Matylda i tajemnica Straży - Anna Włodarkiewicz - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Matylda i tajemnica Straży ebook i audiobook

Włodarkiewicz Anna

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tajemniczy pokój w wielkim zamku, stara księga zaklęć i gęsty las, do którego nie można wchodzić… To może oznaczać jedno – czas na przygodę!

W Królestwie Straży zawsze panował spokój, a przynajmniej tak uważa najstarsza z królewskiej gromadki Matylda. Dociekliwa i pełna energii królewna jest przekonana, że zna wszystkie zakamarki zamku do czasu, gdy odkrywa ukryte za arrasem drzwi. Jakie sekrety skrywa przeszłość królestwa? Dlaczego nikomu nie wolno wchodzić do lasu widocznego z zamkowych okien? Dlaczego w tajemniczej księdze brakuje kilku stron? Czy w opowieściach o strachach i magii kryje się choć odrobina prawdy? I czy spełnią się marzenia Matyldy o życiu prawdziwej bohaterki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 21 min

Lektor: Józef Pawłowski
Oceny
4,9 (55 ocen)
52
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
legipasq

Nie oderwiesz się od lektury

ośmiolatek zachwycony.
00
karpaczio

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Ahenka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, synek nie potrafił się oderwać.
00
Emilchen

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca lektura dla dzieci
00
justys87

Nie oderwiesz się od lektury

Tajemnicza i wciągająca opowieść o dzielnej Matyldzie która swoją ciekawością potrafi wpędzić się w kłopoty.
00

Popularność




W odległej krainie, do której docierali tylko nieliczni podróżni, stał zamek o czterech wieżach.

Z północnej wieży widać było jasne wstęgi dróg prowadzących do otoczonych polami wiosek.

Ze wschodniej i zachodniej – góry obsypane śniegiem.

A z południowej – gęsty las, tak mroczny, że zdawał się zasysać promienie słońca.

Wzniesiony na wzgórzu zamek górował nad okolicą niczym stojący na baczność, gotowy do walki rycerz. Zwano go Straż.

Rozdział 1

w którym na dziedzińcu zamkowym aż skrzy się od emocji

– Dawaj, Mikołaj, szybciej! – wołała Matylda, podskakując pod ogrodową furtką na resztce brudnego śniegu.

Jej sześcioletni brat biegł przez błotnisty dziedziniec, kopiąc przed sobą piłkę. Spod nóg uciekały mu kury, gdacząc przeraźliwie.

– Teraz ja! – krzyknął stojący obok Matyldy Marcel.

Podbiegł do Mikołaja, popchnął go i zabrał mu piłkę. I zaraz bliźniacy złapali się za wełniane koszule i zaczęli się przepychać.

– Przestańcie! – wrzasnęła Matylda.

Niespełna ośmioletni Mirko próbował odciągnąć Mikołaja, ale stracił równowagę i obaj wylądowali w błocie. Przechodząca obok praczka Borusia wybuchła śmiechem.

– A to ci piękni królewicze! – zawołała z uciechą.

Matylda dobiegła do kotłowiska i przytrzymała Marcela, który wściekle młócił rękami.

– Mikołaj wylosował najdłuższą słomkę i dlatego biegł pierwszy – przypomniała mu. – Ty miałeś biec po nim.

– No właśnie, to była moja kolej! – wrzasnął Mikołaj.

Marcel kopnął ze złością leżącą obok piłkę, a ta wpadła do głębokiej kałuży. Woda trysnęła na wszystkie strony, ochlapując dwóch giermków oraz samego sir Klemensa, Pierwszego Rycerza na zamku.

Matylda jęknęła. Tego tylko brakowało.

Sir Klemens podszedł powoli do dzieci. Był wielki jak dąb. Nawet Marcel i Mikołaj struchleli pod jego groźnym spojrzeniem.

– P-przepraszamy, sir Klemensie – wyjąkał Mirko.

