Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Olga rujnuje wieczór panieński swojej siostry i omyłkowo zostaje obwołana lesbijką. Na drugi dzień przekonuje się, że to nie ona skupia uwagę wszystkich na ślubie! Tajemniczy Lothar powoduje popłoch w rodzinie pana młodego. Jedni mówią, że jest on biznesmenem, inni, że przestępcą, a może nawet mordercą. W każdym razie Olga sama musi poznać swojego konkurenta i robi to wbrew woli całej rodziny. Tylko… jak ma odkryć prawdę, skoro ON jest Niemcem i nie zna polskiego, a ona ma okropną awersję do niemieckiego?
Czy niezrównanej Oldze, studentce stomatologii, która uwielbia leczyć mleczaki, uda się wyjść obronną ręką ze znajomości z przystojnym Lotharem? Czy straci serce i fantazyjną duszę? Czego dowie się i co odkryje, gdy Lothar wejdzie w jej życie i spróbuje wciągnąć w trójkąt, o jakim jej się nie śniło?
To radosna i bardzo wzruszająca opowieść o szalonej studentce z Wrocławia i mężczyźnie z Frankfurtu, który jest wielką tajemnicą, tak samo jak jego przeszłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright: „Krople czasu” Stado wydawnicze
Copyright: Iwona Feldmann
Autor: Iwona Feldmann
Tytuł: Lothar, jesteś mój!
ISBN 978-83-964941-4-6
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Elżbieta Pawlik
Korekta II: Beata Bal
Konsultacja i tłumaczenie na język niemiecki: Patrycja Szymański
Okładka: Projektownia Justyna Fałek
Skład i korekta techniczna: Marlena Sychowska (mjsychowskadesign.pl)
Opracowanie wersji elektronicznej: Marlena Sychowska (mjsychowskadeign.pl)
Zdjęcie na okładkę: stock.chroma.pl
Wszelkie postacie i wydarzenia opisane w tej książce są fikcyjne. Bohaterowie i wydarzenia zawarte w tej historii są tworem wyobraźni autorki, a jakiekolwiek podobieństwo może być tylko przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawnictwa lub autora.
Wydawca: „Krople czasu” Studio wydawnicze.
Kontakt: [email protected]
www.sklepiwonafeldmann.pl
Dla mojego ukochanego męża,
za wszystkie radości i chwile, w których jest ze mną.
Wieczór panieński mojej siostry był sztywny jak zdechły kot. A przynajmniej taki mi się wydawał, gdy weszłam do klubu i zobaczyłam, co się dzieje. Moja siostra Magda, znając fantazję moją i moich przyjaciółek, powierzyła organizację tego szczególnego wieczoru swoim koleżankom z pracy. Może nawet dobrze się stało, bo gdybym ja organizowała to piekło, w rodzinie wszyscy by gadali, jak bardzo spieprzyłam jej ten wieczór. A tak przynajmniej nie będzie na mnie.
Miałam być tylko świadkiem na jej ślubie, wyglądać pięknie i grzecznie stać przy ołtarzu wraz z druhnami. Do tego właśnie będzie ograniczała się moja jutrzejsza rola.
Trudno dziwić się rodzicom i Madzi, że tak postanowili, gdyż to ja w rodzinie uchodziłam za tę bardziej niezrównoważoną i nieokiełznaną. Cóż, tak przecież było naprawdę. W osiemdziesięciu procentach wypadków z moim udziałem, komentowanych przez moich bliskich, winę ponosił zły los i przypadkowe zbiegi okoliczności, a tylko dwadzieścia procent tego, co robiłam, było świadomie i skrupulatnie przeze mnie wyreżyserowane.
Weszłam więc do wymuskanego klubu, pełnego ekskluzywnych boksów z aksamitnymi siedziskami, aby nie przyklejały się do tyłka, i w najdalszym kącie wypatrzyłam smutne miny imprezowiczek. Moja siostra, blond piękność z wielkimi, niebieskimi oczami, siedziała z czymś dziwnym na głowie, wplecionym w zgrabnie skręcony koczek. Po prawej tkwiły jej koleżanki-sztywniary z pracy, a po prawej nasze dwie kuzynki i jakieś dziewczyny. Chyba Magda chodziła z nimi do ogólniaka.
W drugim boksie siedziały ciotki, które przyjechały na wesele z różnych krańców Polski i prawdopodobnie po raz pierwszy od wieków widziały, jak można się bawić. Zaś w trzecim boksie usadowiła się teściowa mojej siostry, jej kuzynki i ciotki, które przyjechały na jutrzejsze wesele aż z Niemiec – to rodzinka pana młodego. Nie znali ni w ząb słowa po polsku.
Tak szczerze mówiąc, gdyby to na mój wieczór panieński przyszła moja teściowa, też bym miała minę bliską płaczu, tak jak moja siostra. A gdyby ta sama teściowa przyszła na mój wieczór panieński z całą resztą starszych pań i ciotek, pewnie podcięłabym sobie żyły. Chociaż są łatwiejsze sposoby na samobójstwo.
Wiedziałam, że nie na darmo tu przyszłam. Powinnam ratować to towarzystwo i własną siostrę. Cała sala tętniła życiem, ludzie bawili się i wywijali tańce wygibańce, a te sztywniary siedziały!
– Że też mnie Bóg pokarał taką siostrą! – jęknęłam współczująco.
Ale czy tak miał wyglądać ostatni wieczór jej wolności? Przecież Magda była moją jedyną siostrą! Byłam jej coś winna. Przez te wszystkie lata opiekowała się mną, tłumaczyła się za mnie i czasem… wstydziła się za mnie. Musiałam się jej jakoś odwdzięczyć.
Na szczęście zabrałam tu swoją ekipę z akademika, bo wiedziałam, że nie wpiszę się w towarzystwo mojej siostry. Przyszłyśmy we trzy. Tak, trzy rewelacyjne sztuki i wierzcie mi, zdecydowanie wiedziałyśmy, jak rozkręcić każdą balangę. Były z nas zawodowe imprezowiczki i żadne towarzystwo nam się jeszcze nie oparło.
Wypatrzyłyśmy cel i ruszyłyśmy w tamtym kierunku. Po mojej prawej stronie szła Wiola. Rewelacyjna brunetka z ustami Angeliny Jolie i nawiedzona fanka fitnessu. W czarnych spodniach biodrówkach i króciutkim topie prezentowała swój idealnie płaski brzuch i wypracowane pośladki. Nie było faceta, który by się za nią nie obejrzał. Po lewej stronie kroczyła Nina. Miała fantastyczne długie włosy w kolorze wiśni i czarną, krótką sukienkę bez ramiączek. Wyglądała jak milion dolarów. Za to ja, niezrównana Olga, musiałam się wyróżniać. Moje włosy były w kolorze różu Barbie, a na dodatek założyłam na głowę opaskę z długimi uszami króliczka z playboya. Moja czarna sukienka była wąska, wiązana na karku, ale odsłaniała prawie całe ramiona i plecy.
Warto w tym miejscu dodać, że to ja byłam tą najspokojniejszą i najbardziej rozważną z całej trójki. Wszystkie szalałyśmy, ale to ja utrzymywałam nas w pionie i próbowałam zapanować nad naszym chaosem.
Szłyśmy równo, w takt wspaniałej dyskotekowej muzyki, okrążając parkiet pełen tańczących ludzi i rozglądając się uważnie po wszystkich mijanych boksach. Szkoda by było nie uśmiechnąć się i nie pomachać do jakiegoś przystojnego faceta, a takich było tu sporo. Przystojnych, eleganckich, jak i tych zupełnie nijakich.
Zanim dotarłyśmy do celu, już zebrałyśmy kilka przeróżnych ofert i znaczny fanklub obserwatorów. Jak zwykle zresztą.
– Ale będzie jazda! – wtrąciła Wiolka, wypatrzywszy supernapakowanych facetów.
– Ty mi do nich nie uciekaj! – zagroziłam jej. – Najpierw musimy rozruszać wieczorek panieński mojej siostry. Tamtych zostaw na deser.
– Poczekaj chwilę! – zaśmiała się Nina. – Myślę, że w ciągu piętnastu minut połowa tych facetów będzie się z nami bawiła.
– Daj im chociaż pół godziny – oburzyłam się z przewrotnym uśmiechem na ustach.
Przyjaciółka znów się zaśmiała.
– Jak przyjdą za piętnaście minut, ty pijesz karniaki i tańczysz z ciotką z Niemiec, a jak przyjdą za pół godziny, to ja piję te karniaki i ja tańczę.
Skinęłam głową.
– Umowa stoi! – powiedziałam głośno, aby przekrzyczeć muzykę.
Dotarłyśmy wreszcie do mojej siostry. Madzia była cholernie zdziwiona, ale dosłownie po trzech sekundach na jej twarzy pojawił się uśmiech. Poznała mnie dopiero po chwili i skoczyła w moją stronę.
– Rany, Olga! Wyglądasz rewelacyjnie! – krzyknęła, abym ją słyszała. – Co zrobiłaś z włosami?
Przybliżyłam usta do jej ucha i wykrzyczałam:
– To peruka!
Madzia zachichotała i od razu przywitała się z moimi przyjaciółkami. Znały się doskonale. Potem zabrała nas, byśmy mogły powiedzieć „dobry wieczór” naszym ciotkom, a na końcu poznała nas z drugą częścią swojej rodziny, tą niemieckojęzyczną. Oczywiście wszystkie preferowałyśmy angielski i zdecydowanie udawałyśmy, że nie znamy niemieckiego. Kto by lubił taki język?! Żadna z nas go nie trawiła, bo kojarzył nam się z naszym wykładowcą, panem Byczkiem. Nie, zdecydowanie podaruję sobie jego opis, bo to całkowita porażka. Wystarczy, że muszę uśmiechać się do starszych pań, a na trzeźwo nie bardzo mi to wychodzi.
Nie minęło nawet dziesięć minut, a Wiolka zakręciła się tak, że już miałyśmy darmowe drinki od barmana zakochanego w jej tyłku. Oczywiście ta wariatka stanęła między naszymi trzema boksami i zakrzyknęła:
– Moje drogie panie! Zdrowie panny młodej! – I oczywiście musiała tak krzyczeć w chwili, gdy jeden kawałek się kończył, a drugi jeszcze na dobre się nie zaczął.
Znaczna część sali podchwyciła jej słowa wykrzyczane po polsku, a potem zaraz po niemiecku i od razu, wśród gwizdów i radości, piliśmy już pierwszy toast, a zaraz za nim drugi.
Zanim się obejrzałam, już miałyśmy towarzystwo i panowie ciągnęli nas na parkiet. Nie miałam na co czekać! Pora zacząć tańce.
– Olga! – zawołała do mnie Nina, tonąc w ramionach jakiegoś przystojniaka. – Ty pijesz i tańczysz. Przegrałaś!
Zaśmiałam się. Jak zwykle Nina miała rację. Po piętnastu minutach miałyśmy z kim imprezować i od razu wciągnęłyśmy do zabawy inne stoliki i skostniały układ towarzyski mojej siostry. No, może z wyjątkiem jej teściowej i dwóch opornych ciotek, ale i tak było dobrze. Przecież teściowa była tu, aby pilnować przyszłej synowej i bacznie ją obserwować, a ciotki pewnie mają nadciśnienie i dlatego z nami nie tańczą. Jednak gdy wrócą do swoich domów za Odrą i Nysą Łużycką, będą miały co wspominać na spotkaniach emerytów.
Za to ja, gwiazda wieczoru, wraz ze swoimi koleżankami, siostrą i innymi sztywniarami, bawiłyśmy się rewelacyjnie. Taniec, alkohol i mężczyźni. Wszystko było idealne. Zabawa rozkręciła się w najlepsze, a my nie umiałyśmy odgonić się od facetów i stawianych nam drinków.
Dobrze, że o północy w klubie był pokaz taneczny dwóch par sportowych. Byli rewelacyjni, kreśląc na parkiecie niesamowite kroki i figury. Jednak taniec na rurze był gwoździem dzisiejszego programu. Zbulwersował trochę nasze starsze koleżanki od kieliszka, ale po pokazie Nina zrobiła po stolikach rundkę z kolejeczką i już było dobrze. W żaden sposób nie byłybyśmy sobą, gdyby moja ekipa nie odstawiła na parkiecie erotycznych tańców, prawie takich, jakie robiła wcześniej pani na rurze. Kobiety lubią tak tańczyć, a mężczyźni lubią patrzeć, jak ocieramy się o siebie w rytm muzyki.
Ciotki po prostu gromiły nas wzrokiem. Ups! Znowu wpadka!
Niczym się nie przejmowałam. Najważniejsze, że się dobrze bawiłyśmy, a w oczach mojej siostry pojawiła się radość. Przytuliła się do mnie i powiedziała:
– Kocham cię, Olga. – Pociągnęła nosem i z serwetnika wyciągnęła chusteczkę.
– Ja też cię kocham – odpowiedziałam. – Tylko mi tu nie rycz, bo makijaż ci spłynie.
– Nie wiem, jakbym przeżyła ten wieczór, gdyby nie ty – ciągnęła dalej Madzia. – Jeszcze tylko jutro to przeklęte wesele i będzie po bólu. Tylko mi się nie spij! – zagroziła mi. – Musisz tam być, bo inaczej oszaleję. Obiecaj.
Zaśmiałam się serdecznie.
– Oczywiście, że cię nie zostawię – zapewniłam siostrę. – Możesz na mnie liczyć.
Powiedzmy, że Madzia miała fajnego faceta. Nie wiem, co dokładnie robił Martin, ale był jakimś dyrektorem w jednej z międzynarodowych firm, która miała filię we Wrocławiu. Przystojny, bogaty, obyty w świecie, ale znał tylko parę polskich słów, więc zupełnie się z nim nie dogadywałam. Powiem więcej, nie przepadałam za nim.
Jego matka i reszta rodziny siedzieli przy stoliku obok, ale na szczęście to nie z nimi Madzia jutro brała ślub. Gdyby tak było, nigdy bym do tego nie dopuściła.
Ja oczywiście musiałam wypić w końcu swoje karniaki i zatańczyć z niemiecką ciotką. Do tego tańca nie wystarczyło mi zwykłej odwagi, potrzebowałam wsparcia tej płynnej.
Usiadłyśmy przy barze, otoczył mnie wianuszek imprezowiczów, a barman postawił na stole niebieskie szoty. Już byłam nieźle wstawiona, ale niebieski alkohol nęcił moje oczy. Przecież po czymś takim nikomu nic się nie stanie.
Wystartowałam i jeden po drugim, wśród wrzawy odliczających głosów, wypiłam po kolei pięć kieliszeczków. Spojrzałam w błyszczące radością źrenice mojej siostry, ucałowałam ją i ruszyłam do stolika niemieckiej teściowej i jej, jak się okazało, dwóch sióstr.
Mieszaniną pijackiej odwagi i polsko-niemiecko-angielskim miksem słów narzucałam się tak długo, że w końcu Berta, teściowa mojej siostry, powiedziała:
– Alda, tanze mit ihr, sonst lässt sie dich nicht in Ruhe.1
Bla, bla, bla. Alda, zatańcz z nią, bo się nie odczepi. Tyle jeszcze zrozumiałam. Nie byłam aż tak pijana i niedouczona. Zabrałam moją nową koleżankę, Aldę, i ruszyłyśmy na parkiet. Ale było fajnie! Świetnie bawiłyśmy się wśród naszej ekipy, a ja z okrąglutką, niewysoką Aldą odstawiłyśmy minierotic tanzen. Śmiałyśmy się i cieszyłyśmy się chwilą. Szalałam i kręciłam się, a Alda raźnie podrygiwała, jak na swoje… sześćdziesiąt parę lat.
Sama nie wiem kiedy zawirowało mi w głowie i w jednym momencie prawie bym runęła na podłogę, gdyby nie krągłe plecy Aldy. Wsparłam się na nich, ale moje palce zjechały po śliskim materiale na jej łopatki. Czułam, że lecę i próbowałam uchwycić się materiału jej sukienki, aby się nie przewrócić. Wtedy zobaczyłam, jak pęka zamek trzymający na miejscu kreację mojej niemieckiej partnerki! Tylko nie to! – krzyknęłam w duchu.
Było już jednak za późno. Upadłam na parkiet, zdzierając z niej sukienkę, a Alda została na parkiecie wśród tłumu ludzi w samej półprzezroczystej halce. Jej białe majtki i bustenhalter2 świeciły w ultrafioletowych lampach dyskoteki.
Podniosłam głowę i zobaczyłam entuzjastyczną wrzawę tłumu, potem przerażone, pełne łez oczy mojej siostry Magdy oraz usłyszałam krzyk jej teściowej, Berty, która podbiegła i pomagała Aldzie wciągnąć na siebie sukienkę.
– Du widerliche Lesbe!3 – powiedziała do mnie i zniknęła z klubu ze swoją rodziną i moją siostrą.
Czy ona właśnie nazwała mnie lesbijką? I to obrzydliwą?!
Tyle właśnie pamiętałam, a jutro miałam spotkać się z nimi na ślubie.
Ostrów Tumski, zabytkowa część Wrocławia, był piękny o tej porze roku. W zasadzie nie tylko o tej porze. Nawet teraz, gdy byłam na potężnym kacu, a stukot moich szpilek drażnił mi uszy, doceniałam uroki tego zakątka. Lipcowe słońce cudownie oświetlało budynki, a czerwień cegieł, z których wzniesiono budynki i katedrę, była głęboka i przyjemnie kojąca.
Lubiłam tu przychodzić. W upale sobotniego popołudnia wystawiałam twarz do słońca i cieszyłam się z każdego podmuchu rześkiej bryzy znad rzeki.
Mieszkałam i studiowałam we Wrocławiu. Chciałam być dentystką, ale ostatnio mi odbiło i bez przerwy myślałam o dziecięcej chirurgii szczękowej. Na razie jednak miałam na głowie wakacje i ślub własnej siostry.
Na swoje nieszczęście doskonale pamiętałam wszystko, co wydarzyło się wczoraj w klubie i gdy tylko o tym wspominałam, głowa bolała mnie jeszcze bardziej. Narozrabiałam, a dzisiaj będę musiała spojrzeć tym ludziom w oczy.
Moja matka wykonała do mnie z rana z dziesięć telefonów z tysiącem pretensji i pytaniem, jak mogłam im coś takiego zrobić. Wydzwaniała do mnie w chwili, gdy naprawdę potrzebowałam wypoczynku i snu, a ona truła i truła bez końca. Dlatego teraz, podchodząc pod katedrę Jana Chrzciciela, gdzie moja siostra miała wziąć ślub, nie czułam się zbyt dobrze. Swój nie za ciekawy wygląd maskowałam dużymi okularami z różowymi szkłami. Tak naprawdę byłam blondynką, a wczoraj założyłam tę wystrzałową różową perukę na znak protestu… przeciwko kolorowi sukienek dla druhen, które wybrała… powiedzmy, że moja siostra. Nie będę tu przecież wspominać, że za namową swojej teściowej, Berty. Suknie były długie, zwiewne, a na dodatek ja oraz każda inna kobieta wyglądałyśmy w nich jak w workach. Albo ktoś nie miał gustu, albo chciał nas oszpecić. Podejrzewałam jedno i drugie.
Nie spodziewałam się tylko tego, że moje cudowne współlokatorki przerobią sukienkę po swojemu. Nina miała taki zmysł, że cokolwiek chwyciła w swoje ręce, w jednej chwili potrafiła to przerobić w coś olśniewającego. Dlatego teraz, zamiast iść na ten ślub w różowym worku, szłam po Ostrowie Tumskim w sukni sięgającej mi zaledwie do połowy uda i sterczącej na boki jak beza. Śmiało mogłabym w tym ciuchu tańczyć Jezioro łabędzie. Nina wykorzystała każdy skrawek z obciętej długości, aby nadać sukience objętości. Dziewczyny dopasowały bardziej gorset i na gorącym kleju poprzyklejały do dekoltu błyszczące klejnociki.
Poradziłyśmy sobie z moim makijażem i tylko z włosami było trudno zrobić cokolwiek. Musiałam je umyć, bo po ściągnięciu peruki wyglądały koszmarnie. Puszyły się więc teraz okropnie i nawet prostownica nie do końca potrafiła je ujarzmić.
Moje wspaniałe współlokatorki wymyśliły, abym założyła na głowę wczorajszą opaskę z uszkami króliczka playboya, tylko odwróciły ją tak, aby uszka były od spodu i się nie podnosiły. Tworzyły delikatne, subtelne pasma w moich falujących włosach. Dodatkowo przykleiły do opaski gorącym klejem kwiatki, które wyrwały z mojego bukieciku druhny. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam rewelacyjnie. Dokładnie tak, aby moja matka i ojciec dostali zawału, a siostra się popłakała. W tym przebraniu czułam się lepiej niż w tym worku. Idąc teraz do kościoła, czułam na sobie wzrok mijających mnie ludzi i słyszałam zagadywanie płci przeciwnej.
Przed wejściem do katedry tłoczyło się sporo ludzi. Większość z nich to turyści, chcący zobaczyć przepiękne wnętrze kościoła, jego ołtarz i witraże. Inni to gapie czekający na ślub. Wiele osób zatrzymywało się w tym miejscu, chcąc zobaczyć przyjazd państwa młodych i olśniewającą białą suknię oblubienicy. Ale ja po sukni mojej siostry nie spodziewałam się niczego ciekawego. Dlaczego? Pewnie się domyślacie. Wybierała ją ze swoją teściową!
Przeciskając się w tłumie, podeszłam bliżej, aby wejść do środka. Przekroczyłam próg i stanęłam z boku. Pierwsza część głównej nawy była ogólnodostępna, a druga została oddzielona i właśnie tam znajdowała się moja rodzina. Obserwowałam ich przez dłuższą chwilę, jak się witają, jak ważni się czują i jak pięknie wyglądają. Uściski, całusy i uśmiechy. Wszystko wystudiowane i wyreżyserowane, jakby każdy chciał się pokazać z najlepszej strony. Wielojęzyczna, międzynarodowa śmietanka towarzyska w eleganckich ubraniach.
Spojrzałam na siebie. Chyba tam nie pasowałam. Postanowiłam zaczekać tu, na końcu, i nie pokazywać się im. Gdyby matka zobaczyła mnie już teraz, pewnie kazałaby mi lecieć się przebrać i tym sposobem przegapiłabym ślub siostry.
Jednego byłam pewna – Magda by mi tego nigdy nie wybaczyła. Jeszcze wczoraj przypominała mi, że choćby się paliło i waliło, muszę tu dzisiaj być i ją wspierać. Patrzyłam, jak goście wchodzą do ławek, jak zajmują swoje miejsca i dopiero w chwili, gdy nastała cisza, a pod drzwi kościoła podjechał wielki czarny samochód, postanowiłam się ruszyć i zająć swoje miejsce przy ołtarzu obok trzech innych dziewcząt. Wyszłam z ukrycia i dumnie przeszłam środkiem głównej nawy. W panującej tu ciszy stukot moich szpilek był doskonale słyszalny. Zauważyłam mojego przyszłego niemieckiego szwagra. Czekał już ze swoją świtą na pojawienie się mojej siostry. Usłyszawszy, jak nadchodzę, odwrócił się zaciekawiony i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. W ślad za jego spojrzeniem podążyli kolejni goście i ławka po ławce odwracali się w moją stronę. Z trudem przełknęłam ślinę. Czyżbym przesadziła? Spojrzałam na rodziców. Oni też właśnie się odwracali. Ojej! Czyżbym znowu narozrabiała?
Z wrażenia wypadł mi z rąk mój mały bukiecik druhny. Schyliłam się po niego szybko, ale zaraz się wyprostowałam. Miałam przecież cholernie krótką sukienkę. Nie chciałam, aby uczestnicy wesela poczuli się zgorszeni widokiem moich majtek. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że wszyscy patrzą na mnie zszokowani! Nie! Nie na mnie, a gdzieś za mną! Odwróciłam się i zrozumiałam, że wbijają wzrok w mężczyznę, który znajdował się w pewnej odległości ode mnie.
Przystojniak w garniturze stał z rękami w kieszeniach spodni i przyglądał się… chyba otoczeniu, bo przecież nie mnie i moim nogom. Spojrzałam w jego oczy. Cholera, tak myślałam, chodziło mu o moje nogi! Muszę przyznać, że był niezły. Kim był? Nie miałam pojęcia i szybko uciekłam na swoje miejsce. Niech wszyscy patrzą na niego. Uff! Teraz powinnam grzecznie czekać na przybycie mojej siostry. Tylko że cholernie mnie korciło, aby jednak spojrzeć i odszukać tego faceta.
Podniosłam wzrok i, mój Boże, szedł środkiem nawy na sam przód, do nas, i z zadowoleniem wszedł do ławki, gdzie siedzieli teściowie mojej siostry, Berta i Arthur. Powiedział coś do kobiety, ucałował ją w policzek i przywitał się z Arthurem. Teściowa ewidentnie zasłabła, osuwając się na ramię męża.
Nie dało się ukryć, że facet jest przystojny i niesamowicie elegancki, ale żeby robić na Bercie aż takie wrażenie? Cóż, nie mnie o tym dywagować. Przystojniak jednak na tym nie poprzestał. Spojrzał na mojego przyszłego szwagra, skinął mu na przywitanie głową, a potem utkwił swoje niebieskie oczy we mnie. We mnie?
Uśmiechnął się rozbawiony. W tym momencie prawie padłam z wrażenia. Tak cudownego uśmiechu jeszcze nie widziałam. Mówię to ja, przyszła dentystka, zawodowiec i… kobieta! Przystojniak potarł z zakłopotaniem policzki dłonią i pokazał mi ukradkiem dwa palce, jakby znak V, a potem wskazał skrycie na moją głowę.
Zmrużyłam z zaciekawienia oczy. O co mu chodziło? I wtedy mnie olśniło! O rany! Panikując, pomyślałam od razu o uszkach i sięgnęłam ręką, aby dotknąć mojej opaski. Uszka króliczka playboya stały w pionie w najlepsze! Na szczęście może nie były tak wysokie jak wczoraj, ale skubane stały! Przecież matka mnie zabije! Szybko je zgięłam i przyklepałam na włosach. Musiały się wyprostować, gdy się schyliłam po bukiecik, i oby już więcej nie próbowały się podnosić.
Z wrażenia i zakłopotania zrobiło mi się cholernie gorąco. Spojrzałam na przystojniaka, aby mu podziękować. Stał tam poważny, z grobową miną i musiałam przyznać, nikt nie miał tak posępnego oblicza na tym ślubie jak on. Może jeszcze jego matka i ojciec oraz mój szwagier, Martin. Coś tu zdecydowanie było nie tak! Musiałam się dowiedzieć, o co chodziło. Będę drążyła ten temat choćby do śmierci, bo facet był dla wszystkich większą sensacją przez samo pojawienie się na tym ślubie niż moje sterczące różowe uszka króliczka. Takiej konkurencji nie mogłam tolerować!
Lothar
Zamknąłem laptopa i spojrzałem przez okno. Było bardzo wczesne sobotnie przedpołudnie, a ja właśnie wychodziłem z pracy i zaczynałem weekend. Lato. Przez moment pomyślałem, że mógłbym jechać na wakacje. Wyrwać się z tego zamkniętego koła ciągłych zdarzeń i powtarzających się czynności. Mógłbym rozejrzeć się po świecie, poczuć ciepłe promienie słońca na twarzy i pospacerować bez celu. Wakacje jednak kojarzyły mi się z niebezpieczeństwem, które czyha na człowieka na każdym kroku. Tu, w moim biurze, z pięknym widokiem na Frankfurt i płynący spokojnie Men, pośród bezpiecznych procedur, czułem się najlepiej. Wiedziałem, że zostanę w swoim świecie pełnym planów, poukładanych tabelek i ciągłych, pełnych werwy i pośpiechu, decyzji. Uwielbiałem to i czułem się pośród swoich spraw jak ryba w wodzie. Byłem stworzony do tego świata i do wydzierania intratnych kontraktów. Wakacje zatem zdecydowanie odpadały.
Istniała jeszcze jedna możliwość na spędzenie weekendu. Mniej przyjemna, ale równie atrakcyjna. Uśmiechnąłem się do tych myśli i wyciągnąłem z szuflady biurka dwie koperty. Jedna była podłużna z satynowym połyskiem i zaadresowana na moje nazwisko, a druga odrobinę ciemniejsza z wykaligrafowanym napisem: Para młoda – Magdalena Liszka i Martin Vogel.
Otworzyłem pierwszą kopertę i wyciągnąłem z niej zaproszenie na wesele. Przez cały czas zastanawiałem się, czy to pomyłka, czy faktycznie Martin mi je wysłał. Przecież nie zamierzaliśmy się już nigdy spotykać. Wyjechał tam, do Polski, a ja poprzysiągłem sobie, że nigdy nie pojadę tam, gdzie był Martin. Może po prostu chciał być uprzejmy i tylko zawiadamiał mnie o tym wydarzeniu? On jednak nigdy nie był uprzejmy. Nie wobec mnie.
Obejrzałem wszystko dokładnie i stwierdziłem po raz setny, że to było zaproszenie, a nie zawiadomienie.
Wiem, że moja sekretarka załatwiła za mnie wszystko, abym tylko pojechał na ten ślub. Uważała, że właśnie tak powinienem postąpić, a ja nadal nie byłem pewien, czy lecieć. Po co miałbym ich oglądać? Przecież zrobiłem wszystko, aby się od nich odciąć.
Susane kupiła mi jednak bilet, prezent i kartkę. Odebrała z pralni moje rzeczy, abym pokazał się tam w najlepszych ciuchach, i załatwiła mi we Wrocławiu hotel oraz samochód z kierowcą. Ja miałem tylko się spakować i wziąć udział w tej imprezie.
W drugiej kopercie była własnoręcznie wykonana karta z życzeniami dla nowożeńców. Cała Susane. Dbała o mnie jak o własne dziecko i zdecydowanie wyrażała swoje zdanie. Od lat ze mną pracowała i byłem jej za to wdzięczny, ale jechać tam i oglądać tych wszystkich ludzi… to dla mnie jak rozdrapywanie ran, które może się zrosły, ale nadal gdzieś pod spodem bolały i pulsowały.
A może właśnie tego mi trzeba? Konfrontacji?
Może powinienem ich odwiedzić i zapytać: dlaczego tak się stało, że ja poniosłem stratę, a oni udawali, że to ich bardziej boli niż mnie?
Zebrałem z biurka swoje rzeczy i pojechałem do domu. Nie potrzebowałem tego spotkania i ich spojrzeń. A mimo to pół godziny później, wchodząc do swojego domu, zrozumiałem, że osiem lat izolacji od tych ludzi to wystarczająco dużo czasu. Powinni znowu pocierpieć. Chciałem tego.
Wyciągnąłem z garderoby walizkę, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wszystko to, co przygotowała mi Susane, i pojechałem na lotnisko. Powinienem zdążyć na samolot i za jakieś półtorej godziny wylądować we Wrocławiu. Poprosiłem jeszcze moją asystentkę, aby samochód z kierowcą czekał na mnie na lotnisku. Wiedziałem, że będę na styk albo odrobinę się spóźnię, ale będę tam. Do wszystkich diabłów, będę na tym cholernym ślubie i miny im zrzedną! To będzie najwspanialszy prezent, jaki sobie zrobię!
Po raz pierwszy od ośmiu lat zobaczę ludzi, o których przez ten cały czas chciałem zapomnieć albo ich po prostu zniszczyć. Odpuściłem im i żyli sobie gdzieś spokojnie, aż do dzisiaj. Teraz zrobię im niespodziankę.
Jakieś dwie i pół godziny później czarny mercedes z kierowcą podwiózł mnie pod kościół, gdzie podobno miał odbyć się ślub. Wysiadłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że ludzie tłoczący się w wielkich drzwiach świątyni spoglądali na mnie jakoś dziwnie. Patrzyli to na mnie, to na samochód, to znów na mnie i zaglądali do środka. Nie miałem pojęcia, o co im chodziło. Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Ruszyłem do wejścia, a oni po kolei się przede mną rozstępowali, jakbym był… Cholera, czy oni myśleli, że ja jestem panem młodym i że wchodzę do kościoła, aby tam czekać na swoją oblubienicę? Zabawne.
Przestąpiłem więc próg, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami dziesiątek par oczu. Nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka. Nie spodziewałem się jednak, że w tym pobożnym miejscu czeka na mnie taki widok!
Zobaczyłem wspaniałe, nieskończenie długie nogi i miejsce, gdzie na tych nogach kończą się koronkową podwiązką jedwabne pończochy. To niesamowite, ale ogarnął mnie zachwyt. Patrzyłem, jak kobieta podnosi z podłogi bukiecik kwiatów, który najwidoczniej jej upadł. Wyprostowała się, a jej sukienka zakryła fantastyczne miejsce, które nieznajoma tak atrakcyjnie wyeksponowała przed chwilą. Pomyślałem sobie, że jeżeli jest tak ładna, jak jej nogi, to czy chce, czy nie, spędzi ze mną tę noc. Odwróciła się i już wiedziałem, że będzie ciekawie.
Blond włosy, ciemne oczy i te… Zdziwiłem się, widząc w jej włosach sterczące różowe uszka króliczka! Od razu sobie wyobraziłem, jak w samej bieliźnie lub bez niej wchodzi do sypialni, a te uszka chwieją się raz w prawo, a raz w lewo, gdy tak sunie w moją stronę. Wtedy zauważyłem, że pół kościoła na mnie patrzy. O tak! Niespodzianka! – pomyślałem sobie i z zadowoleniem zacząłem wyławiać z tłumu znajome spojrzenia. W końcu znalazłem swój cel i ruszyłem środkiem kościoła do ławki. Wcisnąłem się do niej i pozdrowiłem kobietę siedzącą obok mnie.
– Cześć, mamo – powiedziałem i ucałowałem ją w oba policzki. – Widzę, że cieszysz się na mój widok.
Ciekawe – zemdlała, czy tylko udawała?
Cokolwiek zrobi i tak przede mną nie ucieknie.
Spojrzałem na mojego brata. Zauważyłem, jak krew się w nim spieniła ze złości. Któregoś dnia po prostu wyjechał do Polski. Uciekł przede mną, bo wiedział, że nigdy się tu nie zjawię. Te rejony nie były dla mnie na tyle atrakcyjne, aby się tak daleko fatygować. A jednak tu byłem i wiedziałem, że czekała nas bardzo ciekawa rozmowa.
Ślub i całe wyjście z kościoła było piękne, a nawet powiedziałabym, że bajeczne. Muzyka, para młoda, przysięga małżeńska i klimat miejsca. Nawet ja, niezrównana Olga, wzruszyłam się i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ciekawskie spojrzenia nieznajomego. Był może trochę zbyt poważny, ale nawet w tej powadze wyglądał doskonale.
Wyszliśmy z kościoła w rytmie walca weselnego i stanęliśmy z boku w cieniu, bo panował niemiłosierny upał. Martin i Magda zaczęli przyjmować życzenia, a ja stałam o pół kroku za panną młodą i odbierałam kwiaty oraz prezenty, aby przekazać je dalej, w kolejne ręce. Cały czas kontrolowałam, gdzie jest obiekt, którym się interesowałam. Zbliżał się, był tuż tuż za teściami siostry. Starałam się obserwować go ukradkiem. Podszedł do Martina i widziałam, jak z wahaniem podali sobie dłonie. O żadnych serdecznościach nie było nawet mowy!
Mówili po niemiecku. Skąpe pojedyncze słowa, przymrużone oczy i niestety niewiele więcej dane było mi zakodować. Potem nieznajomy wyciągnął z bocznej kieszeni marynarki kopertę i podał ją Martinowi. Zdecydowany ruch głowy szwagra powiedział mi, że mężczyzna nie chciał przyjąć prezentu.
– Zostawię twojej żonie – powiedział przystojniak.
Tyle dosłyszałam.
Starałam się coś zobaczyć poprzez ludzi, którzy składali życzenia siostrze, i poprzez stosy kwiatów, którymi machali mi przed oczami.
Martin złamał się i przyjął prezent. Dopiero wtedy mężczyzna odwrócił się i postąpił krok w kierunku Madzi. Spojrzeliśmy na siebie. Na chwilę, na ułamek sekundy! Głośno przełknęłam ślinę. Musiałam przyznać, że robił cholerne wrażenie z tak bliska. Już wcześniej mi się spodobał, a teraz tylko utwierdziłam się w tym, że był niesamowity. Od razu spuściłam wzrok i zajęłam się swoimi sprawami. To znaczy udawałam, że się nimi zajmuję. Wtedy usłyszałam w pełnym brzmieniu jego głos.
