Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Hannah pracuje w dziale administracji londyńskiego szpitala. Wszyscy ją lubią i szanują, uchodzi za bardzo sumienną i odpowiedzialną. Życie uczuciowe? Katastrofa.
Matt to ceniony kardiochirurg, do Londynu przyjeżdża na dwa miesiące, by wziąć udział w badaniach klinicznych. Jego największą miłością jest praca. Związek? Nie planuje.
Przypadkowe spotkanie Pani Perfekcyjnej (to o niej) z Panem Aroganckim (to zdecydowanie on) w lokalnym pubie kończy się ostrą wymianą zdań. Potem, gdy uświadamiają sobie, że pracują w tym samym szpitalu, jest już tylko gorzej. Codziennością stają się docinki i złośliwe komentarze. Wokół tych dwojga aż kipi od emocji.
Ale przecież nienawiść i pożądanie dzieli tylko krok. Albo raczej jedno bicie serca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Natalia Sońska-Serafin, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska
Redakcja: Katarzyna Dragan
Korekta: Magdalena Owczarzak, Damian Pawłowski
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Emilia Pryśko
Fotografia autorki na skrzydełku: Paulina Czwałga | Fotoendorfina
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-68158-23-6
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
1.
HANNAH
Watford. Miasto znane głównie z profesjonalnej drużyny piłkarskiej oraz studia Warner Bros, w którym znajduje się muzeum filmów o Harrym Potterze. Tutaj urodził się Elton John. Liczący ponad sto tysięcy mieszkańców dystrykt oddalony od centrum Londynu o zaledwie dwadzieścia siedem kilometrów, jak podają różne źródła. Jest dobrze skomunikowane z „city”, zarówno pociągiem, jak i metrem. Z ostatniej (albo pierwszej, jak kto woli) stacji, trasą znaną jako „Metropolitan line”, można dojechać do samego centrum Londynu. Prawie pod pałac królowej… Króla. Już króla. (God save the king!) Żartowałam.
A tak poza tym… Miasto całkiem przyjemne do życia, nie za duże, nie za małe, niemal wszędzie blisko, praktycznie wszystko, czego dusza zapragnie, pod ręką: centrum handlowe wielkości kolejnego miasta, bary, restauracje, parki, szkoły, boiska, place zabaw, barki, kanały rzeczne… Te akurat były moją zmorą. Zwłaszcza wieczorami i nocą. A właśnie o takich porach zwykle wracałam tamtędy do domu ze stacji metra. Czasem wysiadałam w Croxley Green, ale wtedy nadrabiałam drogi, więc zwykle kierowałam się poziomem zmęczenia albo tym, czy Doug wyjdzie po mnie na przystanek. Dzisiaj niestety nie mógł. Nie wiem, z jakiego powodu, bo nie odpisał na wiadomość, gdy o to grzecznie zapytałam, nie odebrał też telefonu. Na pewno nie był w pracy, bo wyrzucili go tydzień temu. Dziwne, ale tym razem jakoś nie bardzo mnie to obeszło. Może dlatego, że stracił trzecią posadę w ciągu pół roku, i znów za to samo: niesubordynację? Trzeba przyznać, że to ładne określenie na antyspołeczne zachowanie w pracy i grubiaństwo. Doug uważał po prostu, że jest najmądrzejszy, wszystko wie lepiej, a szef (każdy kolejny, bez wyjątku), to skończony idiota, głąb i pewny siebie cwaniak, któremu dostała się ciepła posadka i o ciężkiej pracy wie tyle, co kot napłakał. Tak jakby on sam latami harował. Prawda była taka, że mój chłopak, od kiedy wyrzucili go ze studiów, o czym oczywiście nie powiedział rodzicom, by nadal płacili mu czesne, nie zagrzał miejsca w żadnej pracy dłużej niż trzy miesiące. Czy to w magazynie, gdzie za zadanie miał jedynie segregować paczki do wysyłki, czy to w markecie budowalnym, gdzie nawet nie stał przy kasie, tylko wykładał towar na półki, czy w końcu w restauracji, w której był odpowiedzialny za sektor sanitarny (tak błyskotliwie określał zmywak). Nabierałam przekonania, że on po prostu nie chciał nic robić, najwygodniej było mu czerpać pieniądze na utrzymanie ze źródełka zwanego rodzicami, bez najmniejszego wysiłku czy zaangażowania w jakiekolwiek inne zajęcie poza ślęczeniem przed komputerem. Zaczynało mnie to coraz bardziej irytować, bo z ambitnego chłopaka, który chciał podbijać światowe giełdy po studiach, na których się poznaliśmy (a miał zdolności analityczne i giełdziarską intuicję), nie było już śladu. Jakby stał się zupełnie innym, zupełnie obcym człowiekiem.
I dzisiaj, kiedy wróciłam do mieszkania, byłam naprawdę bliska wybuchu. Nie zrobiłam awantury tylko dlatego, że Chris, przyjaciel Douga, który z nami mieszkał, miał gościa.
Ostatni odcinek drogi ze stacji metra, przez park, a później przy kanale, przemierzyłam niemal biegiem, tak bardzo się bałam. Doug doskonale o tym wiedział, a mimo to ważniejsze dla niego było skończyć kampanię w jakiejś idiotycznej gierce on-line!
– Przepraszam, kochanie, ale naprawdę nie mogłem, toczy się gra o ogromną wygraną! Puchar narodów! – rzucił nabuzowany, nawet nie podnosząc na mnie wzroku, gdy weszłam do naszego pokoju.
– Gdyby gra toczyła się o jakąś pensję, może byłabym to w stanie zrozumieć – syknęłam, a potem wymownie trzasnęłam drzwiami i zeszłam do kuchni.
Pewnie nawet nie usłyszał tego, co powiedziałam, pochłonięty swoją strategią, więc nie miałam zamiaru strzępić sobie języka jakimiś dłuższymi wywodami. Zresztą wszelkie słowa i argumenty i tak trafiały w próżnię. Zawodził mnie ostatnio na każdym kroku. Każdym takim posunięciem zniechęcał mnie do siebie coraz bardziej. Zdenerwowana, ale przede wszystkim rozczarowana, nastawiłam wodę na herbatę. Włożyłam do uszu słuchawki, żeby ukoić nerwy ulubioną soulową składanką, ale przede wszystkim, żeby zagłuszyć galopujące myśli. Włączyłam playlistę w telefonie. Selah Sue zaczęła śpiewać, a ja, czekając, aż zagotuje się woda, wpatrzyłam się w widok za oknem. Zwykle skutecznie koił moje nerwy, choć nie był jakoś szczególnie zachwycający. Mieszkaliśmy w szeregowcu, więc naszym ogrodem był kawałek zabetonowanego placu za domem, na który wychodziło właśnie okno z kuchni. W oddali też nie było widać nic ciekawego, jedynie ciemne, zarośnięte mchem dachy i mury kolejnych szeregówek, ciągnących się tutaj rząd za rzędem i raz po raz wyrastające spomiędzy zabudowań drzewa, których liście zaczęły już jesiennie żółknąć. I zawsze szare, zachmurzone niebo, które ja, w przeciwieństwie do większości mieszkających tu ludzi, naprawdę lubiłam. Miało w sobie coś wyjątkowego, tajemniczego i nostalgicznego. Bardzo wpisywałam się w ten klimat, mimo że nie byłam Brytyjką z krwi i kości.
– Woda ci się zagotowała. – Chris wyciągnął mi z ucha jedną słuchawkę i przesunął po blacie kubek z zaparzoną herbatą, a potem podał mi mleko.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niego niemrawo i dolałam mleka do herbaty, po czym oddałam mu butelkę.
– Co, ten palant znowu zalazł ci za skórę? – zapytał z troską.
Nie odpowiedziałam, tylko spuściłam wzrok, skupiając się na kubku, a potem znów wyjrzałam za okno. Nieraz było mi głupio, że kłócimy się z Dougiem przy Chrisie, bywało, że zawstydzona przepraszałam go za krzyki i awantury, zwykle uśmiechał się ze zrozumieniem, jak gdyby nic się nie stało, co pomagało mi wrócić do równowagi. Był naszym współlokatorem, najlepszym przyjacielem Douga i jedynym powodem, dzięki któremu jeszcze tutaj nie zwariowałam. Tak naprawdę ostatnimi czasy to na niego mogłam liczyć bardziej niż na Douga: kiedy zepsuł się piec od centralnego ogrzewania czy kiedy mieliśmy awarię wody, gdy zapomniałam kluczy do domu albo spóźniłam się na metro. To Chris zadzwonił do fachowców, zajął się naprawą, urwał się z pracy, by otworzyć mi drzwi, i podrzucił mnie autem na kolejny przystanek, bym zdążyła na następny odjazd. Od jakiegoś czasu to do niego częściej zwracałam się o pomoc niż do własnego chłopaka. Doug w każdej z tych sytuacji był zajęty, raz za razem zderzałam się z wymówkami, zawsze miał „coś ważniejszego albo pilniejszego do ogarnięcia”, w pewnym momencie po prostu przestałam prosić go o cokolwiek. Zresztą jemu to nawet było na rękę, nie musiał przerywać sobie gry.
– Wiesz, jak jest. – Uśmiechnęłam się niemrawo i zerknęłam na Chrisa przelotnie.
– Niestety, nie jestem ślepy. Jeśli chcesz, to z nim pogadam…
– Nie, nie chcę cię mieszać w nasze sprawy jeszcze bardziej. Już i tak musisz nas słuchać, chyba zapadłabym się pod ziemię, gdybyś jeszcze między nami mediował. Jakoś musimy to ogarnąć sami.
– Jak uważasz. W każdym razie moja propozycja jest ważna bezterminowo, jeśli tylko zmienisz zdanie, wiesz, gdzie jest mój pokój. Chętnie nakopię temu idiocie.
– Jeśli już, to wolałabym bez przemocy – zaśmiałam się, widząc determinację Chrisa, i pogładziłam go po ramieniu. – Ale dziękuję, dobrze mieć w tobie przyjaciela.
– Do usług, Han. I nie zamartwiaj się już przez niego. Wolę cię uśmiechniętą.
Uniosłam wtedy nieznacznie kąciki ust, a następnie upiłam łyk herbaty. Kolejny dowód na to, że byłam Brytyjką bardziej, niż mi się wydawało. Kiedyś nie tknęłabym tej mikstury. Picie herbaty z mlekiem wydawało mi się równie obrzydliwe, jak jedzenie kanapki z chipsami w środku. Nie do przełknięcia. Teraz, nie dość że herbatę piłam już tylko w takiej formie, to moją ulubioną przekąską była właśnie bułka z Walkersami. Cóż poradzić, wiele lat spędzonych w Wielkiej Brytanii, w zasadzie to tu się wychowywałam, ukształtowało moje nawyki i upodobania.
– W takim razie przygotuj dla mnie pudding czekoladowy, a obiecuję, że nie zobaczysz więcej tej gnuśnej miny. – Wygięłam usta w podkówkę, a potem odważniej się uśmiechnęłam, gdy Chris teatralnie zakasał rękawy. Nie spuszczając ze mnie wzroku, wyciągnął z szafki rondelek i tabliczkę czekolady Cadbury. Och, tej u nas też nie brakowało. Była lekiem na całe zło i Chris musiał się naprawdę uwijać, jeśli chciał zdążyć z przygotowaniem deseru, zanim cała tabliczka zniknie.
I tak jak obiecałam, całe popołudnie byłam pogodna. Obejrzeliśmy z Chrisem powtórkę Britain’s Got Talent, a potem włączyliśmy serial na Netfliksie. Starałam się nie myśleć o Dougu. O dziwo, w tym przypadku nawet ułatwił mi sprawę, bo przez kilka godzin w ogóle nie pojawił się na dole. Tylko raz usłyszałam, że wyszedł do toalety, szybko jednak wrócił do pokoju, zapewne by skończyć rozgrywkę. Zerknęłam wtedy niechętnie w stronę schodów. Chris musiał to wyłapać, bo odchrząknął i powiedział:
– Wiesz, gdybyś potrzebowała mnie znaleźć w moim pokoju nie tylko po to, żebym nakopał Dougowi, ale na przykład, żebym cię przenocował… Też nie ma problemu.
Wbiłam w niego zaskoczone spojrzenie, a potem mlasnęłam zniesmaczona i skrzywiwszy się, zażartowałam:
– Nigdy nawet nie usiądę na tym łóżku, przewinęła się przez nie połowa cheerleaderek waszej drużyny.
– Bez przesady, przeceniasz mnie. Były tylko… – udał, że liczy w myślach – Jen, Angie, Cheryl i Diana. – Zliczył palce. – To nawet nie jest jedna trzecia – dodał z powagą.
– A Claire i Edith?
– One nie są cheerleaderkami – sprostował.
– A, w takim razie przepraszam, to zmienia postać rzeczy.
– Czyli mogę się ciebie spodziewać? Zmienię pościel. – Jego twarz zajaśniała radością.
Uśmiechnęłam się rozbawiona jego szczerością.
Miałam na końcu języka, że nie wiem, co powiedziałby na to Doug, gdybym spędziła noc w pokoju jego przyjaciela, gdy dotarło do mnie, że prawdopodobnie nawet nie zauważyłby mojej nieobecności. Na moment spoważniałam, ale w ułamku sekundy przywołałam nienaganny, choć sztuczny już uśmiech.
– Ta kanapa też jest całkiem wygodna. – Klepnęłam w siedzisko.
– Widzisz, kanapa ci nie przeszkadza, a na niej też…
– Co?! – przerwałam mu gwałtownie, gdy już szczerzył się do mnie wymownie. – No chyba sobie żartujesz! – Rzuciłam w niego poduszką.
– Nie bądź taka pruderyjna! Ja tam nie wnikam, gdzie i jak uprawiacie seks z Dougiem, bo musiałbym na przykład nie brać prysznica albo ekhm… Nie korzystać z blatu w kuchni.
Rozchyliłam lekko usta, czując jednocześnie, jak palą mnie policzki. Byłam pewna, że są już czerwone, jakbym miała z czterdzieści stopni gorączki. Naprawdę Doug opowiadał Chrisowi takie rzeczy…?! Bo przecież to oczywiste, że to od niego wiedział, byliśmy wtedy sami i… Spuściłam zawstydzona wzrok i zaczęłam nerwowo skubać rąbek koca.
– Hej, Han. – Chris dotknął wtedy mojej dłoni. – Daj spokój, to nie powód do wstydu – dodał całkiem swobodnie.
– Nie o to chodzi. Po prostu… Nie sądziłam, że Doug dzieli się takimi intymnymi szczegółami.
– Faceci już tak mają. – Chris wzruszył ramionami, jakby chciał rozładować atmosferę. – Serio, nie przejmuj się tym. Jeśli poprawi ci to humor, to ja jemu też opowiadam o swoich podbojach. Czasami.
– No właśnie. O podbojach. Bez urazy, ale zwykle jednorazowych. A ja… – Znów zabrakło mi słów. – Cholera, Chris, mieszkamy razem!
– I myślisz, że nigdy nie słyszałem, jak baraszkujecie? Nawet jeśli staraliście się być bardzo cicho…
– Jeśli nawet, to było bardzo dawno temu – rzuciłam z przekąsem. – Dobra, nieważne, skończmy ten temat. Jest żenująco głupi.
– A ty chyba zaraz założysz habit. Wyluzuj, Han, to normalna rzecz, że jak się jest ze sobą, to się uprawia seks. Byłem tego świadom, decydując się na mieszkanie z wami. – Znów chciał żartem załagodzić sytuację, ale mnie ukłuło coś innego.
Nie, nie przeszkadzało mi to gadanie. Słowa Chrisa uświadomiły mi dobitnie bolesną prawdę: my już od dawna z Dougiem ze sobą nie sypialiśmy. Już miałam coś powiedzieć, gdy oboje usłyszeliśmy odgłos ciężkich kroków dochodzący ze schodów, a potem w salonie pojawił się Doug.
– Nawet nie zauważyłem, że już zrobiło się ciemno. – Przeciągnął się. – Co oglądacie? Zrobiliście może coś do jedzenia?
Mimo że siedziałam, ściął mnie z nóg. Popatrzyłam na niego niedowierzająco. Naprawdę mieliśmy jeszcze myśleć o jedzeniu dla niego, na wypadek gdyby zaczęło mu burczeć w brzuchu i łaskawie wyszedłby ze swojej nory?
– Ty, stary, nie przesadzasz trochę? – skrzywił się Chris.
– O co ci chodzi? – odparł Doug zaskoczony jego nastawieniem.
– Ile ty masz lat, dwanaście? Siedzisz i grasz na kompie, a w przerwie oczekujesz żarcia podsuniętego pod nos?
– Ja tylko zapytałem, czy jest coś do jedzenia, o co ta afera?
– A zadbałeś o to, żeby coś było? Zrobiłeś jakieś zakupy? Przygotowałeś cokolwiek? – włączyłam się do rozmowy.
Popatrzył na mnie złowrogo.
– Przecież wiesz, że…
– Że miałeś inne, ważniejsze zajęcia. Tak, widziałam. Jakieś cztery godziny temu.
– Chodziło mi raczej o to, że mam przejściowe problemy finansowe, więc nie zrobiłem zakupów.
– Jest pewien sposób na to, by pozbyć się tych problemów. Znaleźć pracę. – Wbiłam w niego wzrok. – I się w niej utrzymać.
– Poza tym może twoje przejściowe problemy finansowe byłyby mniejsze, gdybyś pieniędzy od rodziców nie inwestował w te – zająknął się Chris, lecz urwał w połowie zdania, gdy Doug zgromił go spojrzeniem.
Wtedy zrozumiałam.
– Słucham? To ty jeszcze płacisz za te rozgrywki?!
– To chyba normalne, płacę za dostęp – wycedził, wciąż patrząc na Chrisa krzywo.
Najwyraźniej to miało się nie wydać.
– Nie chcę nawet wiedzieć ile… – Uniosłam ręce zrezygnowana i wstałam z kanapy. – Brak mi słów, Doug, naprawdę, brak mi słów… Wiesz, że nie mamy kasy, że wyrabiam nadgodziny, żeby pomóc ci w twojej kolejnej przejściowo beznadziejnej sytuacji, wpieram cię finansowo, płacę twoją część rachunków i opłat za dom, bo tak się umówiliśmy, a ty wydajesz pieniądze od rodziców na jakieś głupie gry?! To przechodzi ludzkie pojęcie, Doug! – Podniosłam głos, choć wcześniej obiecałam sobie, że nie dam się wyprowadzić z równowagi.
– Serio, jesteś na utrzymaniu Hannah? – wtrącił się Chris, wyraźnie zdziwiony. – Przecież ostatnio mówiłeś, że udało ci się odłożyć, stąd kasa na mieszkanie.
– I do tego kłamiesz. – Pokręciłam głową zrezygnowana, widząc jego zdezorientowaną minę. Opuściły mnie wszelkie siły. – Nie wracaj do pokoju, śpisz w salonie. Albo gdziekolwiek indziej. Zorganizuj sobie coś – dodałam i pomaszerowałam na górę.
– Han, skarbie, proszę cię… – usłyszałam za plecami jego głos, ale nie odwróciłam się.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju, upadłam na fotel i oparłam głowę o zagłówek. Z dołu dobiegał mnie podniesiony głos Douga, zarzucał Chrisowi, że zamiast stanąć po jego stronie, jak na przyjaciela przystało, zachowuje się tak, jakby chciał go pogrążyć. Istotnie, też odnosiłam ostatnio takie wrażenie, ale Doug po prostu i jego zaczął irytować swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem, może Chris chciał mu po prostu utrzeć nosa. Nie bardzo mnie to jednak obchodziło, straciłam już wiarę w to, że jakoś się między nami poukłada.
Rano, gdy się przebudziłam, zauważyłam, że Doug uszanował moje zdanie i nie próbował się położyć ze mną. Na szczęście nie przyszedł też wieczorem, zanim poszłam spać. Znał moje miękkie serce i nie raz próbował czułymi słówkami sprawić, bym przestała się na niego gniewać. Zwykle mu wychodziło. Przychodził, przytulał się, przepraszał, obiecywał, że się poprawi. Z tym że od pewnego czasu te zapewnienia nic już dla mnie nie znaczyły. I nie chodziło nawet o to, że mu nie wierzyłam. Po prostu zaczynała ogarniać mnie obojętność, powoli docierało do mojej świadomości, że chyba znajduję się w „procesie odchodzenia”. Niedawno gdzieś usłyszałam to stwierdzenie jako określenie podświadomie podjętej decyzji o odejściu od partnera, zanim to się faktycznie dokona, i teraz powtarzałam to sobie w myśli, gdy tylko między mną a Dougiem dochodziło do kolejnych sprzeczek. Wtedy myślałam już tylko o tym, by go zostawić. Nie miałam jednak pewności, kiedy będę miała tyle odwagi, by podjąć ostateczną decyzję. Bo przecież nie wszystko było czarne czy białe, a ja nie potrafiłam z dnia na dzień odciąć się od, bądź co bądź, dobrej, wspólnej przeszłości.
– Ziemia do Han. – Obróciłam głowę, wyrwana z zamyślenia, i uśmiechnęłam się do Sam.
Pracowałyśmy razem w administracji londyńskiego szpitala św. Tomasza, zajmując się głównie sprawami kadrowymi. Jeszcze na studiach odbywałam tutaj praktyki, a później udało mi się zdobyć stałe zatrudnienie. I tak poznałam Samanthę, moją przełożoną, pięćdziestoletnią singielkę, która w krótkim czasie stała się moją najlepszą przyjaciółką. Prawdę mówiąc, jej wiek wcale mi nie przeszkadzał. Mimo sporej różnicy szybko znalazłyśmy wspólny język. Może dlatego, że Sam była pozytywnie zakręconą indywidualistką, farbującą włosy na wszystkie kolory tęczy, która wciąż powtarzała, że co roku obchodzi swoje dwudzieste piąte urodziny, bo właśnie na tym etapie zatrzymał się jej proces dojrzewania (i starzenia się), co zwykle podkreślała. Uwielbiałam ją za to beztroskie podejście i często jej go zazdrościłam. To właśnie Sam pierwszego dnia wprowadziła mnie w obowiązki i to ona dostrzegła we mnie potencjał, polecając mnie później kierownictwu szpitala. Od początku roztoczyła nade mną swoje opiekuńcze skrzydła, może właśnie dlatego traktowałam ją nie tylko, jak koleżankę z pracy, przyjaciółkę, ale też jak starszą siostrę, której nigdy nie miałam.
– Mówiłaś coś? – zapytałam zdezorientowana i zamrugałam szybko.
– Pytałam, czy idziemy dzisiaj na cotygodniowe piwo.
– A coś się zmieniło? Ja nie odwoływałam.
– Ale jesteś jakaś nieobecna. – Sam wstała zza swojego stanowiska naprzeciwko i oparłszy się o blat mojego biurka, założyła ręce na piersi. – Coś się stało? – Spojrzała na mnie z troską.
Westchnęłam cicho i potarłam palcem skroń, po czym popatrzyłam wymownie na Samanthę.
– Nic nowego. Pokłóciłam się z Dougiem. – Wzruszyłam ramionami i spuściłam zawstydzona wzrok, by nie widzieć, jak Sam przewraca oczami.
Od czasu do czasu zwierzałam się jej ze swoich problemów w związku, choć tak naprawdę otworzyłam się przed nią dopiero wtedy, gdy rozmowy i sprzeczki z Dougiem zaczęły mnie przerastać i z bezsilności chciało mi się już tylko usiąść i płakać. Sam przyznała się, że dawno zauważyła, że coś jest nie tak i że według niej Doug zwyczajnie mną manipuluje. Doskonale znałam jej zdanie – powinnam od niego odejść jak najszybciej, bo duszenie się w takim toksycznym związku nie miało żadnego sensu ani przede wszystkim przyszłości.
– O co tym razem? – zapytała spokojnie Sam.
– Szczerze… To nawet nie wiem. Chyba o to, że zamiast wyjść po mnie na stację, wolał grać. Przepraszam, musiał grać, nie mógł sobie przerwać arcyważnej rozgrywki o puchar narodów. A potem okazało się, że on jeszcze sporo inwestuje w tę grę, a ode mnie pożycza na mieszkanie i w ogóle na życie. Na granie pewnie też. I wiesz, nie chodzi o pieniądze, choć tak naprawdę wcale nam się nie przelewa, ale głównie o to, że nie dość, że nic nie robi, to jeszcze kłamie, a ja… Już nawet nie mam ochoty czegokolwiek z tym robić. – Wzruszyłam ramionami, nie siląc się na więcej niż obojętny ton.
– There are plenty of fish in the sea. – Sam pogładziła mnie po ramieniu. – Ale jeśli chcesz wylać swój żal i tak po prostu sobie ulżyć, to wiesz, że jestem. Jesteśmy. I w takim razie dzisiejsze piwo jest bardziej obowiązkowe niż zwykle. – Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
Uniosłam lekko kąciki ust i niemo jej podziękowałam.
– Tylko wiesz, nie jestem pewna, czy chcę wtajemniczać Charl i Josha w aż tak pikantne szczegóły mojego związku. – Wysiliłam się na uśmiech. – Nie chcę zaprzątać im głowy swoimi problemami. Zwłaszcza w piątkowy wieczór. Rozumiesz?
– Jasne. Bez ckliwych rozmów, pocieszania i złotych rad. Idziemy się napić i poprawić sobie humor po ciężkim tygodniu pracy. – Sam wyprostowała się zadowolona.
– Tak będzie najlepiej. Moje problemy i tak nie znikną w jeden wieczór, więc nie ma co psuć nimi nastroju innym.
– Myślę, że ani Charl, ani Josh nie pomyśleliby, że psujesz im nastrój, ale to ty masz się czuć dobrze. W każdym razie cieszę się, że mimo wszystko z nami pójdziesz.
– Nie jestem typem osoby, która miałaby się użalać nad sobą w domu. Sto razy bardziej wolę pójść z wami, niż wrócić i oglądać pochłoniętego grą Douga. – Wzdrygnęłam się.
Sam pochwaliła mnie za takie podejście, a potem wróciła na swoje miejsce, zostawiając mnie znów samą z własnymi myślami. Bo te mimo wszystko nie zniknęły. Właściwie dzień po dniu stawały się coraz głośniejsze, jakby coraz bardziej domagały się mojej uwagi, gotowe przebić się na powierzchnię. Najbardziej dręczące było pytanie, dlaczego wciąż z nim byłam… Zadawałam je sobie kilka razy dziennie, czasem nawet wtedy, gdy byliśmy razem. Czemu trzymałam się związku, który nie przynosił mi ani szczęścia, ani spełnienia? Właściwie zamiast radości wnosił w moje życie frustrację i niepewność. Może to poczucie lojalności, bo byliśmy razem kilka ładnych lat. Ale czy warto trwać w związku tylko ze względu na staż? A może to wygoda i strach przed zmianą, przed samotnością? Dobrze wiedziałam, że Sam ma rację: to lepsze, niż być w toksycznym związku, w którym traci się wiarę w siebie. Cóż, czasem wydawało mi się, prawdę mówiąc, wstyd się do tego przyznać, że jestem z Dougiem głównie dlatego, że nie stać mnie na samodzielne mieszkanie. Choć tak naprawdę, będąc z nim, płaciłam dwa razy więcej, za siebie i za niego. Od kilku miesięcy pożyczał ode mnie pieniądze i nigdy nie oddawał. Niemniej dom, w którym mieszkaliśmy, był wynajęty naprawdę po okazyjnej cenie i nawet ta podwójna stawka była dużo niższa, niż gdybym chciała wynająć w okolicy jedynie pokój… Nie mówiąc już o cenach, jeśli zdecydowałabym się na lokum bliżej centrum Londynu. Poza tym dom był duży i komfortowy, a przeniesienie się do małego pokoju i współdzielenie mieszkania z obcymi ludźmi jakoś nie napawało mnie optymizmem, bardziej przypominało mi studenckie czasy niż dorosłe, odpowiedzialne życie, które sobie wymarzyłam. W końcu miałam dwadzieścia siedem lat, pragnęłam już pewnej stabilizacji. Co nie znaczyło, że nie było to dobre rozwiązanie… Od dawna chodziło mi to po głowie i złościłam się na siebie, że nie potrafię podjąć tej jednej, kluczowej decyzji, która pozwoliłaby mi wreszcie pozbyć się tej uciążliwej kuli u nogi. Bo niestety, ostatnio tylko w ten sposób potrafiłam myśleć o Dougu.
Dlatego tak bardzo potrzebowałam wyjść dzisiaj z przyjaciółmi – by przestać myśleć w kółko o swoim nieudanym związku, skupić się na jakichś pozytywach, na miłym wieczorze albo zupełnie błahych rozmowach. Od sześciu miesięcy, odkąd pracuję w szpitalu, co piątek spotykaliśmy się w czwórkę w pubie The Wetherspoon’s, niedaleko stacji metra Victoria. Wybraliśmy to miejsce głównie ze względu na mnie, bym miała jak najbliżej do metra, po czym ustaliliśmy, że to będzie nasza copiątkowa tradycja, by widywać się właśnie tam. Charlotte i Josh też pracowali w szpitalu św. Tomasza, z tym że Charl pracowała jako asystentka w sekretariacie dyrekcji, a Josh w archiwum. Śmialiśmy się, że jako kadra niemedyczna zarządzamy całą placówką, w końcu cała biurokracja była na naszej głowie. No i jeszcze kilka innych osób, ale już nie tak skorych do wspólnej integracji, jak nas czworo. Samantha była z nas najstarsza, Josh miał trzydzieści pięć lat, a Charlotte była moją rówieśniczką, obie zostałyśmy zatrudnione w tym samym naborze. Przez chwilę nawet ze sobą konkurowałyśmy, ale kiedy okazało się, że przyjęto nas obie, zawarłyśmy przyjacielski pakt i postanowiłyśmy, bez względu na wszystko, trzymać się razem. I wiedziałam, że co jak co, ale na tę trójkę zawsze mogę liczyć. I choć z Sam łączyła mnie najsilniejsza więź, to za każdym z nich wskoczyłabym w ogień, podejrzewam, że z wzajemnością. Byli moimi przyjaciółmi, moją brytyjską rodziną.
– Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że ten tydzień mamy już za sobą! – westchnęła Charlotte, gdy w końcu zajęliśmy nasz ulubiony stolik w pubie, i zmęczona padła na swoje krzesło. – Chyba pobiliśmy rekord przyjęć, w dodatku to rozpoczęcie konferencji dotyczącej badań klinicznych w poniedziałek! Wszyscy oszaleli na tym punkcie, nie mówiąc już o dyrekcji, która wspina się na wyżyny, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. No i cały czas wdrażamy to nowe oprogramowanie do szpitalnego systemu.
– Nic dziwnego, przyjeżdża sporo znanych lekarzy. Nie tylko z Europy, ale też ze Stanów, kierownictwo nie chce kompromitacji – odparła Sam.
– Ale czy to wszystko musi być okupione takim stresem? A raczej fundowaniem go wszystkim dookoła?
– Ja tam nie czuję się zestresowany – wtrącił swobodnie Josh, a wtedy wszystkie trzy popatrzyłyśmy na niego, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Wiesz, na ten czas chętnie bym się z tobą zamieniła stanowiskiem i zaszyła w tej twojej norze, by trochę poarchiwizować – rzuciła rozbawiona Charlotte.
– Mam wrażenie czy umniejszasz moje obowiązki? Wbrew temu, co wam się wydaje, mam tam naprawdę sporo pracy. Każdy wypis, każdy zgon… Wszystko trzeba odpowiednio udokumentować, opisać… – zaczął tłumaczyć.
Josh był nieco przewrażliwionym na swoim punkcie, wychuchanym synem nadopiekuńczej matki, z którą nadal mieszkał, ale przede wszystkim – najżyczliwszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałam. Człowiekiem gołębiego serca.
– Wiemy. – Dotknęłam jego dłoni. – I nikt nie umniejsza twojej pracy. Jest ważna, o ile nie najważniejsza. I nikt tak jak ty nie zna się na tych wszystkich szpitalnych systemach.
– Fakt, od kiedy wszystko zinformatyzowano… – zaczął, ale kiedy wszystkie trzy tym razem łypnęłyśmy na niego groźnie, od razu się wycofał. Uwielbiał rozmawiać o pracy, nawet poza nią. – Racja, koniec rozmów o robocie. Jest piątkowy wieczór, zajmijmy się ciekawszymi tematami – zreflektował się w porę, po czym z uśmiechem zaproponował, że pójdzie po pierwszą kolejkę piw.
2.
MATT
Pierwszy podmuch wiatru, który poczułem, gdy tylko wyszedłem z samolotu, przeszył mnie na wskroś, przypominając, dlaczego tak bardzo chciałem stąd kiedyś uciec. Przede wszystkim nie znosiłem tej przygnębiającej, brytyjskiej aury. Teraz, po kilku latach mieszkania w słonecznej, ciepłej Kalifornii tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że byłem człowiekiem słońca, a nie wiecznej szarugi i deszczu. No może to nie był jedyny powód, ale na pewno znaczący.
– Doprawdy nie wiem, jak ja tu wytrzymam te dwa miesiące. – Pokręciłem z niezadowoleniem głową i postawiłem kołnierz kurtki, zaciskając na sobie mocniej jej poły, a potem ruszyłem schodkami w dół.
– Jeśli skupisz się na pracy, tak jak masz to w zwyczaju, to pewnie nawet nie zauważysz, kiedy miną ci te dwa miesiące – odparła Claire, idąca tuż za mną.
– Może i masz rację – dodałem bez przekonania, gdy zmierzaliśmy wraz z tłumem ludzi w stronę hali przylotów na londyńskim Heathrow. – Jaki w ogóle mamy plan? Jutro jakieś spotkanie z dyrektorem, a potem?
– Spotkanie z dyrektorem, omówienie kwestii organizacyjnych i wolny weekend na aklimatyzację. Jak widać, tobie się akurat przyda.
– A ty?
– Ja planuję zwiedzać, bo później może już nie być ku temu okazji. A nie mogę sobie odpuścić, nie wiem, kiedy jeszcze nadarzy się okazja, by przyjechać do europejskiej stolicy. Nawet nie pytam, czy chcesz być moim przewodnikiem, bo sądząc po twoim wątpliwym zachwycie nad przyjazdem tutaj, raczej nie masz ochoty, by włóczyć się po mieście.
Skrzywiłem się, ale westchnąwszy, odparłem po chwili:
– Nie będzie to dla mnie jakaś szczególna atrakcja, ale jeśli nie chcesz zwiedzać sama, mogę ci potowarzyszyć.
– Marny ten twój entuzjazm, więc raczej podziękuję. – Zerknęła na mnie z pobłażaniem, po czym zapytała znowu: – Co zatem zamierzasz?
– Odwiedzę rodziców, skoro już tu jestem, może spotkam się z dawnymi znajomymi… – zastanawiałem się na głos, bo tak naprawdę nie poczyniłem żadnych planów poza tym, że faktycznie chciałem skupić się na konferencji, badaniach i pracy.
– W sumie to też brzmi całkiem nieźle. Kiedy ostatni raz byłeś w Londynie?
– Na dłużej? Jestem pierwszy raz od wyjazdu do Stanów. Wpadałem na święta, ale na dwa, góra trzy dni.
– Kto wie, może jeszcze zatęsknisz i postanowisz wrócić na stare śmieci… – zaśmiała się Claire, a ja spojrzałem na nią wymownie.
– Nie ma takiej możliwości. Londyn nigdy nie był miejscem, za którym tęskniłem. Gdyby nie prestiż, jakim cieszą się te badania, i osobiste prośby profesora Ramireza, żebym znalazł się w zespole badawczym, nie byłoby mnie tutaj.
Skinęła łagodnie głową i uniosła lekko kąciki ust, nie komentując moich słów. W tej chwili drzwi przed nami się rozsunęły i oboje znaleźliśmy się w hali przylotów, gotowi odebrać bagaż. Niedługo później siedzieliśmy już w taksówce, zmierzając do hotelu, w którym szpital zakwaterował nas na czas pobytu.
Gdy przemierzaliśmy ulice Londynu, zwłaszcza okolice ścisłego centrum, skupiłem się na wieczornym krajobrazie tego miasta, które niegdyś było moim domem. Bez większych emocji odkryłem, że wciąż pamiętałem nazwy ulic, zauważałem też wszelkie zmiany w zabudowaniach czy infrastrukturze. Niewiele się jednak zmieniło – Londyn wyglądał niemal tak samo jak osiem lat temu, gdy opuszczałem go na stałe. No może poza tym, że wówczas na początku stycznia panowała tu zima stulecia i miałem niemałe obawy, czy w ogóle uda mi się stąd wylecieć. Dziś, na początku jesieni, zastał mnie ten sam widok, co przez zdecydowaną większość roku tutaj: zalane deszczem ulice, skuleni przechodnie uciekający przed przeszywającym chłodem. Raz po raz zauważałem jedynie grupki młodych ludzi, którym aura zupełnie nie przeszkadzała. Śmiali się, wesoło przemierzając miasto, najpewniej w poszukiwaniu miejsca w najbliższym pubie. Z reguły byli to jednak obcokrajowcy, turyści, którzy przyjeżdżali do Londynu na kilka dni i pogoda nigdy im nie przeszkadzała, wręcz uważali ją za nieodłączny element wycieczki. Nigdy nie rozumiałem tego zachwytu, dzisiaj zresztą też nie miałem zamiaru się nad tym zatrzymywać, bo dla mnie Londyn był już tylko wspomnieniem, do którego teraz na chwilę wróciłem, bez sentymentu i zamiaru, by na nowo się tu zadomawiać.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod hotelem, pomogłem Claire z bagażem, a potem oboje udaliśmy się do recepcji. Podaliśmy swoje nazwiska i odebraliśmy karty do zarezerwowanych pokoi. Spojrzałem kątem oka na swoją towarzyszkę, zupełnie niewzruszoną tą sytuacją. Dopiero po chwili, gdy zorientowała się, że jej się przypatruję, spojrzała na mnie i przewróciła oczami.
– No chyba nie liczyłeś na jeden pokój?
– Mogłoby być ciekawie. I wygodnie. Skoro będziemy pracować przy jednym projekcie…
– No właśnie. Przebywanie z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę mnie przerasta. A po ostatnim razie wolę minimalizować ryzyko niedopowiedzeń i nadinterpretacji. – Upomniała mnie spojrzeniem. – Poza tym cenię sobie porządek – dodała, kończąc swój wywód, i ruszyła w stronę wind.
– Hej, a to co miało znaczyć? – zaśmiałem się krótko i ruszyłem za Claire.
– Dokładnie to, co zrozumiałeś. Jesteś niereformowalnym bałaganiarzem. O ile byłam w stanie znieść to przez tydzień podczas konferencji w Nowym Jorku, to nie zamierzam tego tolerować przez dwa miesiące. Zapomnij. Będziesz musiał sprzątać sam – odpowiedziała stanowczo.
– Zacznijmy od tego, że to ty jesteś przesadną pedantką, więc twoje pojęcie porządku jest mocno na wyrost. Umówmy się, przeszkadzały ci nawet nierówno ustawione buty! A tutaj sprząta obsługa hotelowa – odciąłem się.
– Mam swoje przyzwyczajenia i nie zamierzam ich na siłę zmieniać. Szczególnie że wcale nie muszę. – Zatrzymała się przed windą i nacisnęła guzik.
– Nie wróżę nam zatem świetlanej przyszłości… – zgrywałem się dalej.
– A kto w ogóle powiedział, że jakaś wspólna przyszłość nas czeka?
– Och, proszę cię. Dobrze wiesz, że tworzymy zgrany duet. Nie tylko w pracy. – Uniosłem brew, a Claire momentalnie poczerwieniała.
Rozchyliła jedynie usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tym momencie otworzyła się przed nami winda i oboje wsiedliśmy do środka. Nie byliśmy w niej sami, więc kontynuowanie tematu stało się niezręczne, okazało się również, że mieszkamy na dwóch różnych piętrach. Wysiadając jako pierwsza, Claire rzuciła jedynie, że widzimy się jutro przed ósmą w lobby, a potem, nawet nie zerkając w moją stronę, zniknęła w korytarzu. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nasze relacje zdecydowanie nie mieściły się w ramach klasycznej, damsko-męskiej przyjaźni. Nie zmieniało to jednak faktu, że ją uwielbiałem i gdyby nie ona, pewnie by mnie tutaj dzisiaj nie było.
Wysiadłem na piętnastym piętrze, trzy poziomy nad tym, na którym zatrzymała się Claire. Odnalazłem swój pokój i wszedłem, nie rozglądając się zbytnio dookoła. Ot pokój, jak pokój, hotelowy, niezbyt duży, z niewielkim stolikiem przy oknie. Na szczęście miał balkon, który od razu przykuł moją uwagę. Odstawiłem walizkę, podszedłem do przeszklonych drzwi i odsunąłem zasłonę. Uniosłem kącik ust. Wbrew wszystkiemu, za co nie lubiłem tego miasta, widok stąd naprawdę potrafił zawrócić w głowie. W świetle wieczornego krajobrazu dostrzegłem nawet słynne London Eye – ogromny, widokowy diabelski młyn nad brzegiem Tamizy, migoczący złotymi iluminacjami pałac westminsterski i Big Bena, który schował się między wieżowcami i za opactwem Westminster.
Zasłoniłem okno i skierowałem się w stronę walizki, by wyciągnąć laptopa. Usiadłem przy stoliku. Przez myśl przeszło mi, że lepszy widok miałem tylko ze swojego mieszkania. A może… Nie, nie było sensu wypowiadać mieszkającym tam teraz ludziom najmu, gdy miałem tu zostać ledwie dwa miesiące. Przejrzałem wiadomości na poczcie, a potem sięgnąłem po telefon. Powinienem dać rodzicom znać wcześniej, że przyjeżdżam? Z jednej strony, jako dorosły człowiek żyjący na swoich zasadach, nie czułem potrzeby meldowania się. Z drugiej, wiedziałem, że dla nich to istotne, a moje milczenie odebraliby jako ignorancję. Nie tyle obchodziło mnie to, co sobie pomyślą, ile naprawdę nie chciałem sprawiać im przykrości. Czy mi się chciało, czy nie, wypadało się pokazać w domu mimo wszystko. Ale nie dzisiaj. Postanowiłem zadzwonić jutro. Teraz potrzebowałem przede wszystkim prysznica i odpoczynku po długiej, męczącej podróży.
Niestety, kolejnego dnia wcale nie wstałem wypoczęty. Jet lag dał o sobie znać i nie pozwolił mi zasnąć przez znaczną część nocy, a kiedy w końcu udało mi się zapaść w sen, niedługo później zadzwonił budzik, bezlitośnie oznajmiając, że pora wstać, by nie spóźnić się na spotkanie z dyrektorem szpitala. Może jednak dałoby się je przełożyć choć na godzinę później?, pomyślałem i dosłownie w tym samym momencie usłyszałem dźwięk przychodzącego połączenia, przypisany tylko jednej osobie. Wiedziałem, że Claire nie pozwoli mi się spóźnić, nawet gdybym bardzo się o to postarał.
– Wiedziałam, że zastanę cię jeszcze w łóżku – powiedziała od razu, gdy odebrawszy, ziewnąłem do słuchawki.
– Chcesz dołączyć? – zapytałem, ale po drugiej stronie usłyszałem tylko wymowne prychnięcie.
– Żarty się ciebie trzymają – odpowiedziała. – Wstawaj. Nie możemy się spóźnić pierwszego dnia – dodała zdeterminowana.
– Ciebie nie dopadł jet lag? – zapytałem rozczarowany i przeciągnąłem się, wstając powoli.
– Dopadł, ale jestem przyzwyczajona do małej ilości snu. Wciąż pracuję na swoją pozycję, to bardzo motywuje. I nie mam zamiaru podpaść już pierwszego dnia, zwłaszcza po otrzymaniu takiej szansy od losu.
– Nie do końca od losu – żachnąłem się.
– Nie musisz tego przypominać na każdym kroku. Pamiętam i doceniam, że wciągnąłeś mnie do programu. Tym bardziej chcę udowodnić, że to była dobra decyzja. A teraz wstawaj, naprawdę nie chciałabym się spóźnić.
Westchnąłem tylko, a potem obiecałem, że za pół godziny pojawię się na śniadaniu, po którym od razu pojedziemy do szpitala. Owszem, punktualność nie była moją mocną stroną i Claire dobrze o tym wiedziała. Pewnie dlatego już pierwszego dnia chciała trzymać rękę na pulsie. Ale też nie byłem głupcem, dobrze wiedziałem, że akurat dzisiaj nie wypada się spóźnić. W ogóle miałem przeczucie, że tutaj będę musiał porzucić swoje codzienne przyzwyczajenia, bo czekało mnie mnóstwo pracy. Badania kliniczne nad nowym lekiem mogącym zminimalizować skutki uboczne i uszkodzenia po zabiegach kardiochirurgicznych były kolejnym krokiem w mojej lekarskiej karierze. Dość szybko stałem się specjalistą w tym temacie, to już kolejna międzynarodowa konferencja, na którą mnie zaproszono, a nie ja musiałem ubiegać się o możliwość udziału w niej. Choć miałem już ugruntowaną pozycję i w świecie medycyny moje nazwisko znaczyło coraz więcej, to ambicja nie pozwalała mi osiąść na laurach. Szczególnie że wciąż się przecież doskonaliłem. Tutaj co prawda zostałem zaproszony jako specjalista w dziedzinie kardiochirurgii, zaproponowano mi poprowadzenie wykładów podczas konferencji naukowej organizowanej właśnie na potrzeby odbywających się tu badań, ale przy okazji mój dawny mentor, profesor Ramirez, będący teraz dyrektorem szpitala św. Tomasza, zaproponował, bym uczestniczył także w końcowej fazie badań klinicznych. Zgodziłem się, bo byłem ciekawy wyników. Nie oznaczało to, że nie miałem wątpliwości. Początkowo wahałem się, bo musiałem tu przyjechać aż na dwa miesiące, ale skuszony prestiżem tych badań postanowiłem odłożyć swoje plany w Los Angeles i przyjechać do Londynu. Z Claire, którą wciągnąłem w ten projekt. Wciąż zastanawiałem się, czy nie będę tego żałował…
Ale gdy tylko dowiedziała się, że wyjeżdżam, by wziąć udział w przełomowych badaniach, podczas których będę uczestniczył w konferencjach ze światowej sławy lekarzami, będę miał możliwość podejmować nowatorskie operacje i metody leczenia, nie dawała mi spokoju. Była jeszcze bardziej zdeterminowana niż ja, gdy byłem na tym etapie, co ona, i to mnie przekonało. A skoro miałem taką sposobność i na tyle mocne znajomości, by pomóc jej się dostać do programu, zrobiłem to. Nie tylko z uwagi na to, co nas łączyło, ale też dlatego, że naprawdę jest świetną lekarką. Fakt, nie dla każdego rezydenta byłbym w stanie tyle zrobić. Choć nierzadko irytowała mnie swoją pedanterią i perfekcjonizmem, nie mogłem zaprzeczyć, że od pewnego czasu była dla mnie wyjątkowo ważna.
Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy tylko zobaczyłem ją w hotelowej restauracji. Właśnie wybierała dla siebie śniadanie, skrupulatnie układając na talerzu wszystko tak, by tworzyło spójną całość, wręcz obrazek. Za bardzo skupiała się na detalach, pomyślałem, ale przecież wiedziałem, że właśnie to kształtowało jej charakter, te wszystkie jej dziwactwa. Nawet to, że warzywa układała kolorami, dzieląc je na odcienie.
– Dzień dobry – powiedziałem i podszedłem do niej ze swoim talerzem, zastanawiając się, na co mam dziś ochotę.
– Dzień dobry i masz szczęście – odparła, uśmiechając się pogodnie. – Zaczęłam się już zastanawiać, czy nie będę musiała interweniować osobiście w twoim pokoju – dodała i zerknęła na mój talerz z powątpiewaniem, gdy nałożyłem kiełbaski, fasolkę, bekon, a potem sięgnąłem po jajka.
– Wiesz, że zawsze jesteś u mnie mile widziana. – Popatrzyłem na nią wymownie, a Claire znowu przewróciła oczami, nie komentując jednak tej uwagi.
– Naprawdę masz zamiar to zjeść? – Spojrzała jeszcze raz na mój talerz.
– Tradycyjne angielskie śniadanie, nie wiem, o co ci chodzi.
– Myślałam, że wyrzekłeś się wszystkiego, co brytyjskie. Nawet twój akcent jest jakby łagodniejszy, a tymczasem…
– Powiedzmy, że robię wyjątek. Za tym naprawdę tęskniłem. – Wskazałem na swoją porcję, dodając do niej jeszcze trójkątne tosty.
– Wiesz, że to nie jest ani trochę zdrowe? A akurat ty powinieneś znać skutki opychania się tłustymi, pełnymi niezdrowych węglowodanów potrawami. Mam ci przypomnieć wykłady na temat miażdżycy, zapchanych żył i innych chorób układu krążenia? Poza tym już nie raz ci mówiłam, że mięso…
– Ustalmy jedną rzecz – wszedłem jej w słowo, gdy znów zaczęła się wymądrzać na temat wegetarianizmu. – Każdy dba o swój talerz, okej? Nie jestem twoim pacjentem, żebyś robiła mi teraz wykłady, bo posiadam tę niezbędną wiedzę o – podniosłem do góry mały palec – tutaj… Mam ochotę na takie śniadanie i takie zjem. A wieczorem dodatkowo pójdę na piwo. Za to jutro zrobię dłuższy trening, bo nie wiem, czy wiesz, ale hotel oferuje nieźle wyposażoną siłownię. Równowaga zachowana, czyż nie?
Claire tylko pokręciła nieznacznie głową.
– Okej, twoje życie, twoja miażdżyca i twoje większe ryzyko zawału. Żeby nie było, że nie radziłam ci zrezygnować z mięsa.
– I nie zrezygnuję. Bo wiem, ile dobrych wartości odżywczych dzięki niemu dostarczam organizmowi. A o serce mogę dbać inaczej.
– Ostatnio nieszczególnie ci to wychodziło – rzuciła uszczypliwie.
Zmrużyłem oczy, ale nie odpowiedziałem na ten przytyk. Nie odezwałem się, bo nie chciałem ciągnąć tego tematu. Poszedłem po kawę, a potem dołączyłem do niej przy stoliku.
– Strasznie jesteś spięta, Claire – zauważyłem, gdy w milczeniu przeglądała coś w telefonie.
Rzuciła mi tylko krótkie, lekceważące spojrzenie, a potem dodała:
– Ty za to czasem mógłbyś być poważniejszy. A poza tym… Ty jesteś tutaj na innych zasadach niż ja. Nie dziw mi się, że się stresuję, nigdy wcześniej nie brałam udziału w badaniach naukowych o takiej skali.
– Powiedziałbym, że znam sposoby na taki przewlekły stres… – Cmoknąłem teatralnie, ale szybko porzuciłem tę pozę, gdy Claire znów upomniała mnie spojrzeniem. – Ale powiem tylko tyle, że naprawdę nie musisz się aż tak przejmować. Nikt nie będzie rozliczał cię z twojej wiedzy, to nie egzamin.
– Co nie zmienia faktu, że też nie chcę być bierną obserwatorką.
– A to już kwestia ambicji, na to nic nie poradzę.
– Znasz mnie. – Claire wzruszyła ramionami i w końcu uśmiechnęła się łagodnie.
Znałem ją, dlatego nie powiedziałem nic więcej. Wiedziałem jednak, że w pewien sposób jestem za nią odpowiedzialny, to ja ją tu ściągnąłem, powinienem roztoczyć nad nią parasol ochronny. Choć rzucenie na głęboką wodę zwykle przynosi większe korzyści…
Po śniadaniu, tak jak planowaliśmy, od razu udaliśmy się do szpitala na spotkanie z dyrektorem. Wzięliśmy taksówkę, choć z hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, było zaledwie dwadzieścia minut pieszo do celu. Claire jednak od razu storpedowała pomysł spaceru w obawie przed spóźnieniem, a mnie zabrakło determinacji, żeby ją przekonać. Wsiedliśmy więc do czarnego caba (Londyn słynął z tych taksówek) i ruszyliśmy do szpitala.
– Z tej perspektywy Londyn wygląda dużo ciekawiej, niż gdy ogląda się go w filmach – zauważyła z zachwytem Claire, śledząc z uwagą pojawiające się za szybą historyczne zabudowania i charakterystyczne punkty Londynu. – Muszę się wybrać na Notting Hill – zdecydowała.
– I zrobić sobie zdjęcie przy kolorowych drzwiach, jak wszyscy turyści? – zapytałem z nutą ironii.
– Żebyś wiedział – odpowiedziała kąśliwie. – A potem pójdę na zakupy do Harrodsa i wypiję kawę na Cheapside. Może ciebie to nie kręci, ale ja naprawdę chciałabym zobaczyć w Londynie coś więcej niż szpitalne korytarze.
– Spokojnie, w końcu masz całe dwa dni na zwiedzanie. – Uśmiechnąłem się. – A jeśli dobrze pamiętam, państwowe muzea są darmowe – powiedziałem z udawanym entuzjazmem, gdy wysiedliśmy z taksówki.
– Obawiam się, że dwa dni to zdecydowanie za mało. Jechaliśmy zaledwie pięć minut, a ja już jestem oczarowana tym miastem! Naprawdę nie wiem, jak mogłeś stąd uciec.
Nie lubiłem tego określenia. Skrzywiłem się, z nadzieją, że moja towarzyszka tego nie zauważyła, a potem odparłem:
– Mnie Londyn spowszedniał, miałem go na co dzień. Podobnie jak tobie LA, czyż nie? Ja się tu urodziłem i wychowałem, nie uważam tego miejsca za niezwykłe, wręcz przeciwnie. Poza tym nie uciekłem, tylko wykorzystałem szansę na zrobienie kariery – sprostowałem stanowczo.
– Tutaj nie miałeś warunków na rozwój? Mówiłeś, że dyrektor szpitala to twój mentor. To nie on patronuje tym badaniom, na które przyjechaliśmy?
– Kilka lat temu wszystko wyglądało inaczej – uciąłem temat, po czym wskazałem na wejście do budynku. – Idziemy?
Claire bez słowa ruszyła przodem. Wziąłem głęboki wdech, nim przekroczyłem próg szpitala, w którym kilka, a może już kilkanaście lat temu zaczynałem swoją karierę jako młody, niedoświadczony lekarz. Choć starałem się tłumić te wspomnienia, wróciły do mnie mimowolnie. To były dobre czasy… Gdy zaczynałem studia medyczne, gdy odbywałem tu praktyki, a później rezydenturę. Uczyłem się zawodu, który teraz był dla mnie wszystkim. Tak naprawdę w tamtych dniach nie przypuszczałem nawet, że będę musiał opuścić to miejsce. Byłem przekonany, że to właśnie tutaj zdobędę kolejne szczeble swojej kariery, zdobędę tytuł doktora, a tutejszy odział kardiochirurgii kiedyś będzie moim oddziałem. Takie miałem plany. Ale życie zweryfikowało je za mnie i niemal z dnia na dzień podjąłem decyzję o wyjeździe, nie mając pewności, czy poza krótkim stażem, który zaproponowano mi w Los Angeles, będę potrafił zbudować tam życie na nowo. Ale się udało, i teraz nie myślałem, by cokolwiek zmieniać.
3.
HANNAH
Lubiłam te nasze wspólne piątki w pubie. Nie tylko dlatego, że mogłam spotkać się z przyjaciółmi, zresetować umysł po tygodniu pracy, porozmawiać o czymkolwiek, ale przede wszystkim dlatego, że nie musiałam od razu wracać do domu, nie musiałam patrzeć na marnującego czas Douga i nawet o nim wtedy nie myślałam. Jedynym minusem było to, że mijałam kanał, gdy zapadł już zmrok. Coś za coś… Już teraz, na samą myśl o tym powrocie przeszedł mnie dreszcz. Z jednej strony, nie chciałam rozstawać się z przyjaciółmi, ale z drugiej… Wiedziałam, że niedługo będę musiała się zbierać.
– Dobra, kochani, ja stawiam ostatnie piwo i będę uciekać – oznajmiłam, gdy Josh odstawił na stolik pusty kufel, i podniosłam się z krzesła.
– No co ty, już? – zapytała rozczarowana Charl, spoglądając na zegarek.
– Robi się coraz później, a wiecie, jak nie lubię tego przejścia przez park – westchnęłam.
– Na zewnątrz i tak jest już ciemno, ciemniej nie będzie – próbowała mnie namówić Charlotte.
– Ale o tej porze jeszcze co niektórzy wracają z pracy, jest szansa, że ktoś będzie szedł tą samą drogą na osiedle, co ja.
– Powinnaś się przeprowadzić do City. Takie mieszkanie na obrzeżach jest dobre, gdy masz dzieci, rodzinę, potrzebujesz spokoju. A ty jesteś młoda, powinnaś korzystać z wolnego czasu, a nie wciąż ukradkiem spozierać na zegarek – rzucił swobodnie już nieco podchmielony Josh.
– Gdyby to było takie proste, już dawno bym to zrobiła. – Uśmiechnęłam się na siłę i zerknęłam przelotnie na Sam, która jako jedyna znała moje prawdziwe powody, a potem, tak jak obiecałam, podeszłam do baru, by zamówić po ostatnim piwie dla każdego.
Ruch był dziś wyjątkowo duży, z każdą chwilą coraz większy, a obsługa za barem zdawała się nie wyrabiać z realizacją zamówień. Współczułam im, bo dobrze wiedziałam, jak wygląda ta praca od kuchni, też tak zaczynałam. Kelnerzy kursowali po sali bez wytchnienia, a barmanki, wyraźnie zestresowane, nie dość, że przyjmowały bieżące zamówienia, to jeszcze musiały użerać się z podpitymi klientami, rzucającymi w ich kierunku nieprzyzwoite teksty. W większości na nie reagowały, ale sama już co najmniej dwa razy miałam ochotę zwrócić im uwagę albo nawet poprosić o opuszczenie lokalu, jeśli nie potrafili się zachować. Stałam jednak cierpliwie przy blacie, wciśnięta pomiędzy innych gości, czekając na swoją kolej i starając się nie wsłuchiwać w kolejne prymitywne rozmowy. Aż w pewnym momencie mimowolnie skupiłam się na jednej z nich, prowadzonej tuż obok mnie.
– Przepraszam, ale zamawialiśmy jedno duże jasne i jedno małe ciemne piwo, nie na odwrót. I przekąski – zwrócił uwagę barmance wysoki blondyn z lekkim zarostem, siedzący dwa miejsca dalej, udając zażenowanie, bo chwilę później uśmiechnął się do kumpla złośliwie.
Jego towarzysz prychnął tylko pod nosem. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo siedział do mnie bokiem, nie widziałam całej jego twarzy. Obaj wyglądali na jakichś biznesmenów, dało się to zauważyć na pierwszy rzut oka.
– Przepraszam, wydawało mi się, że usłyszałam na odwrót, zaraz wymienię – odpowiedziała speszona dziewczyna z wyraźnym, wschodnim akcentem, kalecząc nieco angielski.
Od razu poznałam, że dziewczyna była Polką i uśmiechnęłam się pod nosem, ale na nią popatrzyłam z lekkim współczuciem.
– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli znowu czekać tak długo – rzucił znowu blondyn. Tym razem wybełkotał to zdanie niewyraźnie, używając do tego typowo szkockich zwrotów, których dziewczyna z pewnością nie wyłapała. Sama miałam problem, by go zrozumieć, i byłam pewna, że facet zrobił to specjalnie, gdy tylko usłyszał, że barmanka nie jest Angielką.
Nie mogłam tego zrozumieć. Na przestrzeni lat, mimo przykrych doświadczeń z przeszłości, zdołałam się przekonać, że Brytyjczycy potrafią być miłymi, chętnymi do pomocy ludźmi, tymczasem teraz, pierwszy raz od dawna, byłam świadkiem tego, w jaki sposób niektórzy Anglicy traktują imigrantów, zwłaszcza z Polski czy Ukrainy. Ten facet z premedytacją użył takiego akcentu, by jeszcze bardziej utrudnić zrozumienie jego słów, a ja poczułam, jak burzą się we mnie emocje.
– Słucham? Mógłby pan powtórzyć? Jest bardzo głośno i…
– W takich warunkach pracujesz, powinnaś być bardziej skupiona na tym, co robisz, a jeśli nie dajesz sobie rady, to może zmień robotę – odpowiedział.
Barmanka popatrzyła na niego zdumiona. Nie odezwała się jednak ani słowem, jedynie skinęła speszona głową i podeszła do kranów, by nalać im kolejne piwa. A wtedy tych dwóch zaczęło dyskusję.
– Zawsze mówiłem, że w obsłudze klienta, bez względu na sektor, powinni pracować ludzie, którzy płynnie mówią po angielsku. Powinny być jakieś testy czy coś – rzucił ten drugi, kręcąc lekko głową.
– Zawsze mnie to irytowało w imigrantach. I jeszcze ten tragiczny akcent. No ale co zrobisz, tania siła robocza. Ale takie miejsce jak to powinno trzymać jakiś poziom, nie wiem, czemu zatrudniają każdego jak leci – podsumował blondyn, po czym uniósł kufel z resztką piwa i wyzerował szklankę.
Nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło i nie potrafiłam tak po prostu nie zareagować.
– Jasne, najłatwiej jest komentować i wyśmiewać, szczególnie gdy siedzi się po tej drugiej stronie baru – przerwałam im. – Najlepiej w markowych ciuchach i z drogim zegarkiem na ręku, gdy jedynym życiowym zmartwieniem jest to, że barmanka pomyliła zamówienie i nie podała przekąsek do piwa. To jest dopiero poziom – dodałam pełnym ironii i irytacji głosem, akcentując kąśliwie ostatnie zdanie tak, by obaj ci mężczyźni dobrze usłyszeli moje słowa.
I usłyszeli, bo blondyn popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a ten drugi odwrócił się w moją stronę, wyraźnie zaskoczony tym, co powiedziałam. A może tym, że w ogóle się odezwałam? Na ułamek sekundy straciłam pewność siebie, nie przewidziałam tego, że dwie pary, bądź co bądź, ale całkiem ładnych oczu i dwie tak przystojne twarze momentalnie zwrócą na mnie uwagę. Ale nie miałam zamiaru przez to odpuścić, nie, gdy walczyłam o wyższe dobro, o szacunek dla drugiego człowieka.
– Przepraszam? Mówiłaś do nas? – zapytał wtedy brunet, którego twarz dopiero teraz zobaczyłam w całej okazałości.
Szkoda, że okazał się takim prostakiem, bo gdyby nie to, byłoby nawet na czym zawiesić oko, pomyślałam. Był naprawdę przystojny.
– A siedzi tu ktoś jeszcze, kto tak bezpardonowo komentuje pracę innych ludzi? Ciężką i wymagającą, bez względu na to, czy wykonuje ją Anglik, czy osoba innej narodowości? – zapytałam retorycznie, dumna z siebie, że nie straciłam rezonu, po czym zmierzyłam obu pełnym pogardy spojrzeniem. – Czasami lepiej ugryźć się w język i zachować pozory, niż się odezwać i zepsuć dobre wrażenie. – Wymownie otaksowałam bruneta wzrokiem. – Nie wiem, gdzie pracujesz i ile zarabiasz, ale z pewnością nigdy nie ubrudziłeś sobie rąk ciężką pracą.
– Skąd ta pewność? – zapytał, unosząc z drwiną kącik ust.
– Gdyby tak było, nie miałbyś odwagi na takie komentarze. A jeśli jest odwrotnie i mimo to mówisz takie rzeczy… To bardzo mi przykro.
– Przykro?
– Tak. Musisz być bardzo smutnym i sfrustrowanym człowiekiem, skoro radość przynosi ci sprawianie przykrości innym, by mieli gorzej niż ty.
Mężczyzna rozchylił lekko usta i zamrugał szybko, jakby nie do końca zrozumiał moje słowa. A może też w tych emocjach zapomniałam o swoim akcencie? Mierzyliśmy się spojrzeniami przez chwilę, a ja miałam nadzieję, że zauważył, jak bardzo byłam zniesmaczona jego postawą, jego i jego błaznowatego kolegi.
– A ja myślałem, że w młodych Angielkach, takich jak ty, jest więcej patriotyzmu niż tolerancji – odezwał się nagle blondyn ze złośliwością w głosie.
– Patriotyzmu? – Skrzywiłam się jeszcze bardziej oburzona. – Nie jesteś patriotą, tylko rasistą – oskarżyłam go odważnie. I zadufanym w sobie prostakiem, pomyślałam.
Brunet już miał coś powiedzieć, widząc, że i jego kolega zbiera się do ataku, ale w tym momencie barmanka postawiła przed nim i przed blondynem dwa kufle piwa oraz talerz słonych przekąsek, jeszcze raz przepraszając za swoją pomyłkę i długi czas oczekiwania. Na szczęście, bo atmosfera zaczynała się robić naprawdę gęsta.
– Nie przepraszaj, nie są tego warci – odezwałam się do barmanki po polsku, a ta zrobiła wtedy wielkie oczy.
Podobnie zresztą jak ci dwaj panowie siedzący obok, gdy tylko usłyszeli, jak mówię w innym języku.
– Jesteś Polką? – zapytała.
– Byłam – rzuciłam głupio bez zastanowienia, ale od razu się poprawiłam. – To znaczy… Jestem. Jestem Polką. – Uniosłam dumnie brodę, rzuciłam kolejne pogardliwe spojrzenie tym dwóm mężczyznom i poprosiwszy o jeszcze cztery małe piwa do stolika, ruszyłam w stronę przyjaciół z wysoko podniesioną głową.
– Taka ładna, a taka pyskata – powiedział blondyn, po czym rzucił jeszcze: – Tylko po co się tak denerwować?! Złość piękności szkodzi, tak się chyba mówi, co?
Nie odwróciłam się, nie zamierzałam dać się sprowokować.
– Cholerny szowinista – rzuciłam tylko pod nosem, ale po polsku, więc i tak nie zrozumiał.
I choć bardzo starałam się trzymać nerwy na wodzy, to wszystko się we mnie teraz gotowało. Te niedorzeczne komentarze, docinki i uwagi poniżej jakiegokolwiek poziomu pod adresem biednej, Bogu ducha winnej dziewczyny, zupełnie wytrąciły mnie z równowagi i przywołały bolesne wspomnienia z moich pierwszych lat pobytu tutaj. Tamte doświadczenia miałam już za sobą, ale teraz znów poczułam ten sam smutek, ale też gniew, zwłaszcza gdy uświadomiłam sobie, że w tym przypadku uprzedzeniami kierowali się dorośli, wykształceni ludzie, których uważałam za bardziej świadomych.
Usiadłam przy stoliku, zdenerwowana, ostatni raz rzuciłam spojrzeniem w kierunku baru i tylko pokręciłam głową, dostrzegłszy, że ci dwaj rozmawiają ze sobą, raz po raz spoglądając w moim kierunku.
– Co się stało? Czemu jesteś taka naburmuszona? Czyżby któryś z tych przystojniaków chciał cię poderwać, poprosił o twój numer, a ty musiałaś odmówić, bo masz chłopaka? – zażartowała Charl. – O czym z nimi rozmawiałaś?
– Niech cię nie zmylą pozory – burknęłam. – To troglodyci i rasiści.
– Ci dwaj? Te garniaki? – zdziwiła się koleżanka. – Wyglądają jak dwa ciasteczka do schrupania!
– Okropnie potraktowali barmankę. – rzuciłam – Mniejsza z tym, nie mam ochoty psuć sobie humoru jeszcze bardziej. – Machnęłam ręką i przykleiłam do ust wymuszony uśmiech. – Poprosiłam, by przyniesiono nam piwo do stolika. Ale, tak jak mówiłam, ostatnie i się zbieram. Ale wy przecież możecie zostać.
– Prawdę mówiąc, z przyjemnością odespałabym ten tydzień, więc pewnie też będę się zbierać – powiedziała Sam i poklepała mnie po dłoni.
– Jak nasza staruszka tak zarządza, to wszyscy się zwijamy. Odprowadzimy cię na stację – dodał Josh, a ja podziękowałam mu spojrzeniem.
Co innego Sam, która zmrużyła oczy, dając wyraźnie do zrozumienia, że Josh ma przechlapane za tę uwagę o staruszce, ale zaraz potem roześmiała się, wtrącając coś o matkowaniu całej młodzieżowej trójce. Lubiłam to, że w tym towarzystwie mogliśmy sobie pozwolić na wszelkie uwagi i żartobliwe przytyki, bo nikt nie traktował ich poważnie.
Dopiero gdy po tym ostatnim piwie całą czwórką podnieśliśmy się ze swoich miejsc, by zebrać się do wyjścia, zerknęłam mimowolnie w stronę baru. Nie zauważyłam już przy nim tych dwóch mężczyzn, ale na samo wspomnienie nieprzyjemnej rozmowy z nimi prychnęłam pod nosem. Już dawno nie spotkałam się z takim chamstwem. Co za prostactwo! Po prostu Arogant i Prostak. Spojrzałam w szybę, by znowu zobaczyć to smutne spojrzenie. Dawno już siebie takiej nie oglądałam, bardzo dawno. I zapomniałam, jakie to uczucie, gdy w żołądku masz olbrzymi głaz, gdy kolejny oddech to nadludzki wysiłek, gdy mdli ze strachu, a nogi są jak kołki… To było tak dawno temu, a dzisiaj znowu wróciło.
To wydarzenie z pubu zajęło moje myśli na tyle, że zupełnie zapomniałam o tym, co dotąd zaprzątało moją głowę. A raczej o kim. Ale przypomniałam sobie natychmiast, jak tylko wysiadłam z kolejki. Ruszyłam w stronę wyjścia ze stacji i ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, przy schodach prowadzących na zewnątrz zobaczyłam Douga. Zwolniłam kroku, gdy dostrzegłam jego skruszoną minę. Byłam zaskoczona, owszem, nie spodziewałam się go tutaj, ale czy jego obecność robiła na mnie jakieś wrażenie? Wiedziałam, że nawet jeśli sam wpadł na pomysł, by po mnie wyjść, to zrobił to wyłącznie dlatego, że wczoraj właśnie o to się pokłóciliśmy. Chociaż… To i tak miło z jego strony. Musiało go to sporo kosztować, w końcu zwlókł się z fotela i