Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Cicha, nieśmiała Violet kocha skrycie księcia Reaburna. Lecz cóż, przystojny młodzieniec jest zaręczony z jej siostrą bliźniaczką. I oto tuż przed ślubem płocha, kapryśna Jeannette zmienia zdanie i namawia Violet, żeby to ona zajęła miejsce przed ołtarzem u boku księcia. Czy taka maskarada może się udaća Prędzej czy później piękny sen musi prysnąć. Kłamstwo musi wyjść na jaw.
[Opis wydawcy]
Cykl: Miłosna pułapka, t. 1
Książka dostępna w zasobach:
Gminna Biblioteka Publiczna w Nowych Ostrowach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego (3)
Gminny Ośrodek Kultury w Domaniewicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (3)
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (3)
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej (2)
Biblioteka Publiczna Gminy Nadarzyn
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (2)
Biblioteka Publiczna i Dom Kultury Gminy Zduny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 433
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Miłosnapułapka
W serii Romans historyczny polecamy również
MARY BALOGHMiłosny skandalPrzewrotny kusicielSzczypta grzechu
ADRIENNE BASSOSkazany na miłośćUwieść arogantaZakład o miłość
REXANNE BECNELLęk przed miłościąPogromca serc
CONNIE BROCKWAY
Bal maskowyNiebezpieczny kochanekOstatni balSłodka uległość
NICOLE BYRD
Dama w czerniPiękność w błękicieSzkarłatna Wdowa
JANE FEATHERAksamitCnotaNieproszona miłość
GAELEN FOLEYDiaboliczny lordPani pożądania
Wyniosły lord
ELOISA JAMESWiele hałasu o miłośćDroga do marzeń
KARYN MONKMój ukochany złodziejCzarny Książę
MARY JO PUTNEYChińska narzeczona
AMANDA QUICK
FascynacjaOd drugiego wejrzenia
PEGGY WAIDE
Potęga uroku
TRACY ANNE WARREN
Miłosna pułapka
Przekład
Agata Kowalczyk
AMBER
Redakcja stylistyczna
Joanna Egert-Romanowska
Redakcja techniczna
Andrzej Witkowski
Korekta
Barbara Cywińska
Magdalena Kwiatkowska
Ilustracja na okładce
Alan Ayers
Opracowanie graficzne okładki
Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład
Wydawnictwo Amber
Druk
Opolgraf SA, Opole
Tytuł oryginału
The Husband Trap
Copyright © 2006 by Tracy Anne Warren.
This translation published by arrangement with Ballantine Books, an imprint of Random House Ballantine Publishing Group, a division of Random House, Inc. All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-2780-1
Warszawa 2007. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Mojej siostrze i najlepszej przyjaciółce, Leslie,
za wszystkie cudowne, duże i małe rzeczy, które robisz.
A w szczególności za to, że nigdy nie miałaś wątpliwości. Wierzyłaś nawet w te dni, kiedy ja wątpiłam.
Tę książkę i następne, które się ukażą, zawdzięczam Tobie.
Londyn, lipiec 1816
Ja Adrian Philip George Stuart Fitzhugh, biorę ciebie, Jeannette Rose, za małżonkę...
Violet czuła, że zaraz zemdleje, tutaj, przed ołtarzem, w obecności Adriana i arcybiskupa. W obecności niemal całej socjety - wszystkich, którzy zgromadzili się w katedrze Świętego Pawła, żeby być świadkami ślubu uznanego za wydarzenie roku.
Nawy wypełniało chyba z tysiąc osób. Dwa tysiące oczu wpatrywało się z nabożnym zachwytem w Jeannette Brantford, królową tego sezonu - jak i poprzedniego zresztą - patrząc, jak składa przysięgę małżeńską Adrianowi Winterowi, szóstemu księciu Raeburn, uważanemu za najlepszą partię w Anglii.
Tylko że panną młodą nie była wcale Jeannette Rose Brantford.
Panną młodą była jej siostra bliźniaczka, Jannette Violet Brantford - lub po prostu Violet, jak nazywała ją rodzina. I w tej chwili myślała, że chyba postradała zmysły.
Wbijała wzrok w niebieskie jedwabne pantofelki, studiowała skomplikowane wzory wykute na marmurowej posadzce, otoczona migotliwą mgiełką blasku. Kilka drobinek kurzu połyskiwało w świetle świec, pomieszanym z jasnymi promieniami słońca, wpadającymi przez kolorowe witraże w intensywnych odcieniach ciemnego błękitu i zieleni.
Zapach ogromnych bukietów bladych róż i kremowych gardenii, którymi przystrojono wnętrze na czas ceremonii, wypełniał jej nozdrza; ich przesłodzony aromat pogarszał jeszcze jej samopoczucie. Przełknęła ślinę, ale gardło miała suche jak piaski pustyni. Kropelka potu popłynęła między łopatkami; Violet miała ochotę poruszyć ramionami, by pozbyć się denerwującego łaskotania.
Powinnam być druhną panny młodej, pomyślała w panice, od której aż zakręciło jej się w głowie. W tej chwili powinna stać z boku wraz z resztą druhen. A zamiast tego tkwiła tutaj, u boku Adriana, przed dwiema barokowymi kolumnami ze spiralami z czarnego marmuru i matowego złota, pod główną kopułą katedry, wznoszącą się dziewięćdziesiąt metrów nad jej głową. Malowane postacie ze scen z żywota świętego Pawła spoglądały na nią ze sklepienia; wyobrażała sobie, że z pogardą obserwują każdy jej ruch.
Siłą woli zmuszała się do spokoju.
Spokój?!
Jakże mogła być spokojna, skoro popełniała właśnie najohydniejsze oszustwo swego życia? Wciąż spodziewała się, że ktoś zauważy, kim naprawdę jest, że wyciągnie oskarżycielski palec i krzyknie: „Oszustka!”
Ale, jak trafnie przewidziała jej siostra, ludzie widzieli to, co spodziewali się zobaczyć. Z pewnością było tak z jej rodzicami i służącymi, którzy jeszcze przed ceremonią uznali ją za Jeannette, gdy zaprezentowała się w eleganckiej sukni ślubnej swojej siostry - połyskliwej kreacji z lodowatobłękitnego jedwabiu, z rękawami do łokci, z wierzchnią spódnicą ze śnieżnobiałej organdyny i ze stanikiem wyszywanym setkami perełek we wzór pnących róż. Nikt nie wątpił w jej tożsamość, nawet kiedy doprowadziła garderobianą siostry do paniki, oznajmiając, że musi mieć „nową” fryzurę; służąca po raz drugi przystąpiła do mozolnego przetykania perełkami i maleńkimi szafirami spiętrzonej koafiury.
Boże miłosierny, denerwowała się Violet po raz setny, jakże ja się wplątałam w tę kabałę?
Kiedy zbudziła się tego ranka, wszystko było tak cudownie zwyczajne. To znaczy na tyle, na ile zwyczajny może być dzień ślubu, kiedy cały dom miota się gorączkowo. I ona sama byłaby o wiele bardziej zaniepokojona, gdyby zdawała sobie wtedy sprawę, że to dzień jej ślubu - a nie siostry. Żałowała teraz, że nie odpuściła sobie jajek i wędzonych śledzi, które zjadła na śniadanie. Posiłek nieprzyjemnie ciążył jej w żołądku.
Och, ależ była głupia! To nie mogło jej ujść na sucho!
Dłoń dziewczyny drżała w dłoni księcia, tak silnej i męskiej, tak ciepłej w zetknięciu z jej lodowatą skórą. Od kiedy podeszli nawą do ołtarza, ledwie zerknęła na pana młodego, zbyt zdenerwowana, by ośmielić się spojrzeć mu w twarz. Ale cały czas czuła jego obecność u swego boku, jego wysoką potężną postać, ciemnowłosą i piękną, olśniewającą w eleganckim stroju ślubnym.
Czy wie? - zastanawiała się. Czy coś podejrzewa? Boże drogi, a jeśli tak? Czy zdemaskuje ją tu, w obecności towarzystwa, czy poczeka, aż będą mogli porozmawiać w cztery oczy, i zażąda unieważnienia małżeństwa? Tak czy inaczej, jakże zdoła mu się wytłumaczyć?
Co może powiedzieć kobieta, której tożsamość zostaje podważona?
Cóż w nią wstąpiło tego ranka? Jak mogła pozwolić, by Jeannette namówiła ją na ten przerażający manerw? Czy nie dlatego wiele lat temu poprzysięgła sobie nigdy więcej nie zamieniać się rolami ze swoją starszą bliźniaczką? Bo to zawsze sprowadzało kłopoty - na nią, na Violet!
Dlaczegóż, ach, dlaczegóż dała się zwabić na tę zdradliwą ścieżkę?
Czy dlatego, że Jeannette postanowiła odtrącić swojego bogatego, przystojnego, wpływowego narzeczonego zaledwie dwie godziny przed ceremonią? Jej postępek wywołałby skandal tak katastrofalny, że cała rodzina już nigdy nie podźwignęłaby się z upokorzenia i wstydu.
Czy dlatego, że Adrian zapłacił Jeannette za małżeństwo dwadzieścia tysięcy funtów, które rozeszły się jak woda na pokrycie ogromnych długów ich ojca i młodszego brata Darrina, skończonego utracjusza?
A może dlatego, że kochała Adriana Wintera? Kochała go od pierwszego spotkania na balu debiutantek, który odbył się dwa sezony temu. I kochała go wciąż bolesną i nieodwzajemnioną miłością nawet po tym, jak oświadczył się jej siostrze - choć wydarzenie to pozostawiło krwawiącą ranę w jej sercu, którym nieświadomie zawładnął.
- Hm... milady - szepnął arcybiskup. - Teraz pani kolej.
- Co? Och, przepraszam. T-tak, oczywiście - odparła cicho, zażenowana, że przyłapano ją na bujaniu w obłokach.
Spojrzała w górę i dostrzegłszy błysk zdumienia i zaciekawienia w oczach Adriana, natychmiast odwróciła wzrok.
Arcybiskup wyrecytował słowa, które miała wypowiedzieć.
- Ja, Jannette Vi... hm. - Odchrząknęła i zakaszlała. Co się z nią dzieje? Jeśli nie weźmie się w garść, sama się zdradzi, i nikt nie będzie musiał jej w tym pomagać. Spróbuj jeszcze raz, pomyślała rozgorączkowana, skup się. Wzięła głęboki oddech. - Ja, Jeannette Rosę, biorę ciebie, Adrianie Philipie George’u... - Nagle poczuła, że ma pustkę w głowie. Wielkie nieba, jak brzmiął ciąg dalszy?
- Stuarcie Fitzhugh...- podpowiedział dyskretnie arcybiskup.
- ...Stuarcie Fitzhugh, za małżonka.
Arcybiskup wyrecytował kolejny werset.
Słuchała uważnie i powtarzała słowa, kiedy przychodziła jej kolej.
... by odtąd być z tobą... na dobre i na złe, w bogactwie i w ubóstwie... - Znów uniosła głowę i napotkała spokojne spojrzenie wymownych, czarnych oczu Adriana. - ... w zdrowiu i w chorobie... -Jej zdenerwowanie odrobinę zelżało. Wiedziała, że każde słowo wypowiada szczerze. - ...by cię kochać i szanować, dopóki śmierć nas nie rozdzieli... - Naprawdę go kochała. I właśnie przysięgła, że będzie go kochać przez wszystkie dni swego życia. Co do szacunku i posłuszeństwa... cóż, obawiała się, że te obietnice już złamała, ale zamierzała postarać się z całych sił, by wynagrodzić mu to w przyszłości. - ...według świętego Bożego postanowienia, co ci dziś uroczyście ślubuję.
Arcybiskup znów przemówił. Tym razem do Adriana, który uniósł lewą dłoń Violet i wsunął cienką złotą obrączkę obok ogromnego pierścionka ze szmaragdami i brylantami, który Jeannette wcisnęła jej na palec niecałą godzinę temu. To był teraz jej pierścionek.
Czując, że drżą jej nogi, Violet uklękła obok człowieka, który prawie stał się już jej mężem. Skłoniwszy głowę, zamknęła oczy i zmówiła własną modlitwę, prosząc Boga, by jej przebaczył. Była słabą istotą ludzką, ale kochała tego mężczyznę u swego boku mocniej, niż sobie wyobrażał i kiedykolwiek będzie wyobrażał. Czyż oszustwo, którego się dopuściła, może być wielkim grzechem, skoro jej serce przepełniało tak niezachwiane i szczere uczucie?
Wydawało jej się, że Bóg wysłuchał cichego błagania, pozwalając arcybiskupowi zakończyć ceremonię bez przeszkód.
Adrian pomógł żonie wstać, trzymając mocno jej dłoń w swojej. Poczuła dreszcz, gdy otoczył ręką jej kibić i przyciągnął ją do siebie.
Violet nie potrafiła odczytać wyrazu twarzy Adriana o rzeźbionych, marsowych rysach, gdy pochylił się ku niej blisko, bardzo blisko.
Przedtem została pocałowana tylko raz, było to cmoknięcie w usta w cieniu jabłoni, skradzione przez jednego z kuzynów Brantfordów, gdy miała dwanaście lat. Stwierdziła wtedy, że myśl o pocałunku jest o wiele bardziej podniecająca niż sam pocałunek.
Usta Adriana dotknęły jej warg. Ciepłe i gładkie, twarde, a zarazem delikatne. Dowiodły jej, że tak naprawdę nigdy jeszcze nie była całowana. Słodki szum wypełnił jej uszy, krew zagrała w żyłach niczym wezbrana rzeka, gdy świat wokół rozpłynął się - goście, arcybiskup, wszyscy. Instynktownie rozchyliła wargi, by dać mu więcej. Przez króciutki moment skorzystał z zaproszenia, przyciskając usta mocniej, aż zabrakło jej tchu, a wszelkie myśli uleciały z głowy.
I nagle było po wszystkim. Adrian wyprostował się i wsunął jej rękę pod swoją, a potem ruszyli wzdłuż nawy.
Na wzmiankę o pocałunku jej rumieniec się pogłębił. Ponieważ prosił, uśmiechnęła się promiennie do gości. Wyglądaj na szczęśliwą, powiedziała sobie. Wyglądaj jak Jeannette. Zaczęła więc grać komedię, robiąc co w jej mocy, by opanować dreszcze.
Żwawym krokiem pokonali długie prezbiterium, mijając kolejne rzędy uśmiechniętych gości siedzących w rzeźbionych ławkach z ciemnego dębu, aż weszli w tłum zgromadzony w szerokim transepcie katedry, zwieńczonym kopułą.
Adrian trzymał ją tuż przy sobie, a ona przywierała z wdzięcznością do jego ramienia, starając się uśmiechać i rozmawiać, zamiast ukryć się we wstydliwym milczeniu, jak pragnęła.
Na szczęście wkrótce ich uwolniono. Jeden z diakonów odciągnął młodą parę na bok, wypowiedziawszy najpierw kilka cichych słów do księcia. Słów, których nie była w stanie dosłyszeć. Nie zareagowała, gdy odprowadził ich do cichego, odosobnionego pomieszczenia i uprzejmie, lecz ze śmiertelnie poważną miną poinformował, że arcybiskup wkrótce się zjawi.
Po czym zamknął drzwi, pozostawiając ich samych.
Violet posłała swemu świeżo poślubionemu mężowi szybkie spojrzenie spod rzęs, próbując wyczytać z jego twarzy jakąś wskazówkę, dlaczego tutaj przyszli. Nie wyglądał na zagniewanego ani wzburzonego. Choć przecież doskonale potrafił skrywać swe uczucia, kiedy chciał. Przez ostatnich kilka miesięcy poznała go dość dobrze, by to wiedzieć.
Czy domyślił się prawdy? A może arcybiskup ją odgadł? Czy dlatego zostali odprowadzeni tutaj, by czekać na duchownego? Bo poznał prawdę? Bo wszyscy poznali?
Czując, że uginają się pod nią kolana, ze spoconymi dłońmi osunęła się na krzesło - jedno z dwóch, ustawionych naprzeciw masywnego orzechowego biurka z aniołami wyrzeźbionymi na froncie i po bokach oraz cherubinami na nogach. Ledwie mogła rozróżnić szczegóły; bez okularów z bliska widziała niewiele prócz rozmazanych, zamglonych kształtów.
Kiedy indziej pochyliłaby się, by dokładniej obejrzeć okazałe biurko. Musiała jednak oddać okulary siostrze tego ranka. Jeannette, oczywiście, nie potrzebowała szkieł; wzrok miała doskonały.
Ale bez okularów Violet nie mogła w pełni podziwiać wspaniałego mebla - wielka szkoda, biorąc pod uwagę jej zamiłowanie do sztuki. Malarstwo, rzeźba, architektura... wszelkie wyjątkowe wytwory geniuszu wywoływały w niej zachwyt. Sztuki piękne, muzyka i literatura zaliczały się, jej zdaniem, do tych niewielu ziemskich spraw, które naprawdę pozwalały człowiekowi wznieść się ponad samego siebie, ku niebiosom.
Jednak w tej chwili miała o wiele ważniejsze troski. Na przykład ta, by jej nie zdemaskowano.
- Boziu - powiedziała, naśladując swoją siostrę - strasznie tu gorąco, czyż nie?
- Taka ewentualność była brana pod uwagę, o ile sobie przypominam, kiedy omawialiśmy plany weselne - odparł Adrian. - To ty zdecydowałaś, by ceremonia odbyła się w połowie lipca.
„Uparłaś się” byłoby bardziej odpowiednim słowem. Violet przypomniała sobie ten incydent i załamywanie rąk wszystkich domowników, zwłaszcza matki. Każda kobieta może być czerwcową panną młodą, oświadczyła Jeannette, ale tylko kobieta naprawdę wyjątkowa zdoła przekonać socjetę do pozostania w mieście po zakończeniu sezonu. Jej ślub zapadnie wszystkim w pamięć, obiecywała. Będzie najbardziej spektakularnym wydarzeniem od ostatniego wesela w rodzinie królewskiej.
Adrian napełnił dwa kieliszki winem z kryształowej karafki stojącej na stoliku i podał jej jeden.
- Proszę, moja droga, odnoszę wrażenie, że dobrze ci to zrobi. - Gdy przyjęła kieliszek, sam napił się ze swojego. - Czy dobrze się czujesz? - zapytał lekkim tonem.
- To znaczy?
- Przez chwilę podczas ceremonii wydawałaś mi się bliska omdlenia. Czułem, jak drżysz od stóp do głów.
Violet zaczęła gorączkowo szukać w głowie odpowiedzi; zdecydowała się na tę, która była najbliższa prawdy.
- Nerwy panny młodej, skoro już musisz wiedzieć. Cały ranek byłam trochę nieswoja. Nie mogłam jeść, a w nocy ledwie zmrużyłam oczy. Ale już prawie doszłam do siebie. - Posłała mu krótki, uspokajający uśmiech.
- Cóż, miło mi słyszeć, że to nic poważnego. Kiedy się dziś spóźniałaś, przyszło mi do głowy, że może się rozmyśliłaś.
Violet przełknęła pospiesznie ślinę i omal się nie zakrztusiła łykiem wina. Czy Adrian odgadł, że Jeannette zmieniła zdanie? Wydawał się o wiele bardziej spostrzegawczy, niż jej siostra była skłonna przyznać. Dlatego ona, Violet, miała tak poważne wątpliwości co do powodzenia tego szalonego planu.
- Co masz na myśli? - zapytała bez tchu.
- Zastanawiałem się po prostu, czy nie masz zamiaru porzucić mnie przed ołtarzem.
I cóż miała na to odpowiedzieć? Walcząc z narastającą paniką, roześmiała się, odrzuciwszy głowę do tyłu.
- Cóż za głupstwa. Oczywiście, że nie miałam zamiaru cię porzucić. Dlaczego miałabym to zrobić?
Adrian upił kolejny łyk wina, najwyraźniej nie do końca przekonany.
- Chodziło o moje włosy - ciągnęła odważnie.
- O włosy?
- Tak. Jacobs... moja garderobiana, wiesz... nie mogła poradzić sobie z uczesaniem. Zajęło jej to całe godziny, a wszak musiałam poczekać, aż moja koafiura będzie idealna. Przecież nie mogłam pokazać się na własnym ślubie, nie wyglądając doskonale, prawda?
Przez długą chwilę patrzył jej w oczy; Violet wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.
- Nie, oczywiście, że nie mogłaś, i efekt wart był wysiłku. Wyglądasz wspaniale. Jesteś piękna. - Podszedł bliżej i uniósł jej dłoń. - Najpiękniejsza panna młoda, o jakiej może marzyć mężczyzna.
Przycisnął usta do jej nadgarstka, w miejscu, gdzie delikatne, błękitnawe żyły przebiegały tuż pod skórą. Zadrżała, ale tym razem nie miało to nic wspólnego ze zdenerwowaniem.
Drzwi stanęły otworem i do sali wkroczył arcybiskup w szatach łopoczących wokół kostek.
- Proszę o wybaczenie, że kazałem Waszym Książęcym Mościom czekać. Wiem, że jak najszybciej chcielibyście wrócić do radosnych obowiązków w tym wyjątkowym dniu. W sąsiednim pokoju mam przygotowaną księgę ślubów. Trzeba jeszcze tylko złożyć podpisy i nasze sprawy tutaj będą szczęśliwie zakończone.
Księga ślubów? Violet pojęła, że ona i Adrian będą musieli wpisać się do księgi, by ich związek nabrał mocy urzędowej. Ach, Boże! No cóż, musi po prostu sfałszować imię Jeannette, i tyle.
A jednak, gdy Adrian podpisał się pierwszy i przyszła jej kolej, by podejść do księgi, zawahała się. Ciężka, pergaminowa stronica przed nią była jedynie niewyraźną, białą plamą. Violet ledwie widziała, co napisał Adrian w kolumnie obok tej, gdzie ona miała się wpisać. Teraz boleśniej niż kiedykolwiek odczuła brak okularów.
Gdy przystępowała do złożenia podpisu za siostrę, wpadła jej do głowy niepokojąca myśl. Jeśli wpisze imię bliźniaczki, to czy z prawnego punktu widzenia nie będzie to oznaczało, że Adrian rzeczywiście jest mężem Jeannette? Mimo iż tak naprawdę to ona, Violet, brała udział w uroczystości? Boże drogi, nie miała pojęcia. Nie była prawnikiem.
Nagle poczuła ogromną niechęć do ostatecznego wyrzeczenia się własnej tożsamości. Nawet gdyby miało to oznaczać ogromne ryzyko.
Tylko jedna litera odróżniała jej pierwsze imię od imienia siostry. Malutkie „e”, które nadawało imieniu Jeannette elegancką, francuską wymowę i bez którego jej własne brzmiało tak zwyczajnie i nudno. Może jeśli z pierwszego imienia zrobi nieporządny bazgroł i zupełnie pominie drugie, podpis będzie miał wystarczającą moc prawną. Zakładając oczywiście, że zdoła dostatecznie wytężyć wzrok i dostrzec, gdzie ma przyłożyć pióro.
Żałowała, że nie może udać analfabetki i po prostu postawić krzyżyka. Ale niestety, nawet Jeannette - którą trudno nazwać wykształconą - nie była aż taką ignorantką.
Wiedząc, że nie powinna zwlekać ani chwili dłużej, pochyliła się i nabazgrała na stronicy swoje własne nazwisko -„ Jannette Brantford ”. Pomyślała ze smutkiem, że być może zrobiła to ostami raz.
- Gotowe, Wasza Książęca Mość?
Obróciła się na pięcie.
- Tak, tak, gotowe - odparła, starając się nie zdradzić, jak bardzo wystraszyło ją niewinne pytanie arcybiskupa.
Czekała, z sercem łomoczącym ze strachu, czy duchowny odczyta podpis, czy zauważy różnicę. Ale arcybiskup zerknął tylko pobieżnie, oprószył stronicę piaskiem, by wysuszyć atrament, strzepnął ziarenka i zamknął księgę.
- Proszę pozwolić, że będę pierwszy, który złoży najserdeczniejsze życzenia przyszłego szczęścia, Wasza Książęca Mość. - Duchowny zwrócił się do niej z uśmiechem, ujmując jej dłonie. - Niech wam Bóg błogosławi.
I znów to usłyszała.
Wasza Książęca Mość.
Jakże dziwnie to brzmiało. Jak przerażająco. Co ona wiedziała o obowiązkach księżnej? Jak sobie poradzi? Dlaczego zgodziła się na nieprzemyślaną intrygę Jeannette? Bóg świadkiem, że to oszustwo mogło doprowadzić jedynie do katastrofy.
Ale w tej chwili spojrzała na Adriana, który czekał kilka kroków dalej, i przypomniała sobie, dlaczego.
Kochała go. Oby nigdy się nie dowiedział, kim naprawdę jest.
Resztę przedpołudnia i długie popołudnie przeżyła spowita nierealną mgłą. Niektóre chwile ciągnęły się w nieskończoność, inne pędziły szaleńczo - a z każdą uściśniętą dłonią, z każdym uśmiechem, z każdym niewyraźnie wymruczanym podziękowaniem za życzenia spodziewała się, że zostanie rozpoznana.
Ale nikt jej nie rozpoznał.
A im dłużej to trwało, lepiej jej szło.
Jako dzieci ona i Jeannette czasem zamieniały się rolami. Choć różniły się temperamentem, takie udawanie dla zabawy przychodziło im bez trudu. Ośmielone sukcesami, zuchwale wypróbowywały swoje sztuczki na rodzicach, guwernantce, służących, a nawet na przyjaciołach, i potrafiły oszukać każdego. Potem siadały razem w pokoju dziecięcym i chichotały, zachwycone psotą.
Wracając myślą do tych niemal zapomnianych. czasów, Violet przywołała dawne umiejętności, stare sztuczki - mające inny wymiar teraz, gdy ona i Jeannette nie były już dziećmi choć nadal pozostały bardzo podobne. Było to dziwne, ale ułatwiało zadanie.
Mimo wszystko drżała ze strachu, lecz starała się emanować elegancką żywiołowością, jak robiłaby to jej siostra. Uśmiechając się i szczebiocząc, wymieniała całusy i komplementy z setkami osób. Na całe szczęście jako panna młoda mogła krążyć od grupki do grupki, niby majestatyczny motyl, zatrzymując się tylko na moment, by się przywitać, po czym odfruwała w nowe, bezpieczne miejsce.
Najgorsza była chwila, kiedy najlepsza przyjaciółka Jeannette, Christabel Morgan, złapała ją pomiędzy rozmowami i odciągnęła na bok na szybką pogawędkę sam na sam. Zalotna i modna Christabel była ulubienicą towarzystwa i zyskała uznanie za błyskotliwość i język ostry niczym rapier. Violet wiedziała, że dziewczyna potrafi być szczodra i miła, wręcz kochana. Ale tylko wtedy, gdy kogoś lubiła i uznawała za godnego swych względów. Jednak Christabel nie popierała młodych kobiet pokroju Violet, które znajdowały przyjemność w zdobywaniu wiedzy i mądrości. Dziedziny te, jej zdaniem, były z natury przypisane mężczyznom. Przyjęcia i stroje, zakupy i kobiece rozrywki - oto pole do popisu dla dam.
Violet uznała więc za prawdziwą ironię losu, że nadzwyczajna panna Morgan zapragnęła odbyć z nią poufną dziewczęcą pogawędkę.
Gdybyż Christabel znała prawdę!
- Oooch! - pisnęła dziewczyna, biorąc Violet pod rękę i kierując w stronę zacisznego miejsca obok gęstej palmy w donicy. - Dosłownie usycham z zazdrości. Jakaż musisz być szczęśliwa! Zostałaś żoną najprzystojniejszego mężczyzny w całym kraju, a na dodatek księżną. I wyglądasz dziś tak pięknie, mówiłam ci to już? Zapewne będę teraz musiała zwracać się do ciebie per „Wasza Książęca Mość”. To dopiero zabawne.
Violet spojrzała na przyjaciółkę siostry. Zwalczyła nieprzepartą chęć wyrwania ręki z jej uścisku. Wysunęła podbródek, doskonale udając Jeannette. Uniosła brew.
- Oczywiście, że masz się do mnie zwracać „Wasza Książęca Mość”, ale tylko w towarzystwie. - Uśmiechnęła się szeroko, by złagodzić wymowę wyniosłego stwierdzenia.
Christabel odpowiedziała uśmiechem; najwidoczniej nie spodziewała się innych słów.
- Spójrz tylko na to. - Wskazała ruchem głowy wysokiego, bladego i chudego jak patyk mężczyznę w drugim końcu sali.
Violet rozpoznała go natychmiast nawet bez okularów.
Ferdy Micklestone, słynny męski kapelusznik, znany zarówno ze swoich częstych katastrofalnych gaf, jak i z sięgających po same skronie kołnierzyków, które uparcie nosił. I dziś nie zrobił wyjątku, rogi jego kołnierzyka wznosiły się na dobrych dwadzieścia centymetrów, upodabniając go do konia wyścigowego w klapkach na oczy.
- Och, wylał poncz na lorda Chumleya - szepnęła bez tchu Christabel. - Zapewne zupełnie zniszczył mu ubiór.
Violet patrzyła, jak Ferdy gorączkowo wyciera plamę na gorsie swego rozmówcy. Wyraźnie zdegustowany starszy dżentelmen - wybitny członek parlamentu - niecierpliwie odsunął ręce Ferdy’ego, uczynił jakąś kąśliwą uwagę i oddalił się zagniewany. Ferdy poczerwieniał niczym burak i tak się przygarbił, że jego broda schowała się w fular.
- Cóż za głupi człowieczek - powiedziała Christabel. - Powinien chodzić ze słowem „niebezpieczeństwo” wyhaftowanym na klapie, nie sądzisz?
Violet zachichotała, bo wiedziała, że Christabel tego się po niej spodziewa. Ale w głębi duszy było jej żal Ferdy’ego. Wiedziała, jak to jest być wyśmiewanym. Znała to uczucie, kiedy zamiłowania i skłonności wyróżniają człowieka z tłumu.
Przez następnych kilka minut Christabel z ożywieniem relacjonowała jakąś smakowitą plotkę, którą zasłyszała, lecz nagle urwała i lekko trąciła Violet łokciem.
- Spójrz na drugi koniec sali - szepnęła. - To twoja siostra z tą przemądrzałą abnegatką, Elizą Hammond. Co też Violet widzi w tej dziewczynie? Ja na twoim miejscu zakazałabym jej tej znajomości. Kobieta o twojej pozycji nie powinna tolerować tak niesmacznych aliansów. Pomyśl tylko, jak to może rzutować na twoje plany zostania patronką1.
Violet zacisnęła zęby. Chciała bronić przyjaciółki, ale tylko przełknęła słowa, które wypływały na usta. Wiedziała, że jej siostra, niestety, zgodziłaby się z Christabel. Niezliczoną ilość razy Jeannette i matka wyrażały podobne odczucia, besztając Violet za przyjaźń z niemodnie ubraną Elizą. Ostrzegały, że zadawanie się z takim zerem nie przyniesie nic dobrego, a na pewno odstraszy ewentualnych konkurentów. Ona jednak ignorowała je uparcie i nie zrywała znajomości z przyjaciółką. Lubiła Elizę, niezależnie od modnych czy niemodnych sukien, i to jej wystarczało.
- Oho, czy mnie oczy nie mylą? - rzuciła Christabel. - Ale zdaje się, że Violet właśnie daje tej okropnej pannie Hammond właściwą odprawę. Może, widząc, jak wspaniałą partię dziś zdobyłaś, nareszcie odzyskała rozsądek.
Niedoczekanie, pomyślała Violet, patrząc bezradnie, jak siostra odwraca się lekceważąco od jej najlepszej przyjaciółki i odchodzi. Na twarzy Elizy odmalowały się konfuzja i uraza.
Miała ochotę rzucić się przez całą salę i pocieszyć przyjaciółkę. Chciała wyjaśnić Elizie, że to Jeannette z nią rozmawiała, nie ona.
Ale nie mogła do niej podejść, nie mogła niczego wyjaśnić, aż nazbyt świadoma, jak niebezpieczne byłoby ujawnienie oszustwa, nawet przed kimś tak godnym zaufania jak Eliza. Najmniejsze potknięcie i domek z kart, który zbudowały razem z Jeannette, zawaliłby się im na głowy. Obiecała sobie, że któregoś dnia wynagrodzi to Elizie. Znajdzie sposób, by uzyskać wybaczenie za afront Jeannette.
Christabel westchnęła.
- To doprawdy przezabawne. Nie uważasz?
Violet czuła, że powinna skinąć głową i roześmiać się, udzielić dowcipnej odpowiedzi. Nie mogła jednak, zbyt zasmucona, zdobyć się choćby na pozór rozbawienia. Patrzyła tylko w przejrzyste, błękitne oczy Christabel.
Cóż za okropna jędza, pomyślała. Powoli wyswobodziła rękę spod ramienia Christabel, niezdolna dłużej ścierpieć jej dotyku. Odsunęła się, jakby chciała uciec od gadziego uścisku Meduzy.
Christabel zmarszczyła brwi, przyglądając się jej uważnie.
- Czy coś się stało? Nagle zrobiłaś taką dziwną minę. Nie jesteś chyba chora, co?
Chwilowa brawura opuściła Violet; język niemal skamieniał w ustach. W milczeniu pokręciła głową, zmuszając się do uśmiechu, pewna, że jeśli spróbuje przemówić, natychmiast się zdradzi.
Christabel wciąż się w nią wpatrywała, najwyraźniej nieprzekonana, gdy nagle u boku Violet wyrósł jak spod ziemi Adrian.
- Przepraszam, że przerywam, drogie panie - rzekł kordialnym tonem. - Mam nadzieję, że pani się nie obrazi, panno Morgan, ale muszę porwać moją młodą żonę. Już pora, byśmy rozpoczęli tańce. - Obdarzył obie czarującym uśmiechem.
Christabel dygnęła z ociąganiem, wymieniła z Adrianem pożegnalne skinienie.
Violet, skrywając westchnienie ulgi, obróciła się ku niemu i pozwoliła poprowadzić na środek sali. Nawet nie miał pojęcia, jak nieocenioną przysługę oddał jej przed chwilą.
W tańcu zatonęła w jego ciepłych, silnych ramionach i się odprężyła. Była bezpieczna po raz pierwszy od chwili, kiedy tego ranka szła nawą, prowadzona przez ojca. Śmieszna myśl, zadrwiła w duchu z samej siebie, skoro to właśnie przy Adrianie musiała cały czas mieć się na baczności. Ten człowiek, gdyby odkrył jej prawdziwą tożsamość, był w stanie zmiażdżyć jej serce i duszę. A jednak była jego żoną.
Jego żoną.
Jakie cudowne, nieprawdopodobne słowa. Aż do dzisiejszego poranka, do tych niewiarygodnych chwil wstrząsu, negacji, wątpliwości i nadziei, gdy Jeannette oznajmiła, że nie poślubi Adriana, Violet nawet nie śmiała marzyć, że coś takiego jest możliwe. Nigdy nie pozwalała sobie choćby śnić, że on mógłby być jej mężem.
Sięgnęła pamięcią do sekund tuż po tym, jak Jeannette bez ogródek oświadczyła, że nie wyjdzie za Adriana. Przypomniała sobie, jak zabrakło jej tchu i otworzyła usta ze zdumienia. I jak po chwili, kiedy wróciła do równowagi, zaczęła się sprzeciwiać. Choć szczerze nienawidziła samej myśli, że jej siostra ma poślubić człowieka, którego ona darzyła miłością, natychmiast pojęła konsekwencje zerwania zaręczyn.
Jednak mimo wszelkich próśb o ponowne przemyślenie tej sprawy, Jeannette pozostała nieugięta.
Jej szczęście, oznajmiła, jest zbyt ważne, by miała się martwić o przyziemne drobnostki w rodzaju pieniędzy czy ograniczeń narzucanych przez społeczeństwo. Przez moment wydawało jej się, że jest zakochana w Raeburnie, ale błędnie oceniła swoje uczucia. Uważa go za nieczułego tyrana i nie zamierza dać się do niego przykuć na całe życie, ciągnęła, dramatyzując. Nie pozwoli się wykorzystać przez rodzinę, jak jakaś niewolnica wystawiona na targ.
I w końcu wypowiedziała słowa, które na zawsze odmieniły ich losy.
„Skoro tak ci zależy, by wszystkich ratować, skoro chcesz się bawić w męczennicę i dać się złożyć w ofierze na ołtarzu rodziny, to sama za niego wyjdź”.
Zdanie to zawisło między nimi niczym kula armatnia zatrzymana w locie.
Wyjść za Adriana? Boże drogi, Violet niczego bardziej nie pragnęła! Ale oszukać go? Zwieść, zamieniając się miejscami z siostrą? Skazać na odgrywanie przez całe życie kłamliwej komedii?
Nie, pomyślała rozsądnie. To byłoby podłe. Ohydne przestępstwo, jakiego nie dopuściłaby się żadna przyzwoita osoba, a już z pewnością młoda, nieśmiała dama jak ona. Cóż znowu, sam pomysł zasługiwał na potępienie. Nikt by nie uwierzył, że byłaby zdolna do popełnienia tak bezczelnego oszustwa.
Ale właśnie to czyniło je tak doskonałym, dzięki temu było wykonalne, przekonywała Jeannette. Bo komu przyszłoby do głowy cokolwiek podejrzewać?
Mimo oporów, mimo strachu przed zdemaskowaniem, mimo przekonania, że byłby to zły postępek, Violet nie umiała się oprzeć. Trafiała się jej jedyna okazja, jedyna szansa na związek z człowiekiem, którego uwielbiała. Jakżeby mogła ją odrzucić? Wiedziała, że jeśli teraz odmówi, Adrian Winter zniknie z jej życia - było to tak pewne, jak twierdzenie, że wieczorem słońce zajdzie za horyzont.
Jakie to ma znaczenie, że będzie ją uważał za Jeannette, jeśli będzie mogła żyć u jego boku?
Przemyślała jeszcze raz swoją decyzję teraz, gdy tańczyli, i uśmiechnęła się, spoglądając w jego piękne, wyraziste oczy. To jest warte wszystkiego, stwierdziła, choćby nawet miało nie potrwać długo.
Jakimś cudem przeżyła resztę dnia, zapewne dzięki Adrianowi, który trwał przy jej boku niczym skała. Miała nadzieję, że jej potknięcia przypisywał zdenerwowaniu wywołanemu niezwykłym dniem. Bo choć robiła wszystko co w jej mocy, by zachowywać się jak siostra, bała się, że jej gra jest jedynie marnym naśladownictwem. Ze wypadała blado jak szklane błyskotki ułożone obok brylantów.
Nareszcie, po wielu długich godzinach, po tańcach, konwersacjach o niczym i po wystawnej kolacji - właściwie przesuwała tylko jedzenie po talerzu, niezdolna niczego przełknąć - pozwolono jej pójść na górę i przebrać się w strój podróżny.
- Tu jesteś, kochanie, widzę, że już prawie gotowa do wyjazdu. - Jej matka, hrabina Wightbridge, weszła dostojnym krokiem do sypialni. Dwie pokojówki krzątały się gorliwie po pokoju, pakując ostatnie niezbędne drobiazgi. Matka była przekonana, że Violet to Jeannette. Teraz nie mogła się załamać. Musiała do końca mydlić mamie oczy. Jeszcze tylko kilka minut, powiedziała sobie, czując, jak mdłości wzbierają w jej żołądku. - Och, tak trudno będzie mi się z tobą rozstać, moje kochane dziecko - żaliła się matka. - Jakże będziemy wszyscy za tobą tęsknić!
- Ja też będę tęsknić za wami - odparła Violet, siląc się na lekki ton, jakiego zapewne użyłaby Jeannette. - Ale kobieta musi się nauczyć godzić z tego rodzaju sprawami, gdy wyjdzie już za mąż i założy własny dom.
- Jesteś mężatką, a do tego księżną. - Matka splotła z zachwytem dłonie. - Oboje z ojcem jesteśmy tacy dumni. A ślub... naprawdę, trudno wyobrazić sobie piękniejszą ceremonię.
- Prawda?
- Choć wciąż uważam, że Raeburn postąpił okrutnie, odwołując waszą podróż za granicę. Wiem, jaka jesteś zdruzgotana. Tak bardzo się cieszyłaś, że zobaczysz kontynent... Francję i Holandię, i Belgię... teraz, kiedy ten okropny Napoleon został nareszcie pokonany i siedzi pod kluczem. Problemy z posiadłością! Phi! Jestem pewna, że są o wiele mniej poważne, niż utrzymuje. Ale cóż, mężczyźni są uparci w takich kwestiach. Nigdy nie rozumieją, jak istotne dla kobiety są takie wydarzenia, jak podróż poślubna. A uważają się za mądrzejszych!
Violet wiedziała wszystko o odwołanej podróży do Europy. Wiedzieli wszyscy w domu Brantfordów, aż po ostatnią posługaczkę. Jeannette płakała, zawodziła i dąsała się przez cały zeszły tydzień; osuszyła oczy w samą porę na ślub.
Tyle że to nie Jeannette wzięła ślub.
Violet przycisnęła dłoń do żołądka, starając skupić się na słowach matki, na roli, którą miała grać.
- Jesteś pewna, że chcesz oddać Jacobs swojej siostrze? - ciągnęła matka, mówiąc o długoletniej garderobianej Jeannette. - Przecież wiesz, że Violet zupełnie wystarczy jej własna pokojówka. Zawsze wystarczała. Ja nie mogłabym oddać mojej drogiej panny Phillips.
Violet nabrała powietrza i pospiesznie rozpoczęła przemowę, którą wcześniej ułożyły z siostrą. Jeannette najwyraźniej także nie potrafiła się rozstać ze swoją służącą.
- Tak, to będzie wielka strata, masz rację - przyznała. - Ale Jacobs jest tak świetnie obznajmiona ze zwyczajami na kontynencie. A skoro Violet za kilka dni wyjeżdża do Włoch z cioteczną babką Agathą, będzie potrzebowała jej pomocy o wiele bardziej niż ja. Nie czułabym się dobrze, zostawiając ją na łasce jakiejś zagranicznej pokojówki. Bóg jeden wie, jakie kłopoty mogłyby z tego wyniknąć. - Wykonała ruch ręką, naśladując królewski gest, którego ostatnio nauczyła się Jeannette. - Postanowiłam więc, że oddam jej Jacobs w prezencie. Ślubny podarek, jeśli można to tak nazwać, od siostry dla siostry. Ja wezmę sobie Agnes. Jest nowa w domu, ale bardzo miła. Powinna sobie świetnie poradzić jako pokojówka damy, kiedy się ją odpowiednio wyszkoli.
Prawdę mówiąc, Jacobs została hojnie wynagrodzona, co pomogło przygładzić jej nastroszone piórka. Nie była zachwycona, gdy dowiedziała się, że jednak nie zostanie garderobianą księżnej Raeburn.
- Och, jakaś ty kochana, Jeannette! - wykrzyknęła matka. - Jaka szczodra i troskliwa. To prawdziwe błogosławieństwo dla Violet, że ma taką siostrę. - Hrabina wyprostowała się i spojrzała na drzwi. - A w ogóle to gdzie się podziewa ta dziewczyna? Jak słowo daję, nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna.
Violet skrzywiła się w duchu, ale powstrzymała się od komentarza.
