Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seria: Lennox Corporation
OPIS WYDAWCY
Blanka, córka miliardera, ucieka przed narzeczonym i nieoczekiwanie wpada w ręce bezwzględnego sadysty. Jej losy niespodziewanie splatają się z Adamem, który przypadkiem ratuje ją z opresji. Postanawiając dowieźć dziewczynę bezpiecznie do domu, Adam szybko odkrywa, że ucieczka Blanki kryje w sobie głębsze powody, niż się wydaje. Mimo to sam nie ujawnia jej prawdy o sobie.
Podróżując wspólnie, zatrzymują się u znajomych Adama, którzy błędnie przyjmują ich za narzeczonych. Blanka i Adam decydują się nie prostować tego nieporozumienia, co niespodziewanie przynosi korzyści obu stronom. Lecz co się stanie, gdy w końcu dotrą na miejsce i prawda o ich tożsamościach wyjdzie na jaw? Prawda potrafi ranić najbardziej, zwłaszcza gdy kłamstwa, które ich otaczają, liczone są w miliardach dolarów.
Kto zostanie z niczym, a kto ze złamanym sercem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Podróż z nieznajomym
Copyright @ by Iwona Feldmann, 2024
Copyright @ by Krople czasu, 2024
Wszystkie wydarzenia przedstawione w tej powieści nie przedstawiają prawdziwych wydarzeń, a są jedynie wytworem wyobraźni autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do osób czy zdarzeń może być tylko przypadkowe i niezamierzone.
Redakcja: Alicja Chybińska
Redakcja: Iwona Imiołek-Fidyk
Korekta: Anna Jezierska
Skład i łamanie: Mateusz Cholewiński
Projekt okładki: Justyna Fałek
Druk i oprawa: OSDW Azymut Sp. z o.o., Łódź, ul. Senatorska 31
Wydanie I
ISBN: 978-83-67572-62-0
Kontakt:
www.sklepiwonafeldmann.pl
Blanka, zmęczona i zadowolona, wyszła z wody i weszła na soczyście zielony brzeg jeziora Smith Mountain. Trawa przyjemnie łaskotała ją w stopy, a mokra skóra chłonęła każdy ciepły podmuch wiatru. Tego potrzebowała. Pływała, aby uspokoić myśli i oczyścić świeże rany na ciele.
Kilka kroków od brzegu leżały jej torba i ubranie. Schyliła się i wyciągnęła ręcznik, aby wytrzeć swoje długie, ciemne włosy. Przymknęła oczy i przez chwilę oddychała głęboko czystym majowym powietrzem. Po tym, co przeżyła rano, to popołudnie wydało jej się po prostu sielanką. Powoli zaczęła się wycierać, skrupulatnie omijając świeże zadrapania i siniaki na prawym łokciu, udzie i kolanach. Bolał ją też bark, a nawet pośladki. Jeszcze nigdy w życiu nie została tak pobita i poobijana, ale też po raz pierwszy w życiu włóczyła się sama po świecie, bo uciekła z domu.
„Ucieczka?” – pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Miała dwadzieścia cztery lata i trudno nazwać jej zachowanie ucieczką. Tak się po prostu zdarzyło. Nie wytrzymała i zostawiła wszystko i wszystkich za sobą, przynajmniej na pewien czas. Po czterech dniach podróży przeżyła więcej niż przez ostatnie lata. Więcej wrażeń, radości i smutku, więcej strachu o własny los. Na razie nie potrafiła myśleć o powrocie i o problemach pozostawionych w domu.
Z rozmyślań wyrwał ją jakiś dziwny, nienaturalny dźwięk. Jakby dolatująca z daleka rozmowa. Odwróciła się i rozejrzała. Nie licząc znajomych siedzących w znacznym oddaleniu od niej, otaczający ją zielony, trawiasty brzeg był pusty. Mimo to jej ciało ogarnął dziwny niepokój. Taki sam, jaki zawładnął nią rano, gdy walczyła o własną wolność i życie. Spojrzała wyżej, na otaczające ją wzniesienia, i stwierdziła, że przyglądało się jej kilka par oczu. Powyżej stało czterech mężczyzn i trzy samochody. Przeszył ją dreszcz, żołądek boleśnie się skurczył, gdy zdała sobie sprawę, że oni już od dłuższego czasu przypatrywali się jej z daleka. Dwaj z nich rozmawiali między sobą i spoglądali w jej kierunku. Kolejny z nich stał do niej bokiem, prawdopodobnie z rękami w kieszeniach i przemawiał do mężczyzny ubranego w jasne spodnie i jasną koszulkę. Ci ostatni nie zwracali na nią uwagi, rozmawiali o czymś intensywnie, opierając się o obłędnie wielkiego, czerwonego pickupa. Miała wrażenie, że na masce rozłożyli jakieś papiery.
Nie znała ich. Nie znała tu nikogo, chociaż jej rodzina pochodziła z tych okolic, a ona stała na własnej ziemi. Mimo upału zmroził ją strach. Miała w pamięci poranne wydarzenia i swoje świeże rany. Schyliła się i wcisnęła ręcznik do torby i szybko włożyła niebieską, tiulową bluzeczkę i krótkie, jeansowe spodenki. Buty chwyciła w jedną rękę, a torbę zarzuciła na ramię. Szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę niewielkiego lasku, po drodze machając na pożegnanie znajomej rodzinie. Ludzie ci pomogli jej dojść do siebie po porannym wypadku, nakarmili ją, opatrzyli i dotrzymali towarzystwa.
Gdy tylko znalazła się w cieniu drzew, usiadła pod ich osłoną, oczyściła stopy i szybko założyła skarpetki i ulubione trapery w kolorze camel. Musiała zachować ostrożność. Wstała, otrzepała z drobnego igliwia mokre już spodenki i ruszyła w kierunku miasteczka. Powinna tam dotrzeć najpóźniej za jakieś dwie godziny.
Słońce stało już nisko nad horyzontem, gdy Blanka wędrowała drogą biegnącą wzdłuż jeziora Smith Mountain prosto do pobliskiego miasteczka. Bacznie nasłuchiwała, czy nie zbliża się jakiś samochód, który mógłby ją podrzucić i skrócić jej drogę. Miałaby wtedy więcej czasu na odpoczynek, bo niestety noga bolała ją coraz bardziej i czuła, że chodzi już teraz jak kaleka. Niestety, ból po minionych wydarzeniach tylko narastał, a nie mijał. Znajomi z plaży twierdzili, że jutro może być nawet gorzej. Martwiła się tym bardzo, ale już niedługo później ucieszyła się, gdy z daleka do jej uszu doleciał dźwięk pracującego silnika.
Po paru dniach drogi doskonale wychwytywała te dźwięki i rozróżniała nawet rodzaj samochodu. Ucieszyła się i odwróciła głowę. Samochodu nie było jeszcze widać, szła więc dalej przed siebie i tylko wystawiła rękę, aby dać znać kierowcy, że chętnie skorzysta z darmowej podwózki. Nie pomyliła się. Za jakiś czas usłyszała, że zbliżające się do niej auto zwalnia. Odwróciła się i jej zadowolenie zgasło jak knot świecy narażony na podmuch silnego wiatru. Przerażenie ogarnęło jej całe ciało i umysł.
Pojazd zrównał się z nią.
– Witaj, śliczna! – Usłyszała z ust mężczyzny w średnim wieku, który siedział za kierownicą. – Myślę, że w końcu dokończymy to, co zaczęliśmy rano.
Blanka nie wierzyła w to, co widzi i słyszy. Nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Spuściła tylko głowę i pospiesznie ruszyła poboczem przed siebie, uciekając przed porannym koszmarem. Chciała znaleźć się od niego jak najdalej.
– Zaczekaj! – zawołał mężczyzna i powoli ruszył za nią.
– Spadaj! – wyrzuciła z siebie wyraźnie, aby nie miał problemów ze zrozumieniem.
Człowiek ten był prawdopodobnie starszy od niej o jakieś dziesięć lat. Miał krótko i schludnie obcięte włosy i nosił drogie ciuchy. Może myślał, że dzięki temu jest atrakcyjny, ale jego twarz była bardzo przeciętna, a uśmiech sztuczny. Brak urody maskował zapewne swoim drogim autem, jednak niewiele mu to pomagało. Po porannych zajściach, gdy próbował się do niej dobrać i dotkliwie ją pobił, Blanka wiedziała już, że jest od niej wyższy i silniejszy. Na przegubach rąk, na karku i na nogach miała sińce pozostawione przez jego natrętne, szerokie dłonie, które wydawały jej się monstrualnie wielkie i obleśne. Na samą myśl o nich zrobiło jej się po prostu niedobrze.
„To jakiś koszmar” – pomyślała. Jak to możliwe, że dwa razy w ciągu dnia natknęła się na tego samego faceta i tym razem w towarzystwie drugiego osobnika siedzącego na miejscu pasażera? Przez jednego z nich była molestowana, pobita i poturbowana tak, że ledwo chodziła. A tym razem było ich dwóch! Dreszcz przerażenia szarpnął jej wnętrznościami. Takie historie zdarzają się przecież innym, nie jej. To opowieści o włóczęgach, a ona jest przecież panienką z dobrego domu, skończyła z wyróżnieniem świetną uczelnię i miała doskonałą pracę. Jej nie powinno się nic złego przydarzyć. Nie córeczce Davida Trentona!
Oddychała ciężko i intensywnie myślała nad swoją sytuacją, a w tym czasie mężczyźni jechali tuż za nią, głośno i dosadnie informując, co ciekawego mogliby razem robić. Nic z tych rzeczy jej się nie podobało, a wręcz przeciwnie, napawały ją obrzydzeniem.
– Czy twoja cipeczka jest już wilgotna?! – pokrzykiwał za nią ten pierwszy, dając jej jednoznacznie do zrozumienia, jakie mają wobec niej zamiary.
Musiała utrzymać ich jak najdłużej z dala od siebie i nie dać się wciągnąć do samochodu. Rano udało jej się ograniczyć skutki spotkania z tym obleśnym człowiekiem, ale teraz nie miała pojęcia, jak i dokąd uciekać. Miała przy sobie telefon, ale rozebrała go na części pierwsze, aby ojciec i narzeczony jej nie odnaleźli. Wygrzebanie urządzenia z dna nabitego plecaka stanowiło dla niej problem, ale już sobie przypomniała, gdzie dokładnie je schowała. Jej analityczny umysł matematyka sprężał się i intensywnie pracował. Potem będzie musiała złożyć telefon… zauważą to i co wtedy? Będą chcieli ją złapać, zabrać smartfon… Może jej się uda?
Prosiła w myślach Boga, aby przejeżdżał tędy jakiś inny samochód. Potem sama się skarciła, bo przecież od ponad godziny nikt tędy nie jechał, jak więc teraz liczyć na cud! W ostateczności postanowiła uciekać między drzewa, w kierunku jeziora. Była poturbowana i ranna, więc nie tak szybka, jak rano, ale miała nadzieję, że mężczyźni nie pobiegną za nią i nie zostawią swego drogiego, czarnego samochodu na poboczu.
Szła więc przed siebie dynamicznie, udając, że nie zwraca na nich uwagi, i próbowała sięgnąć lewą ręką do bocznej kieszonki plecaka. Grała najlepiej, jak potrafiła, nie chciała też im pokazać, że ciężko jej się poruszać i że wszystko ją boli. Wyostrzyła swoje zmysły i była gotowa do ucieczki, gdyby tylko ich auto się zatrzymało. Była gotowa ściągnąć szybko plecak i wydobyć w biegu telefon, aby go poskładać. Nie przewidziała jednak tego, co się stało. Usłyszała tylko głośny i groźny warkot silnika i wielki samochód wjechał w nią z impetem. Uderzenie w pośladki okazało się na tyle silne, że się przewróciła i potoczyła na trawiaste pobocze. Niestety znowu upadła na potrzaskany wcześniej bok i wręcz zawyła z bólu. Wszystko dookoła niej zawirowało. Ból przenikał każdy kawałek jej ciała i przewiercał mózg. Nim się pozbierała, mężczyźni podbiegli do niej i pierwszy z jej oprawców już chwycił ją za ramię i podnosił z trawy.
– Ale nam się trafiła sztuka! – zawołał z radością drugi nieznajomy, który też znalazł się już przy niej. – Dawno nie mieliśmy takiej lasencji – dodał z dziwnym obłędem w oczach.
Blanka stała już na poobijanych i drżących nogach, gdy i ten nowy próbował chwycić ją za drugie ramię. Miała wolną prawą rękę, więc wzięła zamach i odtrąciła dłoń gościa tak, że zupełnie niechcący trafiła w jego palce. Siła uderzenia była na tyle duża, że poczuła, jak zgrzytnęły jego kości. Napastnik zaklął, skrzywił się i spojrzał na nią tak, jakby chciał ją zabić. Jego ciemne oczy przepełniała wściekłość. Wydał jej się smuklejszy od tego pierwszego, ale Blanka wiedziała, że i tak nie da sobie sama rady.
Podnieśli ją i już stała z nimi na poboczu przy ich samochodzie. Szarpała się z nimi, jak mogła, i próbowała się uwolnić, ale oni przerzucali się nią jak workiem ziemniaków.
– Ty suko, chciałaś połamać mi palce! – wycedził przez zaciśnięte zęby ten drugi i uderzył ją w twarz tak, że prawie zobaczyła gwiazdki.
Gdyby nie ręce pierwszego mężczyzny, który ją trzymał, pewnie z impetem poleciałaby do tyłu, ale on utrzymał ją w pionie. Rozdarta wcześniej skóra policzka znów pękła, piekła i bolała. Jej mózg na chwilę przestał działać. Zatraciła się w bólu, a siła uderzenia odebrała jej przytomność. Potrząsana intensywnie przez obu napastników, na swoje nieszczęście szybko przytomniała. Czuła silne szarpnięcie za włosy i ciepły świszczący oddech na policzku.
– Już nie umiem się doczekać, jak będziesz skomlała…
Jak przez mgłę usłyszała jakiś dziwny hałas. Ledwo mogła otworzyć oczy, aby spojrzeć w tamtym kierunku, tak bardzo kręciło jej się w głowie. Nie wiedziała, gdzie jest góra, a gdzie dół. Zebrała jakoś siły i z trudem otworzyła najpierw jedno, a potem drugie oko. Wydało jej się, że szarpanina ustała. Rozejrzała się i za samochodem jej oprawców zatrzymał się właśnie drugi wóz. Wielki, ciemnoczerwony pickup wyglądał jak potwór. Drzwi się otworzyły i wysiadł z niego mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych i w jasnym ubraniu.
– Coś się stało? Wypadek? – zapytał stonowanym głosem. – Mam wam pomóc?
Sekundy upływały, jej ciało i umysł przytomniały, a ona analizowała sytuację.
– Nie trzeba – odparł pierwszy z nich, a Blanka poczuła, że luzuje uścisk na jej ramieniu. – Pomagamy tej panience. Chyba jest ranna. Powinna trafić do szpitala.
– Damy sobie radę – dorzucił ten drugi.
Blanka czepiała się rzeczywistości najmocniej, jak umiała, i pomyślała, że jeżeli nie wyrwie się z tego amoku, to faktycznie wyląduje w szpitalu, o ile w ogóle to przeżyje. Musiała wykorzystać obecność drugiego samochodu i tego przygodnego mężczyzny i jakoś się uwolnić. Nie miała wyjścia, to jej jedyna szansa. Zebrała w sobie wszystkie siły, ustawiła się i tak jak uczył ją trener, wyprowadziła silny wykop przed siebie, a jej cios trafił prosto w podbrzusze drugiego mężczyzny. Zgiął się wpół i puścił ją tak samo, jak ten pierwszy, i nim zdążyli ją znów chwycić, odepchnęła ich i pobiegła w stronę czerwonego pickupa.
– Ruszaj! Szybko! Uciekamy! – krzyczała w stronę nieznajomego w okularach i potykając się na chwiejnych i obolałych nogach, szybko zmierzała w jego kierunku. – Nie gap się tak! Wsiadaj i uciekaj!
On jednak stał oparty o otwarte drzwi samochodu, jakby nie rozumiał, co do niego mówi. Czyżby nie docierało do niego, o co tutaj chodzi? Jeśli tamci ją dopadną, to dopadną również jego!
Nie było czasu, aby go okrążyć, więc przecisnęła się pod jego ramieniem opartym o drzwi samochodu i wgramoliła się na siedzenie kierowcy. Zaciskając z bólu zęby, przeszła przez wysunięty podłokietnik, usiadła na siedzeniu pasażera, krzycząc:
– Szybko! Ruszaj, bo i ciebie pobiją!
Przybysz, nadal opierając się o drzwi swego wozu, schylił się, by spojrzeć na niespodziewaną pasażerkę. Był zdziwiony. Potem palcem wskazującym lewej ręki poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie, wyprostował się i spojrzał na obu mężczyzn. Blanka widziała, że wzrusza ramionami.
– Ruszaj, do cholery! – ponagliła go.
Ociągając się, wsiadł za kierownicę, zatrzasnął drzwi i ruszył, powoli omijając tamtych bandytów i ich samochód.
Blanka zerwała się z miejsca i odwróciwszy się prawie całym ciałem na fotelu, spojrzała do tyłu.
– Stoją! Nie jadą za nami! – krzyknęła podnieconym głosem i po chwili znów usiadła na siedzeniu. Zapięła pas i skuliwszy się w kłębek, zerknęła przelotnie na swojego wybawiciela i w boczne lusterko. – Dziękuję – szepnęła. – Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie ty.
Nie odezwał się i nawet na nią nie spojrzał. Skuliła się więc jeszcze mocniej i przytuliła do bocznej szyby. Czuła jednak, że jej policzek pulsuje od uderzenia, i sięgnęła do osłony przeciwsłonecznej. Otworzyła ją, by dostać się do ukrytego tam lusterka.
– Cholera – zaklęła, zobaczywszy rozciętą skórę na kości policzkowej, i dotknęła jej delikatnie opuszkami palców. – Ale mi przywalił.
– Jak to, ci przywalił? – zdziwił się kierowca i spojrzał na nią.
Blanka widziała jego uniesione ze zdumienia ponad oprawę okularów brwi i swoje zniekształcone i niewyraźne odbicie w jego lustrzanych szkłach.
– A co myślałeś? – oburzyła się. – Że sama się tak załatwiłam? Masz może jakieś chusteczki? Nie chcę poplamić ci tej białej tapicerki – powiedziała i rozejrzała się po wnętrzu samochodu. Ekskluzywna, skórzana i lśniąca czystością tapicerka wprost uśmiechała się do niej, a ona mogła tylko ją zabrudzić i poplamić.
– Sprawdź w schowku pasażera – odburknął gniewnie.
„Tak – pomyślała Blanka, sięgając do wspomnianego miejsca. – Pewnie, że się boi o ten wprawdzie nie biały, a kremowy materiał. Kto by się nie bał. Wyciaciana superbryka i jakaś wariatka, która tu wpada. I tak dziwne, że tylko tak to skomentował” – rozważała, przekopując schowek w poszukiwaniu chusteczek. Znalazła i wyciągając je, zauważyła coś jeszcze. „Cholera, pudełko prezerwatyw!” – pomyślała i zacisnęła zęby. Wydobyła z opakowania jedną wilgotną chusteczkę i zamknęła delikatnie schowek. Miała nadzieję, że nie trafiła na kolejnego zboczeńca. Sięgnęła po osłonę przeciwsłoneczną i zerkając w lusterko, ostrożnie wycierała poobijaną twarz.
Spojrzała na mężczyznę, ale nie bardzo umiała wyczytać cokolwiek z jego twarzy i ust. Okulary zasłaniały jego oczy, a wargi, okolone parodniowym, jasnym zarostem, były zaciśnięte. Poderwała się znowu, aby sprawdzić przez tylne okno, czy tamci nie jadą za nimi, i poczuła silne szczypanie w zranionej rano nodze. Syknęła z bólu.
Mężczyzna spojrzał na nią i rzucił zwięźle:
– Obserwuję, czy jadą za nami. Gdy się pojawią, od razu dam ci znać.
Wzięła głęboki wdech i patrzyła na uciekającą drogę.
– Nie chcę się już z nimi spotykać.
– Zatem gdzie cię wysadzić? – zapytał spokojnie i powoli. – Na najbliższym posterunku policji?
– Nie, nie trzeba. Po prostu wysadź mnie jak najdalej od nich – odparła i powoli przekręciła się i usiadła na fotelu, podciągając nogi pod siebie.
Skuliła się znowu i przytuliła do szyby. Nie wiedziała, czy to zmęczenie, czy adrenalina przestawała działać, ale zaczęła dygotać. Mężczyzna przyglądał się jej przez jakiś czas, a potem sięgnął do tyłu i podał jej chyba swoją marynarkę. Miała sportowy krój i uszyta została z miękkiego, beżowego materiału. Spojrzała na niego, jakby nie rozumiała, o co mu chodzi.
– Przykryj się – powiedział oschle. – Będzie ci cieplej. Przykręcę klimatyzację.
Blanka podziękowała, chwytając marynarkę i okryła się nią. Była zadowolona, że zasłoniła jej posiniaczone i poobijane uda i szybko poczuła ogarniające ją ciepło. Bała się tylko, że pobrudzi jasny materiał. Poza tym marynarka pachniała nieziemsko, chyba tym meżczyzną, który wiózł ją w nieznane. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło i odniosła wrażenie, że jej powieki robią się ciężkie.
– Skrzywdzili cię? – zapytał poważnym tonem nieznajomy, ale gdy jej milczenie znacznie się przeciągało, spojrzał na nią przelotnie i stwierdził, że dziewczyna śpi.
*
Blanka podskoczyła jak oparzona i rozejrzała się dookoła. Siedziała w samochodzie, tym samochodzie, a siedzenie kierowcy było puste. Została sama, a wóz stał na stacji benzynowej przy dystrybutorze. Nadeszła noc. Przerażenie w jednej chwili ścisnęło jej serce, gdy nagle przypomniały jej się wszystkie nieprzyjemne wydarzenia minionego dnia. Krzyk, ból, walące ze strachu serce, szum krwi w uszach i bieg po życie, wprost do tego samochodu. Nie chciała zostawać sama, bo bała się, że za chwilę zza rogu wyskoczą jej oprawcy. Panicznie rozejrzała się dookoła, a cisza i pustka okolicy ją przerażały. Skuliła się, nakryła mocniej marynarką i najbardziej na świecie zapragnęła stać się niewidzialna. Samochód stał przecież na oświetlonym podjeździe. Tu nie czuła się bezpiecznie. Chwyciła za klamkę i już chciała wysiąść z auta, gdy ze sklepu wyszedł chyba jej znajomy kierowca, był uśmiechnięty i niósł mnóstwo jedzenia, rozmawiając z kimś przez telefon. Blanka przyglądała się mu z zainteresowaniem, gdy przystanął na chwilę i z uśmiechem na ustach kończył rozmowę telefoniczną. Nie patrzył nawet w jej stronę, więc mogła mu się spokojnie przyglądać. Okulary założył na głowę, jego blond włosy zostały schludnie przycięte po bokach, a te dłuższe na górze falowały na delikatnym wietrze. Miał oczy lśniące i radosne, gdy się uśmiechał do swojego rozmówcy. Biel jego zębów wyraźnie odcinała się na tle opalonej skóry i kilkudniowego zarostu.
Dziewczyna na moment przestała oddychać. Nie pamiętała, że jej wybawca był taki przystojny.
„Cholera – pomyślała z pewnym zakłopotaniem. – Tacy nie powinni chodzić po ziemi”.
Emanował męskim wdziękiem i wprost nie potrafiła się na niego napatrzeć, na jego ramiona, szerokie i kształtne, na pracę mięśni poruszających się pod bawełnianą, poszarpaną koszulką z postrzępionym dekoltem w serek. Podobało jej się też to, jak wiatr owiewa dół jego koszulki uwydatniając jego płaski brzuch. Nawet telefon trzymał tak, jakby wiedział, jak czarować widownię całym sobą.
Spojrzał na nią. Jego oczy spochmurniały w jednym momencie, ściągnął gniewnie brwi i w paru słowach zakończył rozmowę, a następnie ruszył do auta.
Blanka śledziła go z zapartym tchem. Z boskiego anioła o idealnych rysach w jednej chwili zmienił się w osobę groźną i bezwzględną, ale nadal pozostał diabolicznie atrakcyjny i pociągający. Natomiast ona wcisnęła się do jego auta, narobiła zamieszania i kazała mu jak najszybciej odjechać. Prawdopodobnie zmieniła plany jego podróży. Bała się tego, co za chwilę usłyszy z jego ust, i wiedziała, że mężczyzna będzie miał rację. Nie była buntowniczką czy osobą, która bryluje w towarzystwie i nakręca zabawę. Jeżeli robiła coś wbrew wyznaczonym kanonom, to kończyło się to tak, jak jej aktualna przygoda. Raczej nie za dobrze. Była zwykłą dziewczyną z Richmond i zawsze wiedziała, jak się zachować. Miała świadomość, że dzisiaj kogoś wykorzystała i zmusiła do zrobienia czegoś, czego ten ktoś nie planował.
Mężczyzna otworzył drzwi i rzucił zakupy na swoje siedzenie.
– Do kogo dzwoniłeś? – zapytała nagle i z pretensją w głosie. Zachowywała się podejrzliwie i w chwili, gdy zadała mu to pytanie, pożałowała tego. Nie powinna być taka wścibska.
– Do narzeczonej – odparł krótko, nawet na nią nie patrząc, tylko grzebiąc w zakupionych rzeczach.
– Przepraszam, nie powinnam cię tak przepytywać – odparła, złoszcząc się na siebie.
Miał przecież prawo dzwonić, gdzie chciał. Mieszkali w wolnym kraju, ale ona bała się, że tym telefonem mężczyzna niechcący zdradzi, gdzie się ukrywała. Poza tym miał narzeczoną! Tak, a czego się spodziewała, że ktoś tak rewelacyjny i apetyczny pozostanie samotny, że nikt nie będzie się za nim oglądał?
– Jesteś głodna? – zapytał i wyciągnął w jej stronę rękę. – Kupiłem ci kawę. Słabą z mlekiem. Nie wiem, czy taką lubisz.
Blanka spojrzała na kubek w jego dłoni i nie wiedziała, co powiedzieć.
– Dziękuję – odparła po chwili, odbierając od niego napój. Jej głos brzmiał szorstko i zdecydowanie potrzebowała przepłukać gardło czymś ciepłym. – Przeproś ode mnie narzeczoną. Nie chciałam sprawiać ci kłopotów.
– Za późno – powiedział od razu ostro i zaczął czytać etykiety na kupionych rzeczach, które leżały teraz na siedzeniu.
Napiła się kawy i od razu zrobiło jej się lepiej. Jednak gdy spoglądała na towarzyszącego jej nieznajomego, czuła się strasznie głupio.
– Wysiądę tutaj. Nie będę już nadużywała twojej gościnności – oznajmiła i już chciała chwycić za klamkę, gdy usłyszała:
– I co, będziesz włóczyła się nocą po ulicach tego miasteczka i znów wpadniesz w kłopoty? – wtrącił, rozrywając dużą paczkę chipsów. Szybko zjadł jednego i podał jej opakowanie, aby skosztowała. – Chyba że wolisz kanapki z szynką, serem i takimi tam badziewiami? – dodał bezbarwnie.
– Kanapkę, jeżeli mogę prosić – odparła po chwili i wyprostowana i zakłopotana siedziała w swoim fotelu.
Podał jej posiłek w plastikowym pudełku i spojrzał na nią przenikliwymi oczami. Okazały się ciemniejsze, niż na początku sądziła, i zdecydowanie większe. Odniosła wrażenie, że przygląda jej się intensywnie i chce ją o coś zapytać, lecz zamiast tego oznajmił:
– Pytałem w sklepie i tu niedaleko jest motel. Prześpimy się i rano podrzucę cię w jakieś bezpieczne miejsce.
Blanka już chciała przystać na ten pomysł, ale nagle sobie o czymś przypomniała i wstrzymała oddech.
– Cholera, gdzie mój plecak?! – wykrzyknęła i zaczęła panicznie rozglądać się po samochodzie. – Tam były wszystkie moje rzeczy, telefon, pieniądze! Gdzie on jest? – Nagle usiadła przerażona. Chciało jej się płakać. – Wszystko zostało przy drodze w mojej torbie – wykrztusiła, spoglądając na swojego wybawiciela wielkimi pełnymi paniki oczami. – Chyba nie pojadę z tobą do motelu. Muszę jednak powłóczyć się po mieście – przyznała, spuszczając wzrok i wpatrując się w swoją kanapkę. – Oj! – sapnęła przerażona i zakryła ręką usta. – Jeżeli ci mężczyźni znaleźli moją torbę, to wszystkiego się o mnie dowiedzą. Rany, co ja teraz zrobię?!
Nawet nie zauważyła, kiedy jej towarzysz przerzucił zakupy na tylne siedzenie, usiadł za kierownicą i delikatnie położył rękę na jej ramieniu.
– Nie wiedzą przecież, gdzie jesteśmy. Pojedziemy do motelu, prześpimy się, a jutro coś postanowimy – zapewnił ją spokojnie, odpalając silnik samochodu.
Stała przy okienku recepcjonistki i czekała na klucz do pokoju. Zerkała nieśmiało na swego wybawcę, bo dopiero gdy wysiadła z auta, zauważyła, jaki jest wysoki i jak drobna się przy nim czuje, a przecież nie należała do niskich kobiet. Patrzyła na niego, na jego opalone, silne przedramiona, na lewy nadgarstek z pięknym, drogim zegarkiem i dwiema skórzanymi bransoletkami, bardzo męskimi, z wplecionymi platynowymi elementami. Już dawno nie widziała tak ładnej męskiej biżuterii, a może po prostu on tak dobrze w niej wyglądał?
– Nazwisko! – zagrzmiał w jej uszach skrzekliwy głos recepcjonistki.
– Adam Lennox – odpowiedział jej szybko, a Blanka spojrzała na jego twarz.
Miał doskonały profil i w końcu dowiedziała się, jak się nazywa. W ogóle się sobie wcześniej nie przedstawili, a doszła do wniosku, że to imię bardzo do niego pasowało.
– Dwójka dla was – oznajmiła znów skrzekliwie recepcjonistka i położyła klucz na czymś, co można nazwać kontuarem.
– Potrzebujemy dwóch jedynek – sprostował szybko Adam.
– Nie ma. Wszystko zajęte.
– To dwie dwójki proszę. – Szybko podjął decyzję. Było już późno i on też wyglądał na zmęczonego.
– Dla ciebie, sarenko? – zadrwiła recepcjonistka.
Blanka skinęła głową.
Umówiła się z Adamem, że gdy tylko dotrze do domu, prześle mu pieniądze, by wszystko mu oddać.
– Mam pieniądze – mówiła w drodze do motelu ze stacji benzynowej. – Ale jak sam widzisz, są chwilowo poza moim zasięgiem. Poza tym mogę podać ci numer telefonu do mojej matki jako gwaranta spłaty. Ona za mnie zapłaci, jeżeli natychmiast potrzebujesz zwrotu.
– Nazwisko! – zagrzmiał znowu w jej uszach ten drażniący uszy ton recepcjonistki, wyrywając ją z zamyślenia.
– Blanka Trenton-Palmer.
– A! Mężatka! – wykrzyknęła kobieta, jakby odkryła coś nieprzyzwoitego, i podała jej klucz, wpatrując się w nią chytrze.
Podziękowali jej i ruszyli do swoich pokoi. Żwir pod ich butami chrzęścił, noc była ciemna, a parking oświetlała tylko jedna latarnia. Adam zabrał zza siedzenia kierowcy swoją torbę podróżną i pokrowiec na garnitur lub jakieś eleganckie ubranie.
– Faktycznie jesteś mężatką? – zapytał nagle, gdy przy niej stanął.
Uniosła głowę i spojrzała na moment w jego zmrużone, pytające oczy. Nawet teraz, tak poważny i skupiony, wydawał jej się nieziemsko przystojny.
– Tak jakby – odparła, spuszczając wzrok, i już więcej na niego nie spojrzała. Co miała mu powiedzieć, skoro sama nie była tego pewna? Okłamać? Nie chciała obciążać go swoimi problemami i zbędnymi historiami. Był dla niej obcy, chociaż niezwykle pomocny. Tak wydało jej się jednak lepiej, dla niej i dla niego.
Przystanęli przed jej pokojem. Adam podrzucał klucze w ręce, jakby się nad czymś zastanawiał. Czuła, że taka odpowiedź mu nie wystarcza i że jest mu coś winna. Przede wszystkim była mu winna szczerość za to, że ją tu podwiózł i zaopiekował się nią, ale jeszcze nie teraz. Może za chwilę.
– Śniadanie wydajemy od szóstej trzydzieści do dziesiątej – zabrzmiał w nocnej ciszy głos recepcjonistki, która ruszyła za nimi, zapewne aby sprawdzić, gdzie będą spali.
Małomiasteczkowe sensacje były z pewnością w cenie i rano mogłaby o nich opowiadać wszystkim swoim koleżankom.
– Jemy po przeciwnej stronie ulicy w Zajeździe u Lindy – dodała i oparłszy się o futrynę, patrzyła na nich z daleka.
Adam skinął tylko w jej kierunku głową, a potem przekręcił klucz, który głośno zgrzytnął w zamku, i otworzył pokój.
– Wejdź i sprawdź, czy wszystko jest w porządku i czy masz ręcznik i coś do mycia, a jak nie, to ci pożyczę – zapewnił. – Poczekam.
Blanka gdzieś pod skórą wiedziała, że powinna mu wszystko wytłumaczyć. Ociągając się, przekroczyła próg. Sprawdziła wyposażenie łazienki i tylko skinęła Adamowi głową na potwierdzenie, że wszystko jest i niczego nie potrzebuje.
– Jakby co, jestem pod szóstką, tuż obok – dodał i rzucił jej klucz na łóżko, a potem zamknął za sobą drzwi.
Stała chwilę na środku pokoju, a potem ciężko usiadła na materacu. Miała mętlik w głowie. Tyle się dzisiaj wydarzyło, że potrzebowała tej ciszy nocnej dla siebie, na przemyślenia. Przede wszystkim miała ogromne wyrzuty sumienia w stosunku do Adama. Namieszała dzisiaj w jego rozkładzie dnia. Nic nie mówił, nie narzekał i nie wytykał jej tego, co się stało, ale widziała na jego twarzy niezadowolenie i zniesmaczenie sytuacją, w jakiej się znalazł. Na pewno zwróci mu pieniądze, ale zupełnie nie miała pomysłu, jak wynagrodzić mu jego fatygę. Może jutro, gdy dowie się o nim czegoś więcej, do głowy wpadnie jej jakiś pomysł.
Jednak teraz musiała przemyśleć swoją sytuację. Sprawa wyglądała następująco. Blanka weekend spędziła w Charlotte, odwiedzając ojca i macochę w ich nowej willi w dzielnicy Myers Park. Chcieli się pochwalić nowym domem, a ona pragnęła odbudować poważnie nadwyrężone więzi rodzinne i poznać swego ośmioletniego przyrodniego brata, którego znała tylko ze zdjęć. Wszystko układało się znakomicie. Dom okazał się zachwycający, zdecydowanie wart pozycji, jaką zajmował jej ojciec wśród społeczności Charlotte i w świecie biznesu. Osiem sypialni, siedem łazienek, niesamowita kuchnia z kucharką i olśniewające wejście. Dwa przestronne salony wprost powalały, a okazały hol prowadził do obszernego gabinetu ojca.
Blanka cieszyła się, że w końcu ich odwiedziła.
Scarlett, druga żona ojca, okazała się bardzo mądrą i praktyczną kobietą. Dbała o to, aby spędzała z ojcem wystarczająco dużo czasu. Mogła z nim wtedy prowadzić długie, wyczerpujące rozmowy na temat przyszłości jego firmy. Bawiła się z małym Johnem – swoim przyrodnim bratem. Głęboko wierzyła, że wszystko można jeszcze naprawić i czuła, że jest szczęśliwa. Odzyskiwała wiarę w rodzinę i z wielką przyjemnością bawiła się w basenie ze swoim braciszkiem. Raz zabrała go nawet do miasta na lody, i spacerując z nim od karuzeli do karuzeli, od jednego kramu do drugiego, odnajdywała w sobie uczucia, o które się nie posądzała. Uwielbiała tego małego urwisa.
Sielanka trwała dopóty, dopóki nie pojawił się Warren, jej narzeczony. Przyjechał w niedzielne przedpołudnie, zachwycająco szczęśliwy i wypoczęty. Blanka spojrzała na niego, a jej serce mocniej zabiło. Był przystojny. Uwielbiała jego ciemne, schludnie przystrzyżone włosy i przenikliwe spojrzenie. Jednak jego zaciśnięte męskie usta, które namiętnie ją całowały, budziły w niej również niepokój.
Nie chciała o tym myśleć, więc przy ojcu nie okazywała zaniepokojenia. Postanowiła cieszyć się tymi chwilami. Kawa, drinki, rozmowy z tatą, czegóż mogło jej brakować? Wiedziała dokładnie czego – spokoju ducha i pewności siebie. Przy narzeczonym jej samocena i pewność siebie spadały w zastraszającym tempie. Warren zawsze intensywnie zmieniał jej życie! Nawet teraz się wtrącał. To miał być jej weekend z ojcem, a nagle zjawił się on. Kochała go, więc na początku ucieszyła się z tej niespodzianki, a potem uciekła z willi, ale nie do końca przed ojcem. Z nim dogadywała się nawet dobrze. Liczyła się z tym, że będzie próbował ściągnąć ją do pracy, do swojej firmy, nie raz przecież o tym wspominał.
Blanka wiedziała, że kiedyś przyjdzie jej pracować w rodzinnej firmie, ale na razie dawała sobie czas i radziła sobie sama. Chciała zdobyć jak najwięcej doświadczenia w innych działach gospodarki. Te rozmowy z rodzicem były trudne, ale dało się to przewidzieć. Stały się elementem jej życia, subtelnie tkaną nicią strategii, wizją, jaką roztaczał przed nią tata.
Czuła się szczęśliwa, widząc, że Warren doskonale dogaduje się z takim biznesmanem jak David Trenton. Jednak Warren niespodziewanie oznajmił, że już tak długo są narzeczeństwem, że powinni się w końcu pobrać, i to jak najszybciej. Niestety dwie godziny później zjawili się jego rodzice i ksiądz. Uciekła przed swoim narzeczonym i jego szalonym pomysłem.
Wzięła głęboki wdech i pomyślała, że to wszystko, co stało się potem, było dla niej po prostu koszmarnym snem. Uciekła w nieznane, bo nie dała sobie rady z emocjami, byle dalej od Warrena i jego niespodzianek. Szła drogą, aby zrobić na złość ojcu za to, że wsparł decyzję Warrena o ślubie. Wiedziała, że to, co zrobiła, będzie jednoznaczne z zerwaniem zaręczyn, a przecież tego nie chciała.
Szła dalej przed siebie, aby zastanowić się, w jakim kierunku zmierza jej życie. Przecież wcale nie było takie złe. W Richmond miała rewelacyjną pracę, przyjaciół i piękne mieszkanie. Przy Warrenie czekała ją stabilna przyszłość wspierana przez jej ojca. Niczego jej nie brakowało. Wszystko miała poukładane i zaplanowane, a jednak w tamtym jednym jedynym momencie, gdy wystarczyło powiedzieć „tak”, ona wypowiedziała to słowo, jak zaklęcie, a potem uciekła.
Była zadowolona ze swojej decyzji i z przygody, którą przeżywała, aż do dzisiaj. Dzisiaj lękała się o swoje życie i zastanawiała nawet, czy go nie straci. Co byłoby lepsze, życie takie, jak było jej przeznaczone, czy przeżycie koszmaru na drodze, o ile w ogóle zdołałaby przetrwać?
*
Na dworze świeciło słońce, gdy usiadła i spojrzała na zegarek przy łóżku. Wskazywał za piętnaście szóstą. Większość nocy leżała i nie potrafiła zasnąć, bo przez cały czas męczyły ją zjawy mężczyzn, którzy próbowali zrobić jej krzywdę.
Wczoraj postanowiła, że wraca do Richmond, do swojego domu. W zaciszu własnego mieszkania chciała ochłonąć po tym, co zgotował jej los. Wystarczyłby jeden telefon do ojca, z tego pokoju, a wszystkie jej problemy by zniknęły. Mogła też zadzwonić do matki, ale prawdopodobnie wszystko skończyłoby się tak samo. Ona zadzwoniłaby do ojca tylko po to, aby mu udowodnić, jakim jest nieodpowiedzialnym człowiekiem i nie potrafi upilnować córki.
Dlatego powinna trzymać się z dala od tych najbliższych swemu sercu ludzi. Powinna brnąć przed siebie i na własną rękę wrócić do domu. Wstała i poszła się okąpać. Gorąca woda zmyła z niej nocne mary i odprężyła jej umęczone, poobijane ciało. Skorzystała z próbek szamponu i żelu pod prysznic, bo nie miała tu nic swojego. Dopiero po umyciu włosów stwierdziła z rozpaczą, że nie ma nawet czym się uczesać, nie mówiąc już o umyciu zębów.
„Kurczę! – pomyślała ze zgrozą. – Jak mam kontynuować swoją podróż, skoro niczego nie mam?”.
Spłukała z siebie pianę i otuliła się motelowym ręcznikiem, delikatnie dotykając ran i siniaków. Zrzuciła z siebie materiał i wykorzystała do ostatniej kropli balsam z próbki. Zawinęła ciemne, długie włosy w ręcznik i przyjrzała się swojej twarzy, opuchliźnie na kości policzkowej i kilku rozcięciom. Stwierdziła, że pod skórą pojawił się siniak. Potem wzięła do ręki drugi ręcznik i wyszła z łazienki, po czym podeszła do łóżka. Dopiero wtedy podniosła wzrok i spojrzała prosto w cudowne niebieskie oczy Adama stojącego po drugiej stronie materaca. Sparaliżowało ją. Materiał zasłaniał ją odrobinę z przodu i szybko zasłoniła się mocniej. Adam też się zreflektował i odwrócił do niej plecami.
– Przepraszam – wymamrotał, zdezorientowany, i potarł ręką czoło. – Nie myślałem, że wyskoczysz z łazienki taka… porozbierana.
– Kąpałam się – odparła, owijając się szczelniej. – Moje jedyne rzeczy leżą na łożku. W co miałam się ubrać? – dodała i sama się dziwiła, że w ogóle mu się tłumaczy. – A co ty tutaj robisz? – zapytała, trochę rozdrażniona. To on był tutaj intruzem, facetem, przed którym stała prawie naga, ledwo zasłonięta ręcznikiem. Czuła, że pieką ją policzki, a serce wali jak szalone. Może gdyby to był ktoś inny, a nie Adam, pewnie by się tym tak nie przejęła. On należał do facetów, których się podziwia, wodzi się za nimi wzrokiem, a oni i tak cię olewają. Natomiast ona nie należała do kobiet, którymi interesują się tak pociągający mężczyźni.
– Przepraszam, pukałem, ale się nie odzywałaś, i poprosiłem w recepcji o zapasowy klucz.
– Poprosiłeś naszą recepcjonistkę?! – oburzyła się i podeszła do niego. – Wiesz, ile będzie gadania?
Adam spojrzał na nią i zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, a potem odpowiedział z rozbawieniem:
– Nie ją, a jej męża. Wcale nie jest tak straszny jak ona.
– Ale jej wszystko powie – zdenerwowała się Blanka, a jej twarz zdecydowanie spochmurniała.
– A co niby jej powie? Przecież nic złego nie robimy.
– Tak, wchodzisz do mojego pokoju, a ja jestem pod prysznicem. Jak sądzisz, co ten gość sobie pomyśli? – zapytała Blanka, wpatrując się w niego intensywnie. W tej chwili zauważyła rozbawienie na twarzy Adama.
Wcale nie zamierzał się jej tłumaczyć, tylko intensywnie ją lustrował i sobie z niej żartował z dziwnym uśmieszkiem. No tak, przecież przed chwilą nic na sobie nie miała i pewnie sporo widział.
– Wiem, co ja sobie myślę, gdy widzę cię taką… – znowu celowa pauza – rozebraną.
– Adam! – skarciła go i trzepnęła pięścią w ramię. Zreflektowała się, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
– O co ci chodzi? – zapytał, niewinnie się uśmiechając, i roztarł palcami miejsce, gdzie go uderzyła.
Blanka czuła, że policzki jej płoną. Czyżby się zaczerwieniła przez tę jego celową aluzję? Pewnie teraz nie da jej spokoju i będzie jej dokuczał. Znała takich co bardziej przystojnych, którzy w szkole kpili sobie z takich kujonek jak ona. On też wyglądał jak zawodowy łamacz serc, z tą swoją pewnością siebie, męską, seksowną twarzą i apetycznymi ustami. Otrząsnęła się z tych kudłatych myśli.
– Nic, lepiej wyjdź, bo muszę się ubrać.
– Może wolałabyś czyste ciuchy? – odezwał się przekornie.
– Oczywiście, ale ich nie mam.
– Otóż w tej sprawie przychodzę – powiedział tajemniczo i zadowolony zrobił krok w jej stronę.
– Adam… – Zaśmiała się, delikatnie kręcąc z niedowierzania głową, ale tak naprawdę była to panika związana z tym, jak blisko niej się znalazł. Odsunęła się przestraszona.
– Wczoraj w nocy zadzwoniłem jeszcze na policję i zgłosiłem, że zgubiłaś plecak i dokumenty – oznajmił najprościej, jak potrafił. – Szeryf obiecał, że podeśle patrol w miejsce, gdzie cię spotkałem, i dzisiaj rano już u mnie byli. Przywieźli twój plecak.
Na twarzy Blanki zagościło wielkie zdziwienie, rozchyliła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Ucieszyła się i po chwili wielki uśmiech zadowolenia rozjaśnił jej oblicze.
– Masz mój plecak? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak, położyłem go na łóżku – odparł spokojnie, ale wyczuła w jego głosie delikatną nutkę zadowolenia. Pewnie, że był zadowolony. Widział, jaka jest szczęśliwa i oszołomiona tą niespodzianką.
Blanka spojrzała na łóżko. Faktycznie, w jej nie poskładanej pościeli, na poduszce, leżał plecak! Podbiegła do niego i otworzyła, po czym wysypała zawartość. Były tam ciuchy, książka, telefon, portfel i parę innych rzeczy niezbędnych kobiecie.
– Adam, jesteś kochany! – prawie krzyknęła odwracając się w jego stronę.
Stał przy otwartych już drzwiach i niemal wychodził.
– Dziękuję! – dodała z entuzjazmem i podbiegła w jego stronę, czując się jak mała dziewczynka, która biegnie do swojego ojca, aby podziękować mu za lalkę. Skoczyła na niego, a on ją złapał. Oplotła ręce dookoła jego szyi, a nogi dookoła jego bioder. Ręcznik z głowy zsunął się na podłogę, a jej wilgotne włosy zasypały ich oboje.
– Dziękuję, tak bardzo ci dziękuję! – wzruszona wyszeptała mu do ucha. – Jezu, jaka jestem szczęśliwa! – Czuła, że targają nią emocje. Tego się nie spodziewała, łzy same cisnęły się jej do oczu.
Adam zaśmiał się głośno i radośnie. Nawet nie wyobrażała sobie, że mógłby brzmieć tak przyjemnie. Miło było słyszeć jego śmiech i to ją trochę odprężyło. Opanowała się.
– Przewrócisz mnie, kobieto! To tylko plecak, nic wielkiego nie zrobiłem – bronił się, bagatelizując swój uczynek.
– Jak to nic wielkiego dla mnie nie zrobiłeś?! Będę miała się w co ubrać! – oświadczyła, luzując uścisk dookoła jego szyi, i spojrzała na niego, groźnie marszcząc brwi. Pomyślała jednak z zachwytem, jak cudownie rozbawiony jest Adam, jak ona dobrze się czuje w jego towarzystwie, szczęśliwa i spokojna. Nie sądziła, że potrafi być taki wesoły i wyluzowany. Odkryła to teraz i to z wielką przyjemnością. – To dla kobiety najważniejsze.
– Dobrze, to się ubieraj – zakomenderował i podrzucił ją odrobinę, aby lepiej leżała mu w ramionach. – Teraz nie wiem, co jest tak miękkie, ten ręcznik czy twój tyłek – powiedział z zachwytem.
– Proszę, proszę, jakie słodkie ptaszyny – zaskoczył ich skrzekliwy głos recepcjonistki.
– Ojej! – jęknęła Blanka i chciała się uwolnić, ale Adam przytrzymał ją mocniej. Teraz z pełną świadomością poczuła jego ręce owinięte wokół swego pasa i drugą rękę podtrzymującą jej pośladki.
Tego się nie spodziewała.
– Dzień dobry, pani Olsen – zwrócił się do niej Adam i niosąc zawstydzoną i wtuloną w siebie Blankę, podszedł do otwartych drzwi. – Jak minęła pani noc? – zapytał, nadal się uśmiechając.
– Z pewnością nie tak burzliwie, jak wam – stwierdziła kobieta i odeszła, prychając głośno, aby okazać niezadowolenie i dezaprobatę.
Mężczyzna znowu głośno się roześmiał i dopiero teraz postawił Blankę na podłodze.
– Ty wariacie – skarciła go, nadal w niego wtulona, jakby chciała się skryć i zasłonić swoimi wilgotnymi włosami. – Ona sobie pomyśli, że z sobą spaliśmy – dodała zawstydzona jak jeszcze nigdy w życiu.
– Niech myśli, co chce. My wiemy, że ty masz męża, a ja narzeczoną.
Blankę na moment sparaliżowało. Tak, faktycznie każde z nich miało przecież jakieś zobowiązania, a tak naprawdę nic złego nawet nie przyszło im do głowy. Speszona spojrzała na niego.
– Ubierz się i pójdziemy na śniadanie, zanim nasza fanka z recepcji zrujnuje nam opinię.
To krótkie poranne spotkanie z Adamem zapewniło jej huśtawkę nastrojów i emocji. Miała wyrzuty sumienia, że tak żywo zareagowała i jak wariatka rzuciła się swojemu wybawcy na szyję, a chciała mu tylko podziękować.
Kiedy była dzieckiem, zawsze w ten sposób witała się z ojcem, gdy wracał do domu, a on zawsze ją łapał. Warren tego nie lubił i nauczyła się, aby na niego nie skakać. Nie była już małą dziewczynką, ale nie wiedziała, co w nią wstąpiło, że rzuciła się na Adama. Byli dla siebie obcymi ludźmi, których na krótki moment połączył los i radość.
Podeszła do łóżka i sięgnęła po portfel.
– Dobrze, ale ja płacę za śniadanie i w końcu się z tobą rozliczę – oznajmiła radośnie, a potem mina jej zrzedła. Portfel był pusty.
*
Wcale nie śpieszyła się na to śniadanie. Było dopiero dwadzieścia po siódmej, a Adam zaplanował wyjazd na dziesiątą, bo musiał rano trochę popracować. Weszła do Zajazdu u Lindy. Powitało ją kilka par zainteresowanych oczu. Unikając wzroku ludzi, przeszła na koniec przeszklonej oranżerii, gdzie przy stoliku zobaczyła Adama. Ściągnięte brwi, skupienie i jakaś dziwna aura malowały się na jego twarzy. Skoncentrowany i poważny, wyglądał inaczej niż ten uśmiechnięty i zadowolony mężczyzna w jej pokoju.
Zajęła miejsce naprzeciwko niego, a Adam podniósł wzrok znad laptopa, aby sprawdzić, kto mu przeszkadza.
Blanka pomyślała, że w świetle dziennym jego oczy są jaśniejsze i bardziej hipnotyzujące, niż do tej pory jej się wydawało. Niespodziewanie jego twarz rozpromieniła się, a jego uśmiech spowodował zawirowania w jej żołądku.
– A! To ty, sarenko! – odezwał się z satysfakcją. – Co chciałabyś zjeść? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku, lecz nie poczekał na odpowiedź. – Lindo – zawołał do kogoś za plecami Blanki. – Poprosimy o powiększony zestaw numer dwa i kawę dla mojej przyjaciółki.
Musiała przyznać, że czuła się przy nim dobrze i spokojnie, jakby Adam dawał jej czas na zaakceptowanie sytuacji, w jakiej się znalazła. Żadnej presji, żadnych oczekiwań. Nawet nie przeszkadzało jej, gdy na nią patrzył. Wręcz przeciwnie, to było przyjemne.
– Czy ty nazwałeś mnie sarenką, tak jak „nasza” pani Olsen? – zapytała na wspomnienie recepcjonistki. Sama jakoś nie zwróciła na to uwagi w pierwszej chwili, gdy tak się do niej zwrócił, ale po trzech sekundach dotarło to do jej świadomości.
– Oczywiście, czy to ci przeszkadza? – zainteresował się, zerkając na nią znad brzegu laptopa.
– Śmiejesz się ze mnie – wyszeptała przez zęby.
– Wcale nie – zaprzeczył, a jego niebieskie oczy zaszkliły się, jakby temat bardzo mu się spodobał. – Uważam, że to określenie doskonale do ciebie pasuje.
– Wiesz, że nie…
– Jest idealne – przerwał jej z naciskiem i oderwawszy się tym razem od ekranu, czekał na jej reakcję.
– Adamie, proszę. To od razu kojarzy mi się z panią Olsen.
– A mnie z zupełnie czymś innym.