Sielsko, nie anielsko, czyli mieszczuch w oparach inwentarza - Podedworna Anna - ebook + książka

Sielsko, nie anielsko, czyli mieszczuch w oparach inwentarza ebook

Podedworna Anna

3,8

Opis

Życie iluzją to gotowy przepis na kłopoty.

Czy można nauczyć się życia na wsi po całym życiu spędzonym w mieście, bez pojęcia o twardych prawach natury?

Baśka urodziła się mieszczuchem. Nie miała miłości do ziemi. Miłości? W jej mieszkaniu usychała każda roślina. Ale jakby na przekór wszystkiemu uważała, że mały domek na wsi, wśród łąk i pól, wieczne wakacje i dużo czasu dla siebie to jest to.

Tak postrzegała wieś.

Zmęczona pracą w korporacji, codziennym pośpiechem, szukała sielskości, obecnej w literaturze z wieków minionych.

Tomasz wychował się na wsi. Od czasów studenckich mieszkał w Warszawie. Kiedy nadarzyła się okazja kupienia gospodarstwa wraz z inwentarzem – całkiem żywym – namówił swoją żonę na przeprowadzkę.

Zarówno dom, jak i zabudowania gospodarskie czasy świetności miały dawno za sobą. Wymagały nakładów finansowych oraz pilnych prac remontowych. Mówiąc wprost: kasy i roboty.

Czy Baśka nauczy się żyć według zasad, o których istnieniu nie miała pojęcia?

Na nieobytą z życiem wiejskim kobietę zewsząd czyhało niebezpieczeństwo. Zewsząd. I wszelkie. Obornik zamiast zapachu kwiatów, rymsnięcie dołem pleców w świeżo wydalone odchody zwierzęce – to jedynie drobiazg. Na Baśkę na wsi zło czyhało wszędzie.

Częsty brak prądu, samotne dni wśród inwentarza i obcych ludzi, konieczność nauczenia się nowych słów, praca fizyczna, ręczne czerpanie wody ze studni, napór rogacizny, wyjazdy Tomasza.

Czy Baśka da radę? Czy ucieknie, nim wróci Tomasz?

W książce została opisana twarda rzeczywistość i życie na wsi, takie, jakim jest, w konfrontacji z wyobrażeniami.

Wyobrażenia o sielskości w zderzeniu z rzeczywistością.

Jest to swoisty poradnik na bazie historii osoby, która podjęła decyzję o zmianie dotychczasowego sposobu życia i przeprowadzce na wieś. Nie tylko po to, by mieszkać, ale i prowadzić gospodarstwo. Droga od mieszczucha do rolnika, choć z przeszłością korporacyjną.

Wątki fabularne zostały przeplecione rozdziałami o treści edukacyjnej.

Książka zawiera trzy spojrzenia na wieś: jak było kiedyś naprawdę, jaką wieś spodziewała się zastać Baśka i jaką zastała. Nostalgia kontra rzeczywistość – podsypana nawozem.

Publikację niniejszą polecam wszystkim, którzy zastanawiają się nad zmianą stylu życia, rzuceniem pracy i wyjazdem w Bieszczady. Nie ma tu gotowej recepty. Raczej opis rzeczywistości i mnóstwo wskazówek.

Reszta zależy od Ciebie.

Dzięki książce łatwiej Ci będzie podjąć decyzję. I wystartować w nowej rzeczywistości. Ktoś już przechodził przez to, o czym jeszcze nie wiesz, że przejść trzeba. Czy warto – decyzja należeć będzie do Ciebie.

PS: Czy ktoś z Was zauważył wystraszone oczy w wycięciu na kształt serduszka w drzwiach wychodka? Jak myślicie, kto się tam schronił?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
2
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana książka
00

Popularność




Copyright © by Anna Podedworna, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja:Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcia na okładce: © by Aleutie oraz © by Samuil_Levich/iStocki © by Hein Nouwens oraz © by Rvectororaz © by WinWin artlab/Shutterstock

Projekt okładki:Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna:Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-134-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Złote myśli

Życzenia noworoczne

Wstęp

Na gospodarce

Jak ta historia się zaczyna?

O wodzie i chlebie, ale u siebie

BARDZO WAŻNE: O szpilkach zapomnij!

Wstaje nowy dzień

GS i buciki Piotrusia Pana

Bez gumofilców ani rusz!

Gówniany problem

Toaleta

Ja mu w gaz, a on trzasł

Zimno, ciemno, do domu daleko…

Umiesz liczyć, licz na siebie

Samodzielność

Środa minie, tydzień zginie…

Awarie na wsi

Nieproszeni goście

Strachy w ciemności

Instynkt przetrwania

Życie i Śmierć

Konie, gzy i byki

Kładzenie byków, zaloty i inseminacja

Jeśliś na wsi, patrz pod nogi i dookoła też!

Narzekając, tracisz siłę

Olaboga, koguty się rozregulowały…

Przepis na kłopot, czyli jak dzikie pola przedmieściem się stały

Sobota na wsi

Niedziela na wsi

Dożynki

Grabie, widły, zwózka, codzienność dawniej i obecnie

Chowaj się kto może, idą miastowi

Nie twoje – nie rusz, a jeśli zepsujesz – napraw

Kto śmieci w lesie, tego dzik poniesie

Wojna pokoleń – o śmieciach i porządku

W obejściu

Rude to wredne

Zwierzęta na wsi

Słuchaj, Ada, po prostu dramat

Prądu ni ma, wielka bida

Wkoło domu zawsze praca

Studnia

Kosałka i opałka

Gawęda o solance i piecu

Franiu, ratuj!

Pranie

Na wódeczkę pod jelenia przyjdź od zastodola

Odwiedziny

Wypad do miasta

Natura sanat, medice curat

Na zakończenie

Iluzja czy rzeczywistość, co wybierasz?

Z ogródka Matki Natury

Podziękowania

Utrwalone na fotografii

Bibliografia

Książki

Źródła internetowe

Piosenki

Pamięci mojego Dziadka, który opowiadając mi o swoim dzieciństwie na przedwojennej wsi, zaszczepił u mnie sentyment do życia wśród natury. To on również nauczył mnie wszystkiego, co wiem o rozsadziepomidorów.

Książkę tę dedykuję także moim Przodkom, dzięki którym żyję i mogę opisać przeszłość, która była ichcodziennością.

Złote myśli

Nie trać energii na to, na co wpływu nie masz, a będzieszzdrowszy.

Stara kowbojska mądrość powiada, że wszystko, co ma chuja, atakuje. Kogut, baran, knur, byk i… chłop.

Starego wróbla na plewy nieweźmiesz.

Stać jak widły w gnoju1.

Kiedy wszyscy próbują żyć w wirtualnym świecie, ja poznaję ten prawdziwy2.

1Określa się tak najczęściej kogoś, kto nic nie robi albo jest niezorientowany w sytuacji i zamiast działać, trwa w bezruchu. Nie polecam napodryw.

2Cytat z reklamy telewizyjnej Nowe Renault KADJAR – Poznaj Liv. https://www.youtube.com/watch?v=eqWnkmrJpXw&t=1s [data dostępu: 04.12.2020].

Życzenia noworoczne

Cytując za moim mężem, StefanemPodedwornym:

Osiągnięcia, utrzymania i pielęgnowania stanu idealnej harmonii umysłu, ciała, duszy i… kieszeni, czyli stanuszczęśliwości.

I ze specjalną dedykacją dla gospodyń: by przetwory same się gotowały, zaś słoiki samewekowały.

Wstęp

Oczyma wyobraźni widzisz mały domek na wsi. Godzinami rozmyślasz o dniu, kiedy na zawsze opuścisz miasto i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znajdziesz się w tej krainie szczęścia, gdzie świeże owoce i warzywa codziennie trafiają na stół. Jeśli wyobraźnia podsuwa ci dodatkowo obraz, jak w ciszy kontemplujesz niezmącony niczym widok łanów zboża muskanych lekkim wiatrem, poruszających się rytmicznie w idealnej harmonii, niczym fale oceanu, to…

Obudźsię!

Żyjąc na wsi, nieczęsto będziesz mieć czas na kawę na tarasie, a już żeby odbyło się to przy akompaniamencie li tylko ptasich treli i w towarzystwie upojnych zapachów dojrzałych truskawek… to wariant co najmniej rzadki. Częściej będą to kombajny i podkaszarki, jeśli już, i twój hart ducha, ale przede wszystkim nos zostaną wystawione na próbę niejedenraz.

W tej książce snuję opowieść o wsi. Jakiej? Prawdziwej, takiej, która nie udaje przedmieść, miasta, jest sobą – społecznością ludzi żyjących wśród natury. Przytaczam historie, te zabawne i te smutne. Czasem sypnę garścią porad, okraszę łyżkądziegciu.

I po co mito?

Ano po to, żeby ułatwić życie – dotychczasowym mieszkańcom i tobieteż.