Rycerz otrzepał powoli kaftan, a potem wskazał palcem dwa okna w wieży mieszkalnej, zwanej donżonem. To tam, w Królewskim Gabinecie, spędzał większość swego czasu król Magnus. Matylda wiedziała, co rycerz chce im przekazać. To było ostrzeżenie. Ostatnio, gdy trafili go piłką w głowę, od razu pomaszerował ze skargą do króla. A ten zabrał im piłkę na cały miesiąc!

Spojrzała śmiało na sir Klemensa.

– Lepiej nie mówić ojcu, wiesz? – powiedziała zdecydowanym głosem. – I tak jest bardzo zajęty. Mógłby się zdenerwować, że ktoś zawraca mu głowę głupstwami. Chciałbyś tego?

Mirko dźgnął Matyldę palcem. Pozwalała sobie na zbyt wiele. Sir Klemens w swojej srogości dorównywał samemu królowi. A przecież od wybuchów wściekłości króla trzęsły się nawet grube ściany Straży!

Matylda nie zamierzała ustąpić. Patrzyła na Pierwszego Rycerza wyzywającym wzrokiem, a on patrzył na nią. I nagle na jego obliczu pojawił się krzywy uśmieszek.

– Ma panienka prawdziwie rogatą duszę – stwierdził z zadowoleniem, skinął jej głową i odszedł w stronę koszar, gdzie mieszkali rycerze.

– Dziwne. Tym razem chyba nam się upiekło – mruknęła Matylda. Spojrzała na Marcela i Mikołaja i spytała srogo: – Czy wy zawsze musicie się kłócić?

– Zawsze! – potwierdzili jednocześnie.

Mirko z pewną obawą popatrzył w okna donżonu.

– Mam nadzieję, że ojciec tego nie widział – szepnął, a potem dodał: – Ciekawe, co on tam teraz robi.

– Jak to co?! – oburzył się Marcel. – Jest królem! Szykuje się do bitwy!

– Przecież nie mamy żadnych wrogów! – prychnęła Matylda.

Marcel pokazał jej język.

– Ja wiem, ja wiem! – zawołał Mikołaj. – To będzie bitwa ze smokiem! Jak z opowieści niani!

Matylda poklepała go po głowie.

– A widziałeś gdzieś w okolicy smoka, maluchu?

– Nie jestem maluchem! Jestem już prawie dorosły!

– U nas nigdy nie było i nie będzie wojen – powiedziała Matylda. – Możesz mi zaufać. Żyję najdłużej z was i wiem o Straży wszystko. Wszyściuśko. To najnudniejsze królestwo pod słońcem. I stworów też tu żadnych nie ma. One istnieją tylko w baśniach – dodała z żalem.

Często myślała sobie, o ile ciekawsze byłoby życie, gdyby w lochach straszył choćby maleńki duszek, a nad zamkiem latały skrzydlate jaszczury.

Dla pewności spojrzała w górę, ale na niebie nie wisiał żaden złowrogi cień, tylko ciężkie, zimowe chmury.

– Wcale nie wiesz o Straży wszystkiego! – zawołał Marcel. – Ani tego, co tatko robi w gabinecie! Nigdy tam nie byłaś! Nie widziałaś Królewskiego Gabinetu i wiesz o zamku tyle, co i my!

Matylda popatrzyła z namysłem w okna donżonu, a potem pochyliła się ku braciom i celując w nich wyciągniętym palcem, wycedziła swoim najgroźniejszym głosem:

– Pewnego dnia zakradnę się tam i odkryję jego tajemnicę, a wtedy padniecie z wrażenia na te swoje zadufane królewskie mordki. Daję wam słowo.

Mirko zachichotał na widok osłupiałych min Marcela i Mikołaja.

– Ale to dobrze, że dziś nie masz zajęć z panną Tabatą – zwrócił się do Matyldy. – Bez ciebie to nie to samo. Bliźniacy ciągle się tłuką, a mnie się nudzi.

Panna Tabata była wychowawczynią królewny. Pod jej czujnym i wymagającym okiem Matylda od kilku tygodni poznawała alfabet i łacinę oraz uczyła się tkać na krosnach i wciąż nie mogła się zdecydować, którego z tych zajęć nie znosi najbardziej. Tego dnia pannę Tabatę wezwano w pilnej sprawie do wsi i królewna mogła cieszyć się upragnioną wolnością w towarzystwie braci.