– Dzień dobry, Magdo – powiedział spokojnie po niemiecku tak męskim i głębokim tonem, że myślałam, iż z wrażenia od razu popuszczę. A przecież nie lubię brzmienia tego języka!
Podniosłam na niego wzrok i aż mnie zatkało. Z mojej piersi wydobyło się ciche westchnienie. Dobrze, że w tym zamieszaniu nikt tego nie słyszał.
Spojrzałam na siostrę, ona chyba też była zaskoczona. Obie wpatrywałyśmy się w niego, w jego twarz z ostro zaznaczonymi kośćmi policzkowymi i mocną szczęką. Miał jasne włosy i przy ciemnych, prostych brwiach i czarnych rzęsach jego niebieskie oczy sprawiały wrażenie, jakby świeciły. Nawet teraz, gdy był poważny, wyglądał pięknie, a gdy zerknęłam na jego usta, od razu zrobiło mi się gorąco. Były pełne i tak apetyczne, że z wrażenia rozchyliłam swoje.
Nawet gdy się nie uśmiechał, jego wygląd wprost powalał.
– Jestem Lothar Voigt, młodszy brat Martina – przedstawił się mężczyzna.
– O! – powiedziała moja siostra.
– O! – wyrwało się z moich ust.
Lothar na ułamek sekundy spojrzał na mnie i wrócił zaraz wzrokiem do mojej siostry.
– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia – oznajmił i ucałował ją w oba policzki.
Potem odwrócił się, aby odejść i w tym momencie zauważyłam, jak omiótł mnie krótkim spojrzeniem, po czym przeszedł tak blisko, jakby chciał mnie podeptać. Praktycznie otarł się o moje ramię i zniknął gdzieś za plecami, zostawiając po sobie subtelny męski zapach.
– Mój Boże! – zawołała moja siostra.
– Mój Boże! – powtórzyłam za nią.
– Nie myślałam, że przyjedzie – wtrąciła spanikowana Madzia.
– Nie myślałam, że tacy istnieją – odparłam, odbierając kolejne weselne prezenty.
Lothar gdzieś zniknął, może dołączył do swojej rodziny. Nie mogłam go obserwować, ale miałam dziwne wrażenie, że teraz to on obserwuje mnie. Mogłabym się odwrócić i sprawdzić, gdzie był, przy okazji przekazywania kolejnych prezentów, ale bałam się, by nie poczytał sobie tego spojrzenia za zbytnie zainteresowanie jego osobą. Tylko czy faktycznie byłabym wścibska i ciekawska, skoro połowa gości weselnych patrzyła na niego dziwnie i z trwogą, a druga połowa, ta polska, zachwycała się nim, tak jak ja i Madzia?
Na szczęście cały ten teatr skończył się po jakimś czasie i wszyscy goście, czy to samochodami, czy też pieszo, udali się do Hotelu Jana Pawła II na salę weselną.
Wsiedliśmy do białej, wymuskanej limuzyny i wtedy dopiero przeżyłam wstrząs.
– Martinie – zapytała moja siostra – czy Lothar Voigt to faktycznie twój brat?
– Skąd o tym wiesz?! – zdenerwował się szwagier i zszokowany spojrzał na nią.
– Powiedział mi przed chwilą.
– Tak ci powiedział?
– Tak, przedstawił się i powiedział, kim jest. Olga może potwierdzić, była przy tym.
– Cholera, jak dopadnę tego, kto go zaprosił…
– Martin! – zdenerwowała się Madzia. – Czy tak trudno przyznać się do swojego brata?
– Tak.
Zapanowała cisza, szum silnika samochodu był teraz najgłośniejszym dźwiękiem. Siedziałam naprzeciw Martina i Madzi z uniesionymi wysoko brwiami i z wrażenia prawie nie oddychałam.
Martin Vogel, wymuskany, idealny dyrektor generalny wielkiego niemieckiego koncernu miał rodzinne tajemnice, do których nie chciał się przyznać? Jak mówili moi rodzice, był bez skazy, a ja powinnam iść za przykładem siostry i znaleźć sobie takiego wspaniałego męża.
– Madziu, nie męcz mnie pytaniami na temat Lothara – odezwał się jakby załamany Martin. – Przetrwajmy jakoś to wesele i zapomnijmy o nim.
– Dlaczego? To twoja rodzina.
– To przestępca! – Martin zirytował się i warknął na Madzię.
Na szczęście droga była niesamowicie krótka i limuzyna przystanęła. Każde z nas, zmieszane i zakłopotane, nie wiedziało, jak na siebie patrzeć. Ja pierwsza chwyciłam za klamkę, wysiadłam z wielką ulgą z tego bałaganu i poczekałam na nich na zewnątrz. Przed nami była pierwsza część imprezy weselnej.
Hotel nie był duży, nie zadowalał mnie wybór siostry, ale gdy tu weszłam, po prostu oniemiałam. To nie ta sama sala! Wszędzie dookoła porozmieszczano mnóstwo pięknych ozdób i ustawiono niezliczone ilości kwiatów w biało-różowych kolorach. Były idealnie dopasowane do mojej sukienki. Na dodatek te kryształowe żyrandole, które po prostu mnie powalały. O rany, jak mi się tu dzisiaj podobało!
Nowożeńców przywitano tradycyjnie chlebem i solą, a potem moja droga siostra oraz szwagier roztrzaskali na szczęście kieliszki i zabrali się za sprzątanie.
W tym miejscu muszę wspomnieć, że siostrzyczka wyglądała przepięknie. Jak prawdziwa wyśniona panna młoda. Przyznała mi się po cichu, że trochę okłamała swoją teściową przy wyborze sukienki. Powiedziała jej, że sprzedawca źle zapisał model sukni i już się nie dało tego odkręcić, bo na uszycie nowej było zbyt mało czasu. Cieszyłam się, że tak dobrze wybrnęła z tej sytuacji. Musiałam przyznać, że dziewczyna radziła sobie doskonale.
Po powitaniu pary młodej i tych wszystkich wstępach i przyśpiewkach, goście ruszyli do swoich stolików, a Madzia dała mi znak ruchem głowy, abym poszła z nią do toalety. Ach! Miałyśmy coś do obgadania. Coś, czyli Lothara albo Martina. Zobaczymy, co wymyśliła moja siostra.
Wpadłam do toalety w chwili, gdy Magda przetrząsała kabinę po kabinie i sprawdzała, czy ktoś jeszcze jest w łazience. Potem zdyszana oparła się o ścianę i powiedziała:
– Spierdoliłam sobie wesele!
– Popsułam sobie wesele – poprawiłam ją spokojnie.
Do mnie pasuje takie wyrażanie się, ale nie do niej! Tej idealnej Madzi-świętoszce nie przysługuje prawo używania moich pikantnych słów.
– Kurwa, po co mi to było! – wyjęczała i zsunęła się po ścianie.
Podbiegłam do niej odruchowo i pociągnęłam ją do góry.
– Cholera, zniszczysz sukienkę! Wstawaj! – dyrygowałam siostrą.
Potem podleciałam do drzwi, uchyliłam je i wyjrzałam na zewnątrz, by sprawdzić, czy ktoś nie nadciąga lub się za nimi nie czai. Nikogo nie było.
Zamknęłam drzwi i podbiegłam do Madzi.
– Gadaj, co przeskrobałaś.
Magda pokręciła głową i zmarszczyła nos.
– Cholera, podsłuchałam kiedyś rozmowę Martina z jego sekretarką – zaczęła. – Pytała, na jakie dane wysłać korespondencję do jego brata. Na adres domowy, czy do biura? Byłam w szoku. Nic przecież nie wiedziałam o żadnym bracie, a tu… – jęknęła znowu. – Jego sekretarka wiedziała i nawet znała jego adres, a mnie nic nigdy nie powiedział! Widziałam, gdzie Ada chowa papiery i następnym razem, gdy jej nie było w sekretariacie, wykradłam ten adres i chciałam zrobić Martinowi niespodziankę…
Ukryła twarz w dłoniach. Znowu musiałam zrobić z nią porządek, aby nie rozmazała makijażu i siłą oderwałam jej ręce od twarzy, po czym spojrzałam jej w oczy.
– Magda, powiedz mi, co zrobiłaś?
– Jak to co? – zdziwiła się jak niewinne, bezradne dziecko. – Wysłałam do Lothara zaproszenie na nasz ślub.
– To twoja sprawka?!
– Taaak… – wyjęczała i załamała się. Wariatka.
– Magda, posłuchaj. Przecież nikt o tym nie wie.
– Martin się domyśli.
– To pójdziesz w zaparte. Nie zrobiłaś tego i koniec. Nie masz pojęcia, o czym mowa i niech się wali! Facetom nie można ufać i nie można przyznawać się do takich błędów, bo do końca życia będą ci to wypominali. Słuchasz mnie? – Potrząsnęłam nią.
– Tak, ale Lothar pewnie się domyśli…
– Lothar nic nie powie.
– Jak go poproszę, aby nic nie mówił, to będzie miał na mnie haka. To przestępca, pamiętasz? Pewnie wykorzysta ten fakt.
W tym momencie drzwi do toalety zostały otwarte z rozmachem i w progu stanęła moja, poprawa, nasza osobista matka.
Chyba dostanę nerwicy – pomyślałam, gdy zobaczyłam ją w zasięgu mojego wzroku. Dobrze, że gorset był idealnie dopasowany, bo moje serce ze strachu by przed nią uciekło.
– O, rusałka i króliczek playboya. – Zaśmiała się sarkastycznie na nasz widok i nagle spoważniała. – Czy wyście oszalały?! Nie dosyć, że muszę wysłuchiwać narzekań Berty, jak to obie zlekceważyłyście jej porady modowe i każda przyszła na wesele w innej sukience, niż ona wybrała, to nagle dowiaduję się, że mam w domu lesbijkę!
– Bla, bla, bla! – usłyszałam za swoim uchem Magdę i parsknęłam śmiechem.
– Magda! – upomniała ją matka. – Jak możesz tak się zachowywać?
– A co? Tylko Olga tak może? Ty tu o Bercie, a ja się wysikać nie mogę.
– Masz chory pęcherz? – zaniepokoiła się matka i podeszła do nas.
– Nie, za wielką kieckę – stwierdziła i ruszyła do kabiny. – Olga, pomożesz mi?
Zrobiłam wielkie oczy, nie rozumiejąc, o co chodziło, ale już po chwili wszystko do mnie dotarło.
Byliście kiedyś młodą panną z kiecką jak beza? Ja też nie. Dzisiejsza moja sukienka była przynajmniej krótka i nie miałam z nią problemów, a Magda ze swoją miała. Suknia w żaden sposób nie mieściła się na szerokość w drzwiach kabiny. Materiał, halki i cały ten osprzęt to jakiś koszmar. Na szczęście nasza matka też się na coś przydała i nam pomogła. Madzia lżejsza i mniej spięta wyszła z ubikacji, poprawiłyśmy jej ubranie i mogła ruszyć w tany.
Szepnęła mi jeszcze tylko do ucha:
– Ty musisz pogadać z Lotharem. – I niemal w podskokach pobiegła do męża.
Co! – krzyczałam w myślach i ze zdziwienia uniosłam wysoko brwi. Miałam porozmawiać z Lotharem?
– Taaaa… – odezwała się przeciągle moja matka – to jak tam z tobą, Olu? – zapytała, wyrywając mnie z kręgu przerażających rozmyślań. – Wolisz kobiety czy mężczyzn?
– Zdecydowanie mężczyzn.
– To dobrze, bo jest ich tu dzisiaj sporo – zauważyła moja mama.
– Pewnie będziesz chciała mi któregoś z nich wcisnąć.
– Pewnie tak.
Zdumiewające. Przyznała się!
Czy ja dzisiaj mam jakiegoś pecha?
– Byle nie Lothara, to podobno przestępca – powiedziałam, aby ją przestraszyć.
– Przestępca? – żachnęła się, jakby usłyszała coś śmiesznego. – Moja droga – przybliżyła się do mnie, jakby chciała zdradzić mi tajemnicę – Lothar to morderca – oświadczyła.
Cholera, tu mnie zaskoczyła.
Po tym swoim oświadczeniu dumnie uniosła głowę i odmaszerowała.
Nie miałam pojęcia, jak rozegrać tę partię, aby Martin nie dowiedział się, kto wysłał Lotharowi zaproszenie, a Lothar, by nie zdradził tajemnicy mojej siostry. Na domiar wszystkiego miałam rozmawiać z przestępcą. Czy może mordercą?
Wypadłam z łazienki i rozejrzałam się po sali. Jak ja miałam to zrobić? Jak z nim porozmawiać, skoro mój niemiecki był na tak marnym poziomie? Może gdybym miała we krwi chociaż trochę alkoholu, a nie głowę pobolewającą od kaca, pewnie wtedy byłoby lepiej.
Mój wzrok padł na tacę kieliszków pełnych szampana. Chwyciłam jeden z nich i wypiłam schłodzony, może zbyt wytrawny płyn prawie do dna. Odetchnęłam i… spojrzałam prosto w oburzone moim zachowaniem oczy Berty. Uśmiechnęłam się do niej i puściłam do niej oczko.
Niech ucieka, bo jeszcze ją poderwę – pomyślałam.
Berta prawie uciekła, głośno obwieszczając w swoim pięknym niemieckim języku, jaka to jestem okropna. Tyle jeszcze rozumiałam. Wtedy zobaczyłam rozbawionego Lothara. Stał nieopodal i doskonale widział całą sytuację. Uśmiechnęłam się byle jak, przewróciłam oczami i odwróciłam się do niego tyłem. Jak tu podejść do faceta, na widok którego przewracają się z zachwytu wszystkie moje wnętrzności? Może gdyby był choć odrobinę mniej zajebisty, byłoby mi łatwiej? Poproszę w recepcji o torbę papierową i założę mu ją na głowę, wtedy nasza rozmowa będzie zdecydowanie łatwiejsza.
Cóż, jednak teraz przyszła pora na weselny obiad. Nie czekałam, chwyciłam drugi kieliszek szampana – pewnie i to będzie zbyt mało, aby się uspokoić – i zajęłam swoje miejsce za stołem, niedaleko mojej siostry i rodziców. Musiałam wszystko dokładnie zaplanować. Mój gorset był ciasny, a ja lubiłam takie obiady. Czy mogłabym zrezygnować z któregoś z tych smakołyków? Czarno to widziałam.
Mój Boże! Tak się objadłam, że ledwo chodziłam. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę. Gdy usiadłam przy stole i zobaczyłam ilość dań i te wszystkie dekoracje, po prostu dostałam oczopląsu. Wiedziałam, że gdy skosztuję z każdej potrawy tylko po kawałeczku, to i tak będzie ze mną krucho. Rosół pachniał, rolady powalały swoim aromatem, a o pozostałych pysznościach nawet nie wspomnę. Teraz było już po obiedzie, ledwo żyłam i pewnie nie przeżyję do końca wesela, jeżeli czegoś z sobą nie zrobię.
Musiałam się po prostu przejść. Lothara też nie było, więc spokojnie mogłam się ulotnić, aby poukładało mi się w brzuszku. O tańcach z tymi facetami, którzy zawieszali na mnie głodne spojrzenia, w ogóle nie było mowy. Niech zapomną o mnie. Idę sobie.
Za oknami restauracji po drugiej stronie drogi rozciągał się ogród botaniczny. Pomyślałam, że to dobre miejsce na mały spacer. Kiedyś już tam byłam i bardzo mi się podobało. Ciekawe, jak bardzo się tam zmieniło.
Zabrałam moje szlachetne ciało, torebkę i wyszłam…
Ogród był piękny, wypielęgnowany, z szerokimi alejkami i uroczymi zakątkami. Woda, mostek i hortensje. Mnóstwo hortensji, aż nie potrafiłam się napatrzeć. Uwielbiałam te kwiaty i wszelkie ich odmiany, kaprysy i kolory. Wiedziałam, że tu niedaleko rosną również kaktusy, ale znając moje szczęście, lepiej, abym się do nich nie zbliżała.
Wyciągnęłam z torebki telefon i wybrałam numer do Niny. Musiałam podziękować moim przyjaciółkom za tę powalającą sukienkę.
Nina odebrała i od razu zrobiło mi się weselej. Podziękowałam jej za sukienkę, opowiedziałam o weselu i oczywiście o tym, jak zgubiłam bukiecik oraz o tym, jak podniosły się uszka króliczka. Na koniec zostawiłam pikantną opowieść o powalającym facecie, który obczajał koronkowe zakończenia moich pończoch.
Przyjaciółka śmiała się, a ja w tym czasie rozejrzałam się dookoła. Nie było tu nikogo. Włączyłam telefon na głośnomówiący i położyłam go na zacienionej stronie ławki.
Nina rozgadała się na dobre, pytała o różne sprawy, a ja stojąc przed ławką oparłam jedną stopę obok telefonu. Sprawdziłam palcami, od dołu do kolana, jak układają się moje pończochy i odgarnęłam sterty szyfonu mojej różowej spódnicy, aby podciągnąć koronkowy pas samonośny na udzie. Słuchając paplaniny Niny zastanawiałam się, po co w ogóle założyłam te pończochy, przecież miałam ładnie opalone nogi. Mogłabym się pozbyć zbędnej bielizny, byłoby mi zdecydowanie wygodniej. Zmieniłam nogę i tym razem postawiłam na ławce prawą kończynę. Tak samo jak poprzednio zaczęłam wszystko sprawdzać.
Hm, faktycznie miałam ładne nogi – stwierdziłam w samozachwycie. Odwróciłam tułów i poprawiłam teraz fragment na drugim udzie. Leżały doskonale. Nic ich stamtąd nie ruszy.
Chyba że ktoś je ze mnie zedrze – pomyślałam rozbawiona.
– Pomóc ci? – usłyszałam wyraźnie i mimo że pytanie padło po niemiecku, dokładnie zrozumiałam słowa. Cholera, chyba poznałam ten seksowny głos.
Zamarłam na chwilę i z trwogą podniosłam głowę.
Lothar stał na środku ścieżki po mojej lewej stronie i przyglądał się z zadowoleniem temu, co robiłam. A mnie po prostu zamurowało. Gdy zauważyłam ten szelmowski uśmieszek i błysk w jego oczach, pożałowałam, że nie poprosiłam w recepcji o tę papierową torbę.
Już wiem, co sobie o mnie pomyślał: panienka w sukience lalki Barbie, blondynka w opasce z uszkami, łatwa zdobycz i rozrywka na jedną noc. Cholera, pewnie tak było, bo gdy Lothar na mnie spojrzał, to przestałam oddychać.
Podszedł bliżej. Jeden krok, dwa, powoli i pewnie, jakby chciał, abym na niego czekała, abym się rozkoszowała jego widokiem. Cudownie prezentował się w tym garniturze, jakby był specjalnie dla niego uszyty. Kamizelka i ta biała koszula pod spodem. Najbardziej kręciły mnie dłuższe pasma jego włosów, które opadały mu na czoło i które właśnie przeczesywał palcami. Trzy kroki i już był przy mnie, cztery i patrzył tylko w moje oczy.
Jego były jasnoniebieskie, lekko przymrużone od nadmiaru dzisiejszego słońca, okalane rzędami gęstych rzęs i zachłanne. Ostre rysy twarzy, zgrabny nos, a na jego usta starałam się w ogóle nie patrzeć.
On natomiast przyglądał się, jak rozchylam swoje, na co z wrażenia przygryzłam dolną wargę. Ściągnął groźnie brwi i spojrzał mi w oczy. Ojej!
W tych szpilkach byłam pół głowy od niego niższa, ale to doskonała wysokość, aby na niego patrzeć. Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Nigdy jeszcze nie spotkałam faceta, który patrzyłby na mnie tak zaborczo, z takim żarem w spojrzeniu. Moi koledzy ze szkoły czy teraz z roku, byli różni. Mali, wysocy, brzydcy, ładni, ale żaden z nich nie był taki jak Lothar. Żaden tak mi się nie podobał i żaden nie działał na mnie tak, jak on.
Teraz nabrałam przekonania, że stał tam już jakiś czas i obserwował mnie. Napawał się tym, że tu byłam i że go wcześniej nie zauważyłam. Bawiło go moje zmieszanie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że odkąd go zauważyłam, nie poruszyłam się nawet o centymetr. Musiałam stanąć jakoś przyzwoicie i skończyć z tą obsceniczną pozą. Ściągnęłam nogę z ławki i jakoś dziwnie się zachwiałam.
Lothar chwycił mnie błyskawicznie i wylądowałam w jego ramionach.
Westchnęłam z radości, że jednak nie upadłam, ale zabrzmiało to jak namiętne westchnienie.
– Uważaj, króliczku – powiedział do mnie tym razem po angielsku.
– Dziękuję… – odpowiedziałam niepewnie w tym samym języku i wsparta dłońmi na jego silnych ramionach, nieśmiało podniosłam głowę.
Gdy był tak blisko, wszystko we mnie szalało, jego obecność porażała, jego spojrzenie przeszywało, a szerokie i twarde jak stal ramiona zapewniały mi podparcie. Mogłabym się w nich ukryć. Miałam wrażenie, że kolana mi miękną i lecę w przepaść, bo on stał tutaj, bo na mnie patrzył i uśmiechał się zadowolony. Te jego usta mnie powalały! Górna warga z zarysowanym wyraźnie łukiem kupidyna, a dolna… Święci pańscy, przecież bym go zjadła.
Przygryzłam swoje usta, gdy patrzyłam na to, co miałam przed oczami.
Był wysoki i gdy tak górował nade mną, czułam się osaczona i zdałam sobie sprawę, jak mocno obejmował mnie jednym ramieniem w talii i przyciskał do siebie. Drugą ręką przytrzymywał na swoim biodrze moją nogę, tę, którą oparłam wcześniej o ławkę, a jego palce pieściły teraz od spodu udo. Gładziły je i muskały koronkowy brzeg pończochy. Były blisko pewnego mojego miejsca rozgrzanego jego bliskością. Dotarło do mnie, w jak niedwuznacznej pozycji stoimy. Facet chyba się za bardzo rozpędził!
– Lothar! Skończ! – Zdenerwowałam się i odepchnęłam go od siebie.
Próbowałam wyplątać się z jego uścisku.
– O, widzę, że już się znamy? – Śmiał się, mówiąc do mnie po angielsku. Delikatnie mnie puścił, tak, abym się znów nie przewróciła. – Nawet dokładnie wiesz, jak mam na imię – stwierdził zadowolony.
– Pewnie, przecież wszyscy o tobie mówią – oburzyłam się, przechodząc automatycznie na ten sam język, i dodałam: – Poza tym przedstawiłeś się mojej siostrze. Czyżbyś mnie tam nie zauważył? Stałam obok!
Lothar patrzył na mnie z ukosa, a potem odwrócił się plecami. Zabrał z ławki mój telefon, wyłączył mówiącą bez przerwy Ninę i usiadł na miejscu w cieniu.
– Trudno cię nie zauważyć w tej sukience i z tymi… uszkami – stwierdził, patrząc na mnie z zadowoleniem.
Instynktownie podniosłam dłoń i… Cholera, znowu stały. Przygładziłam je i urażona zaplotłam ręce na piersi.
– Masz mi mówić, kiedy stoją.
– Kiedy co stoi? – zapytał.
– O, jesteś obsceniczny – wypaliłam urażona jego insynuacją. Faceci zawsze myśleli o swoim przyrodzeniu.
– Oj, Olgo! – Zaśmiał się Lothar udowadniając mi tym samym, że on też wiedział, jak miałam na imię. – O czym ty myślisz, króliczku? – dodał zadowolony.
Czułam, jak moje policzki zaczynają płonąć. Przecież go zabiję! Prowokował mnie, a potem się śmiał. Jak miałam z nim rozmawiać? Był starszy od moich kolegów, poważniejszy z wyglądu i cholernie atrakcyjny w tym swoim garniturze, w którym pewnie piekł się teraz w tym upale. To był mężczyzna ze sporym doświadczeniem. Dojrzały i… Oooczywiście! Drugi przymiotnik, którym bym go określiła to: apetyczny. Tego jednak nie miałam zamiaru sprawdzać. Chyba.
– Myślę o uszkach – stwierdziłam hardo.
– To dobrze, bo mi się podobają – powiedział pewnie i położył ramiona na oparciu ławki, rozsiadając się wygodnie.
I co ja miałam z nim zrobić?
– To nie ma znaczenia, czy ci się podobają. Mają leżeć.
– A gdybym ci powiedział, że ty mi się podobasz?
– To też nie ma znaczenia – odpowiedziałam odruchowo, ale od razu coś przewróciło się w moim brzuchu. Patrzyłam na niego i kalkulowałam, czy to w ogóle możliwe.
Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Lothara.
– Bo zdarłaś sukienkę z mojej ciotki Aldy i wolisz kobiety? Dlatego jest ci to obojętne?
Zmrużyłam oczy i popatrzyłam ma niego z zaciekawieniem. Mamuśka Berta już mu opowiedziała całą historię. Musiałam go wybadać. Coś ciekawego rodziło się w mojej głowie.
– Czy moje preferencje ci przeszkadzają?
– Nie, nie przeszkadzają. Potrafię je uszanować.
– To miłe, szczególnie z ust kogoś, kogo przeszłość jest ciągle komentowana.
– Naprawdę?
– Nie wiedziałeś, że wszyscy tu o tobie mówią?
Uśmiechnął się i to tak pięknie, jak w kościele! Moje serce królowej dentystyki i ortodoncji wpadło w dziki rytm.
– Bardzo bym się zdziwił, gdyby nie komentowali mojego pojawienia się tutaj. Nie stój tak – rzucił nagle. – Chodź, usiądź tu i opowiedz mi, co o mnie mówią. Jestem bardzo ciekaw tych komentarzy.
– W zasadzie nie mam ci nic do powiedzenia – oświadczyłam i zbliżyłam się do ławki. Co ja miałabym mu powiedzieć? Usiadłam na ławce i… – Ał! – od razu krzyknęłam i podskoczyłam, bo oparzyłam sobie tyłek o rozgrzane w tym upale siedzisko. Masowałam pośladki, bo szalenie mnie zapiekły i krzywiłam się, a Lothar śmiał się w najlepsze. – To przez ciebie. Celowo chciałeś, abym tu usiadła!
A on rozbawiony i szczęśliwy kontynuował:
– Wybacz, Olgo, ale nie pamiętam, kiedy tak dobrze się bawiłem.
O! Tego już było za wiele. Wzięłam zamach i walnęłam go w ramię torebką.
Lothar spoważniał, osłonił się rękami i patrzył na mnie zadowolony.
– Przepraszam, nie miałem pojęcia, że się oparzysz. Jeżeli chcesz, to pomasuję albo podmucham… – zaproponował przewrotnie.
– Tak – stwierdziłam zirytowana– zająłeś cały zacieniony kawałek ławki i teraz się mądrzysz.
Wtedy chwycił za torebkę, którą wciąż trzymałam w ręku, i pociągnął.
– Usiądź na moich kolanach… – zaproponował.
– Oszalałeś! Na kolanach przestępcy?!
Zdziwienie wyraźnie odmalowało się na jego twarzy i przeszło w zacięty grymas złości. Cholera, ale go wkurzyłam. Teraz to się na serio wystraszyłam i próbowałam odebrać mu torebkę. Chciałam się wyrwać!
Lothar jednak jednym zdecydowanym szarpnięciem pociągnął mnie na siebie i posadził sobie na udach. Szamotałam się i chciałam uciec.
– Przestań, Olgo! – skarcił mnie. – Posiedź trochę na kolanach przestępcy. Normalnej kobiecie nie zaproponowałbym, aby usiadła mi na kolanach, gdy oparzy śliczną pupę na ławce.
– To ja niby jestem nienormalna?! – oburzyłam się i wsparta teraz na jego ramionach patrzyłam na niego groźnie.
– Wcale nie, przecież powiedziałem, że akceptuję twoje preferencje seksualne.
– Ale normalna nie jestem!
– Na szczęście nie – stwierdził z zadowoleniem i mocniej zacisnął dłonie na mojej talii.
Z takiego bliska był jeszcze bardziej męski i onieśmielający. Nieśmiało przyglądaliśmy się sobie i wiedziałam, że potrafiłabym patrzeć na niego godzinami. Może dobrze, że Lothar myślał o mnie jak o homoniewiadomo. Nie musiał wiedzieć, że mi się podoba.
– Te normalne chcą mnie od razu zaciągnąć do łóżka i do ołtarza – odezwał się po chwili.
– Co do łóżka to pewnie nie masz oporów? – powiedzmy, że zgadywałam.
– Czasami nie.
Patrzyłam na niego i aż nie wierzyłam. Przed chwilą się go bałam, a teraz siedziałam na jego kolanach. Byłam skłonna przed nim uciec, a rozmawialiśmy, jak jacyś starzy znajomi. Czy to normalne, by spotkać kogoś i czuć się przy nim tak swobodnie?
Spuściłam wzrok i w mgnieniu oka podjęłam decyzję.
– Mam przez ciebie tylko kłopoty – zakomunikowałam mu.
– Przeze mnie? – zdziwił się.
– Tak… – Wzięłam wdech i zmobilizowałam się. – Lothar, moja siostra wysłała ci zaproszenie na wesele, a Martin nic o tym nie wiedział. Chciała zrobić mu niespodziankę…
– Niespodziankę? – Uśmiechnął się, wypowiadając to słowo.
– Jak twój brat się dowie, że to jej sprawka, to urządzi jej piekło – wyjaśniłam szybko, dopóki cała odwaga mnie nie opuściła. – Mógłbyś mu o tym nie wspominać?
Mężczyzna patrzył na mnie. Jego oczy spoważniały. Wyprostował się i przyciągnął mnie do siebie. Moje ręce na jego ramionach, a usta blisko jego ust. Wprost Przesłonił mi cały świat, a ja oddychałam powietrzem przesyconym jego zapachem.
– Lothar… – ostrzegłam go, gdy spoglądał na moje usta.
– Powiem ci coś, króliczku… – odezwał się tak blisko, że powietrze z jego ust owionęło moją twarz. Teraz dosłownie oddychałam nim. Tą słodką przyjemnością. – Znam mojego brata i nie pozwolę skrzywdzić twojej siostry, ale…
Ale…
Przełknęłam głośno ślinę. Patrzyłam w te jego błyszczące oczy i było mi cholernie dobrze, gdy tak tulił mnie do siebie.
– Ale będziesz musiała pójść ze mną na spacer – dodał po chwili.
– Na spacer?
– Nie chcę iść na salę. – Uśmiechnął się lekko. – Chcę zwiedzić miasto. Uważam, że dobraliśmy się idealnie. Przestępca i lesbijka.
Już chciałam zaprotestować i wyjaśnić mu, że nie byłam, tak jak sądził, innej orientacji seksualnej, i że sukienka Aldy to przypadek. Przecież poplątały mi się nogi i usiłując ratować się przed upadkiem, wsparłam się na starszej kobiecie, ale wzięłam wdech i… Pomyślałam, że nie powinnam wyprowadzać go z błędu. Skoro mamusia zapewniła go o moich innych preferencjach, niech tak zostanie. Nie będzie starał się dobrać do moich majtek, a ja się dobrze zabawię.
Odwzajemniłam uśmiech i dodałam:
– Moje szpilki nie pozwolą nam zbyt daleko chodzić.
– Pójdziemy tak daleko, jak zdołasz, a potem wrócimy taksówką – oznajmił zadowolony.
– Dobrze, możemy iść.
Lothar włożył pod moje kolana rękę i natychmiast wstał z ławki ze mną w ramionach.
– Co ty wyprawiasz?! – Zaśmiałam się dźwięcznie. – Czy ty wiesz, ile ja ważę?!
Podrzucił mnie, jakby ważąc w rękach, i już zaczął:
– Pięćdziesiąt….
Szybko zakryłam mu usta ręką.
– Uważaj… – ostrzegłam go. – Jestem kobietą. Mogę źle przyjąć pomyłkę.
Zmierzył mnie uważnym wzrokiem i ostrożnie postawił na ścieżce, abym się nie przewróciła. Odsunęłam się o krok, czując nadal na dłoni dotyk jego ust. Wtedy Lothar wyciągając do mnie rękę, powiedział:
– Obiecałaś mi spacer.
Co miałam zrobić z tym mężczyzną, który tak nieoczekiwanie ubarwił mi te chwile życia?
Podałam mu rękę i odparłam:
– To idziemy.
Nie miało dla mnie znaczenia, czy był przestępcą. I tak poszłabym z nim na spacer. To cholernie przystojny facet, a może morderca?
Od paru minut przemykałam z Lotharem między budynkami. Szliśmy tak, aby ominąć salę weselną i aby nikt z weselników nas nie zauważył. Najpierw z ogrodu botanicznego prosto pod katedrę, gdzie moja siostra brała ślub, a stamtąd ulicą Katedralną prosto przed siebie.
Gdybyście nie wiedzieli, to Lothar trzymał mnie za rękę, prowadził i asekurował. Czy to nie była zbytnia poufałość? O nie! Z takim facetem jak on, to przyjemność.
Szliśmy równo wybrukowaną drogą, czasami wchodząc w cień idealnie przystrzyżonych klonów. Lothar przeszedł na drugą stronę ulicy, tę zacienioną. No tak, bo kto chodzi w takim upale w odjechanym garniturze? Szczerze mówiąc, niech sobie w nim chodzi do woli, bo wyglądał w nim obłędnie, a ja miałam radochę, że wszyscy mi go zazdrościli. Jednak biorąc pod uwagę dobro człowieka, chętnie ściągnęłabym z niego tę marynarkę. Przypuszczałam, że i bez niej wyglądał świetnie.
Bo wiecie, idąc tak z nim moja dłoń w jego dłoni, ramię przy ramieniu, mogłam się bezkarnie zaciągać jego zapachem. Może mi odbiło?
– Chyba nam się udało… – rzucił i nagle przystanął.
– Już dawno – odpowiedziałam i spojrzałam na niego z niewysłowioną przyjemnością.
– Dokąd więc mnie porywasz? – zapytał zaciekawiony, pochylając się lekko w moją stronę.
Zaśmiałam się, odchylając do tyłu głowę. Przecież to on mnie zaszantażował i zmusił do tego spaceru! Robiłam to przecież dla mojej siostry.
– A co wiesz o Wrocławiu? – zapytałam zaciekawiona. – Przyleciałeś tu na ślub brata, więc pewnie coś poczytałeś.
– Nie miałem czasu. Poza tym mam ciebie jako przewodnika. To od ciebie oczekuję dostarczania mi atrakcji.
– Tu się mylisz. – Od razu wyprowadziłam go z błędu, grożąc palcem przed nosem. – Mogę być twoim przewodnikiem i koleżanką, ale atrakcji musisz poszukać sobie sam.
– Miałem na myśli atrakcje miasta – stwierdził szybko, aby oczywiście mi dogryźć. – Rynek, parki, pomniki i znowu rynek, i co tam jeszcze macie.
A to drań! Zagotowało się we mnie.
– Za tobą jest pomnik świętego Jana Nepomucena. – Wskazałam szybko ręką wspomniany zabytek i nim się odwrócił, dodałam: – a za nim kolejny kościół i jeżeli wybierasz się na mszę, to ja tu na ciebie poczekam. – Podparłam się pod boki. – Przed nami Most Tumski i droga do centrum. Więc co wybierasz? Msza czy miejsce dla zakochanych?
Lothar przewrotnie uniósł brew, a w jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia.
– Miejsce dla zakochanych? – zapytał zaczepnie.
Wiedziałam, że znów próbuje mnie sprowokować. Jednak już łapałam te jego gierki i stałam poważna i niewzruszona.
– Wybieram miejsce dla zakochanych – powiedział w końcu. – Może tam cię uwiodę – musiał oczywiście dodać, jakby bez uwodzenia świat nie istniał.
– Raczej ci się nie uda – stwierdziłam i ruszyłam na most, ciągnąc go za sobą.
Słyszałam, jak Lothar się zaśmiał, ale dalej prowadziłam go w upatrzonym kierunku, zerkając na niego przez ramię i mrużąc złowrogo oczy. Uniosłam dwa palce w kształcie litery V i wskazałam raz na moje oczy, a raz na jego.
Obserwuję cię – przekazałam mu gestem i spojrzeniem.