Kot kameleon - Joanna Wachowiak - ebook + książka

Kot kameleon ebook

Joanna Wachowiak

4,7

Opis

Natalia nie jest szczególnie zadowolona, gdy musi zostać na kilka dni na wsi u babci Anieli. A gdy po odjeździe rodziców okazuje się, że w samochodzie została jej torba z ulubionymi zabawkami, jest naprawdę zmartwiona. Cóż ona będzie robić przez całe dni z babcią i czarnym kotem, który chyba jej nie lubi? Na szczęście babcia zabiera ją na strych, gdzie można przymierzać fantazyjne kapelusze i bawić się szkiełkami witrażowej lampy. Gdy się przez nie spogląda, wszystko nabiera czarodziejskich barw, a czarny kot staje się białym kotem. Tylko czy to naprawdę magia? “Kot kameleon” znalazł się wśród 10 książek nominowanych do nagrody IBBY 2014

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (18 ocen)
15
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Joanna Wachowiak

Copyright © Wydawnictwo BIS  2014

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo.

Więcej na www.legalnakultura.pl

Polska Izba Książki

ISBN 978-83-7551-426-1

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka  44a

01-446 Warszawa

tel. (22)  877-27-05, 877-40-33; fax (22)  837-10-84

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

Rozdział 1 Przyjazd i wyjazd

– Daleko jeszcze? – spytała Natalia, przecierając oczy.

– Nie, jesteśmy już blisko. – Tata zerknął w tylne lusterko. – Wyspałaś się?

Nie odpowiedziała. Patrzyła przez okno: drzewa pojawiały się i znikały za jadącym samochodem, migając jako żółte, zielone i brązowe plamy.

Mama odwróciła się na swoim siedzeniu i połaskotała ją po nodze.

– Wciąż się gniewasz?

Gdyby nie to, że Natalia była strasznie obrażona, roześmiałaby się – bo na łaskotki jest wrażliwa jak mało kto. Ale nie tym razem. Co to, to nie.

– Chciałam zostać u cioci Marty i bawić się z Mają – burknęła i odsunęła nogę.

– Natalia – wtrącił się tata – daj już spokój, nie nudź.

– No to mogłam wybrać się z wami.

– Kochanie... Ciocia jest chora, tłumaczyłam ci przecież. – Mama westchnęła, posmutniała i wpatrzyła się w okno.

– Zresztą to tylko trzy dni – dodał tata. – A właściwie dwa, bo w niedzielę będziemy z powrotem. Czas szybko zleci. Poza tym to dobra okazja, żebyś spędziła więcej czasu z babcią. Zawsze wpadamy do niej na krótko.

– To wolałabym zostać z babcią Hanią, w mieście. Zabrałaby mnie do kina albo do kawiarni, pomalowałaby mi paznokcie... A u tej babci będę się nudzić. Tu nie ma dzieci do towarzystwa ani nawet telewizora.

– Nie rozumiem cię, Natalko. Możesz pobawić się z Blekotem. Wciąż mówisz, że chciałabyś mieć własne zwierzę. Przecież lubiłaś tutaj przyjeżdżać.

– Lubiłam, jak żył dziadek – mruknęła Natalia. – A babcia Aniela jest... dziwna. Poza tym Blekot nie chce się ze mną bawić, na mój widok zawsze ucieka.

– Zabrałaś torbę pełną zabawek – przypomniał jej tata. – Sam nie wiem, po co ci ich tyle. A właśnie, skoro mowa o torbach, spakowałaś może moją maszynkę do golenia? – zwrócił się do mamy.

– Spakowałam. Jest w tej drugiej torbie, takiej samej jak ta, w której są zabawki. Też jest niebieska, więc ich nie pomyl.

Natalia wciąż patrzyła za okno i mijane widoki nagle zaczęły jej się wydawać znajome: tory kolejowe, las, pola, domy... Piaszczysta droga, na której samochód zaczął kołysać się na boki.

– Co za dziury... – jęknął tata. – Samochód aż trzeszczy, mam nadzieję, że się nie rozleci!

„Mówi tak za każdym razem. To znaczy, że rzeczywiście już blisko” – pomyślała Natalia.

Po chwili zobaczyła dom babci. Nie można go było pomylić z żadnym innym, bo cały, z wyjątkiem dachu, porośnięty był roślinami – zdaniem Natalii wyglądał tak, jakby był ubrany w puchaty zielony sweter.

Przed domem stała już babcia: w szarej spódnicy i wełnianym swetrze, jak zwykle przepasana fartuchem, w niczym nie przypominała eleganckiej, modnie ubranej babci miastowej.

– Dzień dobry – wymamrotała Natalia, gdy wyswobodziła się z pasów i wysiadła z auta. Chciała na powitanie cmoknąć babcię w policzek, ale ona mocno ją do siebie przytuliła. Szorstki szary sweter drapał dziewczynkę w twarz. Pachniał jakoś dziwnie, nie perfumami, czymś innym. Natalia musiała przyznać, że całkiem przyjemnie, ale i tak szybko się odsunęła.

– Ten sweter – mruknęła. – Gryzie mnie w policzek.

Gdy wszyscy się ze sobą przywitali, tata wyciągnął z bagażnika walizkę i torbę. Ledwo postawił bagaże na trawie, rozległ się brzęk dzwoneczka, cichy i srebrzysty.

– Blekot – domyśliła się Natalia i rzeczywiście: ni stąd, ni zowąd zjawił się czarny kot. Przecisnął się między nogami i bez pozwolenia wskoczył na torbę, jakby specjalnie dla niego ją postawiono, a potem rozsiadł się na niej, jak gdyby nigdy nic. Na widok kota tata gwałtownie odskoczył do tyłu i wpadł na stojący za nim samochód. Natalia i babcia roześmiały się, nawet mama uśmiechnęła się nieznacznie, bo wyglądało to tak, jak gdyby tata wystraszył się kota!

– Śmiejcie się, śmiejcie... – burczał. – Nie zażyłem tabletki. Przez całą drogę kichałbym i kichał.

Tata ma uczulenie na kocią sierść: jeśli nie zażyje tabletki antyalergicznej, dostaje okropnego kataru, a jego oczy robią się czerwone i spuchnięte.

– Sio, Blekot! Sio! – Próbował przegonić kota, ale ten nawet na niego nie spojrzał. Siedział i lizał łapę, nie zwracając na nikogo uwagi.

– Wejdźcie – zapraszała babcia. – Jedliście obiad? Upiekłam drożdżówkę. Dyniową, taką jak lubicie.

– Innym razem, mamo – powiedziała do niej mama Natalii. – Bardzo się spieszymy.

– No tak... To jedźcie już, jedźcie. – Babcia pogładziła ją po policzku, tak samo jak mama głaszcze Natalię, gdy zdarza się, że dziewczynka jest smutna. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

Tata wniósł bagaże do domu. Potem jeszcze kilka całusów, trzaśnięcie drzwi – i ruszyli. Babcia pomachała im, popatrzyła na stojącą z ponurą miną Natalię, pogładziła ją po plecach i poszła do domu. A Natalia stała i patrzyła za odjeżdżającym samochodem tak długo, aż zniknął za zakrętem.

Rozdział 2 Dynia na wulkanie

– I jak, smakuje ci drożdżówka?

– Yhm. – Natalia uprzejmie kiwnęła głową.

– Bardzo smaczna

Wgryzając się w kolejny kawałek, rozglądała się po kuchni. „Tu też wszystko jest dziwne” – pomyślała. Otaczały ją półki pełne słoików różnej wielkości, zielonych i brązowych butelek, kolorowych puszek i pękatych szarych woreczków. A między tym wszystkim – na szafkach, półkach, stole i parapecie – stały doniczki z roślinami. Z wiklinowych koszyków wystawały jakieś zasuszone wiechcie, pęczki suchych roślin zwisały też z drewnianych kijów rozciągniętych między szafkami.

„Jak w chacie czarownicy” – przyszło na myśl Natalii. „O, nawet coś bulgocze w wielkim garnku na kuchence. Co ja tu będę robić? Całe szczęście, że mam ze sobą konsolę i zabawki!”.

– Dziękuję. – Odsunęła talerz. – A dokąd tata zaniósł moje bagaże? Bo jeśli można, to chciałabym spać w pokoju żabim.

Babcia parsknęła śmiechem.

– O, to pamiętasz, że dziadek tak go nazywał? To jakbym zgadła, bo tam ci pościeliłam.

– Aha. To... pójdę tam teraz i czymś się pobawię, dobrze?

Stanęła w progu pokoju: zielona szafa, zielony dywan, na łóżku narzuta tego samego koloru, a w oknie – zasłony. Miał dziadek rację, że to żabi pokój. Uporała się z suwakiem torby, wyjęła pasiastą koszulę taty – „Koszula taty? Co ona tu robi?” – i znieruchomiała. Dopiero po chwili dotarło do niej, co się stało.

– O nie... O nie..! No ładnie!

– Co? Co się stało? – Babcia zajrzała do pokoju.

Natalia wyciągnęła przed siebie rękę i wskazała na stojącą przed nią niebieską torbę. Wypełniały ją rzeczy rodziców: były w niej saszetka z kosmetykami, piżamy, kapcie... I taty maszynka do golenia.

– Tata pomylił torby! Zamiast tej zabrał moją!

Babcia załamała ręce.

– Ha, a to dopiero! No tak, wyjeżdżali w pośpiechu... Ale czekaj, czekaj – zerknęła do otwartej torby. – Na szczęście nie ma w niej niczego naprawdę niezbędnego, poradzą sobie bez niej. A co było w tej drugiej?

– No jak to co? Moje zabawki i gry, i książki! I mój ulubiony Tygrysek! I ja sobie bez nich nie poradzę! – Natalia czuła, że z żalu i ze złości zbiera się jej na płacz. – To wszystko przez tego kota! Gdyby nie on, tata sprawdziłby, co jest w torbie! – Zwiesiła głowę i wtedy jej wzrok padł na bluzkę, którą tego dnia nosiła: dostrzegła na niej sporą pomarańczową plamę. – O nie, jeszcze i to! Dynia na wulkanie!

– Dynia? Na wulkanie? – Babcia wybałuszyła na nią oczy. – Nic nie rozumiem... O czym ty, Natalko, mówisz?

Buzia Natalii wygięła się w podkówkę. Dziewczynka nie mogła już dłużej wstrzymywać łez.

– Mam plamę... na mojej pięknej bluzce! – chlipnęła. – Babcia Hania... przywiozła mi ją z Sycylii. Tu jest narysowana mapa wyspy, a w miejscu, gdzie był wulkan, jest teraz wielka plama! Widzisz? – Natalia naciągnęła materiał bluzki, żeby zademonstrować przedstawiony na niej rysunek. – Pewnie mi spadł kawałek głupiej dyni z placka!

I co? Czy babcia przejęła się tym jak należy? Czy jej współczuła? A gdzie tam!

Machnęła tylko ręką:

– A więc o to chodzi! Tym się nie przejmuj, z plamą sobie poradzimy. A z powodu zabawek też nie ma co łez wylewać. Może się przekonasz, że nie potrzebujesz ich tak bardzo, jak ci się wydaje.

Natalia siorbnęła nosem.

– Jak to?

– Myślę, że masz ze sobą wszystko, co potrzebne do dobrej zabawy.

– Ale przecież niczego nie mam! – krzyknęła z rozpaczą Natalia. – Tu nie ma zabawek, telewizora, konsoli. Ani żadnych dzieci! Więc niczego nie mam.

Babcia nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Natalia westchnęła żałośnie: nic nie rozumiała z tych zagadkowych słów. Pociągnęła nosem i pomyślała ponuro: „Dwa dni będę musiała jakoś tu wytrzymać”.

– Więc jak? Już dobrze? – Babcia zajrzała Natalii w oczy. – Brawo, zuch dziewczyna. Włóż coś czystego, zajmiemy się tą twoją dynią na wulkanie. Mam nadzieję, że przynajmniej walizek z ubraniami nie pomylili... No, całe szczęście! Bo nie wydaje mi się, żeby to należało do twojego taty? – Podniosła wyjętą z walizki sukienkę.

Na myśl o tacie wystrojonym w jej falbaniastą sukienkę Natalii zachciało się śmiać. Posępny nastrój jej nie opuścił, więc uśmiech z jej ust zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.

Gdzieś z innej części domu dobiegł ją cichy odgłos dzwoneczka. Znów westchnęła.

– To wszystko sprawka tego kota. Dlaczego on mnie tak nie lubi?

Babcia odłożyła sukienkę.

– Wiesz co, Natalko, jemu nie o ciebie chodzi. Jeśli chcesz, to ci opowiem, jak to z Blekotem było. Chodźmy na dół. Napijesz się kakao? Nic tak nie poprawia nastroju, jak kakao z dodatkiem przypraw korzennych. – Żwawo zeszła po schodach i zanim Natalia dowlokła się za nią do kuchni, słyszała już babcine szuranie i brzęk metalowych pojemników.

– Kakao, cukier... – mruczała babcia, zdejmując z półek kolejne puszki. – Cynamon, gałka muszkatołowa, imbir... I gdzie to ja mam... nie, to jałowiec... o, ziele angielskie!

Natalia usiadła przy stole i przyglądała się, jak babcia odmierza przyprawy i wsypuje do postawionego na kuchence garnuszka.

– Blekot ma powody, żeby dzieci unikać – zaczęła babcia, mieszając zawartość garnka. – Gdy był kociakiem, mieszkał u ludzi, których małe córki traktowały go tak, jakby był zabawką, a nie żywym stworzeniem. Ubierały go jak lalkę, karmiły butelką, chociaż się wyrywał, spuszczały z górki w wózeczku dla lalek... A pewnego dnia moczyły go w misce i przypinały do sznura na pranie. Klamerką, o tak, za skórę na karku. – Babcia przerwała mieszanie, sięgnęła ręką do tyłu, chwyciła brzeg swetra i pociągnęła go w górę.

– Co za smarkule! – oburzyła się Natalia. – Czy nikt nie widział, co one wyprawiają?

– Byli tacy, co widzieli. – Babcia odwróciła się i Natalia zauważyła, że w jej oczach błysnął gniew. – Widzieli, ale śmiali się i cieszyli, że takie z nich gosposie. Nic ich nie obchodziło, że kociak był przerażony i żałośnie piszczał.

– I nikt mu nie pomógł?

– A pomógł, dziadek. Akurat tego dnia przejeżdżał tamtędy rowerem. Wyjął, co miał w kieszeniach, zapłacił im za kota, odpiął go ze sznura, wsadził za koszulę i tak przywiózł do domu. To było... ho, ho, ho, nie do wiary, że tyle lat temu!

Dziadek... Natalii stanął przed oczami obraz zawsze uśmiechniętego dziadka z jego nieodłącznym rowerem. Niemal słyszała, jak ze śmiechem ją nawołuje, żeby gdzieś ją zabrać albo jej spłatać kolejnego figla.

– Gotowe. Spróbuj. – Babcia postawiła przed nią kubek gorącego, brązowego płynu i usiadła naprzeciwko.

– Pachnie jak pierniki – zauważyła Natalia, a babcia pokiwała głową. Ostrożnie upiła łyk. Kakao smakowało całkiem inaczej niż zwykle. – I co było dalej z Blekotem? – spytała i znów trochę wypiła.

– Na początku na widok ludzi Blekot uciekał przerażony. Dużo czasu było trzeba i wiele cierpliwości, żeby go z ludźmi oswoić, tylko do dziadka miał zaufanie. A dzieci do dziś unika, choć od tamtej pory minęło sporo czasu.