Mad World - McBride Hannah - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Mad World ebook

McBride Hannah

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

50 osób interesuje się tą książką

Opis

PEWNEGO DNIA ZYCIE MADDIE ZMIENIA SIE W FILM. NIE WIE JEDNAK, ŻE OKAŻE SIĘ HORROREM...

Madison nie miała łatwego życia. Przez siedemnaście lat mieszkała w przyczepie i patrzyła, jak jej mama uzależnia się od kolejnych substancji. Postawiła sobie za cel skończyć szkołę i raz na zawsze wydostać się z Detroit.

Kiedy znajduje w gazecie zdjęcie dziewczyny, która jest do niej uderzająco podobna, postanawia się z nią skontaktować. Gdy wydaje się, że odpowiedz nie nadejdzie, Madeline – bo tak ma na imię nieznajoma ze zdjęcia – pojawia się w progu jej domu i proponuje jej niecodzienny układ.

Dziewczyny zamienia się miejscami. Madeline, wychowywana przez ojca w złotej klatce, odpocznie od codziennej musztry i pomoże mamie Maddie dostać się na odwyk. W zamian za to opłaci szkołę Madison, która na chwilę będzie żyła jej życiem.

Świat, o którym marzyła Maddie, jest jednak polem minowym pełnym wrogów, intryg i niebezpiecznych żądz. Chłopak, który gardzi Madeline, a za którego ta ma wyjść, zaczyna dostrzegać drobne zmiany w zachowaniu „narzeczonej”. Relacja między nimi coraz bardziej się komplikuje, gdy w grę zaczynają wchodzić uczucia.

GDY TWOJE ŻYCIE STAJE SIĘ KŁAMSTWEM, PRAWDZIWA MIŁOŚĆ MOŻE SIĘ OKAZAĆ NAJWIĘKSZĄ SŁABOŚCIĄ.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 579

Oceny
4,7 (511 ocen)
405
80
19
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wiktoria8y99

Nie oderwiesz się od lektury

Czy wiadomo kiedy będzie druga część? Bo potrzebuje jej na wczoraj
440
ZaczytanaPAga

Nie oderwiesz się od lektury

Błagam o wydanie kolejnych części. To było genialne. Chcę więcej. To nie może się tak skończyć.
130
plisowska25

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem niesamowicie szczęśliwa że postanowiłam sięgnąć po tą książkę bo ona była wprost świetna. Jezu potrzebuje kolejna część teraz w tym momencie bo nie wytrzymam …
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest rewelacyjna i potrzebuje kolejnej jak najszybciej. Polecam
40
Zaczytana_Anex

Nie oderwiesz się od lektury

Sam prolog pokazał mi, że to będzie mocna książka. Po przeczytaniu go, wciągnęłam się na tyle, że niemal połowę przeczytałam na raz. Język i styl Autorki sprawiły, że te prawie 600 stron zniknęło mi w zaledwie 2 dni. Wielu z Was z pewnością zna motyw bliźniaczek, które zamieniają się życiami, ale ta historia ma znacznie więcej do zaoferowania. Emocje są intensywne, a to, co wydaje się idealne, wcale takie nie jest. Ta historia to połączenie relacji romantycznej, tajemnic, zasad życia bogatych ludzi oraz zdrady, a także efektu drugiej szansy. Od początku jedną z bliźniaczek pokochałam, podczas gdy drugą wręcz przeciwnie. Kontrast między nimi został świetnie przedstawiony, co urozmaiciło lekturę. Mimo że jedna z nich do końca nie zdołała zyskać mojej sympatii, odkrycie jej tajemnic pozwoliło mi spojrzeć na nią z innej perspektywy. Tajemnic w tej historii jest mnóstwo, a każda z nich łączy się z życiem bliźniaczek. Najwięcej frajdy sprawia to, że rozwiązania nie otrzymujemy od razu – z...
30

Popularność



Podobne


Tytuł oryginału: Mad World

Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz

Tłumaczenie: Ewa Rosa

Redakcja: Olga Szatańska

Korekta: Kamila Recław

Konsultacja językowa: Izabela Wiechnik

Projekt okładki: Eliza Luty

Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

ul. Czerska 8/10 00-732 Warszawa

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Hannah McBride, 2021

Copyright for the Polish translation © by Ewa Rosa, 2024

Copyright for this edition © by Agora Książka i Muzyka Sp. z o.o., 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2024

ISBN: 978-83-8380-007-3

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla mamy i taty.

Dziękuję wam za wsparcie, śmiech i bezwarunkową miłość, jaką okazywaliście mi przez całe życie.

Od autorki

Hej, przyjaciółko! Jeśli to czytasz, BARDZO CI DZIĘKUJĘ! Zwróć jednak uwagę, że w tej fikcyjnej opowieści poruszane są bardzo prawdziwe (i bardzo trudne) tematy, takie jak nadużywanie środków odurzających i wykorzystywanie seksualne dzieci, a opisany w niej alfadupek może wzbudzić negatywne emocje wśród niektórych czytelniczek. Jeśli w przeszłości mierzyłaś się z trudnymi doświadczeniami o podobnym charakterze, proszę, zrezygnuj z lektury!

A jeśli należysz do mojej wspaniałej rodziny i chcesz mnie wesprzeć... przejdź od razu do podziękowań. Serio. Możesz przeczytać tylko notki tę i tamtą. A potem zamknij książkę. Mmmkay?

Prolog

– Ty głupia dziwko! – Jego głos poniósł się echem po pustym korytarzu.

Cofnęłam się o kilka kroków, jakbym mogła w ten sposób uciec przed furią, w którą wpadł.

Widywałam go wściekłego, ale jego gniew nigdy wcześniej nie skupiał się na mnie. I nie był tak niekontrolowany. Szał, jaki go ogarnął, wydawał się namacalny, stał się niemal odrębną istotą, która odbierała mi powietrze i napierała na mnie ze wszystkich stron.

Przerażenie sprawiło, że gardło wyschło mi na wiór. Z trudem próbowałam wydusić jakieś słowa, żeby go uspokoić.

– Po prostu... wyluzuj, okej? Możemy o tym porozmawiać. – Uniosłam dłonie, ale on chwycił mnie i przyciągnął do siebie.

Wykręcił mi nadgarstek i krzyknęłam, gdy ostry ból przeszył moje ramię. W oczach stanęły mi łzy, choć nie byłam pewna, czy stanowiły efekt fizycznego cierpienia, strachu czy frustracji.

– Mam dość gadania.

Próbowałam mu się wyrwać, ale to go jeszcze bardziej rozzłościło. Szał widoczny w jego oczach zmroził mi krew w żyłach.

– Mogę wyjaś...

Wymierzył mi siarczysty policzek. Zatoczyłam się na pobliski stolik i go przewróciłam. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, gdy na podłogę spadła ramka ze zdjęciem.

Fotografia przedstawiała nas. Czy też raczej ludzi, którymi powinniśmy być.

Dotknęłam pulsującej bólem twarzy. Czułam, jak szczęka zaczyna mi puchnąć.

Kurwa.

Ktoś mnie już kiedyś uderzył, ale nie z taką siłą. Może dlatego, że jeszcze nigdy nie zostałam uderzona przez kogoś, kto naprawdę mnie nienawidził. I to w sposób, którego nie dostrzegłam, dopóki nie było zdecydowanie za późno.

Popełniłam błąd. Okropny. To, że mu uwierzyłam, miało mnie kosztować wszystko. Tę samą cenę zapłaciła moja bliźniacza siostra.

Zamknęłam oczy, szykując się na następny cios. Eksplozja bólu sprawiła, że ujrzałam białe błyski pod powiekami. Nogi się pode mną ugięły i padłam na podłogę.

Do zobaczenia wkrótce, Madelaine, szepnął cichy głosik z tyłu mojej głowy i ogarnęła mnie ciemność.

Rozdział pierwszy

Sześć miesięcy wcześniej

Wszystko zaczęło się od ostatniego projektu, który musiałam przygotować na zajęcia z wystąpień publicznych w trzeciej klasie liceum. Zadanie z pozoru wydawało się proste: zbierz informacje na temat, który cię pasjonuje, i stwórz prezentację, w której wyjaśnisz, jak przekonałabyś potencjalnych darczyńców do wsparcia projektu.

Gdy rozległ się dzwonek kończący lekcję, już miałam pomysł i ruszyłam prosto do biblioteki, gdzie spędzałam większość wieczorów i weekendów, jeśli nie pracowałam albo nie brałam akurat udziału w treningu cheerleaderskim. To było łatwiejsze niż lawirowanie między pustymi butelkami i popielniczkami w podwójnej przyczepie kempingowej, którą dzieliłam z mamą.

No i w bibliotece zdecydowanie ładniej pachniało.

Poza tym w przyczepie nie miałyśmy internetu. Ani komputera. Nawet moja komórka była przestarzałą cegłą, którą doładowywałam minutami od razu po wypłacie, gdy tylko zostawało mi trochę pieniędzy po opłaceniu czynszu i zrobieniu zakupów.

Uśmiechnęłam się do Marge, bibliotekarki, z którą byłam po imieniu, chociaż mogłaby być moją babcią, po czym ruszyłam do boksu z komputerem stacjonarnym, który przywłaszczyłam sobie w myślach niemal pięć lat wcześniej. Opadłam na drewniane krzesło i użyłam numeru swojej karty bibliotecznej, żeby się zalogować, po czym zaczęłam research.

„Instytucje charytatywne walczące z głodem na świecie”. Mogłabym wybrać trudniejszy temat, ale chciałam mieć gwarancję, że dostanę szóstkę i nie zepsuję sobie wysokiej średniej, której potrzebowałam, żeby jesienią zacząć się ubiegać o stypendia do college’u. Jeśli chciałam kontynuować edukację, musiałam zdobyć dofinansowanie, bo większość pieniędzy, które zarabiałam, szła na rachunki i jedzenie.

Wiadomo, takie drobnostki.

Właśnie dlatego zamierzałam ukończyć trzecią klasę liceum z idealną średnią i musiałam się skupić na nadchodzących egzaminach końcowych. Fakultatywne zajęcia z wystąpień publicznych to była łatwizna. Zapełniały się najszybciej, bo było powszechnie wiadomo, że nauczycielka, pani Bryant, jest gotowa dać uczniowi najwyższą ocenę za przygotowanie choć w miarę przyzwoitej prezentacji. Od emerytury dzielił ją tylko rok i to było widać. Doskonale znała statystyki naszej szkoły: połowa dzieciaków zaczynających naukę w pierwszej klasie nie kończyła liceum. Kolejne siedem procent ginęło w wyniku bezmyślnej przemocy panoszącej się w naszym hrabstwie. Piętnaście procent miało się uzależnić od narkotyków albo zająć dealerką. A te dane nie obejmowały ofiar chorób wenerycznych ani ciąży wśród nastolatek, co było u nas chlebem powszednim.

Ale ja nie zaliczałam się do żadnej z tych grup.

Nie zamierzałam tak skończyć.

Kilka miesięcy wcześniej wybrałam się do lokalnej kliniki na założenie spirali domacicznej, tak na wszelki wypadek. Nie żebym planowała, że będę jej potrzebować. Po prostu nie chciałam się znaleźć w sytuacji, w której po fakcie będę musiała się jeszcze martwić antykoncepcją. Statystyki napaści na tle seksualnym w naszym miasteczku wymykały się spod kontroli, a jeśli połączyć to z upodobaniem mojej mamy do imprezowania w przyczepie ze swoimi dealerami, miałam wystarczająco dużo argumentów, by zabezpieczyć macicę przed nieproszonymi gośćmi.

W szkole należałam do nieosiągalnego klubu jednego procenta. Do grupy dzieciaków zdeterminowanych, by odnieść sukces. Wysoka średnia, przynależność do zespołu cheerleaderek (niezbyt wesołego, bo nasze drużyny rzadko wygrywały), kilka wolontariatów w lokalnej jadłodajni dla bezdomnych oraz mocny esej na temat tego, jak udało mi się uniknąć losu pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu procent uczniów miały mi zapewnić stypendium i miejsce na Uniwersytecie Stanowym Michigan, dzięki któremu zamierzałam się stąd wyrwać.

Cliftown leżało zaledwie kilka mil od Detroit, ale chociaż jego populacja była trzy razy mniejsza, cieszyło się równie złą sławą, jeśli nie gorszą. Nie zamierzałam pozwolić, by to miasteczko połknęło mnie żywcem, tak jak pochłonęło moją matkę.

Zaczęłam przeglądać wyniki wyszukiwania i jęknęłam, przez moment żałując, że wybrałam właśnie ten temat. Miałam tysiące artykułów do przeczesania, a tkwiąca we mnie perfekcjonistka chciała znaleźć te najlepsze do przygotowania prezentacji.

Jakąś godzinę i sto kliknięć później zmieniłam taktykę i zaczęłam przeglądać wiadomości. Uznałam, że może najświeższe wydarzenia wskażą mi kierunek, na którym mogłabym się skupić. Kliknęłam pierwszy link, jaki zobaczyłam.

„Magnat biznesowy i filantrop obiecuje milion dolarów jadłodajni Little Angels Food Kitchen”.

Przeczytałam artykuł, ewidentnie laurkę, która odmalowywała darczyńcę, Gary’ego Cabota, jako bohatera w pojedynkę ratującego setki dzieci umierających z głodu w Kalifornii. Bo wolontariusze i personel jadłodajni najwyraźniej siedzieli z założonymi rękami i nic nie robili. Ale hej, dzięki takiemu ujęciu sprawy Gary Cabot, mężczyzna o ciemnych włosach i przeszywających niebieskich oczach, wychodził na dobrotliwego króla, który rzucał się na ratunek wieśniakom, jednocześnie uśmiechając się do kamer.

Przewinęłam artykuł i zaczęłam przeglądać zdjęcia z niedawnej imprezy charytatywnej, która odbyła się w hotelu w Los Angeles. Łatwo było odróżnić bogatych darczyńców od niedofinansowanych wolontariuszy po sposobie, w jaki się ubierali.

Kliknęłam ostatnie zdjęcie w galerii i... szczęka mi opadła.

Zobaczyłam trzymającą pod rękę Gary’ego Cabota dziewczynę z moją twarzą.

Blond włosy miała misternie upięte i byłam pewna, że diamentowe kolczyki w jej uszach oraz diamentowa kolia wokół szyi są prawdziwe. Nosiła suknię w olśniewającym odcieniu oceanicznego błękitu, pasującym do jej turkusowych oczu.

Jak, do licha, moja twarz znalazła się na tym zdjęciu? Kto je przerobił i po co?

To była jedyna logiczna konkluzja, prawda?

Spojrzałam na podpis pod fotografią.

Gary Cabot pozuje z córką, Madelaine Cabot.

Madelaine Cabot.

Ściągnęłam brwi i porzuciłam poszukiwania materiałów do prezentacji na rzecz nowego tematu.

Madelaine Cabot.

– Maddie?

Podskoczyłam, gdy czyjaś dłoń wylądowała na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam, że stoi przy mnie Marge.

– Przepraszam, że cię wystraszyłam, skarbie, ale wołałam cię kilka razy – wyjaśniła. – Muszę już zamknąć.

Rozejrzałam się po ciemnej bibliotece, a potem zerknęłam na zegar. Było po dziewiątej.

Posłałam kobiecie przepraszający uśmiech i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

– Straciłam poczucie czasu.

– Nic się nie stało – odparła, machając dłonią. – Wiesz, że lubię, gdy tu przesiadujesz. Czuję się dzięki temu mniej samotna wieczorami. Zaraz skończę i będziemy mogły wyjść razem – dodała i ruszyła w stronę biurka.

Jeśli siedziałam w bibliotece do zamknięcia, zawsze odprowadzałam Marge do samochodu. Trzy lata wcześniej została napadnięta tuż po wyjściu z pracy.

Serio, co za drań był zdolny obrabować drobną staruszkę i grozić jej przy tym bronią?

Nie zdołałabym powstrzymać kuli, ale we dwie czułyśmy się bezpieczniej. Poza tym w ramach podziękowania Marge podwoziła mnie do domu, więc wychodziłam na tym lepiej niż ona. Ja towarzyszyłam jej tylko do auta zaparkowanego z boku budynku, za to ona oszczędzała mi trudu wędrowania pieszo kilka kilometrów lub powrotu autobusem.

Schowałam książki do plecaka, poczekałam, aż Marge pogasi światła, po czym wyłączyłam komputer.

Instagramowe konto Madelaine Cabot zamigotało i ekran zgasł.

– Gotowa? – Marge uśmiechnęła się do mnie szeroko, gdy dołączyłam do niej przy głównym wejściu.

Wyszłyśmy na zewnątrz i podczas gdy ona zamykała drzwi, ja cały czas rozglądałam się po słabo oświetlonej ulicy. W uliczce za biblioteką, tam, gdzie stały śmietniki, odbił się echem dźwięk tłuczonego szkła.

Zastanawiałam się, co robi teraz Madelaine Cabot. Na pewno nie stała na straży przed biblioteką, zastanawiając się, czy to szczur przewrócił jakąś butelkę, czy pijany bezdomny czai się w ciemnej uliczce.

Marge posłała mi słaby uśmiech. Skręciłyśmy za róg, a ona szybko otworzyła samochód, żebyśmy mogły wślizgnąć się do środka.

– Co przeglądałaś, że byłaś tak urzeczona? – zapytała, gdy wyjechałyśmy na główną ulicę.

Ukryłam uśmiech, zastanawiając się, czy wybrała określenie „urzeczona”, bo było słowem dnia w kalendarzu, który trzymała na biurku.

– Po prostu zbierałam materiały do prezentacji – odparłam.

Pokiwała głową w zamyśleniu. Była świadoma, jak ciężko pracowałam na stypendium.

– Na które zajęcia?

– Wystąpienia publiczne. – Skupiłam całą uwagę na rozmowie z nią, na razie odsuwając na bok rozmyślania o moim sobowtórze.

– Mój Chester był takim wspaniałym mówcą... – westchnęła ciężko.

Chester, jej jedyne dziecko, został zabity strzałem z przejeżdżającego samochodu niemal dekadę wcześniej, ale Marge podtrzymywała pamięć o nim, wtrącając uwagi na jego temat niemal do każdej rozmowy.

Usadowiłam się wygodniej, podczas gdy ona zaczęła opowiadać o synu i jego ocenach. I o tym, kim by dzisiaj był, gdyby nie poszedł na nieodpowiednią imprezę w nieodpowiedni wieczór. Jak zwykle popłakiwała, gdy zatrzymała się przed wejściem na teren parku przyczep Bright Woods. Samotna latarnia nad naszymi głowami mrugała i brzęczała, jakby walczyła o to, by dalej działać i oświetlać zardzewiały znak witający śmiałków, którzy mieli odwagę przekroczyć bramę prowadzącą do tego miejsca. Park usytuowany na działce pokrytej żwirem i błotem miał szerokość czterech ulic i mieścił dwadzieścia przyczep w jednym rzędzie. Wbrew nazwie nie był radosnym miejscem, a jedyny las, jaki można było tu znaleźć, to skąpy zagajnik ciągnący się wzdłuż płotu z drucianej siatki, który otaczał teren jak więzienie.

Hamulce jęknęły w proteście, gdy Marge zatrzymała auto.

– Wybacz – przeprosiła, wyciągając chusteczkę ze schowka.

– Nie ma sprawy – zapewniłam i ścisnęłam jej dłoń.

Była dla mnie najbliższą namiastką babci i chętnie jej wysłuchiwałam, jeśli dzięki temu czuła się mniej samotna.

– Taka dobra z ciebie dziewczyna – wymamrotała. – Dziękuję ci, Maddie. Zobaczymy się jutro?

Z trudem przełknęłam ślinę. Chociaż następnego dnia była sobota, z samego rana miałam trening cheerleaderski, a potem czekała mnie zmiana w przydrożnej restauracji. Musiałam jednak wrócić do komputera i dowiedzieć się więcej na temat Madelaine Cabot.

– Wpadnę po pracy – obiecałam, wysiadając.

Jej twarz wyraźnie się rozpromieniła.

– Nie pracuj za ciężko. Jesteś za młoda, żeby podchodzić do życia tak poważnie.

Uśmiechnęłam się tylko i zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Prześlizgnęłam się na teren parku przez dziurę w płocie jak najbliżej domu, żeby uniknąć spotkania z grupą mężczyzn stojących przy głównym wejściu. Spuściłam głowę, gdy przechodziłam koło kolesia, który siedział na schodkach swojej przyczepy i palił jednego papierosa za drugim. Czułam, jak mnie obserwuje, więc poprawiłam plecak na ramieniu i wydłużyłam krok.

Nasza przyczepa, siódma z kolei, znajdowała się w pierwszym rzędzie od lewej, a jej tyły wychodziły na wąski kanał, w którym więcej było śmieci niż wody. Cuchnął moczem, słonawą wodą i rozmaitymi odpadkami podgrzanymi przez późnowiosenne słońce. To dlatego nigdy nie otwierałam okna sypialni, nawet w dławiącym letnim upale.

Ściągnęłam brwi, gdy dotarłam na miejsce i zobaczyłam, że drzwi przyczepy są nie tylko odblokowane, lecz także lekko uchylone.

No świetnie.

Weszłam do środka i wzdrygnęłam się, gdy głośny, metaliczny ryk telewizora zaatakował moje uszy. Najwyraźniej narkotyki sprawiały, że człowiek robił się nie tylko bezużyteczny, lecz także głuchy. Z westchnieniem zamknęłam drzwi od środka, po czym przeszłam po popękanym linoleum, by wyłączyć odbiornik.

Mama leżała rozwalona na kanapie, ze szklaną fajką wciąż w dłoni. Wyjęłam ją spomiędzy jej palców i położyłam na stoliku obok torebeczki z małymi grudkami. Kiedyś wyrzuciłam cały zapas narkotyków matki w głupiej próbie zmuszenia jej, by przestała brać. Jakby samo ich usunięcie mogło sprawić, że potrzeba zniknie.

Skończyłam ze złamaną ręką, bo wpadła w szał, gdy to odkryła, i wyżyła się na mnie.

Spojrzałam na nią teraz: na rozmazany tusz do rzęs, którego wciąż używała każdego ranka, na ubrania zwisające z jej chudego ciała, na sińce pod oczami, ziemistą cerę i ślady po igłach wskazujące drogę do piekła. Zdjęłam z oparcia kanapy cienki koc, przykryłam mamę, po czym ruszyłam do swojej sypialni, żeby przygotować się do snu.

Ale gdy się położyłam, nie mogłam przestać myśleć o Madelaine Cabot i o tym, w jakim łóżku ona teraz leży.

Rozdział drugi

Gdy skończyłam zmianę w restauracji, ciało mrowiło mnie od nerwowej energii, którą tłumiłam w sobie przez cały dzień.

Poranny trening cheerleaderski wyszedł nam przyzwoicie, chociaż w sumie był bezcelowy, bo nie mieliśmy w szkole drużyny uprawiającej wiosenne sporty, którą można by dopingować. Chodziło głównie o to, żeby dziewczyny pozostały w formie do następnego roku szkolnego, gdy miał się zacząć sezon futbolowy.

Za to praca okazała się katorgą. Udało mi się przetrwać młyn w porze lunchu, a potem większość kolacyjnego tłumu, ale gdy dziewczyna, która miała zamykać, wyszła wcześniej, bo jedno z jej dzieci się rozchorowało, zostałam wrobiona w dodatkową godzinę. Byliśmy zawaleni robotą do samego końca i głowa mnie rozbolała od użerania się z gośćmi oraz ich wrzeszczącymi pociechami.

Gdy wyszłam z pracy, do zamknięcia biblioteki pozostało zaledwie czterdzieści osiem minut. Niemal przebiegłam całą drogę, by zdążyć skorzystać z komputera, bo nie mogłam przestać myśleć o tej dziewczynie.

Madelaine.

Absorbowała moje myśli w niebezpieczny wręcz sposób. Musiałam się dowiedzieć, kim jest i dlaczego wyglądamy identycznie.

Z impetem otworzyłam drzwi i ulżyło mi, gdy zobaczyłam, że Marge jest zajęta rozmową z kimś innym. Szybko ruszyłam do boksu na tyłach sali i poruszyłam myszką, by obudzić monitor. Już po kilku minutach byłam całkowicie pogrążona w świecie Madelaine.

Zazdrość skręcała mi trzewia i zgrzytałam zębami, gdy przeglądałam jej zdjęcia. Media społecznościowe zaprojektowano po to, by ludzie mogli prezentować w nich najlepsze wersje siebie i chwalić się wszystkim, co mają. A w porównaniu ze mną dziewczyna będąca moim lustrzanym odbiciem miała wszystko.

Życie Madelaine przypominało bajki, które ja wymyślałam nocami, gdy krzyki mamy nie dawały mi spać. Matka słynęła w naszym parku przyczep z ataków paranoi wywołanych przez narkotyki. W zeszłym miesiącu spoliczkowała plastikowego flaminga w przekonaniu, że ją śledzi.

Wykonałam kilka krążeń ramionami, by rozluźnić mięśnie, i powiększyłam zdjęcie przedstawiające Madelaine z grupą ubranych identycznie dziewczyn.

#AllStarCheer #KnightsCheer #EliteSquad

Czarno-białe stroje były nowiutkie i ozdobione haftowanym złotą nicią herbem szkoły przedstawiającym dwa skrzyżowana miecze. Stanowiły całkowite przeciwieństwo używanych ciuchów, które musiała nosić moja drużyna. Madelaine uśmiechała się do aparatu, otoczona przez sześć dziewczyn, które wyglądały jak modelki. A więc była cheerleaderką tak jak ja.

Tego się nie spodziewałam.

Przejrzałam więcej zdjęć, na których powtarzały się te same osoby, jednak Madelaine była gwiazdą każdego ujęcia. Powiększyłam kilka fotografii, analizując nieco zamazane tło.

Chociaż od czasu do czasu publikowała zdjęcia z ojcem, zrobione podczas rozmaitych przyjęć, głównie ceremonii na czerwonym dywanie, konto na Instagramie było niemal całkowicie poświęcone jej życiu towarzyskiemu. Najwyraźniej czuła potrzebę, by dzielić się nim ze światem.

Wyłączyła komentarze pod postami, jednak tysiące lajków pod zdjęciami wyraźnie świadczyły o tym, że ma oddaną widownię. Każdy jej ruch śledziło ponad dziesięć tysięcy osób.

Serce zabiło mi mocniej, gdy natrafiłam na fotografię, na której Madelaine świętowała z przyjaciółmi swoje urodziny. Spojrzałam na datę.

Dwudziesty piąty września.

Miałyśmy urodziny tego samego dnia.

– Cholera – mruknęłam pod nosem i odchyliłam się na krześle, próbując przetrawić tę informację.

To nie mógł być zbieg okoliczności, prawda? Jakie były szanse, że dziewczyna, która wyglądała dokładnie tak samo jak ja – okej, była bardziej opaloną, bogatszą i nieco szczuplejszą wersją mnie – przyszła na świat w tym samym dniu?

Gapiłam się na ekran szeroko otwartymi oczami tak długo, aż zdjęcia zaczęły się ze sobą zlewać.

– Maddie?

Wzdrygnęłam się i podniosłam wzrok, zaskoczona, że za oknem zrobiło się ciemno. Marge uśmiechnęła się do mnie z wyczekiwaniem.

– Cześć – odparłam ze zmęczonym uśmiechem.

Zerknęłam na dolny prawy róg monitora i zdałam sobie sprawę, że zbliża się godzina zamknięcia biblioteki.

– Dam ci jeszcze dziesięć minut, okej? – powiedziała Marge, po czym ruszyła z powrotem do biurka i po chwili zniknęła w malutkim gabinecie.

Dziesięć minut.

A ja wciąż miałam tak wiele pytań. Stanowczo zbyt wiele.

Nerwowo zabębniłam palcami o blat biurka, rozważając możliwości. Mogłam zignorować całą sprawę. Bo co to wszystko niby oznaczało? Że miałam zaginioną siostrę bliźniaczkę, która wiodła żywot księżniczki, podczas gdy ja żyłam w biedzie? Takie gówno zdarza się tylko w filmach. Mogłam też wysłać do niej wiadomość na Instagramie. I wyjść na zwariowaną fankę z totalną obsesją na jej punkcie.

Prychnęłam pod nosem. To nie był najlepszy pomysł.

Trzecią opcją była rozmowa z jedyną osobą, która poza Madelaine mogła rzucić światło na tajemnicę mojego sobowtóra. To znaczy, jeśli nie była akurat naćpana i nie próbowała się bzykać z poduszką. Bo owszem, to już się wcześniej zdarzyło. I było kurewsko dziwaczne.

Westchnęłam i podjęłam decyzję.

Wydrukowałam kilka zdjęć Madelaine, wyłączyłam komputer, po czym zebrałam swoje rzeczy i podeszłam do drukarki. Sięgnęłam po kartki i przez chwilę się na nie gapiłam. To było niedorzeczne. Złożyłam je na pół i wepchnęłam do kieszeni plecaka. Podeszłam do biurka Marge, żeby na nią poczekać... i zamówiłam pizzę.

Dostawca podjechał do parku przyczep akurat w chwili, gdy wysiadałam z auta Marge. Wyłowiłam z kieszeni wystarczająco dużo gotówki, żeby zapłacić i dać mu napiwek. Byłam zła, że musiałam wydać ciężko zarobione pieniądze na coś tak frywolnego, ale wiedziałam, że zwiększę swoje szanse na nakłonienie mamy do rozmowy, jeśli przyniosę dary w postaci tłuszczu i węglowodanów.

Gdy weszłam do przyczepy i zobaczyłam, że kanapa jest pusta, a koc został skrupulatnie złożony w schludny kwadrat i umieszczony pośrodku prawej poduszki, wzięłam to za dobry znak. Powoli powędrowałam wzrokiem po salonie i kuchni i się skrzywiłam. Wszystko lśniło czystością.

Świetnie. A zatem oficjalnie weszłyśmy w superenergetyczną, maniakalną fazę jej uzależnienia. W takich chwilach była wyjątkowo rozmowna, ale upilnowanie, by nie odchodziła od tematu, będzie wymagało z mojej strony herkulesowego wysiłku.

– Wróciłaś!

Przeszywający, zbyt pogodny ton jej głosu, nieco ochrypły od wypalania dwóch paczek papierosów dziennie, zaatakował moje uszy, ale odwzajemniłam uśmiech.

– Przyniosłam pizzę – oświadczyłam i położyłam ciepłe pudełko na niewielkim stole, przy którym jadałyśmy.

Żółty laminat był pełen odprysków, ale został oczyszczony z brudu.

Mama posłała mi kolejny uśmiech i ruszyła w tamtą stronę. Po drodze zatrzymała się i docisnęła wnętrze zimnej dłoni do mojego policzka.

– Pachnie wspaniale, Maddie. Jak to możliwe, że zostałam pobłogosławiona tak wspaniałą córką?

Poczułam, jak mój uśmiech zaczyna znikać, ale podtrzymałam go dzięki latom praktyki i sile woli.

– Przyniosę ci talerz.

Mrucząc radośnie, mama usiadła na krześle i otworzyła pudełko.

Gdy wróciłam z talerzami i dwiema szklankami wody, już zdążyła pochłonąć jeden kawałek i sięgała po drugi.

– Przepyszne – wymamrotała z pełną buzią. – Byłaś dziś w pracy?

Pokiwałam głową i wzięłam kawałek pizzy. Zaczęłam zdejmować z niego pepperoni i wrzucać sobie do ust.

– Wpadłam na pewien pomysł – zaczęła mama, po czym przerwała, aby się napić. – Powinnyśmy wybrać się gdzieś tego lata. Może nad ocean? Mogłybyśmy pojechać na Wschodnie Wybrzeże na kilka dni. Wynająć pokój w jakimś tanim motelu przy plaży?

Dalej kiwałam głową. Nawet nie chciało mi się jej przypominać, że w zeszłym roku zastawiła samochód, po czym go straciła, bo nie udało jej się go spłacić.

Przywykłam do tego. Do tej jej nagłej potrzeby bycia matką. Nigdy nie trwało to dłużej niż kilka dni, maksymalnie tydzień. Przerabiałyśmy to już zbyt wiele razy, by mogło mnie wytrącić z równowagi tak jak w dzieciństwie.

Całe moje życie to złamana obietnica.

A może po prostu było do kitu.

– Brzmi świetnie – zgodziłam się, zamiast jej wygarnąć, że gada głupoty.

Wciąż przeżuwałam pierwszy kawałek pizzy, gdy ona skończyła trzeci.

– Chyba byłam bardziej głodna, niż myślałam. – Zaśmiała się, ale jej śmiech szybko przeszedł w szczekający kaszel.

Wzdrygnęłam się w myślach i zaczęłam zastanawiać, czy nie powinna się zgłosić do lekarza. Gdy się na nią patrzyło, łatwo było dostrzec, jak piękna była kiedyś. Wystarczyłoby dodać jej dziesięć kilogramów, zapewnić przyzwoitą fryzurę i wymazać zmarszczki wyryte na twarzy, by odkryć diament. Wiele lat wcześniej znalazłam pod jej łóżkiem pudło z nagrodami z konkursów piękności. Zdjęcia przedstawiające kobietę z oślepiająco białym uśmiechem, pełnymi policzkami i iskrzącymi niebieskimi oczami wciąż mnie prześladowały. Nigdy się nie dowiedziałam, w jakich okolicznościach ani dlaczego upadła tak nisko. Jak to się stało, że Miss Sun Valley z jakiegoś miasteczka w Kalifornii zaczęła rywalizować o tytuł ćpunki roku. Jedno było pewne – gdy już Angie Porter znalazła się na tej drodze, utonęła niczym transatlantyk skazany na katastrofę.

Zostałam zabrana z domu przez opiekę społeczną, gdy miałam osiem lat, dzięki trosce jednej z nauczycielek. Spędziłam cztery miesiące w domu dziecka, tymczasem mama poszła na odwyk, przestała ćpać i udowodniła, że może być normalnym rodzicem. Te pierwsze dwa tygodnie po powrocie były dla mnie dziwniejsze i bardziej przerażające niż noce spędzane z obcymi dziećmi w pokoju pełnym piętrowych łóżek, który śmierdział zatęchłymi kocami i stojącą wodą. Bo normalne zachowanie mamy nie było dla mnie standardem i niepokoiło mnie bardziej niż wszelkie jej ekscesy, które wcześniej widziałam. A potem, pewnego dnia, wróciłam ze szkoły, a ona leżała nieprzytomna na kanapie z butelką wódki w dłoni, i życie znów stało się zwyczajne.

Teraz mama wstała od stołu i rozejrzała się po przyczepie. Palce jej drgały, podczas gdy próbowała znaleźć coś, co mogłaby posprzątać. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne dokuczały jej równie mocno, gdy była trzeźwa, tyle że ulgę przynosiło jej w takich chwilach co innego.

Wzięłam głęboki wdech i odsunęłam od siebie talerz.

– Mogłabym z tobą o czymś porozmawiać?

Popatrzyła na mnie, zdziwiona.

– Oczywiście, skarbie. Czy chodzi o college? Zaczęłaś już składać podania?

– Jeszcze nie. – Nie chciało mi się wyjaśniać, że podania zacznę składać dopiero jesienią i to pod warunkiem, że odłożę wystarczająco dużo pieniędzy na opłaty rekrutacyjne.

Posmutniała i spojrzała na mnie z rozczarowaniem, które jeszcze pogłębiło bruzdy na jej zniszczonej twarzy.

– O nie.

Ściągnęłam brwi, patrząc na nią pytająco.

Zaczęła wykręcać palce.

– Będę cię wspierać, niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz, Madison. – Usiadła z powrotem przy stole z poważną miną i sięgnęła po moje dłonie.

Zaśmiałam się, gdy dotarło do mnie, co sobie pomyślała.

– Mamo, nie jestem w ciąży.

Na jej twarzy odmalowała się ulga i odetchnęła głośno.

– Dzięki Bogu. Jestem za młoda, by zostać babcią!

– Chodzi o mojego tatę – powiedziałam powoli, uważnie obserwując jej reakcję.

Zamrugała kilka razy, po czym przygładziła dłonią przód koszulki.

– O twojego ojca? Skarbie, mówiłam ci już. Nie wiem, kim on był.

To była przygoda na jedną noc. Takie wyjaśnienie otrzymałam dekadę wcześniej, gdy nie wiedziałam nawet, co to znaczy. Podobną odpowiedź usłyszałam jeszcze cztery razy w życiu. Ostatnio poruszyłam ten temat, gdy miałam trzynaście lat. W rezultacie matka wpadła w trzytygodniowy ciąg i właściwie zniknęła, co sprawiło, że przestałam się domagać odpowiedzi.

Ale teraz miałam więcej informacji... i musiałam zapytać.

– No tak... – Sięgnęłam do kieszeni plecaka i wyjęłam z niej wydruki. Wygładziłam kartki i położyłam między nami na blacie. – A możesz mi powiedzieć, kto to jest?

Mama zerknęła na zdjęcia i coś przemknęło po jej twarzy, nim na mnie popatrzyła.

– To ty. Dostałyście nowe stroje?

Zacisnęłam usta.

– To nie ja, mamo. Ona nazywa się Madelaine Cabot.

Mama znowu zamrugała jak sowa. Na jej czole pojawiły się zmarszczki, podczas gdy próbowała się skupić.

– Czy to jakaś sztuczka? Żart? Jedno z tych przerobionych zdjęć, którymi bawią się teraz dzieciaki?

– Jej tata nazywa się Gary Cabot – dodałam, ignorując jej pytania.

Zamarła na moment, a potem zerwała się od stołu tak gwałtownie, że przewróciła krzesło. Cofnęłam się, wystraszona.

– Co ty, kurwa, kombinujesz, Madison? – Dźgnęła mnie palcem w pierś. – Mówiłam ci już, że twój ojciec był frajerem, który przeleciał mnie którejś nocy na parkingu za ciężarówką.

– Mamo! – Szczęka mi opadła na widok furii w jej oczach.

– Co? Myślisz, że jesteś ładną małą księżniczką i tatuś cię uratuje? – Mama obróciła się, sięgnęła po szklankę i cisnęła nią przez przyczepę.

Naczynie rozbiło się w fontannie szkła i wody.

– Mamo! – Zerwałam się na nogi, przerażona.

Matka obeszła stół, a ja zaczęłam się cofać, zaalarmowana dzikością malującą się na jej twarzy, ale nie miałam dokąd uciec.

– Zamknij się, Madison. Zamknij tę swoją egoistyczną, wredną małą gębę. Co za pieprzony, niewdzięczny bachor – wycedziła.

Znałam ten błysk szaleństwa w jej oczach, ale nigdy nie widziałam go, gdy była trzeźwa.

To przeraziło mnie jeszcze bardziej.

– Ja nie chciałam...

Spoliczkowała mnie, a towarzyszący temu odgłos sprawił, że zamarłam na chwilę, nim poczułam piekący ból, który rozpalił mój policzek i powędrował ku skroni. Łzy stanęły mi w oczach. Cholera, to bolało. Minęło już trochę czasu, od kiedy ostatnio mnie uderzyła, i zapomniałam, jak bardzo to piecze.

– Rozejrzyj się, Madison – syknęła, a drobinki jej śliny spryskały mi twarz. – Ta zasrana dziura to twoje życie. Zaakceptuj to, do kurwy nędzy.

Odwróciła się, podeszła do kuchennej szafki, wyciągnęła z niej butelkę tequili, po czym pomaszerowała do swojej sypialni i zostawiła mnie z jeszcze większą liczbą pytań.

Rozdział trzeci

Tydzień po ataku furii mamy oficjalnie uznałam, że jestem stalkerką.

Byłam w pełni zaabsorbowana życiem Madelaine Cabot. Nie tylko przewróciłam internet do góry nogami w poszukiwaniu informacji na jej temat, lecz także przejrzałam każdy artykuł o jej ojcu, jaki zdołałam znaleźć. A potem zaczęłam śledzić jej znajomych.

Przyjaciółki, nauczycieli, trenerów. Stworzyłam kilka fikcyjnych kont w nadziei, że przyjmą moje zaproszenia do znajomych i dadzą mi dostęp do swoich prywatnych profili, bym mogła jeszcze głębiej wejrzeć w życie Madelaine i jej ojca. Znalazłam szkołę, do której chodziła, i nawet obejrzałam wirtualną wycieczkę dla potencjalnych przyszłych uczniów Akademii Pacific Cross.

Uczelnia została założona na początku dwudziestego wieku, żeby elity z Zachodniego Wybrzeża miały gdzie odsyłać swoje dzieci pod pozorem zdobywania dobrego wykształcenia.

Okej, świetnego wykształcenia.

Pacific Cross chełpiła się doskonałym programem nauczania, który pozwalał absolwentom na dostanie się na dowolną uczelnię z Ligi Bluszczowej. Z biegiem lat szkoła przerodziła się w pełnoprawną instytucję obejmującą liceum oraz ultraelitarny college, który przygotowywał studentów do dowolnych studiów magisterskich. Rozległy kampus pełen budynków z kamienia i szkła szczycił się supernowoczesną technologią i najlepszymi profesorami.

W ciągu ostatniego stulecia do Pacific Cross uczęszczało wielu senatorów, prezesów, prawników, lekarzy, naukowców, a nawet kilku prezydentów. A potem posyłali tam swoich dziedziców, kształtując nowe pokolenie dupków, którzy manipulowali tym krajem dla własnych korzyści.

To był ten rodzaj szkoły, która nie afiszowała się z kosztami naboru. Jeśli ktoś musiał pytać o cenę, to zdecydowanie nie mógł sobie na nią pozwolić. Mimo wszystko ciekawość wzięła górę i próbowałam się tego dowiedzieć. W końcu doszłam do wniosku, że najpierw musiałabym chyba ukończyć studia dla przyszłych prywatnych detektywów, żeby dokopać się do tej informacji. Nie miałam jednak wątpliwości, że osoby uczęszczające do Pacific Cross pochodziły z bogatych domów. Bardzo bogatych domów.

Wiedziałam, że Madelaine się do nich zalicza. Zrozumiałam, że jest bogata, gdy tylko zobaczyłam tamto pierwsze zdjęcie z gali charytatywnej. W swoich postach oznaczała stylistki i projektantów, których ciuchów nie można by znaleźć w zwykłej galerii handlowej. Zdecydowanie miała słabość do Louboutina i Cartiera (i całej bandy innych marek, których nazw nie potrafiłam wymówić).

Ale potrzebowałam więcej informacji.

Teraz wiedziałam już, że uwielbia awokado podane na czymkolwiek, od pity po sałatkę. Wiedziałam, że każdego ranka pija to samo beztłuszczowe karmelowe macchiato. Że jest kapitanką swojej drużyny cheerleaderskiej i królową każdego balu w Pacific Cross, od kiedy zaczęła tam naukę w pierwszej klasie liceum. Odkryłam też, że nigdy nie pojawiała się na tych balach z kimś, z kim byłaby związana, a jej życie miłosne jest owiane tajemnicą. Nic nie wskazywało na to, że spotyka się z kimś na poważnie.

Więc tak.

Zaczęłam ją śledzić.

Aż doszłam do etapu, gdy zrozumiałam, że to nie wystarczy. Potrzebowałam więcej. Musiałam się dowiedzieć, kim dokładnie jest Madelaine... I sprawdzić, czy ona wie, kim ja jestem.

Na kilka minut przed zamknięciem biblioteki w końcu zebrałam się na odwagę, by zrobić to, czego zrobienie rozważałam przez większą część tygodnia. Kliknęłam przycisk wiadomości na jej koncie i czekałam, aż strona się załaduje. Gapiłam się na biały ekran, wciąż zastanawiając, jak ubrać swoje myśli w słowa. Jak to ująć, żebym nie zabrzmiała jak wariatka.

W końcu napisałam:

Nazywam się Madison Porter. Myślę, że możemy być spokrewnione.

Załączyłam link do artykułu ze szkolnej gazetki, w którym widniało zdjęcie mojej drużyny, żeby mogła sprawdzić, kim jestem, i wysłałam wiadomość.

A potem czekałam.

W ciągu następnych trzech tygodni przerobiłam cały wachlarz emocji. Nadzieja przerodziła się w gniew, a zdumienie – w irytację. Milczenie Madelaine nieznośnie mnie frustrowało, aż w końcu zmusiłam się, by wrócić do normalnego życia.

Widziałam, że przeczytała tę głupią wiadomość, a jednak nie dostałam odpowiedzi.

Rzuciłam się w wir ostatnich tygodni nauki i zebrałam najwyższe oceny ze wszystkich przedmiotów. Od szkolnej doradczyni dostałam pakiet ulotek na temat potencjalnych college’ów, do których mogłabym wysłać zgłoszenie, pod warunkiem że uda mi się zdobyć pieniądze na opłaty rekrutacyjne, a potem uzyskać stypendium, żeby uniknąć spłacania studenckich pożyczek do końca życia.

Wakacje stanowiły dla mnie obosieczny miecz.

Z jednej strony mogłam odpocząć od nauki, odrabiania prac domowych i zakuwania do egzaminów, by utrzymać średnią na jak najwyższym poziomie, ale z drugiej całymi dniami niewiele miałam do roboty. Owszem, pracowałam w restauracji, a dodatkowo na część etatu w bibliotece, żeby trochę dorobić, ale bywały długie chwile, gdy musiałam wymyślać sposoby na to, żeby zająć się czymś z dala od domu i matki, która poważnie traktowała misję polegającą na zniszczeniu sobie wątroby przed czterdziestką.

Nawet nie podniosłam wzroku, gdy sterta książek wpadła do kosza ze zwrotami i ktoś przeszedł koło biurka. Po prostu sięgnęłam po pierwszą z nich, żeby odhaczyć ją w systemie.

– Pracowity dzień – zauważyła Marge, gdy do mnie podeszła.

Poprawiła okulary na nosie i rozejrzała się, najwyraźniej zadowolona, że wszystkie miejsca w czytelni są zajęte.

Nie miałam serca, by jej powiedzieć, że większość ludzi przychodzi tu tylko ze względu na darmowe wi-fi i klimatyzację, szukając w bibliotece azylu przed nieoczekiwaną falą upałów, która nawiedziła okolicę.

– Tak – odparłam i odwzajemniłam jej uśmiech.

Marge kochała to miejsce, a ja kochałam ją. Często się zastanawiałam, czy staruszka nie pracuje za dużo, ale biblioteka była całym jej życiem. Nie miała rodziny, więc tylko to jej pozostało.

– Masz jakieś plany na wakacje? – zapytała wesoło.

Raz jeszcze rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym skupiła spojrzenie na mnie.

– Tylko praca – odparłam, wzruszając jednym ramieniem.

Wiedziała, że w domu mi się nie układa, ale nigdy nie bywała wścibska.

To był kolejny powód, dla którego ją kochałam.

Lekko ściągnęła brwi, a zmarszczki wokół jej oczu i ust jeszcze się pogłębiły.

– Pracujesz za ciężko, Maddie. Musisz trochę pożyć. Może wybierz się na randkę?

Stłumiłam śmiech. Randkowanie w Cliftown oznaczało przypadkowy seks, a potem modlenie się, by uniknąć choroby wenerycznej.

– Pomyślę o tym – odparłam po chwili.

– A wiesz już, co będziesz studiować, gdy pójdziesz do college’u? – zapytała.

Skrzywiłam się.

– Wciąż nie jestem pewna.

To było kłamstwo. Wiedziałam, że chcę studiować architekturę. Uwielbiałam obserwować budynki, analizować ich linie i krzywe. Zachwycało mnie to, jak solidne struktury potrafią wytrzymać każdą burzę i katastrofę. Miałam świadomość, że ukończenie architektury byłoby dla mnie bardzo trudne. Jeśli nie dostanę pełnego stypendium, będę musiała pracować przez całe studia, a to oznaczało, że zabraknie mi czasu na naukę na tak trudnym kierunku. Tyle że za każdym razem, gdy próbowałam rozważać inny, czułam się... schwytana w pułapkę.

W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Najpierw musiałam w ogóle dostać się do college’u.

Marge wyciągnęła dłoń, by pogłaskać krańce mojego kucyka.

– Na pewno coś wymyślisz. Jesteś taka mądra. Osiągniesz w życiu wspaniałe rzeczy, dziewczyno.

– Dziękuję – szepnęłam, pławiąc się w jej pochwale niczym drzewo w złotych promieniach słońca po długiej zimie.

Zerknęłam przez ramię w stronę czytelni i zobaczyłam, jak matka z trojgiem dzieci wstaje od stolika. Po drodze do wyjścia wyrzuciła coś do przepełnionego kosza.

– Wyniosę śmieci – zaoferowałam.

Wyjęłam nowy worek z pudełka pod blatem i poszłam go wymienić, po czym wyszłam bocznymi drzwiami, by pozbyć się przepełnionej torby.

– Ohyda – wymamrotałam, gdy dotarł do mnie smród zawartości kontenera, który dzieliliśmy z chińską restauracją po drugiej stronie uliczki.

Nieznośny skwar sprawił, że śmieci cuchnęły gorzej niż zwykle.

Wrzuciłam worek do środka i zatrzasnęłam pokrywę. Odwróciłam się i podskoczyłam gwałtownie, gdy zdałam sobie sprawę, że ktoś stoi tuż za mną.

– Jasna cholera. Wystraszyłaś mnie na...

Słowa zamarły mi na ustach, gdy dziewczyna stojąca naprzeciwko mnie zdjęła duże okulary przeciwsłoneczne. Zobaczyłam niebieskie oczy, takie same jak moje.

– Chryste – mruknęła z rozbawieniem. – Zupełnie jakbym patrzyła w pieprzone lustro.

Cofnęłam się o krok, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów.

Jej blond włosy były zaplecione w prosty, a jednak elegancki warkocz francuski. Włożyła dżinsy, umiejętnie porwane i postrzępione we wszystkich odpowiednich miejscach, prosty biały T-shirt i krótką skórzaną kurteczkę. Na nogach miała miękkie skórzane botki, a okulary wetknęła do dużej skórzanej torby.

Kto nosi skórzaną kurtkę i dżinsy w taki upał?

Przewróciła oczami w dramatyczny sposób.

– Potrafisz mówić, prawda? Bo pisać umiesz. W każdym razie zakładam, że to ty wysłałaś mi wiadomość.

– Nie odpowiedziałaś – odparłam głupio, bo wciąż próbowałam otrząsnąć się z szoku.

Uniosła brew.

– Bo byłam zajęta. Poza tym chciałam na własne oczy zobaczyć, czy naprawdę istniejesz. Nazywasz się Madison, zgadza się?

Powoli pokiwałam głową.

– Tak. A ty jesteś... Madelaine?

Uśmiechnęła się ironicznie, wypychając do przodu kościste biodro.

– Z całą pewnością.

Okej, zachowywała się jak suka i powinna trochę przystopować. Mój szok zaczął ustępować irytacji.

– Cóż, przybyłaś, zobaczyłaś – rzuciłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.

Elegancko uniosła brwi.

– A więc to nie mi przypadł cały charakterek, gdy byłyśmy jeszcze w macicy.

– Co tutaj robisz? – zapytałam, rozglądając się po pustej uliczce. – Napisałam do ciebie kilka tygodni temu.

Zmarszczyła nos, podążając wzrokiem za moim spojrzeniem. Obrzydzenie wykrzywiło jej usta.

– Uwierz mi, zadaję sobie to samo pytanie. – Wzdrygnęła się i podeszła bliżej. – Możemy gdzieś pójść i porozmawiać?

– Jestem w pracy – odparłam, wskazując na drzwi za plecami. – Nie wynoszę śmieci w bibliotece dla zabawy.

Ściągnęła brwi jeszcze bardziej.

– Nie możesz powiedzieć, że musisz wziąć wolne do końca dnia? Wyjaśnij, że to sprawa rodzinna.

– Wow – wymamrotałam i pokręciłam głową. – Po pierwsze, nie mogę tak po prostu się urwać. A po drugie? Ignorowałaś mnie całymi tygodniami, pamiętasz? Nie masz prawa pojawiać się tutaj i stawiać mi żądań.

– Byłam zajęta – powtórzyła dobitnie i znowu przewróciła oczami. – A ty naprawdę tu pracujesz? Przecież tu cuchnie jak w rynsztoku.

O mój Boże.

– Pracuję w bibliotece – warknęłam. – Nie na ulicy.

– Śmierdząca ulica czy zatęchła biblioteka, nie widzę różnicy – odparła, udając, że waży obie te rzeczy na wnętrzach dłoni, po czym się skrzywiła.

– Dobra, mam tego dość – ucięłam i odwróciłam się na pięcie.

Czy chciałam uzyskać odpowiedzi? Pewnie, że tak. Ale nie zamierzałam pozwolić, by ta rozpuszczona suka przyjeżdżała do mojego miasteczka i traktowała mnie jak eksperyment naukowy.

– Hej, zaczekaj – zawołała cicho i złapała mnie za ramię. Wykręciłam się z jej uścisku, a ona uniosła dłonie w geście poddania. – Przepraszam, okej? Sarkazm to moje domyślne ustawienie. Terapeutka twierdzi, że używam go jako mechanizmu obronnego, gdy się denerwuję.

Nawet nie próbowałam ukryć uśmieszku. Przynajmniej to nas łączyło.

– Okej – mruknęłam po chwili.

– Spróbujemy raz jeszcze? – Uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie rękę. Ciemnofioletowe paznokcie zaiskrzyły w słońcu. – Cześć, mam na imię Madelaine. Jestem twoją siostrą bliźniaczką.

Z wahaniem uścisnęłam jej dłoń.

– Bliźniaczką? – Słowo stoczyło się z mojego języka ze zdumieniem.

Po raz pierwszy pozwoliłam sobie wymówić je na głos.

Znowu przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Oczywiście. Jak inaczej wyjaśnisz to, że jesteśmy wiernymi kopiami absolutnej seksowności?

Niespodziewany śmiech wyrwał mi się z gardła.

Madelaine wsparła dłoń na biodrze.

– Poza tym znalazłam dokumenty, które to potwierdzają. – Poklepała dłonią torbę, a mina jej spoważniała. – Przywiozłam je ze sobą. Naprawdę miałam nadzieję, że mogłybyśmy porozmawiać. Rozgryźć, o co tu chodzi.

Zerknęłam przez ramię na drzwi.

– W tej chwili nie mogę. Naprawdę potrzebuję tej pracy.

Wydęła policzki, wypuszczając powietrze z płuc, wyraźnie zirytowana.

– Okej. O której kończysz?

– Zamykamy o dziewiątej – odparłam powoli.

Zacisnęła usta.

– W porządku. W takim razie może przyślę po ciebie mojego kierowcę i spotkamy się w hotelu, w którym się zatrzymałam? Możemy się tak umówić?

Nie mogłam zaprzeczyć, że bardzo chcę się dowiedzieć, jakie dokładnie dokumenty znajdują się w tej torbie.

– Tak.

– Chcesz, żebym zamówiła kolację? Ja stawiam – dodała szybko, gdy zaczęłam protestować.

Wzruszyłam ramionami.

– Pewnie. Mam alergię na...

– ...orzeszki ziemne? – dokończyła za mnie ze znaczącym uśmiechem. – Ja też.

– Och. – Przygryzłam dolną wargę, by powstrzymać uśmiech.

Nadzieja zatrzepotała mi w piersi i było to niebezpiecznie obce uczucie.

– Dziewiąta wieczorem – potwierdziła, wycofując się z alejki. – Jeśli twoja mama nie będzie za tobą tęsknić, możesz zostać na noc. Zrobimy sobie pidżamowe przyjęcie.

Mama zdecydowanie nie będzie za mną tęsknić.

– Okej.

– Super – odpowiedziała. – Do zobaczenia niedługo.

– Do zobaczenia – wymamrotałam, gdy już skręciła za róg.

Rozdział czwarty

Gdy kilka godzin później wyszłyśmy z Marge z biblioteki, lśniąca czarna limuzyna już na mnie czekała. Duży mężczyzna w garniturze wysiadł z niej i skinął mi głową, po czym stanął przy masce. Ciemne blond włosy przylizane do tyłu podkreślały jego silną, kwadratową szczękę.

Poczułam, jak Marge się spina, więc szybko ruszyłyśmy w przeciwną stronę, do jej auta.

– Maddie? – zapytała staruszka, zatrzymując się przy otwartych drzwiach, żeby zerknąć na wejście do uliczki.

Pewnie spodziewała się, że koleś za chwilę pojawi się tam z nożem.

– On czeka na mnie – zapewniłam ją z uśmiechem, chociaż niepokój trzepotał mi w piersi. – Jestem z kimś umówiona.

Zrobiła wielkie oczy, zaintrygowana.

– Z nowym amantem?

Marge naprawdę czytała za dużo romansów historycznych.

– Z przyjaciółką – poprawiłam ją ze śmiechem. – Zobaczymy się jutro, okej?

– W porządku – odparła i poklepała mnie po dłoni, po czym wsiadła za kółko i uruchomiła silnik.

Poczekałam, aż wyjedzie na główną ulicę, i ruszyłam w stronę szofera, którego wysłała po mnie Madelaine.

– Cześć – powiedziałam, gdy do niego podeszłam.

Pomachałam mu ze skrępowaniem.

Był wielki i zwalisty i wyglądał bardziej na ochroniarza jakiejś gwiazdy niż szofera. Czarna marynarka niemal pękała w szwach na jego szerokich ramionach, a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, chociaż był już wieczór.

Gdy otwierał mi drzwi, zauważyłam znajomy błysk broni, którą nosił w kaburze przy boku.

– Dobry wieczór, panno Porter.

– Maddie – poprawiłam go, gdy zajęłam miejsce na skórzanym siedzeniu.

Poczułam się nieswojo. Tak naprawdę nie bałam się widoku broni, bo przywykłam do tego, że nosiło ją wiele osób, które mijałam na ulicy. Ale nigdy wcześniej nie wsiadłam do samochodu z kimś uzbrojonym.

I to dobrowolnie.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał powoli, unosząc głowę i rozglądając się po okolicy.

Nie byłam pewna, czy szuka potencjalnego zagrożenia, czy potencjalnych świadków.

– Wsiadam do auta z kolesiem, który nosi broń – wypaliłam.

Mogłabym przysiąc, że jego usta drgnęły odrobinę, jakby próbował stłumić uśmiech.

– Noszę ją tylko w celach obronnych.

– Och, to dobrze. Już się bałam, że możesz być porywaczem – rzuciłam pół żartem.

– To nie należy do moich obowiązków dziś wieczorem – odparł spokojnym tonem.

Zaczęłam się śmiać, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że do mnie nie dołączył.

– Jedziemy? Panna Cabot czeka – powiedział.

W milczeniu pokiwałam głową i z trudem przełknęłam ślinę.

– Doskonale, panno Porter – skwitował beznamiętnym tonem, zamykając za mną drzwi, po czym wrócił za kierownicę.

Już po chwili dołączyliśmy do ruchu na drodze.

– Proszę się częstować wodą – zachęcił mnie, napotkawszy mój wzrok w lusterku wstecznym.

Zauważyłam szklaną butelkę w uchwycie na kubek. Kto kupuje wodę w szklanych butelkach? Czy plastik jest zbyt prostacki?

– Eee, dzięki.

– Proszę bardzo – odparł.

Starałam się nie wiercić, ale miałam ochotę przesunąć dłońmi po wszystkich powierzchniach tego auta.

– Możesz mi mówić po imieniu. Nazywam się Maddie.

Mężczyzna znowu spojrzał mi w oczy w lusterku.

– Temperaturę można kontrolować zdalnie z panelu przy siedzeniu, panno Porter.

Najwyraźniej to była przegrana bitwa, więc odpuściłam.

– W porządku, dziękuję.

Położyłam dłoń na miękkiej jak masło skórze siedzenia i przesunęłam palcem wskazującym po szwach. Opuściliśmy Cliftown i ruszyliśmy w stronę Detroit. Na autostradzie międzystanowej prawie nie było ruchu i szybko pokonywaliśmy dystans dzielący nas od garstki migoczących świateł w oddali.

Próbowałam się skupić na drodze, na światłach, do licha, nawet na robotach drogowych, ale potrafiłam myśleć tylko o tym, kto na mnie czekał. Gdy limuzyna zatrzymała się przed okazałym przeszklonym wejściem do Grandeur Hotel & Spa, nerwowe motylki w brzuchu przerodziły się w stado drapieżnych ptaków, które dziobami i szponami rozszarpywały moją determinację, by poznać prawdę.

Szofer wysiadł i obszedł auto, żeby mnie wypuścić.

– O rany – wymamrotałam.

Odchyliłam głowę do tyłu, by obejrzeć budynek.

– Panna Cabot zatrzymała się w apartamencie na ostatnim piętrze – poinformował mnie.

Spuściłam wzrok i zobaczyłam, że wyciąga w moją stronę plastikową kartę magnetyczną.

– To karta dająca dostęp do penthouse’u – oznajmił, wciskając mi ją do ręki.

– Jak masz na imię? – zapytałam.

Zamrugał, zaskoczony tym pytaniem.

– Garrett.

– Czy dobrze znasz Made... eee, pannę Cabot?

– Wożę ją od lat – potwierdził sztywno.

Mięsień na jego szczęce zadrgał niespodziewanie i mężczyzna odwrócił wzrok.

A więc był kimś, komu moja siostra ufała, skoro zabrała go ze sobą aż z Kalifornii.

– Jaka ona jest?

Posłał mi dziwne spojrzenie.

– Niecierpliwa.

No dobra.

– Dzięki za podwózkę. – Posłałam mu szeroki uśmiech i weszłam do hotelu, ściskając kartę w dłoni.

Gdy przemierzałam hotelowe lobby, doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie pasuję do tego miejsca. Wielki żyrandol ociekał kryształami, a miękki szmer wody w fontannie łagodził sterylną ciszę ogromnej przestrzeni. Kilka osób spojrzało na mnie z zaciekawieniem, ale nikt mnie nie zatrzymał, gdy podeszłam do windy jadącej na samą górę. Gdy złote drzwi się otworzyły, weszłam do środka razem ze starszą kobietą.

Docisnęła swoją kartę do czarnego kwadratu na panelu i zaświecił się numer piętnaście. Zrobiłam to samo ze swoją kartą i na wyświetlaczu błysnęła litera P, po czym winda zaczęła piąć się w górę.

W trakcie jazdy nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem. Gdy kobieta opuściła windę, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam, jakbym miała się zaraz pochorować, i żywiłam nadzieję, że to tylko wina fluorescencyjnego oświetlenia.

W końcu drzwi otworzyły się z brzękiem, obwieszczając moje przybycie.

Wybałuszyłam oczy na widok ogromnej przestrzeni z podłogami z drewna i marmuru. Luksusowy apartament przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Inna sprawa, że nie miałam porównania, bo byłam wcześniej w hotelu tylko raz, jako dziesięciolatka. Mama zdecydowała się na spontaniczną wycieczkę do Chicago z okazji moich urodzin, ale wyjazd zakończył się klapą, bo zostałyśmy wykopane z taniego hotelu po pierwszej nocy. Cóż... to znaczy mama została wykopana, a ja musiałam wyjść razem z nią. Najwyraźniej poważnie traktowali tam zakaz palenia w pokojach.

– Jesteś!

Podskoczyłam, gdy Madelaine pojawiła się tuż przede mną i objęła mnie mocno.

Powoli odwzajemniłam jej uścisk.

Odsunęła się i spojrzała na mnie ostrożnie.

– Przepraszam. Przesadziłam?

– Nie – zapewniłam szybko. Może odrobinę za szybko. – W porządku. To wszystko jest po prostu... Wow – mruknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu.

Przewróciła oczami i machnęła ręką.

– Prawda? To miejsce zdecydowanie potrzebuje renowacji. Jestem całkiem pewna, że nie odświeżali go już od kilku lat.

– Jak dla mnie wygląda świetnie – powiedziałam ponuro.

Madelaine się skrzywiła.

– Cholera. Znowu zabrzmiałam jak rozpuszczona suka, prawda?

– Może odrobinę. – Przyjrzałam się jej z zaciekawieniem. – W sumie ja też zabieram ze sobą szofera, gdy podróżuję.

Zmarszczyła nos.

– Och, to był żart. Uroczy.

Prychnęłam i pokręciłam głową.

– Tak. To był żart.

– A wiesz, co nie jest żartem? – wyszeptała konspiracyjnie, a jej niebieskie oczy zalśniły. – Rozmiar jego fiuta.

Szczęka mi opadła, gdy uniosła dłonie, wulgarnie ilustrując ów rozmiar.

– Sypiasz z facetem, który cię wozi? Czy on nie jest stary? – zapytałam z wahaniem.

Przewróciła oczami i westchnęła, jakbym była za młoda na takie rozmowy.

– Garrett ma jakieś dwadzieścia sześć lat. Zresztą nieważne. Sypiamy ze sobą czasami już od dwóch lat.

– Ale czy to nie jest nielegalne? – Dwa lata temu ona miała piętnaście, a on ponad dwadzieścia.

Byłam całkiem pewna, że to zakazane.

– Może? Pewnie tak? Kogo to obchodzi? – Wzruszyła ramionami. – Dopiero niedawno zaczęliśmy się spotykać na poważnie.

– Wow – mruknęłam. – Po prostu... wow.

Zacisnęła usta i odniosłam wrażenie, że jest zirytowana moją troską.

– Nie bądź taką nudziarą, Madison. To tylko seks. Naprawdę świetny seks.

Uniosłam dłoń, by ją uciszyć.

– Łapię.

– Jesteś głodna?

– Mogłabym coś zjeść – przyznałam.

Szczerze mówiąc, umierałam z głodu.

Uśmiechnęła się szeroko i wzięła mnie pod ramię.

– No to chyba dobrze, że zamówiłam wszystkie potrawy z menu?

Uniosłam brwi.

– Nie byłam pewna, czy coś już wcześniej jadłaś – wyjaśniła.

– Nie pogardzę kolacją – odparłam.

Nie jadłam niczego od śniadania.

Rozpogodziła się.

– Świetnie. Tędy. – Zaprowadziła mnie w głąb penthouse’u i machnęła ręką w stronę stołu, na którym stało wszystko: od sałatek przez homara po pizzę.

– Częstuj się – obwieściła, po czym zasiadła w ogromnym białym fotelu i podciągnęła nogi.

– Nie dam rady zjeść tego wszystkiego – powiedziałam głupio.

Zaśmiała się.

– Oczywiście że nie, głuptasku. Bierz, co chcesz, a obsługa wyrzuci resztę.

– Wyrzuci? – powtórzyłam. Wzięłam sobie kawałek pizzy oraz babeczkę i ruszyłam z talerzem na kanapę. – Tyle jedzenia się zmarnuje?

Popatrzyła na mnie dziwnie.

– To tylko jedzenie.

Tylko jedzenie. Znałam zbyt wiele głodnych osób, które byłyby nim zachwycone.

– No tak – wymamrotałam i wzięłam gryz pizzy, żeby o tym nie myśleć. – A ty już jadłaś?

Pokiwała głową, po czym przyjrzała mi się z zaciekawieniem.

– A więc jak mnie znalazłaś?

Przełknęłam, po czym wyjaśniłam:

– Zbierałam materiały do prezentacji na zajęcia i natknęłam się na twoje zdjęcie z ojcem.

Zabębniła paznokciami o pękate oparcie fotela. Na jej twarzy zagościł rozbawiony uśmieszek.

– Co za przypadek.

– Pewnie taki sam jak to, że nazwali nas Madelaine i Madison – rzuciłam cierpko.

Madelaine się skrzywiła.

– Tak, to zdecydowanie nie było zbyt oryginalne. I mylące.

– Czy do ciebie też zwracają się „Maddie”?

Zmarszczyła nos.

– Właściwie to nienawidzę tego zdrobnienia. Ludzie zwracają się do mnie pełnym imieniem albo Lainey.

– Lainey – powtórzyłam, smakując to słowo.

Uśmiechnęła się do mnie.

– Miło cię poznać, Maddie.

– Myślałam, że nienawidzisz tego zdrobnienia – zauważyłam.

Pochyliła głowę.

– Może właśnie je polubiłam, skoro to imię mojej siostry.

Jej słowa sprawiły, że poczułam ciepło w sercu. Odstawiłam talerz na stolik kawowy.

– Mówiłaś, że masz dowód na to, że jesteśmy spokrewnione?

– Nie tylko spokrewnione – poprawiła mnie. – Jesteśmy bliźniaczkami. – Sięgnęła do torby stojącej przy fotelu, wyciągnęła z niej teczkę i mi podała. – Jednojajowymi.

Otworzyłam teczkę i przejrzałam dokumenty ze szpitala, w których opisano nas po prostu jako dziewczynkę A i dziewczynkę B. Pod spodem leżał oficjalny akt urodzenia Madelaine.

Ale mojego tam nie było.

Zerknęłam na nią.

– Mojego aktu urodzenia tutaj nie ma.

– Wiem. Zgaduję, że ma go twoja mama.

Powstrzymałam prychnięcie. Na pewno dawno go już zgubiła.

Ostatnim przedmiotem w teczce było zdjęcie przytwierdzone zszywką do okładki. Dwa pomarszczone niemowlęta, owinięte w różowe kocyki, spały w tym samym szpitalnym łóżeczku.

– Czy to... – Przesunęłam palcem po malutkich twarzyczkach.

– My? – Lainey uśmiechnęła się do mnie. – Tak. To nasze pierwsze zdjęcie. Jesteśmy na nim cholernie słodkie, ale dzięki Bogu, że wyrosłyśmy z tej pomarszczonej fazy. Nie znalazłoby się na świecie wystarczająco dużo botoksu, żeby to naprawić.

Oddałam jej teczkę.

– Gdzie to znalazłaś?

Zamrugała z nieprzeniknioną miną.

– W gabinecie taty. Jest przekonany, że nikt nie ma kodu do jego sejfu, ale ja znam go od lat.

– I nigdy nie powiedział ci nic na mój temat? – zapytałam ze zwątpieniem.

– A twoja mama powiedziała ci coś o mnie? – wypaliła. – Najwyraźniej nie rozstali się w przyjaznych stosunkach.

Sięgnęłam po talerz i wzięłam kolejny gryz pizzy. Niemal jęknęłam, gdy smak pepperoni i sera eksplodował mi w ustach. Uważałam pizzę za pokarm bogów. Byłabym gotowa zbudować wehikuł czasu tylko po to, by wybrać się w przeszłość i podziękować osobiście jej twórcy.

– Mama twierdzi, że mój ojciec był przygodą na jedną noc. I nie jest nawet pewna na którą. – Skrzywiłam się na to wspomnienie.

– Mnie powiedziano, że moja matka zmarła podczas porodu – wyjaśniła Lainey bezbarwnym tonem.

Skrzyżowała ramiona na piersi i zmrużyła oczy w zamyśleniu.

– Ciekawe, dlaczego nie chcieli, żebyśmy się spotkały – wymamrotałam, kręcąc głową.

Poczułam, jak żołądek mi się przewraca. Odłożyłam talerz na bok i wlepiłam wzrok w dziewczynę o mojej twarzy.

Lainey zachowała pokerową minę, gdy odwzajemniła moje spojrzenie.

– Mam pomysł – powiedziała nagle, pochylając się ku mnie.

Jej różowe usta wygięły się w konspiracyjnym uśmiechu.

– Okej?

– Powinnyśmy zamienić się miejscami.

Uniosłam brwi niemal do linii włosów i parsknęłam śmiechem.

– Chyba żartujesz?!

Przewróciła oczami. Zaczęłam podejrzewać, że to jej popisowa reakcja.

– Tylko na wakacje czy coś. Ja mogłabym poznać mamę, a ty tatę.

Żołądek skręcił mi się w supeł.

– Ta... Nie sądzę, żeby poznanie naszej mamy okazało się dla ciebie spełnieniem marzeń.

Mina jej zrzedła.

– Słuchaj, wiem, że miałaś trudne życie, Maddie...

– A więc nie tylko ja śledziłam swoją bliźniaczkę – wymamrotałam, potrząsając głową.

Gdy się uśmiechnęła, w jej lewym policzku pojawił się dołeczek. Miałam taki sam.

– No pewnie, że zebrałam informacje na twój temat, zanim tu przyjechałam. Wiem, że twoja mama ma problemy. Wiem, że twoje życie nie jest bajką.

– Więc dlaczego chciałabyś się ze mną zamienić choćby na jeden dzień, nie mówiąc już o całych wakacjach? – Z zaciekawieniem uniosłam brew.

To się nie trzymało kupy.

Smutek złagodził rysy jej twarzy.

– Bo spędziłam całe życie bez mamy. Nawet jeśli jest popaprana, wciąż chcę ją spotkać. Chcę ją poznać.

– A potem co? Na koniec po prostu z powrotem się zamienimy?

– Tak! – Pokiwała głową z promiennym uśmiechem, a ramiona jej się odprężyły, gdy zobaczyła, że w ogóle rozważam ten pomysł.

Zamilkłam na moment, rozmyślając o możliwych konsekwencjach takiej zamiany.

– To się nie uda.

Znowu zmrużyła oczy i plecy jej zesztywniały.

– Mam dwie prace – dodałam. – Byłaś kiedyś kelnerką?

Skrępowanie, jakie odmalowało się na jej twarzy, było wymowne. Ta obsługiwana od urodzenia dziewczyna nigdy nie pracowała.

– Właśnie dlatego nie możemy się zamienić – wyjaśniłam z westchnieniem. – Gdy ty wrócisz do swojej elitarnej szkoły, ja wyląduję znowu tutaj. Nie mogę sobie pozwolić na utratę pracy. Muszę mieć z czego płacić rachunki po powrocie do domu.

Lainey oblizała wargi.

– A gdybym zasiliła twoje konto?

– Chcesz mi zapłacić, żebym była tobą? – Zaśmiałam się.

– Chcę pomóc siostrze – poprawiła mnie, po czym pochyliła się w moją stronę. – Słuchaj, przecież wiesz, że mam pieniądze. Z łatwością mogłabym dać ci ich tyle, ile zarobiłabyś do końca wakacji. Do licha, pokryłabym twoje koszty życia do końca liceum, Maddie.

– Nie potrzebuję jałmużny – odparłam z uporem.

Tak długo dawałam sobie radę bez niczyjej pomocy, że myśl o tym, by po prostu wziąć od niej pieniądze – choć kusząca – wydawała mi się nie w porządku.

Uniosła dłonie.

– To nie byłaby jałmużna. Cała ta gówniana umowa między naszymi rodzicami postawiła cię na straconej pozycji. Pozwól, że ci pomogę, skoro naszego ojca najwyraźniej gówno to obchodzi.

Jej słowa zabolały mnie bardziej, niż powinny. Dlaczego nie obchodził go mój los? Czy wiedział, co się stało z mamą? Miał pojęcie, jak wygląda życie jego drugiego dziecka?

– I mogę wysłać naszą matkę na odwyk – dodała Madelaine.

Poderwałam głowę.

– Ona się nie zgodzi.

– Zmuszę ją – oznajmiła twardo, z zimnym błyskiem w oku. – Pieniądze mają siłę przekonywania. Wyślę ją do najlepszego ośrodka odwykowego w całym stanie. W cholernym kraju. Doprowadzę do tego, że będzie czysta i trzeźwa.

Ogarnęła mnie nadzieja, nieoczekiwana i niemal paraliżująca.

– Mówisz serio?

Uśmiechnęła się do mnie.

– Owszem.

– Trudno ci będzie nawiązać z nią relację, jeśli trafi na odwyk – zauważyłam cicho.

Przyjrzałam się jej uważniej. Coś się tu nie zgadzało.

W końcu westchnęła ciężko i się skrzywiła.

– Okej, chcesz znać prawdę? Przydałaby mi się przerwa.

– Przerwa? – powtórzyłam, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów.

Niby od czego ona potrzebowała przerwy? Od designerskich ciuchów? Od seksu z szoferem? Od tego, że nie musiała się martwić o kupowanie jedzenia i płacenie rachunków za wodę?

– Byłam Madelaine Cabot przez całe życie... – zaczęła powoli, ostrożnie dobierając słowa. – I chociaż jestem w pełni świadoma tego, że brzmię w tej chwili jak rozpuszczony bachor, przydałaby mi się chwila wytchnienia. Jeśli mam być szczera, sama już nie wiem, kim jestem. Wszyscy mi mówią, co mam robić, dokąd chodzić i jak się zachowywać. Jestem nieustannie pod mikroskopem i chcę się po prostu wydostać z tej klatki chociaż na chwilę.

Kiepsko to brzmiało. Moje życie nie było łatwe, ale przynajmniej przez większość czasu funkcjonowałam na własnych warunkach.

– Nie sądzisz, że ludzie zauważą, że nie jestem tobą? – zapytałam z wahaniem. Wskazałam na swoje ciuchy. – Ja nawet nie wiem, jak być tobą.

– Nauczę cię – zapewniła szybko. – Zarezerwowałam ten apartament na tydzień. Powiem ci wszystko, co musisz wiedzieć o moim życiu. Możemy pójść na zakupy, do fryzjera i tak dalej. Ja stawiam.

To brzmiało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe.

– I będziesz miała szansę, żeby poznać naszego ojca – dodała ze znaczącym uśmiechem. – Czy nie marzyłaś o tym od zawsze?

Oczywiście, że marzyłam. Która dziewczynka nie chciałaby poznać taty?

Omiotłam wzrokiem pomieszczenie, chłonąc jego rozmach i luksus. Miałam szansę zostać księżniczką na całe wakacje. Zamknęłam oczy i pokiwałam głową.

– W sumie co mam do stracenia? Zróbmy to.

[...]