa? Jadę do dziadka. Dawno u niego nie byłem.
– Ej, legendę Maximiliana Sautera ty zostaw w spokoju. To byłoby mocno chore.
Kręcę w niedowierzaniu głową i wychodzę z biura.
Co za kretyn.
Zjeżdżam windą do podziemnego parkingu, wsiadam do auta. Zerkam po raz pierwszy od kilku godzin na telefon, ale poza paroma wiadomościami od dewelopera, który ma jakiś problem z pozwoleniami, nie znajduję niczego, co zatrzymałoby mnie w siedzibie firmy na dłużej. Dzisiaj jestem już wolny.
Udaję się za miasto na drugą stronę znanego na całym świecie mostu. Przejeżdżam przez kilka mieścin i po odstaniu swojego na remontowanej drodze dojeżdżam do spektakularnej posiadłości na wzniesieniu. Kiedy zatrzymuję się przy nieznanym mi mercedesie, zaczynam się zastanawiać, kto mógł zjawić się dziś u dziadka. Jakiś znajomy? Stary przyjaciel? Dziennikarz? W sumie staruszek rzadko kiedy jest sam.
Idę przez doskonale znane mi pomieszczenia. W pierwszej kolejności zaglądam do gabinetu ze wszystkimi trofeami seniora. Dziadek uwielbia w nim przebywać, tym razem jednak go tu nie zastaję. Kolejnym wyborem jest pokój barowy, w którym często sączy jakiś stary koniak. Kolejne pudło. Pozostają mi tylko dwie możliwości: albo dziadek znowu coś majstruje w kuchni, albo popija swoją wieczorną herbatę na tarasie.
Kieruję się do dziennego pokoju i niespodziewanie zauważam pochyloną nad stolikiem ustawionym przed kominkiem platynową panienkę. Spojrzenie z automatu leci mi w pierwszej kolejności na wypięte w moją stronę pośladki, ukryte pod czarnym materiałem sukienki z długim rękawem.
O kurwa.
Staję jak wryty. Z miejsca wpieniam się, że taka kobieta postawiła nogę w domu jednej z niewielu osób, które cenię. To jednak nie wszystko. Nie przejmuję się zbytnio tym, że ją wystraszyłem, lecz gdy dostrzegam jej całkiem ładną twarz, nieprzyjemnie wgniata mnie w ziemię. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nie przyszła tutaj z miłości do motoryzacji.
– Masz niezły, kurwa, tupet, aby żerować na mężczyźnie w późnej starości – burczę w jej stronę.
– Słucham?
Widzę, jak cała się spina, a to działa na mnie jak syreni śpiew. Zbliżam się do niej podenerwowany, że przyjechała omamić swoją urodą mojego dziadka, który ma tak dobre i otwarte serce, że to nie do pomyślenia.
Zaciskam mocno szczękę, czując się wręcz zobowiązany do wypieprzenia jej daleko poza mury tego domu.
– Liczyłaś, że co? Że obsypie cię prezentami? Że przepisze na ciebie majątek?
– Co takiego?
Skanuję ją z surową miną, mimo że czuję elektryzujące ożywienie. Jest atrakcyjna, temu zaprzeczyć nie mogę.
– Oddawaj to i wynoś się stąd, zdziro.
– Nie dotykaj mnie albo połamię ci palce. – Wyrywa się, kiedy łapię ją za ramię, i patrzy na mnie z krystalicznie czystą nienawiścią.
– Coś ty powiedziała, gówniaro?
– Słyszałeś.
Tym tekstem rozdmuchuje tlącą się we mnie iskrę.
– Otwórz jeszcze raz gębę, a pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś.
Rwie mnie, aby nauczyć ją pokory, używając do tego celu przygniatającej do ziemi surowości. Stawiam krok, kiedy kobieta ku mojemu zaskoczeniu bierze głęboki wdech, jakby chciała ochłonąć.
Czyżby zrozumiała, że się zapędziła?
No jasne, że nie. To byłoby zbyt piękne, bo na koniec uśmiecha się w przesłodzony sposób i wiem, że nie mam co liczyć na jej okiełznanie. Rodzi się we mnie dziwna potrzeba dociśnięcia jej.
– Jeszcze raz. Nazywam się Marion Par…
– Gówno mnie obchodzi, jak się nazywasz. Wynoś się stąd.
– Nie. Nie przyszłam tu do ciebie, palancie.
O chuj… O nie…
Nie mogę uwierzyć w to, że pozwoliła sobie na taką bezpośredniość. Powinienem zareagować, ale chyba zwyczajnie jestem w zbyt dużym szoku. Nikt od dawien dawna nie pozwolił sobie na coś takiego w mojej obecności.
– Tak, wiem. Przyszłaś wykorzystać starczy wiek mojego…
– Mick, cóż za niespodzianka. – Pojawia się przy nas staruszek. – O, poznaliście się już z Marion?
– Dziadku, kim jest ta małolata i co tu robi?
– Marion, przecież już powiedziałem. – Dziadek jest całkowicie rozluźniony, wesoły.
Niczego już nie rozumiem.
– Chwila, co…? – Panienka zerka po nas ze zdziwieniem.
– Chwila, kto…?
– Pamiętasz, skarbie, jak mówiłem ci, że mam wnuka, który uwielbia wyzwania i radzi sobie lepiej pod presją niż bez niej?
Wysadza mnie z butów. Brwi suną mi pod samą linię włosów.
– Skarbie…?
A więc to jednak prostytutka?!
Patrzę to na nią, to na dziadka. Mózg wypływa mi uchem.
– Marion, poznaj jednego z moich wnuków Micka. Mick, poznaj moją agentkę samochodową Marion.
Nadal przyglądam się jej z tą samą powściągliwością. Wątpliwości znikają, a nasze przedstawienie wiele wyjaśnia. Jednak kilku kwestii tu nie rozumiem. Jak dostała się do kogoś takiego jak senior Sauter? Jak mogła osiągnąć to w tak młodym wieku? Ile w ogóle ma lat? Osiemnaście?
Skanuję ją całą uważnie, ona również bacznie mi się przypatruje. Z jej heterochromatycznych oczu bucha zaciętość.
– O, widzę, że znalazłaś album. Doskonale. Chodźmy, pokażę ci kilka fantastycznych ujęć z dawnych lat i parę perełek.
– Tak, mam go tutaj. – Wyciąga ku dziadkowi skórzany folder, ale nadal ciska we mnie piorunami.
– Wspaniale. To ja jeszcze tylko pójdę po okulary, żeby widzieć te zdjęcia.
Czuję ukłucie zazdrości. To mnie staruszek przez całe dzieciństwo brał na kolana i informował, gdzie znajduje się stare ferrari, ile kilometrów przejechał ulubionym mercedesem, komu podarował zabytkowego kultowego mustanga, ile pieniędzy zebrał dla fundacji, oferując przejażdżki swoim jaguarem. I teraz to samo zrobi z nią?
– Z miłą chęcią – mówi ona i odrywa ode mnie zdegustowany wzrok, by spojrzeć na mojego przodka w zupełnie odmienny sposób.
Rozpala się we mnie złość. Ta perfidna niunia musi szybciutko wrócić do szeregu.
Wykorzystuję chwilę jej koncentracji na dziadku i dokładniej obserwuję jej miłą dla oka sylwetkę. Ona odprowadza go wzrokiem, a ja próbuję prześwietlić okrywające ją ubranie. Męskie instynkty. Wiadomo, jak to działa.
– Nie za krótka ta sukienka? – pytam, zerkając na jej smukłe nogi. Na stopach ma sandałki na wysokim obcasie.
Wiem, że mogę pozwolić sobie na bardzo dużo, skoro i tak już obdarowaliśmy się kilkoma wyzwiskami. To stawia mnie w komfortowej sytuacji. Zresztą aktualnie nie umiem zareagować inaczej, coś wewnątrz mnie narzuca mi to pyszałkowate, aroganckie podejście.
– To nie twoja sprawa.
– A właśnie, że moja.
– Jak się nie podoba, to nie patrz. – Próbuje spławić mnie najbardziej banalnym tekstem we wszechświecie.
– Ciężko nie patrzeć, jak przyjeżdżasz do zleceniodawcy w miniówie…
– W miniówie?
– To kiecka do burdelu, nie na spotkanie biznesowe.
– Jestem u twojego dziadka, nie u ciebie – mówi pewnie, wręcz bezczelnie.
Chwila, kogo ja bajeruję? Ona zwyczajnie mi pyskuje.