– Wcale mi nie tęskno za panną Zmorowatą – wymruczała. – Jeśli o mnie chodzi, mogłaby tu nie wracać do kolejnej zimy.

Aż podskoczyła, gdy na zamkowy dziedziniec wyjrzał jeden ze strażników i zawołał:

– Królewno! Panna Tabata wróciła i prosi panienkę do szkolnej komnaty!

– Co takiego? – jęknęła Matylda. – Już? Teraz? To niesprawiedliwe!

Strażnik rozejrzał się wokół, a potem dodał przyciszonym głosem:

– I do tego jest bardziej zgryźliwa niż zwykle. Kazała się panience pospieszyć.

Matylda przez chwilę przestępowała z nogi na nogę, chęć do dalszej zabawy walczyła w niej ze zdrowym rozsądkiem. Aż nagle dziewczynka chwyciła Mirka za rękaw i wrzasnęła:

– Chodu, chłopaki, chodu, chodu!

I cała czwórka, zanosząc się śmiechem, umknęła w stronę zamkowych stajni.

Rozdział 2

w którym zakradamy się do Królewskiego Gabinetu

Matylda zaciągnęła opierającego się Mirka do pustego boksu. Kucnęli w rogu, oddychając ciężko po biegu. Pachniało końmi i mokrą słomą. Mirko drapał się po ramionach i łydkach. Gdy kichnął, Matylda poczęstowała go solidnym kuksańcem pod żebro.

– Cicho bądź, bo nas wydasz!

– Przecież nie robię tego specjalnie – wyjęczał Mirko, masując się po obolałym boku. – Gdzie bliźniacy?

– Odpadli po drodze – mruknęła Matylda. – Pewnie poszli do kuchni przymilać się o słodkości.

– A my, co zamierzamy? Wiesz, że po siedzeniu w stajni zawsze mi wyskakują na skórze takie placki jak po pokrzywie.

– Nie marudź, Mirko. Czy ty mi wcale nie współczujesz? No, spójrz mi w oczy. Wolałbyś, żebym uczyła się teraz na pamięć nudnych łacińskich sentencji? Tylko mów prawdę! – Matylda pogroziła bratu palcem.

– Oj, przecież już mówiłem, że wolę, jak jesteś z nami. Choć akurat… o ja cię, ale swędzi… Matyldo, czytanie to jest ważna sprawa. No i ta łacina… – wyjąkał Mirko, drapiąc się bez ustanku. – W przeciwieństwie do ciebie ja chciałbym się uczyć. Jak mi ojciec wreszcie znajdzie wychowawcę, to… nie będę się przed nim ukrywał w stajni ani nigdzie indziej. A niech to!

Matylda przewróciła oczami.

– Dla mnie wszystko, czego uczy panna Tabata, jest nudne. Mam ochotę uciec od niej na koniec świata.

Mirko stłumił kolejne kichnięcie.

– A może… No patrz, już mi te plamy wyskoczyły. Porozmawiaj o tym z tatkiem. Wiesz, tak od serca. Może ci coś innego wymyśli.

Matylda znów przewróciła oczami.

– Od serca? Z tatkiem? Przecież on nikogo nie słucha.

– A może ty… – zaczął Mirko nieśmiało, ale w oczach błysnęły mu złośliwe ogniki.

– Co ja? – rzuciła groźnie Matylda.

– No wiesz… może ty się trochę boisz naszego porywczego ojczulka i dlatego nic mu nie mówisz?

– Jak śmiesz?! – wrzasnęła Matylda i przerażona zakryła sobie usta.

Odczekała chwilę, upewniła się, że wrzask nie ściągnął jej na głowę kłopotów, chwyciła ukochanego brata za koszulę na piersi i już miała mu palnąć kazanie, gdy w stajni rozległy się kroki, niespieszne, jakby ktoś przeszukiwał boks po boksie. Matylda zatkała Mirkowi nos palcami i spojrzała na niego ostrzegawczo. Jeśli teraz kichniesz, to marny będzie twój los – mówiły jej oczy.

Kroki nagle ucichły. Matylda już-już miała wychylić się z boksu, gdy naraz tuż obok nich pojawiła się pucołowata, chłopięca twarz. Głośny śmiech zatrząsł ścianami stajni.

– Takem myślał, że tu panienka siedzi! – Stajenny Pietrek klepnął się po udzie z uciechą. – Chciałem panience powiedzieć, że panna Tabata przetrząsa koszary, aż wióry lecą. Potem ma przetrząsać tutaj, a zła jest jak osa, to może lepiej będzie panience w zamku się ukryć.

– Złociutki jesteś – szepnęła Matylda i mrugnęła do Pietrka po koleżeńsku. – Nie zapomnę ci tego.

I z drapiącym się po całym ciele Mirkiem przemknęła przez dziedziniec zamkowy prosto do donżonu.

Gdy na palcach prześlizgiwali się korytarzem przylegającym do Królewskiego Gabinetu, nagle drzwi zakazanej komnaty stanęły otworem. Matylda i Mirko w ostatniej chwili ukryli się za zbroją stojącą pod ścianą.

Król przemknął obok nich, skubiąc zawzięcie brodę. Wyglądał na bardzo zafrasowanego.

– Myślisz, że to w mojej sprawie tak biegnie? – szepnęła Matylda do Mirka.

Chłopak wzruszył ramionami i podrapał się po szyi, zdobnej w dwie malinowe plamy.

Matylda spojrzała na niedomknięte drzwi gabinetu ojca i przygryzła wargę. Wróciły do niej słowa Marcela: „Nie widziałaś Królewskiego Gabinetu i wiesz o zamku tyle, co i my!”.

– Co teraz? – dopytywał Mirko. – Może pójdziemy do kuchni? Zjadłbym coś.

– Już ja ci powiem, co teraz – wymruczała Matylda i spojrzała czujnie na brata. W jej oczach błyszczały ogniki, które zwiastowały kłopoty.

– O nie, tylko mi nie mów, że chcesz… – zaczął Mirko.

– Pójść na zwiady do Królewskiego Gabinetu? – dokończyła niewinnym głosem Matylda. – Tak, właśnie tego chcę.

Mirko jęknął.

Ruszyli bezszelestnie, na palcach, jak dwójka złodziejaszków, jak dwa kłębki nerwów. Mirko trząsł się jak galaretka, a Matylda z trudem powstrzymywała nerwowy chichot. Czuła miły dreszcz podekscytowania. Już za chwilę będzie znała Straż na wylot, pozna ostatni sekrecik, a Marcel będzie musiał przyznać, że ona wie wszystko o wszystkim!

Zatrzymali się przed komnatą. Mirko rozejrzał się, a Matylda pchnęła drzwi, których dotąd nie wolno było jej nawet dotykać.

Gdy przekroczyli próg, stanęli jak wryci.

– Tu jest tak… tak zupełnie zwyczajnie – powiedział Mirko.

– Phi! – parsknęła Matylda. – I o to tyle krzyku? Komnata jak komnata. Żadnych skarbów ani tajemnic.

Rzeczywiście, gabinet wyglądał dość przeciętnie. Pośrodku stał potężny dębowy stół, a wokół niego ustawiono rzeźbione krzesła. Pod ścianą kurzyło się kilka zbroi. Nic nadzwyczajnego. Za to po drugiej stronie na ścianie… wymalowana była ogromna kolorowa mapa. Matylda aż westchnęła, oczarowana. Przyjrzała się malowidłu z zainteresowaniem, omiatając wzrokiem zielone wzgórza, płynące z gór niebieskie wstążki rzek i skupione wokół nich wsie oraz ponurą plamę lasu na dole.

– O, to nasz zamek. Straż. – Mirko wskazał palcem cztery znajome wieżyczki. – A tam jest Gródek, widzisz? Takie maleńkie domeczki! I młyn widać!

Matylda nie słuchała. Wpatrywała się w ciemnozieloną plamę, w której widać było złote zawijasy i litery układające się w… Wyciągnęła palec, aby ich dotknąć.

– Nie sądzę, abyśmy musieli się tym zajmować! – zagrzmiał całkiem niedaleko tubalny głos króla. Ciężkie kroki układały się w jednostajny rytm, były coraz głośniejsze, ani chybi kierowały się do gabinetu!

Matylda powiodła wokół strwożonym spojrzeniem i szybko wskoczyła za ciężką, sięgającą podłogi kotarę. Sekundę później wciągnęła zastygłego ze strachu Mirka za sobą. Kotara zafalowała lekko, nim zamknęła dzieci w bezpiecznej kryjówce.

– A ja uważam, że trzeba jakoś zareagować, Wasza Wysokość. – Ten głos również był Matyldzie znany.

– A niech to, panna Zmorowata – szepnęła do drżącego obok Mirka. – Przyszła na skargę. Już po mnie.

Mirko złapał ją za rękę i uścisnął w geście braterskiego wsparcia.

– Siostra ostatnio wzywała mnie dwukrotnie. Ma złe przeczucia – ciągnęła panna Tabata.

Schowana za kotarą królewna uniosła brwi. Siostra? Jaka siostra?

– Mam opierać się na przeczuciach, tego chcesz? – huknął król z taką mocą, że Matyldzie zadzwoniło w uszach. – Od wielu lat słucham tych waszych przeczuć i jak na razie mój zdrowy rozsądek wygrywa.

– Tym razem jest inaczej, Wasza Wysokość – wyjaśniała cierpliwie panna Tabata. – Woda się mąci w strumieniu. Ludziom we wsi śnią się dziwne rzeczy.

Matylda spojrzała na Mirka i wzruszyła lekko ramionami. Ta rozmowa przybrała zdecydowanie osobliwy obrót.

– Mnie zaś ostatnio się śniło – rzekł król, a w jego głosie zadźwięczała kpina – że Wielki Simonello był jednym z kwiatów w ogrodzie Pafnucego i zupełnie nieszczęśliwym trafem wylądował w bukiecie królewny Matyldy.

Dziewczynka ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Wielki Simonello był minstrelem, śpiewakiem, który wędrował od zamku do zamku, brzdąkał na lutni i wyśpiewywał miłosne pieśni. Wszyscy go wprost uwielbiali. Poza Matyldą. Przy każdej wizycie nazywał ją słodkim aniołeczkiem…

– Obym się myliła, Wasza Wysokość – dodała pospiesznie panna Tabata.

– Zaprawdę, obyś się myliła – rzekł król ostrzegawczym tonem. – Nie pozwolę, aby coś lub ktoś mącił spokój tej krainy. I nawet nie próbuj rozmawiać o tym z Mirtą!

– Nie, nie, nie miałam takiego zamiaru. Nie chciałabym niepokoić królowej.

– No! Coś jeszcze? Jakieś skargi na moją swawolną córeczkę?

Matylda przełknęła ślinę.

– Nie, Wasza Wysokość, nie tym razem – rzuciła lekko panna Tabata.

Zdziwiona Matylda zmarszczyła brwi.

Pewnie panna Tabata nie chce jeszcze bardziej rozzłościć tatka, pomyślała.

– Po co my tu w ogóle przyszliśmy, przypomnij mi?! – huknął znów król. – Dlaczego ja jestem taki głodny?

– Wasza Wysokość nie chciał rozmawiać przy świadkach – przypomniała usłużnie panna Tabata. – A głodny jest dlatego, że już pora obiadu.

W gabinecie znów rozbrzmiały ciężkie kroki. Król skierował się do drzwi. Za nim dreptała bezgłośnie panna Tabata. Matylda obserwowała ich zza kotary. Gdy kroki ucichły na schodach, oboje z Mirkiem wyślizgnęli się z ukrycia.

– Już nigdy nie dam ci się namówić na żadne zwiady – mruknął Mirko, wracając do drapania szyi i ramion. – Prawie umarłem ze strachu i ze swędzenia. Wiesz, jak to jest, gdy swędzi, a nie możesz się podrapać? Chodź stąd, zanim ktoś tu wejdzie i nas naprawdę przyłapie. No chodź, na co jeszcze czekasz?

Matylda przez chwilę nie ruszała się z miejsca. Ciemnozielona plama lasu na mapie znów przyciągnęła jej wzrok. Literka po literce królewna odszyfrowała dziwny, pełen zawijasów złoty napis, który nic jej nie mówił, a potem wzruszyła ramionami i pobiegła za bratem.

***

Tej nocy Matylda nie mogła zasnąć. Tak jak wtedy, gdy razem z braćmi wykradli ciasto agrestowe ze spiżarki. Tyle że tamtego wieczoru nie pozwalały jej zmrużyć oka wyrzuty sumienia i ból brzucha, a nie ponure myśli, tęsknota i żal, którego do końca nie potrafiła zgłębić.

Czteroletnia Mamerta od dawna posapywała w ich wspólnym łóżku, a Matylda na próżno przewracała się z boku na bok.

– Nie śpisz jeszcze, cudeńko? – szepnęła niania z przyległej komnaty.

– Mam za dużo myśli w głowie.

W ciemności rozległy się kroki, a potem siennik na łóżku Matyldy ugiął się pod ciężarem niani. Delikatne ręce pogłaskały jasne włosy królewny.

Niania była silna, rumiana i pachniała jabłkami. Zjawiła się na zamku dawno temu, gdy królowa Mirta była jeszcze małą królewną, i już została. Miała na imię Luiza, ale nikt tak do niej nie mówił. Dla wszystkich była po prostu nianią. Matylda nie wyobrażała sobie zamku bez jej czułej obecności. Niania dbała, by dzieci miały czyste buzie, uszy i dłonie. Gdy było im smutno, kołysała je w ramionach. Gdy złapały katar, podawała im ziółka, a w mroczne wieczory opowiadała im wspaniałe baśnie i straszne historie.

Matylda czasem przyłapywała się na myśli, że niania jest jej bliższa od mamy i taty, bo oni byli ciągle zajęci, a niania zawsze obok. Poza tym król Magnus rzeczywiście nieco Matyldę przerażał, a królowa Mirta, cóż… zdawała się równie chłodna i nieosiągalna jak jeden z tych pokrytych śniegiem szczytów widocznych z zamkowych okien. Piękny i godny podziwu, ale bardzo odległy.

Matylda przytuliła policzek do ciepłej dłoni niani.

– Jakoś mi smutno – wyznała. – Jakbym zapomniała o czymś bardzo ważnym.

– Coś przeskrobałaś? – spytała przezornie niania.

– Chyba nie więcej niż zwykle. – Matylda pozwoliła sobie na lekki uśmieszek. – Ukryłam się przed panną Zmorowatą, gdy wróciła z Gródka, i nie wyszłam aż do wieczora.

O zwiadach w Królewskim Gabinecie niania nie musi wiedzieć, postanowiła Matylda. To by ją przeraziło.

Niania westchnęła.

– Nie zrażaj do siebie panny Tabaty, cudeńko, nie warto.

– Za późno – mruknęła Matylda.

– To osoba o wielkiej wiedzy i dobrych zamiarach, która chce dla ciebie jak najlepiej.

– Nie wydaje mi się. Ona mnie nie cierpi i lekcji ze mną też.

– Pamiętaj, że znam ją dłużej, o wiele dłużej niż ty.

Matylda przez chwilę milczała, a potem szepnęła w ciemność:

– Marzy mi się coś zupełnie innego niż to, co wybrał dla mnie ojciec, wiesz, nianiu?

– Czyżby, cudeńko?

– Gdy jestem na lekcjach u panny Tabaty, to tak, jakbym nie była sobą. Nie tak naprawdę.

Niania pogłaskała ją po głowie.

– A kiedy czujesz się sobą?

Matylda przygryzła wargę. Przez chwilę milczała, aż w końcu szepnęła:

– Gdy słucham twoich historii, wyobrażam sobie, że są o mnie. To ja walczę z tymi wszystkimi stworami i ratuję ludzi. I wtedy jest mi najlepiej.

Niania nie odpowiedziała od razu. W ciszy komnaty słychać było tylko jej przyspieszone bicie serca.

– O tym marzysz? Właśnie o tym?

– Tak – odparła Matylda. – I nawet jeśli na świecie nie ma żadnych stworów, chciałabym być jak tamci bohaterowie z opowieści. Nie chcę uczyć się łacińskich sentencji ani wysiadywać przy krosnach. Chcę zostać… rycerką!

Tak, tego właśnie pragnęła. I gdy powiedziała to na głos, poczuła wielką ulgę.

Niania westchnęła po raz trzeci, a potem szepnęła:

– Z marzeniami należy postępować ostrożnie, cudeńko. Bo czasem mogą się spełnić.

Rozdział 3

w którym Matylda przekonuje się o zaletach czytania

Następnego dnia Matylda, chcąc nie chcąc, musiała wysłuchać bury niezadowolonej panny Tabaty. Choć właściwie trudno było to nazwać „słuchaniem”, bo myślami błądziła w zupełnie innych rejonach.

Stała na placu przed koszarami. Sir Klemens wręczył jej piękną ćwiczebną broń i powitał na pierwszym treningu. „Och, moja pani – rzekł z podziwem. – Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo z takim talentem do szermierki!”. Uszu Matyldy dobiegły radosne okrzyki. To giermkowie wiwatowali na jej cześć. A najgłośniej klaskał syn kowala, Gustaw, najzdolniejszy spośród giermków. Sir Klemens wyjął swój sławetny oręż – prosty ciemny miecz, zwany Żądłem, i…

W jej marzenia na jawie wdarł się ostry głos panny Tabaty:

– Powtarzam, nie życzę sobie, aby w przyszłości miała miejsce podobna sytuacja, rozumiesz, Matyldo?

– Tak, wspaniale – mruknęła królewna, wciąż kurczowo trzymając się pięknej wizji. Sir Klemens zdecydował się pasować ją na rycerkę już po pierwszym treningu!

Panna Tabata zmarszczyła brwi, przez co bruzdy znaczące jej twarz tylko się pogłębiły, nadając jej blademu obliczu jeszcze większej surowości. Była wysoką, bardzo szczupłą kobietą, która młode lata miała już za sobą. Zawsze nosiła się na czarno i nigdy się nie uśmiechała. Matyldzie od pierwszej chwili kojarzyła się ze zmorami z opowieści niani, stąd też wziął się jej niepochlebny przydomek – panna Zmorowata.

– Matyldo! – krzyknęła wychowawczyni.

Królewna aż podskoczyła.

– Jestem! – odpowiedziała głośno.

– Jesteś, jesteś, tylko gdzie, bo na pewno nie tutaj! Znów błądzisz myślami. Dość mrzonek! Wracaj do rzeczywistości, gdzie twoje miejsce.

Matylda rozejrzała się wokół. Czy na pewno jej miejsce było właśnie tutaj, w tej prostej szkolnej komnacie, bez mieczy, tarcz, łuków, ćwiczebnych manekinów i… i sir Klemensa? Teraz, gdy zrozumiała, czego pragnie, jeszcze trudniej będzie jej wysiedzieć na lekcjach panny Tabaty.

– Wracamy do alfabetu – powiedziała oschle wychowawczyni. – Tego życzy sobie król.

Matylda przełknęła łzy żalu, które zbierały jej się pod powiekami.

– To takie nudne. Na co mi to? – szepnęła drżącym głosem.

Panna Tabata westchnęła głośno.

– A co jest, według ciebie, ważniejsze od nauki czytania?

Z zewnątrz doszedł odgłos trąbki. To giermkowie zaczęli codzienne ćwiczenia. Matylda posłała znaczące spojrzenie w stronę okna.

Przez chwilę miała wrażenie, że twarz panny Tabaty złagodniała. Wychowawczyni otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale prędko zacisnęła je w surową kreskę. Wyglądała, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, aż w końcu rzekła tylko:

– Chodź za mną. Coś ci pokażę.

Zaskoczona Matylda posłusznie wyszła z komnaty. W milczeniu minęły klatkę schodową i skręciły do galerii obrazów. Na samym końcu znajdowały się drzwi rzeźbione w zielone liście. Były one tak wysokie, że zmieściłby się w nich człowiek dwukrotnie wyższy od sir Klemensa.

Gdy panna Tabata pociągnęła za złoconą gałkę, pośrodku otworzyło się niewielkie przejście. Królewna poczuła znajomą woń, która przywodziła na myśl grzyby suszone na gorącym kamieniu. Weszły do biblioteki.

Było to jedyne miejsce na zamku, które działało na Matyldę onieśmielająco, więc rzadko tu bywała. W tej ogromnej komnacie czuła się maleńka i nieważna jak paproszek, a panująca tu cisza była dla niej czymś nienaturalnym.

Nie minęła chwila, a w ich stronę mknął już bezszelestnie niski i korpulentny mistrz Hieronim, który od lat sprawował pieczę nad biblioteką oraz nadzorował przepisywanie ksiąg w skryptorium.

– Co za zaszczyt, co za zaszczyt – wyszeptał, a potem dodał nieco głośniej: – W czym mogę pomóc, moje drogie panie?

– Potrzebuję księgi – rzuciła ostro panna Tabata, a potem nachyliła się nad mistrzem Hieronimem i wyszeptała mu coś na ucho.

Matylda zmarszczyła brwi. A co to znowu za tajemnice? Jej zdziwienie jeszcze się wzmogło, gdy bibliotekarz otworzył szeroko oczy.

– Ale… ale… – zaczął się jąkać. – Ta księga… ona…

– Po prostu ją przynieś – zażądała panna Tabata. – Konsekwencje biorę na siebie.

Mistrz Hieronim podrapał się po głowie, a następnie podreptał do drabiny i wszedł na ciągnącą się wokół komnaty galeryjkę. Nie musiał długo szukać. Wkrótce schodził już po masywnych szczeblach, trzymając pod pachą oprawioną w skórę księgę. Na wyraźne polecenie panny Tabaty położył ją na pulpicie i otworzył.

Matylda aż westchnęła z zachwytu na widok pięknej ilustracji zdobiącej kartę. Był na niej młody chłopak na czarnym rumaku walczący ze stworem o długich, ostrych zębach i szponach.

– Dalej twierdzisz, że księgi to nuda, królewno? – spytała drwiąco panna Tabata. – Oto leży przed tobą zbiór historii o stworach i bohaterskich czynach. Chciałabyś je przeczytać?

Matylda przełknęła ślinę. Zrobiła kroczek w stronę pulpitu.

– To jest wspaniałe – wyszeptała.

– T-tak, za-zaiste – wymamrotał mistrz Hieronim, skubiąc nerwowo rękaw szaty. – Aż sz-szkoda, że… cóż… tak ją… no… ch-chowamy i…

Panna Tabata chrząknęła, przywołując bibliotekarza do porządku.

– Mogę ją obejrzeć? – spytała żywo Matylda i już wysunęła palec, by przewrócić stronicę, gdy wylądowała na niej z hukiem żylasta dłoń panny Tabaty.

Mistrz Hieronim aż sapnął z przestrachu.

– Najpierw naucz się czytać, moja droga – rzuciła twardo wychowawczyni.

Matylda zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi.

– A więc tak to sobie pani obmyśliła? – spytała gniewnie.

– Skoro inne metody nie działają... – Panna Tabata wzruszyła ramionami.

Matylda przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, aż w końcu powiedziała:

– Dobrze. Nauczę się czytać tak wyśmienicie, że oczy pani zbieleją. I uszy też.

– Niczego bardziej nie pragnę, królewno – wycedziła panna Tabata. – A teraz już naprawdę wracamy do alfabetu.

Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Królewna, chcąc nie chcąc, podreptała za nią, ale na jej ustach błądził psotny uśmieszek, a w głowie kiełkował niecny plan.

Matylda i tajemnica Straży

Copyright © by Anna Włodarkiewicz 2024

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024

Redakcja – Lidia Kowalczyk

Korekta – Aneta Wieczorek, Agnieszka Zygmunt-Bisek

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracje na okładce i w środku książki – Magdalena Babińska / dedodesign.pl

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN mobi: 9788383304007

ISBN epub: 9788383303994

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl