37,50 zł
Emocjonujący finał urzekającej opowieści osadzonej w malowniczych nowozelandzkich stronach! Opotiki, Wyspa Północna, 1880. Aroha wychowuje się w sierocińcu prowadzonym przez swoją matkę, Lindę. Szczęśliwe dzieciństwo kończy się pewnego wrześniowego dnia, gdy dziewczynka trafia w sam środek największej katastrofy kolejowej w dziejach Nowej Zelandii. Matiu, najlepszy przyjaciel Arohy, kona w jej ramionach. Linda wysyła córkę do Rata Station, by dziewczyna na nowo odnalazła szczęście. Tam Aroha rozpoczyna dorosłe życie u boku przystojnego Robina i March, swojej żywiołowej kuzynki. Życie w tych burzliwych czasach odmieni losy i serca wszystkich. Zwieńczenie porywającej trylogii „Saga ognistych kwiatów”. Barwna opowieść o industrializacji Nowej Zelandii przenosząca do czasów, gdy turyści dopiero zaczynali odkrywać uroki wyspy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1030
Die Legende des Feuerberges
© 2015 by Bastei Lübbe AG, Köln
Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2020 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Joanna Habiera
Korekta: Aneta Iwan, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-66512-37-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2020
Otaki, Wairarapa (Wyspa Północna)
Christchurch, Canterbury Plains (Wyspa Południowa)
sierpień 1880 – kwiecień 1881
– Trochę się boję… – wyznał Matiu.
Wysoki, szczupły Maorys miał na sobie nowe, brązowe ubranie, które niezbyt dobrze na nim leżało. Ciemne włosy obciął krótko i zaczesał do tyłu. Linda Lange, jego przybrana matka, zakładała nawet, że używał pomady, aby je wygładzić. Może dlatego, że naturalnie kręcące się włosy u Maorysa czystej krwi należały do rzadkości – u Matiu zapewne było to dziedzictwo po ojcu Angliku.
– Nonsens, Matiu, jedziesz przecież do swojej rodziny! – oświadczyła już trochę zniecierpliwiona Aroha.
Córka Lindy chyba nie po raz pierwszy słuchała tych obaw i wątpliwości Matiu. Młody mężczyzna był jej bardzo bliski – Linda przypuszczała nawet, że oboje byli w sobie zakochani. I z pewnością Matiu wyznał dziewczynie, jak bardzo się boi, podczas gdy Lindzie i jej mężowi Franzowi opowiadał tylko o radości z nawiązania kontaktu ze swoją rodziną.
– No tak. Ale przecież nigdy ich nie spotkałem… Nawet dobrze nie znam maoryskiego…
Matiu niepewnie przestępował z nogi na nogę, wypatrując pociągu. Linda także niecierpliwie czekała na jego przyjazd. Na peronie dworca miasteczka Otaki było wietrznie i zimno. Linda chciała jak najszybciej wyruszyć w drogę powrotną do starego marae, gdzie mieszkała z Franzem i około setką maoryskich dzieci. Langowie od czternastu lat prowadzili szkołę z internatem dla maoryskich sierot, dawniej dom dziecka. Uczniowie dobrowolnie decydowali się na pobyt albo przysyłały ich rodziny. Pierwsi wychowankowie Lindy i Franza już dorośli i wrócili do swoich szczepów albo znaleźli pracę w okolicznych farmach i przedsiębiorstwach. Linda cieszyła się teraz na spotkanie z niektórymi z nich. Po drodze musiała zrobić zakupy, a trójka z jej podopiecznych pracowała w sklepach w Otaki. Ale najpierw należało uspokoić Matiu.
– Matiu, ty znakomicie mówisz po maorysku – zapewniła chłopaka. – A gdyby jednak okazało się inaczej, twój szczep zdobędzie się na niesłychaną wprost cierpliwość i szybko to zmieni. Czytałeś przecież listy. Twoi ludzie cieszą się, że nawiązałeś z nimi kontakt. Masz w twoim iwi krewniaków – i już wiesz, że wszystkich należy traktować jak jedną wielką rodzinę. Nie uciekniesz przed tymi matkami i babciami, ojcami, braćmi i dziadkami. – Linda się uśmiechnęła.
Matiu rzeczywiście należał do nielicznych przybranych dzieci Langów, które pierwsze lata swojego życia nie spędziły w maoryskiej wsi. Trafił do sierocińca jako trzylatek przywieziony z Patea – miasta położonego na południu regionu Taranaki. Przywiózł go pewien kapitan z oddziału military settlers, którego Linda znała z czasów swojego pobytu tam właśnie – i opowiedział jej smutną historię dziecka.
– Jeden z naszych osadników spłodził chłopca z Maoryską pochodzącą z jednej ze zdobytych przez nas wsi. Żył z nią od dłuższego czasu – oświadczył kapitan. – Nie mogliśmy ustalić, czy ona przyszła z nim dobrowolnie, czy też została zmuszona. Nie mówiła ani słowa po angielsku. Potem jednak zmarła, być może od gorączki, a może z powodu złamanego serca… Zresztą, kto wie? Mężczyzna z początku zatrzymał dziecko, a gdy znalazł sobie białą kobietę z Patea, ona zajęła się dzieckiem. Kiedy jednak zaszła w ciążę, chłopak musiał zniknąć.
Kapitan Langdon sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, jak gdyby wstydził się swego współczucia wobec dziecka.
– Pomyślałem wtedy, że wezmę małego i przywiozę do pani – wyjaśnił. – W tamtej okolicy nie ma już maoryskich szczepów, a więc dzieciak nie ma do kogo wracać.
Linda i Franz oczywiście przyjęli dziecko, a Linda wykorzystała też okazję, aby dowiedzieć się od kapitana Langdona, co się wydarzyło po jej wyjeździe w osiedlu, w którym mieszkała do narodzin Arohy ze swoim pierwszym mężem. W okolicy zapanował pokój. Ci osadnicy, którzy jako żołnierze uczestniczyli w wojnach o Taranaki, uprawiali tam ziemię i potem nie dochodziło już do żadnych incydentów.
Matiu jednak nie dorastał jako pakeha, jak Maorysi nazywali białych osadników. W sierocińcu dzieci uczyły się wprawdzie angielskiego, ale używano tam również języka maoryskiego, dzięki czemu zarówno Matiu, jak i Aroha opanowali język tubylców. Kapłance Omaka Te Pura, która ostatnie lata swojego życia spędziła w sierocińcu Lindy i Franza, udało się ustalić, do jakiego szczepu należał chłopiec. Tkane koce i części odzieży, w które kapitan Langdon zawinął dziecko, a które należały do jego matki, świadczyły o tym, że kobieta pochodziła ze szczepu Ngati Kahungunu.
W czasie wojny słuch o nich zaginął, gdy zostali wypędzeni ze swoich ziem, podobnie jak wiele innych szczepów na Wyspie Północnej. Ale przed kilkoma tygodniami Franz dowiedział się, że Ngati Kahungunu znów osiedlili się na terenach należących do nich pierwotnie, czyli w regionie Wairarapa. Misjonarz zachęcił chłopca, którego dręczyła sprawa jego pochodzenia – maoryskie dzieci często mu z tego powodu dokuczały – aby nawiązał kontakt ze szczepem. Matiu napisał więc list do wodza, co trwało kilka dni, bo wraz z Arohą długo dyskutowali nad każdym zdaniem. Wkrótce otrzymał nieoczekiwanie bardzo serdeczną odpowiedź. Matiu dowiedział się, że jego matka nazywała się Mahuika i że jej rodzina bardzo boleśnie odczuła jej brak. Kobieta rzeczywiście została uprowadzona przez Anglików – wraz z innymi młodymi mężczyznami i kobietami szczepu. O większości z nich Ngati Kahungunu nigdy już nie usłyszeli. Szczep zaprosił Matiu, aby odwiedził swoją rodzinę, i dziś właśnie jego marzenie miało się spełnić. Odważna Aroha twierdziła, że nie widzi tu podstaw do żadnych obaw.
– W każdym razie na pewno cię zrozumieją! – dodała teraz w nawiązaniu do słów swojej matki. – I to będzie bardzo ekscytujące! Prawdziwa przygoda! Ja jeszcze nigdy nie byłam w żadnym marae! Tylko w tym koło Rata Station, a to się nie liczy.
Aroha tak długo przekonywała matkę i ojczyma, aż pozwolili jej towarzyszyć przyjacielowi w podróży do jego maoryskiej rodziny. Zwłaszcza Franz był temu niechętny. Dziewczyna miała przecież dopiero czternaście lat – i jego zdaniem była za młoda, by podróżować bez opieki dorosłych, a już tym bardziej w towarzystwie młodego mężczyzny, w którym najwyraźniej się kochała! Jednak w maoryskich wsiach zwyczaje były nieco swobodniejsze. Młodzi ludzie dość wcześnie mieli za sobą pierwsze doświadczenia seksualne, co przerażało Franza Langego, surowo wychowywanego staroluteranina, a od prawie dwudziestu lat wielebnego Kościoła anglikańskiego. Linda nie żywiła aż takich obaw. Zarówno Aroha, jak i Matiu byli rozsądnymi, mądrymi młodymi ludźmi i dorastali zgodnie z wartościami i zasadami moralności pakeha. Z pewnością nie zapomną o nich podczas kilku nocy we wspólnym domu noclegowym Ngati Kahungunu.
I w końcu do podjęcia decyzji przyczyniło się ukończenie szkoły średniej przez Arohę – z doskonałymi wynikami. Dziewczyna nalegała, aby pozwolono jej jechać do Wellingtonu na egzamin razem z Matiu. Wprawdzie termin jej egzaminu przypadał dopiero za dwa lata, ale Aroha była bardzo zdolna – i marzyła o tym, aby rozpocząć naukę w college’u jednocześnie z Matiu. I rzeczywiście znakomicie zdała egzaminy, a Matiu także znalazł się wśród dziesięciu najlepszych absolwentów swojego rocznika. Zdaniem Arohy obojgu należała się nagroda, a Lindzie udało się przekonać męża, aby zgodził się na wspólną podróż „dzieci”.
– Ale takiemarae jak przy Rata Station chyba naprawdę się nie liczy? – dopytywała Linda strofującym tonem.
Na Rata Station, należącej do rodziny Lindy farmie owczej na Wyspie Południowej, dorastała wraz ze swoimi przyrodnimi siostrami – Carol i Marą. Wszystkie miały przeważnie dobre stosunki ze szczepem Ngai Tahu. Zanim jednak Aroha zdążyła odpowiedzieć, rozległ się przenikliwy gwizd lokomotywy, który oznajmił wjazd pociągu na stację. Linda raz jeszcze objęła córkę, a potem przytuliła Matiu, kiedy lokomotywa, sapiąc głośno, wjechała na peron.
– Dotychczas to wy byliście moją rodziną… – powiedział Matiu cicho, kiedy Linda z uśmiechem przytuliła go do siebie krzepiącym gestem.
– I nadal nią będziemy! – zapewniła młodego mężczyznę. – Bez względu na to, czy ci się spodoba w twoim szczepie czy nie. Nawet wtedy, jeśli zdecydujesz się tam zostać…
– Co takiego? – wtrąciła się Aroha, potrząsając głową. – Chyba tego nie planujesz, Matiu? To przecież tylko wizyta, mommy, nic więcej… on… on chce studiować w college’u, on…
Matiu podszedł do niej, nie spuszczając wzroku z Lindy.
– Więc wy… wy nie myślicie, że ja… że ja jestem niewdzięczny? Nie macie mi za złe, że chcę pojechać do swoich?
Linda tak samo jak Aroha potrząsnęła głową, choć u niej ten gest nie oznaczał oburzenia, lecz miał dodać mu otuchy.
– Nie myślimy tak, Matiu, i z całą pewnością nie mamy ci za złe poszukiwania twoich korzeni! Zawsze będziesz u nas mile widziany… – Uśmiechnęła się. – Ale następnym razem, kiedy pojawisz się w naszym marae, chcę usłyszeć twoją pepeha!
Na pełnych wargach Matiu pojawił się nikły uśmiech. Słowo pepeha oznaczało mowę, w której każdy Maorys opowiadał o swoim pochodzeniu i swoich przodkach, kiedy się komuś przedstawiał. Matiu jeszcze nigdy jej nie wygłosił, nie znał przecież historii swojej rodziny. Teraz miało się to zmienić.
Wyraźnie ucieszony pomachał Lindzie, kiedy już oboje z Arohą znaleźli się w przedziale. Dziewczyna nie mogła się doczekać odjazdu pociągu do Greytown. Aroha uwielbiała podróże, ale dotychczas jeszcze niewiele zobaczyła na samej Wyspie Północnej, gdzie się urodziła. Choć co prawda dwa razy wyjechała wraz Lindą na Wyspę Południową i poznała tam swoich krewnych mieszkających na Rata Station.
– Ale teraz szczerze… Chyba nie myślisz poważnie o tym, aby zostać w twoim szczepie? – spytała Matiu, kiedy pociąg wyjechał z dworca.
Przez wielkie okna wagonu na razie nic ciekawego nie dało się zobaczyć, lokomotywa ciągnęła dwa wagony przez pola i łąki otaczające Otaki, które Aroha i Matiu znali jak własną kieszeń.
Matiu ujął przyjaciółkę za rękę. Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że wielebny Lange zgodził się na jego podróż ze swoją pasierbicą. Dla Matiu każda chwila z Arohą – a zwłaszcza sam na sam z Arohą – była prezentem od losu. A przecież z początku wszystko układało się tak, że powinien był widzieć w niej raczej siostrę niż ukochaną. Linda nie wysłała porzuconego trzyletniego chłopczyka do sierot mieszkających we wspólnej noclegowni, lecz umieściła go w domu, w którym mieszkała z mężem i córką z pierwszego małżeństwa. Aroha miała wtedy rok i przez dwa lata dzieliła z Matiu pokój. I nawet jeśli teraz oboje już tego nie pamiętali – to Linda nader często kładła oboje do wspólnego łóżeczka. Spokojna i zawsze pogodna Aroha uspokajała wystraszonego chłopczyka, który budził się z płaczem, dręczony nocnymi koszmarami.
Kiedy Matiu miał pięć lat, Omaka oświadczyła stanowczo, że chłopiec musi nauczyć się swojego języka i usłyszeć historię swojego ludu! Mądra stara kobieta już wtedy dostrzegła pierwsze oznaki odrzucenia Matiu przez maoryskie dzieci. I mimo obaw Lindy umieściła go w swojej chacie i właśnie jej zawdzięczał zaniedbywane dotychczas wychowanie w duchu maoryskim. Po śmierci Omaki Matiu przeprowadził się do jednej z noclegowni dla chłopców. Ale to Aroha w tamtych latach pozostała ulubioną towarzyszką jego zabaw i przyjaciółką – jednak teraz Matiu widział w niej już kobietę.
– Nigdy bym cię nie opuścił! – zapewnił z całą powagą. – Nawet dla wszystkich szczepów i rodzin, wujów i ciotek, matek i ojców na całym świecie…
– I… sióstr też? – spytała dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem. – Na pewno u Ngati Kahungunu jest wiele pięknych dziewcząt. A one… one… ponoć nie mają żadnych zahamowań, jak mówił Revi Fransi.
Revi Fransi było pieszczotliwym przezwiskiem, jakie maoryskie dzieci nadały wielebnemu Franzowi Langemu. Aroha oczywiście też je podchwyciła, zamiast zwracać się do drugiego męża matki per daddy.
Matiu sprawiał wrażenie rozbawionego i zachwyconego zarazem, kiedy ona zaczerwieniła się po tak szczerym wyznaniu. Aby dostrzec jej rumieniec, trzeba było uważnie się jej przyjrzeć, bardziej niż innym dziewczętom pakeha. Miała nieco ciemniejszą cerę i gdyby nie jej niesłychanie jasne oczy i blond włosy, mogłaby uchodzić za Maoryskę. Wielu ludzi sądziło, że Aroha jest Maoryską półkrwi, jak Matiu. Kiedy była mała, często pytano o to jej matkę, bo przecież dziewczynka miała maoryskie imię. Linda jednak zapewniała wszystkich, że kolor skóry i oczu Aroha odziedziczyła po swoim biologicznym ojcu, Joem Fitzpatricku. Także jego oczy w kolorze zamarzniętej laguny tworzyły zaskakujący kontrast z ciemną cerą. I jak oświadczała Linda, jedynie jasne włosy były typowe dla jej rodziny, zaś imię nadała dziewczynce Omaka. „Aroha” w języku maoryskim znaczyło miłość.
– Aroha, ja należę do ciebie! Żadna dziewczyna na świecie nie jest tak piękna jak ty! Nigdy nie mógłbym pokochać innej! – przysiągł Matiu.
Aroha, bardzo drobna i delikatna, dopiero nabierała kobiecych kształtów. Jej ładna twarz sprawiała wrażenie niemal dziecinnej. Ale dla Matiu już teraz była skończoną pięknością – kiedy pojawiała się w jego myślach, odczuwał ciepło, tkliwość i pociechę. Miłość… Omaka nie mogła wymyślić bardziej odpowiedniego imienia.
Dziewczyna od niechcenia skinęła głową. Zapomniała już o swoich żartach – przecież tak naprawdę nie obawiała się, że mogłaby kiedykolwiek stracić Matiu. Także dla niej stanowił on niezmienną, istniejącą od lat część jej świata i nie do pomyślenia byłoby, że miałby się od niej kiedykolwiek odwrócić. I w tej chwili widok za oknami pociągu zajmował ją bardziej niż miłosna deklaracja chłopaka. Pociąg minął okolice Otaki i zatrzymał się w Rimutaka Range – był to łańcuch górski rozciągający się pomiędzy doliną Hutt i równiną Wairarapa.
– Dobry Boże, Matiu, popatrz na te góry! – zawołała Aroha.
Pociąg jechał teraz przez rzadkie lasy, w których rosły głównie drzewa manuka i rimu, palmy nikau i olbrzymie paprocie. W oddali dawało się dostrzec imponujące łańcuchy górskie i wkrótce pociąg pędził przez mosty, pod którymi płynęły rwące rzeki. Dalsza część podróży wiodła przez kolejne tunele. Trasa o nazwie Rimutaka Incline Railway uchodziła za cud kolejnictwa. Liczne brygady robotników – wśród nich także military settlers – urzeczywistniły śmiałe marzenia i plany odważnych inżynierów i osadziły tory w niezwykłym krajobrazie. Linia kolejowa biegła wzdłuż bezdennych przepaści, przez długie tunele, których ciemność przerażała teraz Arohę tak bardzo, że mimowolnie chwytała Matiu za rękę. Jeszcze bardziej ekscytujące wydawały jej się wzniesienia, które pokonywał pociąg.
– Jak my tam wjedziemy? – spytała, kiedy las się skończył i przed nimi pojawiły się góry.
Nie było tu już ogromnych drzew, przeważały znacznie niższe paprocie, gęstwiny krzewów rata i wychłostane wiatrami pokrzywione buki. Góry wznosiły się przed nimi jak niemożliwa do pokonania bariera.
– Lokomotywy są bardzo silne. A system torów jest także bardzo nowoczesny. Specjalna, dodatkowa szyna pomiędzy torami umożliwia dodatkowy napęd i bezpieczne hamowanie – tłumaczył Matiu.
Chłopak interesował się inżynierią kolejową i potajemnie marzył o tym, aby kiedyś zajmować się tym zawodowo. Choć miał większe ambicje niż budowanie linii kolejowych. Już teraz starał się o stypendium na studiach inżynierskich w Wellingtonie.
– To aż niewiarygodne! – oświadczyła Aroha, z dreszczem przerażenia patrząc w przepaść, wzdłuż której biegła linia kolejowa. Aby umożliwić położenie torów, wykarczowano stromy odcinek zbocza w miejscu, w którym drzewa niemal się do niego tuliły. – Ten, kto to budował, najwyraźniej nie mógł mieć lęku wysokości! Mnie już teraz kręci się w głowie, kiedy patrzę w dół!
– Niejeden z robotników postradał tutaj życie – powiedział konduktor, który właśnie wszedł do przedziału i usłyszał ostatnie słowa dziewczyny. – W trakcie budowy wielokrotnie dochodziło do poważnych wypadków i także dziś trzeba tutaj uważać. Deszcz często wypłukuje kamienie i piargi ze zbocza, które spadają na tory, a woda zalewa tunele. Macie szczęście z pogodą. Zdarza się, że zimą trzeba wstrzymywać ruch na wiele dni. To ciągła walka z siłami natury, a utrzymanie tej linii kolejowej jest też bardzo drogie. Mam nadzieję, że to doceniacie i grzecznie kupiliście bilety. – Uśmiechnął się i ujął szczypce do dziurkowania, aby je skasować.
Aroha i Matiu z trudem odwzajemnili jego uśmiech. Dotychczas w ogóle nie przyszło im do głowy, że podróż pociągiem może być niebezpieczna.
– Trzymaj mnie! – poprosiła Aroha, kiedy pociąg wszedł w kolejny ostry zakręt i zaczął pokonywać strome wzniesienie.
Matiu objął ją ramieniem – nieco nieśmiało, bo dotychczas nigdy się na to nie odważył.
– Nic ci nie grozi – zapewnił łagodnie. – Nic, jak długo jestem przy tobie.
Jeśli Aroha i Matiu w ogóle coś słyszeli na temat wojen o Taranaki, to wyobrażali sobie maoryskich wojowników jako półnagich, wytatuowanych mężczyzn o włosach spiętych w węzeł wojownika, groźnie wywracających oczami i wymachujących dzidami i maczugami. A w rzeczywistości żadne z nich nigdy nie widziało Maorysa w tradycyjnym stroju. Wprawdzie Omaka nigdy nie ubierała się tak jak Europejczycy, ale tkane spódnice starej kobiety nie różniły się aż tak bardzo od długich sukni kobiet pakeha. Wielebny jednak nie ścierpiałby, gdyby kobieta chodziła po domu z nagimi piersiami, jak to robiła w swoim szczepie, Omaka nosiła więc strój z obcisłą górą i dodatkowo osłaniała się luźną szatą, gdyż marzła. Nie przypominało to spódniczek wojowników z utwardzonych włókien, Omaka nie była też wytatuowana. Nie pozwalała jej na to wysoka pozycja najstarszej szczepu i czarodziejki. W maraeNgai Tahu na Wyspie Południowej wszyscy mężczyźni i kobiety ubierali się już tak jak pakeha i tylko niektórzy byli wytatuowani. Może dlatego Aroha miała wrażenie, że to maoryskie osiedle tak naprawdę się nie liczy.
Dziewczyna zupełnie inaczej wyobrażała sobie osiedle Ngati Kahungunu i sam szczep, który przecież brał udział w wojnach maoryskich. Z pewnością więc członkowie szczepu ubierali się zgodnie z tradycjami i przestrzegali dawnych zwyczajów i sposobu życia. Aroha i Matiu z mieszaniną lęku i zaciekawienia myśleli o dzikich tańcach wojennych i śpiewach, w których nieomal słychać było żądzę krwi. Czyż wówczas szczepy ich przeciwników nie obcinały głów wrogów i nie wędziły ich? Matiu słyszał nawet, że podczas walk ruchu hauhau dochodziło do aktów kanibalizmu!
Oboje byli więc trochę rozczarowani, kiedy pociąg dotarł do Greytown, a oni zobaczyli na peronie czekających na nich Maorysów – kobietę i mężczyznę w wieku około trzydziestu lat ubranych w zwyczajne stroje pakeha. Mężczyzna miał na sobie dżinsowe spodnie i wytartą koszulę, a nierzucające się w oczy tatuaże na twarzy ukrywał pod szerokim rondem kapelusza. U kobiety dawało się dostrzec delikatny tatuaż wokół ust, ale włosy miała upięte tak jak pakeha i była ubrana w zwykłą suknię z perkalu.
Aroha i Matiu natychmiast poczuli się niezręcznie w swoich strojach, bardzo eleganckich w porównaniu z tymi, które mieli na sobie Maorysi, i przede wszystkim Matiu zapragnął jak najszybciej zrzucić z siebie sztywne brązowe ubranie przeznaczone na niedziele. Aroha, ubrana w jasnoniebieski wcięty w talii kostium podróżny, dodawała mu odwagi, kiedy wychodzili z przedziału.
– Chodź, przecież oni cię nie zjedzą!
Matiu uśmiechnął się szeroko. Kobieta i mężczyzna rzeczywiście w niczym nie przypominali ludożerców. Wręcz przeciwnie, kiedy rozpoznali młodego Maorysa, na ich twarzach pojawił się radosny uśmiech.
– Ty musisz być Matiu! – odezwała się kobieta łamanym angielskim.
– Bądź pozdrowiony w twoja rodzina! – dodał mężczyzna. – Ja Hakopa, brat Mahuika. To Reka, siostra…
Czyli byli to ciotka i wuj Matiu. Młody mężczyzna patrzył na nich z niedowierzaniem i nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.
Aroha wysunęła się do przodu.
– A ja jestem Aroha – oświadczyła. – Mówimy po maorysku.
– Kia ora! – wyjąkał w końcu Matiu. – Wybaczcie, ja…
– Ty nie angielski? – spytała Reka ze zdziwieniem. – Ja myśleć, ty żyć wśród pakeha. Ja ćwiczyć specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się. – Wi-ta-my! Ale… haere mai!
Położyła Matiu ręce na ramionach i podsunęła mu twarz do hongi, tradycyjnego powitania Maorysów. Matiu poczuł jej nos i jej czoło dotykające jego czoła – i nagle zrobił się bardziej pewny siebie.
– Oczywiście mówię po angielsku – odpowiedział po maorysku. – W Otaki uczymy się obu języków. Byłem tylko zaskoczony…
– Nie spodziewał się, że już na peronie zastanie tak liczną rodzinę! – dodała Aroha. – I myśleliśmy też… to znaczy sądziliśmy, że teraz nastąpi coś w rodzaju powhiri.
Reka i Hakopa roześmiali się, choć już nie radośnie, lecz raczej gorzko.
– Tutaj? – spytała Reka. – Myśleliście, że będziemy na peronie dla was tańczyć i śpiewać?
Aroha się zaczerwieniła.
– Nie, my… my myśleliśmy tylko, że… skoro wy tu mieszkacie…
Twarz Hakopy spoważniała.
– Tak, córko, mieszkamy tutaj, w Wairarapie. Co nie znaczy, że to miejsce należy do nas. Pakeha znoszą naszą obecność, pozwolili nam znów zbudować marae na naszej rodowej ziemi. Ale pod warunkiem, że się dostosujemy. Ubieramy się tak jak oni, pracujemy dla nich, nie ośmielamy się wysuwać zbyt wygórowanych żądań, jeśli chodzi o posiadanie ziemi. Oczywiście pozwalają nam uprawiać kilka pól, ale to nie jest żyzna ziemia. Nasz szczep był kiedyś bogaty. Teraz musimy walczyć o przetrwanie, nie prowokując przy tym białych.
– Nasze marae oczywiście znajduje się nie w mieście, lecz w lasach – dodała Reka. – Ani pakeha, ani my nie szukamy wzajemnej bliskości. Gdybyśmy tu po was nie przyjechali, nie znaleźlibyście nas nigdy.
Aroha skinęła głową i nagle sama sobie wydała się głupia. Jak ona i Matiu mogli przypuszczać, że zajadą pociągiem pakeha prosto do maoryskiej wsi? Już nie mówiąc o naiwnym przekonaniu, że trafią do świata, w którym Maorysi są panami Wairarapy, podczas gdy tak nie jest od dwudziestu lat.
– Kiedy już tam będziemy – stwierdził Hakopa, który dostrzegł, że Aroha traciła właśnie złudzenia, i zinterpretował to jako rozczarowanie – to oczywiście powitamy was jak należy. Jesteśmy tak szczęśliwi, Matiu, że nas odnalazłeś. I przybywasz ze swoją… swoją wahine, prawda, Matiu?
Matiu i Aroha się zaczerwienili, a za chwilę wybuchnęli śmiechem.
– Tak! – odpowiedział Matiu. – Pakeha mówią oczywiście, że jesteśmy za młodzi. Ale Aroha zostanie moją żoną!
Hakopa uśmiechnął się szeroko.
– Witamy ją w naszym szczepie – powiedział przyjaźnie. – A teraz chodźcie, wszyscy czekają na nas z niecierpliwością. Jesteście głodni? Przygotowaliśmy hangi.
Matiu na razie nie myślał o jedzeniu, ale Aroha nastawiła uszu. Tyle się nasłuchała o ziemnych piecach w maoryskich szczepach, ale nigdy jeszcze nie jadła przygotowywanych w nich potraw. Ngai Tahu koło Rata Station nie budowali hangi – na Canterbury Plains nie występowała aktywność wulkaniczna, którą w tych piecach wykorzystywano.
Przed małym dworcem w Greytown na podróżnych czekał wóz, do którego zaprzężono dwa chude konie.
– Ten wóz należy do nas – oznajmiła Reka takim tonem, jak gdyby to było wielkie osiągnięcie.
Hakopa umieścił z tyłu bagaże Arohy i Matiu, a młodzi ludzie zajęli miejsca obok. Nie było tam ławek do siedzenia, co Aroha uznała za zabawne. Matiu obawiał się o swoje nowe ubranie. Reka i Hakopa wdrapali się na kozioł i Hakopa popędził konie. Jechali powoli przez elegancką główną ulicę miasteczka.
– Oni to miejsce nazywają dziś Greytown, od nazwiska gubernatora, który wytargował je za śmieszne pieniądze od Ngati Kahungunu – oświadczył z goryczą w głosie Hakopa. – U nas ta miejscowość nazywała się Kuratawhiti. I nie osiedlamy się tu, aby nie rozgniewać duchów rzeki Waiohine. To było mądre posunięcie. Pakeha do dziś walczą z powodziami. A poza tym duchy sprawiły, że ziemia zadrżała zaraz po tym, gdy tylko przybyli tu pierwsi osadnicy.
– Co zadziwiające, to ich wcale nie odstraszyło! – zauważyła Reka. – Powoli zaczynam sądzić, że pakeha nic nie przestraszy. I to czyni ich tak silnymi, że mają nad nami przewagę.
Tymczasem wóz wyjechał już z miasteczka i turkotał w stronę jeziora Wairarapa. Marae leżało nad jeziorem, choć nie tak blisko, aby można było dostrzec jego wody z domów.
– Brzegi jeziora są bagniste – wyjaśniła Reka. – Doskonałe do polowania i łowienia ryb, ale nie do zasiedlania.
Dobra, żyzna ziemia, nadająca się do zakładania farm, otaczała Greytown i była wykorzystywana przez pakeha. Teraz droga prowadziła wzdłuż rzeki w stronę widocznych już lasów i około pół godziny później podróżni dostrzegli ogrodzenie, które Ngati Kahungunu zbudowali wokół swojego marae. Zdaniem Arohy i Matiu przypominało ono płot otaczający ich szkołę – kije rośliny raupo połączone roślinnymi włóknami. Oczywiście nie stanowiło ono żadnej przeszkody dla atakujących. Ale Ngati Kahungunu najwyraźniej nie spodziewali się napadu wrogów, a może uznali, że i tak nie było u nich niczego, co można by ukraść. Aroha i Matiu pamiętali ilustracje przedstawiające wielkie, kolorowo pomalowane posągi bogów, które strzegły wejść do tradycyjnych marae na Wyspie Północnej. Tu jednak wejście składało się tylko z pozbawionej wszelkich ozdób bramy, teraz szeroko otwartej. Tuż obok bawiło się kilkoro dzieci, które na widok gości natychmiast pobiegły do wsi, zapewne po to, aby oznajmić ich przybycie.
Hakopa od razu skierował wóz na plac zebrań, wokół którego wzniesiono różne budynki: dom zebrań, wspólną kuchnię i noclegownie. Aroha zerknęła na zabudowania i znów doznała rozczarowania. Jej ojczym z pierwszymi wychowankami starannie odremontował marae, na którego terenie znajdowała się szkoła, a kilkoro uczniów okazało się znakomitymi rzeźbiarzami. Wielebny Lange zezwolił im w końcu na ozdobienie domów tradycyjnymi rzeźbami i pomalowanie ich. W efekcie jeden dom wydawał się piękniejszy od drugiego. Tu natomiast nie było żadnych płaskorzeźb, a domy sprawiały wrażenie budowanych w pośpiechu, prowizorycznie i bez zaangażowania. Całe marae przypominało wielką prowizorkę – jak gdyby jego mieszkańcy nie byli pewni, czy będą tu mieszkać na zawsze.
Jednak jeśli chodziło o powitanie, to nadzieje i oczekiwania Arohy i Matiu się spełniły. Szczep przygotował prawdziwą ceremonię – trochę inną od tej, jaką dawniej honorowano gości, ale na tyle wystawną, aby okazać szacunek wobec Matiu i Arohy i powitać ich w szczepie. Dziewczęta tańczyły haka już wtedy, kiedy Matiu i Aroha zsiadali z wozu, i śpiewały o jeziorze, łowieniu ryb i polowaniu. Pieśń opisywała kraj i życie szczepu.
Wódz oraz najstarsi szczepu czekali przed wharenui, domem zebrań, przy czym ariki, młody mężczyzna o częściowo wytatuowanej twarzy, stał wraz z rodziną nieco z boku. Dotknięcie wodza było tapu, nawet jego cień nie powinien był paść na któregoś z poddanych. Za to najstarsi chętnie wymieniali hongi z Matiu, a kilka kobiet także z Arohą. Jedna z najstarszych zalała się łzami, kiedy przyłożyła twarz do twarzy Matiu.
– To matka twojej matki – wyjaśniła Reka zakłopotanemu młodemu mężczyźnie.
Kobieta zajmowała chyba wysoką pozycję w szczepie, bo teraz zaintonowała modlitwę, którą za chwilę podchwycili wszyscy. I najwyraźniej oczekiwała, że Aroha i Matiu też zaczną powtarzać jej słowa, ale tolerancja wielebnego Langego nie sięgała tak daleko, aby studiować z uczniami zawołania skierowane do duchów. Reka dostrzegła zmieszanie obojga i poprosiła Matiu, aby na zakończenie on sam odmówił modlitwę.
– Do Bogapakeha – oświadczyła. – Nie wolno nam go przecież wykluczać. Bo my… my wszyscy jesteśmy ochrzczeni.
Zdaniem Arohy było to co najmniej osobliwe. Później miała się dowiedzieć, że pakeha uzależnili swoją zgodę na budowę osiedla od tego, czy Maorysi przyjmą religię białych. Wódz wysyłał w każdą niedzielę delegację swojego iwi do kościoła i byli to przeważnie młodzi ludzie oraz dzieci, którzy nie mieli złych doświadczeń związanych z Bogiem pakeha i jego zwolennikami. ArikiTe Haunui w ogóle sprawiał wrażenie człowieka bardzo elastycznego. Pełnił swój urząd od kilku lat, gdy jego poprzednik zginął w potyczkach wojennych w Taranaki. A może miało to miejsce potem? Aroha już po krótkim czasie poczuła szum w głowie, a teraz jeden z najstarszych zaczął wygłaszać mihi, mowę, w której opowiadał o teraźniejszości, przeszłości i przyszłości szczepu Ngati Kahungunu oraz przedstawiał żyjących i zmarłych.
– Nasi przodkowie przybyli do Aotearoa na kanu Takitimu dowodzonym przez Tamateę Arikinui. Jego syn Rongokako wziął za żonę Muriwhenuę i z tego związku narodził się syn Tamatea Ure Haea. Jego syn, zwany Kahungunu, narodził się w Kaitai i to on był założycielem naszego szczepu. Kahungunu udał się z Kaitai na południe i spłodził wiele dzieci. One wznosiły wioski i osiedlały się tam, były farmerami, rzeźbiarzami, budowały też kanu. Istnieją trzy ważne gałęzie rodu Ngati Kahungunu, my należymy do ki Heretaungi. Mieszkaliśmy nad morzem…
Mówca opowiadał o zakładaniu twierdz i wojnach z innymi szczepami, o pięciu wodzach Ngati Kahungunu, którzy kiedyś podpisali traktat w Waitangi po to, aby żyć z pakeha w pokoju. Szczepy uprawiały zboże i warzywa głównie dla białych ze stacji wielorybniczych na wybrzeżach ziem należących do szczepu.
– Ale potem pojawili się farmerzy hodujący owce i zaczęli wypasać swoje zwierzęta na naszej ziemi. Początkowo dawali nam za to kilka przedmiotów, potem także pieniądze, a wreszcie oświadczyli, że ta ziemia należy do nich!
W głosie mówcy było słychać oburzenie, a wśród słuchaczy rozległy się gniewne okrzyki. Aroha poczuła dreszcz przerażenia. Znów to samo, od dzieciństwa słyszała podobne historie – od Omaki i od dzieci, które pojawiały się w sierocińcu. Linda kiedyś wyjaśniła córce, że Maorysi mieli zupełnie inny stosunek do własności niż pakeha. Przyjmowali pieniądze i pozwalali farmerom wypasać zwierzęta na swoich ziemiach, ale nie przyszło im do głowy, że w ten sposób oddawali swoje ziemie i na zawsze rezygnowali z prawa własności. I kiedy biali zajmowali ich ziemie, budowali miasta i wsie i żądali kolejnych terenów, Maorysi zaczęli się bronić. Doszło do pierwszych walk, a każdy był przekonany o słuszności swoich praw. Zarówno pakeha, jak i Maorysi dowodzili, że druga strona naruszała zawarte w umowie postanowienia.
Aroha spodziewała się, że usłyszy teraz o walkach z angielskimi oddziałami, ale w rzeczywistości te szczepy, które zamieszkiwały tereny wokół Hawke’s Bay, zostały w niewielkim stopniu dotknięte wojną. Do ich zguby doprowadził dopiero ruch hauhau, którego prorok Te Ua Haumene przysiągł, że wypędzi pakeha z Aotearoa. Werbownicy rekrutów proroka dotarli także do szczepów mieszkających na wschodnim wybrzeżu. I jego nauka zafascynowała wielu Maorysów, głównie młodych wodzów. Wkrótce doszło do licznych sporów, które poprzedziły mordy. Za uprowadzenie matki Matiu i wielu innych ludzi z tego iwi odpowiedzialni byli nie pakeha, lecz zależni od nich kupapa – Maorysi, którzy walczyli po stronie Brytyjczyków. I zgodnie ze szczepowymi zwyczajami jeńcy wojenni stawali się niewolnikami. W jakiś sposób matka Matiu zetknęła się wówczas z angielskim military settler i urodziła mu syna. Ale co i jak dokładnie się stało, o tym nie wiedział nikt.
– I kiedy wydawało się już, że wojna się kończy, a my opłakiwaliśmy swoich zmarłych, pojawili się pakeha…
Mówca znów opowiadał głosem pełnym żalu i oburzenia, że gubernator zarzucił jego iwi poparcie dla ruchu hauhau w czasie wojny o Taranaki. I był to argument, który w latach sześćdziesiątych służył bardziej za pretekst do konfiskaty ziem Maorysów. Zawsze pokojowo usposobiony szczep próbował wprawdzie bronić się przed wypędzeniem, ale trudno było przeciwstawić się broni Anglików. Ale bądź co bądź szczep Matiu znalazł drogę wyjścia z opresji. Szczep Ngati Kahungunu ki Wairarapa, zamieszkały zgodnie z tradycją na równinach o tej samej nazwie i w otaczających je górach, zaoferował im dach nad głową. Szczep ten miał duże i ważne osiedle w Papawai, forcie leżącym na południowy wschód od Greytown. Jednak iwi Matiu nie chciał się do nich przyłączyć i założył na ich terenach własne osiedle.
– Nasze dusze nie tutaj są osadzone – powiedziała później Ngaio, babka Matiu. – Nasze maunga to wzgórza i klify otaczające zatokę, którą wy nazywacie Hawkey’s Bay. Może kiedyś tam wrócimy…
I to tłumaczyło prowizoryczność wzniesionych budowli – członkowie iwi nie byli tu szczęśliwi. Ale Aroha wiedziała już od swojej matki, że mogło się to skończyć o wiele gorzej. Wielu wypędzonych ze swojej ziemi Maorysów było przesiedlonych do takich regionów, gdzie mieszkały wrogie szczepy. Tam doszło potem do dalszych walk i mordów.
Matiu chłonął każde słowo mihi – wreszcie dowiadywał się czegoś o własnych korzeniach. Za to Aroha ucieszyła się, kiedy mówca wreszcie skończył i otrzymał za swoje wystąpienie gromkie brawa. Potem znów przyszedł czas na pieśni, tańce, modlitwy, a także wymianę prezentów. Matiu i Aroha przywieźli z Otaki kilka rzeźb i teraz przekazali je krewnym Matiu. Od Ngaio Aroha dostała jadeit.
I wreszcie młodzi ludzie mogli zasiąść wraz z rodziną Matiu przy ognisku i skosztować uduszonego w ziemnym piecu mięsa, a także warzyw. Aroha uznała, że wszystko smakowało znakomicie. Dziewczyna cieszyła się, że Matiu nie był już tak spięty i niespokojny. Chłopak początkowo niepewnie i sztywno przyglądał się ceremonii powitalnej, teraz jednak swobodnie gawędził z kilkoma młodymi wojownikami. Aroha także była spokojna – ale tylko do chwili, w której zwróciła się do niej Reka.
– A co z twoją historią, Aroha? – spytała ciotka Matiu. – Wszyscy o to pytają. Cały szczep chce się czegoś dowiedzieć także o tobie. Tylko nikt nie ma odwagi zapytać cię o to wprost. Wahine Matiu – kobietapakeha, która nosi maoryskie imię i mówi naszym językiem… Dotychczas nie spotkaliśmy kogoś takiego jak ty. Jakie jest więc twoje maunga, Aroha? Na jakim kanu twoi przodkowie przybyli do Aotearoa? Z jaką górą czy jeziorem czujesz się związana?
Aotearoa było maoryskim słowem oznaczającym Nową Zelandię i każdy członek plemienia znał też nazwę kanu, na którym jego przodkowie dotarli na wyspy.
Aroha się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że dzisiejszego wieczoru będzie musiała odpowiedzieć na pytanie dotyczące jej pepeha. Ale prawdopodobnie nawet miała szczęście. Maorysi mogli poprosić ją o opowiedzenie historii jej życia przed całym szczepem. Dziewczyna przełknęła więc ostatni kęs jedzenia i głęboko odetchnęła.
– Jestem Aroha Fitzpatrick – odpowiedziała, wymieniając od razu swoje nazwisko, po czym zaczęła improwizować. – A moi przodkowie przybyli na Aotearoa brygiem Sankt Pauli.
W rzeczywistości był to tylko jeden przodek dziewczyny i z tego mężczyzny nikt w rodzinie Arohy nie był dumny. Ottfried Brandman zgwałcił Cat, matkę Lindy, i niemal w tym samym czasie spłodził ze swoją ówczesną żoną Idą przyrodnią siostrę Lindy – Carol. Cat zaś urodziła się w Australii i w jakiś sposób dotarła ze swoją uzależnioną od alkoholu matką na stację wielorybniczą na Wyspie Południowej. Nikt nie pamiętał już nazwy statku, którym przypłynęły matka i córka. A w jaki sposób ojciec Arohy Joe Fitzpatrick znalazł się w Nowej Zelandii, tego dziewczyna także nie wiedziała. Joe pochodził z Irlandii, ale twierdził, że studiował w Anglii. Linda powiedziała jej, że nie wie, ile w tym było prawdy.
– Twój ojciec, Aroha, był oszustem, blagierem i gawędziarzem. Szarmanckim kłamcą… Życie z nim było… bardzo barwne, ale także niebezpieczne. Niestety, nie można mu było zaufać.
Matka Arohy opowiadała o Joem Fitzpatricku z powściągliwą sympatią, ale jej zdania nie podzielał Revi Fransi. Wielebny z niechętnym wyrazem twarzy twierdził, że Joe był przede wszystkim kłamcą. Ojczym Arohy nie krył pogardy wobec tego człowieka.
Aroha wiedziała, że matka w końcu opuściła jej ojca. Przyczyną była ponoć inna kobieta, ale do podjęcia ostatecznej decyzji przyczynił się napad Maorysów w czasie wojen o Taranaki, w czasie którego Fitz, jak go wszyscy nazywali, zostawił swoją żonę i dziecko na łasce losu i ukrył się. Linda nigdy nie opowiadała o szczegółach tego wydarzenia, a Aroha także nie interesowała się tym za bardzo. Troskliwym i czułym ojcem był dla niej zawsze Franz Lange, a o innym Aroha nie chciała słyszeć. Patrząc na to od tej strony, jej opowieść odpowiadała faktom podanym w pepeha:Franz także przybył do Nowej Zelandii na statku Sankt Pauli.
– Moja rodzina osiedliła się najpierw na Wyspie Południowej – opowiadała Aroha. – I dopiero kiedy moja matka wyszła za mąż, wyjechała z mężem do Patea. Tam on miał otrzymać ziemię…
– Kradzioną ziemię? – spytała surowo Reka.
Aroha zagryzła wargi. Bo Joe Fitzpatrick rzeczywiście był członkiem oddziału military settlers w Taranaki i przyznano mu ziemię zarekwirowaną Maorysom.
– O tym nie wiedziano – odpowiedziała Aroha z wahaniem.
Kiedy jej ojciec został wykluczony z armii z powodu tchórzostwa w obliczu wroga, oczywiście odebrano mu też ziemię.
– A gdzie jest osadzona twoja dusza, dziecko? – spytała ją babka Matiu, która przyłączyła się do nich. Kobieta nie kryła swej troski. – Bo to brzmi tak, jak gdybyś ty nie miała ojczyzny.
Aroha nie wiedziała, czy ma najpierw przytaknąć, czy też zaprzeczyć.
– Ależ mam! – odpowiedziała zdecydowanie. – Dorastałam w Otaki – na ziemi Maorysów. Moi rodzice stale powtarzają, że my ją tylko wykorzystujemy i że ona do nas nie należy…
W rzeczywistości Kościół anglikański, nie pytając o zgodę, zajął stary fort maoryski i zorganizował w nim sierociniec, kiedy miejscowy szczep Maorysów wyprowadził się z Otaki. Ale bądź co bądź Te Ati Awa odeszli stamtąd dobrowolnie, aby osiedlić się koło Taranaki.
– Ale mojemaunga… – ciągnęła Aroha – …mojego maunganie ma nigdzie na Aotearoa – uśmiechnęła się. Jej historia była wyjątkowa i na pewno musiała spodobać się słuchaczom. Krewni Matiu z napięciem wpatrywali się w jej usta.
– Omaka, pewnatohunga Ngati Tamakopiri, która pomogła mojej matce wydać mnie na świat, osadziła moją duszę w królestwie Rangi, boga nieba.
Wśród członków szczepu rozległy się głośne szepty. Dziewczyna miała wrażenie, że teraz słucha jej cały szczep.
– Omaka wysłała moją duszę do nieba wraz z dymem ogniska, w którym spaliła łożysko, i wezwała Rangi, aby został jej opiekunem.
– Musiała być wielką kapłanką! – stwierdziła z podziwem Reka. – Wysłać duszę do nieba, zupełnie tak, jak my wysyłamy latawce z okazji Nowego Roku…
Maorysi z okazji święta Matariki puszczali latawce, które miały wznieść się do nieba i przekazać bogom życzenia i modlitwy ludzi.
– W każdym razie skłoniła potężne duchy, aby były po twojej stronie! – powiedziała ze czcią Ngaio. – Omaka z pewnością miała wielkie mana.Ale czy takie maungazapewni ci szczęście, mała… Zawsze będziesz w drodze. Pozbawiona miejsca, z którym poczujesz się związana.
Aroha zdecydowanym gestem potrząsnęła głową.
– Nie, karani – oświadczyła. – Bardzo lubię podróżować, to prawda. Chciałabym poznać cały świat. Ale należę do Matiu. Tu, na ziemi, jest moje maunga! – Dziewczyna przytuliła się do młodego mężczyzny, który siedział obok niej.
Uszczęśliwiony Matiu się uśmiechnął.
– Ja będę ją mocno trzymał, karani! – oświadczył i przyciągnął Arohę ciaśniej do siebie.
Stara kobieta sprawiała wrażenie zatroskanej i nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Bądź ostrożny, mój wnuku – powiedziała cicho. – Niebezpieczne może być wcielenie się w sznur latawca, którego pożądają bogowie…
Aroha i Matiu spędzili kilka cudownych tygodni w Wairarapie. Matiu dołączył do młodych myśliwych i wojowników, a miejscowy rangatira, którego obowiązkiem było kształcenie chłopców i uczenie ich obchodzenia się z tradycyjnymi rodzajami broni, dołączył go do grupy ćwiczących. Aroha śmiała się, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Matiu w tradycyjnym stroju wojownika, a chłopcy żartowali, kiedy obnażył przed nimi raczej wątłą, a nie muskularną pierś.
– Musisz więcej jeść! – oświadczyła Reka i dogadzała siostrzeńcowi, jak mogła.
Wairarapa okazało się rzeczywiście jeziorem znakomicie nadającym się do łowienia ryb i polowania. Aroha nauczyła się od dziewcząt ze szczepu, jak należało zakładać więcierze, i plotkowała z nimi na temat Matiu i pozostałych młodych mężczyzn, którymi interesowały się jej przyjaciółki. Z początku czerwieniła się – Revi Fransi miał rację, te dziewczęta były niesłychanie swobodne – ale wkrótce bez skrępowania rozbierała się przy wszystkich i porównywała swoje małe jeszcze piersi z piersiami innych dziewcząt.
– Jeszcze ci urosną – odpowiedziała nieco starsza Rere, która była już dobrze rozwiniętą dziewczyną i o której wszyscy plotkowali, że dwa razy wśród trzcin rosnących przy brzegu jeziora próbowała miłości z jednym z młodych wojowników.
Matiu bardzo chętnie znalazłby się tam z Arohą sam na sam. Gęstwina krzewów raupo i plaże były chyba ulubionymi miejscami spotkań młodych par. I Aroha rzeczywiście dała się namówić. W pewien słoneczny dzień wczesnej wiosny oboje zabrali na plażę koce, na których mogli usiąść, aby całować się i pieścić. Niestety, poprzedniego dnia padało i było też dość zimno. Aroha i Matiu postanowili więc nie rozbierać się całkowicie. Ale Aroha pozwoliła jednak przyjacielowi, aby dotykał jej piersi pod sukienką, co dla niego okazało się wielkim rozczarowaniem. Matiu nie znalazł tam niczego godnego wzmianki, co opłacałoby się pieścić. Opisy jego nowych przyjaciół były znacznie bardziej obiecujące. Ale mimo wszystko zapewnił Arohę, że nie potrafiłby wyobrazić sobie piękniejszych piersi.
Aroha zaś z bijącym sercem włożyła ręce w jego spodnie i przeraziła się, kiedy członek mu zesztywniał. Po opowieściach pozostałych dziewcząt była na to przygotowana i poczuła też dumę, że tak podnieciła ukochanego. Jednak Aroha i Matiu nie porzucili całkowicie zasad moralnych pakeha, pośród których dorastali, i nie odważyli się ich złamać, choć w ciągu tych kilku dni nauczyli się bardzo wiele na temat ciała kobiety i mężczyzny. Matiu zapoznał się też z historią swojego szczepu. Jego babka była tohunga – zielarką i kapłanką szczepu. Potrafiła całymi godzinami opowiadać o jego przodkach ze strony matki, także o bohaterskich czynach wojowników i urodzie kobiet. Opisywała życie szczepu nad morzem, mówiła o połowach ryb i odważnych wyprawach mężczyzn na swoich kanu, o niebezpiecznych klifach i plażach o białym piasku, o żyznych, zielonych wzgórzach, nad którymi czuwały przyjazne ludziom duchy. Matiu słuchał jej uważnie, ale wiele jej opisów wydawało mu się osobliwe. Zawsze interesował się bardziej techniką niż opowieściami. Polowanie i sztuka wojenna nie odpowiadały mu. I uznał za przyjemną odmianę to, że wódz poprosił Arohę i jego, aby towarzyszyli członkom szczepu udającym się w niedzielę do kościoła w Greytown. Zamienili więc tradycyjne stroje maoryskie na ubrania pakeha – choć Aroha z wielkim zaciekawieniem przymierzała kolorowe spódnice i skąpe górne części garderoby tkane z włókien raupo. Matiu z przyjemnością włożył swoje czarne ubranie, bo nigdy nie przyznałby się do tego, że w tradycyjnym stroju wojownika cały czas strasznie marzł. Nie wyobrażał sobie, jak młodzi mężczyźni zimą wytrzymywali w tym stroju na dworze.
W małym kościele członkowie szczepu wzbudzili powszechne zainteresowanie. Reka, z całą pewnością na polecenie wodza, przedstawiła Arohę i Matiu wielebnemu, który oczywiście słyszał już o szkole w Otaki.
– Wielebny Lange wykonuje wspaniałą pracę! – powiedział zachwycony duchowny. – Czy ty, chłopcze, jesteś absolwentem szkoły średniej? O tym maoryskie dzieci mogą tylko pomarzyć! Rodzice nie posyłają ich do szkół. A przecież w Papawai jest taka placówka, choć co prawda ma kiepską opinię…
W miejscowości rzeczywiście istniała prowadzona przez misjonarzy szkoła, przeznaczona dla maoryskich dzieci miejscowych szczepów, ale najwyraźniej nie była lubiana przez uczniów. Szczep Matiu nie wysyłał tam swoich dzieci.
Po nabożeństwie wszyscy mogli napić się kawy, herbaty i zjeść kawałek ciasta w gminnej sali, a wielebny przyjaźnie zaprosił Maorysów, aby uczestniczyli w spotkaniu jego gminy. Po minie Reki dało się poznać, że dotychczas żaden z członków szczepu tego nie robił, tego dnia jednak dla swoich gości Reka postanowiła uczynić wyjątek. Maorysi zamienili więc kilka uprzejmych słów z członkami gminy, po czym grzecznie udali się z nimi do sali, poszukali miejsc przy długich stołach i pozwolili, aby obsługiwały ich zaciekawione kobiety pakeha. I w całkowitym milczeniu zjadali kolejne kawałki ciasta, Aroha zaś z wielkim ożywieniem opowiadała o szkole i pracy misyjnej Revi Fransi. Matiu szybko stracił zainteresowanie wspólnym spotkaniem. Siedział przy stole wraz z kilkoma mężczyznami, którzy pracowali przy budowie kolei albo już tę pracę zakończyli. Chłopak z płonącymi policzkami przysłuchiwał się ich opowieściom i powtarzał je potem dziewczynie.
Ona jednak nie kryła znudzenia, choć czuła pewną ulgę. Bo chociaż Aroha dobrze się tutaj czuła i podobało jej się życie szczepu Ngati Kahungunu – to nie chciała tu zostać na stałe. I ucieszyła się, kiedy usłyszała, że Matiu ma podobne odczucia. Młody mężczyzna nie mógł się doczekać rozpoczęcia studiów techniki i budowy maszyn.
W poniedziałek czekała na Arohę niespodzianka. Dziewczyna po śniadaniu właśnie przyłączyła się do swojej grupy, kiedy Reka i Hakopa na polecenie wodza poprosili ją o tłumaczenie.
– Przybył do nas wielebny z Greytown – oświadczyła Reka z takim wyrazem twarzy, jak gdyby w marae nie zjawił się sługa Boży, lecz przypadkowo odwiedził ich sam Bóg. – Wielebny chciałby porozmawiać z ariki i ja miałam tłumaczyć… Ale ja nie znam tak dobrze angielskiego. Zechciałabyś mi pomóc, Aroha?
Aroha skinęła głową i przed domem wodza spotkała Matiu, do którego zapewne skierowano taką samą prośbę. „Po co im aż dwóch tłumaczy?” – zastanawiała się dziewczyna i przywitała najpierw wielebnego, który stał w mżawce i sprawiał wrażenie niepewnego siebie. Zapewne oczekiwał, że ktoś zaprosi go do środka. Aroha wiedziała jednak, że tak się nie stanie.
– Wielebny, ariki przyjmie was tutaj – oświadczyła duchownemu, który w odpowiedzi popatrzył na nią kwaśno. – To… nie jest przyjęte, Maorysi nazywają to tapu, aby dzielić pomieszczenie z wodzem, oddychać tym samym powietrzem, którym on oddycha… Jego… hm… cień mógłby paść na was…
Wielebny prychnął z oburzeniem.
– Wiem, co to jest tapu, panno Fitzpatrick – odpowiedział niechętnie. – Pogański nonsens. A przecież pragnę okazać ariki szacunek. Ale czy to doprawdy jest niemożliwe bez moknięcia tutaj na deszczu?
Aroha w końcu poprosiła duchownego, aby stanął pod palmą nikau, która stanowiła jakie takie schronienie, i doskonale go rozumiała. Jej także nie podobało się to, że musiała stać pod gołym niebem w czasie deszczu, dlatego też rankiem okryła bluzkę i spódnicę ciepłą kurtką pakeha. Ale nowi przyjaciele Matiu z pewnością wykpiliby go, gdyby okazał się tak zniewieściały. Na szczęście chłopak miał na sobie dżinsy i skórzaną kurtkę, czyli odwiedziny duchownego zapewne stanowiły pretekst do tego, aby się cieplej ubrać.
Natomiast wódz nie zamierzał dostosowywać się do wyobrażeń i zasad pakeha w kwestii odpowiedniej odzieży. Pojawił się w stroju wojownika, a ze względu na wilgoć i chłód miał na sobie także cenny płaszcz przetykany ptasimi piórami.
– Kia ora, wielebny! – powitał duchownego, nie podchodząc do niego. – Rad jestem, że mogę powitać was w naszym marae. Mój lud darzy was wielkim szacunkiem.
Aroha przetłumaczyła jego słowa, a wielebny skinął głową i odpowiedział, wygłaszając kilka podobnych, równie uprzejmych słów. Jednak w dalszej części jego mowy pojawił się cień lekkiej nagany. Duchowny oświadczył, że cieszy go uczestnictwo członków szczepu w nabożeństwie, ale dodał, że byłby bardziej szczęśliwy, gdyby mógł częściej widywać w kościele wodza oraz najstarszych szczepu.
Wódz odpowiedział wymijająco.
– Mam swoje zobowiązania – poinformował wielebnego. – A nasi najstarsi… Im sprawiają trudność piesze wycieczki, a droga do Greytown jest daleka. Musicie więc zadowolić się tym, że do kościoła przychodzą młodzi ludzie.
– A dzieci naprawdę z wielką chęcią chodzą do szkółki niedzielnej! – dodała Aroha.
Właściwie młodzież wyrażała się pozytywnie na temat zajęć w Greytown tylko dlatego, że podawano tam mleko i ciasto. Ale to Aroha wolała przemilczeć. Twarz duchownego nieco się rozjaśniła.
– Właśnie o tym chciałem z wami pomówić, ariki. Szkoła. Wśród waszych dzieci dostrzegłem kilkoro, które wydają się bardzo bystre i pilne. Jednak prawie nie mówią po angielsku i nie mogą z tego powodu w pełni uczestniczyć w moich zajęciach. I oczywiście nie potrafią czytać ani pisać, co także…
– Do szkoły w Papawai jest daleko – zauważył wódz. Najwyraźniej się domyślał, do czego zmierza wielebny. – Dzieci każdego dnia byłyby zbyt długo w drodze.
– A czy nie ma tam internatu? – palnęła Aroha, a wódz spojrzał na nią z niechęcią. Daleka droga do szkoły była taką samą wymówką jak problem słabych nóg najstarszych szczepu. Bo w rzeczywistości babka Matiu codziennie chodziła godzinami po lesie, aby zbierać zioła. Długa wędrówka do Greytown raczej nie stanowiłaby dla niej poważnej przeszkody.
– Wielebny, w Papawai mieszkają Ngati Kahungunu ki Wairarapa – próbował wyjaśnić wódz. – A my jesteśmy Ngati Kahungunu ki Heretaunga. Oczywiście nie jesteśmy wrogami, wręcz przeciwnie, jesteśmy braćmi. Ale mimo wszystko mamy różne korzenie i w moim szczepie wielu z nas ma nadzieję, że kiedyś wrócimy do Hawke’s Bay. Zostaliśmy niesprawiedliwie wywłaszczeni i muszą istnieć jakieś możliwości…
– Tym ważniejsza jest dla waszego ludu edukacja! – zatriumfował wielebny. – Jeśli wśród was byliby prawnicy, mierniczy, politycy, to wszystko byłoby znacznie prostsze. Musicie wysyłać dzieci do szkoły!
Ariki przecząco potrząsnął głową.
– Oni wówczas byliby sami wśród obcych – odparł.
Wielebny zagryzł wargi. Jego twarz przybrała taki wyraz, jak gdyby chciał właśnie rozegrać swoją atutową kartę. – No, ale to nie musi być szkoła w Papawai – powiedział ostrożnie. – Widzicie, kiedy wczoraj wasi młodzi ludzie pojawili się na nabożeństwie, Bóg mnie oświecił. Wielebny Lange prowadzi w Otaki szkołę dla maoryskich dzieci z różnych szczepów. I co widać po naszym młodym przyjacielu Matiu – uśmiechnął się do towarzysza Arohy – wcale nie dążył do tego, aby dzieci zapomniały o swoich szczepach i oddaliły się od nich. Może więc wyślecie kilkoro swoich dzieci właśnie do niego? One nie byłyby same – miałyby w osobie młodego Matiu mentora i opiekuna, także w osobie panny Fitzpatrick…
Aroha nie wiedziała, jak przetłumaczyć słowo „mentor”, ale ogólnie rzecz biorąc, propozycja duchownego wydała jej się sensowna. Ona i Matiu także żałowali, że dzieci z tego szczepu nie chodziły do szkoły, zwłaszcza że naprawdę były zainteresowane tym, aby się czegoś nauczyć. Młodzież posługiwała się łamanym angielskim i wielu z nich domagało się od Matiu i Arohy, aby ćwiczyli z nimi znajomość języka pakeha. Niektórzy chcieli też nauczyć się czytać i pisać po angielsku.
Aroha postanowiła więc opowiedzieć się za planem wielebnego.
– Revi Fransi i moja matka, którą dzieci zwą koka Linda, są dla uczniów jak rodzice – oświadczyła. – I to prawda, dzieci rzeczywiście pochodzą z różnych szczepów, niektóre ze zwaśnionych. Na początku, kiedy szkoła była sierocińcem, były z tym duże problemy. W końcu Revi Fransi wymyślił zabawę: wiózł dzieci do szkoły przez rzekę łodzią, którą nazwał Linda. I potem one mogły już powiedzieć, że przyjechały do wspólnej części Aotearoa tą samą łodzią. I wszyscy byli zadowoleni. Revi Fransi przywiązuje wielką wagę do tego, aby dzieci żyły ze sobą w zgodzie!
Wódz zagryzł wargę. Z pewnością obawiał się kłótni wśród uczniów. Ale w rzeczywistości dzieci szczepu Ngati Kahungunu nie robiłyby między sobą różnicy wynikającej z faktu, że należały do różnych iwi. Także to było jedynie pretekstem, aby odmawiać wysyłania dzieci do szkoły w Papawai. Tak naprawdę wódz obawiał się jedynie tego, że wielebny będzie kładł nacisk na wychowywanie dzieci w duchu chrześcijańskim. Większość maoryskich wodzów pragnęła kształcić członków swojego szczepu. Chodziło jedynie o to, aby nie zapominali o tradycjach własnego ludu.
– I to wcale nie jest daleko – wtrącił niespodziewanie Matiu. – Kilka godzin jazdy pociągiem. Dzieci nie musiałyby zostawać tam przez lata, mogłyby wracać na ferie.
Wódz bawił się piórami swojego płaszcza.
– Ten wielebny Lange nie miałby nic przeciwko temu? – spytał.
Wszyscy wiedzieli, że chrześcijańscy misjonarze niechętnie wypuszczali swoich podopiecznych ze szkół. Wiele maoryskich szczepów miało w tej kwestii bardzo złe doświadczenia. A dzieci, które wodzowie w dobrej wierze wysyłali do szkół prowadzonych przez pobożnych braci, po kilku latach wracały odmienione. I żadne z nich nie studiowało ani nie ukończyło zwykłej szkoły, natomiast wyszkolono ich na posłusznych parobków i pokorne służące, które wkrótce mogły być oddane na służbę w rodzinach pakeha. Jako dorośli nie czuli się dobrze w żadnym ze światów – ani u Maorysów, ani u pakeha.
Matiu i Aroha zgodnie potrząsnęli głowami.
– Revi Fransi jest wspaniały – uspokoił ariki Matiu. – Dzieci w Otaki są szczęśliwe.
– I ona na pewno wróci bezpiecznie do domu? Obiecujesz mi? – Aputa, matka małej Haki, po raz piąty zwróciła się z tym pytaniem do Arohy. Dziewczyna ponownie przytaknęła.
– My wszyscy będziemy pilnować Haki! – oświadczyła. – Prawda, dzieci?
Haki była najmłodszym z czworga dzieci, które Ngai Kahungunu wysyłał do Otaki wraz z Arohą i Matiu. Właściwie oboje planowali zabrać dzieci, które skończyły dziesięć lat, ale Haki się uparła i chciała koniecznie iść do szkoły, aby się uczyć. Była dzieckiem wyjątkowo mądrym, bardzo żywym i samodzielnym. I w końcu ubłagała rodziców, aby zgodzili się na jej wyjazd.
Aroha wykorzystała konieczność opieki nad małą, aby grupka dzieci od razu stała się zgodną całością. Obserwowała tę metodę wielokrotnie u rodziców. Kiedy dzieci otrzymywały wspólne zadanie, a zwłaszcza kiedy zaapelowano do ich poczucia odpowiedzialności, znikała rywalizacja, jaka przedtem panowała między nimi. Ale teraz Anaru, Purahi, Koria i Haki i tak dalekie były od tego, aby się kłócić.
– Ja zostanę adwokatem! – oświadczył z przekonaniem dwunastoletni Anaru. – I wtedy wytoczę sprawę przed sądami pakeha i odzyskamy naszą ziemię!
Anaru mówił po angielsku najlepiej ze wszystkich dzieci, ale Koria w niczym mu nie ustępowała. Purahi miał zdolności techniczne i swój wyjazd do Otaki zawdzięczał Matiu. Przyjaciel Arohy szybko dostrzegł pomysłowość i żądzę wiedzy chłopca. Także Purahi aż palił się od tego, aby dowiedzieć się jak najwięcej o ruchu kolejowym, i teraz niecierpliwie wypatrywał pociągu, który miał niebawem nadjechać. Matiu i Aroha, przyszli uczniowie oraz ich rodzice czekali na peronie. Matka Purahi, a także matka Haki zalewały się łzami, a matka Korii co rusz wygładzała nową sukienkę pakeha córki. Gmina kościelna Greytown wielkodusznie wyposażyła dzieci we wszystko, czego potrzebowały. Otrzymały nową odzież – oczywiście tę, z której wyrosły dzieci członków gminy. W woreczkach przyszłych uczniów znajdowały się przybory szkolne, elementarze, zeszyty, ołówki i książki.
Aroha nie wiedziała, czy Revi Fransi rzeczywiście tego potrzebował, ale dzięki posiadanym przedmiotom dzieci czuły się bardzo ważne.
– Przeczytasz mi te książki w pociągu – poprosiła Arohę Koria i podsunęła jej egzemplarz Małej księżniczki. – I kiedy przyjedziemy, będę już znała angielski.
– Aż tak szybko to nie nastąpi. – Aroha studziła jej zapały, a potem raz jeszcze zapewniła ojca Anaru, że ich dzieciom na pewno będzie się dobrze powodziło w szkole.
– A ten potwór?! – wrzasnęła ze strachu matka Purahi, słysząc gwizd nadjeżdżającego pociągu. – Czy on nie połknie dzieci?
Kobieta wskazała na lokomotywę, która komuś, kto nigdy nie widział pociągu, rzeczywiście musiała wydać się czymś przerażającym.
– To nie jest żaden potwór, tylko lokomotywa parowa – roześmiał się Purahi. – Ona ciągnie wagony, którymi pojedziemy. Zupełnie jak koń, tyle że jest o wiele, wiele silniejsza…
– A mnie się zdaje, że to smok – wymamrotała jego matka. – Czy pakeha uda się go oswoić?
– Matiu mówi, że lokomotywy czasami pchają wagony! – powiedział zachwycony Purahi. – I że hamują w czasie zjazdu w dół ze wzniesień. Bo my pojedziemy przez góry i tunele…
– Musimy wsiadać, koka – Matiu łagodnie zwrócił się do matki Purahi. Nazywał ją ciotką, bo także ona należała do kręgu jego krewnych. – Czas pożegnać się z dziećmi.
Matiu i Aroha wymienili już hongi z Reką, która ukradkiem ocierała łzy z oczu.
– Ale musicie przyjechać za rok! – zawołała do bratanka. – Na pewno. Wszystko jedno… wszystko jedno, co mówi twoja karani.
Pożegnanie Matiu z jego babką było dziwne. Stara Ngaio wypowiedziała jakieś błogosławieństwo, którego Matiu nie zrozumiał. Jak każda karakia – modlitwy, błogosławieństwa i przekleństwa – zostało ono wypowiedziane bardzo szybko, niemal nie dało się odróżnić słów. Jednak Reka, gdy je usłyszała, przeraziła się. Nie wyjaśniła wszystkiego dokładnie Matiu i jego przyjaciółce, ale stara kobieta najwyraźniej zakładała, że już nigdy nie zobaczy wnuka.
Matiu uśmiechnął się krzepiąco do ciotki.
– Przyjadę i przywiozę wam dzieci – obiecał. – Latem, za rok. Wtedy na uniwersytecie są ferie semestralne. Wtedy tutaj też będzie ładniej i nie tak strasznie zimno jak dziś.
W Greytown właściwie nigdy nie było bardzo zimno, choć co prawda wietrznie, ale teraz wiał rzeczywiście lodowaty wiatr. I wiał tak, że Aroha z trudem oddychała. Cieszyła się, kiedy wreszcie znalazła się w przedziale. Wskazała miejsca podekscytowanym dzieciom i raz jeszcze skontrolowała, czy zabrała wszystkie bilety, Matiu zaś umieszczał bagaże w siatkach nad siedzeniami. I w końcu ciężkie, żelazne koła parowej lokomotywy zaczęły powoli się kręcić. Dzieci radośnie machały rodzicom – najwyraźniej nie czuły bólu związanego z pożegnaniem, podczas gdy matka Purahi na peronie niemal osunęła się na ziemię i jej mąż musiał ją podtrzymać. Matka Haki biegła przez chwilę obok wagonu, w którym siedziały dzieci, jak gdyby nie mogła znieść rozstania z córką. Pozostali rodzice byli bardziej opanowani. Matka Korii zdobyła się na uśmiech, kiedy machała dzieciom na pożegnanie.
– A teraz książka! – oświadczyła Koria, kiedy tylko lokomotywa z głośnym gwizdem ruszyła. – O czym jest ta historia? Księżniczka to… córka wodza, prawda?
– Pierwszy tunel to Prices Creek, prawda? – Purahi zwrócił się z tym pytaniem do Matiu. – A może Siberia? Który jest dłuższy? – Chłopiec próbował nauczyć się na pamięć nazw wszystkich cudów techniki budowlanej Rimutaka Incline.
Matiu i Aroha zaczęli wyjaśniać, ale tym razem Aroha nie miała dużo czasu na to, aby wyglądać przez okno. Kiedy ona czytała i tłumaczyła – maoryskie dziewczynki nie miały pojęcia o zwyczajach pakeha, w dodatku nie radziły sobie z językiem – Matiu wyjaśnił Purahi, jak umiał, zasadę napędu lokomotywy oraz rolę wagonu hamującego. Chłopcy nie spuszczali z niego wzroku i nie sposób ich było powstrzymać przed wysiadaniem, kiedy w Cross Creek pociąg wjechał na stację rozrządową. Tu lokomotywę odczepiono i zastąpiono silniejszą, którą tym razem umieszczono w środku składu. Pracownicy linii kolejowej nie mieli nic przeciwko temu, aby dzieci z odpowiedniej odległości obserwowały, jak ciężka maszyna została podczepiona za oboma wagonami pasażerskimi i wagonem towarowym, które dotychczas ciągnięte były przez znacznie lżejszą lokomotywę.
– Ona wepchnie nas na te góry! – Matiu usiłował przekrzyczeć ryk wiatru, przed którym Aroha i dziewczęta ukryły się w prowizorycznej chacie. Mało komfortowe schronienie było jedynym ustępstwem zarządzających Rimutaka Incline, jeśli chodzi o wygodę pasażerów. Tu raczej nie spodziewano się wielu podróżnych, a kolej przewoziła głównie towary. Jednak tego pogodnego wrześniowego ranka pasażerów było zaskakująco dużo. Aroha dostrzegła rodziny z dziećmi i mężczyzn, którzy sprawiali wrażenie ważnych osób. Wszyscy podróżowali w interesach do Wellingtonu. Wielu z podróżnych gapiło się na maoryskie dzieci i szeptem wymieniało uwagi. Maorysi raczej rzadko podróżowali koleją.
Kiedy już do lokomotywy podczepiono dwa kolejne wagony towarowe oraz wagon hamulcowy, w którym jechała załoga, ostry gwizd wezwał pasażerów do wsiadania. Aroha weszła z przyjemnością. Choć cieszyła się, że mogła wyjść na świeże powietrze, to teraz była zadowolona z tego, że siedziała w wagonie. Nie były wprawdzie ogrzewane, jednak stanowiły dobre schronienie przed lodowatym wiatrem. Większość podróżnych w ogóle nie opuściła przedziałów.
– Teraz pojedziemy przez tunel Sib… Sib… Jak on się nazywa, Matiu?
Purahi znów zapomniał słowa, którym inżynierowie żartobliwie nazwali bardzo stromy i pełen licznych zakrętów odcinek linii kolejowej.
– Siberia, Purahi, i rzeczywiście teraz będziemy tamtędy jechali. To ten bardzo długi ciemny tunel. Bo tak właśnie inżynierowie wyobrażają sobie rosyjską Syberię – jako krainę zimną i bardzo niegościnną. Ponoć często pada tam śnieg…
– Nie łaskocz mnie w tunelu! – chichotała Haki.
Purahi pochłonęły cuda techniki, za to Anaru nie mógł sobie odmówić przyjemności pożartowania z dziewcząt w czasie przejeżdżania przez tunele między Greytown i Cross Creek.
– Powiedz, czy mi się wydaje, czy pociąg się chwieje? – Aroha podniosła głowę znad książki, kiedy wagony powoli przejeżdżały przez serpentyny i wąskie zakręty, wspinając się w górę. Dziewczyna szczelniej owinęła się szalem. Wiatr na dworze szalał coraz bardziej i było to odczuwalne także w wagonie, gdy lodowate podmuchy wdzierały się do środka przez każdą najmniejszą szparę w drewnianych ścianach.
– Ależ skąd! – zapewnił Matiu, do którego dziewczyna zwróciła się z tym pytaniem. – Pociąg jedzie po szynach, a do tego specjalnie na ten odcinek została wynaleziona i zamontowana szyna środkowa. Może tak ci się wydaje, bo teraz nie ma lokomotywy z przodu…
– Mnie też się wydaje, że wagony się chwieją – stwierdziła Koria, chociaż w jej głosie nie było słychać niepokoju. – To pewnie wiatr. Właściwie taki pociąg można byłoby napędzać żaglami jak kanu, prawda?
Aroha i Matiu się roześmiali.
– Na to pociąg jest o wiele za ciężki! – powiedział Matiu. – I dlatego też nie może się chwiać ani nie może go zwiać wiatr. On… – Matiu umilkł, kiedy poczuł, że pociąg rzeczywiście nagle się przechylił w czasie pokonywania kolejnego zakrętu. – Zakręt Siberia – oświadczył z udawaną radością. Ale także jemu zrobiło się dziwnie nieprzyjemnie.
Aroha z lękiem spojrzała na strome zbocze, wzdłuż którego jechali, i nagle wszyscy odczuli gwałtowne szarpnięcie. Wiatr uderzył z takim impetem, że wagon przechylił się w stronę przepaści.
– Na dół! Pochylić się! Schowajcie się!
Ktoś krzyczał, a Aroha potem nie wiedziała, czy to Matiu, czy też ktoś inny. Instynktownie osunęła się na podłogę i uchwyciła metalowej nogi ławki – i kątem oka dostrzegła, że Koria przeleciała przez środek wagonu, zaś Haki czołgała się przez otwarte drzwi przedziału.
– Chcę stąd wyjść! – krzyczała dziewczynka.
Jej głos utonął w głośnych okrzykach przerażonych pasażerów. Wagon przechylał się coraz bardziej i z pewnością nie jechał już po wszystkich trzech szynach. Drewniane ściany trzeszczały, a połączenia między wagonami skrzypiały i piszczały.
– On spadnie, o Boże, spadnie w przepaść, my…
– Chcę wyjść!
Haki znów zaczęła krzyczeć. Mała dziewczynka zsuwała się po podłodze mocno już przechylonego wagonu w stronę zewnętrznych drzwi.
– Haki, nie! Nie możesz wyjść!
Matiu podbiegł do niej. Aroha trzymała się kurczowo metalowej nogi ławki i widziała, że nagle zrobiło się jasno, kiedy zewnętrzne drzwi się otworzyły, jak gdyby zrobiła to jakaś niewidzialna ręka. Dziewczyna przeleciała przez przedział i uchwyciła się ściany, aby nie wypaść na zewnątrz. W tym momencie wagon nagle wyleciał z szyn i pociągnął za sobą drugi wagon pasażerski.
Przerażeni ludzie krzyczeli, wołali swoich bliskich i wzywali Boga. Aroha zesztywniała ze strachu. Przed chwilą z dreszczem przerażenia patrzyła w przepaść. Gdyby wagon oderwał się od lokomotywy, która go pchała, poleciałby w przepaść i roztrzaskał się u stóp góry. A tego nikt by nie przeżył.
Ale wtedy znów rozległo się przerażające uderzenie i wagon gwałtownie zahamował. Aroha słyszała krzyki bólu pasażerów, którzy upadli na podłogę albo zostali ciśnięci o ściany lub okna. Aroha pomyślała, że jej los jest przesądzony. Wagon wisiał krzywo o coś zaczepiony, a ona zsuwała się w stronę otwartych drzwi, próbując rozpaczliwie uczepić się stopnia. Dostrzegła zawieszone nad sobą w powietrzu oba wagony pasażerskie oraz wagon towarowy. Widok był upiorny. Wyglądało to tak, jak gdyby jakiś niegrzeczny mały chłopiec bawił się swoją kolejką i doprowadził ją do wykolejenia. Jednak sprzęgi między wagonami wytrzymały, a ciężka lokomotywa oparła się wiatrowi o sile sztormu. I mimo wszystko utrzymała pociąg w całości.