Lista todosów - Anna Podedworna - ebook + książka

Lista todosów ebook

Podedworna Anna

0,0

Opis

Na Podlasie, w Bieszczady, a może do Mławy? Dokąd uciec, kiedy wszystkie dotychczasowe plany i marzenia upadają, życie traci sens, a kontrola nad czymkolwiek okazuje się jedynie iluzją iluzji?

 

Alina nie wierzy, że istnieją dobrzy ojcowie i szczęśliwe rodziny. Nie wierzy w szczęście w parze. Nie wie, co to bliskość. Miłość zna jedynie z tanich romansów, które w pociągu zwykła czytać jej matka. Gdy jej mąż trafia do więzienia, podejrzany o ustawienie przetargu publicznego, a nastoletnia córka zachodzi w ciążę, musi zrewidować swoje poglądy. Wyciągnięcie męża z więzienia staje się jej doraźnym celem. Do tego czasu musi samodzielnie zapewnić byt sobie i dzieciom.

Czy uda jej się odnaleźć siłę, bliskość i wsparcie, które daje rodzina?

 

Dzieci Aliny i Krzysztofa miały mieć zaplanowane całe życie. Sęk w tym, że życia nie da się zaplanować. Tak jak nie da się przewidzieć wizyty smutnych panów z CBA, pracując przy zamówieniach publicznych i przetargach. Chociaż powinno się założyć, że mogą wpaść w odwiedziny o szóstej rano.

Po zatrzymaniu przez CBA, decyzją sądu, Krzysztof staje się Krzysztofem N. Trafia do więzienia jako tymczasowo aresztowany, najpierw na kwartał, potem na kolejne miesiące… W tym czasie jego żona i dwójka dorastających dzieci muszą poradzić sobie nie tylko z brakiem pieniędzy, koniecznością zmiany miejsca zamieszkania czy opłaceniem adwokata dla męża i ojca, ale przede wszystkim ze sobą…

Czy dadzą radę jeszcze być razem? Alina i boi się, i nie wie, czy jeszcze tego chce. Nie zostawia go, gdy ten trafia do więzienia. Stara się o najlepszego adwokata. Ale na to najważniejsze pytanie, czy nadal chce z nim być, nie zna odpowiedzi. A jeszcze bardziej boi się ją poznać.

 

Według danych statystycznych Służby Więziennej na koniec 2021 r. w zakładach karnych przebywało ogółem 71 874 kobiet i mężczyzn.

 

Każdy traktuje wolność jako coś oczywistego, dopóki jej nie straci. Niezależnie od tego, jaki ma się pomysł na swoje życie, wszystkie plany mogą wziąć w łeb. Kiedy życie traci sens, kluczem do przetrwania i szczęścia stają się relacje… i to nie tylko z partnerem czy partnerką, z dziećmi, szefową, panią w spożywczaku, ale przede wszystkim… ze sobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Anna Podedworna, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcia na okładce: © Aleutie/Shutterstock

Ilustracje w środku książki: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-299-0

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Od autorki

Podziękowania

Bibliografia

Fide, sed cui vide…Ufaj, lecz uważaj, komu…

Ludziom na zakrętach losu z życzeniami wszelkiej pomyślnościAutorka

Co do zasady, jakiekolwiek masz plany na przyszłość, możesz być pewny, że życie je zweryfikuje. Upadki się zdarzają, to część życia… ważne, by nie zostać w dołku i skorzystać z nadarzających się okazji.

Prolog

– Nie bałabyś się mieszkać w takim domu, Alinko?

Dziewczynka odwróciła się w stronę matki. Podczas całej jazdy pociągiem siedziała z nosem przyklejonym do szyby, zafascynowana widokiem pól uprawnych i gospodarstw przesuwających się za oknem. Pokręciła głową. Jej kucyki zatańczyły do rytmu po obu stronach jej głowy.

– Ale te domy są na pustkowiu, wokół nic nie ma, nie bałabyś się, Alinko? – zapytała ponownie matka.

Podniosła składaną półkę przy oknie i odłożyła na nią książkę. Alina spojrzała na okładkę. To znowu była jedna z tych, które matka zabraniała jej czytać. Na zdjęciu była dziewczyna w pięknej sukni, takiej do ziemi i z falbanami. Za nią stał jakiś pan w rozpiętej koszuli i obejmował ją w pasie. Wyglądał trochę jak książęta z bajek, które kupowała jej matka. Tylko w nich wszyscy mieli na sobie ubrania zapięte pod szyję.

– Bałabym się.

Dziewczynka miała już osiem lat. Odkąd pamiętała, jeździli na wakacje nad morze do Jastarni i zawsze, jak tylko minęli Mławę, matka pytała ją o to tak długo, dopóki Alinka nie powiedziała, że tak, bałaby się tam mieszkać. Ale wcale nie była tego pewna. Ciekawiły ją te pola, zwierzęta, przestrzeń. Była przekonana, że świetnie by się tam bawiła, przynajmniej do czasu, kiedy matka zaczynała swój maraton pytań.

– Alinie pisany jest wielki świat! – dodawał zwykle ojciec.

Dziewczynka tylko potakiwała dla świętego spokoju. Kilka razy się z nim nie zgodziła i wtedy ojciec rozpoczynał swoją tyradę. Nie rozumiała tego, co do niej mówił, i wcale nie była pewna, czy chce tego wielkiego świata. Wpatrzyła się znowu w krajobrazy za oknem. Tym razem starała się już nie wyglądać na zainteresowaną widokami, chociaż jej serce się do nich wyrywało.

Nawet święty spokój ma granice

Alina wzięła komórkę ze stołu. Ręce drżały jej, gdy pisała nocą na Messengerze wiadomość do męża. Wiedziała, że odczyta ją dopiero jutro rano w biurze. Pójdzie do biurowej kuchni z laptopem, żeby nie tracić czasu. Postawi go na stoliku, włączy, podstawi kubek pod ekspres i kliknie ikonę z dużym americano. A chwilę, kiedy ekspres będzie parzył kawę, wykorzysta na prasówkę, przejrzenie wiadomości i ewentualnie LinkedIn.

Ja nie chcę alkoholu w moim życiu w żadnej postaci. To mnie rozwala. Nie ufam Ci już i nie zaufam. Chcę się rozwieść. Po alkoholu przeszkadza mi wszystko, zwłaszcza Twój zapach. Widziałam, że posprzątałeś, i było mi miło, że wyszedłeś po mnie, ale alkohol mi to wszystko obrzydza. Nie jestem w stanie już żyć nawet jako Twój współlokator.

Oparła telefon o czoło. Ostry kant zielonego iPhone’a dwanaście wbijał jej się w skórę. Zrobiła to. Wreszcie to zrobiła. Podjęła decyzję. Powinna była poczuć się jakoś lepiej, lżej, ale nic takiego się nie wydarzyło. Westchnęła ciężko i odłożyła komórkę na blat. Zielona obudowa aparatu ją rozdrażniła. Podobno to kolor nadziei, a ona już jej nie miała od dawna. Machnęła ręką, bezwiednie strącając na podłogę filiżankę z niedopitą kawą. Dźwięk tłuczonej porcelany na marmurowej posadzce zabrzmiał jak werble. Schowała głowę w dłoniach. To była jej ulubiona. Wykonana ze szkliwionej na granatowo porcelany ze złoconymi brzegami. Kupiła ją sobie zaraz po tym, jak wprowadzili się do tego domu. Domu, który teraz będą musieli podzielić, a może sprzedać? Alina obawiała się reakcji Krzysztofa. Od dawna ze sobą nie rozmawiali. Nie potrafili. No, chyba że akurat robiła mu wymówki o picie… ale czy to była rozmowa? Nie. To był jednostronny komunikat, kwadrans cotygodniowej perory z jej strony, który nic nie zmieniał… aż do dzisiaj, kiedy dotarło do niej, że trwanie w tym nie ma żadnego sensu. Ile jeszcze będzie tak z nim rozmawiać? Kolejny rok, dwa, a może dwadzieścia dwa? Po co? Przecież to i tak niczego nie zmieni. Tak jak nie zmieniło do tej pory…

Tego dnia wróciła do domu z dziećmi później niż zwykle. Zapomniała, że rozpoczęła się przebudowa jednej z głównych ulic stolicy, i władowała się w gigantyczny korek. Stała teraz pod domem już od kilku minut z włączonym silnikiem, usiłując znaleźć w torbie pilot i klucze. Syn grał w jakąś upierdliwą grę na telefonie, której uciążliwe piski było dobrze słychać nawet pomimo ogromnych słuchawek, które miał na uszach. Zuzka, jej córka, co chwilę odsłuchiwała i nagrywała na Messengerze wiadomości dla swoich koleżanek. Puszczała przy tym balony z gumy, którą żuła. Pękały, przyprawiając Alinę o migrenę.

– Mamo! Długo jeszcze? Muszę wysłać kumpelom zdjęcia!

Alina odwróciła się do córki.

– Od czego masz telefon?

Zuzka przewróciła oczami w odpowiedzi.

– Przecież muszę je wcześniej obrobić, mamo!

– A nie widzisz, co robię?! Kluczy szukam!

Macała teraz na oślep w torebce kolejne rzeczy. Ominęła dłonią portfel, zapasowe podpaski, lusterko, puder i jakieś papierki. Pewnie znowu składowała w torebce paragony, chociaż już nie musiała. Jaki to miało sens? Przecież już od dawna nie musiała patrzeć na ceny na zakupach. Dopóki limit na karcie kredytowej pozwalał, brała, co jej wpadło w oko: torebki, buty, perfumy, ubrania. Raz w miesiącu spłacał go jej mąż i nigdy nie miał uwag do jej wydatków. Rzuciła paragony ze złością na podłogę auta. Gdzie, do cholery, są te klucze?! Miała nadzieję, że nie zostawiła ich w pracy ani nigdzie po drodze.

– Patrz, ojciec idzie! Raz się do czegoś przyda – prychnęła Zuzka.

– Nie pyskuj! – obsztorcowała ją Alina. – To dzięki niemu masz czym robić sweet focie i na czym je obrabiać.

Zuzka tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Alina odłożyła torbę na siedzenie pasażera i położyła dłonie na kierownicy. Odrobinę drżały. Jej nastroju bynajmniej nie poprawiło, że mąż wyszedł z domu i otworzył jej bramę, a potem garaż. Po jego oczach widziała, że jest już co najmniej po setce, jak nie po dwóch. Wtedy zawsze nienaturalnie szeroko otwierał powieki. Zupełnie jakby chciał ukryć sam przed sobą i innymi, że coś wypił. Alinę to tylko jeszcze bardziej złościło. Rozmawiali już wielokrotnie na temat jego problemu. Obiecywał, zawsze obiecywał i nie zmieniało się nic. Jedynie irytacja Aliny rosła. Każdą kolejną wypitą przez niego butelkę traktowała jako przejaw braku szacunku do niej i złożonych obietnic. A ten jego wzrok, kiedy patrzył na nią nienaturalnie szeroko otwartymi oczami, jako obelgę i kpinę z niej. Język plątał mu się już po jednej pięćdziesiątce. Mógł próbować przekonywać innych do woli, ale bezskutecznie. Teraz też zająknął się dwa razy, mówiąc im „dzień dobry” na powitanie.

Alina wysiadła powoli z samochodu. Otworzyła bagażnik i wyjęła siatki z zakupami. Dzieci pognały od razu na górę do swoich pokojów. Jak zwykle żadne nie zostało, żeby jej pomóc.

– Przygotowałem tekturę i plastiki na jutro.

Krzysztof znowu zająknął się kilka razy w jednym zdaniu. Alina spojrzała na równo ustawiony pod ścianą garażu rząd żółtych i niebieskich worków z odpadami. Rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Czemu potrafił zająć się śmieciami, ale swoim życiem już nie?

– Pomóc?

Alinie przeszedł po plecach dreszcz obrzydzenia, kiedy na karku poczuła zalatujący przetrawionym alkoholem oddech męża.

– Nie! Są całkiem lekkie.

Potrząsnęła obiema siatkami, podnosząc je. Zacisnęła zęby, starając się nie pokazać, ile ważą. W tej chwili pragnęła jedynie zwiększyć odległość między sobą a mężem. Jakiekolwiek uczucie łączyło ich kiedyś, nie zostało w niej teraz nic poza obojętnością, ewentualnie przeplataną ze wstrętem do niego, gdy pił.

– Zaniosę je do kuchni. – Popędziła na schody za dziećmi.

– Jak wolisz – mruknął Krzysztof, ale Alina już go nie słyszała.

W takich chwilach zawsze starała się czymś zająć, albo chociaż wyglądać na ekstremalnie zajętą. Dzisiaj przede wszystkim była ekstremalnie zmęczona. Po całym dniu w pracy i znacznie wydłużonym powrocie do domu marzyła już tylko o tym, żeby się położyć, rozprostować nogi i żeby nikt od niej niczego nie chciał. Wiedziała aż za dobrze, że jeśli pójdzie do sypialni, Krzysztof pójdzie tam za nią. Dzisiaj nie miała siły na opędzanie się od jego zalotów. Nie mając lepszego pomysłu, zabrała się do przygotowywania kolacji.

– Zuzia, nalej wody do miski i nasyp soli lawendowej, ojcu znowu popękały pięty! – krzyknęła do córki przez całą długość salonu.

Stała właśnie przy wyspie kuchennej i szatkowała cebulę oraz grzyby na sos do makaronu. Atakowała je zaciekle, niczym wroga, a już najlepiej byłoby, gdyby niewinne warzywa choć na chwilę stały się koleżanką z pracy, Marzeną.

Marzenka wprowadzała do systemu zgłoszenia serwisowe i zamówienia na nowe usługi z przydzielonego jej rewiru. Codziennie na koniec dnia zostawało jej około jednej trzeciej nieprzeprocesowanych zleceń. Na początku Aliny to nie dziwiło, no przecież dopiero co przyszła, pewnie się jeszcze uczy. Po miesiącu wspólnej pracy, kiedy Alina po wykonaniu swoich obowiązków przychodziła sprawdzić jej postępy, okazywało się jednak, że nowa koleżanka każdego dnia ogarnia tylko dwie trzecie zgłoszeń.

Od jakiegoś tygodnia Alina obserwowała ją bacznie. Wydawało się to niemożliwe, a jednak nowa codziennie przez ponad godzinę zatrzymywała się mniej więcej na tym samym numerze zlecenia. Alina widziała każde zgłoszenie pojawiające się w systemie. Zazwyczaj około jedenastej przestawały wpływać nowe. Na początku Alina chciała zapytać ją o to szczerze, udać głupią, że niby się nie domyśla, potem może porozmawiać z przełożonym. Szybko jednak porzuciła ten pomysł. Przecież Marzenka została przyjęta w pierwszej kolejności rekrutacji z kandydatur złożonych przez pracowników firmy. Alina nie miała stuprocentowej pewności, lecz z poczynionych w firmie obserwacji powitań i ukradkowo rzucanych uśmiechów wywnioskowała, że Marzenka mogła być protegowaną kogoś z zarządu. W takiej sytuacji jakakolwiek reakcja Aliny, inna niż pozytywna, wiązałaby się dla niej z przykrymi konsekwencjami. Na pewno mogłaby sobie darować marzenia o podwyżce, a może nawet musiałaby pożegnać się z pracą. A swoją pracę lubiła. Chociaż czasami kontakt telefoniczny z ludźmi nie należał do łatwych. Zwłaszcza kiedy nie dzwonili z zamówieniem na nową usługę, tylko zgłaszali awarię…

– Au! – wyrwało się jej mimowolnie.

Spojrzała w dół na ręce. Rozcięła sobie palec. Na deskę do krojenia pociekło kilka kropel krwi. Odruchowo włożyła palec do buzi i uciskała językiem przecięte miejsce. Drugą ręką zsunęła poszatkowane grzyby na stół. Podstawiła deskę pod kran, by zmyć z niej krew, i odłożyła ją z powrotem na roboczy blat. Dopiero teraz zajęła się zabezpieczeniem rany. Podstawowe rzeczy opatrunkowe od jakiegoś czasu zawsze trzymała w spiżarni obok. Kilka razy zdarzyło jej się, że nie mogła dobić się do łazienki, gdy jej córka akurat szykowała się na zabawę albo kąpała. Alina nie przypominała sobie zupełnie, żeby ona kiedykolwiek spędzała tyle czasu na kontemplowaniu swojej urody, gdy miała naście lat. Kończyło się na tym, że opatrywała sobie dłonie prowizorycznie kuchennym ręcznikiem papierowym, a nie mogąc zdezynfekować ich od razu, zaliczała niemiłe przygody z zastrzałem i leczeniem paprzącej się rany nie tylko maścią z antybiotykiem, ale nawet zastrzykami.

Teraz po starannym odkażeniu przeciętego miejsca spirytusem przykleiła plaster wodoodporny.

Popatrzyła po pozostałych domownikach, ale ani żadne z dzieci, ani jej mąż nie zauważyli jej wypadku. Każde z nich było zatopione w swoim świecie i ze słuchawkami na uszach. Dominik dalej siedział w fotelu i grał, Zuzka usadowiła się na podłodze. Trzymała laptop na kolanach i pewnie dalej obrabiała zdjęcia. Krzysztof coś tam bazgrał na rozłożonych obok niego na kanapie papierach. Alina włożyła gumową rękawiczkę na zranioną dłoń. Nie znosiła gotowania, chociaż podobno wychodziło jej to nie najgorzej. Dzieci nie narzekały, mężowi smakowało. Co z tego, kiedy nie cierpiała tego zajęcia. Na samym początku ich małżeństwa gotował przeważnie Krzysztof, lecz jej matka, za każdym razem, gdy wpadała z wizytą, wypominała jej, że nie gotuje. I tak Alina zaczęła to robić, chociaż gdyby mogła, najchętniej czytałaby w tej chwili jakieś romansidło albo oglądała komedię, leżąc rozwalona na kanapie.

Po całym dniu pracy miała wszystkiego dość, a i tak jej dzień rozpoczynał się na długo przed siódmą rano. Wcześniej musiała naszykować śniadanie, zapakować jedzenie do szkoły czy pracy dla wszystkich i odwieźć dzieci na treningi. Cieszyła się, że chociaż wiozła je w to samo miejsce. Stamtąd odbierał je Krzysztof i po drodze do pracy podrzucał je do szkół. Jeśli się nie wyrobił, co zdarzało się nader często, dzieciaki jechały na lekcje Uberem.

Po pracy najpierw odbierała syna, zawoziła go na angielski i korepetycje z niemieckiego, następnie robiła zakupy, najczęściej spożywcze, ewentualnie chemię gospodarczą, i jechała po córkę, którą zawoziła na lekcję hiszpańskiego.

Wpadała do domu, rozpakowywała zakupy i zazwyczaj tylko na to starczało jej czasu, bo stała po drodze w korkach. Jeśli udało jej się wypić jeszcze kawę w domu, uznawała dzień za dobry. Potem od razu musiała jechać z powrotem po dzieci, najpierw po syna – kończył zajęcia wcześniej – później po córkę.

Próbowała namówić męża, żeby chociaż odbierał je na koniec dnia, wracając z pracy. Parę razy tak zrobił, ale zawsze narzekał to na opóźnienia w pracy, to na swoje nadciśnienie. Potem zwykle siedział do późna z komputerem na kolanach przy lampce na kanapie i krzyczał na dzieci, żeby były cicho, bo musi się skupić.

Praca Krzysztofa polegała na startowaniu w przetargach publicznych. On i kilku handlowców z jego działu składali oferty przygotowane zgodnie z SIWZ, Specyfikacją Istotnych Warunków Zamówienia. Alina pracowała jako specjalista w back office u operatora telekomunikacyjnego. Ich prace diametralnie różniły się od siebie, w rezultacie żadne nie rozumiało problemów drugiego. Alina, wyłączywszy komputer, wychodziła z pracy. Krzysztof, wychodząc z biura, zmieniał tylko miejsce pracy. Czasami Alina miała wrażenie, że jego praca jest rozpisana na minuty, jeśli nie na sekundy. Cały czas był w nerwach. Jeśli zdarzało się, że wyjechali na wakacje we czwórkę, to jej mąż i tak był przyklejony do telefonu i laptopa nawet na plaży.

W końcu Alina dała spokój i sama zajmowała się całą logistyką. Choć i tak uważała, że nadciśnienia nabawił się właśnie w tej pracy, to odmawiała sobie prawa do narzekania, bo dzięki niej spłacali kredyt na dom. To było wymarzone miejsce Aliny. Duży dom, piękne wnętrza, do których wykończenia architekt użył najlepszych dostępnych materiałów. Miała nadzieję, że będą mogli kiedyś nacieszyć się nimi, tak samo jak dużymi, otwartymi przestrzeniami domu, i że będzie to miało miejsce wcześniej niż na emeryturze. Na razie metraż domostwa dodawał jej jedynie obowiązków do już i tak napiętego planu dnia i tygodnia.

Alina nie była w stanie pozwolić nikomu obcemu wejść do jej domu ani dotykać jej rzeczy. Sprzątała wszystko sama, odkurzała, zmywała podłogi, myła okna, łazienki i każde inne pomieszczenie w domu. Na żadne dodatkowe zajęcia fitness, na które chodziły ostatnio jej koleżanki z pracy, Alina nie miała ani czasu, ani siły. Oblecenie trzystu metrów domu z odkurzaczem, mopem i ścierką skutecznie je z niej wysysało. Trzeba było jednak przyznać, że nie cierpiała na tym jej figura. Była piękną kobietą, zgrabną i szczupłą pomimo urodzenia dwójki dzieci.

Cóż z tego, kiedy namiętność w jej małżeństwie skończyła się niedługo po urodzeniu syna. Krzysztof pracował coraz więcej, nie kończył pracy nawet, gdy wracał do domu, a ostatnio coraz częściej wypijał setkę albo dwie szklanki whiskey, żeby w ogóle móc usnąć. Pewnie to z tego powodu i z nerwów w ostatnich kilku latach mocno przytył. Po domu zwykle chodził w wyciągniętym dresie. Nie znosił garniturów, które musiał nosić do pracy. Kiedy parę razy chciała, żeby ubrał się jakoś inaczej, choćby w jeansy, stwierdził, że nie ma mowy, by włożył coś, co go znowu będzie uwierało. Wystarczy, że musiał to znosić codziennie w pracy.

A te parę razy, gdy przypadkiem mieli chwilę dla siebie, a w domu nie było akurat dzieci, nic nie wyszło. Nie stanął mu. Alina dawno już schowała ich małżeńskie zdjęcia i te z czasów, kiedy dopiero co się poznali. Tak było jej łatwiej sobie z tym radzić. Zapomniała, jaki był, jak wyglądał niegdyś, i przyzwyczaiła się do tego, że żyją jak dwójka współlokatorów, niemal sobie obcych. Tylko spali w jednym łóżku, nic więcej. Zwykle kładła się spać około dwudziestej trzeciej trzydzieści. Gdyby nie to, że musiała codziennie przejechać pół Warszawy i zawrócić, dojazdy do pracy w Sękocinie nie byłyby takie złe. A tak jechała tak samo długo jak ci z prawobrzeżnej Warszawy.

Alina podsmażyła grzyby i cebulę na maśle, dodała śmietanę, parmezan, doprawiła pieprzem. Sos był gęsty, aromatyczny. Tym razem był na podgrzybkach, nie na borowikach, ale i tak wyszedł całkiem smaczny. Szybko nałożyła porcje makaronu na talerze, polała sosem i zaniosła dzieciom do ich pokojów, a Krzysztofowi na taboret przy kanapie. Swoją porcję zjadła sama przy wyspie kuchennej.

Spojrzała tęsknie na wielki stół w rogu salonu. Kiedy projektowali ten pokój z architektem, oczami wyobraźni widziała ich wszystkich przy tym stole, jedzących wspólnie posiłki, rozmawiających, roześmianych. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zjedli posiłek przy tym stole raz, może dwa w pełnym składzie. Dzieci jadały kolacje w swoich pokojach. Krzysztofa strasznie rozpraszało ich mlaskanie przy jedzeniu, gdy pracował w domu wieczorami. Jej nigdy nic nie powiedział, kiedy kilka razy przysiadła się do niego na kanapę z talerzem. Za to zakładał wtedy słuchawki na uszy, więc… dla świętego spokoju zaczęła jeść w kuchni. W ogóle wiele robiła dla świętego spokoju. Można było powiedzieć, że to był nowy i jedyny cel w jej życiu – święty spokój wszystkich wkoło, tylko nie jej.

Poszła po talerze dzieci, po drodze zabrała jeszcze talerz Krzysztofa z kanapy. Nie mógł się nauczyć, żeby odstawiać go na taboret i za każdym razem na kanapie pojawiała się nowa plama. Na początku próbowała je usuwać, ale dość szybko dała temu pokój dla świętego spokoju męża. Krzysztofa irytowało, że musiał się wtedy przesiadać z komputerem i wszystkimi papierami, czemu dawał głośno wyraz, a obiciu kanapy szorowanie plamy zwykle niewiele pomagało. Niezależnie od rodzaju plamy i użytego detergentu zaciek czy niewielkie odbarwienie zostawały, więc i to Alina odpuściła.

Niezapowiedziani goście

Dzwonek przy drzwiach rozbrzmiał o szóstej nad ranem. Alina dopiero co skończyła przygotowywać drugie śniadanie dla wszystkich. Włożyła kanapki do plastikowych pudełek, właśnie zamykała wieczka, jedno po drugim.

Ki czort… może sobie pójdzie… pewnie to jakiś menel – pomyślała.

Mieszkali na nowym osiedlu willowym na Wilanowie. Gdy się tu sprowadzili, deweloper zapewniał, że będzie monitorowane. W praktyce co jakiś czas pojawiali się ludzie podejrzanej proweniencji, a na grupie mieszkańców na FB w tym samym czasie wpadały wiadomości o skradzionych rowerach czy hulajnogach.

Wciąż jednak ktoś się dobijał, dzwonek dzwonił, a jej mąż brał prysznic.

Wyjrzała przez szybę. Zdziwiła się, gdy pod oknami domu zobaczyła czarną skodę, a obok dwóch mężczyzn i kobietę. Ubrani byli w ciemne spodnie i takież marynarki, do tego białe koszule. Machinalnie zajrzała na portal mieszkańców, ale żadnych nowych postów nie było. Rada nierada poprawiła szlafrok i zeszła na dół otworzyć drzwi.

– Państwo do kogo?

– Przyjechaliśmy po Krzysztofa Nowakowskiego – odezwał się jeden z mężczyzn, najniższy i najgrubszy z całej grupy.

– A w jakiej sprawie?

– A pani jest kim?

– Żoną.

Machnął przed nią legitymacją CBA.

– Pani mąż zostaje zatrzymany do złożenia wyjaśnień w sprawie postępowania przetargowego.

– Jak to zatrzymany? – zapytała cicho, jakby samo wypowiedzenie tych słów odebrało jej siłę. Zakręciło jej się w głowie. Złapała ręką futrynę i oparła się o nią. – Nie rozumiem. Dopiero co wróciliśmy z urlopu.

– Oto nakaz zatrzymania. – Oficer pokazał jej dokument opatrzony czerwoną, urzędową pieczątką i podpisem prokuratora. – Proszę nas wpuścić. Musimy zabezpieczyć materiał dowodowy, urządzenia należące do pani męża, dokumenty, ewentualne inne rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie.

– Ale to jakiś żart! Mąż nigdy nie zrobił niczego niewłaściwego! – Alina założyła ciaśniej poły szlafroka i związała go mocniej paskiem.

– Proszę doprowadzić nas do pana Krzysztofa. W przeciwnym razie zostanie pani postawiony zarzut utrudniania dochodzenia – odezwał się drugi z funkcjonariuszy. W ciemnym garniturze wyglądał jak typowy pracownik korporacji.

– Proszę za mną.

Alina otworzyła furtkę pilotem. Stopy oficerów zaszurały na kostce brukowej, potem po schodach, gdy wchodzili na piętro prowadzeni przez Alinę.

– Mamo, kto to jest?! – zawołała Zuzka z oburzeniem, widząc w domu obcych ludzi. Zasłoniła się trzymanym w rękach kąpielowym ręcznikiem – Ja nie jestem ubrana!

– Idź do pokoju i przygotuj się do szkoły! Dominik też!

– Mamo, co się dzieje?! – Dominik wyjrzał zza pleców Zuzki.

Alina rozłożyła ręce, wściekła na dzieci, które nie słuchały jej nawet w takiej chwili.

– Nie dyskutujcie choć raz! Nie wiem, co się dzieje. Przyszli do waszego ojca.

Agenci w tym czasie znaleźli w kuchni obiekt swoich poszukiwań.

– Pan Krzysztof Nowakowski? – odezwał się znowu ten najgrubszy i najniższy z całej trójki.

– Tak. A państwo co tu robią? – Głos Krzysztofa zabrzmiał niepewnie. Mężczyzna obrzucił wzrokiem przybyłych.

– Zostaje pan zatrzymany z artykułu trzysta pięć kodeksu karnego, podejrzenie zmowy przetargowej.

– Ale to jakaś pomyłka! – Krzysztof zbladł i zaparł się dłońmi o blat.

– Nie, proszę pana, CBA nigdy się nie myli – odezwał się ponownie najniższy z całej trójki.

– Proszę udostępnić nam rzeczy, z których korzysta pan w pracy: laptop, dyski, dokumenty, telefon – dodał drugi z agentów.

– Pan chyba żartuje. – Krzysztof wstał z krzesła. – Proszę natychmiast opuścić mój dom!

– To też jest żart? – Oficer położył na stole przed Krzysztofem nakaz zatrzymania i rewizji.

– Nie. – Aż skurczył się w sobie widząc dokument z czerwonymi, urzędowymi pieczęciami.

– Zostanie pan zatrzymany na czterdzieści osiem godzin. O zwolnieniu lub przedłużeniu zatrzymania zadecyduje prokurator prowadzący sprawę – wyjaśnił najniższy z nich.

– A co z moją rodziną?

– Będą musieli poradzić sobie bez pana – podsumowała szorstko najdłużej milcząca z całej grupy oficerów agentka. Sposób, w jaki to powiedziała, i fakt, że była kobietą, nie wróżył Krzysztofowi ani rychłego wyjścia, ani tym bardziej taryfy ulgowej ze strony władz.

– Ale dokąd go zabieracie?! – Alina złapała oficera CBA za ramię.

Ten natychmiast strząsnął jej dłoń i spojrzał na nią ostro.

– Proszę się uspokoić.

– Ja pana nie atakuję. – Alina zmusiła się, żeby nadać głosowi spokojne tempo i ton. – Wpadacie z rana do domu, machacie papierami, zabieracie dokądś męża. Jestem zdenerwowana i przestraszona. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Nie wiem nawet, dokąd pojechać w tej sprawie.

– Adres do prokuratury znajdzie Pani w Google. Proszę nie utrudniać nam czynności. Musimy zebrać i zabezpieczyć ewentualny materiał dowodowy.

– Poczekajcie chociaż, aż wyprawię dzieci do szkoły.

Oficerowi zadrgały szczęki, stojąca obok niego funkcjonariuszka ubiegła go w odpowiedzi.

– Możemy zaczekać pięć minut.

Alina pobiegła do dzieci.

– Zbierajcie się, weźcie Ubera. Zuzka, przypilnuj brata dzisiaj.

– Muszę? – prychnęła córka. – Niech sam się ogarnia!

– Ojca ci skuwają w kajdanki, nie możesz nawet w takiej chwili zająć się swoim bratem?

– No właśnie, oni tu będą czegoś szukać?! – Zuzka z przestrachem rozejrzała się po pokoju. Złapała komputer i władowała do plecaka. – Nie oddam im mojego maca ani telefonu! Niech spadają!

– Zuzka, zbieraj się. Nie mamy czasu. Dali mi pięć minut, a muszę jeszcze spakować twojego brata!

– Nic im nie oddam, to moje! Rozumiesz? To moje! – Zuzka wrzuciła do plecaka przenośne dyski, na które zrzucała zdjęcia.

Dominik nieoczekiwanie wpadł do pokoju już spakowany do szkoły i ubrany.

– Mamo, zamknąłem Zoję w transporterze, żeby nie uciekła. Wypuścisz ją potem? Co się dzieje, czemu przyszli do taty?

– Nie mam pojęcia, synku. – Alina pogłaskała go po włosach. – Nie martw się, wypuszczę kotkę, jak tylko oni stąd pojadą.

– Jego to zawsze wyróżniasz! – zawołała z oburzeniem Zuzka.

– Zachowuje się doroślej niż ty! – zaatakowała córkę Alina. – Myślisz wyłącznie o sobie i tych gratach. – Machnęła ręką na wypakowany plecak. – I to nawet w takiej sytuacji?!

– A tak! Bo jak sama o siebie nie zadbam, to na ciebie i tak nie będę miała co liczyć. Zajmiesz się innymi, a ja zostanę z niczym!

– Nie pyskuj! Mieszkasz w tym domu i na razie płacę twoje rachunki. Zachowuj się!

– Może już niedługo. Zresztą, kogo to obchodzi, i tak nie będziesz po mnie płakać!

– Nie dajesz mi innej możliwości!

Alina miała ochotę spoliczkować córkę. Nie pierwszy już raz.

– A ty mi może taką kiedykolwiek dałaś?! – prychnęła Zuzka. – Mam nadzieję, że już niedługo nie będę musiała tutaj wracać!

Alina aż dygotała ze złości.

– Pięć minut minęło, proszę pani – przypomniała głośno funkcjonariuszka.

– Już jesteśmy gotowi, jeszcze tylko sekunda! – krzyknęła Alina w odpowiedzi, a do córki powiedziała ciszej. – Widzisz, że to nie przelewki? Zbieraj się do szkoły. Zadzwonię do was później.

Zuzka już nic nie odpowiedziała, jedynie zmierzyła matkę wzrokiem. Nienawiść aż kipiała w jej oczach, wylewając się na twarz i wykrzywiając jej piękne rysy porcelanowej lalki w wygląd, jakiego nie powstydziłby się zakapior z Targówka. Narzuciła na rozpuszczone blond włosy z ciemnoróżowymi pasemkami kaptur czarnej bluzy, złapała plecak i wyszła z pokoju. Na otoczonego funkcjonariuszami CBA ojca nawet nie spojrzała. Dominik szedł za nią. Przystanął na chwilę, zrobił ruch, jakby chciał podejść, pożegnać się. Spojrzał po otaczających ojca ludziach.

– Cześć, tato! – krzyknął tylko i wyszedł za siostrą.

Alina wzięła w pracy urlop na żądanie. Nie wiedziała, co ma zrobić, gdzie szukać pomocy. Chciała rozwieść się z mężem, lecz w tej sytuacji nie mogła zostawić go bez pomocy. Wymagała tego od niej zwykła ludzka przyzwoitość. Mieli razem dzieci. Nie chciała, żeby koledzy w szkole wytykali ich palcami, że ich ojciec siedzi w więzieniu. Przed oczami ciągle miała widok agentów robiących przeszukanie domu i wyprowadzanego przez nich, skutego w kajdanki męża.

Spojrzała na ich jedyne rodzinne zdjęcie, na którym byli wszyscy. Stało na jej szafce w rogu sypialni. Uświadomiła sobie, że agenci zabrali wszystkie urządzenia elektroniczne należące do Krzysztofa, w tym również dyski z backupami danych z jego komputera prywatnego, na które Alina zrzucała ich wspólne zdjęcia z wakacji. Aż przysiadła na skraju ich małżeńskiego łóżka, na którym leżały powywalane podczas rewizji ubrania. Jedyne zdjęcia ich i dzieci, które obecnie mieli, były na komputerze córki i jej dyskach, które zabrała z domu. Nie licząc tych kilku fotek na ich telefonach. To ją załamało. Czuła się odarta z tożsamości, z korzeni, ze wspomnień, z rodziny, z prywatności. Ktoś te zdjęcia przecież będzie oglądał! Nie było tam niczego zdrożnego ani niewłaściwego, nie. Ale to były ich zdjęcia, ich prywatna przestrzeń, dokumentacja ich życia, radości i smutków. A teraz będzie się na nie gapił jakiś łysy, tłusty, stary dziad. Zatrzęsło ją z oburzenia i bezsilnej złości.

Podniosła się z łóżka i poszła do łazienki poszukać jakichś proszków uspokajających.

Musiała coś zrobić z krwią, która pulsowała jej wściekle w żyłach, buzowała ze złości i wkurwu. Napędzana nimi nie nadawała się do niczego, musiała się uspokoić, zanim podejmie jakiekolwiek działania. W szafce znalazła ledwie kilka proszków z walerianą i szyszką chmielu. Łyknęła od razu trzy bez patrzenia na tabelę dawkowania. Usiadła na zamkniętej ubikacji. Oparła łokcie na nogach i zwiesiła ciężko głowę na dłonie. Próbowała uspokoić niemy szloch, który zaczął targać jej gardłem. Po paru sekundach poddała się. Pozwoliła sobie zawyć z tych wszystkich emocji. Zwłaszcza z bezsilności. Ta, która towarzyszyła jej na co dzień dla świętego spokoju, dzisiaj osiągnęła swoje apogeum. W największych koszmarach Alina nie była w stanie przewidzieć podobnego zdarzenia. Jej gardłem wstrząsał już niepohamowany szloch. Wyła. Teraz już nie chodziło tylko o dzisiaj. Chodziło o całe jej życie, o bezsilność i złość, niemy sprzeciw, który nosiła w sobie od bardzo dawna. Właśnie w tej chwili znalazł ujście.

Nie wiedziała, ile to trwało. Pięć minut, a może pół godziny, nie spojrzała na zegarek. Oddychała już spokojniej, ale nie była w stanie się podnieść. Objęła się ciasno ramionami i zaczęła się bujać do przodu i do tyłu.

W kieszeni szlafroka zawibrował jej telefon. Wyjęła go i spojrzała na wyświetlacz. Maciej Chaber, Krzyśka kolega z pracy. Nie miała teraz nastroju na rozmowy, ale może będzie coś wiedział…? Odchrząknęła parę razy i odebrawszy, starała się nadać swojemu głosowi spokojny ton.

– Cześć… to prawda?

Alina zmarszczyła brwi. Jaka prawda, o co mu może chodzić?

– Co?

– Że Krzysiek stracił możliwość wykonywania połączeń telefonicznych.

W tle zabrzmiał śmiech. Najpierw głupie pytania, a teraz żarty. Aż się zatrzęsła z wściekłości.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi! – przerwała mu. – CBA właśnie zabrało mi męża, a tobie się na żarty zbiera. Myślałam, że jesteście z Krzyśkiem kolegami!

– Zaraz powiesz, że to ja za tym stoję.

– A nie? A skąd niby wiedziałeś, że został zatrzymany, co?! Bo nie jesteś wróżbitą, chociaż imię by się zgadzało, Maćku!

– Zajrzyj na Wirtualną, Onet, gdziekolwiek. Od rana wszędzie trąbią o wielkiej czystce służb w przetargach publicznych. Krzysiek startował w postępowaniach dla tego klienta…

– To na pewno jakaś pomyłka…

– Może nie. Mówił, że spłacacie kredyty, że musi zarabiać na wykształcenie dzieci.

– On nigdy nie zrobiłby niczego niezgodnego z prawem. On…

Maciek przerwał jej zniecierpliwiony.

– Alina, kiedy ostatni raz rozmawialiście o czymś innym niż cotygodniowa lista zakupów?

Zapadła cisza.

Nie rozmawiali nawet o tym. To ona robiła zakupy, odwoziła dzieci, płaciła rachunki, sprzątała i pilnowała na bieżąco, żeby dom funkcjonował. Krzysztof zarabiał pieniądze na coraz bardziej rosnące raty kredytów, elektronikę i wakacje za granicą… Co stanie się z nimi teraz?

– Ale jakim prawem on w ogóle został zatrzymany?! – Alinie nie mieściło się w głowie, że można do kogoś przyjechać i ot tak zamknąć go w celi.

– Na czterdzieści osiem godzin to mogą cię zamknąć i za byle co. Krzyśka pewnie wsadzą do aresztu tymczasowego. Na miesiąc, może dłużej…

– Ale jak to? Jakim prawem?!

– No właśnie prawem. To było duże postępowanie przetargowe, a Krzysztof był handlowcem odpowiedzialnym za tego klienta.

– Ale przecież go wtedy nie było. Był na urlopie!

– No i co z tego? Mógł przygotować ofertę wcześniej i zostawić, by ktoś inny złożył ją w biurze podawczym. Często tak robiliśmy.

– Ale to na pewno jakaś pomyłka. On by nigdy nie zrobił czegoś takiego!

No popijał sobie – dodała w myślach – ale zawsze poza tym trzymał się prawa… zawsze. Miał czystą kartę.

– Alina! Nie chodzi o to, że zrobił coś złego. Tylko o to, że uczestniczył w przetargu po stronie wykonawcy. Prokuratura i CBA najpierw zamyka, potem rozpoznaje. Czasem po kilku latach umarza.

– To mnie pocieszyłeś! – krzyknęła Alina. Wstała, wyszła z łazienki i zaczęła chodzić w tę i z powrotem po sypialni. – Mam ochotę strzelić sobie w łeb! Zostaliśmy sami z tym wszystkim, sami! W tym miesiącu chociaż mam opłacone rachunki, ale co będzie potem?! Nie mam nawet dostępu do konta Krzysztofa.

– Znajdź adwokata, a Krzysiek niech przyzna się do winy i pójdzie na ugodę. Może sąd przyjmie jego żal i skróci wyrok.

– Ale on jest niewinny! – krzyknęła Alina.

– Alina, daj spokój. Nie masz takiej pewności. Przecież słyszę.

– Słysz sobie, co chcesz. Nie można niewinnego człowieka przetrzymywać w więzieniu!

– Ależ można. Właśnie tam przebywa.

Spokojny głos Maćka doprowadzał ją do szału. Musiała jednak przyznać, że to, co mówił, brzmiało sensownie.

Oklapła. Przysiadła na łóżku.

To wszystko ją przytłaczało.

– Masz może jakiegoś adwokata godnego polecenia? – zapytała już znacznie spokojniej.

– Mam, podeślę ci numer do niego.

Alina skontaktowała się z prawnikiem. Ten wyraził chęć pomocy. Nie zraził się nawet, kiedy kobieta powiedziała mu, że nie będzie w stanie od razu ponieść kosztów i będzie musiała poprosić go o rozłożenie płatności na raty. Zapewnił ją, że pomoże jej w złożeniu podania o przydzielenie adwokata z urzędu w celu zwolnienia z kosztów postępowania sądowego.

Kolejne dwadzieścia cztery godziny dłużyły się Alinie niemiłosiernie. Najpierw zajęła się porządkowaniem domu po przeszukaniu przez agentów. Wybebeszyli każdą jedną szufladę i szafkę, szukając w nich Bóg jeden wie czego! Najdłużej zeszło jej w sypialni. Tu panował chyba największy rozgardiasz. Poukładała z powrotem na miejsce rzeczy męża, ale kiedy przyszła pora na jej ubrania… poczuła opór w ciele. Już od dawna chciała przygotować sobie inne miejsce do spania. Może to był dobry moment. Nie czuła się tu już bezpiecznie. Salon niemal nie został ruszony podczas przeszukania.

Poszła do pralni po kosz. Był całkiem sporych rozmiarów, bo zwykle zbierała do niego porozrzucane przez dzieciaki i męża brudne rzeczy albo wyrzucała do niego pranie do rozwieszenia. Dzisiaj przenosiła w nim swoje ubrania. Zdziwiło ją, jak dużo ma rzeczy i jak niewiele z nich używa na co dzień. Większość z jej ubrań, a nawet bielizny miała jeszcze metki. Zmęczona położyła się na łóżku.

Z krótkiego snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Zdziwiło ją, że na ekranie wyświetla się informacja „numer zastrzeżony”. Lata temu wybrali u operatora opcję blokowania połączeń z takich numerów. Zdecydowała się jednak odebrać. Już po chwili było jasne. Tak wyświetlały się najwyraźniej numery służb. Skąd miała to wiedzieć? Do tej pory nie wydzwaniało do niej CBA.

– Informuję panią, że dzisiaj na wniosek prokuratora sąd zdecydował o zatrzymaniu pana Krzysztofa N. w areszcie tymczasowym na okres trzech miesięcy.

– Ale jak to możliwe?! Przecież on jest niewinny! Co ja mam teraz zrobić?!

– Proszę pani, o tym zadecyduje sąd na drodze postępowania. Proszę skontaktować się z adwokatem.

– Ale proszę mi pomóc, pierwszy raz jestem w takiej sytuacji!

Alinie odpowiedziała jedynie głucha cisza.

– Rozłączył się. Nie wierzę. – Przyłożyła dłoń do czoła, ucisnęła skronie.

Alina wybrała numer adwokata.

– Panie mecenasie, ja kompletnie nie wiem, co mogę zrobić. Jestem w tym zupełnie sama.

– Pani Alino, w tej sytuacji może pani niewiele ponad skontaktowanie się ze mną lub innym prawnikiem. Pamiętam, że mówiła pani, iż mąż był ostatnio w złej kondycji psychicznej.

– Tak, miał za dużo pracy, popijał, do tego te raty kredytów i inne opłaty…

– Pani Alino – przerwał jej adwokat. – Proponuję wyjście z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze. To umożliwi szybkie zakończenie postępowania, a pani mąż będzie miał wpływ na wymiar kary. Z pewnością oszczędzi to pani mężowi niepotrzebnych nerwów.

– Dobrze, mecenasie. A co ja mam zrobić?

– Nic. Skontaktuję się z pani mężem i z prokuratorem. Przygotuję wniosek. Następnie przystąpimy do negocjacji wymiaru z prokuratorem.

– A co z sądem? Będzie jakaś rozprawa, proces?

– Jeśli negocjacje przebiegną pomyślnie i pani mąż zaakceptuje zaproponowaną karę, wtedy prokurator od razu wyśle do sądu wniosek o skazanie bez rozprawy i przeprowadzenia dowodów.

Alina przymknęła na chwilę oczy, ucisnęła skronie i czoło dłonią. Obawiała się reakcji Krzysztofa na taki obrót sprawy, tak samo jak sytuacji, w której musiałby stawiać się na kolejne rozprawy.

– No nie wiem, panie mecenasie, on jest niewinny… nie wiem, czy się zgodzi na coś takiego.

– Pani Alino, czas i tak upłynie. Postępowanie może ciągnąć się latami. Szkoda na to zdrowia i nerwów. Lepiej dogadać się od razu, odbyć wyrok i mieć spokój.

– No dobrze, spróbujmy.

Alina przytaknęła, choć nie była pewna, czy to dobry pomysł.

Pod skórą czuła, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Krzysztof był w pewnych sprawach zasadniczy. Nawet biorąc pod uwagę strach i nerwy związane z zatrzymaniem, wątpiła, żeby poszedł na coś takiego. Mogła mu zarzucić różne rzeczy, ale nigdy to, że postąpiłby wbrew prawu.

Lean Magiel

Kolejnego dnia Alina dojechała do pracy jak na autopilocie. Zawiozła dzieci na zajęcia dodatkowe i kazała im dotrzeć do szkoły Uberem. Wyrzucała sobie, że nigdy nie nauczyła ich jeździć komunikacją miejską, ale też nigdy nie miała na to czasu. Zawsze było coś pilniejszego do zrobienia. Parzyła sobie już drugą kawę. Pierwszą potrąciła i rozlała – całe szczęście na biurko i kilka nieistotnych notatek, a nie na klawiaturę laptopa. Tym razem wzięła z kuchni duży, ciężki kubek logo Starbucksa. Dzisiaj nie obchodziło jej, komu go podkrada. Jeśli zacznie się eskalacja na Teamsach w poszukiwaniu zguby, to umyje go i odda. Zabrała się do odczytywania maili, a tych była ponad setka pomimo jej zaledwie jednodniowej nieobecności.

Wczoraj rozpoczęto wdrażanie Lean Managementu, powołano ambasadorów procesu i jeden z nich właśnie się produkował. U nich w dziale zaszczyt ten przypadł Marzence. Nie ma co, nie mogło trafić na większego nieroba! No, no, Marzenka nawet wysłała w tej sprawie wiadomość do działu. Sądząc po liczbie znaków, klecenie tak długiego maila musiało jej zająć całe popołudnie. Alina aż parsknęła ze śmiechu w sam środek kubka, o mały włos tylko unikając wylania kawy ponownie.

Cześć!

Czy ktoś z Was pamięta magiel?

Ostatnio jest taki trend na FB: nie mów, ile masz lat, powiedz coś, czego nowe pokolenie nie zrozumie.

Magiel.

Magiel to był taki osiedlowy Facebook. Magiel służył do zmniejszania objętości. Do magla się szło, układało się materiał i się maglowało. Przeciągnięte przez magiel pościel i ręczniki były cienkie jak listek. Prasowało się w nim duże powierzchnie tkanin. Najpierw były takie na korbkę, ręczne. Stało się i kręciło. Potem elektryczne i parowe. Albo kilka walców, albo jeden, jeśli był podgrzewany. Pamiętam, że materiał trzeba było wcześniej zwilżyć, żeby można go było wyprasować, a że nie było spryskiwaczy, nabierało się wody w usta i wypluwało, rozpryskując ją na materiał. A że samo maglowanie trochę trwało, no i pracującą maszynę było zazwyczaj dobrze słychać, zawsze ktoś przyszedł się przywitać, albo i zapytać, co słychać.

Podobno z uwagi na wysokie ceny prądu magiel ręczny wraca znowu do łask, o ile jeszcze ostał się gdzieś po blokach. Ręczny, taki z kilkoma walcami, na korbkę.

I tu narodził się mój pomysł na nazwę grupy i cały ten Lean. Za chwilę wakacje, w ciągu najbliższych miesięcy będziemy nie tylko korzystać z urlopów, ale też zastępować naszych kolegów i koleżanki w ich codziennej pracy. To oznacza, że mamy teraz świetny czas na obserwacje i to zupełnie bez nakładu dodatkowych sił czy środków. Codziennie będziemy ogarniać rzeczy, których wcześniej nie robiliśmy, ewentualnie coś tam pamiętamy z grubsza. Bierzemy instrukcję i… okazuje się, że coś jest bez sensu albo działa, ale nie do końca.

A ta grupa to taki kosz na pranie.

Wrzucajcie takie przypadki tutaj jak leci.

Po wakacjach wywalimy to wszystko z kosza na środek, wrzucimy do prania i przeciągniemy przez walce celem ogarnięcia, jak to robić, żebyśmy nie musieli tyle robić.

Stare musi odejść, żeby nowe mogło przyjść.

Stay tuned!1 ;)

Alina czytała ten mail już drugi raz. Koleżanka najwyraźniej chciała być zabawna i hej do przodu, ale jej nie wyszło. Tak samo, jak nie wyszła ta korpogadka w oficjalnej wiadomości od zarządu spółki o powrocie w stu procentach do pracy biurowej po pandemii i wyższości owocowych wtorków oraz kontaktów międzyludzkich w biurze nad spokojnym klikaniem w klawiaturę z domowego zacisza. Co w tym było złego? Akurat w przypadku ich działu praca zdalna spowodowała znaczne usprawnienia w codziennych procedurach. Jak na dłoni widać było, że powrót do biura im nie służy. Ta sama ilość pracy zajmowała im obecnie jakieś dwie trzecie czasu więcej, niż kiedy pracowali w trybie zdalnym. Pomysłodawcami powrotu do biura byli prezesi, więc może oni na zdalnej nie pracowali i mierzyli wszystkich tą samą miarą. A wystarczyło przecież tylko sprawdzić logi z systemu, żeby wiedzieć, kto jak wykonuje swoją pracę. Ale po co? Łatwiej zagonić wszystkich z powrotem do biura i dla własnej rozrywki wpadać co jakiś czas na open space. Tego, że ktoś, kto gapi się w monitor i jest na miejscu, niekoniecznie będzie w tym czasie pracował, nie brali pod uwagę. Wystarczyło, że widzieli go, że był obecny. To, czy coś robił, czy zgoła nic, najwyraźniej nie miało już żadnego znaczenia.

Kolejna wiadomość wbiła ją w fotel. Umarła Kama. Kamila od kilku miesięcy już przebywała na zwolnieniu lekarskim. Walczyła z ostrą białaczką szpikową. Koleżanki z działu na początku robiły Alinie wymówki, że jest w dobrych relacjach, wręcz przyjaźni, z córką członka rady nadzorczej. Robiły jej przytyki, że największy kłopot jest zawsze z córkami i żonami prezesów. Wypada je zatrudnić, ale kiedy trzeba rozliczyć je z wykonanych obowiązków, zaczyna się problem. Przeważnie są na zwolnieniach, które biorą na opiekę nad licznym potomstwem, a będąc w pracy, mało co robią poza kawą i śniadaniem dla siebie, bo i tak pracują zwykle tylko na część etatu.

W przypadku Kamili tak nie było. Nie miała dzieci ani męża i pracowała w pełnym wymiarze czasu pracy. Naprawdę pracowała. Potrafiła dogadać się z ludźmi, chociaż na początku najczęściej traktowali ją jako kolejną paprotkę, z którą trzeba coś zrobić. Szybko pokazała swoją wartość jako pracownika, ale i tak łatka córki bogatego tatusia do niej przylgnęła. Alina poznała się z Kamą kilka lat temu zupełnie przypadkiem na zajęciach z salsy dla kobiet. Chciała schudnąć po urodzeniu syna, a aerobik i inne podobne zajęcia, na których nie uczyła się niczego nowego, doprowadzały ją co najwyżej do szału, ale nie dawały ani spodziewanych efektów, ani przyjemności. Kama wtedy dopiero co wróciła z Australii ze studiów i chciała zaaklimatyzować się szybko w Polsce, poznać koleżanki, a też utrzymać formę wyrobioną na surfowaniu na Antypodach. Zakumplowały się pomimo niemal dziesięcioletniej różnicy wieku.

Na pogrzeb, który miał się odbyć pod koniec tygodnia, zaproszeni byli wszyscy pracownicy.

Zrobiło jej się słabo w jednej chwili. Kama umarła. Już nie obśmieją razem tlenionych blondi z solarium ani nie pożartują ze stereotypów na temat bogatych córeczek tatusia… o poważnych sprawach przy winie też nie porozmawiają. Kama umarła i już jej nie ma. Nic jej życia nie wróci.

Alina wstała. Może w kuchni znajdzie się choć kawałek czekolady? Na wszelki wypadek wzięła też portfel i kartę wejściową. Jeśli nie znajdzie niczego słodkiego, zjedzie windą do sklepu.

Na korytarzu biegiem minęła ją jedna z nowo przyjętych dziewczyn do obsługi zamówień. To była ta wyglądająca na wiecznie spłoszoną. Zasłaniała twarz i biegła przed siebie, chyba do toalety. Alina zatrzymała się na chwilę, popatrzyła za nią zdziwiona. Mogłaby pójść za nią, ale co jej powie? Wzruszyła tylko ramionami i weszła do kuchni.

– O, Alina, cześć, słyszałaś o pogrzebie? – Sabina przywitała ją pytaniem.

– Tak, czytałam mail.

– Kumplowałyście się z Kamilą chyba, pewnie jest ci smutno? – dopytywała się Karolina z recepcji.

– Zostaw ją, Karolcia, bo ucieknie zaraz zapłakana jak ta Sandra. Co to za imię w ogóle? Jej rodzice to mieli mniemanie o sobie. Karola, zabierz już ten kubek. Więcej kawy ci tam nie doleje, ekspres już się wyłączył – skomentowała Sabina.

Wszystkich zawsze poprawiała, żeby mówić do niej Saba. Odgrażała się, że w końcu zmieni sobie imię w dowodzie.

– No już, już. – Karolina zabrała kubek. – Co ty dzisiaj, Saba, taka drażliwa jesteś? Czyżby PMS?

– Nie powiem ci!

Sabina przesunęła zaparzacz ekspresu do oporu do góry i zaczęła manewrować słusznych rozmiarów szklanką, chcąc zmieścić ją na podstawce pod ekspresem. Nic z tego, szklanka była zbyt duża. Sabina atakowała ekspres to z jednej, to z drugiej strony, ustawiając szklankę to pod kątem, to prosto, naginając element zaparzający ekspresu. W końcu poddała się zdegustowana, wykrzywiając obfite, ostrzyknięte usta w karykaturę dzióbka. Włączyła podwójne latte i trzymała szklankę w dłoni pod kątem.

– A co stało się Sandrze? – zaciekawiła się Alina.

– Nic. Zapytałam ją tylko, czy już się wszystkiego nauczyła i wszystko wie o swoich obowiązkach. A ona w płacz i wzięła nogi za pas.

– Konkretnie to zapytałaś ją, czy wie, że za tydzień kończy jej się okres próbny i lepiej, żeby już wszystko umiała, jeśli chce mieć przedłużoną umowę.

– Kurczę, jakie to gorące! Karola, podaj mi parę serwetek, bo sobie rękę oparzę! – wrzasnęła do koleżanki Sabina.

Nie było mowy, żeby wyłączyła ekspres albo puściła szklankę. Zmieniała co chwilę dłoń, sycząc ze złości na niewymiarowe ekspresy. Sabina chciała od życia wszystkiego, co najlepsze, jak najwięcej, i nie wahała się po to sięgać. Jak na złość serwetek nie było. Sabina zacisnęła zęby, łapiąc mocno gorącą szklankę, sięgnęła po ręcznik kuchenny i owinęła nim naczynie. Chwyciła teraz szklankę drugą dłonią, odwróciła się tyłem do szafki i zlewu, podniosła zawór kranu i podłożyła oparzoną dłoń pod zimną wody. Silnie zaczerwieniona skóra powoli odzyskiwała normalny kolor.

– Oj tam! – Sabina machnęła ręką trzymaną pod strumieniem, rozbryzgując krople na blat i podłogę. – Kto by się tam trzymał szczegółów. Zadałam jej normalne pytanie, a ona w bek – dodała wyraźnie rozdrażniona.

– Może się wystraszyła. W końcu pracujesz w kadrach. – Alina się uśmiechnęła. – Może pomyślała, że mówisz jej nieformalnie, że jej nie przedłużycie umowy.

– Daj spokój. Jakbym ja tak reagowała na byle pytanie, tobym nie zaszła daleko. Musi dziewczyna nabrać odporności. Kto to widział takie zachowanie? Zobaczcie! – Sabina wyjęła rękę spod wody. – Ani śladu oparzenia! To jest odporność!

– Przecież ona tu przyszła dopiero po studiach. Wszystko jest dla niej nowe, to normalne, że będzie wolniej łapać.

– Karola, daj spokój! – Sabina spojrzała na nią z kpiną w oczach. – Prawda jest taka, że nie radzi sobie w pracy. Jest też inna, która została niedawno zatrudniona, tamta daje radę.

– Pewnie wiesz lepiej. – Karola pokiwała głową. – W końcu jesteś po psychologii.

– Właśnie. Cieszę się, że o tym pamiętasz.

Sabina dumnie wypięła pierś. Karolina i Alina cofnęły się. Sabina miała spory balkonik, o który trudno było nie zawadzić, zwłaszcza w takich momentach. Była niezmiernie dumna ze swoich walorów. Nosiła bluzki z dużymi dekoltami.

– A ty co, Alina? Kawa, herbata? Proszę, miejsce wolne. – Sabina postawiła omotaną ręcznikiem kuchennym szklankę na stole.

– A sama nie wiem. Chyba zjadę na dół po jakąś kanapkę albo coś – odpowiedziała szybko.

Sabina z rana to zawsze był ciężki kaliber.

Dzisiaj, po dodatkowej porcji smutnych wiadomości, wysłuchiwanie jej było ponad możliwości i wytrzymałość Aliny. Zdawała sobie sprawę, że wkrótce plotki o zatrzymaniu Krzysztofa rozejdą się także w jej firmie. Sądząc po tym, że Saba patrzyła na nią jak pirania na zranione jagnię, które samo wpadło do wody tuż obok niej, z pewnością coś już wiedziała.

W pracy dzień minął Alinie szybko i na wdechu. Musiała nadrobić zaległości spowodowane nieobecnością, obiad sobie darowała. Po odebraniu dzieci ze szkoły już w samochodzie zakomunikowała im, że będzie musiała odwieźć ich do dziadków. Od razu spotkało się to ze sprzeciwem Zuzki.

– Do dziadków?! Nie, mamo! Będę musiała chodzić spać o dziewiątej i zabronią mi słuchać muzyki! Jakiejkolwiek! Cichej też!