Nie urodziłem się wczoraj, to nie moje pierwsze rodeo. Jeśli szybko jej nie ukrócę, ona jeszcze bardziej się rozpędzi.
– Nie życzę sobie, abyś pojawiała się w tym domu w takim stroju.
– Dobrze, następnym razem przyjadę w burce. Pasuje?
Zerkam przelotnie na kończącą się w połowie uda sukienkę. Odzywa się to, do czego zaprogramowała nas, facetów, matka natura.
Kurwa, bez ubrań musi wyglądać jeszcze lepiej.
– Jeśli planujesz jechać prosto stąd do drugiej roboty w domu schadzek, to weź ze sobą następnym razem coś na zmianę.
– Byłeś, to wiesz, tak?
– Tak. Wiem, że ta kiecka jest za krótka i koniec.
– Mówisz? Kurde, przykra sprawa. Współczuję.
– Słucham? – gubię się.
Czy ona prowadzi w swojej głowie inną rozmowę i wprowadza mnie do niej w połowie?
– Patrząc na to, jakim jesteś prostakiem bez kultury i seksistą, to jednak rzeczywiście szkoda, że projektant inspirował się długością twojego… – Urywa, ale wzrokiem zjeżdża z mojej twarzy na spodnie.
Mam cholerną nadzieję, że tylko to sobie wyobraziłem, a ona wcale nie zasugerowała, że mam krótkiego fiuta. W celu upewnienia się nie odrywam od niej spojrzenia. Przyglądam się jej w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak słabości, ale ta jedynie próbuje ukryć zadowolenie, z trudem powstrzymując wędrujący ku górze kącik ust.
Ty bezczelna franco.
– I kto tu jest prostakiem?
– O, czyli nie podoba ci się lustrzane odbicie twojego zachowania?
Zaczepki szybko przeobrażają się w oszczerstwa, których nie potrafi i najwyraźniej nie chce zatrzymać żadna ze stron.
– Prosto do obiektu zainteresowania, bez skrupułów. Nieźle. Dużo kutasów musiałaś zaliczyć, aby się tu znaleźć, co?
– Nie tylko kutasów.
Wyobraźnia momentalnie podsuwa mi obraz opryskliwej blondynki liżącej się z jakąś drugą panienką. Penis zaczyna wiercić się w gaciach. Czym prędzej przełykam ślinę i wyrzucam z głowy tę wizję. To nie miejsce, nie czas i nie ta osoba.
– Jesteś żałosna.
– Tylko na tyle cię stać? Liczyłam na jakąś wspaniale beznadziejną ripostę.
– Szkoda mi na ciebie pary.
– Już ci się skończyły uszczypliwe teksty?
– Nie będę się zniżać do twojego poziomu.
Mam jej serdecznie dość. Jest młodsza ode mnie pewnie o blisko dwadzieścia lat, a absolutnie nie poczuwa się do szacunku względem kogoś starszego. Skąd się ona urwała?
– Zastanawiam się, czy naprawdę jesteś aż tak głupia, aby wyjeżdżać do mnie z czymś takim?
– Z czymś takim? Nie ja zwyzywałam kogoś od zdzir. – Krzywi się. – Ja tylko odbijam piłeczkę, o ile wiesz, o czym mówię.
– Jak już mówiłem, nie mój poziom.
Białowłosa prycha pod nosem, a następnie pozwala sobie na coraz głośniejszy śmiech. Zaciskam dłoń w pięść.
Bawię ją?!
– Maximilian ma w sobie tyle kultury i zacności, że to aż niemożliwe, abyście byli spokrewnieni. – Krzyżuje ramiona na piersi, przez co jej biust lekko się unosi.
Mój wzrok natychmiast podąża za jej gestem. Niemal czuję miękkość jej skóry, chociaż tego nie chcę. To silniejsze ode mnie.
– Nie dość, że jesteś ograniczona, to jeszcze prostacka – komentuję. – Od kiedy mój dziadek jest twoim kolegą?
– Tak się składa, że sam mnie poprosił, abym zwracała się do niego po imieniu. To wspaniały człowiek, bardzo się polubiliśmy. – Mówiąc to, robi krok w moją stronę. – Chyba ci nie przeszkadza, że jestem jego „skarbem”, co?
Zaciskam mocniej szczęki, krew się we mnie burzy. Ciężko mi opisać emocje, jakie ta kobieta we mnie wywołuje. Najgorsze nie jest to, że mnie wkurwia. Najgorsze jest to, że cały się na nią napalam. Z niewysłowioną chęcią złamałbym ją na tysiąc sto sposobów. Takie jak ona zawsze grają twardzielki, a później przez łzy pociągają za wajchę ze znakiem „stop”.
– Nie masz za grosz godziwości, aby zwracać się do mnie w ten sposób. Jestem dwukrotnie od ciebie starszy.
– Nieźle się trzymasz jak na prawie pięćdziesięcioletniego typka. – Unosi jedną z brwi. – Tak na marginesie, przypomnę ci, starcze, że to ty jako pierwszy zacząłeś mnie wyzywać. Myślisz, że to działa tylko w jedną stronę? Za brak szacunku dostaje się brak szacunku.
– Jesteś żałosna – powtarzam.
– Dokładnie tak samo jak ty, Mick.
– Nie jestem twoim kolegą, abyś tak się do mnie odzywała.
Marion stawia kolejny krok i zatrzymuje się metr ode mnie. Teraz jest w moim zasięgu.
– Pracuję dla twojego dziadka, nie dla ciebie, więc jeśli nie nauczysz się zasad kultury osobistej, nie licz na szacunek z mojej strony – zadziera do góry głowę, aby spojrzeć mi prosto w oczy, gdy to mówi – nieważne, kim byś był. Spotkałam wielu facetów twojego pokroju i jestem doskonale świadoma tego, z kim mam do czynienia. Dawno temu przestałam się obawiać stawiania się nadętym osłom.
– Jesteś w błędzie. Twoja głupia iluzja mądrości jest tyle samo warta co ty.
– Wmawiaj to sobie, Mick.
Pochylam się ku niej, woń jej perfum z szafranową nutą wypala mi od środka nozdrza.
– Obiecuję ci, Śnieżynko, że zniszczę cię najpierw w oczach dziadka, a później reszty świata. Pożałujesz, że postawiłaś nogę w tym domu i ośmieliłaś się mi pyskować, jakbym był twoim zasranym rówieśnikiem.
– Ależ proszę bardzo. Tylko nie zapomnij zebrać z podłogi swojej godności, gdy będziesz wychodził – szepcze uwodzicielsko.
Jej pewne siebie spojrzenie, omamiający mnie zapach oraz nieugięta postawa sprawiają, że skóra staje mi w płomieniach, odznaczając się szczególnie niebezpiecznie w jednym bardzo konkretnym miejscu.
– To co? Możemy? – zabiera głos senior, pojawiając się z okularami na nosie.
– Oczywiście. Już idę – ćwierka radośnie białowłosa jędza i ostatni raz mierzy mnie wyniośle spojrzeniem.
Chce pojedynku? Bardzo proszę, ześlę na nią gromy z samego nieba. Jeszcze będzie beczeć, że nie podwinęła płochliwie ogona i nie uciekła do ciemnej dziury, z której wyszła.
Marion
Odczytuję maila od firmy transportowej, który wymaga mojej natychmiastowej interwencji. Odnajduję numer do pracującego w holenderskim porcie dokera. Upewniam się, czy dziewięciogodzinna różnica czasowa nie stanowi problemu w komunikacji.
Jest za dziewięć czwarta.
Wzdycham ciężko. Marne szanse, abym zastała tego, który odpowiada za zaistniałe komplikacje. Na pewno ktoś już przyszedł za niego na kolejną zmianę. Mimo wszystko podejmuję próbę. Dzwonię raz, nikt nie odpowiada. Dzwonię drugi, ale znowu kończy się to niczym.
W końcu za trzecim podejściem ktoś odbiera.
– Port Rotterdam. Ik luister?1
– Witam. Dzwonię w sprawie kontenera o numerach AFSU siedem osiem osiem pięć trzy trzy cztery, US czterdzieści G jeden.
– Już sprawdzam – potwierdza głos z twardym akcentem.
Odczekuję chwilę, aż facet odnajdzie wszystko w systemie.
– Jest u nas kontener.
– Wiem, że jest, i w tym rzecz. Kilka godzin temu powinien był opuścić wasz port.
– Musiał nie przyjść opłata. – Rozmówca kaleczy angielski.
– Trzymam w ręce zaksięgowaną przez firmę transportową opłatę przewozową. Pieniądze trafiły do was dwa dni temu.
– Musi być jakiś problem.
– Nie ma żadnego problemu. Transporter ma priorytet, został już kilkukrotnie sprawdzony. Ktoś z was zawalił robotę i jeśli nie wsadzicie ładunku na pokład najbliższego kontenerowca, przelecę się osobiście do Rotterdamu i dopilnuję, aby niekompetentna osoba beknęła za opóźnienia – wyjaśniam surowo.
– To nie Ameryka.
– Nie, to Niderlandy. Obowiązują was te same ramy czasowe co nas.
– Pani, nie da się.
– Mam udowodnić, że się da?
Z nimi wszystkimi trzeba cholernie krótko i ostro. To nie pierwszy mój telefon poza Stany. Wiem, z czym to się je. Gdy tylko wyczują minimalny margines, wejdą człowiekowi na głowę. Tym bardziej dlatego, że z założenia powinnam być delikatna, miła i uległa.
– To dopłata. Pięćdziesiąt sto euro.
– Żadna dopłata. I jeszcze chwila, a wniosę o rekompensatę za niedotrzymywanie terminów.
– To nie my.
– A kto? Może ja?
– Ja tylko kontroluję.
– Rozumiem, że przeładowujecie tam kilkaset tysięcy kontenerów tygodniowo. Rzecz w tym, że to priorytetowe zlecenie. Nie mówię tutaj o okularach przeciwsłonecznych czy naklejkach na ścianę z Chin, którymi można się podetrzeć, a o wartym wiele milionów kontrakcie z Bugatti. Chyba nie muszę podawać panu kwot ubezpieczeniowych, prawda?
– To nie ja kara.
– No właśnie niestety pan, bo pan i pana zmiennik tego nie dopatrzyliście.
– Kierownik.
– Kierownik to jedynie pana zwolni, w niczym nie pomoże.
Doker sapie ostentacyjnie głośno, tak bym słyszała. To dobry znak.
– Dobrze, spokojnie, pani. Już się tym zajmę.
– Świetnie. Chciałabym za kilka godzin zobaczyć ładunek na mapie poza kontynentem.
– Tak.
– Dziękuję. Do widzenia.
Odkładam telefon na biurko i od razu piszę maila do firmy, że kryzys został zażegnany. Kiedy podpisuję się pod krótką informacją, słyszę pukanie do drzwi mojego biura.
– Proszę – odpowiadam, nie podnosząc wzroku znad klawiatury, na której pilnie wystukuję kolejne litery.
Do środka zagląda stażysta o imieniu Brenden.
– Marion, klient do ciebie – mówi.
Tak, nareszcie zapamiętałam jego imię.
– Już? – dziwię się. Oglądam się na wiszący na ścianie wielki zegar. Jak się okazuje, wcale nie przespałam ostatniej godziny. Pan Tennyson jest ponad sześćdziesiąt minut wcześniej, niż się umawialiśmy. To nic nietypowego, takie sytuacje też się zdążają. – Wpuść go – polecam, szukając na ekranie kursora.
W celu późniejszej weryfikacji zapisuję na żółtej karteczce samoprzylepnej numer do Rotterdamu. Choć mam nadzieję, że obędzie się bez kolejnych międzynarodowych negocjacji telefonicznych, lepiej być zabezpieczonym.
– Dziękuję, Brandonie – słyszę czyjś głos.
Ręka z długopisem natychmiast się zatrzymuje i nie dopisuję brzuszka piątki, jakby ktoś wyłączył mi oprogramowanie. System rozpoznawania głosu wiąże barwę tonu tylko z jedną osobą. Widzę wchodzącą do mojego gabinetu postać i niestety… jeszcze nie oszalałam. Widok mężczyzny, który wyłania się zza pleców Brendena, nie wywołuje u mnie wybuchu radości.
Gburowaty Starzec, no proszę. A ten tu czego?
Unoszę wyżej głowę, mój wzrok twardnieje. I co z tego, że facet prezentuje się ponadnormatywnie dobrze w imponującym garniturze, skoro to ten sam pozbawiony kultury osioł, którego miałam (nie)szczęście już poznać.
– Brendenie – poprawia go sam stażysta.
– Tak, tak. Brendonie.
A nie mówiłam? Co za ignorant…
– Ależ się pan zmienił w ciągu ostatniego tygodnia, panie Tennyson. Niefortunnie się pan postarzał i stracił resztki ogłady. – Opieram się wygodniej w swoim obrotowym fotelu.
Przejeżdżam po Micku osądzającym spojrzeniem i cholera, mimo że wygląda jednak bardziej niż ponadnormatywnie dobrze w swoim stalowym mundurku zapewne od samego Kitona, nie dodaje mu to ani grama wdzięku.
– W ten sposób wita pani wszystkich klientów?
Niemalże krztuszę się własną śliną.
– Pani? Już nie „zdzira”?
– Nie wiem, o czym mowa – uzupełnia całkowicie poważnie.
– No skąd… – Kiwam się na boki w siedzeniu i nie potrafię nie zadać pytania: – Co tutaj robisz, Sauter?
– Sauter? A od kiedy jesteśmy na ty?
Uśmiecham się szczerze rozbawiona. Czy ja mam do czynienia z gościem o osobowości bipolarnej? Z przedszkolakiem?
– Panie Sauter. – Odchrząkuję sugestywnie. – Jeżeli przyszedł tu pan, by znowu mnie straszyć, zapewniam, że marnuje pan swój czas.
– Absolutnie.
– W sprawie skarg piętro drugie, pokój sto jedenaście.
– To budynek jednopiętrowy – zauważa.
– Och, doprawdy?
Blondyn przygląda mi się z wyczuwalną rezerwą, ale nie odzywa się ani słowem. Zamiast tego przejeżdża po wnętrzu policzka językiem.
– Mulsanne, czarna beluga.
– To nie salon Bentleya, panie Sauter. Pomylił pan lokale. – Nigdy za wiele uszczypliwości.
– Bentley mulsanne speed W.O.
– I co w związku z nim? – sapię.
Już przeczuwam, do czego to zmierza, i w najmniejszym stopniu mi się to nie podoba.
– Chcę go mieć.
– A ja chcę apartament w Monte Carlo, prywatny odrzutowiec i zatankowanego do pełna chirona. – Wyśmiewam jego zachciankę.
Skąd on się urwał? Z choinki? Od daty wypuszczenia tej limitowanej serii minęło już kilka lat. Czy on naprawdę oczekuje, że z nowych modeli został jeszcze jakiś wolny?
– To nie do mnie – odburkuje.
Jak Boga kocham, pasowałoby odpowiedzieć: „I vice versa”.
– Panie Sauter – pochylam się nad biurkiem, splatam ze sobą palce i robię przesłodzoną minę – samochód, o który panu chodzi, został wyprodukowany w liczbie stu sztuk, ich sprzedaż rozpoczęła się w roku dwa tysiące dziewiętnastym. Trzeba było zainteresować się tematem dużo wcześniej.
– Aha. Czyli to dla pani niewykonalne?
Mierzę go wyniośle wzrokiem. Wybitnie przejrzyście widzę, co robi, a ja nie mam najmniejszego zamiaru dokładać sobie mozolnej pracy i realizować jego zleceń.
– Może i byłoby wykonalne, ale zwyczajnie nie mam na to czasu. Przejęłam ostatnio wielu klientów, mój grafik jest pełny. – Naprawdę mam go gdzieś. – Mogę popytać moich współpracowników, może ewentualnie oni znajdą dla pana czas.
Mam ogromną nadzieję, że potrafi on pojąć sedno mojej wypowiedzi, czyli niechęć w stosunku do niego.
Mick siada naprzeciwko. Zakłada nogę na nogę, jakby dopiero miał rozpocząć właściwą rozmowę. Dla mnie jednak ta gadka jest skończona.
– Czyli nigdzie mnie pani nie wciśnie?
Dlaczego odnoszę wrażenie, że to pytanie ma drugie dno?
– Nigdzie. Nigdzie a nigdzie.
Jeżeli przyszedł tutaj z myślą, że nagle dam się mu zastraszyć albo pozwolę sobie wejść na głowę, to był w wielkim błędzie. Tak jak mu ostatnio powiedziałam, nie boję się ważniaków jego pokroju, a już na pewno nie pozwolę nikomu na traktowanie mnie poniżej godności.
Moje aluzje do długości kutasa były prostackie, nie zaprzeczę, ale czy on wręcz się o to nie prosił? Wyjechał do mnie z oszczerstwem, pogardzał mną wzrokiem i szukał czegokolwiek, byleby rzucić tym w moją stronę. W końcu co innego miało na celu pytanie o długość sukienki, która kończyła się lekko nad kolanem?
– To przykre. Słyszałem, że ma pani ogromny potencjał, a tutaj takie rozczarowanie…
Kiedy to mówi, ostentacyjnie spogląda na mój biust, podkreślony krojem gorsetowej sukienki.
– Nie da się usatysfakcjonować każdego. – Kompletnie nic sobie z tego nie robię.
– Racja. Nie sądzę, abyś była w stanie mnie zadowolić.
Rzucona przez niego prowokacja odbija się pomiędzy ścianami pomieszczenia, w którym przebywamy. Daję się podejść, gdyż przez krótką chwilę wyobrażam sobie coś więcej niż pełną napięcia rozmowę.
– Och, więc już wróciliśmy do bezpośredniości, co? Długo to nie trwało.
– W sumie to dobrze, że się wycofujesz. Wątpię, abyś sprostała moim wymaganiom.
– Wydział niespełnionych ambicji nie w tym budynku.
– Jesteś za młoda, aby cokolwiek wiedzieć.
– Niech zgadnę. Nie dałabym ci rady? – Oblizuję niespiesznie usta. – Byłbyś dla mnie za dużym…
– To nie ta…
– Wrzodem na dupie – uzupełniam najważniejszą część mojej przerwanej wypowiedzi, a to powiedziawszy, skanuję go wzrokiem, uważnie przyglądając się każdej części ciała. Kiedy docieram do niebieskich tęczówek, ostentacyjnie wywracam oczami.
– Widzę, że nie potrafisz się zachować przy inteligentnym mężczyźnie.
Wstaję zza biurka, podchodzę bliżej niego i podpalam lont dynamitu, licząc na to, że ta uwaga ostatecznie go zamknie:
– Daj znać, jak takowy się pojawi.
1.Ik luister? (hol.) – Słucham? [wróć]
Mick
Wchodzę podkurwiony do swojego biura. Zeznanie przeciwko Pactic Foods poszło naprawdę źle. Prawnik drugiej strony ustrzelił nie tylko mojego klienta, ale także i mnie. Walnął do nas z armaty, o której istnieniu nie raczono mnie poinformować. Narażam swoją reputację, nadstawiam karku, a ten patałach postanowił zataić przede mną kluczową kwestię!
– Sauter… – rozlega się za moimi plecami przepraszający głos Pactica.
Furia rozsadza mi czaszkę. To zły moment na jakiekolwiek dyskusje, ale nie mam wyjścia.
– Jak mogłeś mi tego nie powiedzieć?! – huczę na niego. – Tak zasadniczych spraw się nie pomija!
– To był jeden przypadek.
– Śmiertelny! A to już podchodzi pod prawo karne. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza?!
Jestem wpieniony. Krew wrze w moich żyłach, wypalając je od środka.
– Nagranie mnie bez mojej zgody jest bezużyteczne. – Facet próbuje znaleźć coś, czym będzie mógł ochronić swoje spasione dupsko.
– Nie, jeśli nagranie trafiło do nich z nieznanego źródła. Powiedział przecież, że znalazł je na ławce przed domem, sąd nie będzie mieć podstaw, aby to odrzucić. I nie udowodnię mu, że to krzywoprzysięstwo.
– Przecież składanie fałszywych zeznań jest karalne! – oburza się, jakby nie słyszał mojego wyjaśnienia.
Mam ochotę wziąć rozbieg i wbiec głową w ścianę. Czy on naprawdę jest aż takim debilem?
– To bez znaczenia, kiedy będziesz musiał wydać grube miliony na odszkodowania. Ludzie poczują krew w wodzie, będą chcieli ugrać coś dla siebie. Zaleją nas wezwania sądowe i pójście z torbami będzie twoim najmniejszym zmartwieniem.
– Kurwa – klnie półgłosem przez zaciśnięte zęby. – I co teraz?
– Muszę poszukać na nich czegoś, co pozwoli kupić nam trochę czasu oraz udowodnić, że tamten typek nie zmarł z powodu spożycia produktów twojej firmy.
Chwycę się brzytwy i wygram tę sprawę jak każdą, której się podejmuję. Denat musiał mieć jakieś choroby współistniejące, które będę mógł wykorzystać na naszą korzyść.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki