Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o mieście, gdzie zwalnia czas, a serca nadal szaleją.
Zabytkowa Kopalnia Srebra i Ołowiu drży w posadach, gdy władca czasu budzi się z niekończącego się snu.
Skapa wychodzi na powierzchnię i musi sam ocenić, czy zniszczyć pobliskie miasto i całą cywilizację.
Czy znajdzie powód, aby pozwolić światu nadal trwać?
Tymczasem Sambor Ryng wraca z Londynu do domu, ciągnąc za sobą niechciany balast. Torill jest małą, nadpobudliwa Norweżką, która chce poznać jego kraj.
Czy Sambor spędzi przyjemnie czas w gronie rodziny, gdy dookoła czai się niebezpieczeństwo, a policja szuka potwora, który zabija ludzi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Iwona Feldmann
Władca czasu
©Iwona Feldmann, 2022
©„Krople czasu” Studio wydawnicze, 2022
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci(żyjących obecnie lub w przeszłości) oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich tejże publikacji.
Redakcja: Aleksandra Śwircz
Korekta: Elżbieta Pawlik, Malwina Fidyk
Skład i łamanie: Marlena Sychowska mjsychowskadesign.pl
Projekt okładki: Iwona Imiołek-Fidyk
Zdjęcie na okładkę: Canva
Wydawca: „Krople czasu” Studio wydawnicze, Kontakt: www.sklepiwonafeldmann.pl; email: [email protected]
ISBN: 978-83-964941-9-1
Kap!
Kropla czasu spadła na miękkie, skalne podłoże. Rozbiła się, wytrącając ze snu Skapę. Dźwięk ten przeniknął przez jego mózg jak drażniący owad, ale stwór skulił się mocniej, mrucząc tylko i owijając się ciaśniej długim, łuskowatym ogonem. Zamruczał sennie. Miał zamiar znów zapaść w niekończący się sen.
Kap!
Kap!
Powieki Skapy zadrgały nerwowo. Dźwięk spadających kropel czasu nie były niczym przyjemnym, gdy sens życia polegał na spaniu. Z niezadowoleniem wypuścił powietrze. Wyleciało ono z prędkością światła z jego podłużnych nozdrzy, by ze świstem przemknąć po pustych korytarzach kopalni. Mlasnął, ziewnął przeciągle i zasnął poirytowany.
Nie przywiązywał wagi do tego, że siła jego oddechu oczyściła z wilgoci korytarze i zaułki starej kopalni, skruszyła w pył drobne okruchy skalne i świszcząc, wpadła w szyb windy. Uderzyła w metalową klatkę z taką siłą, że ta zatrzeszczała i obijała się rytmicznie swoimi bokami o ściany szybu, drżąc i wibrując. Potem pęd powietrza z hukiem wyleciał w górę i zawył przeciągle w nocnym, ciepłym powietrzu. Te dźwięki nie docierały do jego uszu i tak przyziemne hałasy nie miały wpływu na jego sen.
Jednak siła i świst powietrza były tak potężne i głośne, że zadrżały szyby w oknach domów sąsiadujących z kopalnią i w wieżowcach stojących na pobliskim osiedlu. Obudziło to niektórych okolicznych mieszkańców. Podmuch uderzył w wieże dwóch tarnogórskich kościołów z takim impetem, aż odezwały się ich dzwony, a dźwięki te przetoczyły się przez miasto. W niektórych domach zawyły alarmy, a strażacy pełniący nocną służbę w remizie wstali ze swoich krzeseł i przez okna przyglądali się okolicy. Nasłuchiwali i zastanawiali się, co się dzieje. Wszystko jednak po jakimś czasie ucichło.
Tymczasem, gdy świat i okolica zapadały znów w spokojny sen, pan Mateusz, ochroniarz pełniący dyżur w muzeum kopalni, ostrożnie patrolował korytarze i pokoje. Zapalał światło w każdym pomieszczeniu i dokładnie sprawdzał okna i wszystkie wejścia. Zupełnie nie rozumiał, co się stało. Czyżby na dole było tąpnięcie tak silne, że winda się rozkołysała, a szaleńczy podmuch prawie zwalił go z nóg? Całkiem możliwe, ale tam nie miał pozwolenia schodzić. Zresztą, co by zrobił sam w tym labiryncie starych kopalnianych korytarzy?
– Jeszcze bym Skarbka wypłoszył – powiedział na głos i z niedowierzaniem pokręcił głową. Spotkanie z duchem starej kopalni srebra byłoby bardzo ciekawe. Pan Mateusz jednak nie wierzył w te legendy. Dla niego stanowiły element tutejszego folkloru i historyjkę, którą mógł opowiadać wnukom na dobranoc. – Skarbek? – powtórzył i ponownie pokręcił głową z niedowierzaniem.
Wrócił do swojej dyżurki i zadzwonił do przełożonego, informując go o zajściu. Zdał raport, a gdy rozłączył się, odetchnął z ulgą. Mimo że wszędzie dookoła znów zapanowała cisza, nie potrafił się skupić i zdrzemnąć. W powietrzu wyczuwał coś dziwnego.
Kap!
Kolejna uciążliwa kropla czasu spadła ze skalnego sklepienia na ziemię. Tym razem blisko głowy Skapy. Stwór warknął z niezadowoleniem, odsłaniając ostre kły.
Znowu? – przemknęło przez jego sztywne od wiekuistego snu zwoje mózgowe. Skapa pokręcił swoją podłużną głową i położył ją na łapach. Sapnął niezadowolony.
Kap!
Kap!
Tego było już za wiele.
Impuls elektryczny rozpalił mu neurony. Wściekłość zawładnęła jego ciałem. Wcale nie chciał się budzić, ale krople czasu miały, jak widać, inne plany! Tylko one i podłość ludzka potrafiły go obudzić.
Skapa podniósł się ze swego legowiska, a jego nozdrza znów opuścił silny, wściekły wydech. Nie było dla niego ważne, jakie spustoszenie sieje ten podmuch w świecie na górze. Warknął i otrzepał swoje półprzeźroczyste ciało z resztek snu i warstwy pyłu, który osiadał na nim od wieków. Otworzył oczy. Były wielkie i zajmowały czwartą część podłużnej czaszki. W przeciwieństwie do jego ciała, które zlewało się ze skałą i było mało widoczne dla człowieka, oczy potwora były wyraźne i niezwykle błyszczące. Były kryształowo złote z zielonymi przebarwieniami, a na dodatek groźne. Czarna, pionowa źrenica zwężała się, a wtedy oczy Skapy migotały jak diamenty. Gdy się rozszerzały, potrafiły pochłonąć ludzką duszę.
Był władcą myśli i czasu, a krople były jego szeptaczami. Krążąc po świecie w odwiecznym cyklu wody i powietrza, dokładnie wiedziały, co się dzieje.
Więc co takiego się działo, że go obudziły?
Z niezadowoleniem wbił swoje szponiaste łapy w podłoże, bez problemu przebijając się pazurami przez skalne warstwy i słuchał.
Czuł, że była noc, a ludzkie serca i umysły spały. Podniósł się i stanął na dwóch łapach. Tym razem wczepił swoje szpony w skalne sklepienie i przez pradawne warstwy skały i ziemi zaczął wychodzić na górę. Przemykał jak duch, jak nicość i w końcu wypełzł na powierzchnię. Nie pomylił się. Była noc. Drzewa, gdzieś tam pojedyncze światła i nieliczne ludzkie głosy. Szybko bijące serce nieopodal. Wdrapał się na pobliską budowlę, która przysłaniała mu widok na resztę świata. Podłoże pod nim trzeszczało, bo w środku nie było ziemi czy skały. Były tylko te mury, po których wchodził. Stanął na górze i rozejrzał się. Wciągnął w nozdrza powietrze. Wyczuwał wiele dziwnych, niezrozumiałych uczuć. Zachłanność, zdradę, śmierć i coś wielkiego, nieszczęśliwego obok tej śmierci. Tego czegoś do tej pory nigdy nie było, gdy się budził. Czy o tym chciały powiedzieć mu krople czasu? Będzie musiał to sprawdzić.
Przeszedł po skrzypiącym podłożu i wdrapał się wyżej. Z tego miejsca zobaczył więcej świateł. Nieopodal było miasto, które znał od kołyski. Zmieniło się, urosło, a on był gotów, aby do niego wejść. Szybkim, płynnym ruchem zeskoczył na ziemię. Zawyły obok niego jakieś małe pudełka. Odwrócił głowę i spojrzał na nie. Powąchał. Śmierdziały. Zignorował je i wyskoczył w górę, najwyżej jak potrafił, by poszybować w stronę swojego miasta.
Pan Mateusz zadrżał i skrył się w kącie za szafą, gdy znowu usłyszał wszechogarniający szum. Potężniejszy niż poprzednio podmuch wyleciał z szybu, ogarnął hol i przyległe pomieszczenia. Zdmuchnął papiery z niektórych biurek, a wielkie szyby w oknach znów zadygotały. Mężczyzna myślał, że wylecą.
– Chryste, co to było?! – zapytał sam siebie, wychylając się zza szafy. Jego serce waliło jak szalone. Wśród nocnej ciszy, gdzieś z oddali usłyszał po raz drugi tej nocy dźwięk kościelnych dzwonów. Wyszedł. Czuł, jak trzęsą mu się nogi. Drżącą dłonią sięgnął po telefon. Musiał zadzwonić i zawiadomić przełożonego. Wiedział, że nie wytrzyma tu dłużej. Nagle do jego uszu dobiegł jeszcze jeden dźwięk. Chrobotanie dochodziło gdzieś z głębi, jakby przesuwały się zwały ziemi pod budynkiem lub w jego pobliżu i niespodziewanie znó