Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Od wydarzeń w Wiedźmim Lesie minęło kilka tygodni. W Królestwie Straży panuje względny spokój, lecz jego mieszkańcy nie mogą oprzeć się wrażeniu, że to cisza przed burzą. I rzeczywiście, pewnego dnia nad zamek nadciąga osobliwa mgła, po równinach zaczynają krążyć straszliwe wilkuny, a z Gródka nadchodzą prośby o pomoc z pewnym wodnikiem.
Tymczasem królewna Matylda staje w obliczu nowych wyzwań, złośliwych plotek oraz… własnych lęków, które zdają się narastać z każdym dniem.
Czy jej marzenia o byciu rycerką mają szansę się spełnić? Dokąd podróżuje w snach, które nawiedzają ją każdej nocy? I czy Mamerta ma rację, gdy twierdzi, że Matylda znajduje się w niebezpieczeństwie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 129
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dlatego strzeżcie się, drodzy moi,
gdy mgła nagła się wznosi,
i bacznie ku zwierzętom spoglądajcie,
co złe wyczuwają lepiej niż my, ludzie.
Z Zadumy nad Pierwszą Wartą Królestwa Straży,autorstwa mistrza Drogana
Matylda już po raz trzeci obiegała mury Straży. Od dwóch tygodni to był jej codzienny przedobiedni trening. Wdrapywała się na południową wieżę, robiła pełne okrążenie wzdłuż blanek, po czym zbiegała na dziedziniec – i tak w kółko, póki nie poczuła, że brakuje jej sił. Zatrzymywała się wtedy i oddychała ciężko. Jak teraz.
– Za… raz… pad… nę… – wydyszała z dłońmi opartymi o kolana.
Dobiegł ją znajomy stukot. Spojrzała w dół, na plac przed koszarami, gdzie trwały codzienne ćwiczenia. Sir Klemens nadzorował lekcję fechtunku grupy zaawansowanej. Dobrani w pary giermkowie nacierali na siebie, zbrojni w miecze i tarcze. Jeden z nich wykonał teraz wyjątkowo sprytny manewr i jego przeciwnik gruchnął na ziemię z jękiem.
– Świetnie, Gustawie! – zakrzyknął sir Klemens i łaskawie skinął głową w stronę potężnie zbudowanego, czarnowłosego chłopaka.
Matylda westchnęła. Czy kiedyś będzie władać mieczem tak jak syn kowala? W pojedynkach z braćmi całkiem nieźle sobie radziła. Często też podglądała ćwiczących giermków, znała podstawowe pozycje i pchnięcia, ale na razie nie pozwolono jej dołączyć do treningów.
Przeszła jeszcze kilka kroków wzdłuż blanek, posapując ze zmęczenia, a potem znów przystanęła. Jej wzrok odpłynął ku soczyście zielonym wzgórzom rozciągającym się między wschodnimi murami zamku a górami.
Na jednym z tych trawiastych wzniesień, niemalże u stóp Straży, stała panna Tabata, wychowawczyni królewny. Ubrana w ciemny kostium, w skupieniu wykonywała powolne obroty, wymachy i kopnięcia. Te wyjątkowe ruchy nosiły nazwę Tańca Żywiołów, który zdaniem panny Tabaty pomagał osiągnąć wewnętrzny spokój niezbędny do skutecznego rzucania zaklęć i walki. Matylda lubiła go podpatrywać. Uważała, że prezentował się niezwykle dostojnie, jak elegancki taniec z dalekich krain.
Zgromadzona z tyłu grupka z mniejszym lub większym powodzeniem powtarzała ruchy nauczycielki. Matylda wypatrzyła wśród nich swoją matkę, królową Mirtę, która w ostatnich tygodniach z wytwornej, nieco sztywnej władczyni przeistoczyła się w prawdziwą wojowniczkę.
Tak, po wyprawie Matyldy do lasu wszystko się zmieniło. Spotkanie z wiedźmą wywróciło ich spokojne życie do góry nogami. Straż, zamiast grać w kości na murach, z zacięciem wpatrywała się w tereny wokół zamku. Giermkowie jeszcze intensywniej ćwiczyli pod okiem sir Klemensa. Służba również powróciła do dawnej tradycji treningów. Dodatkowo ci, u których odkryto zdolności magiczne, mieli już wkrótce zacząć pobierać nauki u panny Tabaty.
W powietrzu czuć było napięcie, lęk oraz… mimo wszystko – odrobinę podekscytowania. Jakby mieszkańcy Straży przebudzili się z długiego snu i odkryli, że mają przed sobą wyjątkową misję.
A Matylda? Po spotkaniu z wiedźmą była tak słaba, że całymi dniami spała. Dzięki troskliwej opiece niani stopniowo wróciła do formy, choć czasem miała wrażenie, że coś się zmieniło. Tak jakby w lesie zgubiła cząstkę siebie, tę pełną energii i śmiałości. Na domiar złego zupełnie nieproszone wracały do niej mroczne strzępki wspomnień tamtego spotkania.
– Bzdury – mruknęła. – Bzdury i głupstwa. Było, minęło.
Z wysiłkiem upychała te obrazy w kącikach pamięci, powtarzając sobie, że to nie czas na słabość i strach. Tyle przed nią było ważnych chwil. Przecież już za dwa dni zacznie wymarzone treningi z sir Klemensem, a panna Tabata postanowiła wreszcie wprowadzić ją w arkana magii!
– Pokażę im wszystkim… – mruczała Matylda, znów zbiegając po schodkach z wieży – że jestem w tym świetna. Zobaczą, że…
Wtem potknęła się i runęła do przodu na szorstkie kamienie murów obronnych.
– Och! Nic się panience nie stało? – wydyszał znajomy głos.
Nad Matyldą stał Stefek z twarzą czerwoną ze zmęczenia. Nie pierwszy raz się tu spotykali. Chłopak regularnie biegał za karę po murach. Zdecydowanie odstawał od reszty giermków. Nie miał ich zwinności, prędkości i siły, choć nadrabiał życzliwością, a to, zdaniem Matyldy, było co najmniej równie ważne. Teraz też podał jej dłoń i pomógł wstać.
– No to kiedy do nas dołączysz, królewno? – spytał.
– Sir Klemens chce mnie widzieć pojutrze – mruknęła Matylda, masując kolano.
Stefek otarł rękawem spocone czoło, uśmiechnął się od ucha do ucha i zawołał:
– To dopiero będzie! Och, chłopaki się ucieszą! To znaczy… większość się ucieszy – dodał prędko. – Bo są wśród nas i tacy, co wolą schodzić ci z drogi, królewno. A jeszcze inni rozgłaszają, że nie poradzisz sobie z mieczem, boś teraz taka słabiuchna i…
– Którzy to?! – huknęła Matylda.
Stefek drgnął, zmieszany.
– Eee, nieważne, to straszne zawziętuchy. Pewnie nie mogą panience darować, że ich ogrywa w kamyki-patyki.
W oczach Matyldy pojawił się dawny psotny błysk. Właśnie! Kamyki-patyki! Tego jej brakowało! Od czasu wyprawy do lasu nie grała w swoją ulubioną grę!
I nagle do głowy przyszła jej straszna myśl. A jeśli straciła biegłość? To byłby prawdziwy koniec świata! Musiała to sprawdzić, zanim zmierzy się z giermkami. I to już!
– Bywaj! – zawołała do Stefka i lekko tylko kuśtykając, zbiegła na pierwsze piętro, uważnie stawiając stopy na schodach.
Przemknęła przez zacienione galeryjki i korytarze, aż dotarła do południowego skrzydła i wielkich, rzeźbionych w liście drzwi. Złocona gałka obróciła się w jej dłoni z cichym zgrzytem. W nozdrza buchnął ciepły, grzybowy aromat starych ksiąg i zwojów. Matylda weszła do zamkowej biblioteki.
– Mirko? – szepnęła, idąc na palcach wzdłuż zastawionych książkami półek.
Jej brat przychodził tu dwa razy w tygodniu po porannym treningu z sir Klemensem. Zmęczony i posiniaczony odzyskiwał werwę, gdy tylko przekraczał próg tej pięknej, pokrytej malowidłami komnaty. Był pojętnym i pracowitym uczniem. W zaledwie miesiąc nauczył się czytać, teraz studiował łacinę pod okiem mistrza Hieronima, a skryba Sławka uczyła go pisać.
Mirko wynurzył się ze skryptorium. Twarz i ręce miał upstrzone czarnymi plamkami.
– Matylda? – Uśmiechnął się. – Wspaniale, że jesteś. Zobacz, Sławka pokazała mi, jak się maluje inicjały.
– Ini… co? – burknęła królewna.
– No takie wielkie litery na początku księgi. Patrz, jak mi pięknie wyszło!
Matylda zerknęła na pokryty zawijasami pergamin.
– Och… no, no – rzuciła, a następnie dodała poważnym głosem: – Potrzebuję twojej pomocy, ale już!
Zaaferowany Mirko skinął głową Sławce i kucnął z Matyldą w oddalonym od skryby kącie biblioteki.
– Co się stało?
– Musisz. Zagrać. Ze mną. W kamyki-patyki – wyznała tajemniczym szeptem królewna.
– Co takiego? – obruszył się Mirko. – Ja tu robię naprawdę ważne rzeczy, a ty mnie od nich odciągasz, żeby rzucać kamykami?
– To sprawa honoru – wymruczała Matylda swoim najgroźniejszym tonem, patrząc na brata spode łba. – Najwyższego rycerskiego honoru.
Mirko westchnął i rozsiadł się wygodniej na posadzce. Znał siostrę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż rzecz nie podlega dyskusji.
Matylda rozdała po równo kamienie, ustawili pole z patyków i przeszli do rzutów.
Gra nie trwała długo. Z początku królewna pochrząkiwała nerwowo, gdy lekko drżące ręce nie chciały jej słuchać, ale biegłość wróciła i wkrótce Matylda chichotała zawzięcie pod nosem, gdy udał jej się wyjątkowo dobry ruch.
Mirko patrzył bezradnie na topniejące grono kamiennych wojów po jego stronie.
– Było do przewidzenia… – burknął, gdy Matylda sprzątnęła mu z pola najważniejszego wodza.
Po kilku kolejnych ruchach zgarnęła patyki i kamyki do płóciennego woreczka i przytroczyła go sobie do paska.
– No, i to rozumiem! – rzuciła zadowolona.
– Cieszy mnie twoje szczęście – wymruczał Mirko, nieco zagniewany. – A teraz wracam do lekcji.
– Tak, tak, wracaj do tych swoich fenkułów.
– Inicjałów! – poprawił ją teraz już nie na żarty zezłoszczony Mirko. – Fenkuł to warzywo, Matyldo! – I już miał dodać, że byłoby naprawdę miło, gdyby siostra choć raz okazała zainteresowanie tym, co jego interesuje, ale wzrok Matyldy się rozmazał, a rysy jej twarzy stężały jak zawsze, gdy planowała coś ważnego, więc tylko westchnął i wrócił do Sławki.
Poranek w dniu pierwszego treningu Matyldy był ciepły i pogodny. Królewna stała przed lustrem, mrużąc oczy w blasku słońca, które wpadało przez wysokie okna do komnaty. W głowie miała ułożony cały plan. Wejdzie zamaszystym krokiem na plac przed koszarami, skinie z powagą sir Klemensowi i…
– Denerwuje się panienka? – spytała Janka, ścieląc łóżko dziewczynek.
Matylda wygładziła zgrabnie obszytą bordową tunikę. Czy się denerwowała? Ależ skąd! Tak długo czekała na ten dzień. Sir Klemens powita ją w gronie giermków i wręczy jej wyjątkowy ćwiczebny miecz! Przyciągnęła do piersi najpierw jedno, a potem drugie kolano. Miękki materiał spodni nie stawiał oporu. Wyobraziła sobie, jak stoi z nowym mieczem w blasku słońca i wyprowadza pchnięcie. Szus! Ciach! Kop!
W piękną wizję wtargnęło niechciane wspomnienie.
Wiedźma skoczyła do przodu niczym drapieżne zwierzę.
Matylda drgnęła przed lustrem.
– Och, szarpnęłam? – spytała Janka, która właśnie zaczęła rozczesywać jej włosy. – Przepraszam, panienko.
Matylda uśmiechnęła się blado, a potem przymknęła powieki i odetchnęła głęboko.
To tylko myśl, powiedziała sobie. Było, minęło. Było, minęło.
Gdy otworzyła oczy, jej wzrok padł na bransoletkę z żółtych kamieni, leżącą w skrzynce ze wstążkami. Nie nosiła jej od powrotu z Wiedźmiego Lasu. Z trudem odwróciła od niej spojrzenie, by znów popatrzeć w lustro. Wyszyte na aksamitnej tunice złote słońce Straży lśniło w promieniach prawdziwego słońca. Obrysowała je palcem.
– Piękny ten strój, prawda? – spytała Janka, niezrażona jej milczeniem. – Wiem, że panience od dawna chodziły po głowie takie nogawice, to cieszę się szczęściem panienki.
Szczęściem? Matylda się zamyśliła. Tak, była szczęśliwa. Dziś miało się spełnić jej największe marzenie, a jednak… poczuła ucisk w brzuchu. Serce zakołatało jej w piersi. To przez te mroczne obrazy! One wszystko psuły! Och, gdyby można było wymazać je z pamięci równie łatwo, jak deszcz zmywa wyrysowane patykiem na ziemi bazgroły!
– Ty też będziesz giermką, Mamerto? – spytała Janka siedzącą na łóżku dziewczynkę, ale ta nie odpowiedziała. Skubała paluszkami ozdobny chwościk na poduszce i coś do siebie mruczała. – No i warkocz gotowy! – zawołała zadowolona Janka. – Teraz to panienka może do woli biegać i machać mieczem. I nawet tańcować z panną Tabatą w tym jej walecznym tańcu. Nic się nie rozplecie.
– To jeszcze nie dziś – powiedziała Matylda, ale Janka chyba nie usłyszała, bo ciągnęła dalej, wygładzając tunikę królewny:
– Mnie do miecza nie ciągnie, szczerze powiem, ale w łuku będę się ćwiczyć. Oraz w zaklęciach! No i z żywiołami też będziemy razem tańcować!
W oddali rozległ się znajomy odgłos trąbki. Początek porannych ćwiczeń! Och! Matylda powinna przecież czekać przed koszarami, zamiast gapić się w lustro! Poczuła, że zjedzone na śniadanie jajko ciąży jej w brzuchu niczym kamień.
Chwyciła dłonie Janki i potrząsnęła nimi gwałtownie.
– Trzymaj za mnie kciuki! – zawołała, a potem odwróciła się na pięcie i wybiegła z komnaty.
***
Dotarła na plac ćwiczebny jako jedna z ostatnich. Sir Klemens już przeliczał stojących w równych rzędach giermków i najwyraźniej kogoś wypatrywał. W biegu pomachała do niego ręką, żeby ją dostrzegł.
– Ano właśnie. Nowa uczennica! – huknął. – Spóźniona pierwszego dnia! Do mnie!
Matylda uniosła głowę i przybrała pewną siebie minę, choć nogi drżały jej lekko, gdy zbliżała się do sir Klemensa. Obawiała się solidnej nagany, kary wręcz, ale Pierwszy Rycerz klepnął ją tylko po ramieniu swoją wielką dłonią i powiedział uroczystym tonem:
– Witaj w gronie giermków, królewno! Niech te ćwiczenia zahartują twoje ciało oraz ducha tak, byś mogła, nie ulegając lękowi, służyć Straży. Oto ćwiczebny miecz, wykonany specjalnie dla ciebie.
Pomimo zdenerwowania Matylda poczuła miłe podekscytowanie na widok rzeźbionej w zawijasy broni. Wszyscy giermkowie w dniu pierwszego treningu dostawali podobny ćwiczebny oręż. Drewno, z jakiego go wykonano, było ciemniejsze od tego, z którego dzieciaki ze Straży robiły sobie miecze do zabawy. W słońcu błyszczało prawie jak stal. I tak też potocznie je zwano – stalowym drzewem. Sprowadzano je aż z Królestwa Korony!
Wygląda jak prawdziwy, pomyślała z dumą Matylda.
Wzięła do ręki piękny miecz i… aż jęknęła pod jego ciężarem. Spojrzała zaskoczona na sir Klemensa.
– Cóż, stalowe drzewo waży swoje – powiedział surowym głosem – ale ręce szybko się przyzwyczajają do ciężaru. Ustaw się. Grupa początkująca zostaje ze mną, zaawansowani, marsz na drugą stronę placu! Za chwilę zaczynamy.
Ubrani w jednakowe stroje giermkowie rozsunęli się usłużnie, by Matylda mogła zająć miejsce obok Mirka. Kręciło jej się w głowie z podekscytowania. Oto stała na placu ćwiczebnym przed koszarami w stroju prawdziwej giermki! Wprawdzie się spóźniła, a miecz ciążył jej w ręku jak głaz, ale… Brat szturchnął ją ponaglająco i Matylda spostrzegła, że wszyscy ustawili się już w jednej z podstawowych pozycji wyjściowych, nazywanej Wagą.
– Wyprowadzić pchnięcie! – wykrzyknął sir Klemens. – I raz, i dwa! I raz, i dwa!
Matylda zrobiła krok i wyciągnęła dłoń z mieczem. Serce biło jej pospiesznie, w gardle miała supeł. To się dzieje, to się naprawdę dzieje! – powtarzała sobie. – Zaczęłam trening, będę rycerką!
Miała ochotę śmiać się w głos i tańczyć z radości, przez co trudno było jej się skupić na ćwiczeniu. Wracając do pozycji Wagi, stąpnęła złą nogą i zaraz poprawiła się z syknięciem. Zerknęła w bok, czy ktoś to zauważył, ale wszyscy zdawali się patrzeć tylko do przodu, na sir Klemensa, który właśnie demonstrował drugą pozycję wyjściową, zwaną Szydłem.
– Jedna noga z przodu! – zawołał. – I… cięcie! I… cofnij! Noga pracuje! W tempie, w tempie, bez ociągania! Do ciebie mówię, Stefek! Nie gap się na królewnę, przeciwnik z przodu naciera!
Matylda starała się naśladować ruchy Pierwszego Rycerza, ale czuła, że nogi jej się plączą, a na czoło wstępuje pot. Wcale nie szło jej gładko. Czym innym było wymachiwanie zabawkowym mieczykiem na dziedzińcu przed kuchnią, a czym innym ćwiczenie pod okiem pokrzykującego sir Klemensa. Zmarszczyła brwi, niezadowolona.
I wtedy jej uszu dobiegł szmer rozmów. Ktoś się roześmiał, inny narzekał, że nic nie widzi.
– A cóż to za zgromadzenie? – huknął gniewnie Pierwszy Rycerz, spoglądając ponad rzędami giermków.
Królewna również się obejrzała i… aż jej skóra ścierpła. Na skraju placu wypatrzyła znajome postaci: Janki, kucharki Berty, praczki Borusi, ogrodnika Pafnucego, klucznika Kazia oraz kowala Jaro.
– My tylko chcieliśmy popatrzeć! – ryknął Jaro, zwijając swą wielką dłoń w trąbkę.
– Tu nie ma czego oglądać! – obruszył się sir Klemens, a potem wymruczał pod nosem, choć dostatecznie głośno, by wszyscy słyszeli: – To poważne ćwiczenia, a nie wędrowne przedstawienie z kukiełkami!
Matylda zrobiła kwaśną minę. Była pewna, że zamkowa służba zebrała się na placu po to, by popatrzeć właśnie na nią. Pod ich bacznymi spojrzeniami nogi zaczęły jej się jeszcze bardziej plątać.
Sir Klemens pokazywał właśnie trzecią pozycję wyjściową, zwaną Sierpem, wytykając częste błędy w postawie Stefka. Chłopak lekko wzruszył ramionami z miną, która zapewne miała znaczyć: „Cóż poradzę? Taki mój los”. Matylda posłała mu krzepiący uśmiech.
Również z tej pozycji musieli wyprowadzić atak. Królewna posapywała ze zmęczenia. Miała wrażenie, że z każdą chwilą miecz waży coraz więcej. Wszystko jej się myliło, aż w końcu Mirko zaczął jej podpowiadać:
– Nie, teraz znów do Wagi, Matyldo. A teraz Szydło. Szydło, Matyldo, mieczem od dołu.
– Do kukieł! – zawołał nagle sir Klemens.
Początkujący giermkowie przenieśli się na drugą część placu, gdzie stały słomiane kukły, potocznie zwane słomiaczkami. Sir Klemens zademonstrował, jak wyprowadzać ataki na cel oraz uniki z trzech podstawowych pozycji. Następnie jego miejsce zajął Gustaw, a Pierwszy Rycerz zaczął przechadzać się między ćwiczącymi.
– I raz, i dwa, i unik, i obrót! – wołał w rytm swoich ciężkich kroków. – I raz, i dwa, i… Co ty wyprawiasz, Iwo? Żartów mu się zachciało! Za karę biegniesz trzy kółka wokół placu! A reszta: i raz, i dwa, i unik, i obrót!
Matylda z trudem nadążała, ręka drżała jej z wysiłku. Za trzecim razem – ku swemu zdumieniu – po obrocie wylądowała na ziemi. Jęknęła z bólu, ale czym prędzej podniosła się i otrzepała spodnie. Gdy zerknęła w bok, ujrzała wpatrzone w siebie twarze służby, która również przeniosła się na drugą część placu.
– Dobrze panience idzie! – zawołała do niej Janka.
– Tak trzymać! – dodał klucznik Kazio.
Matylda poczuła gorąco na policzkach. Odrzuciła do tyłu głowę, zacisnęła zęby i raz jeszcze natarła na słomiaczka. Stefek chrząknął znacząco i wskazał mieczem punkty, w które miała trafiać.
– Dzięki – szepnęła, na co giermek mrugnął do niej po koleżeńsku.
– I raz, i dwa, i unik, i obrót! – skandował bez końca sir Klemens, spacerując po placu.
Matylda spojrzała na stojącego dwie kukły dalej Mirka, którego szyję pokrywały czerwone placki. Pomimo trudnego położenia, w jakim się znalazła, zalała ją fala współczucia. No tak, słoma! Mirko zawsze dostawał tych placków, gdy w pobliżu były słoma lub siano. Nie mógł nawet spać na zwykłym sienniku, tylko na wypchanym pierzem piernacie.
– I raz, i dwa, i unik, i obrót! – rozległo się całkiem blisko.
Matylda poczuła narastającą panikę. Pierwszy Rycerz szedł w ich stronę. Z każdym uderzeniem ciężkiego buta o ziemię jej hart ducha malał. Jeszcze chwila i rycerz zobaczy, że królewska córka nie nadaje się na wielką wojowniczkę. Cóż to będzie za rozczarowanie! I pewnie sir Klemens każe jej biegać za karę wokół placu. A może wyjść na środek tak jak Stefkowi i zaprezentować, jak nie powinno się wyprowadzać ataków?
I wszyscy będą na nią patrzyli, również ci, którzy rozpowiadali, że sobie nie poradzi. A swoją drogą, ciekawe, którzy to giermkowie… Będzie musiała przycisnąć Stefka, żeby jej powiedział. Albo Mirka!
Usłyszała chrząknięcie. Tak, sir Klemens znajdował się zaledwie dwie kukły dalej. Poczuła, że chce się jej płakać. O, nie, nie, nie, pomyślała. Tylko nie to! Nie teraz! Przełknęła ślinę i zaczęła gwałtownie mrugać. Nigdy by sobie nie darowała płaczu przy giermkach.
Sir Klemens przystanął. Gdy skrzyżował ręce na klatce piersiowej, Matyldę dobiegł zgrzyt kaftana. Cóż mogła zrobić? Natarła raz jeszcze na słomiaczka, ale ręka jej zadrżała i miecz ledwo musnął bok kukły. Zaczerwieniła się po czubki uszu.
– No, no – mruknął sir Klemens. – Ćwicz dalej, królewno.
I odszedł.
Matylda poczuła się żałośnie. Pierwszy Rycerz widział jej mizerne próby i nawet jej nie zrugał. Potraktował ją ulgowo, pobłażliwie, jak… jak Mamertę, która lubiła pokazywać mu swoje dziarskie próby machania malutkim mieczykiem. To było gorsze niż najsroższe połajanki i bieganie wokół placu za karę.
Nagle poczuła, że ktoś na nią patrzy. Rozejrzała się i złapała kpiące spojrzenie Gustawa. Zmarszczyła brwi. Chłopak parsknął śmiechem, a potem podrzucił miecz, złapał go od niechcenia i natarł na słomiaczka z taką mocą, że w powietrze prysnęły strzępki słomy.
Czyżby to Gustaw rozpuszczał o niej plotki? Matylda już od ostatniego starcia w kamykach-patykach, z którego wyszła zwycięsko, podejrzewała, że syn kowala nie darzy jej sympatią. Nie zdążyła jednak dłużej się nad tym zastanowić, gdyż ziemia pod jej stopami zadrżała i na plac ćwiczebny wjechała grupa konnych.
Królewna zmrużyła oczy i zakasłała, gdy w powietrze uniósł się kurz poderwany końskimi kopytami. Jeźdźcy zbliżyli się, pokrzykując między sobą. Matylda usłyszała tubalny śmiech króla Magnusa. Zmarszczyła brwi, gdy ujrzała oboje rodziców na czele grupy wojów.
A więc i oni przybyli, by patrzeć na moją porażkę, pomyślała z rozpaczą.
Królowa uśmiechnęła się do niej spod fikuśnej zielonej czapeczki. Miała na sobie prosty biały kaftan z pięknie zdobionym skórzanym napierśnikiem oraz ciemne bryczesy. Wyglądała jak prawdziwa wojowniczka.
– Sir Klemensie! – zawołał król Magnus. Na lekką zbroję miał zarzucony wspaniały aksamitny płaszcz. – Wyruszamy na zwiady. Ponoć na równinach widziano wilkuny.
Wśród giermków zawrzało.
– Co to są wilkuny? – spytał cicho Mirko.
Matylda wzruszyła ramionami. Pierwszy raz słyszała to słowo.
– Są jak wilki, tyle że większe i bardziej… no… drapieżne – rzucił do nich Stefek. – Kiedyś sporo ich z lasu wyłaziło, jak ten, no… walczyliśmy z wiedźmami, lata temu. Słyszałem, jak strażnicy gadali o tym na murach.
– Potrzeba nam dwóch giermków do pomocy! – zawołał król.
Sir Klemens potoczył wzrokiem po zgromadzonej na placu ćwiczebnym grupce.
– Weźcie mnie! – zgłosiła się prędko Matylda.
Król zmarszczył brwi.
– Chcemy zabrać kogoś, kto w razie czego posłuży nam mieczem – powiedział. – A ty ledwo zaczęłaś trening. Weźmiemy Kostka i Gustawa.
Matylda zacisnęła usta w gniewnym grymasie. Syn kowala uniósł wyżej podbródek i… tak, spojrzał na nią z wyrazem wielkiego zadowolenia na ogorzałej twarzy.
– Żwawo, moi panowie, żwawo! – popędził ich sir Klemens, klaszcząc w dłonie.
Gdy oddział prowadzony przez króla Magnusa wyjechał z placu, Mirko szturchnął Matyldę pod żebro.
– No, rozchmurz się – rzucił. – Następnym razem na pewno cię wezmą. Albo… no, kiedyś. Jak nauczysz się walczyć.
Matylda spojrzała na niego z namysłem.
– Powiedz mi, tylko szczerze, czy Gustaw coś o mnie rozpowiada?
Mirko wyraźnie się zmieszał. Przygryzł wargę i chwilę przestępował z nogi na nogę, wreszcie wyrzucił z siebie:
– No… wiesz. Takie głupie gadanie. Wszyscy wiedzą, że ma ci za złe tamtą wygraną w kamyki-patyki.
A więc jednak!
Matylda poczuła ukłucie żalu. Trudno było jej się do tego przyznać nawet przed sobą, ale dwunastoletni syn kowala stanowił dla niej wzór do naśladowania. Był silny i zręczny, a sir Klemens nieustannie go wychwalał.
Z żalu zrodził się wstyd, a z niego gniew, który zalał ją gorącą falą.
Podziwiała Gustawa, a on sobie z niej kpił wobec wszystkich! Zacisnęła mocno usta.
– Mówi, że sobie nie poradzę, tak? – wycedziła przez zęby.
– A kto by się nim przejmował! – Mirko machnął ręką lekceważąco. – To pyszałek jakich mało! Dobrze wiesz!
Matylda patrzyła przed siebie z zaciętym wyrazem twarzy. Tak, Gustaw lubił się przechwalać, lubił być we wszystkim najlepszy, to dlatego tak źle zniósł tamtą porażkę, a jednak…
– Co, jeśli ma rację? – szepnęła do siebie.
Wówczas rozległ się srogi głos sir Klemensa:
– Czas na małą przebieżkę! Dwadzieścia okrążeń wokół placu. Pięć ostatnich osób dostanie do czyszczenia zardzewiałe miecze. Ruszać się!
***
Mogło być gorzej, powtarzała sobie Matylda. Nie byłam ostatnia i nie muszę czyścić broni. A jednak wracając do Izby Giermków, gdzie nieśli ćwiczebne miecze po treningu, czuła, że przepełnia ją gorycz.
– Ej, nie było źle – powiedział na pocieszenie Mirko, klepiąc ją po ramieniu. – Ja na pierwszym treningu prawie zemdlałem, no i… uderzyłem się mieczem w głowę. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło.
– Ale ty to ty, a ja to ja – mruknęła Matylda i dopiero poniewczasie pomyślała, że chyba nie zabrzmiało to najlepiej.
Uśmiech na ustach Mirka zgasł.
– No… tak – rzucił. – Wiem, że jestem nie taki, no…
– Ojej, przepraszam, palnęłam zupełnie bez sensu. – Matylda złapała brata za rękę i zaproponowała: – Chodźmy na mury. Muszę się wygadać!
Mirko pokręcił głową.
– Idę do mistrza Hieronima, dziś mam łacinę.
I na jego twarzy znów pojawił się łagodny uśmiech, jak zawsze, gdy wspominał o lekcjach w bibliotece.
No tak. Jak mogła o tym zapomnieć?
– Ostatnio mało się widujemy – wyszeptała, ale Mirko chyba nie usłyszał, bo odstawił miecz na stojak i pognał w stronę drzwi z taką lekkością, jakby porannego treningu w ogóle nie było.
Matylda zaś odmówiła Iwonowi, który chciał namówić ją na partyjkę kamyków-patyków, a potem niechętnie poczłapała na dziedziniec główny.
Każdego innego dnia poszłaby prosto do kuchni. Otulona przyjemnymi zapachami schrupałaby jakiś przysmaczek, wysłuchała opowiastek służby i prędko odzyskałaby humor. Teraz jednak nie wyobrażała sobie stanąć przed nimi wszystkimi.
Było jej wstyd, że widzieli jej porażkę na placu.
Skoro Mirko był zajęty, pozostawało jedno jedyne miejsce, do którego mogła się udać, i jedna kochana twarz, którą chciała zobaczyć. A właściwie jeden pysk.
Matylda i mroczna pieczęć
Copyright © by Anna Włodarkiewicz 2025
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025
Redakcja – Lidia Kowalczyk
Korekta – Jagoda Kubiesza, Agnieszka Zygmunt-Bisek
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Przygotowanie wersji elektronicznej – Kasia Kotynia
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracje na okładce i w środku książki – Magdalena Babińska / dedodesign.pl
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2025
ISBN epub: 9788383309576
ISBN mobi: 9788383309569
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl