Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Lord Pendragon jest pochłonięty partią wista zakrapianą wyborną brandy. Nieoczekiwanie do salonu jego rezydencji wdziera się młoda dziewczyna z pistoletem w dłoni. Chce zastrzelić gospodarza, zostaje jednak obezwładniona... Kim jest niedoszła zabójczyni? Co pchnęło ją do desperackiego kroku? Zaintrygowany piękną nieznajomą książę Wyvern postanawia poznać prawdę. Zdeklarowany miłośnik rozkoszy kawalerskiego życia nie przeczuwa, że uwikła się w niebezpieczną i uwodzicielską rozgrywkę.
Książka dostępna w zasobach:
Gminny Ośrodek Kultury w Domaniewicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie
Gminna Biblioteka Publiczna im. Czesława Chruszczewskiego w Mieścisku
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna Gminy Sulechów
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Zagórów
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (2)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ostatnia kochanka
W serii Romans historyczny polecamy również
MARY BALOGH
Magiczne oczarowanieMężczyzna doskonałyNiebezpieczny krokPrzewrotny kusicielTajemnicza perła
ADRIENNE BASSO
Grzeszne pragnieniaSmak skandaluSzlachetna przysięga
REXANNE BECNELKameleonLęk przed miłościąPogromca sercRyzykowna kochanka
CONNIE BROCKWAY
Kaprys panny młodejObiecaj mi rajW labiryncie uczuć
NICOLE BYRD
Królowa skandaluUwieść dżentelmenaZdradzona
JANE FEATHER
Fiołkowa tajemnica Nieproszona miłość
Występny kochanek
GAELEN FOLEY
Jej pragnienieKusicielski pocałunek
Noc grzechu
MADELINE HUNTER
Sztuka uwodzenia
ELOISA JAMES
Księżna w desperacjiNoce księżnej
Rozważna i namiętna
NICOLE JORDAN
Rozkosze damy
Usidlić piękność
JULIE ANNE LONG
Nieuchwytny książęSekret uwodzenia
Ryzykowne rozkoszeZłodziejka serc
KARYN MONK
Namiętnym szeptemŚlubna ucieczkaWięzień miłości
MARY JO PUTNEY
Idealna różoMiłość szpiegaTaniec na wietrze
AMANDA QUICKAlchemiaKłamstwaw blasku księżycaOd drugiego wejrzeniaPodstęp
Rzeka tajemnicTrzeci Krąg
Złota Orchidea
JULIA QUINNMagia pocałunkuSekretny pamiętnikMirandy CheeverŚlubny skandalZaginiony książę
PEGGY WAIDEObietnica łotraKsiężna jednego dnia
TRACY ANNE WARREN
Miłosna pułapkaNiewinna kochankaPrzypadkowa kochanka
w przygotowaniu
MADELINE HUNTERLekcje namiętności
Tracy Anne
Warren
Ostatnia kochanka
Przekład
Ewa Morycińska-Dzius
Redakcja stylistyczna
Lucyna Łuczyńska
Korekta
Elżbieta Steglińska
Jolanta Gomółka
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Foniok
Zdjęcie na okładce
© Zbigniew Foniok
Skład
Wydawnictwo Amber
Monika E. Zjawińska
Druk
Opolgraf SA, Opole
Tytuł oryginału His Favorite Mistress
Copyright © 2007 by Tracy Anne Warren
This translation published by arrangement with Ballantine Books, an imprint of The Random House Publishing Group, a division of Random House Inc.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-3456-4
Warszawa 2009. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Książkę wydrukowano na „przyjaznym” papierze
www.przyjaznypapier.pl
Jeszcze raz Tobie, Leslie
Londyn Luty 1815 roku
Tylko jedna kula w serce, powtarzała sobie Gabriella St. George, kurczowo ściskając w dłoni pistolet.
Strzelała doskonale i była pewna swoich umiejętności. W końcu uczył ją mistrz - sam Wielki Moncrief, znany w artystycznych kręgach jako pierwszy strzelec wyborowy w cywilizowanym świecie. Pragnęła jedynie znaleźć w sobie dość odwagi, żeby dotrzymać podjętego postanowienia i przeprowadzić swój plan - i, by ręka jej nie zadrżała, a kula nie chybiła celu.
Ale miała powód do strachu; do dzisiejszego wieczoru pozbawiała życia jedynie zwierzęta - króliki i ptaki, na które polowała, żeby mieć co jeść, kiedy wędrowała po Anglii. Zdarzyło jej się nawet, wbrew prawu, ustrzelić jelenia, zrobiła to dlatego, że była głodna.
Ale dziś to było coś zupełnie innego.
Dziś miała zabić człowieka.
Czekała ukryta w mroku; zapadał wieczór, malując czernią wnętrze gabinetu. On na pewno tu wejdzie. Śledziła go przez cały ubiegły tydzień i poznała jego zwyczaje, wiedziała, że zawsze zagląda do tego pokoju choćby na parę minut każdego wieczoru, zanim uda się na spoczynek do sypialni na piętrze.
Od pokojówki zagadniętej przyjacielsko rano, kiedy szła po zakupy, Gabriella dowiedziała się, że - jeśli nie liczyć służby - mieszka teraz w tym ogromnym domu sam. Usłyszała też, że jego żona i dzieci przebywają w wiejskiej posiadłości na północy Anglii.
Te wiadomości przyniosły jej ulgę, nie chciała mieszać w swoje porachunki niewinnych osób. Jego zbrodnie były tylko jego zbrodniami i tylko on zasługiwał na karę. Mimo to sumienie ją gryzło jak ławica małych rybek. Zdawała sobie sprawę, iż swoim czynem sprawi, że niewinni będą cierpieć. Odłożyła jednak te skrupuły na bok.
Życie za życie, przekonywała samą siebie.
Kiedy przed paroma godzinami wślizgnęła się do tego domu nadspodziewanie łatwo, przez okno, usłyszała dobiegające z sąsiedniego pokoju męskie głosy; rozmowę od czasu do czasu przerywały wybuchy śmiechu. Często zapraszał przyjaciół na kolację, zakończoną zwykle paroma kieliszkami przy kartach. Wyćwiczona w sztuce cierpliwości Gabriella przyczaiła się z pistoletem w rogu pokoju i czekała.
Wreszcie w całym domu ucichło: goście rozeszli się, służba szykowała się już do snu. Było tylko słychać rytmiczne tykanie pięknie rzeźbionego szafkowego zegara z satynowanego drewna i cichy trzask szczap w kominku, który godzinę temu rozpaliła pokojówka.
Już niedługo, pomyślała Gabriella. Za chwilę powinien tu być.
Spróbowała zmienić pozycję, żeby rozluźnić i wyprostować zdrętwiałe od bezruchu mięśnie i stawy.
Upłynęło pięć minut, nim usłyszała zbliżające się kroki. Cofnęła się i przywarła plecami do ściany: obserwowała, jak wkracza zamaszyście do gabinetu.
Wysoki mężczyzna atletycznej budowy jakby zdominował całą jego przestrzeń nie tylko imponującą majestatyczną postawą, ale przede wszystkim wewnętrzną siłą, którą emanował. Arogancję i pewność siebie arystokrata miał we krwi; nie potrafiłby już zachowywać się inaczej: wytwarzał wokół siebie aurę, jaka charakteryzuje ludzi władzy. Dotychczas widywała go tylko z daleka, ale teraz wydał jej się wyższy, włosy miał ciemniejsze, ciemnobrązowe, niemal czarne.
To przez ten wieczorny mrok, wytłumaczyła sobie.
Drżała i serce waliło jej jak młotem; nigdy tak nie reagowała na widok mężczyzny. Winne było chyba wielkie napięcie. Starając się opanować nerwy, mocniej ścisnęła broń w ręku i pozwoliła, by cel wszedł dalej do pokoju.
Mężczyzna wziął z biurka świecę i zapałki. Po chwili gabinet rozjaśniło żółtawe światło. Walczyła ze sobą, by nie drżeć i stała bez ruchu, podczas gdy on szukał jakiegoś tytułu na półce z książkami.
Zrobiła krok do przodu, trzymając pistolet przed sobą.
- Rafe Pendragonie! - zawołała czystym, pewnym głosem. - Zapłacisz za swoje zbrodnie!
Powoli się odwrócił.
Gabriella znieruchomiała i jak urzeczona wpatrywała się w nieprawdopodobnie piękną twarz. Miał klasycznie zarysowane kości policzkowe i długi, patrycjuszowski nos, szerokie czoło i wydatny podbródek. A wargi tak ponętne, jakby natura stworzyła je specjalnie, by kusić kobietę, budzić pożądanie i namawiać do grzechu. No i cera, smagła, z delikatnym wieczornym zarostem, który tylko podkreślał męską zmysłowość.
Jednak największe wrażenie robiły oczy. Ogromne, głęboko osadzone miały barwę czystego - niemal aksamitnego - granatu; ciemne jak niebo o północy i lśniące jak ocean w letni dzień. Mężczyzna patrzył na nią z zainteresowaniem.
Ocenia mnie, pomyślała Gabriella; też nie spuszczała z niego wzroku.
Westchnęła cicho, ale stała niewzruszona, z bronią w pogotowiu.
- Pan nie jest Pendragonem! - zawołała oskarżycielsko.
Nieznajomy uniósł ciemną brew.
- Rzeczywiście, nie jestem. Ufam, że mnie pani nie zastrzeli dlatego, że ją rozczarowałem, panno... - Zawiesił glos, po czym ciągnął: - Bo... mam do czynienia z panną, prawda? Mimo przebrania?
Tego wieczoru włożyła męskie ubranie. W sukni, gorsecie i halce trudniej byłoby wślizgnąć się przez okno do czyjegoś domu.
Pominęła pytanie milczeniem.
- Gdzie on jest?
- Ma pani na myśli mojego przyjaciela, Rafe’a? Cóż, nie pomogę pani, nie zdradzę miejsca jego pobytu. A w ogóle dlaczego go pani chce zabić? Chodzi o pieniądze?
Zesztywniała.
- Gdybym była złodziejką, zabrałabym królewski łup z tego pokoju wtedy, kiedy jedliście kolację. Tak - zapewniła, kiedy złapał się za głowę - czekam tu już od paru godzin. Nikt mnie nie zauważył.
- Jak kot czający się na zdobycz, co? Kotek, który stąpa bezszelestnie. Cóż, to pożyteczna umiejętność dla każdego.
- Mam jeszcze mnóstwo innych umiejętności, ale nie przyszłam tu, żeby się z panem przekomarzać, kimkolwiek pan jest.
- Ach, proszę mi wybaczyć brak manier - powiedział przeciągle. - Wyvern, do usług. Złożyłbym ukłon, gdybym był pewien, że nie wpakuje mi pani kuli, kiedy się tylko ruszę.
- Nie strzelę, chyba że da mi pan do tego powód. - Uniosła wyżej pistolet. - Jednak dla bezpieczeństwa radzę, żeby pan usiadł tam. - Wskazała fotel przy biurku.
- Dziękuję, ale jest mi zupełnie wygodnie, kiedy stoję.
- Wygodnie czy nie, proszę usiąść.
Miał chyba więcej niż metr osiemdziesiąt wzrostu. Musiała zyskać nad nim przewagę w sytuacji, której rozwój zniweczył jej plany; stanowił mniejsze zagrożenie usadowiony w fotelu. Mimo że zachowywał się swobodnie, a nawet wydawał się sympatyczny, nie ufała mu ani na jotę.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli pani nalega... No i ma broń w ręku. Ale proszę mi powiedzieć, o co ma pani żal do mojego przyjaciela. Zazwyczaj nie budzi tak gwałtownych uczuć, zwłaszcza u pięknych kobiet...
Pierś jej podnosiła się i opadała gwałtownie pod spłowiałą lnianą koszulą. W gardle ją ściskało.
- Wyrządził krzywdę mnie i moim bliskim, to wszystko, co mogę panu powiedzieć. Proszę mi wierzyć: mam powód, by gardzić tym człowiekiem.
- Czyżby pani rodzina popadła w nędzę? A pani znalazła się w tym domu, by obarczyć winą Rafe’a?
- Zapewniam pana, że nie mogłam się znaleźć w niczyim innym domu, tylko jego.
Wyvern skrzyżował ręce na piersi i nonszalancko oparł się biodrem o biurko.
- Ile pani ma lat? Wygląda pani jak dziewczynka.
Wyprostowała się.
- Nie pojmuję, jakie to może mieć znaczenie. Jestem dojrzałą kobietą. Siedemnaście... jeżeli już pan musi wiedzieć.
- Hm... już tyle? Większość młodych dam w pani wieku siedziałaby spokojnie w domach, zanadto wystraszona, żeby w ogóle wyjść na ulicę; a tym bardziej w męskim przebraniu, w dodatku wymachując pistoletem.
- Chyba już pan zauważył, że nie przypominam większości młodych dam.
Kącik ust uniósł mu się w górę, a w granatowych oczach zamigotała szelmowska iskierka.
- Tak, zaczynam to zauważać.
Znowu poczuła dreszcz, jakby pogłaskał jej skórę: to wrażenie nie miało nic wspólnego z grozą sytuacji, tylko - z przebywaniem sam na sam z mężczyzną.
Był tak przystojny i pociągający... Ale o tym nie powinnam teraz nawet myśleć, zganiła samą siebie. Przyszłam, żeby się zemścić. Tego nie wolno odkładać.
- A teraz, panie Wyvern - powiedziała zdecydowanie - jeśli już zaspokoiłam pańską ciekawość, radzę jednak zająć ten fotel.
- Nie „pan Wyvern”. Po prostu Wyvern.
- W porządku, Wyvern.
- A co do ciekawości - ciągnął - zaostrzyła pani tylko mój apetyt. Nie powiedziała mi nawet, jak się nazywa.
- Nie, nie powiedziałam - ucięła.
Pochylił głowę.
- Jak pani woli. Na którym fotelu mam usiąść?
Nieco zaskoczona zawahała się, ale i trochę odprężyła.
- Na tym. Tam. - Wskazała mu gestem krzesło.
- Tu? - zapytał, wyciągając rękę.
Zmarszczyła brwi; czy nie usłyszał?
- Tak, tam.
Nagle rzucił się do przodu, złapał ją za nadgarstek i szarpnął tak, że straciła równowagę. Jednym ruchem wyrwał Gabrielli pistolet i uwięził ją w żelaznym uścisku. W mgnieniu oka z napastniczki stała się ofiarą.
- Och! - krzyknęła, próbując się wyrwać. - Proszę mnie puścić!
Przytrzymał ją jeszcze mocniej.
- No, no. Nie wierć się tak, dziewczyno.
Nadepnęła mu z całej siły na nogę, lecz osiągnęła tylko tyle, że poczuła ból w stopie.
- Daj że spokój! - upomniał ją z lekką irytacją, ale też z iskierką rozbawienia w oku. - Robisz sama sobie krzywdę. Puszczę cię, kiedy zechcę - na razie nie mam takiego zamiaru. Na wypadek gdybyś tego nie zauważyła, przypominam, że różnimy się wzrostem i siłą, co w tej sytuacji znaczy, że jesteś zdana całkowicie na moją łaskę.
Przyciskając ją tak silnie, odłożył pistolet na biurko - nie miała szans, by odzyskać broń. Dopiero wtedy rozluźnił uścisk na tyle, że mogła swobodnie oddychać. Gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc; ten ruch sprawił, że piersi otarły się o jego twardy jak skała tors.
Wyvern uniósł brwi.
- Muszę stwierdzić, że się zgadzam z tobą.
- W czym? - spytała zdyszanym głosem.
- Ze jesteś w pełni dojrzałą kobietą. - Przytulił ją mocniej i przeciągnął ręką po plecach i biodrze. - Mimo bardzo młodego wieku wszystkie okrągłości masz na miejscu. Wiesz co? Skoro jesteśmy już ze sobą tak blisko, naprawdę powinnaś mi wyjawić swoje imię.
Znów spróbowała się wyrwać.
- Puść mnie!
Zaśmiał się cicho.
- A więc będę musiał użyć perswazji - powiedział przeciągle, głosem lekko ochrypłym, patrząc na jej usta. - Zobaczysz, że posiadam rzadki talent perswazji.
- A ty zobaczysz, że znam się dobrze na umizgach i gładkich słówkach takich naciągaczy. Nic nie wskórasz.
- Czy to wyzwanie? Uwielbiam wyzwania, zwłaszcza te rzucane przez śliczne i odważne młode damy.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo Wyvern zamknął jej usta pocałunkiem. Szarpnęła się, chciała go odepchnąć, ale bezskutecznie. Mimo desperackiej obrony jakąś częścią swojego „ja” chłonęła nieznane wcześniej cudowne doznania, gdy usta mężczyzny wędrowały po jej wargach. Oddychała szybko.
Usiłowała się wyrwać, jednak ku przerażeniu Gabrielli te próby były dla niego podnietą: wykręcił jej ręce do tyłu i jeszcze ciaśniej otoczył ramionami.
Całował ją coraz mocniej. Nie mogła się oprzeć słodkiej przyjemności i zaczęła mu oddawać pocałunki.
Dotychczas umiała odpierać awanse mężczyzn. Dziś po raz pierwszy jej się nie udało.
Pierwszy pocałunek w życiu.
I to jaki pocałunek, pomyślała w oszołomieniu.
Mogła sobie wmawiać, że to wszystko dzieje się wbrew jej woli, że tego nie chce, ale ciało nie pozwoliło się oszukać. Paliło żarem, kiedy zmusił ją do rozchylenia warg.
Najdelikatniejszymi z dotknięć obrysowywał językiem jej usta, sprawił, że serce zaczęło bić jak szalone. Poddała się zniewalającej pieszczocie, godziła na wszystko, a gdy wsunął jej język do ust, gdzie dalej igrał tak umiejętnie, poczuła rozkoszny zawrót głowy i jęknęła cicho.
Wtedy, równie nagle jak się zaczął, pocałunek się skończył, a Wyvern uniósł głowę i spojrzał na nią. Jego oczy lekko przysłonięte powiekami jarzyły się, jakby i on próbował odzyskać równowagę po niespodziewanej chwili namiętnego uniesienia. Jednak nie zwalniał uścisku, nie był aż tak nieprzytomny, by zapomnieć, dlaczego Gabriella znalazła się w jego ramionach.
Wyczuła w tym zarówno wyzwanie, jak oczekiwanie, jakby wiedział, że i tak zwycięży, niezależnie od jej odpowiedzi, dlatego postanowiła być rozsądna.
Usta wygięły mu się w uśmiechu.
- Pasuje do ciebie. Miło mi panią poznać. - Przerwał i poruszył się tak, że otarli się o siebie. - Gabriello...
Oddychała gwałtownie, czuła mrowienie, jakby po skórze przeskakiwały jej iskry elektryczne.
Rozluźnił odrobinę uścisk. Teraz dzieliło ich kilka centymetrów.
- No, dobrze. I co ja teraz mam z tobą zrobić?
W tym momencie na korytarzu rozległy się kroki i do pokoju wszedł Rafe Pendragon.
- Przepraszam cię za spóźnienie. Miałem wiadomość od Julianny i chociaż już było późno, chciałem jej odpisać. Czy znalazłeś tę książkę, którą ci...
Słowa zamarły mu na ustach.
- Co ty u licha trzymasz? Właściwie powinienem spytać: kogo?
- To - oznajmił Wyvern - jest Gabriella; przyszła tu dziś wieczorem z zamiarem zastrzelenia cię. Jak widzisz, znalazłem sposób, by pozbawiać ją broni. Pistolet leży na biurku.
- Nieprawdopodobne... - Pendragon podszedł bliżej. - Wkradła się tu, tak?
Wyvern przytaknął.
- Chyba wtedy, kiedy jedliśmy kolację. Myślę, że już nie będziesz zostawiać niezamkniętych okien. Nigdy nie wiadomo, kiedy „coś takiego” może się przez nie wślizgnąć do środka.
- Okno nie było otwarte - odezwała się Gabriella, próbując wydostać się z mocnego uścisku Wyverna. - Wyłamałam zamek. I nie jestem żadnym „tym”. W dodatku wcale mi się nie podoba, kiedy mówi się o mnie w trzeciej osobie, jakby mnie tu nie było.
- Ognista, co? - rzucił Wyvern z rozbawieniem.
- Uhm... i zdecydowana na wszystko. - Pendragon zapalił drugą świecę, podszedł bliżej i przyglądał się Gabrielli. - A więc, dziecko, czemu włamałaś się do mojego domu? Co takiego twoim zdaniem zrobiłem, że chciałaś mi wyrządzić krzywdę?
- Wcale nie „moim zdaniem”, morderco!
Była wściekła i zrozpaczona, że jej plan się nie powiódł. Wiedziała, że Pendragon jest brutalem bez serca, więc na pewno za chwilę odda ją w ręce policji. Nim jednak trafi do zatęchłej celi (aż się zatrzęsła na samą myśl) rzuci draniowi oskarżenie prosto w twarz.
- Zasłużyłeś, żeby zapłacić za swoje zbrodnie! - wybuchnęła. - Nie zdołałam co prawda ciebie zabić, ale chcę, żebyś wiedział, jak bardzo inni przez ciebie cierpieli.
Pendragon uniósł ciemne brwi.
- To poważny zarzut. Przyznaję uczciwie, że trochę w życiu na-grzeszyłem, ale na pewno nikogo nie zamordowałem. Pewnie mnie mylisz z kimś innym.
- Kłamco! Wiem, że to byłeś ty! Matka opowiedziała mi, co zrobiłeś: jak doprowadziłeś mojego ojca do ruiny i jak zwabiłeś go do siebie na wieś, żeby się z nim ostatecznie rozprawić.
Pendragon wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.
- Przyjacielu, powiedziałeś, że ona ma na imię Gabriella? Dobry Boże, powinienem się był od razu domyślić!
- Czego? - dopytywał się Wyvern.
- Ze dziewczyna, którą schwytałeś, jest córką Burtona St. George’a.
Anthony Black, dwudziesty trzeci książę Wyvern zamarł z otwartymi ustami.
Niełatwo tracił pewność siebie, potrafił panować nad emocjami i przyjmował spokojnie każdą, nawet najbardziej zdumiewającą wiadomość. Trudno było czymkolwiek go zaskoczyć. Jednak to, co przed chwilą powiedział Rafe, zrobiło na Tonym wrażenie; uznał, że sytuacja jest rzeczywiście niezwykła.
W końcu nie co dzień trzyma się w ramionach córkę najzagorzalszego wroga swojego serdecznego przyjaciela.
Wpatrywał się w jej twarz, szukając podobieństwa do zmarłego wicehrabiego Middletona. Może coś w oczach... Chyba tak, chociaż różniły się kolorem. Wicehrabia miał oczy przenikliwe i niebieskie, oczy Gabrielli nie były nawet błękitne: ich barwa nie do zapomnienia przywodziła na myśl subtelny odcień fiołków. I ta burza włosów ciemnoblond: gęste i lśniące jak jedwab, układały się w fale i loczki, które wysuwały się z upięcia, nie poddając szpilkom. Twarz o regularnych rysach: nosek miał nieskazitelną linię, a owal był doskonały; wargi miękkie i pełne; przejrzysta, białoróżowa cera mogłaby rywalizować delikatnością z najszlachetniejszą porcelaną. Co do ciała... Cóż, sam to stwierdził, że miała szczupłą figurkę, ale kształtną i bardzo kobiecą, a przy tym zaskakująco giętką. Dziewczyna uprawiała chyba jakiś sport. Pod tym względem była podobna do ojca: Middleton zawsze wyglądał świetnie, dbał o figurę. Czy odziedziczyła też jego inne cechy - o wiele mniej pociągające - wkrótce się okaże.
Nie zwalniając uścisku, posadził Gabriellę przy sobie, po czym zwrócił się do Rafe’a:
- Nie miałem pojęcia, że Middleton dochował się córki. Skąd o tym wiedziałeś?
- Uważałem, że jest w moim interesie dowiadywanie się o wszystkim, co w jakikolwiek sposób wiązało się z St. George’em. Dla swojego bezpieczeństwa. - Wzrok Rafe’a powędrował ku Gabrielli. - Znałem tylko twoje imię. Dobrze cię ukrywał, wątpię, żeby nawet najbliżsi przyjaciele coś wiedzieli. Twoja matka jest aktorką, prawda?
- Była. - Gabriella odrzuciła głowę i wysunęła podbródek, piorunując Pendragona spojrzeniem. - Nie żyje. Także z twojej winy!
Rafe westchnął ciężko.
- Bardzo mi przykro, że straciłaś matkę, ale nie wolno ci obwiniać mnie ojej śmierć.
- Nie wolno? Przecież to stało się przez ciebie! - rzuciła oskarżycielko. - Kiedy papa umarł, ona była strasznie przygnębiona. Zaczęła pić i spotykać się z mężczyznami, czego nigdy wcześniej nie robiła. Którejś nocy jakiś pobił ją tak, że zmarła. Po prostu pozwoliła mu na to! Podobno nawet się nie broniła. Śmierć papy złamała jej serce. Ty go zabiłeś i zostawiłeś nas... w nędzy.
- Szczerze mi ciebie żal - odezwał się Tony spokojnym głosem - ale oskarżasz niewłaściwego człowieka. To nie Rafe zostawił twoją matkę w nędzy. Nie jest też tym, kto zostawił w nędzy ciebie, nie zapewniając żadnej opieki.
- Mój ojciec zrobiłby to, gdyby mógł przewidzieć... - Broniła się, ale jakby z mniejszą pewnością. - Był jeszcze młody. Nie przypuszczał, że niedługo umrze.
Tony pokręcił głową.
- Cóż... Wszyscy możemy umrzeć, w każdej chwili. Rozważny człowiek zabezpiecza tych, których kocha. Gdyby Middleton nie był samolubnym łotrem i despotą bez serca, zrobiłby to dla ciebie i twojej mamy. A co do oskarżania Rafe’a o morderstwo: nie on był winien.
- Tony... - przerwał mu Rafe.
- Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o mordercach - ciągnął Tony - wystarczy, że spojrzysz na własnego...
- Tony, dosyć!
Wyvern spojrzał na Rafe’a twardo.
- Musimy jej to powiedzieć, w przeciwnym razie dalej będzie żyć w złudzeniach i fałszu. Gabriello, od razu zauważyłem, że jesteś bystra. Czy nie chcesz poznać prawdy? Nie pozwolisz zdjąć sobie z oczu zasłony i zrozumieć, że to były paskudne kłamstwa?
Twarz jej zastygła; wzrokiem wodziła od jednego do drugiego.
- Znam prawdę. On zabił mojego ojca, przebił go nożem: uderzył prosto w pierś. Bronisz go, bo to twój przyjaciel.
- Przyjaciela chroniłbym nawet za cenę własnego życia, ale to, co mówię, jest prawdą. Mogę przysiąc. Wybacz, muszę to powiedzieć: twój ojciec był złym człowiekiem. Zabijał ludzi... mordował ich.
- Nieprawda! Nie wierzę ci! - krzyknęła Gabriella z ogniem w oczach. - O tym, co się stało, opowiedziała mi matka: Pendragon od dziecka nienawidził mojego ojca, bo papa był wicehrabią i prawowitym dziedzicem tytułu. Pendragon z zawiści go prześladował, wszelkimi sposobami doprowadzał do ruiny, a w końcu zwabił do siebie i zadał mu śmierć.
- A czy matka nie wspomniała, że twój ojciec porwał lady Pendragon? - spytał Tony. - Ze Rafe śledził Middletona i dotarł za nim aż do wiejskiej posiadłości, by uwolnić swoją żonę i dziecko, które nosiła? Czy wiedziała, że twój ojciec zażądał okupu za uwolnienie Julianny, bo potrzebował pieniędzy, żeby uciec z kraju? Albo o tym, że rozpaczliwie próbował odzyskać gazety, które go oskarżyły o zbrodnie, jego niegodziwe postępki? Że gwałcił i mordował, uśmiercił nawet własną żonę, brutalnie zgwałcił małą dziewczynkę, a w końcu dopuścił się ojcobójstwa!
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami; krew odpłynęła z jej policzków.
- Tak było - powtórzył z naciskiem Tony. - Middleton zabił własnego ojca - twojego dziadka!
Jej dolna warga drżała, na zmartwiałej twarzy malował się ból.
Jest załamana, pomyślał Tony. Dawny świat Gabrielli w tej chwili przestał istnieć. Przyszła tu, żeby pomścić śmierć człowieka, którego niewątpliwie kochała, a dowiedziała się, że nie był tym, kim głęboko wierzyła, że jest...
- Nie, to niemożliwe - zaprotestowała, znów starając się wyrwać z jego objęć. - On nie mógłby... Nigdy nie zrobiłby tego, o co go oskarżacie. - Przy ostatnim słowie głos jej się załamał: nie była w stanie powstrzymać emocji.
- Ale to zrobił - powiedział Tony. - Zabił nawet swojego starego kompana, żeby ukryć zbrodnie.
- Kłamiesz! To musi być kłamstwo - upierała się, kręcąc głową, jakby za wszelką cenę nie chciała uznać prawdy.
- Pewien znany adwokat ma te gazety - ciągnął Tony. - Mogę je wypożyczyć i pokazać ci.
- Na pewno są fałszywe.
- Śledczy prowadzący dochodzenie w sprawie śmierci Middletona nie mieli zastrzeżeń, stwierdzili, że to ważne dowody. Rafe tego dnia walczył z nim. Ale to twój ojciec próbował go zabić. Zaatakował pierwszy i podczas szamotaniny został przebity nożem. Rafe nie jest mordercą.
- To tylko twoje zdanie. Dlaczego miałabym ci wierzyć?
W jej głosie brzmiała desperacja.
- A dlaczego nie? Czy naprawdę myślisz, że mógłbym sfabrykować tak skomplikowaną historię? Ze wymyśliłbym dowody, spisane własną ręką Hursta?
- Powiedziałeś „Hursta”? - Urwała. - Ja...
- Znasz go?
Pokręciła głową.
- Nie, ale... ojciec kiedyś o nim wspomniał. Przypadkiem usłyszałam, gdy mówił, że to pijak i głupiec, który mógłby pewnego dnia sprawić mu kłopot. Ze mógłby ... coś z nim zrobić. Nigdy by mi nie przyszło do głowy... O Boże! - Wbiła wzrok w podłogę, po policzku potoczyła się łza.
- Usłyszałaś już dosyć, czy trzeba jeszcze więcej, żeby cię przekonać? - Tony starał się mówić spokojnie. - Rafe nie powiedział jeszcze ani słowa, ale nie musi, bo słuszność jest po jego stronie.
- Przestań! Nie mogę tego słuchać. Nie zniosę więcej! - krzyknęła, odwracając głowę.
- Tony, zachowaj miarę - napomniał go Rafe. - Pozwoliłem ci mówić, bo prawda musiała wyjść na jaw, ale już dosyć. Niejeden silny mężczyzna by tego nie wytrzymał. I puść ją wreszcie. Widzisz, że jest zmęczona..
- Cóż, jeżeli tak uważasz... - Tony zgadzał się z nim w duchu.
Uwolniona, odskoczyła do tyłu, potykając się o krzesło. Ze smutkiem patrzył, jak płakała; wołałby nie mówić jej tych okropności.
Nagle przypomniał sobie o pistolecie, z którego zdesperowana dziewczyna mogłaby zrobić użytek - sięgnął po niego i wrzucił go na wysoką półkę z książkami, jak najdalej od Gabrielli.
Rafe podszedł do niej.
- Pewnie nie zechcesz ze mną rozmawiać - powiedział łagodnie - ale może napiłabyś się wina? Albo trochę brandy... Czegoś, co ci ulży w cierpieniu?
Pokręciła głową, unikając jego wzroku; łzy płynęły jej po twarzy,
- To może chusteczkę. - Tony sięgnął do kieszeni i wydobył jedwabną szmatkę. Dziewczyna nawet się nie poruszyła, więc po prostu wcisnął jej chustkę do ręki.
Po chwili podniosła ją do oczu.
- Jest późno, a to wszystko było takie wyczerpujące. - Rafe zwrócił się do przyjaciela. - Bardzo ci dziękuję za pomoc, ale chyba musisz już iść. Sam zajmę się bratanicą.
Dopiero po tych słowach Tony sobie uświadomił, że Gabriella i Rafe są krewnymi; wcześniej o tym nie pomyślał, a przecież doskonale wiedział, że Rafe jest nieślubnym przyrodnim bratem Middletona.
- Nie, nie odchodź! - zawołała Gabriella. Mimo zaczerwienienia i śladów łez jej twarz była piękna; oczy wyglądały jak opłukane deszczem fiołki. - To znaczy... ja... Zresztą to chyba nie ma znaczenia, bo przecież i tak... zaraz tu po mnie przyjdą i zabiorą do więzienia.
Tony i Rafe wymienili zdumione spojrzenia.
- Kto przyjdzie? Czy ktoś coś mówił o zabraniu cię do więzienia? - odezwał się Rafe, uprzedzając Tony’ego.
Spoglądała na nich obu zaskoczona, potem zatrzymała wzrok na twarzy Rafe’a.
- Bo myślałam... Byłam pewna, że każecie mnie aresztować. Wdarłam się tu nocą i chciałam pana zastrzelić. Gdyby pan...To znaczy, gdyby nie Wyvern, zabiłabym pana.
- Możliwe - przyznał Rafe. - Chociaż nie sądzę, żebyś się na to zdobyła.
- Myśli pan, że zabrakłoby mi odwagi? - oburzyła się.
Kącik ust Rafe’a uniósł się do góry.
- Odwagi na pewno ci nie brak, ale nie wierzę, byś miała duszę zabójcy.
Spuściła oczy.
- Obaj dopiero co stwierdziliście, że mój ojciec na pewno ją miał.
- Tak, ale ty - to nie twój ojciec. Jesteś inną osobą, odrębną istotą. Od tej chwili całe twoje życie będzie zależeć wyłącznie od ciebie. Przebaczam ci: mowy nie ma o żadnym więzieniu ani karze za to, że próbowałaś mnie zabić.
Gabriella przełknęła ślinę; gardło miała suche i obolałe, nie mogła wydobyć głosu. Dziś w nocy włamała się do domu Pendragona z sercem przepełnionym nienawiścią, pewna, że ma do czynienia z łajdakiem, który zasłużył, by usunąć go z tego świata. I jak się okazało, myliła się - zresztą podobnie jak w ocenie swojego ojca.
Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co jej o nim powiedzieli. Czy ten człowiek, którego znała i kochała, mógł być aż tak podły?
Ale... czy rzeczywiście dobrze znała swojego ojca? Może dostrzegała w nim tylko to, co chciała? Co musiała widzieć, biorąc pod uwagę jego rzadkie odwiedziny i sporadyczne serdeczne gesty? Czy w ten sposób upiększała swoje wyobrażenie o tym człowieku? Czy tak go również postrzegała matka?
Czuła, że Wyvern mówił prawdę, dał jej poważny powód do zwątpienia w to, w co zawsze wierzyła.
A co do Pendragona, jeżeli rzeczywiście zabił ojca w obronie własnej, trudno go potępiać. Myślała o tym, jak się dziś zachował: nie bronił się, natomiast pozwolił przyjacielowi mówić za siebie; widać było, że nie ma nic do ukrycia. Z każdą chwilą bardziej się przekonywała, że to ojciec doprowadził do tragedii.
A potem, gdy spodziewała się kary za swój postępek, Pendragon znów ją zaskoczył, okazując dobroć, której w ogóle nie oczekiwała. Przebaczenie. Współczucie.
- Ale... dlaczego? Naprawdę chce mi pan przebaczyć? - spytała nieśmiało.
Wuj spojrzał jej prosto w oczy.
- Bo wiem, jak to jest, kiedy straci się wszystko i wszystkich, których się kochało. Kiedy człowiek znajdzie się na świecie sam, świat wydaje mu się obcy i wrogi. Moi rodzice też umarli młodo. Pamiętam doskonale, jak bardzo byłem rozżalony i wściekły. Myślałem się, że już nigdy nie odzyskam radości życia.
Czuje to samo co ja, pomyślała ze zdumieniem.
Nie wiedziała, jakim cudem, ale ten człowiek ją rozumiał, jakby czytał w jej duszy. Zerkając w stronę Wyverna, zauważyła, że odszedł w głąb pokoju, starając się nie przeszkadzać im w rozmowie. Kiedy spojrzeli na siebie, dostrzegła w jego błękitnych oczach szczere współczucie.
Odwróciła wzrok.
- Gabriello - zaczął Pendragon. - Może ci się to wyda dziwne, ale należysz do moich bliskich krewnych - a mam ich na tym świecie niewielu - i dlatego chciałbym ci coś zaproponować.
- Słucham. - Patrzyła na niego nieufnie.
- Mój dom; oczywiście, o ile zechcesz.
- Co takiego?
- Zamieszkaj ze mną i moją rodziną. Mamy dużo miejsca, nawet kiedy jesteśmy wszyscy razem, zarówno tu w Londynie, jak i w naszej wiejskiej posiadłości w West Riding. Nie wiem, w jakich warunkach teraz żyjesz, ale podejrzewam, że nie w tak dobrych jak te, które mogę ci zaoferować.
Wyprostowała się.
- Radzę sobie nie najgorzej.
Tak naprawdę ostatnio ledwie wiązała koniec z końcem. Żyła z resztek pieniędzy za zastawione w lombardzie ubrania i biżuterię matki. Wkrótce i ta niewielka sumka się skończy, chociaż obie z jej współlokatorką, Maude, starały się oszczędzać na wszystkim.
- Błagam, nie obrażaj się, nie chciałem cię urazić - tłumaczył się wuj. - Wiedz, że zapraszam cię serdecznie również w imieniu lady Pendragon.
Zmarszczyła czoło.
- Przecież w ogóle mnie pan nie zna, a mojego ojca z pewnością nienawidził. Możemy być spokrewnieni, ale trudno mi uwierzyć, że naprawdę chciałby pan mnie widzieć w swoim domu. Nie bałby się pan, że spróbuję... no, powiedzmy... zabić go, na przykład podczas snu?
Pendragon wybuchnął śmiechem.
- Nie! Z powodów, które ci wyłuszczyłem.
- I uważa pan, że powinnam się zgodzić? Nie mam zamiaru być służącą.
- Nie ma powodu, żebyś nią była. Powinnaś przyjąć zaproszenie i po prostu wejść do naszej rodziny.
- A gdybym postanowiła ją opuścić?
Wzruszył ramionami.
- Jeżeli nasz dom ci się nie spodoba, będziesz mogła w każdej chwili odejść.
Ta propozycja brzmiała cudownie, po prostu niewiarygodnie. Gabriella, która wychowała się w wędrownej trupie aktorskiej, była przyzwyczajona do zadowalania się tym, co dostępne. O domu - i to luksusowym - nawet nie marzyła. Miała jednak swoją dumę i nie zgodziłaby się na pozycję ubogiej krewnej.
Podniosła się.
- Dziękuję bardzo, wuju, ale obawiam się, że muszę odmówić. Ja... hm... mam pewne plany na przyszłość i chcę je zrealizować.
- Chodzi o teatr?
- Być może. - Uchyliła się od odpowiedzi. - A teraz, jeżeli naprawdę mogę sobie pójść, myślę, że powinnam to zrobić.
Pendragon skinął głową.
Wuj uśmiechnął się z zadowoleniem.
Wahała się chwilę, zanim zdecydowała:.
Cień żalu przemknął po twarzy Pendragona.
Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę.
Uśmiechnął się.
Odwróciła się do Wyverna, żeby oddać mu chustkę.
Uznała, że niektórych wydarzeń tej nocy lepiej nie komentować.
Patrzył na wilgotny skrawek jedwabiu w jej dłoni.
Serce zaczęło jej szybciej bić, choć nakazywała sobie spokój. Co prawda perspektywa wspólnej przechadzki kusiła, ale byłoby niemądrze ujawnić, gdzie mieszka. Niewątpliwie zachowałby się jak dżentelmen, ale na pewno przeraziłby go widok odrapanego domu, gdzie na trzecim piętrze wynajmowała pokoik na poddaszu.
Kruczoczarne brwi Wyverna ściągnęły się.
Pokręciła głową, uśmiechając się lekko.
Nim się zorientowali, była już przy drzwiach, wpadła do pustego holu i zniknęła im z oczu.
Tony zerwał się i ruszył za nią, ale Rafe zagrodził mu drogę i powstrzymał, chwytając za rękę.
Tony odtrącił szorstko rękę przyjaciela.
Wyvern wiedział, że Hannibal to zaufany człowiek Rafe’a. Służący, ale też przyjaciel. Ten olbrzym samym swoim wzrostem budził respekt i strach. Do tego miał łysą głowę i grubą bliznę przecinającą policzek od skroni do szczęki - z taką fizjonomią mógł przestraszyć każdego. Na szczęście Gabriella nie spotkała się z nim tej nocy, gdyż Hannibal był za sprytny, żeby dać się przyłapać.
Tony odetchnął z ulgą.
- No, skoro pilnuje jej Hannibal, mogę być spokojny. Jest pod dobrą opieką.
Niemniej wyrzucał sobie, że nie oddał jej pistoletu. Znając jej sytuację życiową nie wykluczał, że dziewczyna może jeszcze potrzebować broni. Mogła wpaść w kłopoty, mimo że twierdziła, iż ma jakieś plany na przyszłość. Miał nadzieję, że - dla jej dobra - te plany były rozsądne.
Kiedy Gabriella za pomocą wykradzionego zawczasu klucza dostała się do domu, nocny stróż już wydzwaniał ranną pobudkę. Dom, w którym wynajmowała mieszkanie, znajdował się o parę przecznic od teatru Covent Garden. Zamknęła drzwi i wspinała się po schodach prowadzących na poddasze - starała się stąpać ostrożnie po skrzypiących drewnianych stopniach, żeby nie zbudzić gospodyni. Pani Buckles, zapalczywa dama o wąskich wargach, wykorzystałaby każdy pretekst, żeby znów podnieść czynsz, tak jak to zrobiła w zeszłym miesiącu, kiedy Maude naraziła się jej, smażąc cebulę i kiełbaski w pokoju. Rzekomo z tego powodu rozchodził się fetor. Gospodyni najpierw zagroziła, że je wyrzuci, po czym łaskawie zgodziła się przyjąć kilka dodatkowych szylingów miesięcznie za pokój z wyżywieniem.
Im wyżej wspinała się Gabriella, tym powietrze robiło się chłodniejsze, a gdy dotarła na poddasze, temperatura była taka sama jak na dworze w ten lutowy dzień o świcie. Nagle poczuła ciepło.
Dzięki Bogu, pomyślała, Maude dołożyła trochę węgla do piecyka.
Choć jej przyjaciółka, aktorka, często pracowała do późna, o tej porze powinna być w łóżku. Gabriella zrzuciła pożyczoną kurtkę, powiesiła ją na oparciu drewnianego krzesła i, ziewając, zaczęła szykować się do snu.
Aż podskoczyła. Obok niej stała Maude w koszuli nocnej; minę miała surową.
Maude cmoknęła z dezaprobatą i owinęła się ściślej zniszczonym niebieskim wełnianym szalem.
- Wiesz przecież, że biegam za szybko, by bandyta mógł mnie schwytać. No, ale masz rację, przepraszam, że się przeze mnie martwiłaś.
Maude podeszła do kraty małego kominka i zapaliła świecę. Ostry zapach łoju rozszedł się po niewielkim pokoju rozjaśnionym wątłym światłem płomyka. Podniosła świeczkę wyżej. Obejrzała Gabriellę i znów cmoknęła z dezaprobatą.
- To chyba jeden z kostiumów Joego? Lepiej, żeby nie zauważył jego braku!
- Nie zauważy - zapewniła pospiesznie Gabriella. - Odniosę to jutro do teatru i nikt nie będzie widział.
- A jeżeli jednak ktoś zauważy?
Wzruszyła ramionami.
- Powiem, że szwy się popruły i musiałam je zeszyć. Przecież ostatnio zarabiam szyciem dla teatru. To nie wzbudzi podejrzeń.
- Na szczęście. - Maude przeszła w kąt pokoju i otworzyła niewielką spiżarkę.
- Jadłaś coś?
Na myśl o jedzeniu Gabrielli zaburczało głośno w żołądku. Z powodu tych wszystkich wydarzeń nie jadła kolacji, a śniadanie było już tak dawno!
- Nie, nie jadłam.
- Siadaj, coś ci przyszykuję. I wstawię czajnik. Mnie wystarczy filiżanka herbaty.
To, że Maude zatroszczyła się ojej posiłek, jak to robiła zawsze od czasu, kiedy Gabriella miała trzy latka - znaczyło, że najgorsze minęło. Maude Woodcraft potrafiła się jeżyć jak szczecina, kiedy ktoś zranił jej uczucia, ale ten stan nigdy nie trwał długo: jakby spuszczała na chwilę swój gniew ze smyczy, po czym wszystko wracało do normy.
Teraz odrzuciła na plecy długi warkocz siwiejących rudych włosów i podała Gabrielli talerz z chlebem i serem.
- Więc - zaczęła, gdy Gabriella pochłonięta była jedzeniem - podejrzewam, że poszłaś do domu tego człowieka. Myślałam, że coś postanowiłyśmy? Miałaś dać sobie spokój z tą całą zemstą.
Gabriella jeszcze chwilę milczała, ciągle zajadając.
- Nie mogłam sobie dać spokoju. Musiałam tam pójść.
Maude oparła zaciśnięte dłonie na stole.
- O Boże! Nie mów, że go zastrzeliłaś, Gabby!
- Nie. Ale niewiele brakowało.
Nie przerywając jedzenia opowiadała Maude o spotkaniu z Rafe’em Pendragonem i o tym, jak została schwytana przez jego przyjaciela. Przytomnie nie wspomniała o pocałunku - bardzo namiętnym, oszałamiającym, którego nigdy nie zapomni i to nie tylko dlatego, że był pierwszy w jej życiu.
- Cóż, cieszę się, że przyjaciel Pendragona miał dość rozsądku, żeby ci zabrać pistolet, i nie doszło do tragedii. O Boże drogi, gdybyś go zastrzeliła, teraz siedziałabyś w Newgate.
Gabriella wstała od stołu, już najedzona.
- Myślałam, że i tak tam trafię. Tymczasem puścił mnie wolno. Och, Maude, czułam się okropnie, byłam zdruzgotana, słuchając tego, co on i Wyvern mówili o ojcu! Wciąż trudno mi uwierzyć w te oskarżenia. Powiedzieli, że papa był bestią i tyranem. - Ścisnęło ją w gardle i mówiła teraz szeptem: - Oni twierdzą, że porwał jakąś kobietę i mordował ludzi i że... zabił nawet własnego ojca. Myślisz, że to prawda? Czy papa mógłby być takim potworem? - Zamarła, widząc, że Maude ucieka wzrokiem, a jej milczenie wystarczyło za tomy opowiadań. - Jeżeli wiedziałaś, czemu mi nigdy o tym nie mówiłaś?
Maude westchnęła i spojrzała jej w oczy.
- Nie wiedziałam o wszystkim, w każdym razie nie o morderstwach, chociaż doszły mnie słuchy o jego żonie; to było dziwne, że nagle spadła ze schodów i skręciła kark. Muszę przyznać, że nigdy go nie lubiłam. Nie był przyjemny... Prawdę mówiąc, nigdy nie spędzał z tobą dużo czasu, wpadał tylko na chwilę, najwyżej na parę dni, żeby przytulić twoją matkę, a tobie podarować jakąś ładną błyskotkę.
Przez głowę Gabrielli przemknęło wspomnienie ojca - zawsze serdeczny uśmiech i gorący uścisk, zanim wsunął jej do ręki torebkę cytrynowych dropsów czy toffi, a kiedyś nawet porcelanową lalkę ze śliczną buzią, w eleganckiej jedwabnej sukni. Myślała, że dostaje prezenty, bo jest kochana, ale teraz zaczęła się nad tym zastanawiać. Może to robił tylko dla odwrócenia jej uwagi, żeby miała zajęcie, kiedy romansował z mamą?
Poczuła, że jedzenie podchodzi jej do gardła.
- Powinnaś mi była powiedzieć, Maude - szepnęła. - I nie pozwolić na tę eskapadę.
- Robiłam wszystko, żeby cię odwieść od polowania na Pendragona, chyba pamiętasz. Ale wicehrabia tak owinął was, ciebie i mamę, wokół swojego arystokratycznego palca, że gdybym ci nawet powiedziała, nigdy byś mi nie uwierzyła; byłaś zaślepiona. Poza tym nie chciałam cię ranić. Oboje już nie żyją. Nie miałam serca jeszcze zwiększać twojego cierpienia; to tak, jakby sypać sól na otwartą ranę.
Gabriella próbowała jakoś odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, która zastąpiła nieistniejący już świat. Ale przeszłość wciąż przypominała o sobie bolesnymi wspomnieniami. Ogarnął ją wielki smutek.
- Kłamstwa - szepnęła. - To wszystko były kłamstwa...
Maude serdecznie ścisnęła jej rękę.
- Może i tak - w przypadku twojego ojca, ale cała reszta jest taka, jaką znałaś. Mama była impulsywna i uparta, ale kochała cię nad życie. Nie powinnaś nigdy o tym zapomnieć, Gabriello.
Strzepując z rzęs łzy, kiwnęła głową.
- Przykro mi, Maude.
- Wiem, kochanie...
Po chwili milczenia odezwała się Gabriella:
- On... on zaproponował mi swój dom.
Maude aż zamrugała.
- To znaczy kto?
- Pendragon. Mój wuj. Powiedział, że mogę zamieszkać z nim i jego rodziną. Oczywiście odmówiłam.
- Dlaczego, u licha, to zrobiłaś?
- Nie znam ich... Zresztą nie potrzebuję jego łaski.
- Oczywiście, że potrzebujesz. Jest bogaty jak król i w dodatku ma tytuł barona. Pomyśl tylko, jaki piękny musi być jego dom... Chyba lepszy niż to poddasze?
Gabriella widziała już ten dom, w każdym razie jego niewielką część, i wiedziała, że rzeczywiście jest, jak powiedziała Maude, piękny; to najcudowniejszy dom, w jakim kiedykolwiek w życiu była.
- A poza tym - broniła swojej decyzji - prawdopodobnie potrzebują mnie tam tylko w charakterze służącej, oczywiście bezpłatnej, bo taki jest na ogół los ubogich krewnych.
Przyjaciółka machnęła ręką.
- Mimo wszystko twoje życie zmieniłoby się na lepsze. Przy lordzie i lady Pendragon będziesz miała szansę spotkać porządnego mężczyznę, może nawet wyjść za mąż. Wiem przecież, że wcale ci się nie uśmiecha pójście w ślady matki i zostanie aktorką. Chociaż ten reżyser, Hackett, z pewnością dałby ci wiele ról, nawet głównych, ale podejrzewam, że chce tylko, żebyś mu pozwoliła na inne rzeczy...
Maude miała rację. Gabriella doskonale wiedziała, o co chodzi Hackettowi, który okazuje jej sympatię, i za jaką cenę może zostać aktorką. Ale choć uwielbiała teatr i znała wszystkie teksty na pamięć (nic dziwnego, słuchała ich przecież tyle razy i przez tak długi czas!), nie miała najmniejszego zamiaru robić kariery w teatrze.
Życie, jakie wiodła mama, nie jest dla mnie, stwierdziła.
Po dzieciństwie spędzonym na wędrówkach z miasta do miasta, bez prawdziwego domu, marzyła o tym, żeby mieć poczucie przynależności do jakiegoś miejsca. Poza tym Maude miała rację jeszcze co do jednego: Gabriella chciała założyć rodzinę. Mieć męża, dzieci, ludzi, z którymi byłaby związana emocjonalnie, na których mogłaby przelać całe swoje uczucie i poświęcić im życie. A jeszcze głębiej, gdzieś w tajemnym zakątku serca skrywała pragnienie miłości; ukochany mężczyzna byłby opiekuńczy, a ona za to uwielbiałaby go.
Cóż, to wszystko były tylko marzenia...
I nagle przypomniała sobie diaboliczny uśmiech Tony’ego Wyverna i te hipnotyzujące, granatowe oczy. Przebiegł ją dreszcz, a serce zaczęło szybciej bić. Po tym jak bezceremonialnie obszedł się z nią tej nocy, powinna być wściekła i czuć się znieważona jego zuchwałym zachowaniem. Jednak, prawdę mówiąc, nie miała do Tony’ego urazy.
Co za idiotka ze mnie, pomyślała. Wystarczy rzut oka, żeby rozpoznać w nim hulakę i uwodziciela. Była pewna, że to mężczyzna, który uwielbia towarzystwo pięknych kobiet i namiętne krótkotrwałe romanse. Oddaje się zmysłowym uciechom, zmienia kobiety, nie zatrzymując się przy żadnej na dłużej. Typ niedający się usidlić. I trudny do zdobycia.
Ale jeżeli którejś kobiecie uda się ta sztuczka i ściągnie na siebie uwagę takiego mężczyzny, jeżeli zdoła pozyskać jego miłość, będzie to jej wielka wygrana. Jak mówią, nawrócony hulaka jest najlepszym mężem.
Ale nawracanie Wyverna trzeba będzie pozostawić innej kobiecie, zwłaszcza że Gabriella wątpiła, czy kiedykolwiek jeszcze się spotkają. Zasmucona słuchała tego, co mówiła Maude.
- Przyjmij propozycję lorda Pendragona, dziecko. Nie bądź taka niemądra jak ja.
Gabriella zmarszczyła brwi.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Patrzyła na przyjaciółkę, która nagle wydała się bardzo zmęczona i jakby starsza: wokół oczu uwidoczniły się wyraźnie wachlarzyki zmarszczek, a skóra wokół ust zwiotczała. Maude dobiegała czterdziestki i ciągle była jeszcze piękną kobietą, ale czas, ciężka praca i bieda zniszczyły ją.
- Mogłam inaczej wybrać, kiedy byłam w twoim wieku. - Maude westchnęła. - Miałam do wyboru: zostać z rodzicami na wsi i wyjść za chłopaka z sąsiedztwa albo uciec z domu i wstąpić do teatru. Nęciła mnie przygoda i zdecydowałam się na to drugie. Właściwie nie żałuję. Początki były wspaniałe, czułam się szczęśliwa. Uwielbiałam sławę i to, że mężczyźni się mną interesowali. Lubiłam piękne suknie i błyskotki, którymi obdarowywali mnie kolejni adoratorzy, zabiegając o moje względy. Chyba to samo można by powiedzieć o początkach kariery twojej matki - w każdym razie do chwili, kiedy poznała Middletona. Nie sądzę, żeby potem jeszcze zbyt często błądziła.
Na pewno nie, pomyślała Gabriella; matka usychała z tęsknoty, kiedy go nie było: wciąż na niego czekała, a kiedy się pojawił, znów traciła dla niego głowę.
Maude uniosła czajnik i wlała resztkę letniej już herbaty do filiżanki.
- Ale lata szybko mijały, coraz rzadziej dostawałam role i coraz mniejsze - już mnie obsadzano w roli Niańki, gdy dotąd grywałam Julię; ale trzeba było przyjmować wszystko i jeszcze dziękować za to. A mężczyźni... Cóż, nie adorowali mnie już tak jak dawniej. W każdym razie nie ci przystojni i bogaci, dzięki którym mogłam stroić się w jedwabie i koronki. - Maude spojrzała Gabrielli głęboko w oczy. - Wiesz, że mówię prawdę. Zawsze o tym wiedziałaś i dlatego nigdy nie uległaś magii świateł rampy. Idź do swojej rodziny, Gabby, i ciesz się, że ją masz. Pozwól, żeby wuj ci pomógł; nie broń mu tego.
Gabriella poczuła ciężar w piersi.
- Nie chcę ciebie opuścić. Damy sobie świetnie radę, zobaczysz! Będę brać dodatkowe szycie i może przyjmę jedną czy dwie role od Hacketta. Zawsze szuka nowej aktorki do roli Ofelii: a ja mogłabym tę rolę grać nawet przez sen.
Maude pokręciła głową.
- Wiem, że mogłabyś, ale przecież wcale tego nie chcesz, a ja tym bardziej nie chcę. - Przerwała na chwilę. - Poza tym... nie mówiłam ci jeszcze tego, ale napisała do mnie kuzynka.
- Josephine?
Kobieta się uśmiechnęła.
- Właśnie ona. Zawsze dobrze rozumiałyśmy się z Josephine. Chce, żebym przyjechała do niej na stałe do Shropshire. Ma ósemkę dzieciaków i pomoc bardzo się jej przyda. A ponieważ Hackett ciągle mi obcina role - no i gaże - pomyślałam, że się zgodzę. Pewnie jeszcze mogłabym pojechać w objazd z teatrem, ale wydatki w podróży są duże, przecież wiesz... a ja już nie mam ochoty sypiać w wagonach, czy w byle jakich karczmach.
- Och, nie zdawałam sobie sprawy... - zaczęła Gabriella, trochę zawstydzona.
- I nie wiedziałabyś o niczym. Ale teraz, kiedy miałabyś oparcie w rodzinie... mogłabym z czystym sumieniem pojechać do Shropshire, pewna, że jesteś pod dobrą opieką.
Gabriella z trudem przełknęła ślinę.
- Możesz w każdej chwili do mnie przyjechać - zapewniła Maude. - Zawsze znajdzie się tam miejsce dla ciebie.
- Może... mogłabym pojechać z tobą. Z pewnością przy tylu dzieciach znajdzie się i dla mnie zajęcie.
Maude zmarszczyła brwi.
- Wiesz, tam w pokoju śpią tylko dzieci, a ponieważ Jo żyje wyłącznie z wojskowego żołdu, który jej przysyła mąż, nie miałaby pieniędzy, by wykarmić nas obie.
- Ależ nie musiałaby! - zaprotestowała Gabriella. - Poszukałabym tam pracy. Jako krawcowa mogłabym się podjąć napraw, a może nawet szycia nowych sukien dla pań.
Przyjaciółka obrzuciła ją współczującym spojrzeniem.
Tak, wiem, pomyślała; zrozumiała, że zamieszkanie na stałe w Shropshire nie wchodziło w grę: jedynym miejscem dla niej był Londyn.
Gdyby zdecydowanie odrzuciła propozycję wuja, Maude pewnie zostałaby z nią w mieście, ale takie skomplikowanie życiowych planów przyjaciółce byłoby zwyczajnym samolubstwem. Zresztą możliwe, że Maude miała rację: może naprawdę będzie jej lepiej z wujostwem?
Jeżeli mi się tam nie spodoba, przekonywała sama siebie, zawsze będę mogła uciec.
Maude się uśmiechnęła.
Gabriella zgodziła się, ale, w przeciwieństwie do przyjaciółki, nie była w optymistycznym nastroju - w każdym razie jeśli chodzi o kolejne dni.
Tony odpoczywał po miłosnych igraszkach z Eriką, leżąc nago, na miękkim puchowym łóżku w sypialni. Ogień płonął w kominku, dając przyjemne ciepło, łagodne światło świec rozjaśniało pomieszczenie, jakby stworzone do pieszczot i romansu. W powietrzu unosił się zapach olejku jaśminowego, a na nocnym stoliku stały dwa do połowy opróżnione kielichy czerwonego wina.
Sięgnął po pucharek i wypił zawartość; wiedział, że dreszcz emocji, który czuje, nie ma nic wspólnego ani z winem, ani z przeżytym przed chwilą namiętnym zbliżeniem miłosnym.
Obok Tony’ego leżała jego kochanka Erika; długie blond włosy śpiącej kobiety spływały z poduszki. Jedną pierś miała odsłoniętą. Zerknął na kształtną półkulę, ale nie poczuł zmysłowej podniety. Westchnął ze znużeniem.
Londyn w lutym jest najnudniejszy, pomyślał. Zwłaszcza że dwaj najbliżsi przyjaciele, Rafe i Ethan Andarton, wyjechali z miasta.
Trzy dni temu Pendragon pojechał do West Riding do rodziny. Co do Ethana, nikt nie widział ani markiza, ani jego świeżo poślubionej żony Lily od czasu ich ślubu w Boże Narodzenie. Niewątpliwie ciągle jeszcze spędzali miodowe miesiące - na co wskazywał jedyny do tej pory list, który Tony otrzymał od przyjaciela. Ethan przysłał tylko krótką wiadomość, że on i Lily są już z powrotem w Andarley, rodowej rezydencji markiza, oboje są zdrowi i w dobrych nastrojach. Dodał, że zapewne spotkają się z nim w posiadłości Rafe’a na początku marca z okazji chrztu córeczki Pendragonów.
A do tego czasu, dumał Tony, będę pozostawiony samemu sobie. Tak bywa, kiedy przyjaciele wpadają w sidła miłości i dają się spętać więzami małżeńskimi!
Nie żeby miał cokolwiek przeciwko ich wybrankom; w gruncie rzeczy nawet bardzo lubił obie panie. Niemniej był to koniec dawnych beztroskich dni dla niego i obu jego przyjaciół z dzieciństwa. Małżeństwo i dzieci wszystko zmieniły. Ci dwaj, dotychczas żyjący podobnie jak on (który jednak wołał unikać małżeńskich pułapek), teraz rzadko znajdowali dla niego wolną chwilę.
Nie narzekał na brak rozrywek. Miał wielu przyjaciół i tyle pięknych kobiet do towarzystwa, ile sobie zamarzył, ale ponieważ większość ludzi z wyższych sfer ciągle jeszcze bawiła poza miastem, wiedział, że w najbliższym czasie niewiele będzie się działo.
Wciąż pamiętał niezwykłe wydarzenie w gabinecie Pendragona. Ten kuszący kąsek... Gabriella, powtarzał cicho. Obracał jej imię na języku jak smakowity cukierek.
Z nagłym zniecierpliwieniem poruszył się na łóżku: na wspomnienie tej piękności jego ciało się zbudziło. Ta buzia i wspaniałe fiołkowe oczy, soczyste wargi - nigdy nie smakował słodszych - rozkoszne i wilgotne, jak świeży placek z wiśniami. Minęło dziesięć dni od tego skradzionego pocałunku, ale Tony wciąż był pod wrażeniem.
Co za pech, że jest bratanicą Rafe’a, rozmyślał. W przeciwnym razie na pewno uganiałbym się za nią jak szalony.
Ale Rafe był przyjacielem, a Tony dobrze wiedział, że lepiej nie tykać krewniaczki kolegi, zwłaszcza kiedy ta krewna jest niemal w wieku pensjonarki. Gabriela mogła być odważna i niezależna, nadrabiać miną, ale na pierwszy rzut oka rozpoznał, że jest niewinna. A pocałunek to potwierdził. Mogła być ognista i namiętna, mieć wrodzone pragnienie poznania zmysłowej strony swojej natury, ale mimo wszystko w miłości jeszcze nie zdobyła doświadczenia.
Znów pech...
Tony przestrzegał żelaznej zasady: unikał dziewic. Chociaż bywały pociągające ze swoimi błyszczącymi oczami i zalotnym uśmiechem, flirt z nimi mógł prowadzić do najrozmaitszych komplikacji, na przykład do małżeństwa. Wiele co pewniejszych siebie debiutantek próbowało go usidlić, ale zawsze udawało mu się wymknąć z zastawionych pułapek. Jako zaprzysięgły kawaler nie miał zamiaru stać się zdobyczą swatających mamuś i ich aż nazbyt chętnych córeczek, które wpadały w stan niezdrowej ekscytacji na samą myśl, że mogłyby dzięki małżeństwu z nim zyskać tytuł księżnej.
Ograniczał się więc do kobiet doświadczonych: wdów i mężatek, które znały jego upodobania i nie zalewały się łzami, kiedy romans się kończył. Erika odpowiadała tym wymogom: zamężna dama, ciągle szukająca interesujących kochanków, pełna temperamentu, któremu mąż rogacz nie był w stanie sprostać.
Sekretne schadzki z kobietą o nienasyconym apetycie seksualnym podniecały i bawiły Tony’ego, zwłaszcza że zawsze była gotowa oddawać mu się w niezwykłych na taką okoliczność miejscach: kiedyś odbyto się to pośród półek z książkami w bibliotece Muzeum Brytyjskiego... Frywolne zabawy z Eriką coraz bardziej jednak nużyły Tony’ego, straciły powab miłej erotycznej przygody. Męczyła go także konieczność unikania męża kochanki, lorda Hewitta. Właściwie było mu żal biednego, oszukiwanego głupca i z zażenowaniem patrzył, jak Hewitt otacza czcią żonę, nie mając pojęcia, co ta wyprawia za jego plecami.
Nagle poczuł obrzydzenie do rozpusty, której oddawał się namiętnie, zapragnął zmyć z siebie jej ślady mydłem i dużą ilością gorącej wody. Niechętnym spojrzeniem obrzucił kobietę - spała przytulona do jego boku, zwinięta w kłębek.
Powinienem już sobie pójść, pomyślał; chciał jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku, w czystej, pachnącej, wykrochmalonej pościeli, skropionej zaledwie jedną kroplą olejku jaśminowego. Usiadł i spuścił stopy na podłogę.
Za jego plecami Erika przeciągała się, pomrukując jak kotka; to, że się poruszył, natychmiast ją obudziło.
- Hm, dokąd się wybierasz? - Pogładziła jego nagie udo.
- Do domu. Późno już.
- Nie tak znowu późno. - Przesunęła dłonią po biodrze. - Hewitt ma wrócić dopiero jutro. Pomyśl tylko, ile nas może jeszcze czekać zabawy.
Nie odpowiedział, odsunął jej rękę i wstał. Przeszedł przez pokój, zgarnął ubranie rozrzucone na krześle i zaczął się ubierać.
- Czy coś nie tak? - spytała, dziecinnie wydymając usta; szczebiotliwy głosik, który kiedyś go zachwycał, teraz przypominał zgrzyt drewna tnącego o metal. - Chyba nie zmęczyłam cię za bardzo, prawda? Zwykle jesteś taki żarłoczny... Jesteś jednym z niewielu znanych mi mężczyzn, którzy mogą to robić godzinami.
Wsunął koszulę w spodnie i zapinał guziki obu części ubrania.
- W tej chwili czuję się zaspokojony.
- Założę się, że jeżeli przyjdziesz tu do mnie, przekonam cię, że jest inaczej. - Z kokieteryjnym uśmiechem pogładziła materac.
Patrzył na nią przez chwilę, po czym włożył na szyję fular i starał się zawiązać.
Nieskazitelnie gładka twarz Eriki pokryła siatka delikatnych zmarszczek.
- Jak mam rozumieć to milczenie? Co się dziś z tobą dzieje?
- Nic. Już powiedziałem: robi się późno, czas żebym się pożegnał.
Uporawszy się z fularem, wsunął stopy w pantofle i pozbierał resztę rzeczy.
Wydęła usteczka i opadła na poduszki.
- Doskonale... jeżeli już musisz być taki uparty. Zobaczymy się w operze za dwa dni... Mam nadzieję - dodała po dłuższej pauzie. - Może do tego czasu apetyt ci wróci i znajdziemy sposób, by go zaspokoić...
Mimo że brzmiało to obiecująco, nie pojawiło się dobrze Tony’emu znane uczucie rozkosznego oczekiwania. Zamiast tego... Cóż, nic nie poczuł. Był coraz bardziej znudzony.
- Właściwie - mówił, głośno wyrażając swoje myśli - chyba nie wybiorę się do opery.
Znów grymas niezadowolenia.
- Och... Czyżbyś miał inne zobowiązania?
- Nie, po prostu tam nie pójdę. Słuchaj, Eriko, wydaje mi się, że nie ma sensu ciągnąć tego dłużej.
Narzucił na plecy płaszcz i zapiął haftki.
Zielone oczy Eriki pociemniały.
- Ciągnąć dłużej... czego? Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem.
- Myślę, że jednak tak. Na pewno zauważyłaś, że ostatnio nasze stosunki... straciły na intensywności.
Rumieniec wystąpił na jej blade policzki.
- Nie, nic takiego nie zauważyłam. Ani, jak mi się wydaje, nie zauważył tego twój potężny... no, wiesz. Naprawdę nie zauważyłam braku intensywności dziś w nocy, kiedy ze mną byłeś... tak, jak to ty potrafisz.
Powstrzymał się od westchnienia, równocześnie rezygnując z nadziei, że tę sprawę będzie można zakończyć na stopie przyjacielskiej. Cóż, zrywanie romansów rzadko przebiegało łagodnie: zawsze związek chciała zerwać tylko jedna strona, a druga „absolutnie nie”. Tym razem okazało się, że Erika należy do obozu „absolutnie nie”.
- Ostatnie tygodnie były bardzo miłe. Jesteś namiętną i podniecającą kobietą, ale nadszedł czas, żeby każde z nas poszło własną drogą.
- Czy jest ktoś inny? - spytała.
- Nie.
Pomyślał przez chwilę o Gabrielli; wyobraził sobie jej uroczą buzię, świeżą jak promienie słońca w pierwszych dniach wiosny. Musiał chyba mieć minę rozmarzoną, bo nagle oczy Eriki zwęziły się, a twarz zeszpecił grymas złości.
- A zatem jest ktoś. Jak się nazywa? Chcę poznać tę małą kokietkę, która cię uwodzi. Oczywiście to nieprawda, że dopiero dziś straciłeś dla mnie zainteresowanie.
- Nie ma żadnej innej kobiety - powtórzył spokojnie. - A gdyby nawet była, dziwiłbym się, że tak się tym przejmujesz. Nasz związek trudno nazwać monogamicznym. Mogę sobie swobodnie poszukać kochanki, i ty też możesz kogoś mieć. Zresztą jako kobieta zamężna nie masz powodu żądać ode mnie wierności.
- Hewitt się nie liczy - stwierdziła twardo. Wstała z łóżka, chyba nawet nie uświadamiając sobie, że jest naga. - Nic dla mnie nie znaczy, wiesz doskonale. Wyszłam za niego tylko dla tytułu. A ciebie... kocham, Tony. Nie mówiłam ci tego, ale tak jest. Ja... myślałam już nawet, żeby go opuścić. Wystarczy, że powiesz słowo...
Uniósł brew.
- Porzuciłabyś lorda Hewitta, żeby żyć ze mną? A czy myślałaś, jaki skandal to by wywołało?
Ożywiła się, w oczach błysnęła nadzieja.
- Nic by mnie to nie obeszło. Tyle par przeżywa podobne burze, które im w końcu wychodzą na dobre. Wprawdzie to nie będzie łatwe, ale kiedy już dostanę rozwód, będziemy mogli naprawdę być razem. Na zawsze.
- Mówiąc „na zawsze”, rozumiesz, jak mi się zdaje, małżeństwo ze mną? Chciałabyś zostać księżną, tak?
Pochłonięta własnymi myślami nie wyczuła chłodu w jego głosie.
- Która by nie chciała? Och, kochanie, czy naprawdę mnie prosisz o..- szczebiotała, głaszcząc go po piersiach. - Bo... będę czekać nawet najdłużej, byle tylko być z tobą. Och, czekałabym na ciebie całą wieczność!
- Przykro mi to słyszeć. - Łagodnie odsunął jej rękę. - Ja bynajmniej nie mam zamiaru się żenić. Chyba znasz moją opinię na ten temat. Myślę, że całe londyńskie towarzystwo wie o tym. Nigdy nie ukrywałem swoich poglądów.
Wyzywająco uniosła głowę do góry.
- Wszyscy mężczyźni tak mówią, zanim się nie ożenią.
- Ja nie tylko mówię.
- Ale... co z dziećmi? Z pewnością chciałbyś mieć następcę?
Spojrzał na nią.
- W każdej chwili mogę przekazać swój tytuł kuzynowi i obarczyć go obowiązkiem spłodzenia synów. Mnie jest dobrze tak, jak jest.
- No, więc zapomnijmy o dzieciach - mówiła z rosnącą rozpaczą. - Będziemy mieć więcej czasu na wspólne życie. Razem, tylko my dwoje... - Objęła go ramionami w pasie.
Cofnął się o krok i opuściła ręce.
- Nie ma żadnych „nas dwojga”. Już nie. Eriko, między nami wszystko skończone.
Pobladła.
- Ależ na pewno nieskończone. - Głos jej drżał. - Jeżeli teraz nie chcesz, możemy porozmawiać później o małżeństwie. Wyślę ci liścik. .. może jutro, tak, żebyśmy mogli znowu się spotkać. Na przykład w jakiejś oranżerii?... To by było podniecające. Wyobraź sobie: będziemy się kochać pośród bujnych roślin!
Mógłby to sobie wyobrazić. Ale już nie z nią.
- Bądź zdrowa! - rzucił, kończąc rozmowę.
Zmieniła się na twarzy, ogarnięta dziką wściekłością.
- Ty łajdaku! Zimny draniu! - wykrzyczała. - Żałuję, że nie posłuchałam, kiedy przyjaciele ostrzegali mnie przed tobą. Mówili, że zdeptanie butem kobiecego serca sprawia ci rozkosz!
- Naprawdę? Tak mówili? - Był znudzony i poirytowany. - O ile sobie przypominam, nie obiecywałem ci nic poza fizycznymi przyjemnościami, a tych chyba dostarczałem w nadmiarze. Nie mów mi o miłości, wiemy oboje, że to tylko pożądanie - chociaż nie wątpię, że chciałabyś zostać księżną. Mimo że teraz tak cierpisz, jestem dziwnie pewien, że bez trudności znajdziesz mężczyznę, który ogrzeje twoje łóżko. A tymczasem... prześlę ci diamentową bransoletę. To powinno trochę ukoić ból.
Chwyciła kielich z winem i cisnęła w Tony’ego. Na szczęście niecelnie: kielich rozbił się o ścianę, pół metra od jego głowy; po żółtej welurowej tapecie spłynęły resztki burgunda jak strugi krwi.
Przez chwilę spoglądał w milczeniu na pobojowisko, zanim podszedł do drzwi.
- Pożałujesz, pamiętaj! Pożałujesz tego, co mi zrobiłeś, wasza książęca mość!
Uniósł brwi, słysząc tę groźbę, i złożył Erice wytworny ukłon.
- Życzę miłej zabawy w operze, lady Hewitt.
Kiedy wychodził z domu, słyszał jej płacz i brzęk rozbijanego szkła.
Tydzień później w West Riding, daleko na północ od Londynu, dwukółka wioząca Gabriellę zatrzymała się na końcu długiego podjazdu obudowanego kamiennym murem. Okazały dom robił wrażenie. Wśród wzgórz i dolin, tak charakterystycznych dla hrabstwa Yorkshire, wyglądał jak klejnot osadzony w kępie nagich teraz drzew.
- To dom pana Pendragona, panienko - oznajmił woźnica, sympatyczny farmer, który przywiózł Gabriellę z zajazdu. Próbowała akurat wynająć jakiś pojazd, co nie było proste. Zostało jej zaledwie pięć szylingów. Ten człowiek przypadkiem usłyszał, o co chodzi i powiedział, że może zabrać ją z sobą. Skorzystała chętnie, wiedząc, że to może być jedyny sposób dotarcia do domu wuja.
Kiedy sięgnęła do kieszeni wełnianego płaszczyka i podała mu pięć szylingów, machnął ręką.
- Zatrzymaj to sobie, panienko. W naszej okolicy baron dobrze się nami zajmuje. Panienka tu na pokojówkę czy coś takiego?
Coś takiego, zgodziła się z nim w duchu, chociaż właściwie, kim będzie w tym domu, dopiero się okaże.
Zeskoczyła na ziemię i sięgnęła po małą torbę podróżną, w której zmieściła cały swój dobytek. Patrzyła, jak farmer powoli odjeżdża i pomachała mu na pożegnanie. Zmarznięta, przełykając ślinę ze zdenerwowania, zapięła szczelniej wypłowiały niebieski płaszczyk i ruszyła w stronę domu.
Przywoływała w pamięci ostatnie dni spędzone w Londynie, a przede wszystkim pożegnanie z Maude, oblane rzęsistymi łzami. Tylko kwaśna mina pani Buckles z powodu utraty nieźle płacących lokatorek sprawiła, że Gabriella nie rozkleiła się kompletnie. Obie z Maude pośmiały się z pazernej gospodyni, w końcu objęły się serdecznie i rozeszły, każda w swoją stronę. Maude naturalnie obiecała pisać; Gabriella przysięgła, że zrobi to samo. Już w chwili rozstania tęskniła za przyjaciółką.
Udała się do rezydencji wuja - jak się okazało tylko po to, by usłyszeć od jakiegoś olbrzyma z blizną na twarzy godną najbardziej krwiożerczego pirata, że lorda Pendragona nie ma w domu. Wyjechał do wiejskiej posiadłości w West Riding. Pirat zachował się uprzejmie, poprosił, by weszła i napisała liścik do jego pana. Odmówiła i czym prędzej odeszła, zanim zdążył jej przeszkodzić.
Żeby dotrzeć na północ kraju, musiała zastawić ostatnią sztukę biżuterii po matce, złotą bransoletę z rubinowym sercem, prezent od jej ojca. Teraz, kiedy poznała prawdę o nim, strata klejnotu nie miała już znaczenia.
I oto po czterech dniach przybyła tu, do wiejskiej rezydencji Pendragona. Miała rozpocząć nowy rozdział w życiu. Tyle że dobrze byłoby wiedzieć, czy przyszłość okaże się dobra, czy zła.
Podeszła do drzwi wejściowych. Zebrała całą odwagę, wciągnęła w płuca mroźne powietrze, podniosła rękę w zwykłej wełnianej, robionej na drutach rękawiczce i zapukała.
Czekała długą chwilę, zanim ukazał się starszy służący w liberii. Zmierzył ją wzrokiem - od czubka prostego kapelusika po znoszone, czarne skórzane półbuty. Zatrzymał spojrzenie na zabłoconym i poplamionym w podróży brzegu płaszcza.
- Wejście dla służby jest z tyłu - oświadczył bez wstępów. - Zakładam, że przyszła pani szukać miejsca. Muszę jednak uprzedzić, że w tej chwili nie mamy nic wolnego.
Kiedy zamierzał zamknąć jej drzwi przed nosem, przeszkodziła mu, wysuwając stopę do przodu.
- Nie przyszłam szukać miejsca. Przyszłam... Nazywam się Gabriella St. George i jestem bratanicą lorda Pendragona. - Co prawda przyrodnią bratanicą i w dodatku nieślubną, dodała w myśli, ale przecież nie było powodu tego wyjawiać. - Proszę mu powiedzieć, że przyjechałam. - I niech nie zmieni decyzji o przyjęciu mnie do rodziny, dodała w duchu.
Służący uniósł brwi, po czym odsunął się, by otworzyć szerzej drzwi.
- Proszę wybaczyć, panienko. Zaraz powiadomię lady Julianę o pani przybyciu.
Krew zastygła jej w żyłach ze strachu.
- Och, nie, nie ma takiej potrzeby. Chciałabym się zobaczyć z moim wujem.
- Lord Pendragon wyjechał na inspekcję domu dzierżawcy i nieprędko wróci. Powiem lady Pendragon. Tymczasem proszę zaczekać w saloniku. Ale przede wszystkim proszę mi pozwolić zabrać pani bagaż.
Zabrać bagaż? Dokąd? - niemal zapytała; nie miała zamiaru tracić z oczu całego dobytku.
- Hm... dziękuję, nie. Wezmę z sobą.
Tak na wszelki wypadek, gdyby sytuacja się zmieniła, pomyślała.
Służący zmarszczył nos z dezaprobatą, ale skinął głową i ruszył w głąb domu, wskazując drogę. Podążała za nim, ściskając w dłoniach zniszczoną rączkę torby.
Po paru chwilach została sama w saloniku; wysokie dwuskrzydłowe drzwi z drewna orzechowego zamknęły się za nią. Postawiła torbę na podłodze i z otwartymi ze zdumienia ustami rozglądała się po przepięknym wnętrzu.
Stylowe meble, wyściełane kojącymi wzrok obiciami w odcieniach zieleni i błękitu ustawiono tak, żeby w pokoju było jak najwięcej światła dziennego. Z masywnego kominka buchało wonne ciepło - w palenisku płonęły żywiczne kłody drewna, a nie brudne, ledwie się tlące kawałki węgla. W dwóch wysokich na ponad metr, artystycznie wykonanych porcelanowych wazach stały świeże kwiaty. Podeszła bliżej, podziwiając piękne kompozycje, i wdychała głęboko zapach róż i lilii.
Lilie i róże - w lutym!
Drzwi otworzyły się cicho, zawiasy nawet nie skrzypnęły. Zaszeleściła jedwabna suknia. Gabriella odwróciła się i ujrzała kobietę niezwykłej urody. Nie pamiętała już, jaki wizerunek lady Pendragon sobie stworzyła, ale z pewnością niejako pięknej kobiety o egzotycznych rysach i powabnie zaokrąglonej figurze, kruczoczarnych włosach i oczach koloru kawy, pełnych łagodności. Gabriella była kompletnie zaskoczona.
- Witam panią - powiedziała dama ciepłym, spokojnym głosem. Wyciągnęła rękę i podeszła do Gabrielli po grubym dywanie. - Nazywam się Julianna Pendragon. Martin powiedział mi, że pani przyjechała i chce się widzieć z moim mężem.
- Tak, ja... przepraszam, że sprawiam kłopot...
- Ależ nie sprawia pani żadnego kłopotu. - Lady Pendragon uśmiechnęła się. - Córeczkę właśnie ułożyłam do snu, a synek w tej chwili walczy z Francuzami w swoim pokoju: oczywiście z malutkimi Francuzami, z ołowiu - wyjaśniła ze śmiechem. - Och, ale pani musi być przecież bardzo zmęczona po takiej długiej podróży! Proszę, proszę usiąść.
Gabriella zerknęła na stojące tuż za nią najbliższe krzesło i zmarszczyła brwi: było wyściełane wspaniałym obiciem z pięknego zielonego adamaszku.
Nie mogę na tym usiąść, pomyślała, przecież je zniszczę.
- Dziękuję, wolę stać.
- Na pani miejscu nie obawiałabym się: to tylko trochę kurzu z podróży. Ale proszę mi podać płaszcz! Martin powinien był zająć się tym już dawno, kiedy tylko panią wprowadził.
- Ten... ten mężczyzna, który mi otworzył?
- Tak, nasz kamerdyner. - Z miłym, ale zdecydowanym wyrazem twarzy czekała, aż Gabriella poda jej płaszcz, co po krótkim wahaniu zrobiła, a baronowa od razu przekazała je lokajowi.
- Proszę usiąść - wskazała Gabrielli krzesło.
Gabriella usiadła, starając się nie myśleć o tym, jak brzydko wygląda jej żółta wełniana sukienka z długimi rękawami w porównaniu z doskonale skrojoną suknią z szafirowego aksamitu lady Pendragon.
Julianna siadła naprzeciw niej i chwilę patrzyła jej w oczy.
- A więc pani jest Gabriellą. Gabriellą St. George, czy tak? Martin tak mi powiedział.
Zesztywniała. Doskonale zdawała sobie sprawę, iż ktoś może uważać, że nie ma prawa nosić nazwiska ojca, skoro nigdy jej oficjalnie nie uznał. Niemniej przez całe życie nazywała się St. George; matka nadała jej to nazwisko, kiedy Gabriella była malutką dziewczynką.
„To, że twój tatuś i ja nie jesteśmy małżeństwem, nie znaczy, że nie masz prawa do nazwiska, mówiła. Jesteś tak samo St. George jak każdy członek tej rodziny i będziesz się nazywać St. George, nie inaczej”.
Od czasu kiedy Gabriella poznała przeszłość ojca, nosiła się z myślą o zmianie nazwiska, a może nawet o przyjęciu pseudonimu, jak to robiło wiele aktorek. Mama na scenie występowała jako Annabelle LaFleur. Jednak taka ekstrawagancja nie była w stylu Gabrielli, zdecydowała, że pozostanie przy nazwisku St. George.
Uniosła dumnie głowę.
- Tak, to prawda. Nazywam się Gabriella St. George. Moim ojcem był Burton St. George, lord Middleton.
Czekała teraz na wyniosłe spojrzenie damy, urodzonej ze świętego związku małżeńskiego, która jej, córce z nieprawego łoża, da do zrozumienia, że nie ma prawa wchodzić w koligacje rodzinne z Pendragonami.
Ale nic takiego nie nastąpiło. Twarz Julianny wyrażała zrozumienie i akceptację.
- Tak... Znam okoliczności pani wizyty u nas w Londynie. Przykro mi z powodu śmierci pani matki. Wiem, jakie to trudne. Co do ojca... Cóż, chyba nie powinnam o nim mówić.
- Rzeczywiście porwał panią? - wyrwało się Gabrielli, zanim zdążyła się pohamować.
Lady Pendragon milczała chwilę.
- Tak, zrobił to. I trzymał mnie dla okupu... chociaż wątpię, czy w ogóle miał zamiar puścić mnie wolno. Próbował też zabić mojego męża. Twój ojciec... to nie był dobry człowiek.
Gabriella spuściła oczy.
- Tak... każdy to mówi. - Złożyła ręce na kolanach. - Dlatego... zrozumiem, jeżeli nie zechce mnie pani przyjąć do swojego domu. Wuj... Lord Pendragon powiedział, że mogę do niego przyjść, ale widzę, że nie powinnam była zakłócać pani spokoju.
- Ależ dlaczego? Rafe wszystko mi opowiedział. Oboje uważamy, że nie można pani potępiać za czyny ojca, choćby były najstraszniejsze. - Przerwała na moment. - Tym razem chyba nie ma pani ze sobą broni?
Gabriella zrobiła wielkie oczy.
- Nie, milady, nie mam.
- Zatem jest pani najmilej widzianym gościem. Chociaż... powinna była nas pani zapoznać ze swoimi planami, a nie uciekać przed Hannibalem, kiedy przyszła pani do naszego domu w Londynie. Tak, tak, Hannibal napisał o tym do Rafe’a. Ten olbrzym z łysą głową.
- I z blizną - uzupełniła Gabriella.
Lady Pendragon kiwnęła piękną głową.
- Właśnie, on. Gdyby pani wtedy została, Rafe kazałby panią tu zawieźć naszym powozem. Aż cierpnę na myśl, że musiała pani przebyć tak długą drogę dyliżansem i to sama, bo przecież nie ma pani pokojówki. Dzięki Bogu, dotarła pani szczęśliwie. Nic pani nie dolega, prawda?
- Ależ... czuję się doskonale, milady.