Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Legenda starego dworu (En herrgårdssägen, 1899) to powieść Selmy Lagerlöf, wybitnej szwedzkiej pisarki i noblistki. Opowiada historię młodej kobiety, próbującej uratować przed szaleństwem popadającego w obłęd mężczyznę, którego bezgranicznie kocha. Tekst publikujemy w najnowszym polskim przekładzie autorstwa Justyny Czechowskiej.
Głównego bohatera powieści, Gunnara Hedego, poznajemy w jego pokoju w Uppsali, gdzie młody człowiek studiuje. Jednak zamiast koncentrować się na nauce (co pomogłoby mu w przyszłości rozwiązać problemy ekonomiczne rodziny, a przede wszystkim wydobyć z nędzy popadający w ruinę majątek Munkhyttan), całymi dniami oddaje się swojej pasji — grze na skrzypcach. Pod wpływem perswazji przyjaciela Hede wydaje się skłaniać w stronę zdroworozsądkowego wyboru: porzucenia muzyki i skupienia się na studiach. Jednak nieoczekiwane spotkanie z artystami ulicznymi, a przede wszystkim poznanie niezwykłej dziewczyny, Ingrid, sprowadza go z powrotem na ścieżkę sztuki, a w konsekwencji na drogę szaleństwa, którą przez lata Gunnar Hede kroczył będzie pod przydomkiem „Kozioł” (choroba młodzieńca objawia się strachem przed zwierzętami, a w szczególności kozami), nadanym mu przez ludzi niepotrafiących okazać współczucia dotkniętemu obłędem człowiekowi. Tymczasem zakochana w młodzieńcu Ingrid — nieszczęśliwa sierota, która, zmuszona do porzucenia artystycznej trupy, żyje na prowincjonalnej plebanii z przybranymi rodzicami i rodzeństwem — po krótkiej chorobie niespodziewanie umiera. Czy to koniec tej miłosnej historii? Czy Ingrid naprawdę nie żyje, a Gunnar rzeczywiście pozostanie szalony? Czytelnik przekona się o tym po lekturze powieści, w której nic nie jest do końca jasne, pewne ani oczywiste…
Historia przedstawiona w Legendzie starego dworu opisuje walkę młodej kobiety, próbującej za wszelką cenę uratować przed chorobą psychiczną ukochanego mężczyznę, tkwiącego w pułapce depresyjnych lęków. Powieść ukazuje siłę miłości na różnych poziomach, przedstawia także przygodne relacje i bliższe związki pomiędzy ludźmi zupełnie odmiennymi oraz uprzedzenia dotyczące „inności”. Akcja książki rozgrywa się częściowo w Värmlandii, miejscu ważnym dla pisarki, która tam się urodziła. Jedną z najbardziej znaczących w powieści lokalizacji jest należący do rodziny Hedego majątek Munkhyttan, który został przez autorkę ukazany jako swoista idea starego dworu — rajskiego ogrodu, a zarazem miejsca skrywającego mroczne tajemnice. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że Munkhyttan to trzeci z głównych bohaterów Legendy starego dworu. Tekst, mimo quasi realistycznie skonstruowanej fabuły, przypomina swą formą bardziej baśń niż klasyczną, dziewiętnastowieczną powieść — specyficzna narracja, charakterystyczny, melodyjny język, nagromadzenie fikcyjnych, magicznych i surrealnych niekiedy elementów, a także swoista gra, jaką prowadzi Selma Lagerlöf z czasem akcji, wyraźnie na to wskazują.
W Polsce ta wartościowa powieść — jak się wydaje — nie spotkała się z należnym zainteresowaniem i nie została dotąd poddana krytycznej analizie. Nowsze studia o charakterze krytycznoliterackim, dotyczące utworu Lagerlöf, czytelnik zainteresowany literaturą skandynawską znajdzie m.in. w książce Ursprungets roman, autorstwa szwedzkiej literaturoznawczyni Birgitty Holm, oraz w tekście duńskiego dziennikarza, Henrika Wivela, Snödrottingen. Wcześniejsze polskie tłumaczenia En herrgårdssägen publikowane były pod tytułem Cmentarna lilia. Powieść została przełożona na wiele języków, m.in. angielski (pierwsze wydanie w 1923 r.). Autorką najnowszego polskiego przekładu, który publikujemy w bibliotece Wolne Lektury, jest Justyna Czechowska.
W 1923 roku na podstawie En herrgårdssägen powstał film Mauritza Stillera i Almy Söderhjelm, zatytułowany Saga Gunnara Hedego (Gunnar Hedes saga), znany w Polsce także jako Zamieć śnieżna albo Stary zamek. Nawiązuje on jednak dość luźno do tekstu Selmy Lagerlöf i nie zyskał zbytniego uznania autorki, która po lekturze scenariusza niechętnie dała się jednak przekonać do realizacji filmu. Powieść doczekała się także różnorodnych adaptacji w kulturze współczesnej. W 2004 roku w Värmlandsoperan miała premierę opera oparta na książce Lagerlöf w reżyserii Björna Melandera, zaś trzy lata później teatr Västanå pod dyrekcją Leifa Stinnerboma wystawił dramat, który odniósł ogromny sukces wśród publiczności. W 2013 roku ukazał się komiks En herrgårdssägen, którego twórcą jest rysownik, Marcus Ivarsson.
Mamy nadzieję, że najnowsza publikacja Wolnych Lektur odmieni losy Legendy starego dworu i przyczyni się do pogłębionej recepcji tej interesującej powieści w Polsce.
Powieść Legenda starego dworu Selmy Lagerlöf została po raz pierwszy przetłumaczona na język polski przez Justynę Czechowską i udostępniona nieodpłatnie na Wolnych Lekturach. Książka dostępna jest jako e-book (EPUB i Mobi) oraz plik PDF.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Selma Lagerlöf
Legenda starego dworu
tłum. Justyna Czechowska
Epoka: Modernizm Rodzaj: Epika Gatunek: powieść obyczajowa, baśń
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Justyna Czechowska
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury.
ISBN-978-83-288-7878-5
Działo się to pod koniec lat trzydziestych w piękny jesienny dzień. Stał wówczas w Uppsali1 wysoki, żółty dwupiętrowy budynek, usytuowany dziwnie samotnie na niewielkiej łące, daleko na obrzeżach miasta. Dom był dość szkaradny i nieprzyjemny, ale upiększony mnóstwem dzikiego wina, które po słonecznej stronie wiło się tak wysoko po żółtej ścianie, że całkowicie otaczało trzy okna na piętrze.
W pokoju, za jednym z tych obramowanych winem okien, pewien student popijał poranną kawę. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o pięknej aparycji. Włosy, które odczesywał wysoko nad czoło, ślicznie się kręciły, a grzywka nieustannie opadała na oczy. Ubrany był w wygodny, luźny szlafrok, a i w tym wyglądał całkiem elegancko.
Przyjemnie miał w pokoju. Stała tam wygodna kanapa i obite krzesła, duże biurko i solidne regały, lecz nie było na nich prawie żadnych książek.
Zanim zdążył dopić kawę, wszedł do niego znajomy student. Ten był zupełnie innego gatunku: niski, krępy mężczyzna, silny, brzydki, o dużej twarzy, cienkich włosach i grubej skórze.
— Ty, Hede — powiedział — przychodzę, żeby poważnie z tobą pomówić.
— Spotkało cię coś przykrego?
— O nie, nie mnie — odparł tamten — chodzi o ciebie. — Na chwilę zamilkł i spuścił wzrok. — Cholera, niemiło jest o tym mówić.
— To nie mów! — rzucił Hede. Chciało mu się śmiać z tej uroczystej powagi.
— No właśnie już nie mogę — odezwał się gość. — Dawno miałem to zrobić, ale widzisz, jakoś mi nie wypada. Nie mogę odgonić myśli, że będziesz potem mówił do siebie: „Ten Gustav Ålin, syn moich dzierżawców, taki się zrobił panisko, że będzie mnie teraz pouczał”.
— Daj spokój, Ålin — wtrącił Hede — wcale tak nie myślę. Toż i mój dziad był z chłopów.
— No, ale dziś o tym nikt nie pamięta — powiedział Ålin. Siedział naprzeciwko Hedego i ciężko wzdychał (z każdą chwilą jego chłopska natura coraz bardziej mu doskwierała), jakby miało mu to pomóc wybrnąć z zakłopotania. — Wiesz, jak sobie myślę o różnicy między twoją rodziną a moją, to uważam, że winien jestem milczeć, ale gdy przypomnę sobie, że to twój ojciec pomógł mi kiedyś, bym dziś mógł studiować, to pewnie słusznie, żebym powiedział.
Hede rzucił mu piękne spojrzenie.
— Mów zatem, żebyś się pozbył tego zmartwienia!
— No więc słyszałem — zaczął Ålin — jak mówią, że nic nie robisz. Mówią, że nawet książki nie otworzyłeś przez te cztery semestry, coś je spędził w akademii. Nie robisz nic, tylko całymi dniami wygrywasz na skrzypcach. A mnie trudno w to nie uwierzyć; w szkole w Falun2 nie chciałeś robić nic innego, choć wówczas musiałeś pracować.
Hede zesztywniał na krześle. Ålin miał coraz bardziej nieszczęśliwą minę, ciągnął powoli, choć zdecydowanie:
— Z pewnością myślisz, że kto ma na własność taki majątek jak Munkhyttan3, powinien móc robić, na co ma ochotę, pracować, jeśli chce, a jeśli nie, odpuścić. Dostanie dyplom, to dobrze. Nie dostanie dyplomu, to niemal równie dobrze; bo i tak nie chcesz być nikim jak tylko nadzorcą, przez całe życie chcesz mieszkać w Munkhyttan. I ja rozumiem, że w ten sposób myślisz.
Hede milczał, a Ålin widział, jak kolegę otacza mur dostojeństwa, ten sam, który w jego oczach otaczał ojca Hedego, radcę, i matkę, radczynię.
— Sprawy mają się jednak tak, że Munkhyttan nie jest już tym, czym było dawniej, kiedy ruda żelaza przynosiła zyski — podjął ostrożnie. — I o tym radca dobrze wiedział, dlatego przed śmiercią postanowił posłać cię na studia. Radczyni też o tym wie, biedaczka, a z nią cała wieś. Jedynym, który nic nie wie, jesteś ty, Hede.
— Chcesz powiedzieć — Hede trochę się zirytował — że nie wiem o nieużyteczności kopalni?
— Ach, nie — odparł Ålin — to wiesz z pewnością, ale widzisz, nie domyślasz się nawet, że Munkhyttan jest zrujnowane. Pomyśl rozsądnie, a pojmiesz, że w zachodnich dolinach nie da się żyć z samego rolnictwa. Ech, nie wiem, dlaczego radczyni trzyma to w tajemnicy. No, ale ona siedzi na całości spadku, nie musi pytać o twoją opinię. W każdym razie, w naszej okolicy powszechnie wiadomo, że klepie biedę. Mówią, że chodzi po ludziach i pożycza pieniądze. Pewnie nie chciała cię martwić, pomyślała raczej, że utrzyma to wszystko, póki nie wrócisz z dyplomem. Nie chce sprzedać posiadłości, póki nie ukończysz studiów i się nie ustatkujesz.
Hede wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Wtem zatrzymał się przed Ålinem.
— Człowieku, siedzisz tu i wmawiasz mi głupoty. Jesteśmy przecież bogaci.
— Dobrze wiem, że w naszych stronach wciąż mają was za panów — odezwał się Ålin. — Ale rozumiesz chyba, że pieniędzy nie starczy, jeśli się tylko wydaje, a nic nie zarabia. Inaczej było, jak mieliście kopalnię.
Hede znów usiadł.
— Matka powinna była mi o tym powiedzieć. Jestem ci wdzięczny, ale wystraszyły cię tylko jakieś głupie plotki.
— Domyśliłem się, że o niczym nie wiesz — ciągnął uparcie Ålin. — Radczyni w Munkhyttan oszczędza i haruje, żeby ci posłać pieniądze do Uppsali i żeby podczas twoich wizyt w domu, między semestrami, było miło i wesoło. A ty w tym czasie nic nie robisz, bo nie masz pojęcia, że coś ci zagraża. Nie mogłem już dłużej patrzeć, jak się nawzajem oszukujecie. Jaśnie pani sądziła, że się uczysz, a tyś mniemał, że ona jest bogata. Nie mogę pozwolić, żebyś zniszczył swą przyszłość przez to, że o niczym nie wiesz.
Przez chwilę Hede siedział zamyślony. Potem wstał i podając Ålinowi rękę, smutno się uśmiechnął.
— Teraz rozumiem, żeś powiedział prawdę, choć nie chcę w nią wierzyć. Dziękuję!
Ålin uścisnął mu dłoń, promieniejąc z zadowolenia.
— Rozumiesz chyba, Hede, że nie wszystko stracone; wystarczy, że będziesz pracował. Z twoją głową możesz ukończyć nauki w siedem, osiem semestrów.
Ålin wstał i ruszył ku drzwiom, choć nieco niepewnie. Nim dotarł do progu, odwrócił się.
— Miałem też inną sprawę — powiedział. Znów był nieśmiały. — Chciałem cię prosić, byś pożyczył mi skrzypce, póki nie zaczniesz się uczyć.
— Pożyczyć skrzypce?
— Tak, owinę je jedwabiem, zamknę w futerale i wyniosę, inaczej nie weźmiesz się do roboty. Ledwie wyjdę za drzwi, jak zaczniesz znowu grać. Przywykłeś do tego, nie będziesz mógł się powstrzymać, jeśli zostaną u ciebie. Tego się nie przezwycięży, jeśli ktoś nie pomoże. To jest zbyt silne.
Hede zaoponował.
— To szaleństwo! — powiedział.
— O nie, żadne szaleństwo. Wiesz, żeś odziedziczył to po radcy, muzykowanie macie we krwi. Od kiedy stałeś się sam sobie panem w Uppsali, nie robisz nic innego. Mieszkasz z dala od miasta tylko po to, by nikomu nie wadzić muzyką. Sam sobie w tym nie pomożesz. Oddaj mi skrzypce!
— Owszem, kiedyś — zaczął Hede — nie mogłem się powstrzymać od grania. Lecz teraz chodzi o Munkhyttan. Bardziej kocham swój dom niż te skrzypce.
Ålin uparcie prosił o instrument.
— W czym to pomoże? — dopytywał Hede. — Jeśli zechcę zagrać, nie muszę daleko szukać, by pożyczyć czyjeś skrzypce.
— Rozumiem — odparł Ålin — lecz nie wydaje mi się, żeby obce skrzypce specjalnie tu zagrażały. To te stare, z Włoch, są dla ciebie zgubą. Poza tym proponuję, żebyś się tu zamknął przez najbliższe dni. Tylko na początek.
Prosił i prosił, lecz Hede się opierał. Nie miał zamiaru poddać się czemuś tak idiotycznemu jak areszt we własnym pokoju. Ålin zaczerwienił się ze złości.
— Zabieram ze sobą skrzypce — powiedział — inaczej na nic się to wszystko zda. — Mówił z zażartym gniewem. — Nie chciałem o tym wspominać, ale wiem, że nie chodzi tylko o Munkhyttan. Zeszłej wiosny widziałem na balu doktorskim dziewczynę, o której mówili, żeś się jej oświadczył. Nie zwykłem tańczyć, ale z przyjemnością patrzyłem, jak ona frunie w tańcu i błyszczy niczym polny kwiatek. A gdym usłyszał, że jest z tobą zaręczona, zrobiło mi się jej żal.
— Naprawdę?
— No tak, wiedziałem bowiem, że do niczego nie dojdziesz, jeśli dalej będziesz postępował tak jak dotychczas. Poprzysiągłem sobie, że dziewczę nie będzie przez całe życie czekać na kogoś, kto nigdy nie nadejdzie. Nie będzie usychać z tęsknoty za tobą. Nie chcę jej spotkać za kilka lat z zasmuconą twarzą i zmarszczkami przy ustach...
Tu przerwał. Spojrzenie Hedego stało się osobliwie badawcze.
Ale Gunnar Hede już zrozumiał, że Ålinowi spodobała się jego narzeczona. Głęboko go poruszyło, że mimo to przyjaciel chciał go ratować z niedoli — ugiął się pod wpływem emocji i oddał mu futerał.
Po wyjściu Ålina Hede przez całą godzinę rozpaczliwie czytał, lecz potem odtrącił książkę.
Cóż mu z tego czytania! Dyplom zdobędzie za trzy, cztery lata, a kto go zapewni, że w tym czasie majątek nie zostanie sprzedany?
Niemal z przerażeniem poczuł, jak bardzo kocha to stare miejsce. Jakby go ktoś zaczarował. Każdy pokój, każde drzewo stanęło mu przed oczami. Nie może mu ich zabraknąć, jeśli ma być szczęśliwy.
I on ma spokojnie siedzieć nad książką, kiedy ktoś mu to wszystko odbiera?
Coraz bardziej się niepokoił, krew pulsowała mu w skroniach jak w gorączce. Był zdesperowany, że nie może chwycić za skrzypce i ukoić rozpaczy graniem.
— Boże — wykrzyknął — zwariuję przez tego Ålina. Najpierw zawiadamia mnie o takiej sprawie, potem zabiera mi skrzypce! Taki człowiek jak ja musi czuć smyczek pod palcami tak w smutku, jak i w radości. Muszę coś zrobić, muszę znaleźć pieniądze, ale w głowie mam pustkę. Bez skrzypiec nie umiem myśleć.
Hede wściekał się na to siedzenie w zamknięciu, skazany na książki. To obłęd ślęczeć tak i z wolna uczyć się do egzaminu, kiedy potrzeba pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy.
Nie mógł znieść świadomości, że jest zamknięty. Był wściekły na Ålina, który wymyślił to szaleństwo; bał się, że gdy tamten wróci, zdolny będzie go pobić.
Pewnie, że by grał, gdyby miał tu skrzypce — właśnie tego najbardziej potrzebował. Krew gotowała się w nim tak, że poczuł zbliżający się obłęd.
I kiedy tak Hede tęsknił za skrzypcami, na podwórku usłyszał wędrownego grajka. Był to ślepy starzec, fałszował i grał bez wyczucia, ale Hede tak bardzo się wzruszył, usłyszawszy skrzypce właśnie w tej chwili, że oczy zaszły mu łzami i złożył dłonie.
Po chwili otworzył okno i zszedł na dół, uczepiwszy się dzikiego wina. Nie robił sobie wyrzutów, że porzucił pracę. Uznał, że skrzypce zjawiły się pod jego domem tylko po to, by go pocieszyć w niedoli.
Nigdy wcześniej Hede o nic nie prosił tak czule, jak teraz ślepego o pożyczenie skrzypiec. Przez cały czas ściskał czapkę w dłoni, choć dziadek niczego przecież nie widział.
Nie rozumiał, czego od niego chcą. Odwrócił się do dziewczynki, która go prowadziła. Hede ukłonił się ubogiej panience i powtórzył prośbę. Popatrzyła na niego jak ktoś, kogo oczy służą dwóm osobom. Spojrzenie dużych, szarych oczu rzuciła tak ostre, że Hede poczuł, jak w niego trafia: już było przy szyi, sprawdzało, czy kołnierzyk świeżo wyprasowany, czy marynarka czysta, czy buty wypolerowane.
Hede nigdy dotąd nie przeszedł takich oględzin. Był pewny, że te oczy go odrzucą.
Lecz tak się nie stało. Dziewczyna uśmiechnęła się w osobliwy sposób. Jej twarz była tak poważna, że gdy się teraz rozpromieniła, miało się wrażenie, że po raz pierwszy i jedyny jest zadowolona. I teraz jeden z tych rzadkich uśmiechów wślizgnął się na jej usta.
Wzięła skrzypce od dziadka i podała Hedemu.
— To teraz będzie walc z Wolnego strzelca4 — powiedziała.
Dziwne wydało się Hedemu, że musi grać walca akurat w tej chwili, lecz tak naprawdę było mu wszystko jedno, co zagra — aby tylko potrzymać w dłoni smyczek.
Niczego innego nie potrzebował. Skrzypce natychmiast go pocieszyły. Mówiły do niego słabym, ochrypłym tonem: „To tylko skrzypki starego biedaka, a jednak niosę ślepcowi otuchę i pomoc. Jestem światłem, kolorem, jasnością jego życia. To ja go pocieszam w nędzy, starości, ślepocie”.
Hede poczuł, jak potworny smutek — ten, co zagłuszył mu nadzieję — zaczął ustępować. „Tyś jest młody, tyś silny”, powiedziały skrzypce. „Potrafisz walczyć. Możesz zatrzymać to, co chce ci się wymknąć. Czemuś przybity i zasmucony?”.
Hede grał ze spuszczonym wzrokiem. Teraz podniósł głowę i spojrzał na tych, co stali dookoła. Była to gromadka dzieci i ludzie z ulicy; przyszli na podwórko, by posłuchać muzyki.
Ale nie pojawili się tu jedynie ze względu na melodię. Nie tylko ślepiec i dziewczyna należeli do trupy.
Naprzeciwko Hedego stała postać w trykocie i cekinach, z nagimi ramionami skrzyżowanymi na piersi. Ten ktoś wyglądał na starego i zmarnowanego, ale Hede pomyślał, że to czort, taką miał dużą klatę i długie wąsiska. Obok jego żona — niska i tęga, niespecjalnie młoda, ale przeszczęśliwa w cekinach i spódnicach z tiulu.
Przy pierwszych taktach muzyki stali w bezruchu, licząc. I oto życzliwy uśmiech pojawił się na ich ustach, wzięli się za ręce i zatańczyli na dywaniku.
Hede zauważył, że podczas tej całej ekwilibrystyki, którą wykonali, żona stała w miejscu, a mąż sam pracował. Przeskakiwał nad nią, kręcił się dookoła i robił fikołki. Ona zajęta była posyłaniem widowni całusów.
Hede niewiele o nich myślał. Smyczek zaczął fruwać po strunach. Mówił mu, że w walce i władaniu tkwi radość. Przekonywał go, że ma szczęście, bo to decydujący moment. Hede wygrywał sobie odwagę i nadzieję, nie myśląc wiele o starych linoskoczkach.
Lecz nagle zauważył ich niepokój. Przestali się uśmiechać i posyłać publice całusy. Akrobata dziwacznie skakał, a żona zaczęła kołysać się w rytm walca.
Hede grał coraz żwawiej. Zarzucił Wolnego strzelca i zaintonował starą melodię fauna5, przy której na zabawach ludzie tracili rozum.
Para linoskoczków niemal straciła równowagę, wpadli w zdyszane zdumienie. Aż nadszedł moment, gdy dłużej nie mogli wytrzymać. Ruszyli do przodu, chwycili się za ramiona i zatańczyli walca na środku dywanu.
Jakżeż oni tańczyli, jak tańczyli! Dreptali drobnymi kroczkami, wirowali w małych, szybkich kółkach, nie opuszczając chodniczka. A twarze ich promieniały od tego uniesienia. W starych ludziach obudziły się młodzieńcze pragnienia, miłosna konfuzja.
Na widok ich tańca tłum wiwatował. Na twarzyczce poważnej przewodniczki ślepca pojawił się uśmiech, lecz Hede bardzo się zirytował.
Patrzcie no, do czego zdolne są jego skrzypce — potrafią porwać ludzi! Miał w rękach olbrzymią władzę. W każdej chwili mógł posiąść swoje królestwo.
Wystarczy kilka lat studiów za granicą u jakiegoś mistrza i będzie mógł jeździć po świecie. Dzięki muzyce zdobędzie pieniądze, zaszczyty i sławę.
Hede uznał, że akrobaci przyszli tu, by mu o tym powiedzieć. Oto jego droga, stoi przed nim jasna i otwarta.
Powiedział sobie: „Chcę, chcę zostać muzykiem, muszę nim być. To coś innego niż nauka. Moimi skrzypcami potrafię zaczarować ludzi, mogę być bogaty”.
Hede przestał grać. Artyści natychmiast do niego podeszli, by go skomplementować.
Mężczyzna powiedział, że nazywa się Blomgren. To jego prawdziwe nazwisko, gdy występował, używał innego. On i żona pracowali w cyrku. Pani Blomgren, dawniej miss6 Viola, skakała na końskim grzbiecie. I nawet dzisiaj, choć opuścili cyrk, są artystami, pełnymi ognia artystami. Zresztą już to zobaczył. To dlatego nie potrafili oprzeć się jego skrzypcom.
Hede towarzyszył akrobatom przez parę godzin. Nie umiał rozstać się z instrumentem, podobał mu się zachwyt starych artystów nad ich profesją. Idąc tak, badał siebie. „Chcę sprawdzić, czy i we mnie jest ziarno artysty, chcę sprawdzić, czy mogę budzić zachwyt, czy dzieci i gawiedź pójdą za mną od domu do domu”.
I tak wędrowali między podwórkami. Pan Blomgren zarzucił na siebie stary, zniszczony płaszcz, a pani Blomgren okryła się brązową peleryną. Rozmawiali z Hedem.
Pan Blomgren niechętnie mówił o sławie, jaką oboje zdobyli, gdy należeli do prawdziwej trupy cyrkowej. Dyrektor zwolnił panią Blomgren pod pretekstem, że ma zbyt korpulentną figurę. Pan Blomgren nie został zwolniony, sam zrezygnował. Nikt chyba nie sądził, że będzie pracował dla dyrektora, który zwolnił jego żonę.
Pani Blomgren kochała sztukę — to dla niej mąż postanowił zostać wolnym artystą, by ona nadal mogła występować. Gdy na spektakle uliczne robiło się za zimno, grali w namiocie. Mieli bogaty repertuar: pantomina, magiczne sztuczki i żonglerka.
Cyrk ich odrzucił, powiedział pan Blomgren, ale nie sztuka. Oddali się sztuce, wierni jej aż do grobowej deski. Na zawsze, na zawsze artyści! Oto sentencja pana Blomgrena, jak również i pani Blomgren.
Hede słuchał w milczeniu. Myśli pędziły niespokojnie od pomysłu do pomysłu. Czasem wydarza się coś, co wygląda na symbol, znak, który należy odczytać. W tym, co mu się teraz przytrafiło, tkwił jakiś sens. Jeśli właściwie go zrozumie, doprowadzi go do podjęcia mądrej decyzji.
Pan Blomgren zwrócił uwagę studenta na drobną przewodniczkę ślepego. Czy widział kiedy takie oczy? Czy nie sądzi, że takie oczy muszą coś oznaczać? Czy można mieć takie oczy, nie będąc powołaną do wyższych celów?
Hede odwrócił się i spojrzał na bladą dziewczynkę. Tak, miała oczy jak gwiazdy na smutnej, nieco wychudzonej twarzy.