Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
"Wakacje z szefem"
Rosy pracuje w firmie Cartera Belamy od sześciu lat i sumiennie wykonuje swoje obowiązki. Jakież jest jej zdziwienie, gdy prezes oznajmia jej, że musi jechać z nim w delegację. Wie, że może mu pomóc w negocjacjach, bo zna wszystkie szczegóły kontraktu, ale czy tak naprawdę będzie mu potrzebna? Po co Carter ciągnie ją na spotkanie, na którym bardziej przydatny byłby dyrektor finansowy?
Opowiadania erotyczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 83
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
@ Iwona Feldmann „Wakacje z szefem”
@ Krople Czasu Studio Wydawnicze, Tarnowskie Góry 2023
Redakcja: Elżbieta PawlikKorekta: Iwona Imiołek-FidykOkładka: www.canva.pl IIF
ISBN 978-83-67572-20-0
Wydanie I
Wydawca: Krople Czasu Studio Wydawnicze
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone
Iwona Feldmann
Wakacje z szefem
Rozdział 1
– Rosy! Mamy problem! – Do moich uszu dobiegł męski głos.
Odwróciłam się. Carter Belamy właśnie wchodził do mojego biura. Wstrzymałam oddech na widok tego mężczyzny. Znałam go, widywałam codziennie, a jednak za każdym razem potrafił mnie zaskoczyć swoim wyglądem. Wysoki, szczupły, z szerokimi ramionami, idealnie odznaczającymi się pod marynarką jego czarnego garnituru. Pod spodem miał dzisiaj białą koszulę z długimi rękawami i jasnoszary krawat. Węzeł trochę mu się przekrzywił, ale wyglądał przez to bardziej przystępnie i powiedziałabym nawet, że zadziornie, patrząc na to jak seksownie miał potargane włosy. Dobrze, że nie miałam na co dzień grama wolnego czasu, bo gdybym miała, pewnie bym nie raz o nim fantazjowała, tak jak większość kobiet w naszej firmie.
Rzadko tu przychodził, raczej prosił, abym to ja podskoczyła do niego na piętro zarządu z potrzebnymi mu danymi. Nie tylko wysyłałam mu wyniki mailem, ale życzył sobie, abym jeszcze wszystko drukowała i przekazywała mu sprawozdania osobiście.
Nie znosiłam takich zarozumiałych pięknisiów jak on. I może jakoś bym go zignorowała, ale niestety, musiałam go tolerować, i nawet w jakiś sposób szanować, bo była z niego inteligentna bestia. Jednak przede wszystkim był moim szefem, prezesem tej firmy i to od niego zależała moja wypłata.
Podniósł wzrok znad dokumentu, gdy zaskoczona jego pojawieniem się w moim gabinecie, zbyt długo milczałam.
– Jesteś – stwierdził na mój widok. – A myślałem, że mówię do ściany.
– Pana też miło widzieć – odparłam dając mu do zrozumienia, że się nie przywitał. Byliśmy oczywiście na ty, ale co mi szkodziło trochę mu dogadać?
– A, tak… – bąknął tylko i zaplótł ramiona na piersi, patrząc na mnie spod lekko zmarszczonych, ciemnych brwi.
– Coś się stało? – zapytałam z troską i wstałam ze swojego fotela. Poprawiłam palcem wskazującym duże, czarne okulary na moim nosie i podeszłam do niego.
Zmierzył mnie takim wzrokiem, że aż ciarki przeszły mi po plecach. To dziwne uczucie, gdy się pojawiał, zawsze mi towarzyszyło. Strach, niepewność i coś jeszcze, czego nie potrafiłam zdefiniować. Po prostu za każdym razem czekałam w napięciu, co tym razem wymyśli. Raczej się go nie bałam, bo perfekcyjnie wykonywałam swoją pracę i nie miał mi nic do zarzucenia. Znałam go i wiedziałam do czego jest zdolny. Mimo swych wielu wad i tego apodyktycznego charakteru, był przyzwoitym człowiekiem.
– Potrzebuję dane finansowe z Defko z poprzedniego kwartału.
– Już wysłałam – poinformowałam go.
– A dane na papierze? Muszę je mieć na spotkanie.
– Pewnie są już w twoim sekretariacie – odparłam spokojnie.
Patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, a jego spojrzenie było tak intensywne, że poczułam dziwny niepokój.
Spuścił głowę i włożył ręce do kieszeni spodni.
– Wyjeżdżam wieczorem na cały weekend – oświadczył.
– Wiem – stwierdziłam.
– I w tym właśnie tkwi problem.
Uniosłam z zainteresowaniem brwi i z ciekawości podeszłam do niego jeszcze bliżej. Ten wyjazd był szeroko omawiany na ostatnim zebraniu, a ja jako zastępca dyrektora finansowego przygotowywałam ze swoim zespołem dokumenty finansowe i wszelakie możliwe zestawienia na tę okoliczność. Mój szef i jego klient byli umówieni w jakimś kurorcie dwadzieścia kilometrów od Chicago i przez weekend mieli omawiać szczegóły przyszłego kontraktu.
– Aiden się wycofał? – zaniepokoiłam się.
– Zmienił plany i miejsce spotkania.
– I…? – Poruszona tym, co usłyszałam, próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Przysunęłam się bliżej i lekko przechyliłam z zainteresowaniem głowę, wpatrując się w niego i czekając aż wyjaśni, o co chodzi z tą zamianą.
Carter patrzył na mnie, jakby się zapatrzył, a po chwili nieznacznie odchrząknął .
– Spakuj się. Jedziesz wieczorem ze mną – powiedział.
– Co? – zdziwiłam się.
– Mówię niewyraźnie?
– Nie, tylko…
– To w czym problem?
– Carter… – zaczęłam z zakłopotaniem, trąc palcami czoło i przy okazji palcując nieznacznie brzeg okularów. – Nie mogę z tobą wyjechać w tę delegację. Dzisiejsze po południe mam już zaplanowane. To w ogóle nie wchodzi w grę.
Nie mogłam przecież tak z biegu pojechać z nim, gdy swój plan dnia ustalałam na miesiąc do przodu, a zmiana raczej nie była możliwa.
– Nie mówię o dzisiejszym dniu – wyjaśnił.
– Nie? – zdziwiłam się. Czyżbym źle go zrozumiała?
– Jedziesz ze mną na cały weekend – oświadczył poważnie i wbił we mnie te swoje zielone oczy.
Chyba oszalał!
– Nie ma mowy – odparłam równie stanowczo jak on. – Nigdzie nie jadę – dodałam podkreślając swoją wypowiedź stanowczym, poziomym ruchem dłoni.
Weekend w jego towarzystwie nie wchodził w grę. Był tak sztywny i poukładany, że wytrzymywałam z nim w pracy tylko dlatego, że nie mieliśmy biur na tym samym piętrze i widywaliśmy się góra raz na dzień. Może inne kobiety sikały z wrażenia na jego widok, wpatrywały się w te jego oczy i we wspaniałą sylwetkę, ale ja nie miałam czasu na takie fanaberie.
– Przecież jesteś dyspozycyjna. Zawsze to powtarzałaś – rzucił jakby z pretensją.
– Owszem, ale ten weekend mam zajęty – wyjaśniłam. Nie przygotowałam się do tego psychicznie, fizycznie… zresztą w ogóle się do tego nie przygotowałam. Byłam mieszczuchem i Chicago bardzo mi odpowiadało. Potrząsnęłam głową. Nie miałam zamiaru jechać, a zwłaszcza z nim.
– Umówiłaś się z facetem? – zagadnął.
Dziwnie to zabrzmiało, bo nigdy nie interesował się moim życiem prywatnym. Wcale się mną nie interesował. Byłam mu potrzebna do analiz finansowych, porad i rozmów o możliwościach finansowo-marketingowych firmy. Zresztą, co to były za porady skoro ostateczna decyzja i tak leżała po jego stronie.
Więc teraz, gdy tak ni stąd ni zowąd zapytał o mojego faceta, zamarłam. Nikogo nie informowałam, jak wszystko ostatnio się pogmatwało. Choroba mamy, dzielenie opieki nad nią z moją siostrą i jeszcze ciągłe pretensje Rufusa. Nikomu nie mówiłam, że odszedł miesiąc temu. Czym tu się chwalić? Sukces zawodowy zdecydowanie nie szedł w parze z prywatnym szczęściem. Musiałam pracować i nie użalać się.
Potrząsnęłam głową.
– Z mamą – odparłam.
– To dobrze się składa, bo to wyjazd służbowy i pewnie twoja mama wszystko zrozumie. Ogarnij swoje życie i jedziemy – rzucił, zanim stanowczo mu odmówiłam i odwróciwszy się, wyszedł szybkim krokiem na korytarz.
Przez moment stałam oniemiała na środku swojego gabinetu. Nie mogłam tego tak zostawić. Moje sprawy rodzinne były ważniejsze niż jego zachcianki. Ściągnęłam okulary i biegnąc za moim szefem, czyściłam pobrudzone szkła brzegiem żakietu.
Był w połowie korytarza.
– Carter! – zawołałam. – Carter…
Zatrzymał się i patrzył jak podbiegam do niego.
– Nie możesz stawiać mnie w takiej sytuacji i zmuszać do wyjazdu – powiedziałam, stając przed nim i zakładając okulary. Mówiłam na wszelki wypadek szeptem, aby przypadkiem nie usłyszeli tego pozostali współpracownicy.
– Nie zmuszam. Po prostu jesteś mi potrzebna.
Cholera…
Westchnęłam.
Carter wpatrywał się we mnie tymi swoimi przenikliwymi oczami i groźnie marszczył brwi.
Przytupywałam przez chwilę nogą i z nerwów przygryzałam wargę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, aby zrozumiał, że zabranie mnie na delegację to jakaś pomyłka.
– Nie rozumiem, dlaczego ja?! – zapytałam już chyba z bezsilności. – Przecież miał lecieć z tobą Frank Jackson! To on jest dyrektorem i to on bierze udział w takich przedsięwzięciach.
– Dlaczego? – Carter powtórzył z jakąś złością moje pytanie i wyprostował się. O tak, teraz było doskonale widać różnicę wzrostu między nami. Czy on myślał, że się go wystraszę? Nie było takiej opcji. – Wyobraź sobie, że Frank nie będzie mi potrzebny, jeżeli ty pojedziesz. A pojedziesz, zapewniam cię – podkreślił dobitnie, mrużąc oczy i wpatrując się we mnie z jakimś zacięciem.
Boże, jak ja go nienawidziłam!
– I zrozum wreszcie, że na bankiecie, na który pójdę z Aidenem i jego żoną, nie mam zamiaru tańczyć z Frankiem, tylko z tobą – dodał.
Zaniemówiłam, a on z zaciekawieniem obserwował jakie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa.
– Ale…
– Samolot odlatuje o szóstej po południu, Rosy – odezwał się jakoś łagodniej.
Wzięłam wdech, aby zaprotestować.
– Coś nie tak? – zapytał zdziwiony.
O, tak! Wszystko było nie tak!
Stał tu na tym korytarzu z rękoma skrzyżowanymi na szerokiej piersi i lekko rozstawionymi nogami. Wyglądał… imponująco i władczo, a moje przyziemne problemy dla niego nie istniały. Był odprężony i swobodny, jakby był właścicielem całego tego pieprzonego miejsca i mojego prywatnego czasu. Takie sprawiał przynajmniej wrażenie.
– Muszę załatwić opiekę dla mamy. Miałam zająć się nią przez weekend. Nie zdążę na ten samolot – dodałam resztkami sił, próbując jeszcze się wykręcić.
Ten pieprzony dupek, mieszający właśnie w moim życiu, przekrzywił głowę, jakby szukał we mnie kłamstwa, a ja przecież nie kłamałam. Potem pochylił się nade mną delikatnie i powiedział:
– Uzgodnij z moją sekretarką, kiedy możesz wylecieć, i zamówcie bilet na lot rejsowy.
Zakryłam dłońmi twarz i jęknęłam zirytowana. On nic nie rozumiał.
– A teraz biegnij po torebkę i leć do domu załatwić opiekę dla mamy – dodał.
Opuściłam dłonie i spojrzałam na niego przez szkła okularów, na których znów zostawiłam ślady moich palców.
– Będę na ciebie czekał na miejscu – rzucił i ściągnął mi z nosa okulary. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki opakowanie z jednorazową chusteczką do czyszczenia szkieł i spokojnie rozerwał je, a potem zaczął je czyścić.
Stałam jak osłupiała i patrzyłam na to co robi.
Nie byliśmy na takim etapie znajomości, aby czyścił mi okulary. Łączyły nas tylko sprawy służbowe.
Skończył, spojrzał pod światło, czy nie ma smug i oddał okulary w moje ręce.
– To dobre chusteczki – oświadczył. – Powinnaś się w takie zaopatrzyć.
Pokiwałam tylko głową.
– A teraz już dobrze – odezwał się jakby zadowolony, że mnie przekonał. – Biegnij już, bo czas ucieka – zachęcił mnie i po męsku poklepał po ramieniu. Potem ominął mnie i prawie miał już odejść, gdy odwrócił się jeszcze i dodał. – Nie zapomnij spakować bikini.
– Bikini? – zdziwiłam się.
– Oczywiście, w Santa Monica jest lato w pełni.
Na widok mojej zdziwionej miny, drań uśmiechnął się z satysfakcją i odszedł.
Jednak go nienawidziłam!
Do firmy trafiłam, gdy byłam jeszcze na studiach. Przeżyłam na dzień dobry burze, dramaty i zwolnienia pracownicze, gdy dział kadr, pod dyktando nowego prezesa Cartera Belamy, robił porządki. Likwidowano niedochodowe działy i zostawiano tylko najlepszych, najwydajniejszych i najbardziej zaufanych ludzi. Ja zostałam, bo byłam nowa i „rokująca”. Teraz wiem, że to był właściwy moment i dzięki temu po roku pracy byłam drugą asystentką dyrektora finansowego Franka Jacksona, a nie popychadłam w pionie księgowym. Ciężko pracowałam, awansowałam i doskonale pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie wtedy pojawienie się tego nowego prezesa na naszym piętrze.
Był faktycznie przystojny. Wystarczyło spojrzeć i czuć było od niego kupę kasy i wielkie ego. Było czym nacieszyć oczy, a na jego palcu widać było obrączkę. Na szczęście oprócz żony miał jeszcze kilka wad. Był dla większości ludzi niedostępny i szorstki w obyciu i nie wiem, czy kiedykolwiek zwrócił na mnie uwagę. Pewnie nawet nie wiedział, kim jestem i jak się nazywam. A teraz, po paru latach, nagle zaprosił mnie na delegację do Santa Monica.
Wróciłam do swojego biura i zastałam w nim Franka.
– Więc Carter w końcu zaprosił cię na delegację? – zagadnął.
– Taaa… Zaprosił? Wręcz rozkazał. On tylko tak potrafi.
Mój przełożony zaśmiał się. Spojrzałam na niego podejrzanie.
– Wiedziałeś, że to zrobi – oskarżyłam go, wskazując na drzwi, za którymi gdzieś daleko znajdował się facet, na którego byłam w tej chwili cholernie zła.
– Oczywiście, sam mu to zaproponowałem.
– Oszalałeś – stwierdziłam i kręcąc głową podeszłam do biurka i zaczęłam pakować torebkę. – Przecież tak naprawdę wcale go nie znam i nawet nie lubię przebywać w jego towarzystwie.
– Nie? – zdziwił się. – Dlaczego?
– Bo mam wrażenie, że cały czas mnie obserwuje, przepytuje z mojej wiedzy o finansach firmy i czeka na mój błąd. Po prostu… gapi się na mnie czasami tak, że wolałabym uciec.
– Czy powiedział ci coś przykrego? – zapytał z troską Frank.
Zastanowiłam się przez chwilę.
– Nie, w zasadzie nie. Jest tylko taki… apodyktyczny. Nie chcę tam jechać, bo będę tam robiła za panią do towarzystwa, a nie za profesjonalistkę od finansów. Ty powinieneś z nim jechać.