- Tu jestem, mamo. - Prawdziwa Jeannette weszła skromnie do pokoju, ubrana w kremową jedwabną suknię druhny, którą nosiła od chwili zamiany, uzbrojona w okulary i pełne rezerwy spojrzenie. Violet bezwiednie gapiła się na nią przez chwilę, nim odwróciła wzrok.
Cóż za dziwne uczucie, widzieć siebie tak, jak zapewne widzą cię inni. Zupełnie jakby patrzeć w trójwymiarowe lustro; tyle że w oczach siostry igrał psotny błysk niczym złośliwy chochlik.
- Widziałaś może szczotkę do włosów siostry? - zapytała matka, zwracając się do prawdziwej Jeannette. - Wiesz, tę z perłową rączką. Pokojówki mówią, że nigdzie nie mogą jej znaleźć, a twoja siostra potrzebuje tej szczotki w podróży. Chyba nie wzięłaś jej i nie zostawiłaś gdzie bądź? - Hrabina zmierzyła córkę spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Jeannette splotła dłonie przed sobą.
- Nie, mamo, ja... nie używałam tej szczotki. O ile sobie przypominam, leżała rano na toaletce, kiedy Jeannette przygotowywała się do ceremonii. Od tamtej pory jej nie widziałam.
Matka prychnęła drwiąco.
- Cóż, niewielki z ciebie pożytek. W takim razie pożegnaj się z siostrą, skoro za chwilę wyjeżdża. Raeburn nie będzie czekał w nieskończoność. Wiesz, jak mężczyźni nie lubią, gdy kobiety się spóźniają. A ja zapytam Phillips - ciągnęła na wpół do siebie. - Może ona będzie umiała wyjaśnić tę zagadkę. - Płynąc niczym łabędź na fali szeleszczącej spódnicy, hrabina wyszła, pozostawiając córki same.
Jeannette przeszła przez pokój, zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
Violet spojrzała siostrze w oczy.
- Zapewne ty ją masz.
- Oczywiście, że mam. To moja szczotka.
- No więc, lepiej niech nikt jej u ciebie nie zobaczy. Będziesz się miała z pyszna, jeśli cię przyłapią.
Jeannette podeszła bliżej i opadła na fotel.
- Mam w nosie, co sobie pomyślą. Nigdy mnie to nie obchodziło. To ty zawsze byłaś małą nieśmiałą łanią, bojącą się własnego cienia.
Violet zacisnęła zęby, słysząc tę niepochlebną uwagę na swój temat. Jeannette nie rozumiała, co mogła czuć siostra, bo to ona zawsze była ulubienicą, niańczoną i rozpieszczaną przez oboje rodziców. A Violet była po prostu „drugą” córką.
Przez dwadzieścia lat życia często się nad tym zastanawiała i nigdy nie zdołała zrozumieć, co robiła źle. Dlaczego rodzice tak nierówno obdzielali względami swe córki.
Fizycznie były nie do odróżnienia. Miały takie same jasne włosy, brzoskwiniowomleczną cerę, identyczne promienne niebieskozielone oczy. Obie miały zadarte noski, pełne różane wargi i wysokie kości policzkowe w idealnie owalnych twarzach. Figury zaokrąglone w biodrach i biuście, i powabnie szczupłe gdzie indziej. Nawet ich głosy brzmiały dokładnie tak samo. Różniły się jedynie sposobem ubierania i mówienia. Były niczym dwa wiosenne groszki w strączku, jak mawiał o nich wuj Albert.
A jednak ich osobowości różniły się diametralnie - i było tak od dnia narodzin, jak to lubiła podkreślać matka. Być może pod uroczą powierzchownością inni dostrzegali coś, czego sama Violet nie widziała. Jakąś istotną cechę, skazę charakteru, która sprawiała, że od urodzenia dziewczyna była nic nie warta. Spędziła wiele godzin, pytając o to Boga. Wiele godzin szukała w swoim odbiciu w lustrze oznak tego tajemniczego braku.
Jeannette wzruszyła ramionami.
Violet zmarszczyła brwi. Ilekroć Jeannette miała jej coś do przekazania na osobności, zwykle kończyło się to kłopotami.
Mars na czole Violet się pogłębił.
- A któż to jest K. i dlaczego mam przekazywać ci listy od tej osoby?
- Bo cię o to proszę. Bo jesteś moją siostrą i mnie kochasz. Więc zrobisz to czy nie?
Czy ta osoba była mężczyzną, czy kobietą? Violet nie miała pewności, czy chce wiedzieć. Bała się zapytać. Czyżby Jeannette z kimś się związała? Z kimś innym niż Adrian? Czy to dlatego postanowiła odwołać ślub? Och, to zbyt skandaliczne, nawet by o tym myśleć!
Chciała odmówić Jeannette, ale czuła, że doprowadziłoby to jedynie do kłopotów. A czyż nie miała dość zmartwień w tej chwili, bez dokładania sobie nowych? Zdecydowała, że jeśli rzeczywiście przyjdą takie listy, zawsze może je wyrzucić.
Skinęła głową.
- Tak, zgoda.
Jeannette sięgnęła po uroczy słomkowy kapelusik, który wykonano na zamówienie do jej podróżnej kreacji z perłoworóżowego jedwabiu, teraz należącej do Violet. Strój uzupełniał lekki, zapinany płaszcz z białej bawełnianej kory. Włożywszy modny kapelusik na głowę siostry, Jeannette zawiązała pasiastą wstążkę w zalotną kokardkę, stylowo przesuniętą na bok podbródka.
Violet poczekała, aż Jeannette odsunie się o kilka kroków, by ocenić swoje dzieło.
- Idealnie - stwierdziła siostra. - Szkoda, że sama nie mogłam choć raz włożyć tego stroju. Raeburn z pewnością uzna, że wyglądasz uroczo.
- Tak sądzisz?
- Och, z całą pewnością.
Violet obróciła się, by spojrzeć na swe odbicie w lustrze toaletki; musiała zmrużyć oczy, by cokolwiek dostrzec.
- Chciałabym mieć okulary - mruknęła cicho. - Wszystko jest tak irytująco zamazane.
- Cóż, lepiej do tego przywyknij. Bóg mi świadkiem, że nigdy bym ich nie założyła, gdybym nie musiała. - Jeannette wskazała okulary na swoim nosie. - Trochę o tym myślałam. I przyszło mi do głowy, że „Violet” może wkrótce zmienić zdanie na temat noszenia okularów. Prawdę mówiąc, może wkrótce zmienić zdanie na temat bardzo wielu rzeczy. Ta podróż do Włoch będzie mieć na nią bardzo pozytywny wpływ.
Zaniepokojona Violet chwyciła siostrę za ramię.
Jeannette uwolniła rękę z uścisku Violet.
Żołądek Violet wykonał niebezpieczne salto, nowa fala niepokoju spadła na dziewczynę niczym rozszalała burza. Poczuła, że ma spocone dłonie.
Gdy wypowiedziała te słowa, serce jej się ścisnęło. To by oznaczało, że na zawsze straci szansę bycia z Adrianem. Ale okłamywanie byłoby jeszcze gorsze.
Rysy Jeannette stwardniały.
Miała rację. Właśnie tak zareagowaliby rodzice, właśnie tak by postąpili. Jeannette nic by się nie stało; przebiegła i zwinna jak kot, zawsze lądowała na czterech łapach. Nie - to ona, Violet, będzie musiała ponieść całą odpowiedzialność za oszustwo. To ona zostanie uznana za winną przez sam fakt, że zgodziła się wziąć w tym udział.
Kiedy rano włożyła suknię ślubną Jeannette i zaczęła udawać siostrę, przypieczętowała swój los. Dokonała wyboru, od którego nie było już odwrotu. I nigdy nie będzie.
- Więc ucisz sumienie i okaż choć trochę hartu ducha - naciskała Jeannette. - Wszystko idzie dobrze i będzie tak szło, dopóki nie zaczniesz paplać. A teraz chodź. Jak powiedziała mama, konie Wintera na pewno robią się niespokojne, a jemu samemu spieszno do odjazdu.
Violet, próbując się zmobilizować, wzięła głęboki wdech. Dam sobie radę, uspokajała się w duchu. Wszystko będzie dobrze. Siłą opanowała drżenie dłoni i sięgnęła do klamki.
Nieco dalej w korytarzu stał Adrian i rozmawiał ze swoim bratem, Christopherem. Jego słowa dobiegły jej uszu.
Mężczyźni odwrócili się ku nadchodzącym siostrom.
Tak jak i Violet, Adrian zmienił strój ślubny na ubranie bardziej odpowiednie do podróży - żakiet i spodnie z najcieńszego granatowego sukna, białą koszulę i beżową kamizelkę zdobną w skromne złote prążki; do tego fular, zawiązany w fascynująco skomplikowany węzeł, i lśniące botforty2. Wyrafinowany, wytworny, zapierający dech w piersiach.
Violet przełknęła ślinę, staczając kolejną walkę z własnym sumieniem.
Był tak piękny - o wiele dla mnie za piękny, myślała. Cóż ja wyprawiam, na litość boską?
- Nareszcie gotowa, moja droga. - Adrian podszedł, by wziąć ją za rękę.
Powiedzieć mu czy nie? - wahała się. To była jej ostatnia, naprawdę ostatnia szansa na szczerość.
Ale ostatecznie, jak zapewne uczyniłaby to Jeannette, posłała mu uśmiech, szeroki i pewny siebie. Przybrała kokieteryjną pozę, rozkładając ręce, by popisać się swoją elegancją.
Obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów; na jego usta powoli wypłynął uśmiech. Schylił się, by ucałować jej dłoń.
Wygodny powóz pędził z imponującą prędkością południowo-wschodnim gościńcem z Londynu, zaprzężony w elegancką czwórkę koni - jednych z najlepszych w całej Anglii. W powozie Adrian Winter, książę Raeburn, położył długie nogi na przeciwległym obitym satyną siedzeniu i patrzył na swoją świeżo poślubioną śpiącą żonę.
Była wykończona. Stało się to oczywiste, gdy już odjechali, żegnani machaniem, wiwatami i gratulacjami członków rodziny i przyjaciół obecnych na przyjęciu. Kołysanie powozu i nerwy napięte przez cały dzień wreszcie pokonały Violet; jej ręce spoczęły bezwładnie na kolanach, powieki stały się ciężkie jak ołów, aż w końcu nie zdołała dłużej walczyć z ogarniającym ją snem.
Adrian przyglądał się jej już niemal pół godziny. Zastanawiał się, czy słusznie postąpił, choć wiedział, że i tak jest za późno na żale, jeśli popełnił błąd. Zgodnie ze słowami przysięgi małżeńskiej on i Jeannette byli teraz związani ze sobą na całe życie, na dobre i na złe, póki śmierć ich nie rozłączy. Ta myśl nie należała do dodających otuchy.
Jeannette zaskoczyła go dzisiaj, zwłaszcza podczas przyjęcia, zachowując się spokojniej i z większą niż kiedykolwiek rezerwą.
Słuchała z cierpliwym zainteresowaniem, kiedy jego kuzyn Bertram, zwykle nieotwierający ust, przez całe pięć minut jąkał najlepsze życzenia na nowej drodze życia. Większość ludzi zaczynała się wiercić, gdy tylko biedny Bertie otwierał usta. Błądzili oczyma i kierowali uwagę na coś innego zaledwie po minucie, najwyżej dwóch.
Ajednak dziś Jeannette była uosobieniem łaskawej uprzejmości i wyrozumiałości wobec każdego, z kim rozmawiała. Może powaga kroku, który oboje uczynili, również i ją sprowadziła na ziemię.
Mógł jedynie mieć nadzieję.
Ostatnio, przez kilka miesięcy ich narzeczeństwa, targały nim wątpliwości, czy aby mądrze wybrał sobie przyszłą żonę. Jej zachowanie zdawało mu się czasami irytująco dziecinne. I tak, na przykład, dąsała się cały dzień z powodu burzy, która uniemożliwiła im wyjazd na piknik. Albo innym razem odmówiła przejażdżki po parku, bo nie dostarczono na czas nowego kapelusza do jej ulubionej spacerowej kreacji. Do tego wszystkiego dochodziło nieposkromione zamiłowanie do przyjęć i rozrywek. Któregoś dnia aż zaniemówiła z oburzenia na jego sugestię, by zrezygnowali z pójścia na bal maskowy i zamiast tego spędzili razem spokojny wieczór. Nigdy więcej nie proponował już czegoś podobnego.
O wiele poważniejszej natury były jego podejrzenia, że Jeannette spotyka się z innym mężczyzną. Ale choć się starał, nigdy nie zdołał jej przyłapać czy zdobyć jakiegokolwiek namacalnego dowodu. Wiedział doskonale, że przypuszczenia niczego nie dowodzą. Jako dżentelmen, mimo wszelkich swoich wątpliwości, nie mógł odwołać zaręczyn, nie mając niepodważalnego dowodu jej zdrady.
W okresie zalotów Jeannette zdawała się tak uroczo pełna życia, choć gdy się jeszcze raz nad tym zastanowił, jej matka nieczęsto zostawiała ich samych. Dopiero po ogłoszeniu zaręczyn zaczął dostrzegać jej drugie oblicze.
Szczególnie wyraźnie tkwił mu w pamięci ostatni tydzień, kiedy oznajmił, że oczekiwana przez nią z taką niecierpliwością podróż po Europie musi zostać odłożona na kilka miesięcy z powodu kłopotów w Winterlea, jego głównej posiadłości w Derbyshire. Gdy przekazał Jeannette tę nowinę, twarz jej poczerwieniała i przez chwilę myślał, że będzie świadkiem nieeleganckiego wybuchu płaczu w wyłożonym jedwabiem salonie jej matki. A kiedy zamiast tego zaproponował tydzień nad morzem w jednej ze skromniejszych posiadłości w Dorset, otworzyła usta i wpatrywała się w niego, jakby poprosił ją o spędzenie miesiąca miodowego w pustelniczej grocie. Adrian niemal spodziewał się, że jego narzeczona natychmiast odwoła ślub. I być może w głębi duszy miał taką nadzieję.
Mógł wybrać Brighton, by ją ugłaskać i poprawić stosunki, skoro, jak mówiono, książę regent za dzień czy dwa zamierzał przenieść się z dworem do tej popularnej nadmorskiej miejscowości. Ale Adrian nie chciał jechać do Brighton, do którego zapewne zjedzie połowa socjety, by spędzić ostatnie miesiące letniej nudy. Pragnął odosobnienia, chciał oderwać się od towarzyskich obowiązków; myślał, że w spokojniejszym miejscu będą mieli trochę czasu, by lepiej się poznać.
Jeannette poruszyła się po drugiej stronie siedzenia; jej kapelusik zsunął się na bok i wstążka pod brodą zaczęła uwierać ją w policzek. Nie wyglądała na odprężoną. Litując się nad żoną, Adrian pochylił się i rozwiązał kokardę, swobodnie puszczając końce wstążki. Wówczas ułożyła się wygodniej, a jej oddech stał się równiejszy.
Nie do końca uwierzył w wyjaśnienia dotyczące spóźnienia do kościoła tego ranka. Z pewnością chodziło o coś więcej niż tylko źle ułożona fryzura, ale postanowił nie drążyć tej kwestii. Wypełniła swoje zobowiązanie, nie przyniosła mu wstydu przed towarzystwem - a czyż nie tego właśnie się spodziewał?
Wykonywania obowiązków i odpowiedniego zachowania.
Powóz wjechał na korzeń, podrzucając nimi gwałtownie mimo doskonałych resorów. Jeannette przebudziła się na chwilę i krzyknęła cicho, przestraszona. Jej powieki zatrzepotały i znów opadły; oparła głowę o poduszki w niewygodnej pozycji.
Nie potrafił jej tak zostawić. Ułożenie głowy pod takim kątem groziło niechybnie bolesną sztywnością karku, która mogła nie ustąpić przez wiele dni. Jego wargi drgnęły na widok dość komicznej pozy dziewczyny; w końcu jednak chwycił ją i podciągnął delikatnie, tak by siedziała prosto. Jeannette opadła na niego, mrucząc coś przez sen. Brzeg eleganckiego słomkowego kapelusza wbił mu się boleśnie w szyję.
Zręcznymi palcami, nawykłymi do oswobadzania kobiet z ubrań, zdjął maleńki kapelusik i rzucił go na przeciwległe siedzenie z niewielkim szacunkiem dla jego modnej linii. Usadowiwszy się ponownie w swoim kącie, przygarnął Jeannette do siebie, by jego ramię mogło jej służyć za podparcie.
Spojrzał w dół i zachwycił się bladozłotymi rzęsami, spoczywającymi na gładkich i jasnych niczym porcelana policzkach. Jej wargi, w kolorze czerwieni zachodzącego słońca, były lekko rozchylone, zapraszające do pocałunku. Zaledwie kilkanaście centymetrów, a jego usta mogłyby na nich spocząć, wykradać najpierw delikatne całusy, potem stopniowo coraz bardziej gorące, aż obudziłaby się w jego ramionach. Ale nie wiedział, co mogłoby się zdarzyć, gdyby teraz poddał się pokusie. A nie chciał, by ich pierwszy raz miał miejsce w powozie, nawet tak wygodnym jak ten. Później będzie czas na namiętność, pocieszył się. Mnóstwo czasu.
Jakby wyczuwając jego wzrok, otworzyła oczy, przejrzyste niczym najpiękniejsze szafiry. Wciąż mocno zaspana, utkwiła w nim spojrzenie.
- Adrian? Co ty tutaj robisz?
Uśmiechnął się do niej pobłażliwie.
- Jadę z tobą, moja droga, w naszą podróż poślubną.
Zmarszczyła lekko czoło, jakby nie zrozumiała. I nagle uniosła dłoń do jego policzka, i przesunęła nią po jego skórze, w dół i w górę. Pieszczota sprawiła, że jego ciało zapłonęło z pożądania.
- Szorstkie. Musisz się ogolić - zauważyła z zaciekawieniem, jakby wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że rośnie mu zarost.
Adrian uśmiechnął się szerzej na tę dziwnie niewinną uwagę.
- Zrobię to później, moja droga. A teraz zamknij oczy. Wciąż śpisz.
Teraz ona się uśmiechnęła.
- Oczywiście, to musi być sen - powiedziała. - Jakże inaczej mogłabym to zrobić? - Musnęła kciukiem jego dolną wargę. Musiał się powstrzymać, by nie ucałować jej palca i nie wziąć go do ust. - Jesteś taki piękny - wymruczała i z głębokim westchnieniem opuściła rękę na podołek. Znów ukryła twarz na jego ramieniu i mocno zasnęła.
Zesztywniały z pożądania Adrian wsparł głowę o poduszki i z jękiem zamknął oczy. Trzymał Violet w objęciach przez kolejne dwie godziny, aż powóz nareszcie się zatrzymał.
Zachód słońca zabarwiał horyzont pomarańczową i różaną poświatą. Po drugiej stronie niewielkiego dziedzińca wznosił się wiejski budynek z czerwonej cegły, o ścianach porośniętych gęstą zasłoną dzikiego wina. Dom należał do przyjaciela Adriana, który pozostał w Londynie i bez wątpienia wciąż szalał na weselu, kąpiąc się w szampanie. Możliwość skorzystania z domu była jego prezentem ślubnym - tutaj mieli spędzić pierwszą noc.
- Jeannette - powiedział Adrian. - Zbudź się. - Potrząsnął nią delikatnie. - Jeannette. - Żadnej reakcji. - Zbudź się, moja droga. - Tym razem posadził ją prosto obok siebie. - Jesteśmy na miejscu.
Zamrugała i otworzyła oczy.
- Hm? Na miejscu? Na jakim miejscu?
Znów się uśmiechnął. Jeśli cały czas będzie się tak zachowywać, ten tydzień może się okazać zaskakująco zabawny.
- W naszej kwaterze na tę noc. No chodź.
Zamrugała jeszcze raz, potrząsnęła lekko głową, jakby chciała otrzeźwieć, i nagle spojrzała na niego, mrużąc oczy.
- Wasza Książęca Mość?
- Tak?
- Proszę mi łaskawie powiedzieć, jak się nazywam?
Jego usta drgnęły w uśmiechu.
- Jak się nazywasz? Chyba jednak nie powinienem był ci pozwolić na tak długi sen. A jakże, według ciebie, miałabyś się nazywać?
Zmarszczyła jasne brwi.
- Niech Wasza Książęca Mość powie mi pierwszy, a ja zdecyduję, czy się zgadzamy.
Adrian podjął zabawę.
- Dobrze więc. Nazywasz się Jeannette Brantford Winter, księżna Raeburn. Czy to cię satysfakcjonuje, śpiochu?
Wstrząsnął nią wyraźny dreszcz. Po krótkiej chwili przywołała na usta uśmiech, tak promienny, że zdawał się niemal sztuczny.
- Oczywiście. Chciałam to tylko usłyszeć z twoich ust. Dziewczyna nie co dzień zostaje księżną.
Jego uśmiech przygasł nieco na tę pyszałkowatą uwagę, ale postanowił dać temu spokój. Wysiadł z powozu i odwrócił się, wyciągając rękę.
- Chodźmy, Wasza Książęca Mość. Przed nami wieczór.
Młoda żona w milczeniu podała mu dłoń i wysiadła z powozu.
Zasiedli do lekkiej kolacji w małej, ale przytulnej jadalni w tylnej części domu. W pomieszczeniu porozstawiano srebrne kandelabry z woskowymi świecami, by rozpraszały mrok. Z uroczego angielskiego ogrodu, leżącego tuż za uchylonymi oknami, docierał oszałamiający zapach róż. Przytłumione głosy nocnych stworzeń koiły zmysły muzyką natury.
Violet wpatrywała się w wazę z ogórkowym chłodnikiem; napięte do ostateczności nerwy ledwie pozwalały zauważać przyjemną atmosferę panującą wokół.
To była jej noc poślubna.
Na tę myśl na sekundę zacisnęła powieki. Miała nikłe pojęcie, czego może oczekiwać i czego spodziewa się Adrian. Intymne zbliżenia między mężczyzną a kobietą były dla niej niemal całkowitą tajemnicą. Choć przez ostatnie lata przeczytała kilka intrygujących fragmentów w greckich i łacińskich tekstach pobudzających jej wyobraźnię - dziełach, do których dobrze wychowane kobiety nie powinny mieć dostępu - przeważnie jednak po lekturze tych ksiąg rodziło się w niej więcej pytań niż odpowiedzi.
Matka oczywiście nie poruszała z nią tak delikatnych kwestii ani dawniej, ani dziś; wszak żadna z nich nie przypuszczała, że będzie to dzień ślubu Violet. W tym względzie więc, a także w innych przez większość życia była pozostawiona samej sobie.
Zbesztawszy się ostro w duchu, zdołała zmusić dłoń, by nie drżała, gdy unosiła łyżkę do ust. Zupa oblepiła jej język, nim zdołała ją przełknąć. To nie była wina kucharki ani potrawy. Po prostu nie miała apetytu. Z grzeczności zjadła jeszcze odrobinę i odłożyła łyżkę.
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć do Adriana, uśmiechnąć się, uczynić interesującą uwagę. Jeannette z pewnością paplałaby jak najęta, opowiadając jedną ze swoich najnowszych dowcipnych historyjek. Ale jej, Violet, mimo starań, nie przychodziło na myśl nic pozornie ciekawego i obawiała się, że w najlepszym wypadku wydusi z siebie jedynie kilka niezręcznych zdań. Uznała więc, że najbezpieczniej będzie po prostu się nie odzywać.
Adrian dokończył zupę, skinął na stojącego nieopodal lokaja, by sprzątnął nakrycia i wniósł następne danie.
Podano prześlicznie przyrządzoną rybę z kremowym sosem koperkowym i delikatnymi letnimi warzywami. Violet pozwoliła nałożyć sobie porcję dania i przystawki i zapatrzyła się w talerz, jakby liczyła na to, że znajdzie na nim odwagę, której tak potrzebowała. Dlaczego nie potrafię być tak swobodna jak Jeannette? - zapytywała się żałośnie w duchu. Dlaczego tak trudne było dla niej to, co większości ludzi przychodziło z łatwością?
- Może turbot bardziej przypadnie ci do gustu niż zupa - powiedział Adrian.
Uniosła pospiesznie oczy i napotkała jego spojrzenie. Zaklęła w duchu, czując, że rumieniec wypływa jej na policzki.
- O, zupa była bardzo smaczna. Prawdę mówiąc, p-przepyszna.
- Tak przepyszna, że zjadłaś aż dwie łyżki, jak zauważyłem. - Żartobliwy ton złagodził wymówkę.
Znów się zarumieniła.
- Przyznaję, że nie mam dziś zbyt wielkiego apetytu.
- Czy i ja mogę się do czegoś przyznać?
Skinęła głową.
- Ja również nie jestem głodny. Mimo to uważam, że oboje powinniśmy zjeść choć odrobinę tego wspaniałego posiłku, nad którym kucharka Armitage’a tak się napracowała. Bo inaczej, obawiam się, rano służba nie obdarzy nas swą łaską.
Violet otworzyła szeroko oczy. Była tak zdumiona tą uwagą, że odprężyła się nieco, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jeannette, oczywiście, nie tolerowałaby żadnej bezczelności ze strony służących, a już na pewno nie przejmowałaby się ich uczuciami. Lecz Adrian, jak się wydawało, nie lekceważył tego typu kwestii, więc może nie uzna za dziwne, jeśli jego żona będzie postępować podobnie.
- Sądzisz, że kucharka może nam przygotować zimną herbatę? - zaryzykowała.
- O, z pewnością. I przypalone babeczki, chyba że teraz postaramy się sprawić jej przyjemność.
Violet zastanowiła się nad jego słowami i podniosła widelec.
- W takim razie spróbujmy, zanim wystygnie.
Adrian poszedł w jej ślady.
- Święte słowa.
Zdołała zjeść większą część porcji ze swego talerza. Był to pierwszy posiłek od wczesnego ranka, gdyż na przyjęciu zjadła tylko jeden kęs tortu, który wmusiła w siebie przez wzgląd na tradycję. Tymczasem Adrian wciągnął ją w lekką, swobodną konwersację. Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że dotrzymuje mu kroku, a nawet zdarza jej się wtrącić własny komentarz. Na chwilę zapomniała o niepokojach i po prostu cieszyła się jego towarzystwem.
Zabrano talerze. Podano kawę i kieliszek koniaku dla Adriana. Oboje odmówili zjedzenia niezwykle smakowicie wyglądającego deseru, który przyniesiono na stół.
W jadalni zrobiło się cicho, gdy rozmowa nagle się urwała. Adrian rozsiadł się wygodniej na krześle, obserwując żonę w zamyśleniu.
Powinniśmy dogadywać się zupełnie dobrze, dumał, czując, jak łyk alkoholu rozgrzewa mu gardło. Przyznawał, że jej nie kocha. I nie spodziewał się, że ona będzie kochać jego. Ale to nic. Miłość jest śmiechu warta - to samolubne, niszczące uczucie, które lepiej zostawić głupcom i na wpół szalonym poetom. Czyż jego rodzice nie byli tego najlepszym przykładem?
Pobrali się z miłości i dwadzieścia lat małżeńskiego życia spędzili, skacząc sobie do gardeł, kłócąc się zawzięcie o każdy najdrobniejszy szczegół - słusznie lub niesłusznie - aż do przedwczesnej śmierci ojca po upadku z konia, gdy Adrian miał dziewiętnaście lat.
W młodzieńczych latach nieustannie wysłuchiwał utyskiwań matki na niedyskretne romanse ojca, na jego bolesną niewierność. Ojciec zaś zrzędził, że matka jest zimna i bez serca, że więcej uczucia wykrzesałby z głazu. Cóż pozostaje mężczyźnie, jeśli nie szukanie pocieszenia gdzie indziej? - bronił się ojciec. A jednak jakimś cudem zdołali dorobić się szóstki dzieci: Adriana, jego czterech sióstr, a na końcu brata Christophera.
Wszystkie siostry były zamężne. Szczęśliwie czy nie - nie potrafił powiedzieć. W każdym razie okazywały na wszelkie sposoby, że stan małżeński im odpowiada. Przez ostatnich kilka lat męczyły go bez litości, prawiąc kazania, że dawno już powinien znaleźć sobie żonę i mieć własne dzieci. W wieku trzydziestu dwóch lat nareszcie im uległ. Skoro jego rodzice byli w stanie wychować tyle dzieci, nienawidząc się tak bardzo, to i on, jak sądził, zdoła wypełnić swój obowiązek małżeński, z miłością czy bez.
Jeannette była piękna, co do tego nie miał wątpliwości. Przyglądał jej się, gdy siedziała naprzeciw niego, rozświetlona złocistą poświatą świec. Pochodziła z dobrego rodu, jej ojcem był hrabia Wightbridge, którego parantele można było wywieść od samego Wilhelma Zdobywcy. Prawdę mówiąc, miała lepsze koneksje niż Adrian. Jego matka była Francuzką, córką pomniejszego hrabiego, który wykazał dość rozumu, by opuścić Francję na kilka lat przed rewolucją.
Jeannette, mimo braku rodzinnej fortuny, była wspaniałą partią, o której marzyli wszyscy mężczyźni przez ostatnie dwa sezony. Adrian zapragnął jej i udało mu się ją zdobyć. Zapewniał sam siebie, że fizyczne pożądanie wystarczy. Wiedział, że wystarczało większości ludzi z jego klasy. A gdy żona da mu dziedzica, będzie mogła pójść swoją drogą, dyskretnie oczywiście, jeśli takie będzie jej życzenie. A on pójdzie swoją.
Tymczasem zaczął się obawiać, że zafundował sobie jazdę na mocno narowistym koniu. Jego narzeczona, jak z wolna dostrzegał, potrafiła być rozhukana i nieprzewidywalna niby burza z piorunami. Czemu na przykład miała służyć dzisiejsza rezerwa, tak dla niej nietypowa? Przypominała bardziej swoją bliźniaczkę niż siebie. Może powinien był wyświadczyć sobie przysługę i poślubić drugą siostrę.
Skąd taka myśl? - zdumiał się.
Violet - urocze imię, pasujące do skromnej, bezpretensjonalnej młodej kobiety, która je nosiła. Za skrywającymi urodę okularami była równie piękna jak siostra bliźniaczka. Ale przy tym tak nieśmiała i pełna dystansu, że spotykając się z nim, była w stanie wydusić z siebie jedynie słowa powitania.
Udało mu się trochę ją poznać podczas swojego narzeczeństwa z Jeannette. Przy jednej czy dwóch okazjach zdołał ją nieco ośmielić. Odkrył, że ma bystry umysł i czułe serce. Któregoś popołudnia ostatniej wiosny znalazł ją na brzegu rzeki, wyznaczającej granicę wiejskiej posiadłości jej rodziców. Płakała nad workiem utopionych kociąt. Próbowała tchnąć życie w jedno z nich, już prawie nieżywe, wdmuchując powietrze w jego maleńki pyszczek i zimny różowy nosek; nie brzydziła się dotknąć go własnymi ustami. Ten widok ścisnął mu serce; sam czuł odrazę do okrucieństwa wszelkiego rodzaju, zwłaszcza wyrządzanego zwierzętom lub dzieciom. Biedne kocię wydało ostatnie tchnienie chwilę później. Adrian pomógł jej pochować go wraz z rodzeństwem pod pobliskim drzewem, a potem dał jej swoją chusteczkę, by mogła osuszyć łzy. W milczącym porozumieniu wrócili razem do domu.
W tamtej chwili polubił ją ogromnie. Ale nawet gdyby nie był zaręczony, małżeństwo z nią nie wchodziło w grę. Potrzebował kobiety pewnej siebie. Potrafiącej zachować się w wytwornym towarzystwie. Zdolnej panować nad sobą i innymi. Potrzebował kobiety, która stanie u jego boku jako księżna, a nie będzie chować się lękliwie po kątach. Nie, Violet Brantford, choć urocza, zwyczajnie nie nadawała się na księżną.
Spojrzał na Jeannette, swoją żonę. Odpowiedziała mu uśmiechem; wyglądało na to, że doszła już do siebie. Dokonałem najlepszego wyboru, powiedział sobie, niezależnie od wszelkich zastrzeżeń. Skarcił się za swoje myślowe wycieczki. Co mu strzeliło do głowy, by tak bujać w obłokach? Absolutnie nie powinien żywić do Violet żadnych uczuć prócz braterskiej miłości. Byli teraz bratem i siostrą. W przyszłości postara się, by jego myśli nigdy już nie zbłądziły w tym kierunku.
Jeannette ukradkiem ziewnęła.
- Wybacz.
- Nie, to zupełnie naturalne, moja droga. To był długi dzień, pełen wrażeń. Może udasz się już na spoczynek. Ja posiedzę tu jeszcze i dokończę koniak. - Uniósł kieliszek i zakręcił ciemnym, bursztynowym płynem, spoglądając na nią wymownie spod zmrużonych powiek. - Dołączę do ciebie za chwilę.
Nerwy Violet znów dały o sobie znać, budząc się nagle do życia niczym struny harfy, szarpnięte gwałtownie, aż zawibrowały w jej duszy. Jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, gdzie Adrian zamierzał dziś spać, to w tej chwili zniknęły. I oczywiście to nie kwestia spania najbardziej ją martwiła. Chodziło o tę tajemniczą „drugą rzecz”, która wprawiała ją w drżenie. Ale wszak kochała go, więc czy może być aż tak źle?
Na uginających się nogach wstała od stołu, przeprosiła cicho i wyszła z jadalni.
Pół godziny później siedziała przed niewielką toaletką z lustrem w wesołej sypialni z obiciami w białe i zielone pasy. Jej długie włosy były starannie wyszczotkowane i opadały na plecy, związane gładką białą wstążką. Koszula nocna również była biała. Ale jeśli szwaczka zamierzała uzyskać efekt dziewiczej niewinności, to potrzebowała okularów znacznie bardziej niż Violet.
Uszyta z przejrzystego jedwabiu, bez rękawów, sięgała do kostek, ale mimo swej długości niewiele skrywała. Najbardziej nieskromny był stanik z delikatnej irlandzkiej koronki, która przylegała do nagich piersi, miękka i przezroczysta niczym światło wczesnego poranka. Violet nie mogła wprost uwierzyć, że Jeannette kupiła tak skandaliczny strój i że matka jej na to zezwoliła.
Zażenowanie było jej pierwszą reakcją, gdy pokojówka Agnes uniosła koszulę i podała do włożenia. Violet zorientowała się, że widzi służącą przez materiał. Omal nie odmówiła włożenia stroju, ale zdrowy rozsądek szybko powrócił. Gdyby dłużej się opierała, mogła ściągnąć na siebie uwagę pokojówki. A wiedziała, jak bardzo służba lubi plotkować. Zaciekawieni, mogliby zacząć zauważać inne drobiazgi. Drobiazgi, które odróżniały ją od siostry - nimby się obejrzała, jej sekret zostałby wykryty.
Na szczęście Agnes była nowa. Służących Adriana Violet również nie znała, podobnie jak oni jej. Mimo to wszyscy muszą żywić przekonanie, że ona to Jeannette, od majordomusa po najmłodszego dzierżawcę. A robienie zamieszania w noc poślubną i odmawianie włożenia koszuli nocnej, którą sama wybrała, musiałoby wzbudzić podejrzenia.
Widząc więc, że Agnes czeka, by pomóc jej włożyć żenujący nocny strój, Violet odsunęła na bok obiekcje i posłusznie uniosła ręce. Gdy się już ubrała - jeśli można było to tak nazwać - usiadła, by Agnes mogła wyszczotkować i ułożyć jej włosy. Kilka minut później pokojówka wyszła z sypialni; drzwi stuknęły złowieszczo za plecami Violet.
Zaczęła niespokojnie przemierzać pokój. Nie mogła przecież pozwolić, by Adrian tak ją zobaczył. Co sobie pomyśli? Czyż nie będzie równie zgorszony jak ona? Toż chyba nawet ladacznica nie chciałaby się pokazać w takiej kreacji. Choć z drugiej strony, niewiele wiedziała o ladacznicach. Być może, kiedy takie kobiety były z mężczyznami, w ogóle nie miały nic na sobie. Policzki zapłonęły jej ogniem na tę szokującą myśl. Przyspieszyła kroku.
Na szczęście koszula miała do kompletu peniuar. Uszyty z tego samego przejrzystego materiału, niewiele przysłaniał, ale miał przynajmniej rękawy i guziki. Nagle coś jeszcze przyszło Violet do głowy. Przecież Jeannette spakowano zapewne więcej niż jedną koszulę. Może któraś z pozostałych jest skromniejsza. Może znajdzie się jakaś z ładnego, nieprzejrzystego batystu, podobna do tych, które ona zwykle wkładała do snu.
Jednak pospieszna rewizja kufra zgasiła jej nadzieje; wszystkie koszule w nim ułożone były równie fatalne jak ta, którą miała na sobie. A jedna z nich była nawet gorsza - więcej koronki, mniej jedwabiu - w odcieniu czerwieni, na którego widok zarumieniłby się sam diabeł.
Otuliwszy się szczelniej peniuarem, Violet rozejrzała się po sypialni. Jej niespokojny wzrok padł na wielkie łoże z baldachimem, stojące po prawej stronie, z zapraszająco odwiniętą kołdrą. Czy powinna do niego wejść i tam czekać na Adriana? Czy może wyda mu się to zbyt śmiałe? A może powinna usiąść na małej sofce przy kominku i spróbować przybrać swobodną pozę? Żaden z tych pomysłów nie przypadł jej do gustu. Za kogóż ona się uważała? Za Caro Lamb3 czekającą na lorda Byrona?
W zwykłych okolicznościach oddałaby się lekturze, dopóki nie poczułaby się senna. Ale egzemplarz książki, którą akurat czytała, został na jej nocnym stoliku w domu. Jaka szkoda! Zapewne nigdy się nie dowie, jak skończyła się powieść - kolejna niezwykle zajmująca historia pomysłowej Jane Austen. Było z góry wiadome, że Jeannette nie wykaże najmniejszego zainteresowania książką. Najprawdopodobniej zgubi ją gdzieś między Portsmouth a Rzymem, traktując wyłącznie jak praktyczny rekwizyt, który będzie ze sobą nosić, a potem zostawi przez nieuwagę na stole czy siedzeniu powozu.
Violet chodziła w tę i z powrotem, w tę i z powrotem po miękkim wełnianym dywaniku, który miała pod stopami, w domowych pantoflach. Co ona zrobiła? Jak zdoła podtrzymywać tę maskaradę? Czy Adrian zorientuje się, że jest oszustką, gdy ją dziś zobaczy? Pocałuje? Czy rozpozna, że nie jest kobietą, którą miał poślubić? Czy zda sobie sprawę, że ona nie jest Jeannette?
Oto był prawdziwy powód jej strachu. Powód, dla którego drżała z lęku nawet w tej chwili. Nie tyle bała się tego, co Adrian zrobi jej dziś w łożu - choć i to mocno ją niepokoiło - ile przede wszystkim obawiała się, co może odkryć.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi łączących pokoje, których wcześniej nie zauważyła. Otworzyły się bezszelestnie i do środka wszedł Adrian.
Czas samotnych rozmyślań dobiegł końca.
Przez moment straciła oddech, gdy zamknął drzwi i odwrócił się do niej. Odziany w długi szlafrok z ciemnobrązowego aksamitu, którego kolor był niemal identyczny jak kolor jego oczu, stał, wysoki i potężny, wspaniały jak grecki posąg. Jego gęste, czarne, krótko przycięte włosy były wyszczotkowane i wilgotne na końcach po myciu. Twarz miał świeżo ogoloną, po raz trzeci tego dnia. Był tak przystojny, że od samego patrzenia na niego Violet czuła bolesne ściskanie w sercu.
Opuściła wzrok ku podłodze i ujrzała ze zdumieniem, że jego stopy są bose. Długie i kształtne, z ładnie przyciętymi paznokciami, z kilkoma cienkimi czarnymi włoskami wyrastającymi na grzbietach dużych palców; pierwsze dorosłe, męskie stopy, jakie widziała w życiu. Nawet jej brat czy ojciec nie chodzili przy niej boso - zawsze w pończochach, pantoflach albo butach. Widok stóp Adriana, tak męskich, tak nagich, rozpalił w niej ulotną zmysłową iskrę, połączoną z dziwnym poczuciem intymnej bliskości.
Violet przełknęła z trudem ślinę i splotła przed sobą dłonie. W następnej chwili skrzyżowała ręce na piersiach, przypomniawszy sobie o swoim skąpym stroju. Przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę, modląc się, by Adrian nie zauważył nieprzyzwoitej przejrzystości jej negliżu.
- Jeannette - powiedział, wyciągając rękę. - Podejdź tutaj.
Jego ton był miękki, łagodny; takim głosem człowiek mógłby wabić płochliwe zwierzątko. Czyżby domyślał się, że jest przerażona? Czyjej wrodzona nieśmiałość za chwilę zdradzi tajemnicę? Wątpiła, by prawdziwa Jeannette odczuwała jakieś wahania. Ale skąd miała wiedzieć, jak jej siostra zachowałaby się po raz pierwszy sam na sam z mężczyzną?
Czy dzisiejsza noc byłaby pierwszym razem dla Jeannette? Violet zawstydziła się tej niegodziwej myśli, ale nie potrafiła całkowicie jej odrzucić. Szczególnie w świetle dzisiejszej prośby o przekazywanie listów od tajemniczej lub tajemniczego K Jeśli owa osoba rzeczywiście była mężczyzną - a Violet odważyłaby się założyć o swoją roczną pensję, że tak - to ten potajemny romansik nie należał do pierwszych, w jaki była zaangażowana Jeannette.
Odrzucając podejrzenia, podeszła do Adriana i wsunęła swe drobne zimne palce w jego dużą i ciepłą dłoń.
Uniósł jej rękę do ust, ucałował wnętrze dłoni, a potem spód nadgarstka, jak uczynił to już wcześniej tego dnia.
- Ty drżysz - zauważył.
- Tak - przyznała z lekkim oporem.
Jej wzrok padł na fragment ciała widoczny ponad klapami jego szlafroka i kilka ciemnych włosów w miejscu, gdzie stykały się poły. Czy niżej pod szlafrokiem było więcej takich włosów? Co on tam jeszcze chował? Zaczerwieniła się na tę myśl. Boże!
- Nie ma powodu tak się denerwować. Wszystko będzie dobrze. - Umilkł i zaczął pieścić jej dłoń, składając leniwe pocałunki na kostkach palców, co bynajmniej nie zmniejszyło ich drżenia. Jego bliskość sprawiała, że Violet czuła się słaba, rozdygotana. Pachniał tak cudownie liściem laurowym i jeszcze czymś, mrocznym i męskim, charakterystycznym dla niego. Palce jej nóg podwinęły się w pantoflach. - Pomyślałem sobie, że może chciałabyś mi coś powiedzieć - ciągnął.
Zmarszczyła brwi, zdziwiona.
- Nie. Ja... nie wiem, co masz na myśli.
- Daj spokój, na pewno się domyślasz. Czyż to nie jest prawdziwy powód całej tej twojej niewinnej wstydliwości? Tych niespodziewanych napadów zdenerwowania, które odczuwałaś przez cały dzień?
Na te słowa panika rozpaczliwie ścisnęła jej serce. Boże drogi, więc on jednak wiedział. Ale jakim cudem? I od jak dawna? A skoro wiedział, dlaczego czekał? Po co ta gra, udawanie, że pojął ją za żonę? Skąd ta intymność między nimi w tej chwili?