Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Misza, jako jedynaczka, od zawsze była zapewniana o swojej wyjątkowości. Nawet imię, chociaż męskie, zostało jej nadane po to, by wyróżniała się z tłumu. Niecierpliwie czeka więc na świetlaną przyszłość, której wizję roztaczają przed nią jej bliscy. Gorzkie rozczarowanie przychodzi w momencie jej przeobrażania się z dziewczynki w kobietę – świat otaczający nastoletnią Miszę i ludzie go zamieszkujący nie wydają się podzielać zachwytu, do jakiego była przyzwyczajona. Wkrótce jedynym jej oparciem staje się wymyślona przez nią męska postać, którą nazywa Księciem. To on pomaga jej przetrwać najtrudniejsze chwile, towarzysząc jej w bolesnym zderzeniu jej wyobrażeń z rzeczywistością. W pewnym momencie Książę wymyka się jednak spod kontroli swojej stwórczyni…
Księżniczka i Książę to z jednej strony pełna groteski i czarnego humoru opowieść o dojrzewaniu młodej dziewczyny, z drugiej, momentami okrutna, mroczna baśń. Autorka przedstawia nam lekko przerysowany obraz dorastania wrażliwej marzycielki w realiach XXI wieku, opowiadając o kształtowaniu się jej tożsamości, rozpaczliwej potrzebie akceptacji i zmaganiach ze swoją seksualnością. To także refleksja nad istotą kobiecości i społeczeństwem, które odbija się w oczach człowieka wchodzącego w dorosłość wbrew swojej woli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 654
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anna Maria PomianowskaCopyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.
Redakcja: Janusz Muzyczyszyn
Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek
Korekta II: Aneta Krajewska
Zdjęcia na okładce: © by frantic00/Shutterstock.com
Projekt okładki: Marta Lisowska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-86-0
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
CZĘŚĆ 1
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
CZĘŚĆ 2
XI
XII
XIII
XIV
XV
CZĘŚĆ III
XVI
XVII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
EPILOG
PROLOG
Mały pokój. Ciemny azyl, może nawet po prostu tonąca w mroku komnata – jak na końcu wysokiej, trudnej do zdobyciawieży.
Halo! Czy ktoś tutajjest?!
Jest. MałaKsiężniczka.
Przecież słychać jej ciche chlipanie, co prawda nieco tłumione przez przygniatające ją pluszaki, którymi się obwarowała, ale jest – z całych swoich dziecięcych sił… Jest!
Niestety, nie wszyscy wiedzą o jej obecności. Nie te dwa głośne monstra, rzekomo pilnujące wieży. One zajęte są walką, jaką zaciekle toczą między sobą. Księżniczka za wszelką cenę stara się odizolować od dochodzących do niej hałasów – odgłosów krwawej jatki. To dla niej stosunkowo nowa sytuacja. Monstra, na co dzień będące przyjaznymi stworzeniami, zazwyczaj otaczają ją autentyczną opieką, poświęcając jej całą swoją uwagę. Dziś niestety zdarzyło się, że zwarły się ze sobą, a konflikt ten pochłonął je tak bardzo, że Mała Księżniczka została zapomniana, przez co wątpliwej wagi zaczął wydawać się jej szlachetnytytuł.
W tamtej chwili nie czuła się księżniczką, w tamtej chwili czuła się nieważnym, niepotrzebnym pasożytem. Heleną, która rozpętała wojnę trojańską. Czuła, że czegoś jej brakuje. Czyżby pocieszenia, ochrony? Czegoś, co sprawi, że znów poczuje się prawdziwą księżniczką? Niewątpliwie, lecz gdzie jest źródło, które może jej to dać? Nie miałapojęcia.
Niespodziewanie w komnacie przestaje być sama. W mrok wkroczył jeszcze ktoś. Jeden z jej dawnych opiekunów, choć wciąż o przerażającym wyglądzie monstrum. Dziewczynka boi się, więc postanawia zastosować kamuflaż w postaci snu. Przykrywa się dokładniej pluszowymi stworzonkami, zamyka oczy, wyrównuje oddech. Monstrum nachyla się nad nią i składa na jej czole krótkipocałunek.
Kiedy znika, Księżniczka znów jest samotną duszą w pogrążonej w ciemnościach komnacie i teraz zasypia naprawdę, z przygnębiającym uczuciem niedosytu. Jest wystarczająco dorosła, by wiedzieć, że nie takiego pocałunku potrzebowała, ale i jeszcze na tyle mała, by nie zdawać sobie sprawy, kto powinien złożyć ten prawdziwy. Księżniczka nie wie jeszcze, że potrzebujeksięcia.
Na całe jej nieszczęście… niedługo przyjdzie jej się o tymdowiedzieć.
CZĘŚĆ 1
I
Parę lat później Księżniczka budzi się w tej samejkomnacie.
Przytłaczające jest to, jak nic tu się nie zmienia – myśli, a potem, jeszcze nie wstając z łóżka, zaczyna rozciągać swoje trzynastoletnie ciało. To ten dzień, w którym wszystko rodzi się na nowo. Na nowo rodzi się ona, na nowo rodzi się całe jej życie. Od dziś wszystko ma uporządkowane, jest idealnie wypielęgnowana, wyćwiczona, jeszcze mądrzejsza niż dotychczas, jeszcze zdolniejsza niż dotychczas, umiejąca zachować się w każdej sytuacji, pewniejsza siebie jak nigdy do tej pory, a już na pewno w apogeumambicji.
Nie jest ważnym fakt, iż dni takich przewinęło się przez jej młode życie już wiele. Niewarte wspomnienia jest to, że tak zwane „nowe życie” właściwie kończyło się tego samego dnia, którego się rozpoczęło. Nieważne! Tym razem będzie inaczej, ponieważ tym razem to nieubłagany bieg czasu przymusza ją do zmian. Wyraźny znak od losu, nie do zlekceważenia. Za cztery godziny Księżniczka przekroczy próg drugiego ważnego budynku na drodze zwanej edukacją. Za cztery godziny stanie sięgimnazjalistką.
Niedawno wyczytała gdzieś przypadkiem, jak powinno się właściwie wybudzać. Powoli, delikatnie, nie zrywając się jak na alarm, gdy zadzwoni budzik. Słowo „właściwie” odgrywa tu szczególną rolę. Właściwa dziewczyna musi właściwie postępować. Dlatego naciąga mięśnie powoli i z uwagą, mocno wciąga powietrze nosem, aby dostało się jak najgłębiej, a wypuszcza drobnymi, kształtnymi ustami. Dopiero po jakimś czasie podnosi się z łóżka, by dokonać dalszych przygotowań do wyjścia. W drodze do łazienki mija duże, brudne lustro stojące w korytarzu. Przystaje.
Księżniczką zawsze zachwycali się wszyscy dorośli. Rodzina, przyjaciele rodziny, czasem przypadkowi ludzie. Podobno zaczęło się już w szpitalu, gdy zaraz po jej urodzeniu ochrzczono ją Miss Niemowląt. Wiedziała dzięki tym pochwałom, jak bardzo jest ładna, zgrabna, mądra, zdolna. Jakie to będzie miała powodzenie u chłopców! Czekała na to i była pewna, że gdy tylko przejdzie przez próg gimnazjum, zwali się do jej stóp sznur adoratorów. W końcu pierwsze oświadczyny musiała odrzucić już wprzedszkolu.
Zadowolona z tego, co zobaczyła w tafli lustra między tłustymi śladami palców i innymi, niezidentyfikowanymi zabrudzeniami, Księżniczka uśmiechnęła się sama do siebie i poszła dołazienki.
Właściwie musiała się spieszyć. Mimo iż mieszkała stosunkowo blisko nowej szkoły, wstała bardzo wcześnie rano. Gdy zamykała za sobą drzwi łazienki, wydawało się, że panuje w niej jakaś dziwna, nowa strefa czasowa i wszystko trwa dwa razy dłużej. Mając niespełna trzynaście lat, Księżniczka nie robiła w tym pomieszczeniu nic poza ubieraniem się, ochlapaniem twarzy wodą, przeczesaniem włosów i umyciem zębów, a jednak te najbardziej pospolite czynności zajmowały jej zawsze niezwykle dużoczasu.
Bardzo możliwe, że Księżniczka miała po prostu zbyt dużo myśli, zbyt dużo planów, za dużo marzeń, za dużo… wyobrażeń produkowanych przez niesamowicie roztargniony i ewidentnie nad wiek rozwiniętyumysł.
Dziewczyna miała zaplanowane właściwie już całe swoje życie – ma być pełne sukcesów i porażek, wzruszeń i radości, nienawiści i miłości. Wiedziała, że musi być trochę burzliwe (jak na życie artystki przystało), ale na dłuższą metę całkiem wesołe. Każda chwila z przyszłości Księżniczki była już przez nią dokładnie opracowana. Miała ona już również swojego Księcia, o którego obecności lubiła rozmyślać w chwilach wymagających specjalnegowsparcia.
Książę był wysoki, jasnowłosy, dobrze zbudowany, z zawadiackim uśmieszkiem, który tylko jej nie zbijał z tropu. Często nosił eleganckie koszule, a do nich rozpięte marynarki od garniturów, zawsze był czysty i przyjemnie pachniał. Księżniczka wyobrażała go sobie w momentach bezsilnej samotności, smutku, zagrożenia. Wtedy czuła się lepiej, tak jakby on naprawdę z nią był – rzeczywisty, namacalny człowiek. Jednocześnie jednak pocieszała się, że niedługo nie będzie jejpotrzebny.
Właśnie z taką myślą w głowie, w obcisłej białej koszulce i galowej spódniczce, Księżniczka zamknęła za sobą frontowe wrotazamku.
***
– Misza, Miszka, Miszeczko… – wyśpiewywał pod nienależącą do żadnego istniejącego repertuaru melodię chłopięcy, nieco zachrypnięty głos – …Misia… Mysiu… Myszeczko…
Znad grubego szkicownika i spod wodospadu złotych włosów wyjrzałaKsiężniczka.
Właściwie dawna Księżniczka, gdyż już od jakiegoś czasu wiedziała, że nie jest godna takiegotytułu.
Nazywała się Misza Sen, była uczennicą pierwszej klasy gimnazjum, jej wielką pasją było szkicowanie ołówkiem B5, a największymi marzeniami: uznanie, sława ipodziw.
