22,50 zł
Spokojne życie profesorskiego kota Winstona kończy się, gdy do domu jego opiekuna sprowadza się nowa gospodyni Anna z córką Darią. Winston po raz pierwszy w życiu wychodzi na podwórko, a Daria musi zmienić szkołę. Oboje mają kłopoty z adaptacją do nowych warunków. Uderzenie pioruna sprawia, że następuje zamiana ról. Winston jako Daria musi nie tylko poradzić sobie ze szkolnymi kłopotami dziewczynki, lecz także uwolnić jej mamę od niesprawiedliwych podejrzeń o przemyt. Rozpoczyna się tajna misja kota Winstona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 223
Tytuł oryginału:
Winston Ein Kater in geheimer Mission
Copyright © 2013 Loewe Verlag GmbH, Bindlach
Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit
Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Debit
Redakcja: Alicja Kaszyńska
Korekta: Teresa Dziemińska
Rysunki na okładce: © iStockphoto.com
Wykonanie okładki: Monika Drobnik
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
ISBN 978-83-8057-196-9
Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.
pl. Grunwaldzki 8-10
40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:
www.wydawnictwo-debit.pl
www.facebook.com/WydawnictwoDebit
www.instagram.com/wydawnictwodebit
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Panu Beckowi
– No, dawaj – uśmiecha się do mnie Lena. Ale to wcale nie jest zachęcający uśmiech, nawet ja sobie zdaję z tego sprawę. Sprawia wrażenie jakiegoś takiego… szyderczego. Prawdę mówiąc, to raczej jest uśmieszek.
– A może się boisz?
Z trudem przełykam ślinę.
– Jasne, że się nie boję. Znaczy… W sumie nie mam się czego bać, ale…
– Co „ale”? – teraz zęby szczerzy już nie tylko Lena. Również Emilka, Zuza i Hania sprawiają wrażenie, jakby miały największy ubaw na świecie.
– Hmm, wydaje mi się, że bardzo niemądrze byłoby wparować do sklepu, w którym są zamontowane, lekko licząc, ze cztery kamery, żeby zwędzić koszulkę. Konflikt z prawem nieunikniony.
Teraz Lena szeroko otwiera oczy.
– Konflikt z prawem nieunikniony? Co ty za bzdety opowiadasz? – obraca się na pięcie i po prostu wychodzi. Pozostała trójka idzie za nią.
Na moje piękne wąsy. Nic z tego nie będzie. Po prostu za mało wiem o tym, co naprawdę znaczy być człowiekiem. Nie mówiąc już o byciu dziewczyną. Wydawało mi się, że to jest znacznie łatwiejsze.
Człowiek uczy się na błędach, ale gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, jakie z moich nowych koleżanek są żmije, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zamienić się z Darią miejscami. Wolałbym pozostać przepięknym, mądrym i może odrobinę rozpieszczonym rasowym kocurem, którym byłem aż do czasu tej przeklętej burzy. Leżałbym teraz sobie na wygodnej kanapie przy ulicy Ogrodowej, a mój ludzki współlokator, profesor Stanisław Grad, czytałby sobie coś z fizyki kwantowej. Albo o kocie Schrödingera i o tym, jak z jego pomocą dostać Nagrodę Nobla. Jedzie się później po nią do Sztokholmu, dostaje kupę kasy i poznaje osobiście króla Szwecji. Co w sumie dowodziłoby po raz kolejny, że my, koty, jesteśmy bardzo ważnymi zwierzętami domowymi. Co ja mówię! W ogóle najważniejszymi zwierzętami! Ale zamiast leżeć na swojej kanapie, jestem tutaj… Wszechmocna sardynko w oleju, to jest przecież jakaś masakra! Ale po kolei, żeby wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Zacznijmy od samego początku, od pierwszego rozdziału mojej niewiarygodnej historii…
Wielkie nieba, a cóż to takiego? Dziwnie pachnie, wygląda jeszcze dziwniej… ale jest w mojej misce. Przypuszczam więc, że mam to zjeść. Do stu tysięcy kuwet! Na pewno zaszło jakieś nieporozumienie. Wielkie nieporozumienie. Wyjaśnię to natychmiast! Bo ja, Winston Churchill, poważany kot domowy, w żadnym wypadku nie zeżrę czegoś, co nie zasmakuje memu szlachetnemu podniebieniu. Na dodatek wcale tego nie zamawiałem!
Markotny wychodzę z kuchni, aby poszukać Olgi. Olga jest naszą gospodynią i na pewno to ona ponosi odpowiedzialność za ten dramat w mojej misce. Zwykle Olga gotuje dla mnie i dla mojego profesora wyśmienite potrawy, ale dziś coś musiało się wydarzyć. Idę więc się poskarżyć. O ile w ogóle ją znajdę, bo póki co ani widu, ani słychu. Nie ma jej w salonie ani w jadalni. W gabinecie też jej nie ma. Pudło. Dziwne. Siadam pośrodku długiego korytarza i rozglądam się to w jedną, to w drugą stronę. W mieszkaniu panuje całkowita cisza. Gdyby Olga gdzieś tu była, musiałbym ją przecież słyszeć. Jako kot mam bowiem naprawdę dobry słuch.
Tam! Z sypialni dobiega cichy szelest! Natychmiast pędzę na drugi koniec korytarza i przeciskam się przez szparę w uchylonych drzwiach. Olga stoi obok szafy, odwrócona do mnie plecami i układa bieliznę. Zbieram się do skoku, żeby otrzeć się o jej nogi, ale nagle z całych sił hamuję! To wcale nie są nogi Olgi! Przede mną stoi zupełnie obca kobieta. MIAU! Kto to jest?
Obca kobieta odwraca się w moją stronę i patrzy na mnie zdziwiona. Najwyraźniej jest tak samo zaskoczona jak ja. Schyla się i chce pogłaskać mnie po głowie. Włączam wsteczny bieg. Z zasady nie daję się głaskać obcym ludziom!
– Och, a kto ty jesteś? – pyta. Jej głos brzmi tak samo jak głos Olgi. Dziwne! Poza tym ta obca pani wygląda całkiem podobnie: szczupła figura, długie blond włosy, koński ogon. Może trochę młodsza, ale tego nie jestem pewien. Nie potrafię zbyt dobrze oceniać wieku ludzi. Kiedy przestają być dziećmi i osiągają swój ostateczny wzrost, wszyscy według mnie wyglądają tak samo staro.
Robię jeszcze jeden krok w stronę tej kobiety i mierzę ją wzrokiem. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie, jakby czekała na odpowiedź. Hmm, kim jestem? Gdybym potrafił mówić, oczywiście przedstawiłbym się tej pani jak należy. I opowiedziałbym jej, że nazywam się Winston Churchill, ale wszyscy mówią na mnie Winston. I że już od dosyć dawna mieszkam u profesora Stanisława Grada przy eleganckiej ulicy Ogrodowej 6 w Gdańsku. Że najbardziej lubię leżeć na wygodnej kanapie w salonie albo na pluszowym dywanie przed kominkiem. Że moją ulubioną potrawą są gotowane serca drobiowe z niewielkim dodatkiem pietruszki. I że jestem kotem wybitnie domowym, to znaczy w ogóle nie opuszczam mieszkania. A już na pewno nie z własnej woli, bo gdy patrzę przez okna na te zmierzwione koty na podwórku, czuję strach przed nieprzyjaznym światem zewnętrznym.
Gdybym potrafił mówić, być może opowiedziałbym tej obcej pani wszystko o sobie. Albo przynajmniej część. Ale tego nie potrafię mówić i dlatego po prostu nie mówię nic. To jednak bez znaczenia, ponieważ znacznie ważniejsze pytanie brzmi: kim jest ta kobieta? I co ona tutaj robi?
Siadam naprzeciw niej, wydaję z siebie miauknięcie i uderzam ogonem to w jedną, to w drugą stronę. Ona jeszcze raz wyciąga rękę i drapie mnie za uchem. Pozwalam na to i jest mi nawet dość przyjemnie. Ale czy wy, ludzie, nie umiecie się porządnie przywitać? Drapie taki obcego kota, chociaż nawet mu się jeszcze nie przedstawił. Większość ludzi po prostu nie wie, co to dobre wychowanie.
Drzwi sypialni otwierają się i wchodzi Olga. Biegnę do niej i witam się z nią z entuzjazmem, pocierając łepkiem o jej nogi i głośno miaucząc.
– Cześć, Winston – mówi do mnie ze śmiechem. – Tęskniłeś za mną? Wyszłam tylko na chwilkę. Widzę, że już poznaliście się z Anną.
– Tak jest, właśnie się zaprzyjaźniamy – odpowiada obca kobieta, która najwyraźniej ma na imię Anna. Zaprzyjaźniamy się? No ciekawe!
– Och, to cudownie! – uśmiecha się Olga. – Wiesz, Winstonie, miałam nadzieję, że polubisz Annę. Bo Anna jest moją siostrą.
Wszechmocna sardynko w oleju! Siostra Olgi! Stąd to podobieństwo! Gdybym nie miał tak owłosionego pyszczka, na pewno byłoby teraz widać, jaki jestem zdziwiony. A tak pozostaje mi tylko ciche miauczenie.
– Winston jest kotem pana profesora – tłumaczy Olga siostrze. – A więc musisz się troszczyć nie tylko o profesora, lecz także o jego kota.
Anna kiwa głową.
– Pan profesor już mi o tym powiedział. Od razu dałam Winstonowi coś do jedzenia.
Aha! Więc to ONA! Prycham głośno, ale Anna i Olga tego nie słyszą, tylko dalej sobie pogodnie gaworzą.
– Coś mu dałaś? Co takiego?
– No, kupiłam karmę dla kotów. Przy okazji, kiedy poszłam po proszek do prania. Cały karton karmy w puszkach był przeceniony, więc wzięłam.
– Karma w puszkach? Dla Winstona? – śmieje się Olga.
Zastanawiam się, co w tym takiego śmiesznego. I co to w ogóle jest ta karma w puszkach?
– Tak, oczywiście. A czemuż by nie? Przeczytałam skład i bardzo pysznie to wygląda. Indyk z ryżem.
Olga cały czas się jeszcze śmieje, a ja jestem zupełnie skołowany. To, co widziałem w swojej misce, na bank nie było indykiem z ryżem. Wyglądało raczej jak wilgotna ziemia, którą Olga zawsze stawia wiosną na balkonie, kiedy przesadza kwiaty w doniczkach.
– Nie sądzę, żeby nasz Winston jadł karmę z puszki. Za bardzo jest rozpieszczony. Zawsze gotuję świeże jedzenie. Dla kota i dla profesora. Powinnaś to zapamiętać.
Po pierwsze, Olga ma rację. Po drugie, po co Anna ma to pamiętać? Nie rozumiem. Najważniejsze, że Olga wie, co smakuje profesorowi i mnie.
– Dobra, zaraz sobie zapiszę w zeszycie. Mam nadzieję, że nie będę wszystkiego robić na opak, kiedy już wyjedziesz – wzdycha Anna.
– Nie martw się. Dasz radę. W przyszłym tygodniu jeszcze wszystko ci pokażę. I zawsze możesz zadzwonić, jeśli będziesz miała jakieś pytania.
Chwilunia! Co to znaczy: kiedy już wyjedziesz? Chyba się przesłyszałem! Olga jest tak samo częścią domu przy ulicy Ogrodowej jak Stanisław, moja aksamitna drapaczka dwumetrowej wysokości i regał z mnóstwem książek. I oczywiście ja. Innymi słowy: Ogrodowa 6 bez Olgi nie funkcjonuje. Dzieją się wtedy takie rzeczy, jak ten „indyk z ryżem” z puszki.
Ale ta Anna faktycznie wyciąga teraz zeszyt i długopis z kieszeni i zaczyna coś w nim bazgrać. Czy mam z tego wnioskować, że Olga na serio ma zamiar nas opuścić? Ogarnia mnie bardzo nieprzyjemne uczucie. Odczuwam subtelny, lecz stały ucisk w moim kocim brzuszku. Dobrze, że jest jeszcze pusty, inaczej to nieprzyjemne uczucie mogłoby nawet boleć. „Kiedy już wyjedziesz”– im dłużej zastanawiam się nad tym zdaniem, tym mocniej bije mi serce. Bo ja bardzo nie lubię, kiedy w moim kocim życiu coś się zmienia. Powiedziałbym nawet, że tego nienawidzę!
Klik, klik – w zamku w drzwiach obraca się klucz. Stanisław! Musi zatrzymać cały ten obłęd, i to natychmiast! Tak długo już mieszkam z moim profesorem, że rozumie mnie bez słów. Pędzę więc do drzwi i gdy tylko pojawia się w nich Stanisław, zaczynam żałośnie miauczeć i tarzać się na podłodze u jego stóp.
– Mój Boże, Winstonie, co się dzieje? – Stanisław ściąga kurtkę i pochyla się nade mną. – Brzuch cię boli? – czule głaszcze mnie po brzuszku. Później z powrotem się prostuje.
– Olgo? Wróciłem! Winston chyba źle się czuje.
Mój profesor! Po prostu mistrzostwo świata. Od razu zauważył, że jest problem.
– Moment! – rozlega się z drugiego końca mieszkania. – Już idę!
Postanawiam jeszcze trochę rozbudować ten numer ze współczuciem, nim pojawi się tu Olga i być może uzna, że chyba jednak odrobinę przesadzam. Miauczę więc jeszcze żałośniej i dalej leżę na plecach, wyciągając przed siebie wszystkie cztery łapy. Niech mi ktoś powie, że to nie jest obraz nędzy i rozpaczy!
– Och, co jest kotkowi?
– No cóż, najwyraźniej nie czuje się dobrze. Nakarmiła go pani dzisiaj?
Olga kiwa głową.
– Anna go nakarmiła. Jedzeniem z puszki. Nawet jeszcze nie patrzyłam, czy Winston w ogóle to ruszył. Może po prostu jest głodny, bo mu nie smakowało.
– Jedzenie z puszki? – Stanisław kręci głową. – Tak oczywiście w przyszłości być nie może, że będzie pani gotować dla swojego Tadeusza, a my się tutaj będziemy musieli zadowolić fast foodem.
Fast czym? Nie rozumiem. W sumie nie szkodzi, bo najwyraźniej i tak by mi to nie smakowało. Ale ta wzmianka o Tadeuszu jest w każdym razie interesująca… Coś mi podpowiada, że ten facet przysporzy jeszcze więcej problemów. W każdym razie ostatnio to imię pojawiało się podejrzanie często, w połączeniu z rozmarzonym westchnieniem Olgi. Tadeusz to pewnie ktoś, kto dla niej dużo znaczy. Tak dużo, że w przyszłości woli gotować dla niego niż dla mnie i Stanisława. Nic, tylko sobie wyrwać wszystkie wąsy z rozpaczy!
Olga wybucha śmiechem.
– Bez obaw, jeszcze powiem siostrze, co wam najbardziej smakuje. Nawiasem mówiąc, Tadeusz będzie teraz na diecie, bo ostatnio sporo przytył.
– Nic dziwnego. Mając za żonę najlepszą kucharkę na świecie, trudno się ustrzec paru nadprogramowych kilogramów. I wie pani co? – Stanisław robi znaczącą przerwę.
– Nie wiem – kręci głową Olga.
– Bardzo zazdroszczę temu Tadeuszowi. Bez wahania przytyłbym pięć kilo, gdyby pani w zamian zgodziła się zostać. Zresztą, mogłoby być nawet dziesięć. To moim zdaniem prawdziwa katastrofa, że pani od nas odchodzi.
CO? Czy to może być prawda? Olga odchodzi, a Stanisław nie jest w stanie nic z tym zrobić? To jest prawdziwa katastrofa! I to z każdej strony! Przewracam się z grzbietu na bok i bezwładnie opieram głowę o podłogę. Jest mi niedobrze. Ze zmartwienia albo z tego tarzania się.
– Niech pani spojrzy, pani Olgo. Winston już teraz bardzo marnie wygląda. Wcale mu się nie podoba, że niedługo będziemy musieli radzić sobie bez pani.
– Ależ panie profesorze, niechże pan przestanie! Bo naprawdę będę miała ogromne wyrzuty sumienia! Poza tym znaleźliśmy już przecież doskonałą następczynię. Moja siostra jako nowa gospodyni będzie się z pewnością jeszcze troskliwiej zajmować wami oboma niż ja to robiłam do tej pory. W końcu Anna jest matką. Ma dużą wprawę w zajmowaniu się kimś.
No i co z tego? Wcale mnie to nie przekonuje. Co ma wspólnego bycie matką z zajmowaniem się? Swojej własnej mamy właściwie już nie pamiętam. Jeśli faktycznie się troskliwie mną zajmowała, nie trwało to jakoś nadzwyczajnie długo. Byłem jeszcze dość mały, gdy Stanisław zabrał mnie od hodowcy. Od tej pory troszczy się o mnie razem z Olgą i tak im to dobrze idzie, że nie mam żadnych powodów do narzekań.
– Ach, to pani siostra ma dziecko? – w głosie Stanisława słychać zdziwienie.
Olga kiwa głową.
– Córkę, dwanaście lat. Słodka dziewczynka. Bardzo dobrze się uczy, przede wszystkim z języków jest dobra. Gdy moja siostra cztery lata temu przyjechała z Darią do Polski, dziewczynka nie mówiła ani słowa po polsku, a teraz w ogóle nie słychać, że nie urodziła się tutaj.
Aha. A jak to można usłyszeć? Nie rozumiem. CCzy po mowie człowieka naprawdę można poznać, gdzie się urodził? To na pewno jedna z tych wielu rzeczy, których o nich nie wiedziałem.
Olga się uśmiecha.
– Na pewno Daria od czasu do czasu chętnie przyjdzie tutaj z mamą i pobawi się z Winstonem. Nie będzie się tak nudził.
Że co?! Ja się w ogóle nie nudzę! Skąd Olga wpadła na tak dziwaczny pomysł? Moje życie podoba mi się właśnie takie, jakie jest teraz. Nie chcę żadnych zmian. A już na pewno nie chcę odwiedzin żadnego dziecka, które będzie się ze mną bawić. Ja wręcz: NIENAWIDZĘ dzieci! Są głośne i niewychowane. Do tej pory każde dziecko, które spotkałem na swojej drodze, strasznie mnie wkurzało. Na przykład ciągnęło mnie za wąsy. Albo nawet próbowało je obcinać.
Stanisław ma brata, którego trójka dzieci to szczególnie niewychowane łobuziaki: dwie małe dziewczynki, bliźniaczki, i trochę większego chłopca. Ta trójka dręczy mnie za każdym razem, gdy odwiedza dom przy ulicy Ogrodowej. Nieważne, czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc, tym dzieciakom przychodzą zawsze do głowy najgłupsze pomysły. W czasie ostatniego Bożego Narodzenia próbowały na przykład umocować mi na głowie czapeczkę z pomponem, żebym wyglądał jak Święty Mikołaj. Klejem! Pomyślcie tylko! Oczywiście Stanisław porządnie zrugał tych trzech małych terrorystów, ale było już za późno: czapeczka tak mocno przykleiła mi się do sierści, że Olga musiała mi ją odciąć nożyczkami do paznokci. Wyglądałem potem jak ostatni idiota. Po prostu strasznie! Ja, Winston Churchill, straszliwe zeszpecony.
Niezależnie więc od tego, co się tutaj jeszcze będzie działo i kto przyjdzie na miejsce Olgi, gdy ona już sobie pójdzie do tego całego Tadeusza: wszystko, tylko nie dzieci na ulicy Ogrodowej 6! Wszechmocna sardynko w oleju, żadnych dzieci, PROSZĘ!
Jeśli istnieje jakiś koci stwórca, to niestety nie wysłuchał moich próśb. Bo oczywiście moja historia z DZIEĆMI miała ciąg dalszy. I to pożegnanie z Olgą! Mocny cios dla takiego wiernego kota jak ja!
Już kilka dni później Olga z walizkami stoi przy drzwiach, a Tadeusz stoi obok niej, niecierpliwie przebierając nogami. Przyglądam mu się nieufnie.
W czasie długich wieczorów spędzonych przed telewizorem ze Stanisławem dowiedziałem się, że ludzie chętnie łączą się w pary. Na przykład mężczyzna zakochuje się w kobiecie, a potem są parą i zostają razem. To znaczy, większość ludzi by tak chciała. Wiele spośród filmów, które oglądałem razem ze Stanisławem, traktuje o problemach, które powstają, gdy z tą miłością nie wszystko idzie tak jak trzeba. Dość często sprawy mocno się komplikują. Już wiele razy myślałem o tym, że ludzie mieliby mniej stresu, gdyby nie było całej tej hecy z miłością. Na przykład Stanisław nie ma tych problemów. I bezsprzecznie powodem jest to, że mieszka przy ulicy Ogrodowej nie z kobietą, tylko ze mną. Mężczyzna i kot po prostu lepiej do siebie pasują niż mężczyzna i kobieta. Olga też się pewnie zorientuje, że tak jest, gdy będzie przez cały dzień miała tego Tadeusza na głowie. Wymarzony mężczyzna szybko stanie się koszmarem. Wtedy pomyśli, że lepiej było zostać tutaj i zajmować się Winstonem i Stanisławem niż Tadeuszem. Jak można nas tak po prostu zostawić?!
Olga sięga do kieszeni spodni i wyciąga pęk kluczy.
– Tu są moje klucze do mieszkania.
Stanisław kiwa głową. Już się nie uśmiecha, tylko patrzy z takim smutkiem, jaki ja właśnie odczuwam. Po kilku latach spędzonych w charakterze zwierzęcia domowego umie się dosyć sporo wyczytać z ludzkiej twarzy. Jeśli o mnie chodzi, wystarczy, że spojrzę na twarz Stanisława i natychmiast poznaję, w jakim jest humorze. To może być bardzo praktyczne, na przykład wtedy, gdy się coś zmaluje. Jeden rzut oka na jego minę i wiem, czy będzie awantura, czy Stanisław będzie się śmiał. I w zależności od sytuacji mogę się szybko zmyć albo się do niego poprzytulać.
– No cóż, pożegnania przyszedł czas, prawda? – dopytuje się Stanisław. Czyżby on również miał nadzieję, że Olga w ostatniej chwili się rozmyśli?
– Prawda – mówi Olga i robi krok w stronę drzwi. – Anno! – woła głośno. – Tadeusz przyjechał, chcemy już iść!
– Moment! – rozlega się z kuchni. – Już idę. – Chwilę potem Anna staje obok nas. Obwąchuję nogawkę jej spodni. Najwyraźniej właśnie coś gotuje. Pachnie całkiem smakowicie. Dziwne tylko, że nie ma na sobie fartucha. Olga nigdy nie gotowała bez fartucha. Ale najwyraźniej tak również można. Ciekawe.
Olga majstruje przy kółku z kluczami i po chwili podaje Annie jeden z nich.
– Masz, kochana! Pilnuj go dobrze! I oczywiście dbaj o pana profesora. I nie zapominaj o Winstonie.
Anna bierze klucz jedną ręką, a drugą wyciąga do góry.
– Przysięgam! – Teraz wszyscy się śmieją, a smutny nastrój, który właśnie zaczął jak mgła snuć się po całym mieszkaniu, trochę pierzcha pod wpływem tego śmiechu. Na pożegnanie Olga podaje Stanisławowi rękę. On się chwilę waha, ale potem bierze ją w ramiona i krótko ściska.
– Pani Olgo, wszystkiego dobrego! Będę za panią naprawdę tęsknił!
Miau, ja też! Ale jak mam to wyrazić, skoro nie mówię? Decyduję się na gwałtowny skok z podłogi na komodę pod półeczką na klucze, a stamtąd Oldze na ręce. Niech przemówią czyny! Dwie sekundy później pewnie ląduję w ramionach Olgi.
– Oho, hopla! Frontalny atak – komentuje Olga mój sensacyjny skok i drapie mnie za uchem. – Coś mi się wydaje, że Winston chce pójść z nami.
– Nie, nie, on zostaje tutaj! – woła Stanisław. – Nie możecie sobie tak po prostu teraz wszyscy pójść!
– Też jestem tego zdania – uzupełnia Tadeusz. – Bo ja mam alergię na koty. Na dłuższą metę ja i kot pod jednym dachem to nie jest dobry pomysł.
Ja chyba śnię! Olga znalazła sobie męża, który nie znosi kotów? To chyba nie może być prawda! Żeby aż tak nie znała się na mężczyznach? Obrażony zeskakuję z rąk Olgi i zaszywam się w kuchni. Pozostaję tam tak długo, aż Olga i Tadeusz opuszczą mieszkanie.
Gdy wieczorem kładę się do mojego koszyczka, czuję się, dzięki Bogu, już odrobinę lepiej. Anna ugotowała mi coś bardzo pysznego: drobiową wątróbkę z prawdziwym ryżem. Potem, wesoło pogwizdując, posprzątała mieszkanie, zupełnie tak, jak zawsze robiła to Olga. Może w tym moim kocim życiu tak wiele się nie zmieni? Z tą myślą zadowolony zwijam się w kłębek, zasypiam i zaczynam słodko śnić. O wątróbce drobiowej. I o świeżo posprzątanym, słonecznym miejscu na parapecie.
Drrrrryń! Drrrrrryń! Drrrrrrrrrryń! W nocy Stanisław położył mnie chyba na stoliku obok telefonu, który nagle zaczyna dzwonić. Najpierw z ociąganiem, a potem dość natarczywie. Miau! Ależ to okropnie przeszkadza w moim czujnym śnie. Odbierzże wreszcie ten telefon, Stanisławie! Ale Stanisław nie reaguje. Po prostu sobie siedzi i pozwala, by telefon dalej dzwonił! Tak się nie da! Czy on nie słyszy, jakie to jest denerwujące? Drrrrrrrryń! Drrrrrrrryń! O rany, odbierz w końcu! Swoimi łapkami raczej nie podniosę słuchawki.
Ale Stanisław nie odbiera i im dłużej dzwoni telefon, tym bardziej uświadamiam sobie, że ten dźwięk rozlega się nie tylko w moim śnie, ale i na jawie. I to wcale nie jest telefon, tylko dzwonek do drzwi. Ktoś dzwoni, jakby się paliło. W samym środku nocy. To niesłychane!
Powoli gramolę się z mojego cieplutkiego posłanka. Któż to u diabła jest?
Mój profesor, na wpół śpiący, mija mnie właśnie w korytarzu.
– Winstonie, co się dzieje? – pyta. Ale ja nie potrafię mu odpowiedzieć na to pytanie. – O trzeciej w nocy! Odrobinę za późno na odwiedziny – ziewa i patrzy przez judasza w drzwiach, kto stoi na korytarzu.
– Wielkie nieba! – wyrywa mu się. Najwyraźniej gość jest niespodziewany, a nawet bardzo niespodziewany. Stanisław zdejmuje łańcuch blokujący od środka drzwi do mieszkania. Potem lekko je uchyla. Za drzwiami stoi Anna i jakaś bardzo chuda dziewczynka o smutnym spojrzeniu.
Anna ma mocno podpuchnięte oczy i wygląda jakoś tak zupełnie inaczej niż jeszcze kilka godzin temu. Dziewczynce najwyraźniej jest zimno, w każdym razie lekko drży. A może się boi? Jeśli tak, to kogo? Na pewno nie chodzi o mnie ani o Stanisława. Stanisław w tym swoim szlafroku w paski niewątpliwie nie wygląda zbyt groźnie, a ja jestem tylko kotem. Nawet te niewychowane łobuzy od brata Stanisława się mnie nie boją. A są zdecydowanie młodsze od tej dziewczynki.
– Dobry wieczór. Nie chciałam tak po prostu wchodzić, dlatego zadzwoniłam do drzwi – głos Anny brzmi niepewnie. Dziewczynka obok niej milczy. Czy to jest Daria? Pewnie tak. W każdym razie podobna do Anny. Te same jasne włosy, te same duże oczy.
Stanisław do tej pory też nie odezwał się ani słowem. Najprawdopodobniej go zatkało. Teraz odchrząknął.
– Dobry wieczór, pani Anno. Ależ niespodzianka! Coś się stało?
Anna kiwa głową.
– Ja… och… – mówi bardzo cicho. – Tak, coś się stało. Strasznie się pokłóciłam z moim narzeczonym i nie wiedziałam, dokąd mam pójść. Nie mogłyśmy zostać w domu, ani ja, ani Daria… bo… – waha się przez chwilę – bo pojawił się problem.
– Aha – Stanisław nie mówi na razie nic więcej, tylko szeroko otwiera drzwi. Anna i dziewczynka wchodzą do mieszkania. Dopiero teraz widzę, że Anna ma ze sobą dość dużą torbę.
– Może pani razem z córką spać w pokoju gościnnym. Porozmawiamy jutro, gdy już się wszyscy wyśpimy – proponuje Stanisław.
Anna kiwa głową, a Daria w dalszym ciągu milczy. Obie idą korytarzem w stronę pokoju gościnnego. Zanim znikną za drzwiami, Anna jeszcze raz się odwraca.
– Dziękuję, panie profesorze!
– Och, naprawdę nie ma za co. Śpijcie dobrze. Ja też spróbuję zasnąć.
To powiedziawszy, Stanisław kieruje się w stronę swojego łóżka. Ja moszczę się w moim koszyku. Ależ emocjonująca noc!
Nie mogę spać. Kręcę się niespokojnie wte i wewte, próbując myśleć o czymś przyjemnym. Na przykład o dużej lazanii z sardynkami. Bez skutku. Wprawdzie jestem zmęczony, ale za dużo myśli kłębi mi się w głowie.
Jakież problemy może mieć Anna, że w środku nocy pakuje swoją córkę i pojawia się u nas pod drzwiami? To musiało być naprawdę coś okropnego. Nie mogę jakoś pozbyć się wrażenia, że od tej pory przy ulicy Ogrodowej 6 co nieco się zmieni.
Stanisław jest raczej spokojnym przedstawicielem rasy ludzkiej. W ciągu dnia najczęściej przebywa na uczelni i bada. Bada cząsteczki, które są tak małe, że nie da się ich dostrzec gołym okiem. Nazywa je atomami. Stanisław też ich nie widzi, a mimo to wie, że istnieją. Dokładnie tak jak jego brat. Jego brat jest pastorem i też wierzy w coś, czego nie widać. Dziwni są ci ludzie. Ja tam wierzę tylko w wątróbkę drobiową z pietruszką. I jedno, i drugie DA SIĘ zobaczyć.
Nie, to na nic. Po prostu nie zasnę. Poza tym od tego leżenia robię się coraz bardziej głodny. Postanawiam rzucić okiem na miskę. Może wydarzył się jakiś cud i zaplątało się w niej coś pysznego?
Gdy jestem na wysokości kuchni, słyszę dziwny dźwięk. Dochodzi z pokoju gościnnego. Podkradam się tam. Im jestem bliżej, tym bardziej dociera do mnie, że ten dźwięk to płacz. Ktoś płacze. Może Anna? Przyciskam nos do drzwi. Nie są zamknięte na klucz i dają się otworzyć. Cichusieńko wkradam się do pokoju.
Ktoś siedzi wyprostowany na krawędzi podwójnego łóżka. Tu, w ciemnościach, potrzebuję chwili, by się zorientować, kto. To nie Anna, to Daria. I rzeczywiście płacze. No dobra, jest wprawdzie dzieckiem, które na pewno mnie kiedyś wkurzy, ale jest mi jej szkoda, bo płacze. Przemykam do niej, wskakuję na jej stronę łóżka i zaczynam lizać ją po dłoniach. Normalnie w tym domu wskakiwanie kotów na ludzkie łóżka jest wprawdzie surowo zabronione, ale stwierdziłem, że sytuacja jest wyjątkowa. Poza tym ciche pochrapywanie po drugiej stronie łóżka zdradza, że Anna śpi mocno i głęboko. Nie będzie się na mnie złościć.
– Oj! To łaskocze! – Daria, która przed chwilą jeszcze płakała, teraz nawet trochę chichocze. Potem wyciąga ręce w moją stronę i głaszcze mnie po futerku.
Jak na komendę zaczynam mruczeć. Jeśli w ogóle się czegoś nauczyłem o komunikacji z człowiekiem, to tego, że potrzebuje akceptacji. Tak można sobie najlepiej wychować człowieka. Jeśli więc człowiek robi coś, co się podoba kotu, dobrze jest go za to pochwalić. A mruczenie jest dla człowieka pochwałą, w każdym razie większość ludzi się z tego cieszy. Mruczę więc, ile wlezie, i rzeczywiście ostatnie chlipnięcia Darii cichną. Potem dziewczynka bierze mnie na ręce.
– Ależ ty jesteś słodki! Mama już mi o tobie opowiadała – głos Darii brzmi zupełnie inaczej niż głos Olgi czy Anny. Całkiem inaczej wymawia „r” i w ogóle wszystko to, co mówi, brzmi trochę bardziej miękko. Mówi więc raczej jak Stanisław, tyle że głosem dziecka. Ciekawe, jak ludzie poznają po głosie, skąd ktoś pochodzi? Nim mam czas się nad tym głębiej zastanowić, Daria zaczyna mnie drapać za uszkiem. Kładę się i rozciągam jak długi, potem obracam się na plecy, żeby Daria mogła podrapać mnie również po brzuchu. Cudownie!
– Podoba ci się, co?
Najchętniej zawołałbym „tak!”, ale