Jeśli nigdy wcześniej nie mieszkałeś na wsi, obraz w twojej głowie może być dość iluzoryczny. Podobnie rzecz się ma z dwiema ekranizacjami „Dumy i Uprzedzenia”. Ekranizacja w adaptacji BBC skupiona została wokół pięknych sukien i jeszcze piękniejszych, i bardziej okazałych posiadłości. W nakręconej kilka lat później wersji z Keirą Knightley uwzględniono również świnie, błoto i typowy wiejski rozgardiasz. Może dlatego wielu uznało tę ekranizację za bulwersującą i wiele opinii o filmie było negatywnych. Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że nakręcona została przez amerykańską wytwórnię filmową. Wręcz przeciwnie, autorami tego obrazu są Brytyjczycy. Mniemam, że mogli coś wiedzieć o warunkach bytowych panujących w tamtym czasie, także we dworach, wśródarystokracji.

Dlatego, zanim podejmiesz decyzję o przeprowadzce, poznaj miejsce, w które się udajesz, poczuj jego temperaturę, zapach. Zobacz, jak się tam żyje. Zastanów się, jak chcesz żyć? A potem, kiedy już podejmiesz decyzję, nie narzekaj. Działaj. Tylko to masens.

O czym więcpiszę?

Ta książka jest o życiu na wsi, nie na przedmieściu. Oddzielam w niej iluzję i wyobrażenia od rzeczywistości. Dzisiaj zapraszam cię w podróż sentymentalną do czasów wcale jeszcze nie tak dalekich, a tak odległych jednocześnie, bo sprzed elektryfikacji. Jak się wtedy żyło i do czego i po co używało się aż tylu rodzajów wideł i grabi? Opowieść będę przeplatać nowinkami o tym, jak się żyjeteraz.

Kimkolwiek jesteś, Drogi Czytelniku, i jakiekolwiek są twoje doświadczenia życiowe, jeśli myślisz o zamieszkaniu na wsi, dobrze by było, abyś zdał sobie sprawę z najważniejszego aspektu. Mieszkając tu, trzeba dostosować się do panujących tu warunków, takich, jakie są na danym terenie. Tak wygląda życie w tych stronach. Przybyło maszyn. Traktorem już nie orze się jak kiedyś koniem, na skibę czy dwie – to dopiero była radość – tylko na jakieś osiem. Są jednak pewne cechy tego rodzaju życia, które pozostają niezmienne, na przykład zapachy towarzyszące hodowli zwierząt i hałas maszyn rolniczych oraz to, że wszyscy wiedzą wszystko owszystkich.

Na gospodarce

Jak ta historia sięzaczyna?

Malwina: Nie mogę uwierzyć, że się przeprowadzasz. I to na wieś?! Do jakiejś wioski z dala odwszystkiego.

Baśka: Ja teżnie.

Malwina: Co z naszą cotygodniowąkawą?

Baśka: Dam znać, jak będę się wybierać do miasta w najbliższymczasie.

Rozmowa na Messengerze, na dzień przed przeprowadzką

/27 lutego, poniedziałek/

Step. Na wpół uschnięte badyle i błotnista, nieurodzajna gleba. Dookoła i aż po horyzont. Tak wyglądała działka, którą pokazywał mi mąż. Rozpierała go duma. Chodził już tak dobrą godzinę po tym zapuszczonym gospodarstwie i wszystkim się zachwycał. Choć był to luty, temperatura była na plusie, śnieg stopniał. Nie tylko podwórko, pastwisko, ale i okoliczne drogi zmieniły się w błotne pobojowiska. Cała okolica wyglądała gorzej niż Serbinów z filmu „Noce i Dnie”. Dodatkowo na sąsiedniej posesji, tuż za ogrodzeniem, piętrzyły się hałdy ziemi, gruzu i piasku. Podobno sąsiad mieszał tutaj ziemię, którą potemsprzedawał.

– Nasza ziemia, nasze miejsce na świecie – mówiłmąż.

Wyglądało na to, że cieszył się tymmiejscem.

A ja… Nie podzielałam jego spojrzenia, entuzjazmu ani też nie umiałam się tym zachwycić. Myślałam, co ja, u licha, tutaj robię. Było mi zimno, bo przez cały dzień padał deszcz, a ten lubiłam tylko w jednej postaci – za oknem. Nie rozumiałam też, o co chodzi w tym całym umiłowaniu ziemi – babraniu w niej, sadzeniu warzyw, pieleniu grządek. Wystarczyło mi w zupełności kupowanie ich w sklepie pozbawionych już tej całej brudnej otoczki. Podobnie rzecz się miała z kwiatami w domu. Nie miałam ich. Usychały od samego patrzenia, nieważne, czy pamiętałam o podlewaniu ich, czy nie. Urodziłam się mieszczuchem, bez miłości do ziemi, a teraz miałam się jej zacząć uczyć. Nie tylko jej zresztą. Ziemia była w pakiecie ze… stadem koni i kilkoma sztukami byków rasy bodajże hereford. Niewielki tabun koni – niespełna dwadzieścia sztuk, wtórnie zdziczałych, ważących coś po siedemset, siedemset pięćdziesiąt kilogramów zwierząt. Co do byków zaś, to były masywniejsze, ważyły koło tony. I jak to byki – niebezpieczne… choć było ich niewiele, to każdy w oddzielnym stanowisku, wzmocnionym stalowym orurowaniem. Poza tym jedne i drugie były upaprane błotem, z wianuszkiem much krążącym dookoła. Przerażały mnie. Nie miałam najmniejszej ochoty zbliżać się do nich. W przeciwieństwie do mojego męża. Wyglądał jak dziecko, które właśnie trafiło do Disneylandu. Cieszyło go wszystko, a ja czułam obrzydzenie do tego „wszystkiego”.

Zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie moje dorosłe, wymarzoneżycie.

Dwudziesty pierwszy wiek, rozwój technologii, nowe odkrycia naukowe w wielu dziedzinach, a tymczasem mnie czekał powrót do gnoju i korzeni słowiańskości, w każdym razie tych co bardziejbrudnych.

Brakowało jeszcze tylko tego, żeby dom był kryty strzechą – pomyślałam i naprawdę z trudem udało mi się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem na tęmyśl.

Poza tym dom od chałupy z czasów króla Ćwieczka odróżniała doprowadzona sieć elektryczna. Ujęcie wody było własne, bo ze studni głębinowej, podobno niedawno wywierconej, na środku podwórza zaś stała stara studnia z kołowrotem. Agent nieruchomości twierdził, że nie tylko była w niej woda, ale nawet nadawała się do picia, a nie co najwyżej do podlewania ogródka. Aktualne badania wody miał przesłać mailem, bo gdzieś mu się zapodziały. No, świetny początek – pokręciłam głową z oszołomienia torem, który obierała moja najbliższaprzyszłość.

Kolejny nieprzyjemny odgłos mlaśnięcia skierował moją uwagę z obłoków rozmyślań w kierunku ziemi. Błoto chlupnęło niebezpiecznie wysoko, kiedy zrobiłam krok bez patrzenia, gdzie stawiam stopę. Miałam chociaż tyle rozsądku, żeby na przyjazd tutaj wygrzebać z szafy buty, w których kilka razy wybrałam się na wycieczkę po górach. No, po górach to za dużo powiedziane, ledwie po dolinach – Chochołowskiej i Kościeliskiej. Były jednak wysokie, sznurowane, na solidnej, płaskiej podeszwie i co najważniejsze, podgumowane do wysokości kostki, co na tutejsze błoto ledwie wystarczało. W tej chwili były już ubłocone aż do samej granicy podgumowania z miękką skórą cholewek. Pomyślałam o moim pozostałym obuwiu – szpilki, szmaciane trampki, espadryle, buty na koturnie. Poza gumowymi laczkami nic chyba nie nadawało się na te warunki. No, zawsze mogłam jeszcze chodzić boso. Nogi można jakoś domyć, ale zamszowe kozaki byłyby po kontakcie z tym błotem do wyrzucenia. Aż wzdrygnęłam się zobrzydzeniem.

Co mnie podkusiło, żeby zakochać się w chłopaku, który wychował się na wsi, noco?

Klata ibicepsy.

No i niejaki wpływ miał też jego dobrycharakter.

Wtedy nie było jednak mowy o tym, że w pakiecie z nim i ze wspólnym życiem jest wymiana szpilek na traktor, widły ignój.

Zachciało mi się dorosłości, decyzyjności i podejmowania wyzwań, to mam, co chciałam, albo za swoje – cóż, czaspokaże.

Pierwsze bolesne zderzenie z naturą miało nadejść już wkrótce. Już następnego dnia po przeprowadzce i o nieboskiej godzinie, bo o szóstej rano, obudził mnie hałas pił i jakiegoś silnika, możliwe, że od traktora. I to w czasie, kiedy wreszcie udało mi się jakoś rozgrzać i zasnąć. Dom był duży i od dawna nieogrzewany, mury wyziębione, miejscami zawilgocone. Kominek w tym przypadku dawał tyle ciepła co minispódniczka na zimnym wietrze. Ściany zostały zbudowane jeszcze z dawniejszej cegły. Był w tym wszystkim potencjał, lecz dom wymagał remontu od fundamentów po ściany i dach. Wyglądało na to, że pierwsi fachowcy właśnie siępojawili…

Opatulona w koce, jakby to była co najmniej polarna stacja badawcza, a nie zaniedbane gospodarstwo w wysokomazowieckim, poczłapałam do kuchni. Tam już mąż uwijał się przy starej kuchni kaflowej3i naleśnikach. Nie wiem, jak mu się udawało na tym gotować, bo nie miała pokręteł, tylko żeliwne kręgi i zdaje się, że to ich liczbą regulowało się temperaturę. Mieszkał od dawna w Warszawie, choć możliwe, że nie zapomniał wszystkiego, czego nauczył się w latach dziecięcych. Czuł się tu nad wyraz swobodnie. Zupełnie inaczej niżja.

– Ile naleśników chcesz? – zaświergotał.

– Nie wiem, czy w ogóle coś przełknę, jest mi strasznie zimno – burknęłam spod warstwykoców.

– Lepiej najedz się do syta, czeka nas dużo pracy. Trzeba uprzątnąć stajnię ze starej słomy i gówna. A wcześniej naszykować paszę i wodę dla zwierząt. Wolisz je nakarmić? Czy zająć się pracami wstajni?

– Że coproszę?

Aż mniezamurowało.

– Pytałem, czy wolisz je nakarmić i zanieść wodę, czy zająć się stajnią? Bo jeśli tym pierwszym, to około dwa wiadra na głowę potrzebują… – Podrzucał kolejny naleśnik jakby nigdynic.

– Hola, hola, hola, w tym całym pomyśle o zamieszkaniu na wsi i czerpaniu z uroków życia blisko natury nie było nic na temat zapieprzania w polu, o wstawaniu bladym świtem tymbardziej!

No tu już sięzagotowałam.

– No nie było, bo nie przypuszczaliśmy, że trafi nam się gospodarstwo ze stadem hodowlanym. Zanim zorganizuje się kogoś do pomocy, trochę to potrwa. A zwierzęta czekać nie mogą. No i nie w polu, jeśli już, tylko w stajni. Byków będę doglądał sam, dopóki kogoś się nie znajdzie. Co do reszty, pokażę ci, co i jak, i pomogę. Ale jeszcze nie odpowiedziałaś, jak się podzielimy pracą dzisiaj… – Spojrzał na mnie, a ja zwiesiłamgłowę.

Zaczynała do mnie docierać powaga sytuacji. Nie było tutaj nikogo więcej, wyłącznie my dwoje. Praca sama się nie zrobi, to wszystko trzeba będzie ogarniać każdego dnia, a harmonogram będzie z grubsza taki sam. Oczywiście, mogłam się „obfoszyć” i pojechać w Polskę w poszukiwaniu lepszego, a w każdym razie czyściejszego miejsca do życia, znaleźć pracę gdzieś w jakimś cieplutkim biurze w branży IT, ale tego też już niechciałam.

Notak…

– Dobra, co jest w tej stajni do zrobienia? Zwierząt się boję. Ale pusty budynek mogę ogarnąć. – Trzęsąc się z zimna, wyciągnęłam rękę po szklankę z herbatą. To, że więcej udało mi się wypić, niż rozlać, odnotowałam jakosukces.

– Trzeba uprzątnąć starą słomę i odchody, podścielić nową. Dobrze, że przed przyjazdem tutaj odwiedziliśmy lokalny GS4. Gumiaki na tę okoliczność będą jak znalazł. A i ubierz się ciepło. – To mówiąc, postawił przed moim nosem puchate naleśniki pełne sera ze śmietaną i cukrem. – Jedzmy.

Cóż, w tym momencie nie chciałam pytać ani wiedzieć, co jeszcze będzie „jak znalazł”… Zajęłam sięjedzeniem.

Mając w pamięci słowa dziadka: „Zawsze miej, dziecko, suche stopy. Jak są suche, człowieka zimno nie złapie i nie zachoruje”, złapałam najgrubsze wełniane skarpety, jakie znalazłam w stosie pudeł; nierozpakowanych po przeprowadzce, bo i mebli nie było. Nie było też co dłużej zwlekać. Z tą myślą podreptałam do stajni. Mąż już tam na mnie czekał otoczony różnymisprzętami.

– No to tu masz widły, pozbierasz nimi słomę z wierzchu. Widać, że tu od dawna nie było wybierane. Zbierali tylko z lekka i podścielali nową, więc pod tą wierzchnią warstwą będzie raczej dość mocno ubite. – Zebrał kawałek, przerzucił na taczkę. Było, jak mówił. Za chwilę widłami nie dało się już zbierać. – Ważne, przekładaj sobie co jakiś czas widły i kopacz z jednej ręki na drugą – inaczej na drugi dzień będziesz mieć mocno przeciążoną jedną stronę ciała. Raz zagarniasz, trzymając je w lewej ręce, druga podtrzymuje, raz w prawej i tak samo druga podtrzymuje. Tu masz kopacz, jak już się nie da zbierać widłami, będziesz nim zahaczać i ciągnąć, i tak po kawałku. Podścielali „żytnianką5”, a ona jest tak długa, jak wysokie urośnie żyto… tworzy warstwy, o… widzisz, tak jak tutaj. O, tak.

Dobrze, że pokazywał mi w trakcie. Widły, widłami, ale tego urządzenia w życiu na oczy niewidziałam.

– Potem wszystko wieziesz taczkami na pryzmę za stajnią. Przyjdę pomóc ci, jak ogarnę karmienie i pojenie. Potem zainstaluje się automatyczne poidła. No, a na razie trzebazapierdalać.

I tyle go widziałam. Poszedł do swojej roboty. No cóż, Augiasz nie powstydziłby się takiego bajzlu. Petunią to nie pachniało. Co to, to nie. Ze stropu zwisały pajęczyny, były nimi pokryte także okienka. Gdzieniegdzie jakieś robaczki zrobiły sobie wełniste, białe kokony. Robali się nie bałam, nie groziło mi, że wybiegnę stąd, wrzeszcząc w niebogłosy ku uciesze dekarzy i ślubnego. Zawsze to jakaś pociecha. Na dole zaś było pełno słomy i gówna. A ja tak stałam i patrzyłam na to wszystko… Tak wyglądała prawda o życiu, którewybrałam.

– Ja stąd przez tydzień nie dojadę z robotą do końca choćby tylko jednego rzędu, a jest jeszcze drugi. Dramat, po prostudramat.

Ale nikt mnie tu nie mógł wysłuchać. Byłam wyłącznie ja. Sama ze sobą, widłami i całą resztą. Dobrze, że włożyłam ciepłe skarpety. I miał rację mój mąż, gumiaki na tę okoliczność były najbardziej odpowiednim obuwiem. Przypomniałam sobie, że dziadek mi kiedyś pokazywał, jak się owija nogi onucami, skarpet nie uznawał. A ja już teraz nie byłam małą wnusią. Byłamdorosła…

– No dobra, skoro skarpety już mam, to zacznijmy od tychwideł…

Co mi pozostawało więcej? Nic. Wzięłam się do roboty. Pracowałam tak do wieczora z przerwą na obiad. Kolację wchłonęłam już na autopilocie. Siły starczyło mi jeszcze tylko na jako takie umycie się w zimnejwodzie.

Trzeba jutro zadzwonić do Pana Piecucha, fachowca, który w okolicy zajmował się serwisem pieców i instalacji grzewczych, może wciśnie nas na wcześniejszy termin naprawy pieca CO – zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanimzasnęłam.

3Nie, nie chodzi tutaj o kuchnię typu westfalka – ta ma jedną dużą fajerkę. Zdarzały się też kuchnie na dwie fajerki, zwane angielkami. W tym budynku była kotlina – kuchnia kaflowa z piecem do chleba. Rozpalało się drewnem, potem podsypywało węgla. Kuchnia miała płytę i dwie fajerki, a część z piecem drzwiczki do podłożenia opału i drzwiczki do włożenia ciasta lubchleba.

4Zwyczajowo przyjęta nazwa na określenie sklepu z zaopatrzeniem dla rolników, chociaż gminne spółdzielnie w związku z prowadzoną działalnością produkcyjno-handlowo-usługową sprzedawały wiele rodzajów towarów i to nie tylko rodzimej produkcji. W miastach ich odpowiednikiem w zakresie zaopatrzenia spożywczego były spółdzielnie „Społem” („I za późno wstołem. Społem, bo się przepracowołem…” – od razu łezka mi się w oku kręci na wspomnienie Benefisu Zenona Laskowika, czyli z Tyłu sklepu, autorstwa Kabaretu Tey, założonego przez Zenona Laskowika i BohdanaSmolenia)

5Żytnianka – potoczna nazwa słomy z żyta. Uprzedzając pytania, a co to jest – otóż słoma to ta część rośliny, która zostaje po wymłóceniu ziaren z kłosa – najczęściej sama łodyga – na przykład z żyta, jęczmienia, pszenicy, rzadziej łodyga z liśćmi – na przykład z kukurydzy. Obecnie słomę kostkuje się maszynowo już na polu lub zwija w baloty, kiedyś proces pozyskiwania słomy wyglądał inaczej – ale o tympóźniej.

O wodzie i chlebie, ale u siebie

Jak tam? Dalej myślisz o sielskim widoku zielonych pól aż po horyzont, ciszy i świętymspokoju?

Jeśli tak, skończ czytać jużtutaj.

Jeśli nie, zapraszam do lektury, otworzą się przed tobą zupełnie noweprzestrzenie.

Teraz weź kartkę idługopis.

Następnie usiądź wygodnie i odpowiedz sobie szczerze na poniższepytania:

1. Czy denerwuje cię lub istotnie przeszkadzaci:

– Zapach obornika lub dowolnego innego nawozu naturalnego, między innymi końskiego, świńskiego, owczego, kurzego; także kompostu, nawozów zielonych, torfu.

– Hałas pracujących maszyn rolniczych – głównie traktorów i kombajnów wiosną, latem, jesienią; szczekanie psów, gdakanie kur i pianie kogutów, muczenie krów, rżenie koni, gdakanie gęsi, gulgotanie indorów; wrzask bawiących się dzieci. WAŻNE! Wszystko to może być słyszalne w jednym czasie. Tak, dobrze czytasz… naraz… jednym słowem: niezłyharmider.

– Pasące się u sąsiada, tuż za płotem: krowy, konie, owce, kury na wolnym wybiegu, gęsi, indory i wszelkie inne zwierzętahodowlane.

– Zabudowania gospodarskie, w tym m.in.: kurnik plus zapach z niego; chlewik plus zapach z niego; obora plus… tak, tak, zapach… stajnia z jej zapachem; owczarnia i zapach; kompostownik, tak, z niego też jedzie… i wieleinnych…

– Przepędzanie krów, koni, owiec na pastwisko nieopodal drogą lokalną tuż za twoją bramą lub twoim płotem. Oprócz kurzu niesie ze sobą konieczność patrzenia pod nogi – no chyba że chcesz potem długo czyścić buty, ale to twój wybór lub twoja nieuwaga… Daruj sobie zrzucanie odpowiedzialności na sąsiada, który z dziada pradziada mieszkał tutaj i tak jak oni wykonywał swoją pracę codziennie przed twoimprzybyciem.

– Robaki pełzające, latające, kroczące, czyli: muchy, meszki, komary, stonka, koniki polne, osy, pszczoły, a jeśli mieszkasz pod lasem to pająki w ilości na hurt i nadetal.

– Gryzonie: krety, myszy, szczury… oraz kuny i łasice szukające lokalu do przezimowania w ciepłym i suchym miejscu u ciebie poddachem.

– Błoto wiosną i jesienią zmieszane z różnymi rodzajami nawozów i sierścizwierząt…

BARDZO WAŻNE: O szpilkachzapomnij!

– Czy jesteś w stanie zaprzyjaźnić się z gumofilcami w zimną pogodę, z kaloszami zaś wciepłą?

– Brak kawiarni z kawą i ciastkiem na wynos. Tak! To znaczy NIE – nie będzie Starbunia ani Costy. Jak sobie zaparzysz kawę i upieczesz ciasto, tomasz.

Nie umiesz? Czas sięnauczyć.

Nie chce ci się? Twójwybór.

Co do zasady, wieś śmierdzi, bo na tym smrodzie rośnie to, cozdrowe.

Kupa dowolnego zwierzęcia, zmieszana z moczem i słomą – używaną do podścielania – sfermentowana śmierdzi, kompost śmierdzi, kiszonka dla krów z dobrze pracującymi bakteriami śmierdzi, choć skądinąd krowom zapach ten nie przeszkadza – wręcz przeciwnie, bardzo lubią ją jeść. Takie prawo natury. Jedno z wielu, które poznasz, oczywiście, jeśli tylko starczy ci chęci i siły, a noswytrzyma…

2. Czy będziesz w stanie żyć w zgodzie z co najmniej dwiema uniwersalnymi zasadami dobrosąsiedzkich stosunków nawsi:

Nie twoje, nierusz.

Jeśli zepsułeś, napraw.

Co to oznacza wpraktyce?

Ano na wsi wszystko ma swoje miejsce. Od zagród dla zwierząt po pola, łąki kośne, pastwiska. To oznacza, że nadrzędnym prawem jest szacunek do czyjejś własności i naprawienie szkód, jeśli takowe sięwyrządzi.

Przykład1.

Idziesz sobie z wesoło hasającym pieskiem, nad którym nie panujesz, to jest nie słucha cię, albo też nie znasz zasad i pozwalasz mu na samowolę… twój pupil właśnie rozkopuje łąki, które twój sąsiad kosi, lub robi kupę na pastwisku dla koni, które tymczasowo nie jest zagrodzone, bo konie pasą się gdzie indziej. No a wszyscy wiedzą, że tam jego pastwisko jest. No. Koń ma węch bardzo dobry, więc tam, gdzie pies zrobił swoje, koń nie będzie sięstołował.

Rozkopane dołki to również zasadzka na końskie nogi, a jeśli są to łąki okresowo koszone, no… nie będzie twój sąsiad zadowolony z tego w czaskoszenia.

Przykład2.

Idziesz sobie ulicą na wsi i twój pies właśnie beztrosko rozkopuje podjazdsąsiada.

Zwalasz winę na sąsiada, bo przecież jego psy za wysokim płotem obszczekują twojego hasającego beztrosko pupila… Jego psy są w obejściu, za płotem i wykonują swoją robotę. Tak. Za to dostają miskę. Za szczekanie. Nie. Nie są na łańcuchu. Bo i po co. Ogrodzenie jest. Nie przeskoczą. Są za płotem i szczekają. Uraziły co najwyżej twoją miłość własną, mając czelność ciebie obszczekać. A twój psiak w tym czasie właśnie zniszczył czyjąś własność. Co należy zrobić? Naprawić szkodę. Wziąć grabie do ręki i wyrównać trawnik, podjazd, łąkę, cokolwiek, co rozkopał twój pupil, a kupę sprzątnąć i pilnować się naprzyszłość.

I tym sposobem dotarliśmy do kolejnegopunktu:

„Praca tak mnie urzeka, że mogę całymi godzinami siedzieć i patrzeć na nią”6.

3. Jeśli do pracy i grabi ręce masz od siebie, pozostaje współczuć. Nie dla ciebie życie na wsi. Poza przytoczonymi powyżej dwoma zasadami, jest jeszcze trzecia. Praca.

Jest wartością nadrzędną. Czy to rolnik, czy hodowca, utrzymuje się z pracy własnych rąk. Na wsi nikt nie próżnuje. Wszyscy tyrają od świtu do zmierzchu… przy czym w sobotę jest więcej roboty, bo trzeba wysprzątać przedniedzielą.

Do ogarnięcia jest zawszedużo:

– Dom, ogródek, pole, zwierzęta – które chorują, tak jak i ludzie, a weterynarz nie zawsze może i maczas.

– Wszelkie naprawy i awarie – nieszczelny dach, zapchane rynny, w których na zbierających się liściach i pyle jest w stanie wyrosnąć niejedno drzewo; hydraulika – zapchane rury, oczyszczalnia; palenie w piecu – nauka rozpalania, sprzątaniepopiołu…

– Ewentualne gryzonie, które osiedliły ci się na strychu lub gdziekolwieknieproszone.

– Jeśli nie jesteś samodzielny i masz dwie lewe ręce, szybko się naucz albo pozbieraj telefony do fachowców… a no i uzbrój się w cierpliwość lub zapas waleriany oraz kilka wiader i folię. Fachowcy, jeśli są dobrzy, mają długie terminy, a tych, którzy dysponują czasem od razu, przeważnie nie warto zatrudniać do bardziej wymagającychprac.

4. Jak w planowanym miejscu zamieszkania wyglądają dystans i dojazddo:

– pracy;

– żłobka/przedszkola/szkoły/liceum/nastudia;

– apteki, przychodni, szpitala;

– sklepu spożywczego, papierniczego, i takdalej;

– napocztę;

Czy masz prawo jazdy? Jeśli nie, to czy jesteś w stanie dotrzeć do celu na przykład rowerem lub napiechotę.

Czy jest komunikacja – autobus/PKS/autobus podmiejski/ kolej?

A czy są jakieś plusy mieszkania i życia nawsi?

Tak, są. Rankiem znad pół unosi się mgła. A bywa to malowniczy spektakl. Czasami mgła wisi ciężko, tak zwyczajnie. Czasami prześwieca przez nią słońce, a ona powoli unosi się, zasłaniając korony drzew albo opada, dając wrażenie, jakby drzewa unosiły się w powietrzu. Zasłania znajomy widok, jednocześnie odsłaniając inny. Czasami wisi rankiem, czasem pojawia się wieczorem. Najbardziej malownicza jest wiosna i jesienią. W mojej okolicy najpiękniejsze są mgływrześniowe.

Czasami piękna mgiełka może pojawić się także zimą, a jeśli towarzyszy jej nagle ochłodzenie, to jednocześnie pojawia się szron. Taka zimowa mgła jest zupełnie inna niż jesienna. Potrafi w okamgnieniu całkowicie zasłonić krajobraz, zniknąć na przykład stado koni. Słychać je, ale nie widać. Nie widać nic na pół metra, na wyciągnięcie ręki. Takie mgły najczęściej są w pobliżu zbiorników wodnych, rzek, jezior, stawów.

Wychodzisz na pole i ptaszki ci ćwierkają. Bażant po swojemu zakrzyknie, wzbijając się do lotu, a zając czmychnie spod nóg… Będziesz mieć szansę zobaczyć zapewne sarny, łosie, lisy, dziki. Z daleka i ostrożnie, zwłaszcza kiedy mają małe. Czy teraz już rozumiesz, czemu przede wszystkim powinieneś panować nad psem, spacerując znim…?

Wiosną i latem słońceprzygrzewa.

Truskawki i maliny pachną obłędnie, i są na wyciągnięcie ręki. Pod drzewami jest cień i przyjemny chłodek, woda w rzece idealna do kąpieli, a spać można w hamaku pod gwiazdami albo na sianie. Nigdzie nie ma tak rozgwieżdżonego nieba, jak z dala od miasta. Nawsi.

Pozatym:

1. Jesteś na swoim, a to oznacza między innymi, że nie słyszysz za ścianą sąsiada sikającego o pierwszej w nocy lub też przed rozpoczęciem sezonu grzewczego rozgrzewającego się z partnerką metodą pierwszych osadników, tak jak to bywa w mieszkaniu w bloku z niskobudżetowych materiałów, budowanychseryjnie.

2. Masz miejsce na wszystko – pralnię, spiżarnię, składzik na narzędzia… możesz ukształtować swoją przestrzeń tak, jak chcesz… co oczywiście wiąże się z nakładem sił, środków i pracy, głównietwojej.

3. Możesz chodzić boso po trawie, a po warzywa na sałatkę skoczyć do ogródka. Swojego. Oczywiście wyrosną tylko, jeśli odpowiednio wcześniej przygotujesz grządki, zasiejesz, będziesz regularnie podlewać je i plewić. Ponadto jajka kupisz od sąsiada lub podbierzesz od własnych kur, podobnie mleko, śmietana, masło – nie są z kartonu. Na początku zdziwisz się, że różnią się wyglądem i smakiem od tych z produkcji przemysłowej zesklepu.

4. Piękne widoki, powietrze, uczucie wolności, otwarte dużeprzestrzenie…

5. Forma wyrabia się sama, od roboty. Oszczędzasz na fitnessie, mając codzienny zapieprz w warzywniku, na polu, przy zwierzętach, w domu, przy dzieciach, a zimą jeszcze przy rąbaniu drewna do pieca iodśnieżaniu.

6. Jeśli spodziewałaś się w tym miejscu znaleźć jakieś tabelki, planery i listy, to ich nie znajdziesz. Chcesz mieszkać na wsi? Jak sama nie zrobisz, nie będziesz miała. Weź kartkę, długopis lub kilka kolorowych pisaków, zrób listę, narysuj mapę myśli, przeanalizuj temat tak, jak jest ci najwygodniej i zacznij się przyzwyczajać do samodzielnejpracy.

7. Jeśli dalej marzysz o kawie na tarasie, ciszy, spokoju, dużej ilości wolnego czasu, braku telefonów i szefa nad głową, może lepiej wybierz się najpierw na dłuższy urlop, zanim zaczniesz zmieniać swojeżycie.

Może się okazać, że to, o czym marzysz, nie jest wcale tym, czego potrzebujesz, a tylkoiluzją.

6Jerome K. Jerome, Trzech panów w łódce (nie licząc psa), Masterlab, Białobrzegi2017.

Wstaje nowy dzień

Kaśka: Cześć, wybierasz się dzisiaj nacardio?

Baśka: Nie, po wczorajszej jodze jeszcze mnie plecy bolą. Na osłodę kupiłam sobie latte i croissanta wStarbuniu.

Z korespondencji na WhatsApp, trzy lata temu, z koleżanką ze studia fitness

/6 marca, wtorek/

– Jak mnie wszystko boli! – wrzasnęłam na całegardło.

Moje próby przeciągnięcia się spełzły na niczym. Właśnie zadzwonił budzik, szósta.

– Tak… życie wśród natury – mruczałam sobie pod nosem – zachciało mi się, to mam. Tomasza już nie było. Albo był w kuchni, albo już przyzwierzętach.

Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam do kuchni. W głowie kołatała mi myśl o herbacie. Gorącej. Bez herbaty nie stawię czoła kolejnemu takiemu dniu jak wczoraj. Kuchni opalanej drewnem jeszcze nie umiałam obsługiwać ani nawet w niej rozpalać. Dobrze chociaż, że był prąd i mogliśmy podłączyć czajnik elektryczny. O, woda właśnie się zagotowała. Dolałam sobie syropu z malin do kubka. Błogość, absolutna błogość – myślałam, grzejąc ręce po jego obustronach.

– O Basia, wstałaś już. – Tomasz podszedł od razu do kuchni. Z puszki wysypał resztki kawy, starczyło akurat na dwie łyżeczki. – Popołudniem pojedziemy do spożywczaka po jakieś zapasy. I trzeba będzie zajrzeć też do sklepu żelaznego. Sporo narzędzi jest, kilku istotnych brakuje, a pozostałe da sięnaprawić.

– Ale w jaki sposób? – zaciekawiłam się. – Ja tu widziałam raczej proste narzędzia, grabie, jakieświdły.

– Bo tak jest – przemieszał kawę łyżeczką i podszedł do lodówki, otworzył i zajrzał do środka – ale obluzował się na przykład stary trzonek od siekiery. Nic już z tym nie zrobię, potrzebny jest nowy i trzpień do zablokowania obucha. Nie chciałbym, żeby spadła mi na stopę przy rąbaniu drewna. – Wyjął pudełko z jajkami i masło. – Chceszjajecznicę?

– O, chętnie – ucieszyłamsię.

Kiedyś pewnie nauczę się gotować na tej kuchni albo wymienimy ją na normalną. Na razie obserwowałamTomasza.

– Jest mały zapas drewna, ale trzeba gotować. A jeszcze nie rozpaliliśmy w piecu, teraz palimy tylko wkotlinie.

– Co będziemy dzisiajrobić?

Nie wiem, czy to nadzieja na jajecznicę miała takie cudowne działanie, czy to za sprawą herbaty, ale ból mi powoliodpuszczał.

– No, woda już wsiąkła po roztopach, będziemy obornik rozrzucać. – Wbił jajka na patelnię i posolił. – Normalnie używa się do tego roztrząsacza7, ale szkoda teraz czasu na szukanie sprzętu do wynajmu. Szybciej załatwimy to widłami. – Spojrzał na mnie jakby badawczo, ale z jego twarzy nie byłam w stanie nic odczytać. – Wolisz bardziejścięte?

– Co?

– Pytałem, czy wolisz bardziejścięte?

– Tak, jak zawsze lekko ścięte. Jak to widłami? – przeraziłamsię.

– No normalnie, obornik, który wygarnęłaś w zeszłym tygodniu ze stajni, załadujemy na przyczepę, przewieziemy na pole, a potem widłami porcja po porcji roztrząśniemy ręcznie. Chodź po talerz, już gotowa. – Uśmiechnąłsię.

– Jak toręcznie?

– Nie przejmuj się, wszystko ci pokażę. Jedz, jajka wyjątkowo dobredzisiaj.

Wstawiłam sobie wodę na kolejną herbatę. Z dodatkiem syropu z malin obowiązkowo. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie dodać do niej kieliszka wódki. Zapowiadał się kolejny interesującydzień.

Mając różne pomysły na życie, nie wpadłabym nigdy na to, że będę trząść widłami na polu, a te będą pełne dość śmierdzącej zawartości. Roztrząsana wydzielała nowe aromaty. Minęło już południe. Dowieźliśmy jeszcze dwa transporty końskiego gówna ze słomą. Dobrze, że chociaż traktor był na wyposażeniu, i do tego na chodzie. Trzydziestka. Lepsze czasy miał już za sobą, ale ciągledziałał.

– Kilka machnięć i przyczepa będzie rozładowana! – krzyknąłTomasz.

– Cieszy mnie to niezmiernie. – Odwróciłam się po porcję gówna do roztrząśnięcia i… straciłam równowagę. Wywaliłam się jak długa w sam środek gnoju, który przed chwilą rozrzuciłam. A on się śmiał. Trzymał widły i śmiał się, aż gozginało.

– Czy to się spiera? – Usiadłam powoli, tyłkiem jeszcze bardziej grzęznąc w gnoju. Zaczynałam rozumieć sens powiedzenia „Tkwić jak widły wgnoju”.

– Spiera się, spiera. – Aż krztusił się od śmiechu. – Tylko proszę, nie wkładaj tych ubrań do pralki. Wrzuć to do jakiejś miski z proszkiem. Chciałem swoje wranglery dzisiaj wyprać. – Głos mu drgał od tłumionegośmiechu.

Pewnie resztki przyzwoitości się w nim odezwały – myślałam.

– Podłość ludzka nie zna granic, ale żeby mąż śmiał się z wypadku żony. Nie godzi się, nie godzi – mruczałam podnosem.

– Spoko, zrozumiałam aluzję, wrócę piechotą do domu i rozbiorę na ganku. – Podniosłam się jakoś z pomocą wideł. Otrzepywać się nie było sensu. – Kończę na dzisiaj. Jak mamy jechać do cywilizacji, to muszę doprowadzić się do ludzkiegowyglądu.

– Spoko, spoko. Leć się ogarnąć – powiedziałTomasz.

Kiedy odeszłam na kilkanaście metrów, usłyszałam kolejne salwyśmiechu.

– Ech, ci mężczyźni, jak dzieci. – Spojrzałam po sobie i po ubraniu. – Ciekawe, czy ja się z tego jakośdomyję.

Rozebrałam się z brudnych rzeczy na ziemi przed tarasem i wskoczyłam na boso do domu. Kiedy udało mi się już domyć ręce w zimnej wodzie, pobiegłam do kuchni wstawić wodę w czajniku – najpierw do kąpieli, a później na herbatę. Piec CO ciągle czekał na wizytę majstra. Akurat gdy Tomasz wrócił z pola, piłam herbatę na tarasie ubrana w czyste, ciepłe spodnie i kurtkę. Najłatwiejsze było oczyszczenie kaloszy z łajna. Uwalane ubranie moczyło się w misce, z dużą ilością proszku doprania.

– Zrobisz mi teżherbatę?

Skinęłamgłową.

– Czarną poproszę. Wypiję i zaraz jedziemy do GS-u.

I pojechaliśmy. Minęliśmy okoliczne gospodarstwa i pola, potem las i sklep spożywczy w sąsiedniej wsi. Dalej droga prowadziła przez pola aż do rogatek miejscowościgminnej.

– Dzień dobry – odpowiedział na nasze powitaniesklepikarz.

Przyglądał nam się bacznie od momentu, jak weszliśmy dosklepu.

– Trzonków do siekiery szukam. – Tomasz od razu przeszedł dorzeczy.

– Tam są, zaprowadzę. A wy skąd jesteście? Nie widziałem was tuwcześniej.

Widział nas już drugi raz w tym miesiącu, chyba się zaciekawił – pomyślałam.

– Mieszkamy od niedawna niedaleko stąd, w sąsiedniej wsi. Kupiliśmy gospodarstwo po Maliniakach. Pewnie tu przyjeżdżali czasem – zagadnąłTomasz.

– A zdarzało się, zdarzało.

I tak rozmawiali sobie, a ja oglądałam z ciekawością sklep. Podzielony był na dwie części. Po prawej znajdowały się części do traktorów i sprzętów rolniczych. Nawozy, nasiona, kora oraz wszelkie rodzaje grabi, motyk, łopat, siekier i innych sprzętów, których nie rozpoznawałam. Po lewej była część domowa, czyli naczynia i szklanki, foremki do ciast, brytfanny, garnki, ceraty na stół, mopy, wiadra. Pośrodku na regałach stały klapki, kalosze i gumofilce, a nawet wisiało kilka polarów. Tymi zainteresowałam się szczególnie. Były za duże na mnie, ale z drugiej strony mogłam się nimi opatulić i owinąć jak kocem. Wzięłam wszystkie cztery. Po namyśle dołożyłam parę ocieplanych kaloszy i położyłam to wszystko naladę.

– Pani z miasta, to jeszcze nie zna wszystkiego… – mówił niby do mnie, ale patrzył naTomasza.

– Nie, ale dzisiaj rymsnęłam tyłkiem w obornik napolu.

– A to pierwsze szlify zdobyte. – Od razu zmieniło się jego podejście i się uśmiechnął. – A nic się pani nie stało? – W jego głosie zaczęła pobrzmiewać jakbytroska.

– Nie, ucierpiała tylko moja duma. Za to mąż dostał czkawki od śmiechu. O, jeszcze nim trzęsie. – Spojrzałam z ukosa naślubnego.

Wyglądał, jakby się krztusił, a oczy błyszczały mu od powstrzymywanegośmiechu.

Spożywczak był zaraz obok, przytulony jedną ścianą do GS-u, z lekko załamanym ze starości dachem. Miejscami pękał żółtopomarańczowy tynk na budynku. Obok stała paleta pełna kostki brukowej, pewnie na utwardzenie podwórka przed sklepem. Za ogrodzeniem z drucianej siatki, pod zadaszeniem skleconym z kilku desek i pokrytym papą stały butle gazowe. Drzwi lekko zaskrzypiały przyotwieraniu.

– Dzień dobry – zawołał ktoś zza lady, zasłonięty regałem, a po chwili pokazała się zza niego ruda czupryna i jej właścicielka. – A państwo tu nowi? Nie widziałam wasjeszcze.

Zadała pytanie, które chyba leżało w zwyczaju wszystkich jak dotądnapotkanych.

– Dobry, sprowadziliśmy się niedawno – odpowiedziałam. – Jest możekawa?

– Jest, ziarnista czy sypana? Agdzie?

– Ziarnistą poproszę. A tu niedaleko, do tego gospodarstwa, w którym hodowano byki. I karton jajekpoproszę.

– Będą, ale tylko klatkowe. Tak to każdy tu swoje kury trzyma. A to w tym po Maliniakachbędzie?

– Tak. To poproszę te, swoich na razie niemamy.

– A to gospodarze zabrali swoje? A dokąd sięwyprowadzili?

– PodMaków.

– To ze sto kilometrów będzie. A, pamiętam, tam w okolicy ich dzieci mieszkają. No pewno łatwej im będzie na starość, opiekę mieć będą. A tu na gospodarce ciężką robotę dzień w dzień mieli. No, co tam jeszczepotrzebujecie?

– Dwa kartony mleka poproszę. Byka się nie udoi – spróbowałam trafić żartem wfolklor.

– A nie, nie, chyba że na nasienie do inseminacji – wtrąciłasklepowa.

– Na co? – zdziwiłam się, aż mi szczęka w zawiasach chrupnęła i bałam się, że mi takzostanie.

– No do sztucznego krycia krów. Bo to bezpieczniejsze – wyjaśniła. – Dawniej krowę prowadzało się do byka. A to niebezpieczne było. Bo i krowa w rui niespokojna. A jakoś ją przez wioskę trzeba było przeprowadzić. Byk swoje waży i nieraz zdarzało się, że i krowę poturbował. A potem takiego rozbuchanego do zagrody zapędzić z powrotem też niełatwobyło.

– Aha… – udało mi sięwykrztusić.

Szczęka jednak wróciła mi na miejsce, choć masowałam bolący prawyzawias.

– Coś jeszcze będzie? – Spojrzała nakasę.

– Syrop z malin poproszę iherbatę.

– Malinową?

– Też, iczarną.

Już po dziesięciu minutach podobnego dialogu udało nam się kupić wszystko, czego potrzebowaliśmy. Cieszyłam się, że wyjątkowo zrobiłam sobie listę zakupów. W trakcie takiej rozmowy – niestandardowej dla człowieka nawykłego do spacerów między regałami supermarketu, wykładania towarów na taśmę i jako takiego nadążania z wkładaniem zakupów do siatki za szybkim tempem kasjerki, „odklikującej” kolejne produkty, i karcącego wzroku następnych klientów w kolejce pod tytułem: „Co tak długo?” – łatwo było się zagubić i zapomnieć najważniejszego źródła nadziei: syropu z malin iherbaty.

Był jeszcze sklep obuwniczy, ale znając już warunki bytowe, nie miałam po co tam zaglądać. Dowolne szmaciane czy zamszowe buciki nie wytrzymałyby nawet godziny, choćby je psikać nie wiadomo jak mocnym impregnatem. Z żalem przebiegałam oczami po wystawie pełnej butów na szpilce we wszystkich kolorach. No tak, w końcu już niedługo maj, matury ikomunie.

7Zazwyczaj jest to przyczepa z zamontowanym taśmociągiem w podłodze i wałem rozdrabniającym z łopatkami montowanymi na tylnej burcie. Na koniec pracy przyczepkę myje się starannie z nawozu. Bęben z łopatkami jest zdejmowany, dzięki czemu przyczepą można przewozić także inne towary, na przykład ziemniaki czyjabłka.

GS i buciki Piotrusia Pana

Czym tak właściwie jestGS?

Gminna Spółdzielnia, albo inaczej Samopomoc Chłopska (SCh) to nazwa spółdzielni handlowo-usługowych lub handlowo-usługowo-produkcyjnych. W ramach tych prowadzone są sklepy z zaopatrzeniem dla rolników, w których można kupić narzędzia, meble, artykuły gospodarstwa domowego – na przykład szklanki, talerze, miski, wiadra, wyroby metalowe, a także obuwie odpowiednie do prac w polu i odzież, w tym właśnie gumiaki, czy gumofilce, a zdarza się, że i ciepłe, flanelowe koszule. Dawniej mówiło się „sklepy żelazne”, bo asortyment ograniczał się tylko do wszelkiego rodzaju gózdków, pił, siekier, młotów, wideł, grabi i innych narzędzi. Obecnie zaopatrzenie bywa różnorodne, w zależności od zapotrzebowania w danej gminie i obejmuje również nawozy i materiały siewne. Dawniej Gminne Spółdzielnie, oprócz działalności typowo handlowej, zajmowały się także przetwórstwem spożywczym czy skupem żywca. W PRL-u to właśnie tylko Gminne Spółdzielnie mogły prowadzić sklepy nawsi.

I dzięki ci, Boże, za GS i gumiaki, bo nawet zwykła wizyta w sklepie obuwniczym, już po zderzeniu z wiejską rzeczywistością oraz jako takim uświadomieniem – zarówno co do pożądanych cech obuwia przy pracy w gospodarstwie, jak i do spacerów po okolicy – może skutkować nielichym szokiem egzystencjalnym. No właśnie… są takie chwile, kiedy życie na wsi, a zwłaszcza tak zwany outdoor albo natura są aż za blisko. Ano przykładowo, mamy koniec jesieni, początek zimy, czyli czas, kiedy jeszcze pada deszcz lub śnieg, który się roztapia. Nie zamarza. Albo na odwrót – mamy początek wiosny, marzec i już nie zamarza. W mieście sprawa jakoś niespecjalnie dolegliwa. Przy takiej pogodzie najtrudniejsza sytuacja panuje na polach, których nierzadko nie można zdrenować. Pozostaje liczyć straty, jeśli coś zostało niezebrane, lub liczyć na poprawę pogody. W równie trudnej sytuacji są wtedy hodowle bydła i trzody oraz stajnie, gdzie nadmiar wody zalewa pastwiska i padoki. No i jest błoto, wszędzie. Uwielbia buty. Bez wzajemności ze strony butów, a mojej tym bardziej… Zwłaszcza bliskie spotkanie z wielką, błotnistą kałużą powoduje, że człowiek zaczyna przykładać wagę do tak zwykłej rzeczy jak obuwie wysokie do kolan i nieprzemakalne. Kłopot jest mniejszy, jeśli jest to tylko biedne błoto, składające się z dwóch, maksymalnie trzech składników – z wody, ziemi i/lub piachu. A błoto na wsi to nie takie miejskie. Nie. To takie grząskie i zasysające, przylepiające się do wszystkiego. Bryzgające w górę i ukradkiem sięgające wysokości, które, jak by się wydawało, powinny być bezpieczne. Dodatkowo błoto na wsi zazwyczaj jest bogate i zawiera wielokrotnie więcej komponentów, których skład różni się w zależności od rodzaju hodowanych zwierząt i ich kupy. No właśnie… Będąc do niedawna mieszczuchem, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że błoto jest różnego rodzaju, a jak. Bo przecież są różne rodzaje ziemi. Inaczej zachowuje się ziemia ze sporą domieszką gliny niż taka zwykła. Inaczej ziemia zmieszana ze słomą i kupą końską. Inaczej ziemia na polu wraz z roztrzęsionym na niej krowim obornikiem. A każda z nich rozjeżdżona końskimi kopytami, kołami wozów, traktorów i terenówek zachowuje się inaczej. Podobno Eskimosi mają kilkanaście określeń na śnieg. Ja rodzajów błota na razie nie nazwałam, ale już jerozróżniam…

I tak, te i podobne spostrzeżenia następują po sobie dzień po dniu, aż wreszcie w jednej chwili człowiek dostrzega, że choć jeszcze nie pasuje do wsi, to już przestaje należeć domiasta…

Jeśli całe wcześniejsze życie mieszkałaś/eś w mieście, może się okazać, że nie tylko nie masz w czym chodzić, ale także że standardowo dostępne w sklepach buty są niedostosowane do warunków pracy w gospodarstwie, te sportowe czy górskie zaś podgumowane do wysokości kostki – za ładne i stanowczo za drogie. Mówiąc obrazowo: w kozakach z zamszu wybierać gnoju nie pójdziesz. Szmaciane trampki, balerinki czy sandałki również się do tego typu pracy nie zdadzą na nic. Dociera wtedy zupełnie nagle do głowy jedna wyraźnamyśl:

Bez gumofilców anirusz!

Są to wytrzymałe buty, wykonane z gumy, a od wewnątrz pokryte ciepłym filcem. Wkłada się je szybko i wygodnie nosi. Są ciepłe. I co najważniejsze: są wodoodporne. Jedyne buty, które na dłuższą metę przetrwają trudne warunki pracy, to gumiaki albo buty podgumowane, takie jak w góry. Te drugie mają tę zaletę, że jeśli lubisz jeździć w góry, możesz nie wyrzucać sobie – i swojemu sumieniu – poniesionych wydatków, bo przecież butów potrzebujesz na co dzień, i to nie tylko po to, żeby z base campu zrobić trekking do spożywczaka. I tu się zaczynają schody. Do sklepu pójść jest całkiem przyjemnie, to nawet świetny spacer. Ale wrócić z ładunkiem już nie takłatwo…

Dawniej na wsi używało się jeszcze tak zwane filcaki. Wówczas pod nazwą tą rozumiano filcowe wkładki do butów, które wyglądały jak taka jakby krótka skarpeta. Noszono je wtedy, kiedy robiło się zimniej. Filc dawał ciepło. Pasowały do większościbutów.

Przydają się również kalosze, zarówno te długie, do połowy łydki, jak i te krótkie – do kostki. Są idealne do szybkiego wsunięcia na stopy i wyjścia na podwórko, na przykład gdy słyszysz nagłe i głośne gdakanie kur – to może oznaczać, że do kurnika wpadł lis lub twój pies złapał kurę podróżniczkę, spacerującą beztrosko po płocie jeszcze kilka minut wcześniej. Pół biedy, jeśli to twoja kura, gorzej, gdy idzie o rosół twojego sąsiada. Zawsze możesz wylecieć boso, ale, uwierz mi, wygodniej i bezpieczniej, przede wszystkim dla ciebie, jest mieć na nogach jakieś buty. W kaloszach stopy dość szybko się pocą i zaczyna być zimno. Każde przeziębienie najszybciej rozpoczyna się od wyziębionych stóp, więc warto mieć to na uwadze, wybierając obuwie do pracy. Kalosze znajdziesz w pierwszym lepszym sklepie obuwniczym, ale już o gumofilce będzie trudniej. Najłatwiej jest kupić je w GS-ie lubonline.

Ale, ale, błoto w postaci mokrej i lepkiej to tylko jedna strona medalu. Ono z czasem wysycha. Także to na butach. I osypuje się… przy czym, jeśli może osypać się tam, gdzie może, bo przeszkadzać nie będzie, zazwyczaj się tam nie osypie. A tam, skąd musisz je sprzątnąć, a akurat ci się nie chce, nie masz czasu czy padasz ze zmęczenia, to właśnie tam sięrozsypie…

I tu zaczynamy dochodzić do kurzu… Nawet jeśli nie pada już deszcz ani śnieg, a co już miało się roztopić, roztopiło się, ziemia obeschła i jeszcze albo już nie ma rosy… to twoje miejskie buciki dopadnie kurz i, opadłszy, dostanie się w każde najmniejszezagłębienie.

W mieście się kurzy, mniej lub bardziej. Na wsi do zwykłego kurzu dochodzą: piach, glina, sierść psia, kocia, końska, no i również to, z czym dla użyźniania ziemia była zmieszana, obornik koński albo krowi, a jak ma się kurnik, to też tak zwany kurzak – nawóz powstający ze sfermentowanej kurzej kupy8. Sfermentowany jest świetny pod pomidory, a wysuszony drzewiej ochoczo używany bywał przez sąsiadki w czasie kłótni… ot, łatwo i poręcznie nimrzucić.

8Zastanawiam się, czy już domyślasz się jego bynajmniej nie subtelnych nut zapachowych? Potwierdzam, walistrasznie.

Gówniany problem

Baśka: Cześć! Spóźnię się na kawę, mam awarię, ale hydraulik mówi, że to zajmie tylko półgodziny.

Malwina: Spoko, pobuszuję po sklepach. Daj znać, jak dojedziesz dogalerii!

Dwa i pół roku temu, w oczekiwaniu na świętowanie po obronie pracy magisterskiej

/9 marca, piątek/

– Tomasz! Tomasz! Woda z toalety mi się cofa! – wrzasnęłam przez okno z łazienki na pierwszympiętrze.

Był na podwórku, razem z kilkoma lokalnymi fachowcami, więc chcąc nie chcąc sprawa stała siępubliczną.

– Używałam przepychacza, ale to nic nie daje, tylko bulgocze i wypływa z powrotem – dodałam.

– Wsyp jedną trzecią tych bakterii do szamb, które kupiliśmy ostatnio. A resztę przynieś tutaj, trzeba zajrzeć doszamba.

– Ale ja potrzebuję skorzystać z toalety, coteraz?

Nawet już bardzo potrzebuję – dodałam wmyślach.

– Zapraszamy na dół do komnaty. – Wskazał na drewnianywychodek.

Jak dotąd, korzystali z niego w razie potrzeby robotnicy pracujący przy naprawie dachu. I Tomasz. Wygląda na to, że dziś miałam zainaugurowaćkorzystanie.

– No chybażartujesz?!

– Nie.

– A jak tam są szczury? Bojęsię!

– Uciekną, tylko latarkę weź. A jak nie tam, to za stodołęidź.

I wrócił do przerwanej rozmowy. Po chwili cała grupa gruchnęłaśmiechem.

No bardzo śmieszne – pomyślałam – bardzo.

Tyle tylko, że w tym momencie to ja miałam problem, a nieoni.

Trudno – westchnęłam.

Wzięłam pozostałą część pudełka z bakteriami, latarkę i zeszłam nadół.

Tymczasem przy szambie zebrało się konsylium i okazało się, że awarie są co najmniej dwie. Szambo było w trzech czwartych pełne i mocno zgęstniało. Najwidoczniej nie zostało wybrane przed wyjazdem poprzedników. Na wierzchu była ledwie pięciocentymetrowa świeża płynna warstwa. Poniżej tego trochę zeskorupiała część, przez którą nie szło przedostać się kijem, ale już szpadlem9 dało się ruszyć. Dodatkowo z rury odpływowej z kanalizacji do szamba wystawał jakiś czop. Wyglądało to na jakieś osady, które zostały w rurach i dopiero terazruszyły.

Dom od dawna nie był używany. Wcześniej mieszkało tu starsze małżeństwo. Dopóki jeszcze staruszek był sprawny, doglądał domu i gospodarstwa. Potem jego żona samodzielnie nie miała siły wszystkiego dopilnować i jakiś rok temu, może półtora, przeprowadzili się do dzieci, do miasta. Tu przychodził tylko ze wsi jeden z sąsiadów doglądać zwierząt, a dom stałpusty.

– Dlaczego rozbijacie tę skorupę? Nie można tego jakoś szambiarką wybrać? – zapytałam, bo wydawało mi się, że jakieś urządzenia powinny do tegobyć.

– Jak? – zapytał Tomasz, nie przerywającpracy.

Razem z jednym z robotników rozbijali szpadlami zeskorupiałą warstwę. Brudna woda na wierzchu rozbryzgiwała się naokoło, częściowo także nanich.

– Widzisz, jak to wygląda. Żadną pompą tego nie wyciągniesz. Jeśli nie uda się tego uwodnić, trzeba będzie łopatami wybrać. Chyba wystarczy, daj te bakterie. – Posypał. – Mało tego, trzeba będzie pojechać po więcej. – Oddał mi puste pudełko. – Pojedziesz? – zapytał.

– A co z tym zrobicie? – Wskazałam na zatkany wylotrury.

– Spróbujemy udrożnić. Dopóki tego nie naprawimy, nie ma mowy o używaniu wody wdomu.

– Ale ja się jeszcze nie umyłam! Jak mam pojechać dosklepu?!

– Czy ja ci wszystko muszę jak dziecku tłumaczyć? – wrzeszczał niemal. – Jakąś miskę weź i wodę wylej potem nazewnątrz.

– Dobrze już dobrze, o co tyle nerwów – obruszyłam się – nie wiem, to pytam. Pojadęzaraz.

Poszłam po samochód. Żeby chociaż on odpalił bez problemu. Coś się zaczęło w nim psuć i czasem zapłon ruszał dopiero po chwili. Może akumulator siadał. Rowerem nie uśmiechało mi się jechać – do sklepu było dobre siedemkilometrów.

Chyba kupię też wodery10. Nie wiadomo, jak ta sytuacja się zakończy – pomyślałam.

– Pani, pani, a kupi jeszcze papier do podciru?! – zawołał jeden zrobotników.

– Przepraszam, cotakiego?

– No papier do podciru abo zaś gdzie stare gazetymacie…

– Dobrze, przywiozę.

Nie precyzowałam już, jaki artykuł pierwszej potrzeby mam namyśli.

9Dlaczego szpadlem, a nie łopatą? Objaśniam i nauczam: szpadel jest węższy i służy do robienia dziur lub też do przebijania się przez coś. Łopata jest szersza i służy do przenoszenia tego, co potrzebujesz przenieść, z miejsca namiejsce.

10Wodery – bardzo wysokie buty używane przez wędkarzy. Występują w dwóch rodzajach: spodniobuty na szelkach, chroniące także korpus do wysokości mostka, i długie buty, przypinane karabińczykami dopasa.

Toaleta

Tytułem wyjaśnienia: toaleta na wsi dawniej znajdowała się najczęściej za stodołą. Nie musiało to oznaczać konkretnego miejsca, budynku czy komórki. Po prostu srało się za stodołą. Czasami bezpośrednio na świeżym powietrzu, również zimą. W związku z budową ciała mężczyźni mieli ułatwione zadanie, czasami tylko musieli dodatkowo ściągnąć spodnie z tyłka. Bieliznę zresztą mało kto wtedy miał. Także kobiety pod długimi spódnicami rzadko kiedy ją nosiły, w związku z tym wystarczyło im przystanąć na chwilę w lekkim rozkroku lub przykucnąć. Przy pracy w polu było to dodatkowo dość praktyczne, bo i nie trzeba było się zbytnio odrywać się od pracy w poszukiwaniukrzaczka.

Za synonim wyższej kultury uważano toaletę, z której korzystało się na siedząco i używało się starych gazet, zamiast szerokich liści roślin. Papier toaletowy pojawił się wprawdzie po wojnie, na wsie jednak trafił znacznie, znacznie później. Zresztą, co tam wsie, w Luwrze do tej pory czuć charakterystyczny zapach, zwłaszcza w pobliżukominków.

A jak już przy liściach jesteśmy – między innymi dorastając na wsi, człowiek od małego uczył się, które rośliny są bezpieczne. Nie polecam nikomu podcierania się pokrzywą ani żadnym co bardziej trującym gatunkiem. Do tego celu używało się najczęściej szerokich liści łopianu lub babki. Liści szczawiu w tym celu nie używano, bo były zawąskie.

Ponadto ludzkie gówno było cenne, jeśli kto winogrona uprawiał – nie było lepszego nawozu. Nocników nie było, to znaczy były, ale wówczas nikt z tego nie korzystał, chyba że był chory. To wtedy korzystało się zazwyczaj ze starego garnka, takiego, który już nie nadawał się do gotowania. To były czasy biedy, po wojnie. Niczego się nie wyrzucało, używało się przedmiotów do końca, a potem łatało się je lub używało się ich do czegoś innego, jeśli jeszcze mogły się do czegoś przydać. Ot, żeby związać włosy, cięło się cienko stare, podziurawione dętki, kiedy już się nie nadawały dozałatania.

Także wygoda w postaci łazienki w domu z bieżącą wodą i kanalizacją to stosunkowo nowe, powszechnie dostępne udogodnienie. Przez długi czas nawet w stolicy były osiedla z domami, w których toaleta znajdowała się nawet nie na korytarzu na piętrze, wspólna dla kilku rodzin, ale w ogóle całkowicie pozabudynkiem.

Domyślam się, że w tym miejscu wielu z Was ciekawi, dlaczego przed chałupami zawsze capiłomoczem?

To jedno z wielu moich rozlicznych wspomnień z wizyt u dziadków na wsi. Przyczyna jest prosta, wynika z fizjologii i warunków atmosferycznych. Klimat mamy w naszej szerokości geograficznej taki, a nie inny, i zimą jest zimno. No, w każdym razie bywało, bo zimy w ostatnich dziesięciu latach są raczej łagodne. Nie to, co kiedyś, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Pamiętacie zimę stulecia w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmymroku?

Więc tak… jest zima, z tych mroźnych, jakieś minus piętnaście, może nawet minus dwadzieścia byłoby na termometrze, gdybyś go miał. Ale nie masz. Czujesz, że jest zimno. Pod kuchnią pewnie już wygasło. A tobie chce sięLAĆ.

Jest jeszcze jednoutrudnienie…

Jest noc i ciemno, jak to nocą z dala od miasta. Latarnie nie świecą, bo ich nie ma. Prądu na razie nie dociągnięto. Śpisz w jednej izbie z resztą domowników, bo zimno. Jakoś po ciemku przeszedłeś przez dom na ganek, nie potknąwszy się o nic i nikogo nie zbudziwszy. Im bliżej drzwi, tym dalej od pieca. Jest coraz zimniej. Dalej chce ci się iść za stodołę? Po ciemku i wzimnie?

Świec nie ma, a jak są, to używa się ich oszczędnie, więc nie zapalisz. A jeśli nawet byś miał, to i tak zgaśnie na wietrze. Co zatemrobisz?

Wychodzisz za drzwi, ustawiasz się w miarę z wiatrem ilejesz.

A jak jesteś kobietą, to jak sobieradzisz?

No to wtedy lejesz do nocnika, jak masz, a jak nie, to do starego garnka, w którym gotować się już nie da, ale do innego celu jeszcze się go użyć da, i opróżniasz go rano przed albo zaraz po napaleniu pod kuchnią, mniej więcej w to samo miejsce przed domem albo na rabatę pod oknem, jak ciwygodniej.

Ciągle trudno ci wyobrazić sobie takąsytuację?

Jeśli tak, pooglądaj jakieś programy o życiu na Alasce albo pojedź wBieszczady.

Ja mu w gaz, a on trzasł

Baśka: Przepraszam, spóźnię się jakieś 15 minut, uciekł mi autobus, ledwo mżawka, a wszystko jeździ naopak…

Malwina: Te 15 minut jakoś jeszcze wytrzymam. Wypatrzyłam świetną bluzkę, czekam na wolnąprzymierzalnię.

Tuż przed cotygodniową kawą, z ciachem i plotkami

/21 kwietnia, sobota/

No i stało się. Mój samochód nie odpalił. Auto Tomasza było już od tygodnia u mechanika. Zapchał się filtr DPF. To podobno częsta przypadłość w silnikach Diesla. Dodatkowo brakowało jakiejś części wymiennej i wszyscy zainteresowani, to jest mechanik i Tomasz, szukali jej na Allegro i na lokalnych szrotach. Na razie bez rezultatu. Ale i