– Ostatnio przyśnił mi się sen i to raczej byłaś ty! – Nadal próbował zwrócić na siebie jej uwagę średniego wzrostu szatynek o nienagannej brzydocie, noszący ciemne spodnie, koszulkę „Black Sabbath”, a na nogach ciężkieglany.
– Czy naśmiewanie się z mojego imienia i nazwiska to twoja jedyna pasja? – zapytała Misza, wcale nie złośliwie, wiedziała bowiem, że chłopak ma własny zespół, w którym gra na basie, jest bardzo uzdolniony matematycznie i w każdej dyskusji zajmuje dominującąpozycję.
Niestety okazał się również dosyć drażliwy i nagle na jego brzydkiej twarzy pojawił się wyraz takiej dezaprobaty, że dziewczyna poczuła się jakby gorszą kategorią człowieka. A przecież nie chciała go obrazić. Tak naprawdę podobało jej się, że ciągle nazywa ją „Swoją Myszeczką”, co z początku traktowała jak zwyczajne, szczenięce żarty. Sama chętnie się w nie angażowała poprzez tytułowanie go równie pieszczotliwie, co teraz powodowało, że czuła się jakoś dziwnie blisko tego specyficznego człowieka. Na tyle blisko, iż to, że niedługo ta bliskość nabierze konkretnych kształtów, traktowała jako kwestięczasu.
Dlatego w tamtej nieprzyjemnej chwili poczuła dziwny ból w sercu, który mógł oznaczać tylko jedno: coś idzie nie tak, jakpowinno.
Księżniczkę Miszę mama wychowywała od samego początku w ten sam sposób: dziewczynka miała być absolutnie świadoma swojej wspaniałości i nauczona, że ona nigdy nikogo nie obdarowuje. Księżniczka jedynie wdzięcznie przyjmuje dary składane jej przez innych. Szczególnie jeśli chodzi o płećprzeciwną.
I chociaż zrobiło jej się głupio, gdy chłopiec o imieniu Szymon odchodził od niej obrażony i zniesmaczony, silne, żelazne kajdany matczynego chowu mocno pętały ręce i usta, które rwały się do szczerychprzeprosin.
***
Oczywiste stało się jeszcze bardziej oczywiste, gdy urzeczywistniło się w życiu młodziutkiejMiszy.
Z misternie złożonej piramidy codzienności odłamał się do tej pory prawie zupełnie niezauważalny kawałeczek. Dopiero wtedy okazało się, że na tyle istotny, aby zachwiać całą budowlą. Dziewczyna doświadczyła tego po raz pierwszy, a jak wiadomo, pierwszy raz odczuwa się zawsze najintensywniej. Wszystko, co pierwsze, cieszy najbardziej, boli najmocniej, pamięta się najdokładniej i najdłużej. Cyfra „1” to prawie symbolprzekleństwa.
A nad Miszą ciążyło jedno przekleństwo – frustrująca, upierdliwa klątwa, z której jeszcze wtedy nie do końca zdawała sobiesprawę.
Szymon – na razie jako jedyny – okazywał jej jakiekolwiek względy. Względy równie dla niej ważne, co zaczerpnięcie oddechu. Względy, które właśnie przepadły w przeszłość, bez jakiejkolwiek szansypowrotu.
Nagle przypomniały jej się inne słowa mamy: „Dopóty zając jest ścigany, dopókiucieka”.
Rozchmurzyła się. Może, gdy Szymon ochłonie, jej niedostępność będzie dla niego motorem napędowym? Zostawi wszystko na przeczekanie. Jak dobrze znów mieć wszystkopoukładane!
Nie sądziła, że piramida wciąż chwieje się niebezpiecznie i jest niemal na skrajuupadku.
***
Czekała. Wciąż czekała w tej przeklętejwieży!
Książę nie przychodził. Odwrócił się od niej bezpowrotnie, a ona cierpiała. Czuła się winna. Tak, najgorsze było to poczuciewiny.
Każda chwila, w której zamierzali minąć się w zatłoczonym szkolnym korytarzu, była dla Miszy chwilą wielkiego napięcia, oczekiwania i nadziei. Pytanie zawsze to samo: odezwie się, czy minie ją, nawet na nią niepatrząc?
Po jakimś czasie pytanie uległo znaczącemu przekształceniu: przeprosić go czynie?
Rozsądek zazwyczaj przekrzykiwał sumienie. Po dawnej bliskości nie było jużśladu.
Mniej więcej od połowy roku szkolnego – codziennie rano i wieczorem – Misza zatrzymywała się dłużej przy lustrach, na które natykała się w łazience lub przedpokoju, i do znudzenia zadawała swojemu odbiciu kolejne pytanie: jak to się właściwie stało? Ponieważ za każdym razem zawisało ono w powietrzu bez choćby najlakoniczniejszej odpowiedzi, zarówno Misza, jak i jej lustrzana odpowiedniczka, powoli zaczynały siędusić.
Wreszcie ta pierwsza, wykończona psychicznie i rozżalona do granic możliwości, podejmuje decyzję. Decyzję o buncie – przeciw dotychczasowym zasadom. Księżniczka chce wydostać się z wieży na własną rękę! Będzie to robić z umiarem, niespiesznie – kroczek po kroczku. Tak, aby wciąż utrzymać się na tych marnych, a jednak rzeczywistych, resztkachtronu.
Teraz będzie miła, najsłodsza na świecie! Kto wie? Może nawet go przeprosi? O ile oczywiście jej przeprosiny nie przekroczyły jeszcze datyważności.
Wszystko na pewno rozejdzie się po kościach, gdy to ona – MYSIA – wyciągnierękę.
Choć nie od razu całą, na razie tylko smukły, kruchutki paluszek. Wystarczy.
***
Sytuacja ta sama, cozawsze.
Ale skończy się zupełnieinaczej.
– Cześć! – wykrzykuje Misza wesoło, choć z wyczuwalną nutą nieśmiałości, gdy Szymon już zamierza teatralnie jąwyminąć.
Chłopak natychmiast zamienia się w posąg, równie zastygły, co jasnowłosa dziewczyna. Myślał, że mu się przesłyszało, bo tak dawno nie słyszał jej głosu, że już prawie go zapomniał i przestał rozpoznawać. Jednak czuje na sobie jej natrętny, wyczekujący wzrok. Tak. To krótkie powitanie padło z jejust.
Przebiera w bałaganie uczuć, jaki zrobił się w jego głowie. Próbuje wybrać to właściwe. Właściwe dla siebie, satysfakcjonujące. Odwraca powoli głowę w stronę rozdygotanejMiszy.
– Cześć – odpowiada spokojnie i przyjaźnie. – Co słychać? – Musi poczekać dłuższą chwilę na odpowiedź, bo jego rozmówczynię właśnie biorą donieba.
– Świetnie! – wybucha wreszcie dziewczyna. – Super! Właściwie to… dobrze, całkiem nieźle, fajnie… w porządku. – Gdy kończą jej się wszelkie dostępne pozytywne epitety na określenie swojego nastroju, odbija piłeczkę. – A uciebie?
– Jak zwykle nie narzekam. Jadłaś coś niedawno? – To pytanie zbija ją zpantałyku.
– N-nie… nie wydaje misię…
– Ach, nie! To mi się wydawało, przepraszam. To wyglądało, jakby… Zresztą nieważne, nie przejmujsię.
Misza wpada w panikę. Jej dłonie zaczynają podążać za uważnym, skupionym wzrokiem Szymona i wędrują po całej twarzy w poszukiwaniu skazy, którą zapewnezauważył.
– Nie, proszę, powiedzmi!
– Mówiłem, że mi się przewidziało. Daj już spokój, Myszka… Mam teraz ostatnią lekcję, widzimy się jutro wszkole?
– Widzimy… – bąka zdezorientowana dziewczyna, wciąż rozcierając rękami okoliceust.
Mimo wszystko jest szczęśliwa. Udało jej się z nim porozmawiać, a w dodatku nazwał ją „Myszką” jak dawniej. Patrzyła za nim, porażona, jak oddala się z uśmiechem na twarzy. Odzyskała dawny spokój. Ten uśmiech nie wzbudził w niej żadnegopodejrzenia.
***
Księżniczka rzuciła się na Szymona jak wygłodniała tygrysica na świeży kawałmięsa.
Za wszelką cenę nie chciała zniszczyć ich relacji, niespodziewanie odrodzonej niczym feniks z popiołów. Przychodziła więc na każdy koncert, który dawał jego zespół – niegdyś była na nie zapraszana, teraz wpraszała się sama – i starała się jak najwięcej i jak najmilej do niego zagadywać, uważając w rozmowach na każdesłowo.
Szymon nagradzał te starania swoim zwyczajowym uśmieszkiem, a okazyjnie, jednym lub dwoma spontanicznie wymyślonymikomplementami.
– On cię perfidnie wykorzystuje – skonstatowała dobitnie pewnego wieczora mamaMiszy.
– J-jak to… Mamo, no co ty? Szymon nie jest do tego zdolny, onnigdy…
– Może nigdy wcześniej nie miał potrzeby iokazji?
Każde matczyne słowo było zawsze dla Miszy niczym niepodważalna przepowiednia – prawomocny, bezapelacyjny wyrok. W tamtej chwili zapadł wyrok straszliwy, niemalże wyrokśmierci.
– Żeś się uparła akurat na tego brzydala. Przecież on wygląda, jakby był upośledzony! W dodatku jakiś taki zarośnięty jak troglodyta. Fuj!
Gust Miszy był zawsze podważany przez matkę. Dziewczyna na ogół liczyła się z jej zdaniem, jednak opinie dotyczące chłopców traktowała z dużąrezerwą.
Nawet jeśli zauroczenie Miszy Szymonem nie miało aż takiej mocy, by mogła nie zgodzić się ze skojarzeniami swojej mamy, to tak naprawdę nie miały one dla niej większego znaczenia. Podobał jej się taki, jaki był. Nie ładniejszy, nie lepiej ubrany, nie ładniej pachnący. Dlatego świadomość, że matka nią manipuluje, do głębi niąwstrząsnęła.
– Ignorujesz tego biednego Maćka, a to taki fajny, przystojny chłopak. – Matka nie ustawała w prawieniumorałów.
Nie. Misza już nie słuchała o żadnym Maćku. Dla Miszy właśnie zawalił się świat. Jej serce runęło w przepaść i leży tam teraz na dnie, roztrzaskane o kamienie. Bez słowa zamknęła się w swoim pokoju. Jej myśli krążyły wokół ostatniego weekendu i krótkiego okresu przed nim. Wobec matczynego osądu wydarzenia tamtych dni nabrały zupełnie nowych barw i wymagały poddania ich ponownejanalizie.
***
Misza Sen miała w gimnazjum przyjaciółkę – wesołą, roztargnioną Laurę. Owa Laura powzięła sobie za punkt honoru pomóc drogiej psiapsiółce i… zeswatać ją z Szymonem. Robiła to za niepewną zgodą zdesperowanej Miszy, z początku subtelnie „promując” ją w oczach chłopaka. Później jednak ta subtelność zaczęła sięzacierać…
– Patrz, jaka ona jest piękna! – wyśpiewywała, obracając Miszą za ramiona, to w prawo, to w lewo, tak by Szymon zobaczył, jak ładniewygląda.
Wszyscy spotkali się w mieszkaniu wspólnej koleżanki, by świętować jejurodziny.
Nie zrobiły na nim wrażenia koronkowe rajstopy okalające jej zgrabne nogi ani krótka fioletowa spódniczka, ani elegancka granatowa bluzeczka podkreślająca głęboko wciętą talię, ani czarna spinka w kształcie róży wpięta w długie złote włosy. Nie kusiły go nawet drogie, słodkie, owocowe perfumy, sprawiające, że inni przystawali dłużej przy Miszy, by móc napawać się jej zmysłowymzapachem.
Innym razem to Laura urządzała przyjęcieurodzinowe.
Gdy Misza przyjechała pod wskazany adres, już nie tak wykwintnie, choć wciąż z klasą i elegancko wystrojona, przed wejściem na osiedle ktoś na niączekał.
Stał tam jej kolega z klasy, Maciek – całkiem przystojny chłopak o lekko oliwkowej cerze, trzymający w jednej dłoni torbę prezentową, a w drugiej obfity bukiet konwalii. Na widok Miszy jego opalona skóra zapaliła się nagle żywym płomieniem. Dziewczyna jednak kompletnie tego nie zauważyła, podeszła doń żwawym krokiem i przywitała się pokoleżeńsku.
– Nie wchodzisz? – spytała w końcu, gdy Maciek w milczeniu nie spuszczał z niejwzroku.
– Co… tak! Tak, wchodzę – odparł, lekko speszony. – Mam nadzieję, że razem z tobą – spróbował zażartować, ale Misza, mimo szczerych chęci, nie dała rady sięroześmiać.
Kiedy szli przez osiedle, szukając właściwej klatki, Maciek niespodziewanie przystanął. Misza, nie mając wyboru, również się zatrzymała. Nie znała powodu tego spontanicznego postoju, dopóki nasilający się zapach konwalii nie sprowokował jej do spuszczenia wzroku. Oliwkowa, trochę wysuszona dłoń dzierżąca bukiet wisiała na wysokości jej piersi. Taki obrazek Maciek szybko uzupełniłkomentarzem:
– To dla ciebie, w ramach rekompensaty za życzenia urodzinowe. Z mojej działki, świeżozerwane.
Misza w pośpiechu wertowała wspomnienia. Rzeczywiście, przypomniała sobie, że kiedyś samodzielnie ułożyła dla Maćka urodzinową rymowankę, z której bardzo się ucieszył i gorąco jej podziękował. Nie spodziewała się po nim podobnej kreatywności, ale liczyła choćby na szczere, nieskomplikowane życzenia z okazji jej święta, które wypadało niedługo potem. Okazało się, że się przeliczyła. Nie okazała mimo to koledze żadnej wrogości, tylko rzuciła jakiś żartobliwy komentarz. Niedługo o wszystkim zapomniała, jak widać, w przeciwieństwie doMaćka.
– Ojej… – Z filmów i książek nauczyła się, że tak najlepiej zaczynać podziękowania. – Dziękuję ci bardzo! – Już z bukietem w prawej dłoni, przytuliła gomocno.
Nie wytrzymała w tym splocie zbyt długo. Sama nie wiedziała dlaczego. Zawsze coś wzbraniało ją usilnie przed dłuższymi uściskami. Potem żałowała takiej wstrzemięźliwości. Tym razem doszła do wniosku, że powinna Maćka nagrodzić krótkim pocałunkiem w policzek. Jednak nie zrobiła tego, a atmosfera, jaka zapanowała po tych wszystkich czułościach, zdenerwowała ją, a wręcz zirytowała. Chcąc nieco ją oczyścić, zainicjowała filozoficzną dyskusję o sensie powstawania strzeżonych osiedli. Na szczęście w miarę szybko znaleźli właściwą klatkę i głowę Miszy zaprzątały już tylko myśli o tym, jak zręcznie wytłumaczy Laurze, że konwalie – czyli jedyne kwiaty, jakie nieśli – nie są przeznaczone dlaniej.
Później zaczęły się dziać rzeczy, na które trzynastoletnia Misza nie była w żaden sposóbprzygotowana.
Na samym początku cała impreza przeniosła się do ciasnego pokoju Laury, gdzie kilkanaście osób ścisnęło się na kwadratowym dywanie, parapecie okna i dwóch poziomach piętrowegołóżka.
Misza rozłożyła się wygodnie na brzuchu, na najwyższym piętrze. – No to ja sobie pójdę tu, do Misi… – usłyszała z dołu głos Maćka, który powiedział to w taki sposób, jakby spodziewał się, że na tym materacu wydarzy się coś miłego i brakowało tylko, by zaczął ochoczo zacieraćręce.
Przysunęła się do ściany, a on ułożył się obok w tej samej pozycji, co ona. W jednej chwili poczuła się miło… i niemiło. Czuła się wreszcie w centrum zainteresowania, ale z drugiej strony otaczała ją niewyjaśniona aura jakiegośzagrożenia.
Ale jakiego? Nic jej tu przecież nie groziło, a mimo to prawie dusiła się ze strachu na tym wąskim łóżku – noga przy nodze, ramię przy ramieniu, oddech przyoddechu…
Równocześnie pomyślała sobie, że Maciek czuje się przy niej zbyt pewnie; może uważa wyczyn z kwiatami za wystarczające starania. Misza nie mogła na to pozwolić! Znów przecież zasiadła na tronie, stając się Księżniczką – wypieszczoną, uwielbianą ikapryśną.
Wykorzystała to, że Laura zaproponowała gościom coś dopicia.
– Pomogę ci! – oznajmiła i zwinnie opuściła łóżko, pozostawiając na nim Maćkasamego.
W drodze do kuchni Laura wyszła na moment na balkon. Gdy wróciła, spojrzała znacząco naprzyjaciółkę.
– Idzie Szymon – powiedziała do niejcicho.
Misza wypadła na balkon jak torpeda i przyparła ciałem do balustrady. W dole ujrzała przesuwający się po chodniku ciemnypunkt.
– Cześć Szymon! – wrzasnęła w tamtąstronę.
Nie przerywając marszu, Szymon zerknął w górę, uniósł i zaraz opuścił rękę, i na tym jego przywitanie się skończyło. Misza w pełni się tym zadowoliła i szczęśliwa, że okazała mu kolejny objaw sympatii, w podskokach ruszyła do kuchni, by zgodnie z obietnicą pomóc Laurze w przygotowywaniunapojów.
Kiedy wróciła do pokoju, niosąc tacę ze szklankami wypełnionymi oranżadą, coś przytrzymało ją w progu. Maciek nie leżał już na łóżku, lecz siedział, zwiesiwszy nogi przez balustradę, i nie sam, a w towarzystwie Szymona oraz prześlicznej Konstancji. Chłopcy zajmowali się głównie zaczepianiem jej, lekko podszczypując jej ramiona. Miszy, o dziwo, nie dopadło nic w rodzaju zazdrości. Wtedy była jeszcze na to uodporniona. Wtedy. Poza tym bardzo lubiła Konstancję, która była przesympatyczną, cichutką dziewczynką – jednakowoż tak ładną i zadbaną, że przywodziła na myśl porcelanowąlaleczkę.
Misza odstawiła tacę na stojące przy oknie biurko, które za chwilę otoczyła grupa spragnionych dzieciaków. Konstancja już się podnosiła, gdy…
– Ja ci przyniosę – zaoferował sięSzymon.
– Nie, ja to zrobię, mam bliżej – próbował przelicytować goMaciek.
W końcu to Konstancja sama wzięła sobie szklankę soku, wymawiając się tym, że i tak musi zejść na dół, by pójść do łazienki. Gdzieś w głębi serca Misza poczuławdzięczność.
Pokój wciąż był solidnie przeludniony i dziewczyna nie mogła sobie znaleźć miejsca. Niemal jęknęła cicho, gdy zorientowała się, że może usiąść tylko na górnym materacu łóżka, razem z Szymonem, Maćkiem iKonstancją.
Niepewnie wgramoliła się na górę. Znalazła się teraz tuż obokSzymona.
Coś się zmieniło. Tak nagle, bez uprzedzenia. Złotowłosej Księżniczce odeszła ochota na starania. Fakt, że jej ciało znajdowało się niecałe dziesięć centymetrów od niego, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Jakby ktoś na jakiś czas ją zahipnotyzował albo wręcz przeciwnie – właśnie rozbudził zhipnozy.
Nagle poczuła, że coś skrobie ją w udo. Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu ujrzała palec Szymona, a nieco wyżej jego pociągniętą zawadiackim uśmiechem twarz. Bez słowa ujęła jego dłoń i zwróciła ją właścicielowi. Nawet nie spojrzała, czy jego mina uległa po tym geście jakiejkolwiek odmianie. Za chwilę nastąpił ponowny atak. Misza nie dawała się sprowokować, dopiero za czwartą zaczepką Szymona powiedziała surowym, ale spokojnymtonem:
– Nie rób tak. – Wyglądała przy tym na znudzoną izdegustowaną.
Chłopak nie dał po sobie poznać żadnego zdziwienia. Z jeszcze bardziej poszerzonym uśmiechem powiedział doMiszy:
– No już dobrze, dobrze… Jakaś ty dziś bojowa! – W jego słowach nie było ani śladu podziwu czy skruchy. Raczej śmiał się z niej jak z niezłej komedii. – Ale wiesz, Misza… Ja cię bardzoszanuję.
Dopiero teraz zatrzymała na nim dłużej swoje zielone oczy. Tym razem jego słowa podziałały jakwabik.
„Szacunek” – tego właśniepragnęła.
„Szacunek” – o to kazała jej walczyćmatka.
„Szacunek” – muszą go posiadać wszyscy poddaniKsiężniczki.
„Szacunek” – także Książę musi gomieć.
Nie chciała zdemaskować swojego uniesienia, więc odparłabeznamiętnie:
– Todobrze.
Zeszła z łóżka i wyszła z pokoju, a zaraz za nią zerwali się pozostali goście, bo Laura już wołała wszystkich do salonu natort.
Po zdmuchnięciu świeczek, rozpakowaniu prezentów, odebraniu wszystkich życzeń i porządnym wyściskaniu, Laurze zabrakło pomysłów na to, co może jeszcze począć z tymi wszystkimi ludźmi, których sprowadziła do swojego mieszkania, aby zapewnić im jakąkolwiek rozrywkę do końca przyjęcia. Poszła po linii najmniejszego oporu, zgarniając całą urodzinową zgraję przed wielki plazmowytelewizor.
– Puszczę wam jeden z moich ulubionych filmów. Moim zdaniem to prawie arcydzieło! – Po takiej zapowiedzi wszyscy wyciągali szyje, próbując odczytać tytuł kinematograficznego majstersztyku z okładki trzymanej przez Laurę. Wkrótce komuś się to udało i zadowolony ze swojego osiągnięcia osobnik począł donośnym głosem pozbawiać resztę ciekawskich radości samodzielnegoodkrywania.
Miszy ten tytuł nie był znany, a ponieważ uważała się za osobę obytą kulturalnie, skrycie się zawstydziła. Podobnego problemu nie mieli najwyraźniej pozostali goście, którzy ze swoją niewiedzą zupełnie się nie kryli, reagującokrzykami:
– Żeco?!
– E… brzmi jak jakieś flaki zolejem…
– A o czym tojest?!
– Będziedubbing?
– A co toznaczy?
– Iron Mana niemasz?
I kiedy w końcu opadła ta gwałtownie wzniesiona fala pytań, ze środka pokoju rozległ się niski, stonowany, nieznoszący sprzeciwu głosSzymona:
– O… ekstra. Uwielbiam ten film, jestzajebisty!
Laurze bardzo spodobał się jego odosobniony entuzjazm, więc pociągnęła z nim dłużej dyskusję o filmie. Pozostali siedzieli wsłuchani w ich rozmowę, próbując rozszyfrować język, jakim podczas niej posługiwała się tadwójka.
Wreszcie skutecznie zareklamowane już arcydzieło zostało puszczone szerszej widowni. Okazało się, że to film animowany, o szkaradnej, karykaturalnej kresce, a jego postaciom odebrano zdolność konstruowania złożonych wypowiedzi. Opowiadał historię kolarza porwanego do eksperymentów przez tajną organizację i jego babci, która wraz ze swoim psem próbuje wnuka odnaleźć iocalić.
Choć przed telewizorem nie ostało się wiele osób i co jakiś czas dało się słyszeć ciche lub znacznie mniej ciche pochrapywania, wielce artystyczna dusza Miszy dostrzegła w tym filmie bardzo konkretny, wartościowyprzekaz.
Ten film to idealna parodia ludzi! – pomyślała z zachwytem i już miała wypowiedzieć tę konstatację na głos, gdy znów odezwał sięSzymon:
– Ten film to idealna parodialudzi.
I znów namieszało się biednej Księżniczce w jej arystokratycznym serduszku; radość z tego, że w niemalże jednej chwili pomyślała to samo co kochany Szymon, nakryła gruba, ciężka warstwa żalu i złości, spowodowana tym, że on się o tej istnej telepatii nie dowiedział. Nie zdążyła, a teraz mogła tylko wyznać, że właśnie miała zamiar powiedzieć dokładnie te same słowa – czyli powiedzieć po prostu prawdę. Prawdę, w którą nikt by nie uwierzył. A zwłaszczaon.
Po ekranie leniwie sunęły z góry na dół drobne napisy, na zewnątrz od dawna panował mrok, podłoga, pufy i fotele opustoszały. Przyjęcie urodzinowe dogorywało powoli, zaledwie z kilkomaniedobitkami.
Misza rozwaliła się na kanapie obok Konstancji, wsparła głowę na jej kościstym ramieniu i obserwowała obojętnym wzrokiem kolorową galerię porzuconych na podłodze bezpańskich szklanek, ni to pełnych, ni to pustych – wypełnionych resztkami niedopitych napojów. Nie zauważyła nawet przemykającego za kanapą cienia, który to cień za chwilę również wyłożył się na kanapie, układając tułów na dziewczęcychkolanach.
Konstancja tylko zachichotała, nie drgnął nawet jeden z dziesięciu jej długich, smukłych palców. Natomiast Misza momentalnie przybrała pozycję obronną. Napadła ją jakaś straszna gorycz, nie żeby zaraz wyniszczająca, ale na pewno nieprzyjemna i warta pomszczenia. Z tak ogromną ilością czułych gestów, zalotnych żartów i komplementów, nie pod jej adresem, nie miała jeszcze nigdy do czynienia. Dopiero tegodnia.
Kokiet w glanach, który ni stąd, ni zowąd obudził w sobie amanta, nie oszczędzał swoich złotych ust. Nieustannie uwodził zarówno Konstancję, jak i… Laurę. Jego względy bynajmniej nie miały być dodatkiem do prezentuurodzinowego.
Misza na chwilę właściwie zupełnie przestała funkcjonować w otaczającej ją rzeczywistości. Nie było jej. Zniknęła. Posuwała się tylko bezszelestnie swoim odartym z cielesności ciałem, nie zwracając niczyjej uwagi. Przynajmniej tak jej się wydawało. Ktoś się do niej uśmiechnął, ktoś o coś zapytał, zagadał… Ktoś… Ale tym „Kimś” nie był Szymon. A to tak, jakby nikt jej niezauważył.
Tamtego popołudnia Księżniczka zrobiła pierwszy krok do poznania najkrótszej istniejącej drogi na świecie. Drogi wyboistej, wykańczającej, ale krótkiej. Drogi pomiędzy dwoma skrajnymi uczuciami – miłością i nienawiścią. Szymon był dzisiaj jej katem, a nie księciem. Sprawił, że czuła się nieważna, wyśmiana i nieatrakcyjna. Teraz chciał, by po tym wszystkim Księżniczka służyła mu za poduszkę?! O nie, Księżniczka wiedziała, czym jest godność i wiedziała, jak niądysponować.
Rozwścieczona i rozżalona stanęła w obronie swojego honoru i zepchnęła chłopięcą głowę – jej zdaniem najwyraźniej wymagającą uzupełnienia braku oleju – ze swoich kolan i ostentacyjniewstała.
– Rany boskie! – zakrzyknął Szymon, lecz wciąż nie słychać było, żeby czymkolwiek sięprzejął.
Miał w końcu jeszcze pod sobą zarumienioną Konstancję, najwyraźniej niezamierzającą reagować równie agresywnie, co biedna rozemocjonowanaMisza.
Wychodzi – pomyślała z ulgą. – Nareszcie wychodzi! Oparta o ścianę obserwowała ze splecionymi na piersi rękoma, jak Szymon zakłada na siebie czarną, obsianą naszywkamikurtkę.
Laura wyszła do przedpokoju pożegnać gościa. W jej mieszkaniu zostały teraz tylko ona, Misza, Konstancja i dwie inne koleżanki. Wszystkie dziewczyny umówiły się wcześniej, że zostają u solenizantki na noc. Laura jeszcze raz podziękowała chłopakowi za prezent, on z kolei ponownie życzył jej tradycyjnie i schematycznie „wszystkiego najlepszego”. Laura chciała jeszcze uścisnąć mu rękę na pożegnanie, a on przyciągnął ją do siebie za wyciągniętą ku niemu dłoń i pocałował w policzek. Laura wydawała się niewzruszona, za to jej przyjaciółka była poruszona do szpiku kości. Szymon odwrócił się jeszcze w stronęKonstancji:
– Do zobaczenia, Kikuś…
Dopiero teraz zamierzał wyjść. Za to na Laurę spadł jasny grom iwypaliła:
– Nie pożegnasz się z Miszą? – W chwili, gdy padło to pytanie, Księżniczka wlepiła oczy w swój telefon komórkowy, sugerując otoczeniu, że to jemu poświęcała do tej pory całą uwagę i nie ma pojęcia o tym, co się wokół niejdzieje.
Dotarł do niej dopiero niechętny, zmieniony – wymęczony, jakby po wygłoszeniu czterogodzinnego wykładu – głosSzymona:
– Cześć, Misza.
W odpowiedzi dziewczyna machnęła znacząco głową – i to było jej jedynepożegnanie.
Kilka dni po tych pamiętnych – dla co poniektórych – urodzinach, Misza swoim starym zwyczajem siedzi na pierwszej porannej przerwie w szkolnej szatni i szkicuje. W pewnym momencie stają jej przed oczami oryginalne buty Laury koloru zielonego światłasygnalizacyjnego.
Złotowłosa powoli jedzie wzrokiem w górę, a na końcu cielesnej konstrukcji odnajduje skwaszoną minęprzyjaciółki.
– Co jest? – pytazaintrygowana.
– Misza… przepraszam… Kurna… tak strasznie cięprzepraszam!
Niepowstrzymana fala niepokoju zalewa Miszę od czubków palców u stóp aż po czubek głowy. Jeżeli Laura za coś przeprasza, to zawsze ma zaco.
– Co… zrobiłaś…? – To pytanie przeciska się przez szpary zaciśniętychzębów.
– Ja… miałam już dość tych waszych podrygów i… tego całego swatania… myślałam, że ci pomogę, kiedy w końcu załatwię to tak, jak należy… No dobra, może tak nie należało, ale nie mogłam się powstrzymać, tak jakośwypaliłam…
– Na litość boską, Laura! Cowypaliłaś?!
– Szłam przed chwilą korytarzem i spotkałam Szymona. On wtedy do mnie, że „cześć, Lauruś”, a ja nie wytrzymałam i powiedziałam: – Szymon, umów się zMiśką!
Palce Miszy zaciśnięte na ołówku poluźniają się, a ten spada na podłogę i łamie się na dwie części. Biedna Księżniczka blednie na całej twarzy i chyba nie może złapać oddechu, bo z jej ust wydostają się dziwne, szarpanedźwięki.
Przerażona Laura ze zmarszczonymi brwiami niechętnie szykuje się, by zadać przyjaciółce jeszcze więcejbólu.
– A on wtedy… – Misza bez słowa czeka na wyrok – …uśmiechnął się i powiedział: „wolałbym ztobą”.
A więc to tak! Nie jest, wbrew pozorom, największą zdradą sprzymierzenie się z wrogiem. Największą zbrodnię popełnia ten, kto wbrew żelaznym regułom staje zbyt blisko twojego wybranka. Laura odrzuciła propozycję Szymona, kierując się raczej własnym gustem, nie zaś moralnym paktem przyjaźni. Niemniej, Misza uniknęła w ten sposób kolejnych, zadających bolesne ciosy strzał, jakie później hurtowo by się na niąposypały.
Niestety nie uniknie ich też w przyszłości. Ruchomy cel – tym właśnie w końcu się stała. Księżniczkę co chwilę zdejmowano z tronu, a wtedy, gdy Szymon wybrał Laurę, została z niego brutalnie zepchnięta – przez tego, który miał siedzieć przy jej boku. Została zepchnięta przezksięcia.
***
Jak trudno jest zapomnieć, a jednocześnie jak łatwo wybaczyć… Ona już zrozumiała, już dała swoje, nic dla niego przecież nieznaczące, rozgrzeszenie. Alleluja!
Postanowiła, że sama zaopiekuje się własnym bólem. Truje się teraz jego toksycznymi oparami, litrami połyka truciznę, naiwnie sądząc, że przez to jej ubędzie. Niczego nie ubywa – ani bólu, ani trucizny, tylko przybywa ciężaru. Trudno ten ciężar udźwignąć młodej dziewczynie – właściwie dziecku o umyśle starszym niż jego ciało – nawet w tak, wydawać by się mogło, komfortowym położeniu, w jakim znajduje się teraz: na miękkim materacu łóżka, w embrionalnej pozycji, otoczona ciemnością imaskotkami.
„Nie chce mnie… chce Laurę… chce Konstancję… każdą chce… byle nie mnie…”. Te słowa stały się na ten wieczór jej osobistą mantrą. Powtarzała je w kółko w swojej głowie, niby próbując się z ich przesłaniem pogodzić, ale osiągała zupełnie odwrotny skutek: za każdym razem zadawały jeszcze gorszycios.
Leżała tak już trzy godziny od rozmowy z mamą, powlokła się tylko na dwadzieścia minut do łazienki, by przygotować się do snu. W tym czasie zapadła już późna noc, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Czegoś jej brakowało, tak jak zawsze, gdy było jej źle, kiedy ktoś pozbawiał jątronu.
Ty byś mi nigdy tego nie zrobił, prawda? Nie zbliżyłbyś się do mojej przyjaciółki? – pyta w przestrzeń, dokładnie jednak wie, do kogo to pytanie adresuje. Szybko też dostajeodpowiedź:
„Nigdy. Po co, kiedy mamciebie”.
Gładka dłoń czule pieści jej mokry od łez policzek. Następnie silne, ale delikatne ramię oplata ją wpasie.
Teraz jest już spokojniejsza. Chroniona i kochana, lekko zapada w tak potrzebny jejsen.
To ramię i ta dłoń nie istnieją. Tych przedmiotów błogiej czułości nie ma. Dla niej jednak muszą być prawdziwe, żeby mogła zasnąć tej nocy i żeby zdołała przespaćkolejne…
II
Gimnazjum Miszy nie było dużą, obleganą placówką. Mieściło się w budynku niewielkiej kamienicy, zajmując tylko parter i piętro. Klasy liczyły jedynie po kilkanaście osób, a przypadała tylko jedna na rocznik. Nie było więc zapotrzebowania na większą liczbę nauczycieli niż jeden do każdego przedmiotu. Niestety nie było mowy o jakiejkolwiek proporcjonalności, jeśli chodzi o szkolny układ feudalny. Tak się niefortunnie składało, że w tej małej społeczności ugrupowanie „seniorów” było szczególnie duże i wyjątkowo dominujące. Zaliczali się do niego wyrośnięci chłopcy o raczej niskim ilorazie inteligencji, ulicznym guście muzycznym i ściśle określonych zainteresowaniach związanych z kopaniem, wybijaniem, podbijaniem i wbijaniem do siatki wypełnionej powietrzem kuli, inaczej potocznie zwanej piłką „donogi”.
Utrzymać z nimi pokojowe relacje było równie łatwo, co popaść z nimi w destrukcyjny konflikt. Jeśli nie próbowano się im przeciwstawiać, śmiano się z ich grubiańskich monotematycznych żartów i cierpliwie znosiło drobne złośliwości, zazwyczaj można było czuć się bezpiecznie. Bezpiecznie czuła się także i Misza, która na komentarz o jej jogurcie naturalnym, jedzonym podczas przerwy, że wygląda jak sperma, zareagowała tylko sztucznym uśmiechem. Spermy w końcu jeszcze w życiu jej oczy nie widziały, więc nie miała powodu, by specjalnie obruszać się przez, nawet tak brutalne, ale dla niej wciąż abstrakcyjneporównanie.
W tej siejącej postrach gimnazjalnej „bandzie czworga” układ sił również rozkładał się nierównomiernie. Wokół jednego seniora skupionych było trzech wasali, z których każdy miał przypisaną odpowiedniąfunkcję.
Ksawery, przy całym swoim wyglądzie – raczej szczupłej posturze, niedużym wzroście, głupkowatym spojrzeniu dużych oczu o nieokreślonym kształcie, orlim nosie i ciemnym garnku na głowie, który chyba miał stanowić fryzurę – pełnił szlachetną funkcję „dupowłaza”. I o ile jego koledzy przypominali ulicznych chuliganów, o tyle Ksawery upodobał sobie dodatkową fuchę manekina na drogie, markowe ubrania, które wisiały na nim zawsze bez ładu i składu. Najbardziej rozpoznawalnym elementem jego ociekającej ekskluzywnością garderoby były jaskrawofioletowe adidasy z pomarańczowym światełkiem odblaskowym w kształcie rozjechanej literki „V”. Po każdej przerwie chłopak regularnie czyścił je pod ławką w trakcie lekcji, polerując ich śliską powierzchnię oplutą osobiście chusteczką. Chociaż dla chłopaków był „Ksawim”, jego oficjalne przezwisko zostało mu nadane na cześć Paris Hilton i było zainspirowane łudzącym podobieństwem ich charakterystycznych rysów twarzy, jak i zamiłowaniem do wszystkiego, co kosztowne. Paris miał swój stały repertuar przechwałek, a ponieważ w dziedzinie sukcesów nie miał o sobie wiele do powiedzenia, wciąż powtarzał te same historie na temat swojej rodziny. Nie było w szkole osoby, która nie wiedziałaby, że jego starsza siostra była najlepszą uczennicą w historii gimnazjum, a ojciec jest znanym reżyserem (tak znanym, że chyba musi się ukrywać, bo nikt o nim nigdy nie słyszał) i zarabia mnóstwo pieniędzy, za które kupuje swojemu synkowi niegustowne ubrania z logami. Na ogół wszyscy śmiali się z Parisa jako całokształtu, nawet jego właśni koledzy, którym tak się podlizywał. Znane były jednak historie dziewcząt, które pomiędzy wyśmiewaniem go a nienawidzeniem, znalazły czas na zapałanie do niego krótkotrwałym uczuciem. W większości przypadków przypominanie im o tym etapie ich życia źle kończyło się dla tego, kto próbował odświeżyć impamięć.
Opis kolejnego chłopaka zaczyna się prawie tak samo jak Parisa. Znów ta sama „garnkowata” fryzura, tylko z jaśniejszych, bardziej kręconych włosów, pod nią para szerokich, płaskich oczu, szczupła sylwetka i ogromny, do złudzenia przypominający orli dziób, nos. Stasiek różnił się jednak trochę od swojego kolegi – był jednym z najbardziej dominujących wasali i – przynajmniej na pierwszy rzut oka – najbardziej spokojnym. Oczywiście także miał swój sposób na pokazanie reszcie świata, że jest od niej lepszy – idealnie mu w tym pomagało przyjeżdżanie do szkoły na motorze w pełnym, specjalnie do tego przeznaczonymrynsztunku.
Trzecim wasalem był długi jak tyczka Marcin. Blady, przygarbiony i anemiczny, sprawiał wrażenie oazy spokoju, ale przy bliższym poznaniu wszystkie pozory natychmiast znikały. Mimo swej nadpobudliwości był jednak najmniej uciążliwy z całej bandy, bo najmniejmściwy.
I wreszcie ten, bez którego wszystko nie mogłoby się prawidłowo kręcić – ich senior – wielki, opasły, wiecznie spocony, piegowaty Patryk, którego śmiechem można by całkiem skutecznie torturować w czasachinkwizycji.
Spośród gimnazjalnych koleżanek Miszy szczególnie wyróżniała się Kola. Nie było to oczywiście jej prawdziwe imię, ale pseudonim ten na tyle zakorzenił się w zbiorowej świadomości szkoły, że nawet nauczyciele zwracali się do niej w ten sposób. Kola była na początku niewinną, pulchniutką, słodziutką jak miód panienką, lecz z czasem zaczęły uwydatniać się jej specjalne fizyczne „atuty”, które niestety nie umknęły uwadze puchnących od ilości buzujących w nich hormonówchłopców.
Od krągłych bioder, wydatnego biustu, zmysłowych dużych ust, pięknych czekoladowych oczu – od wszystkich elementów składających się na Kolę na kilometr biła niesamowita seksualna energia. A im bardziej chłopcy uświadamiali ją o jej magicznym oddziaływaniu, tym głębiej starała się ona wchodzić w rolę ociekającej seksem kusicielki, jaką w niej widzieli. Przebywająca w ciągłym towarzystwie „bandy czworga” trzynastolatka kopciła z jej członkami mocne papierosy, piła tanie piwo na śmierdzących moczem podwórkach nieopodal szkoły i w końcu stała się narzeczoną, najpierw Staśka, który po paru miesiącach burzliwego „związku” porzucił ją w walentynki za pomocą SMS-a, a później i samego Patryka. Problemy zaczęły się, gdy Koli jakoś opornie szedł proces zapominania o poprzednim chłopaku, co spowodowało lekki konflikt pomiędzy dwoma kumplami. Jak jednak powszechnie wiadomo, dwaj koledzy prędzej sprzymierzą się przeciwko dziewczynie, o którą się pokłócili, niż zakończą swoją wiekuistą przyjaźń. Tak było i tymrazem.
„Banda czworga”, ze Staśkiem, Patrykiem i Parisem, który próbował za wszelką cenę im dorównać, zaczęła konsekwentnie przypinać biednej Koli krzywdzące łatki. Za ich przykładem podążali pozostali chłopcy z gimnazjum, a niezwykle podatna na opinię środowiska dziewczyna znów szybko zaczęła czuć się taką, jaką chcieli, by była – niewartą szacunku dziewczyną do pomiatania. Nie było przerwy, by któryś z nich nie rzucił jakiegoś obleśnego komentarza, nie rozmazał jej szminki na całej twarzy lub dotknął tam, gdzie już na pewno sięga jakiś paragraf. Często zdarzały się też zbiorowe napaści, a jeżeli cokolwiek zostało zauważone przez nauczyciela, kończyło się tylko jednorazową, nieskuteczną i niby surowąnaganą.
Misza nie mogła patrzeć, jak chłopcy traktują jej koleżankę niczym worek treningowy, na dodatek w dyscyplinie, która jeszcze długo powinna pozostać im wszystkim obca. Wraz z pozostałymi dziewczynami namawiała ją do podjęcia jakichkolwiek kroków w obronie własnej godności. Kola jednak biernie znosiła wymierzone w nią akty agresji, bojąc się cokolwiek zrobić. Misza i Laura postanowiły, że będą ją ochraniać na tyle, na ile będą mogły, co oczywiście obróciło przeciw nim całą „bandę czworga”, tak jednak skupioną na zadręczaniu Koli, że skończyło się jedynie na lekkim dokuczaniu obu przyjaciółkom. A one nie odpuszczały i dzielnie broniły koleżanki przed Staśkiem, Patrykiem, Parisem, Marcinem, a nawet Szymonem i Maćkiem, których nie ominęła ta epidemia głupoty. Z tymi dwoma było akurat o tyle prościej, że nie mogli i nie chcieli w żaden sposób mścić się na Laurze i Miszy, a wręcz skrycie przyznawali im rację, co było widać po ich zachowaniu, gdy zwracały imuwagę.
***
Pusto. Pusto, cicho i raczej ciemno, gdyż jedyna na korytarzu energooszczędna żarówka zawsze słabo spełniała swojąfunkcję.
Czy na pewno pusto? Chyba można iść. Dwie z trzech dziewcząt, które zawahały się między przedostatnim a ostatnim stopniem schodów wiodących na piętro szkoły, stanęły niepewnie i wydawały się nie chcieć zmieniać tej sytuacji. Ta trzecia miała w sobie jakiś upór i niemal wymuszoną na sobie samej odwagę. Złapała obie koleżanki mocno za dłonie i pociągnęła je w ciemny korytarz. Podniesione na duchu takim wsparciem ze strony Miszy, Laura i Kola zaczęły pewniej i dumniej przemierzać szkolny korytarz w drodze do swojejklasy.
Gdy wkroczyły w tę część korytarza, gdzie słabiutka moc żarówki już nie dosięgała, stanęły. Już wiedziały, że było za późno. Podłoga prawie trzęsła się od uderzeń gumowych podeszew adidasów, w tym jednych szczególnie wypieszczonych. Od strony szatni nacierała na nie „bandaczworga”.
Misza czuła, jak Kola desperacko próbuje wyrwać dłoń, więc wzmocniła uścisk jeszcze bardziej. Do jej uszu dochodziły przytłumione odgłosy czegoś, co teoretycznie powinno nazywać się „muzyką”, ale Księżniczka stwierdziła stanowczo, że „to coś” na to określenie niezasługiwało.
A więc nacierały na siebie dwie bandy – Miszy i Patryka. Żadna nie zamierzała odpuścić, więc chyba nie pozostało im nic innego, jak tylko zderzyć się z hukiem w ciasnym, ciemnym korytarzu. Właściwie to sama Misza naparła na bandę – mocno i z uporem ciągnąc za sobą przerażone Laurę i Kolę, które, kierując się instynktem przetrwania, już dawno podjęły decyzję, że sięwycofają.
Patryk wyraźnie wyczuł, że rzucono mu wyzwanie – zemsta będzie słodka, ale na nią przyjdzie czas później, bo Misza to deser wykwintny i wytrawny, ją zostawi sobie na sam koniec. Jego cel stanowiła była ukochana, a teraz nic niewarta szmata, Kola.
Gdy już miało dojść do wielkiego zderzenia, ono nie nastąpiło. Paris i Marcin rozstąpili się na boki, przylegając do ścian tak, by za chwilę zablokować dziewczynom drogęucieczki.
Stojący naprzeciwko nich Stasiek i Patryk przystąpili dodziałania.
– Ojej, Kola… chyba jesteś już za gruba, żeby przejść. Czekaj, pomożemy ci. – W tym momencie obaj wyszarpnęli ją z uścisku Miszy i pociągnęli krzyczącą, szamocącą się, w stronę czarnej jak czeluści piekła szatni. Misza od razu chciała rzucić się w tamtą stronę, ale czuła, jak Paris odpychał ją za ramię do tyłu, co delikatniej czynił również Marcin zLaurą.
Dziewczyna pomogła przyjaciółce utrzymać równowagę. Patrzyły, jak Paris z Marcinem podążają w stronę szatni, słyszały krzykiKoli.
– Chodź, to nie ma sensu – powiedziała zrezygnowana Laura. – Chodźmy na lekcję, proszę cię, Misza.
– Oszalałaś?! – skarciła ją oburzona Misza, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. – Skoro nie możemy jej pomóc same, pójdziemy po pomoc. To się musiskończyć!
– No co ty… nie rób tego, tak nie można! – Laura usiłowała powstrzymać ją przed pójściem do gabinetu dyrektorki. W końcu jednak uległa i – choć bardzo niechętnie – towarzyszyła jej w tej ważnejdrodze.
Misza zapukała głośno w ogromne drzwi, po czym, nie czekając na zaproszenie, wpadła z Laurą dopokoju.
– Co tam, dziewczynki? – powitała je beztroskim głosikiem dyrektorka, kobieta jeszcze stosunkowo młoda, nie podnosząc na nie wzroku znad stosudokumentów.
– Chcemy, żeby pani coś zobaczyła – wypaliła bez zająknienia Księżniczka, czując już przedsmaktriumfu.
– A czy koniecznie muszę zobaczyć to teraz? Właściwie… czemu wy nie jesteście nalekcji?
– Zaraz się pani przekona, tylko proszę z nami pójść… teraz!
Zrezygnowana pedagog podążyła niechętnie za dziewczynkami, dając im po drodze umoralniający wykład o tym, jak ważną rolę odgrywa w życiu ucznia frekwencja. Gdy Misza i Laura doprowadziły ją do ciemnej szatni, dyrektorka ucięła przemowę w półzdania…
***
Jest środek dnia, ale szkoła opustoszała. Dzięki ładnej pogodzie wszyscy wypełzli spędzać przerwę na podwórku. Misza wraca z łazienki. Na ławce ustawionej wzdłuż ściany korytarza widzi wielką postać zgarbioną nad telefonem. Oto i lider „bandy czworga”. Nie wygląda, jakby czekał na ofiarę, widocznie jest w stanie spoczynku. Misza wie, że nic nie może jej grozić. Pewnym krokiem przebywa korytarz w czarnych skórzanych kozakach, które wystukują jakby specjalnie na tę chwilę skomponowanyakompaniament.
W pewnym momencie akompaniament ów urywa się gwałtownie i kończy efektownym tąpnięciem, które niesie się echem po całym piętrze. Misza czuje, jak pieką ją dłonie, rozprostowane na twardej posadzce, a brzuch coś uciska. Coś, co nagle wypycha ją do góry jak katapulta i Księżniczka upada z powrotem, ale w innym miejscu, już nieco dalej od napastnika. Zszokowana rozgląda się wokoło nieobecnym wzrokiem. Widzi białe kartki rozsypane cienką ścieżką po holu – notatki, które niosła ze sobą. Następnie patrzy w górę. Pryszczata, piegowata, lśniąca od potu twarz Patryka pochyla się nad nią z szyderczym uśmiechem. Dzięki temu Księżniczka ma pewność, że popchnięcie jej sprawiło mu wielką radość, ale w całej swej naiwności i wierze w sprawiedliwość mierzy się z nim wzrokiem, czekając naprzeprosiny.
– I co robisz, głupia suko?! – wydziera się chłopak, ziejąc zgniłym oddechem prosto w twarzdziewczyny.
Misza nie wie, co się dzieje. Czuje, że pierwszy raz traci kontrolę. Wściekłość wzbiera w niej jak burza, a po policzkach leją się łzy. Nie chce, żeby ten potwór widział jej płacz, nie chce dawać mu satysfakcji. Ścisk w gardle nie daje jej dojść do głosu, a oczy robią się coraz bardziej mokre. Wybiera impuls – zrywa się z podłogi i, depcząc po ścieżce z własnych notatek, biegnie do pokoju nauczycielskiego. Nie obchodzi jej, kogo tam zastanie. Musi komuś powiedzieć, musi znaleźćpomoc!
W pokoju siedzi tylko jedna osoba, wychowawca klasy „bandy czworga”. Księżniczka nie ma wyboru. Musi zrzucić z siebie ciężar, bo inaczej zginie pod jegonaporem.
***
– Czytaj, Misza. – Cichutkim, drżącym głosikiem, który mimo wszystko miał brzmieć, jakby wydawał stanowcze polecenie, pani od muzyki prosi dziewczynę, żeby zajęła się leżącym przed nią na ławcetekstem.
Misza już wie, że nie jest to dobry pomysł, ale ponieważ zawsze lubiła czytać na głos, postanawia skorzystać z okazji i nie dać się zakneblować swoimlękom.
Bierze kartkę i zaczynaczytać:
On natchniony i młody był, ich nie policzyłby niktOn im dodawał pieśnią sił, śpiewał, że blisko już świtŚwiec tysiące palili mu, znad głów unosił się dymŚpiewał, że czas, by runął mur, oni śpiewali wraz znim…
– Nie, nie, nie, nie, nie! – podnosi się nagle oburzony głos z końcaklasy.
– Czy masz jakiś problem, Ksawery? – nauczycielka zwraca się teraz do Parisa, znów próbując brzmieć i wyglądaćsurowo.
Nie jest to jednak łatwe zadanie. Kobieta jest niesamowicie drobna, a każdego dnia okuwa swoje chude ciało w sztruksowe spodnie i rozciągnięte golfy w stonowanych kolorach, które czynią ją jeszcze mniej zauważalną. Na jej zupełnie nieciekawej twarzy, otoczonej krótkimi, ostrzyżonymi na kształt pieczarki włosami koloru pomyj ze zlewu, osadzona jest para ogromnych, ciemnych oczu, które z jakiegoś niewyjaśnionego powodu trzęsą się i drżą na zmianę, zupełnie jak postaciom z japońskich kreskówek. Charakter zestrachanej pani od muzyki, a właściwie jego brak, sprawia, że nie można mówić o jakiejkolwiek dyscyplinie podczas jej zajęć. Miały miejsce wydarzenia kompletnie przekraczające wyobraźnię dorosłego człowieka, a już na pewno wyobraźnię pani dyrektor, która każdą skargę nauczycielki traktowała jak zwyczajną, mocno podkolorowaną anegdotę. Zdarzało się, że na lekcjach muzyki latały pod sufit ławki, podbierano gitarę z biurka nauczycielki i chowano pod ławkę na końcu klasy, zapalano zapalniczki w trakcie śpiewania bardziej nastrojowych piosenek – jednym słowem, panował kompletny chaos. Pani od muzyki, prowokująca swoim zachowaniem to całe zamieszanie, we wszystkich takich sytuacjach zachowywała się jak nieugięty, spokojny mędrzec, któremu udaje się poprowadzić lekcję od początku do końca tylko dzięki sile woli. I tym razem miało nie dojść do żadnejinterwencji.
Historia o tym, jak „donosicielka Misza” poskarżyła się na swojego „kolegę” do jego wychowawcy, który „upokorzył go przy całym tłumie ludzi kłębiących się w korytarzu”, rozniosła się błyskawicznie, trafiając oczywiście w pierwszej kolejności do „bandy czworga”. Chłopcy natychmiast zaplanowali okrutną zemstę na małej jasnowłosej buntowniczce, a na czele całego tego przedsięwzięcia stanął właśnieParis.
– Owszem. Ja wyjdę. – Po dłuższym namyśle chłopak raczył się wreszcie odezwać.
– Wyjdziesz? A toczemu?
– Jeżeli ona będzie dalejczytać.
– Mury są w naszej podstawie programowej, nie będziemy ich pomijać tylko dlatego, że coś ci niepasuje…
– Ależ, proszę pani. Nie chodzi o Mury – tytuł ten wymówił prawie z nabożeństwem w głosie. – Po prostu jako patriota nie życzę sobie, aby osoba bliska co najmniej ubecji czytała hymn Solidarności! To przechodzi wszelkiepojęcie!
Misza siedziała spokojnie, nie zdradzając na twarzy żadnych emocji, ale w środku wrzało w niej jak wkotle.
– Ksawery, jeszcze jedna taka odzywka i lądujesz u pani dyrektor! Czytaj dalej, Misza.
Chłopak obrzucił nauczycielkę prześmiewczym spojrzeniem, który kątem oka przyuważyła jedynieMisza.
– Wyrwij murom zęby kratZerwij kajdany, połam batA mury runą, runą, runąI pogrzebią staryświat!
Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słówNiosła ze sobą starą treść, dreszcze na wskroś serc i duszŚpiewali więc, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiałI ciążył łańcuch, zwlekał świt, on wciąż śpiewał i grał
Wyrwij murom zęby kratZerwij kajdany, poł…
– To się, kurwa, w głowie nie mieści! Jak ona w ogóleśmie…
– Ksawery! Koniec tego, chyba potrzebujesz sobie z kimś porozmawiać. – Na tym nauczycielka zaczyna i kończy swoją przejmującą reprymendę, po czym wychodzi z sali w poszukiwaniudyrektorki.
Misza zostaje sama na placu boju. Czuje na sobie spojrzenia kilkunastu par oczu, które wypalają parzące rany na jej plecach, szyi, ramionach i głowie. Paru z nich udaje się przebić do wnętrza ciała i przez organy docierają do młodzieńczej piersi, którą natychmiast rozrywają na krwawe strzępy. Księżniczka znosi te nieludzkie tortury z właściwą sobie szlachetną godnością, próbując utrzymać wewnątrz umysłu własnemodlitwy:
No powiedz … cokolwiek… którykolwiek… nie patrzcie tak, nie milczcie… GADAJCIE, DOCHOLERY!
– Ty bezczelna, konfidencka suko… – Daje się słyszeć głos z końca klasy, ale obelgi cichną, bo do klasy wkracza pani dyrektor, umiarkowanie bojowo nastawiona, z wymuszoną powagą na wiecznie pogodnejtwarzy.
– Poproszę tu pana do siebie – mówi spokojnym głosem, wlepiając świdrujące spojrzenie wParisa.
Chłopak spokojnie wychodzi z ławki i idzie za dyrektorką nakorytarz.
Drzwi zostają lekko przymknięte. W klasie lekcja trwa dalej. Interwencja dyrektorki nie robi na Miszy żadnego wrażenia. Wie, że działanie, jak i bezczynność ciała pedagogicznego, nie przyniosą żadnychrezultatów.
Nic się niezmieni.
***
W gimnazjum Miszy jeden dzień okazał się szczególnie niespokojny. Wszyscy, włącznie z nauczycielami, byli bardzo poruszeni, a całe szkolne życie skupiło się pod jedną niewielką klasą, gdzie za zamkniętymi drzwiami policja rozmawiała z „bandączworga”.
Niesamowite obrazy rysowały się w nastoletnich umysłach gimnazjalistów, między innymi dramatyczny widok ich własnych kolegów zakutych w kajdanki, wyprowadzanych ze szkoły z opuszczonymi i zakapturzonymi głowami do mrugającego światłami radiowozu. Co poniektórzy marzyli też o pięciu minutach sławy przed kamerami najpopularniejszych krajowych, a może nawet i zagranicznych, kanałówtelewizyjnych.
– Ja nigdy ich nie lubiłam, byli tacy… zaborczy.
– Myślałem, że to dobrzy kumple, nie posądziłbym ich w życiu o nictakiego.
– Nie sprawiali nigdy wrażenia agresywnych, uczyli się przeciętnie, coś takiego w naszej szkole… to z pewnością winawychowania…
– Ale… przetłumaczycie to naangielski?
– Mamo! Patrz, jestem wtelewizji!!
Rozlega się jęk dawno nieoliwionych zawiasów i kilkadziesiąt szyj wyciąga się w stronę otwierających się drzwi. Ukazuje się w nich dwójka policjantów, którzy podchodzą do dyrektorki i chwilę rozmawiają, kiwając przy tym przytakująco głowami, a w końcu wychodzą ze szkoły. Sami – bez chłopców zgiętych wpół i bluzgających na czym światstoi.
„Banda czworga” wypada z klasy dopiero po jakimś czasie, przy akompaniamencie głośnego śmiechu i przybijanych piątek. Grupka młodszych chłopców blokuje im przejście i zaczyna przekrzykiwać siępytaniami.
– E… nie pamiętam już, co tam pierdolili, bo nie chciało mi się słuchać… Coś tam mówili, że jak się będziemy dalej tak zachowywać, to możemy mieć sprawę, bla, bla, bla… Kurwa, ale akcja była. Pierwszy raz, kurwa, z psami, nie, Marcin?
Misza obserwowała całą tę sytuację z najbardziej zaciemnionej części korytarza, jaką zdołała sobie znaleźć. Nawet w półmroku nie dało się na jej twarzy nie zauważyć rozczarowania, które wpełzło na nią, gdy tylko policjanci wyszli zeszkoły.
Sprawiedliwość mogła równie dobrze być już dla niej tylko pustym słowem. Nie spisała jej jednak jeszcze do końca na straty. Wierzyła w nią tak mocno, że właśnie w tamtym momencie, oglądając triumfującą wśród szkolnej gawiedzi „bandę czworga”, postanowiła, kto ją zaprowadzi. Tym kimś będzie nie kto inny, tylko onasama.
***
– Hmmm… nie, Misza, no niewiem…
– Ale to trafi dodyrektorki?
– No, a gdzie ma trafić? Do śmieci? – irytowała się Księżniczka. Stała przed grupą koleżanek w damskiej łazience ze sztywno wyciągniętą w ich stronę ręką, w której tkwiła kartkapapieru.
– No ale… oni ichwyrzucą…
– Litości, przecież właśnie o tochodzi!
– Nie, nie chcę tego podpisywać, przepraszam.
Ręka Miszy obniżyłasię.
– Wczoraj mówiłyście, że podpiszecie – powiedziała zrezygnowanymgłosem.
Dziewczęta spojrzały po sobie, przygryzając wargi. Księżniczka już wiedziała, że nic z tego nie będzie. Co prawda udało jej się zebrać parę podpisów, ale wciąż brakowało jej tego najważniejszego – sygnatury Koli. Ta natomiast siedziała skulona na parapecie, nie odzywając się anisłowem.
– Kola? – Misza zwróciła się do niej w taki sposób, jakby nie spodziewała się już żadnej satysfakcjonującejodpowiedzi.
Dziewczyna przeniosła zmartwiony wzrok na kartkę i szybko z powrotem wbiła go w przeciwległąścianę.
– Tylko nie przychodźcie do mnie więcej z płaczem – rzuciła wrogo Księżniczka. Rzeczywiście, odkąd stało się powszechnie zauważalne, że Misza jest na tyle odważna, by postawić się „bandzie czworga”, wszystkie ofiary zlatywały się do niej po pomoc i pocieszenie. Dziewczyna oczywiście nie była w stanie reagować na każdą skargę, ale z każdą z nich nabierała pewności o słuszności wszelkich działań, mających doprowadzić do upadku bandy. Była więc przekonana, że napisana przez nią petycja o wyrzuceniu ich ze szkoły zyska poparcie większości zadręczanych dziewczyn, a już szczególnie Koli. Dopiero w chwili faktycznej konfrontacji przekonała się, jak bardzo sięmyliła.
– Dobrze… I tak ją złożę u dyrektorki. Mam już trochępodpisów.
Jedna z koleżanek pokręciła znaczącogłową.
– Nie rób tego, Misza.
Księżniczka bez słowa wyszła z łazienki i od razu ruszyła do gabinetudyrektorki.
***
Wiadomość o tym, jakiej kary zażądała oficjalnie Księżniczka dla swoich prześladowców, trafiła do samych zainteresowanych jakieś piętnaście minut po złożeniu pisma w odpowiednie ręce. Podejrzenia Miszy (zapewne słuszne) niechętnie, ale prawie od razu zostały skierowane na dziewczyny z klasy bandy, które do tej pory traktowała również jako swoje koleżanki. Nie miała im jednak tej zdrady za złe, a przynajmniej postanowiła tego zbyt demonstracyjnie nie pokazywać, gdyż tak naprawdę było jej ich szkoda. Nieraz chodziły przez chłopaków z zapłakanymi twarzami, nieraz się skarżyły, zresztą hierarchia w klasie, jak i w całej szkole, była jasna. One po prostu bały się przeciw niej buntować i pozostały wierne swoimoprawcom.
Misza spodziewała się rewanżu, nie przypuszczała jednak, w jaki sposób się on rozwinie. Zemsta „bandy czworga” była okrutna, bolesna i bardzopowolna.
III
Niewielki szary budynek w środku dużego miasta prawie nigdy nie budził żadnej sensacji, zwłaszcza gdy wokół niego znajdowało się kilka podobnych. Ale w Miszy właśnie taki budynek wzbudzał najwięcej trudnych emocji. Pojawiał się w jej snach, każdej niekontrolowanej myśli. Ten niewinny, zaniedbany budyneczek w pewnym momencie stał się dla młodej dziewczynki miejscem katorgi. Kiedy stawała przed nim każdego ranka przed lekcjami, ożywał na jej oczach, jakby obudzony za sprawą jakichś ciemnych zaklęć i mówił: – Spróbuj. Spróbuj tylko tu wejść, apożałujesz!
Mimo tych gróźb mała księżniczka nie miała wyboru i wchodziła do budynku. Tam odbywała swoje męczarnie, potem wracała do domu, a następnego dnia ponownie przychodziła pod budynek zmagać się z własnymi lękami. A lęki te nie były w najmniejszym stopniu urojone. Wbrew pozorom, budynek szkoły nie był jej największym wrogiem. Jedynie ostrzegał ją przed tym, co skrywał w środku. Groził jej, ale dla jej własnego dobra, próbując chronić ją przed czającymi się wewnątrz niegopotworami.
***
Każda lekcja łączona z klasą „bandy czworga” stanowiła dla Miszy test wytrzymałości. Chłopcy gnębili ją na każdym kroku, komentując każde jej słowo, bojkotując każdy referat wstrętnymi, wytrącającymi z uwagi pytaniami, złośliwymi komentarzami i głośnymi rozmowami, patrząc na nią z nieukrywanym obrzydzeniem, gdy tylko znalazła się w zasięgu ich pełnego pogardy wzroku. I chociaż tych lekcji było niewiele, zazwyczaj każdego dnia trafiała się przynajmniej jedna godzina próby. Próby cierpliwości i wewnętrznego bólu, który, nie mogąc się uwolnić, zżerał ją odśrodka.
Dumnej Księżniczce najbardziej zależało na tym, by jej oprawcy nigdy nie zobaczyli, że płacze. Tak jakby jej łzy miały przypieczętować ichtriumf.
***
Lekcja WF-u. Wyjątkowo nie ma piłki nożnej, kompromis wskazał nasiatkówkę.
Po podzieleniu drużyn Misza przechodzi na właściwą połowę betonowej nawierzchni, którą zwykło się w jej szkole nazywać boiskiem i ze ściśniętym sercem i szeroko otwartymi oczami czeka na rozpoczęcie meczu. Pełne nienawiści spojrzenia całej „bandy czworga” odciskają teraz swe fizycznie niewidoczne ślady właśnie na niej. Nie spłonę – myśli. Nie mamowy!
Rozpoczyna się mecz. Misza stara się, jak może, ale pęta ją każda salwa śmiechu z przeciwnej strony boiska. Nieśmiało unosi ręce, a zamiast porządnie wyskoczyć, by odbić piłkę, tylko lekko podskakuje. Potrafi grać, w poprzednich latach całkiem dobrze jej szło. Tym razem jednak czuje się, jakby do kostek i nadgarstków doczepiono jej małe, obcierające skórę ciężarki, które cały czas ściągają ją w dół, do twardego betonowego podłoża. Próbuje nie rzucać się w oczy, ale i tak każda, nawet najmniej zauważalna próba włączenia się do gry kończy się wyśmianiem. Co chwilę zerka kątem oka na wuefistkę, w poszukiwaniu pomocy. Tylko stamtąd mogłaby się jej spodziewać. Niestety kobieta skupia się głównie na skrupulatnym liczeniu punktów, ślepa na to, co dzieje się naboisku.
Wydaje się, że tylko Misza słyszy, wcale nie cichy, głos seniora Patryka, mówiący do serwującego właśnie Staśka: „Zaserwuj tak, żeby walnąć ją w mordę…!”. Piłka ze świstem przelatuje koło jej ucha. Dziewczyna powoli nie wytrzymuje, czuje niepokojącą wilgoć pod rzęsami, wie, że musi odejść, odwrócić się, by niewidzieli!
Bez słowa schodzi z boiska. Po jej twarzy, pomiędzy krostkami, które wysypały się na nią ze stresu i braku snu, lecą ciurkiem łzy. Nauczycielka pyta ją cicho, co się stało, Misza tylko patrzy na niąporozumiewawczo.
– Nie chcesz, żeby widzieli, żepłaczesz?
Miszaprzytakuje.
– Możesz zejść, jeśli chcesz i iść do domu. To twoja ostatnialekcja?
– N-nie chcę s-schodzić. Ch-chcę grać, tylko n-niech o-oni… – tłumaczy dziewczynka ściszonym głosem, by chłopcy nie słyszeli, że jej głos sięzałamuje.
– Rozumiem. Ale wiesz, że ja nie mogę nic zrobić. Nie widzę, żeby cokolwiek robili, nie słyszę, co mówią. Poza tym, co ci da moja jednorazowa interwencja? Może chcesz się chwilę uspokoić i wtedywejść?
Księżniczka już wie – może liczyć tylko na siebie. Nawet się nie zastanawia nad postawą nauczycielki, nie ma czasu się na nią oburzać. Jeżeli przestanie grać, to tak, jakby poryczała się na oczach „bandyczworga”.
– Nie. Już się uspokoiłam – oznajmia stanowczo, ocierającłzy.
Wuefistka wydaje się usatysfakcjonowana jej decyzją. Radośnie odgwizduje i krzyczy na całe boisko: – Misza wchodzi! – Dziewczyna przeklina ją za tę głośną obcesowość, która jeszcze bardziej rozjusza chłopaków. Jednak nie ma wyboru, musi znieść wszystko. Sama lub z pomocą kogoś wyjątkowego. Kogoś, kto jej niezawiedzie.
***
– Broń mnie! – szepcze w ciemność. – Chroń! – Księżniczka woła swojegoKsięcia.
Książę zazwyczaj zjawia się na jej przywołanie niemalże natychmiast, gotów służyć wspierającym, silnym ramieniem. Tak jest i tym razem. Książę rodzi się z ciemności pokoju, kładzie się obok Księżniczki i otula jąmocno.
– Nie jestem w stanie obronić cię inaczej niż twoimi własnymi rękami – mówi, a jego ciepły oddech wlatuje lekko do uchaKsiężniczki.
– T-to chociaż bądź ze mną, choć ten jedenraz…
– Jeżeli tak sobie życzysz: będę. A teraz śpij, śpij słodko, moja myszeczko… czeka cię niedługo ciężka walka, ale wygrasz ją, bo jesteś silna, a ja będę przytobie.
Księżniczka wierzy słowom Księcia, pierwszą noc od długiego czasu prześpi spokojnie, bo jego niewidzialny dotyk kołysze ją dosnu.
***
Księżniczka obiecała Księciu już więcej nie dać się złamać wstrętnej „bandzie czworga”. Słowo dane właśnie jemu miało dla niej szczególną wartość, więc gdy szła rano do szkoły, była zdeterminowana i gotowa stawić czoła wszelkim szykanom. Niezwykłym zbiegiem okoliczności okazało się, że łaskawy los zabrał jej oprawców na tygodniową wycieczkęklasową.
Niestety Misza bardzo szybko przywykła do sprzyjającej, bezpiecznej atmosfery. „Niestety”, bo szkolne wycieczki nie zwykły trwać w nieskończoność. „Banda” wróciła, a z nią codzienny terror. Dziewczynie trudno było po takim odpoczynku przestawić się z powrotem na przygnębiającą, uciążliwą rzeczywistość. A gdy nadeszła pora na pierwszą od ich powrotu lekcję WF-u, czekała ją kolejna ciężkapróba.
Ponieważ szkoła Miszy nie miała własnej sali gimnastycznej, wynajmowała na okres jesienno-zimowy halę sportową. Oznaczało to więcej przestrzeni, więcej sprzętu i więcej możliwości, co równało się większej ilości dostępnych dyscyplin, jakie można było potrenować podczas lekcji wychowania fizycznego. Po rozgrzewce i paru ćwiczeniach, gwoli szkolnej demokracji głosowano w sprawie wyboru gry. Większością głosów, z których wszystkie należały do najliczniejszej tego dnia grupy, czyli chłopców, wybrano piłkę nożną, za którą ci tak się na wyjeździestęsknili.
Oto rozpoczął się istny targ żywym towarem, zwany eufemistycznie „wyborem zawodników”. Odwrotnie, niż byłoby to w sytuacji prawdziwego handlu ludźmi, młoda ładna blondynka, jaką jest Misza, zostaje ze wstrętem i niechęcią wzięta pod skrzydła jednego z kapitanów jakoostatnia.
Księżniczka szykowała się na ciężkie starcie, choć wcale nie z drużyną przeciwną. Wiedziała od początku, gdzie wyląduje, od zawsze stawiali ją na bramce. Wcześniej jednak, wątpiąc w jej umiejętności, chwalili ją za każdą obronioną piłkę i każdy najmniejszy wysiłek. Teraz miało być inaczej. Zupełnieinaczej.
Wydawało się, że to spisek. Chłopcy z drużyny Miszy starali się jakby trochę mniej, a ci z przeciwnej kopali piłkę jakby agresywniej. Każdy strzał, który uszedł uwadze bramkarki, kosztował ją wysłuchanie kilku obelg i deprawujących okrzyków niezadowolenia, więc starała się bronić za wszelką cenę. Nie było to łatwe, gdy piłki leciały z dużą szybkością, a Misza musiała za każdym razem przełamywać odruchowy lęk, namawiający ją do uchylania się. Walczyła z