Mimo wszystko. Niepoznany - Łacic Aleksandra - ebook + audiobook

Mimo wszystko. Niepoznany ebook

Łacic Aleksandra

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia o namiętności, zemście, tajemnicach i wielkich pieniądzach.

Seksowna Alex, by ratować rozpadający się związek, wyjeżdża z partnerem do Hiszpanii. Choć powietrze jest tam gorące, ich relacje stają się coraz chłodniejsze. Alex z każdym dniem czuje się bardziej samotna, zrezygnowana i spragniona miłości. Kiedy pewnego wieczoru na jej drodze staje nieziemsko przystojny Szwed, świat dziewczyny wywraca się do góry nogami. Czy namiętny romans z tajemniczym biznesmenem zmieni jej życie? A Alex zrozumie i zaakceptuje zawiłą przeszłość kochanka? I czy Lars będzie umiał ochronić ją przed prawdziwym niebezpieczeństwem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 334

Oceny
3,9 (837 ocen)
421
135
120
100
61
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malutkabb

Nie polecam

niestety rozczarowanie, bardzo nudna historia , ciągnie się za długo i trudno przebrnąć przez całość. Może za dużo czytam i od każdej książki oczekuje coś bardziej zaskakującego ale tu tego nie znalazłam...
70
ptykom009

Nie polecam

Gniot taki, nawet nie skończyłam czytam. Poddałam się. Irytująca bohaterka, zachwyt i opisy ubrań markowych były tak śmieszne.
40
Dagimaij

Nie polecam

Przeczytałam całą książkę tylko dlatego że nie lubię zostawiać niedokończonych książek. Ogólnie pomysł na książkę ciekawy ale niedopracowany. Książka napisana bardzo prostym stylem. Dialog pomiędzy bohaterami na poziomie przedszkola. nie polecam bo szkoda czasu.
40
muckers

Z braku laku…

Bohaterka to zwykła irytująca dziewucha .Fabuła ciekawa ,ale język czasami nie na poziomie .
40
miturcia

Nie polecam

Jak to się źle czyta.. Nie na moje nerwy
30

Popularność



Podobne


Niepoznany

Podmuch wia­tru spra­wił, że prze­szedł mnie dreszcz. Otwo­rzy­łam oczy, jed­no­cze­śnie obej­mu­jąc swoje nagie ramiona.

Cie­niut­kie paseczki słońca wśli­zgi­wały się do pomiesz­cze­nia przez ciężką, ciemną jak noc zasłonę i co jakiś czas tra­fiały wprost w moje oczy. Ode­tchnę­łam głę­boko. Powie­trze wcho­dzące do moich płuc nio­sło ze sobą inten­sywny zapach przy­po­mi­na­jący kadzi­dło.

Wsta­łam z łóżka i dotknę­łam pal­cami stóp zim­nej kamien­nej pod­łogi. Ostroż­nie ruszy­łam, sta­wia­jąc krok za kro­kiem, w stronę świa­tła. Jedną ręką odsło­ni­łam zasłonę, drugą zasło­ni­łam oczy. Zamru­ga­łam parę razy, żeby przy­zwy­czaić wzrok. Wciąż nie­pew­nym kro­kiem wyszłam na taras. Szorstka pod­łoga dra­pała lekko moje bose stopy. Pod­nio­słam wzrok, zasła­nia­jąc jed­no­cze­śnie oczy przed zbyt już inten­syw­nym słoń­cem.

Morze przede mną cią­gnęło się w nie­skoń­czo­ność. Pode­szłam bli­żej do kra­wę­dzi tarasu, opar­łam się o jego balu­stradę, przy­mknę­łam oczy i pobu­ja­łam głową na boki. Lek­kie podmu­chy wia­tru deli­kat­nie gła­skały mi włosy.

Poczu­łam jego obec­ność.

Nie mogłam się odwró­cić. Cze­ka­łam na jego dotyk, nasłu­chi­wa­łam każ­dego kolej­nego kroku zbli­ża­ją­cego nas do sie­bie. Kro­ple potu spły­wały mi po karku. Dotknął mojego ramie­nia, prze­jeż­dża­jąc po nim wierz­chem dłoni. Jego oddech był jak kolejny podmuch chłod­nego powie­trza, prze­szedł mnie dreszcz, cze­ka­łam cier­pli­wie na to, co się wyda­rzy. Poczu­łam na skó­rze jego szorstki poli­czek, prze­su­nął nim po moim nagim ramie­niu i wyszep­tał kilka słów, któ­rych nie zro­zu­mia­łam. Zimne dło­nie poło­żył mi na ple­cach, zsu­wał je coraz niżej, powoli, wywo­łu­jąc we mnie coraz więk­sze pod­nie­ce­nie. Zatrzy­mał ręce na moich bio­drach i przy­cią­gnął je dyna­miczne do sie­bie. Odchy­li­łam głowę do tylu, jed­nak na­dal nie wie­dzia­łam, kim on jest. Nie mogłam zoba­czyć jego twa­rzy. Wtedy dłoń męż­czy­zny powę­dro­wała do góry, błą­dził nią powoli wzdłuż nagich piersi, aż zatrzy­mał się na szyi, chwy­cił ją deli­kat­nie. Nasze szyb­kie odde­chy zgrały się w jeden świst. Poczu­łam na pośladku coraz tward­szy czło­nek, zamar­łam. Obję­łam pal­cami jego silne umię­śnione przed­ra­mię. Dłoń na mojej szyi zaci­skała się coraz moc­niej, coraz bar­dziej pozba­wiała mnie tchu. Wzię­łam głę­boki oddech. Otwo­rzy­łam oczy, to znowu był tylko sen, ten sam, który drę­czył mnie od pew­nego czasu i zawsze ury­wał się w tym samym momen­cie.

Obu­dzi­łam się cała lepka od gorąca i zadu­chu, któ­rym prze­siąk­nięty był mały pokój w skrom­nym miesz­ka­niu w Mala­dze. Prze­tar­łam oczy, zatrzy­mu­jąc na nich otwartą dłoń przez dłuż­szą chwilę. Pul­so­wa­nie w czaszce mie­szało się z nie­sma­kiem w ustach, z powodu któ­rego coraz moc­niej robiło mi się nie­do­brze. Jedną rękę cały czas trzy­ma­łam na gło­wie, drugą zaś się­gnę­łam do szafki noc­nej, na któ­rej, mia­łam nadzieję, stała woda. Pod­nio­słam się z tru­dem i upi­łam duży łyk. Smak prze­tra­wio­nego wina nie zni­kał z moich ust, w pomiesz­cze­niu robiło się coraz bar­dziej gorąco i parno. Spoj­rza­łam na stary wen­ty­la­tor wiszący nad moją głową. Był już w takim sta­nie, że prę­dzej spo­dzie­wa­ła­bym się, że spad­nie i mnie zabije, niż da jaki­kol­wiek powiew chłodu.

Hisz­pa­nia nie jest dobrym miej­scem na wczasy w lipcu, a co dopiero na prze­pro­wadzkę tu na pół roku. Upały nie dawały o sobie zapo­mnieć o każ­dej porze dnia i nocy, poza tym miesz­ka­nie bez kli­ma­ty­za­cji, urzą­dzone w pod­łym stylu anda­lu­zyj­skim spra­wiało, że każdy dzień zaczy­nał się od gry­masu nie­za­do­wo­le­nia na twa­rzy.

Wes­tchnę­łam ciężko i spoj­rza­łam na zega­rek w tele­fo­nie. W zasa­dzie nie wiem, po co to robię. Od kiedy zwol­nili mnie z pracy, nie muszę już liczyć czasu. Nie muszę wycho­dzić rano, żeby znowu godzi­nami stać w kor­kach. Nie muszę się ład­nie ubie­rać i cze­sać.

Fak­tycz­nie to nie robi­łam tutaj żad­nej z tych rze­czy. Żyłam z gniaz­dem na gło­wie, przez co przy­po­mi­na­łam Amy Wine­ho­use, a kosme­tyki zamknięte szczel­nie na­dal spo­czy­wały na dnie torby. Minęło już dobrych kilka tygo­dni, od kiedy zde­cy­do­wa­łam się porzu­cić Pol­skę i zamiesz­kać na połu­dniu Europy. Wtedy był to naj­lep­szy pomysł.

Mój narze­czony dostał nie­sa­mo­witą pro­po­zy­cję od swo­jej sze­fo­wej – kon­trakt na pół roku miał go wzbo­ga­cić o ogromną kasę, a do CV miało przy­być wyso­kie sta­no­wi­sko i wdro­że­nie samo­dziel­nego pro­jektu. Żeby sprawa była jasna – nie­ko­niecz­nie mia­łam w tym tema­cie wiele do powie­dze­nia. Adam przed­sta­wił swój wła­sny plan na naszą przy­szłość, ja zaś z braku aser­tyw­no­ści przy­ję­łam go i zaak­cep­to­wa­łam. Jed­nak nie mia­łam nic do stra­ce­nia, a w tam­tym cza­sie myśla­łam, że odpo­czy­nek w cie­płym kraju będzie dla mnie praw­dzi­wym wyba­wie­niem i ratun­kiem dla naszego coraz bar­dziej umie­ra­ją­cego związku.

Poma­ca­łam ręką drugą połowę łóżka i nie roz­cza­ro­wa­łam się, kiedy się oka­zało, że jest pusta. Od kiedy tu przy­je­cha­li­śmy, Adam ani razu nie spał ze mną, wspólne wie­czory przy winie mogłam poli­czyć na pal­cach jed­nej ręki. Seks stał się czy­stą abs­trak­cją, zapo­mnia­łam już, jak to jest czuć się przez bli­ską osobę pożą­daną. Wszystko, co nas ze sobą łączyło, to zami­ło­wa­nie do czer­wo­nego wina i meczów koszy­kówki, które i tak wspól­nie oglą­da­li­śmy od wiel­kiego dzwonu. W zasa­dzie żadne z nas nie było w stu pro­cen­tach pewne, po co wciąż jeste­śmy razem. Przy­zwy­cza­je­nie i wygoda. Może lęk przed zmia­nami. Tak czy ina­czej, wię­cej mię­dzy nami jest kole­żeń­stwa niż part­ner­stwa.

Zda­wa­łam sobie sprawę, że to, co miało być dla mnie ratun­kiem, stało się pułapką. Coraz czę­ściej zaczy­na­łam dzień od wina albo sła­bego drinka, ponie­waż spę­dza­łam czas zupeł­nie sama, wła­śnie w ten spo­sób zabi­ja­łam nudę. Przed przy­jaz­dem przy­się­ga­łam sobie, że posta­ram się zmie­nić swoje życie, zwłasz­cza jeśli cho­dzi o alko­hol. Stra­ci­łam przez niego kolejną pracę, co dało mi do zro­zu­mie­nia, że tylko ucieczka od dotych­cza­so­wych nawy­ków może mnie ura­to­wać.

Tak się nie stało.

Pole­ża­łam jesz­cze przez moment, myśląc o tym, jak prze­dziwne obrazy jest nam w sta­nie stwo­rzyć mózg. Skąd ten facet wziął się w mojej gło­wie? Codzien­nie żało­wa­łam, że budzę się w tym momen­cie, i każ­dego dnia obie­cy­wa­łam sobie, że następ­nym razem nie prze­pusz­czę oka­zji, żeby w końcu zoba­czyć jego twarz.

Pod­nio­słam się ciężko z łóżka, popra­wia­jąc na czubku głowy kok, z któ­rym kła­dłam się wczo­raj­szej nocy. Robi­łam tak każ­dego dnia przed spoj­rze­niem w lustro, nie chcąc zdo­ło­wać się jesz­cze bar­dziej, wsku­tek czego musia­ła­bym na przy­kład chcieć umyć włosy, czego nie­na­wi­dzi­łam z całego serca.

Mój narze­czony, jak zawsze rano, sie­dział na dużej skó­rza­nej sofie w naszym salo­nie.

Od kiedy dostał kon­trakt w Hisz­pa­nii, jego pra­co­ho­lizm przy­brał level hard. Dwa tele­fony oraz lap­top wyda­wały się sta­no­wić cały jego świat. Nie słu­chał albo uda­wał, że nie sły­szy, był obo­jętny, wyłą­czony dla wszyst­kich spoza jego firmy.

Adam jest cho­ler­nie przy­stoj­nym face­tem. W tym roku skoń­czy 35 lat; drobne zmarszczki zdo­bią jego czoło, a na ciem­no­brą­zo­wych wło­sach poja­wiły się poje­dyn­cze siwe pasemka. Kli­mat Hisz­pa­nii mu służy. Skórę ma pro­mienną, roz­świe­tloną; gdyby się moc­niej opa­lił, można by go wziąć za rodo­wi­tego Hisz­pana.

Zawsze podo­bał mi się fizycz­nie. Nawet gdy­bym się bar­dzo mocno sta­rała, nie mogę zna­leźć w Ada­mie ewi­dent­nych wad oprócz oczy­wi­ście jego pra­co­ho­li­zmu i zapa­trze­nia w samego sie­bie. Jego prze­ko­na­nie o wła­snej zaje­bi­sto­ści wzma­gało się z każ­dym rokiem; a tym samym poczu­cie mojej war­to­ści coraz bar­dziej spa­dało.

Wra­ca­łam czę­sto do cza­sów, kiedy byłam zachwy­cona tym, jak wygląda i jak działa na kobiety. Moje kole­żanki wprost roz­pły­wały się nad jego laty­no­skimi rysami, nad silną oso­bo­wo­ścią, nad lekko obo­jęt­nym podej­ściem do innych ludzi. Sta­ra­łam się ze wszyst­kich sił mu dorów­nać, ale ni­gdy tego nie doce­nił.

Wszyst­kie moje wizyty u fry­zjera koń­czyły się zda­niem „po co ty tam cho­dzisz i tak nic nie widać”. A ja to wszystko robi­łam tylko dla niego. Po pew­nym cza­sie się pod­da­łam. Nie podo­bam się jemu, więc nie muszę się podo­bać żad­nemu innemu męż­czyź­nie, a nawet i samej sobie.

Tęsk­niąc za cza­sami, które ni­gdy nie wrócą, zer­k­nę­łam w jego stronę. Wie­dzia­łam, że w któ­rymś momen­cie nasze drogi się roze­szły, a ja stra­ci­łam go na zawsze. Wypa­dało się z tym pogo­dzić i praw­do­po­dob­nie przy­szła na to naj­lep­sza pora.

Pode­szłam do eks­presu i wci­snę­łam przy­cisk uru­cha­mia­jący mły­nek. Aro­mat mie­lo­nych zia­ren wypeł­nił pomiesz­cze­nie.

– Dzień dobry, napi­jesz się kawy? – zapy­ta­łam, licząc na to, że ode­rwie się od pracy i choć na parę chwil zatrzyma na mnie wzrok.

Odpo­wie­działa mi cisza; wes­tchnę­łam głę­boko i ze smut­kiem napeł­ni­łam swoją białą fili­żankę czar­nym pły­nem, dole­wa­jąc do niej kro­ple zim­nego mleka.

Ruszy­łam w kie­runku nie­wiel­kiego bal­konu. To, co widzia­łam, rekom­pen­so­wało całą brzy­dotę miesz­ka­nia, w któ­rym przy­szło nam spę­dzać każdy dzień. Roz­cią­gał się bowiem z niego prze­piękny widok na morze. Blok stał w pierw­szej linii brze­go­wej. Zie­leń palm mie­szała się z prze­pięknym błę­ki­tem wody, a słońce roz­świe­tlało pobli­skie góry, wydo­by­wa­jąc piękno bia­łych dom­ków wkle­jo­nych w ich brą­zowy kra­jo­braz. O tej godzi­nie już sporo tury­stów roz­ło­żyło leżaki na kamie­ni­stej plaży, a w miej­scach, gdzie był drobny piach, chmary dzieci bawiły się, budu­jąc czarne zamki. Popa­trzy­łam na nie ze smut­nym uśmie­chem.

Powin­ni­śmy już dawno mieć dzieci, wtedy nasze życie wyglą­da­łoby zupeł­nie ina­czej, tym­cza­sem odkła­da­li­śmy to kolejny rok, a ja już prze­sta­łam wie­rzyć, że kie­dy­kol­wiek nam się to uda.

Słońce stało wysoko, a upał nie dawał szansy na inny plan na resztę dnia jak leżak, plaża i litry ginu z toni­kiem. To już nie­mal stało się rytu­ałem. Całe dnie spę­dza­łam tu na niczym, bez zna­jo­mych, bez przy­ja­ciół z Pol­ski.

– Mogła­byś się przy­naj­mniej zapy­tać, czy też chcę kawę. Nie widzisz, że tu sie­dzę? Nie, no kurwa, nie mogę… – dodał pod nosem, nie odry­wa­jąc wzroku od wspa­nia­łego widoku. Dzi­siaj morze było wyjąt­kowo spo­kojne.

– Sorry, chcesz kawę?

– Teraz, tak na siłę, to nie chcę, sam już sobie zro­bię, ale na przy­szłość pamię­taj, że nie jesteś tu sama.

Nie mia­łam siły się kłó­cić i od rana psuć sobie taki piękny dzień. Wzru­szy­łam ramio­nami i ponow­nie zapa­trzy­łam się w błę­kit wody. Wcią­gnę­łam słone powie­trze w płuca. Dopi­łam ostatni łyk kawy i poszłam do kuchni, by umyć po sobie fili­żankę. Potem usia­dłam na kana­pie i włą­czy­łam tele­wi­zję. Adam, nie odwra­ca­jąc wzroku w moją stronę, wyrzu­cił z sie­bie infor­ma­cję.

– Chcia­łem ci powie­dzieć, że muszę jechać do Pol­ski. Nie wiem jesz­cze na ile, ale myślę, że mak­sy­mal­nie na dwa tygo­dnie. Zaczęło się źle dziać w fir­mie, tylu ludzi zwol­nili, a my mamy roz­grze­bane świeże pro­jekty.

Iskry zapa­liły się w moich oczach. W końcu na chwilę wrócę do przy­ja­ciół i rodziny. Pod­sko­czy­łam rado­śnie, prze­krę­ca­jąc głowę w jego stronę.

– Może mogła­bym jechać z tobą?

– Nie ma takiej potrzeby, zostań, odpocz­niesz sobie ode mnie, a ja od cie­bie. Poza tym przy­cho­dzą nam zro­bić ten bal­kon. Już na niego nie mogę patrzeć.

– Prze­cież możesz zosta­wić klu­cze u Micha­ela, dopil­nuje tematu. Ja w końcu mogła­bym zoba­czyć się z Wandą, mega za nią tęsk­nię.

– Nie, Alex, nie ma takiej moż­li­wo­ści, muszę się sku­pić na tym, co mam zro­bić, poje­dziesz innym razem.

– Co ja mam tu robić sama?

– To, co każ­dego poprzed­niego dnia. Nie marudź, inni chcie­liby być na twoim miej­scu.

– Czyżby?

Odpo­wie­działa mi już tylko cisza i stu­kot pal­ców o kla­wia­turę.

Niby zawsze potra­fi­łam jakoś tłu­ma­czyć Adama przed sobą samą. Że ma dużo pracy, że widziały gały co brały, że taki jest i takiego go powin­nam akcep­to­wać. Zro­bił dla mnie dużo dobrego, jak wpa­dłam w depre­sję po kolej­nej utra­co­nej posa­dzie, wie­dział, z jakim pro­ble­mem się bory­kam, a jed­nak ni­gdy nie oce­niał. Wszyst­kie jego zapew­nie­nia o wiel­kich uczu­ciach, o tym, jak mogę się zre­se­to­wać po latach nie­wdzięcz­nej pracy w korpo, o tym, ile to dobra dla mojej głowy zrobi nam pół roku w sło­necz­nej Hisz­pa­nii, nie dały mi innej moż­li­wo­ści, jak tylko pogo­dzić się z jego decy­zją. Mijają dopiero trzy tygo­dnie, a ja już umie­ram z nudów. I coraz bar­dziej odda­lam się od swo­jego part­nera. A w Pol­sce, jesz­cze przed wyjaz­dem myśla­łam, że gorzej być nie może.

Poki­wa­łam więc głową, godząc się z jego decy­zją.

– Kiedy macie samo­lot? Z kim lecisz? – zapy­ta­łam, nie odry­wa­jąc wzroku od ekranu.

– Z Rober­tem, lecimy w pią­tek, to zna­czy jutro.

– Okej, szkoda tylko, że dopiero dziś mi to mówisz.

– Naprawdę to jest decy­zja sze­fo­wej z dzi­siej­szego calla.

Bez sensu prze­rzu­ca­łam kolejne kanały w nadziei, że w końcu tra­fię na pol­ską tele­wi­zję śnia­da­niową.

– Zosta­jesz dziś w domu czy jedziesz do biura?

Pyta­nie zada­wa­łam codzien­nie i nawet już nie liczy­łam, że choć raz pad­nie odpo­wiedź, w któ­rej stwier­dzi, że ma dzień tylko dla mnie, dla nas.

– Alex, daj mi już spo­kój, muszę się sku­pić. Nie rozu­miem, dla­czego zada­jesz tyle pytań.

Mach­nę­łam ręką na to, co sły­szę i uda­łam się do łazienki. Sta­nę­łam przed lustrem zachla­pa­nym pastą do zębów i spoj­rza­łam na swoje odbi­cie. Mimo ide­al­nie opa­lo­nej oliw­ko­wej skóry widać było cie­nie pod oczami, a w zie­lo­nych oczach nie zna­la­złam ani tro­chę rado­ści. Mia­łam teraz wię­cej pie­gów, a dłu­gie rzęsy zupeł­nie poja­śniały. Nało­ży­łam pastę i zaczę­łam szczot­ko­wać zęby, któ­rych biały kolor kon­tra­sto­wał z opa­le­ni­zną. Wyszar­pa­łam frotkę ze swo­ich dłu­gich, skoł­tu­nio­nych brą­zo­wych wło­sów. Część z nich ster­czała w różne strony, reszta opa­dła na ramiona.

Prze­cze­sa­łam nie­sforną fry­zurę pal­cami i upię­łam na czubku głowy nie­dbały koczek. Kolejny raz obie­ca­łam sobie, że umyję jutro włosy. Weszłam pod zimny prysz­nic i nało­ży­łam na dłoń sporą ilość mydła i zaczę­łam mydlić swoje szczu­płe ramiona.

Po kąpieli ubra­łam się w ten sam kostium co wczo­raj. Nawet nie mia­łam na tyle fan­ta­zji, żeby szu­kać cze­goś innego. Zawią­za­łam na gło­wie zgrabny tur­ban w błę­kit­nym kolo­rze, ide­alny spo­sób, by ukryć nie­świeże włosy. Wło­ży­łam oku­lary w zło­tych ram­kach i byłam gotowa do wyj­ścia.

– Wycho­dzę!

– Mhmmm, weź klu­cze, wrócę późno.

Weszłam na ulicę i się rozej­rza­łam, zasta­na­wia­jąc się, w którą stronę iść. Posta­no­wi­łam prze­spa­ce­ro­wać się nieco dalej. Chcia­łam, żeby tłumy dzieci nie bie­gały po moim ręcz­niku, a dzie­sięć minut od naszego miesz­ka­nia była malutka, wąska plaża, na któ­rej nie było nawet grama pia­sku, dla­tego rodziny z wia­der­kami i łopat­kami omi­jały to miej­sce. Ludzi jak na lekar­stwo, dzięki Bogu, roz­łożę się naj­da­lej cztery metry od zej­ścia. Otwo­rzy­łam butelkę wody, już zresztą cie­płej, włą­czy­łam w słu­chaw­kach muzykę i zanu­rzy­łam się w myślach o face­cie ze snu. O co w tym wszyst­kim cho­dzi? Może to jakiś znak? A może moja pijana głowa wyrzuca nie­po­trzebne obrazy? Może życie przez to chce mi powie­dzieć, że nie powinno mnie tu być, powin­nam dzia­łać, zmie­nić coś, wal­czyć o szczę­ście!

Jestem okrop­nym leniem, mar­nu­ją­cym na leni­stwie całe życie. Jak to robią inni, że mają w sobie tyle moty­wa­cji, pasji. Ja zawsze po cichu na kogoś liczę. Ale mi się jesz­cze dzi­siaj nie chce, pomy­ślę o tym jutro – słowa Scar­lett z Prze­mi­nęło z wia­trem stały się moim życio­wym mot­tem, chyba nawet ona sama aż tak mocno się do nich nie sto­so­wała jak ja. Pio­senki leciały jedna po dru­giej, a ja sma­ży­łam się na peł­nym słońcu. Z zadumy wyrwał mnie dźwięk wia­do­mo­ści z Insta­grama.

Karo­lina, żona Roberta, z któ­rym Adam leciał do Pol­ski, napi­sała tylko tyle:

– Zabie­ram cię jutro do Playa Kale­ido!

– Kochana… jesteś dla mnie wyba­wie­niem. Oczy­wi­sta oczy­wi­stość. Dwu­dzie­sta pierw­sza może być? Czy póź­niej?

– Spoko, będę u cie­bie wcze­śniej, pomogę ci z ogar­nię­ciem się na imprezę. W tym sta­nie, w jakim cię widzia­łam ostat­nio, nie masz wstępu do żad­nego klubu. Żegnam.

I to jest to, czego mi było trzeba. Uśmiech­nę­łam się sze­roko sama do sie­bie i doło­ży­łam grubą war­stwę przy­śpie­sza­cza. Zwi­nę­łam majtki w rulo­nik; zakry­wały teraz tylko konieczne mini­mum, sta­nik zdję­łam na wypa­dek, gdy­bym jutro wie­czo­rem zde­cy­do­wała się na odkrytą sukienkę. W słu­chaw­kach puści­łam waka­cyjny kawa­łek i roz­ło­ży­łam się wygod­nie na ręcz­niku.

Dzień 1. Piątek

Dzień 1. Pią­tek

Adam wstał przede mną, przy­szedł do sypialni i dał mi buziaka w czoło.

– Lecę na samo­lot, jeste­śmy w kon­tak­cie.

– Uwa­żaj na sie­bie i powo­dze­nia – wymru­cza­łam.

Jego wyj­ście spra­wiło, że poczu­łam ogromną radość, spadł mi z serca kamień wiel­ko­ści arbuza. Prze­cią­gnę­łam się rado­śnie i nucąc Bre­aking me, wsta­łam. W rado­snym plą­sie, prze­ska­ku­jąc z nogi na nogę, prze­szłam do kuchni i nala­łam sobie szklankę zim­nej lemo­niady. Włą­czy­łam w tele­fo­nie Blu­eto­oth i pod­łą­czy­łam się do gło­śnika, po czym w Spo­tify wybra­łam letni chill. Muzyka leciała gło­śno, pod­czas gdy ja bra­łam długi zimny prysz­nic. Było mi dobrze, zre­lak­so­wana, zaczę­łam deli­kat­nie maso­wać ciało żelem o zapa­chu poma­rań­czy i imbiru i nagle pomy­śla­łam o męż­czyź­nie, który dzi­siej­szej nocy nie poja­wił się w moich snach. Zatę­sk­ni­łam za nim, pra­gnę­łam go, choć nawet nie widzia­łam jego twa­rzy. Dotknę­łam się mię­dzy udami, prze­szedł mnie dreszcz pod­nie­ce­nia, wło­ży­łam powoli dwa palce w swój śro­dek, przy­gry­złam wargę i jęk­nę­łam cicho. Palce nabrały ryt­micz­nego tempa, a mnie robiło się coraz bar­dziej przy­jem­nie. W gło­wie pró­bo­wa­łam odtwo­rzyć wszystko, co doty­czyło tego faceta. Poczu­łam, jak fala przy­jem­no­ści zaci­ska mię­śnie. Stęk­nę­łam. Byłam tak spra­gniona, że doszłam w minutę, nawet nie musia­łam się spe­cjal­nie wysi­lać. Sta­łam tak w zim­nym stru­mie­niu wody jesz­cze parę chwil, nie odczu­wa­jąc zado­wa­la­ją­cego efektu swo­ich piesz­czot, wręcz prze­ciw­nie, czu­łam lekki nie­smak. Nie dla­tego, że to zro­bi­łam, ale z poczu­cia zanie­dba­nia przez Adama. Żeby nie dostać od swo­jego wła­snego faceta dobrego dyma­nia na poże­gna­nie, wydało mi się tak skraj­nie żenu­jące, że aż zabawne. Chwy­ci­łam ręcz­nik i owi­nę­łam nim piersi.

Wyszłam, zro­bi­łam sobie podwójne espresso bez mleka i usia­dłam na bal­ko­nie. Czu­łam się cud­nie. Wie­dzia­łam, że zapo­wiada się wspa­niały, dobry pora­nek.

Deli­katny wiatr suszył moje świeżo umyte włosy, słońce rzu­cało mi pro­mie­nie na twarz. Zapo­wia­dał się kolejny upalny dzień. Kolejny, który daje moż­li­wość nor­mal­nego funk­cjo­no­wa­nia dopiero o dzie­wią­tej wie­czo­rem. Nie dzi­wię się ani tro­chę połu­dniow­com. Sje­sta wydaje się czymś zupeł­nie oczy­wi­stym w tym kli­ma­cie.

Wytar­łam białą fili­żankę, nie odry­wa­jąc oczu od hory­zontu za oknem. Czu­łam ogrom spo­koju, jakby świat sta­nął w miej­scu. Tkwi­ła­bym tak godzi­nami, gdyby nie wyrwał mnie dźwięk tele­fonu. Spoj­rza­łam na wyświe­tlacz, dzwo­niła Karo­lina.

– Jak ci bez sta­rego?

– Zaje­bi­ście, zdą­ży­łam sobie zro­bić dobrze przez ten czas i znowu czuję, że oddy­cham, choć to nie to samo co porządny seks.

Zaśmiała się bez­na­mięt­nie.

Karo­lina była kró­lową tutej­szych dys­ko­tek i ni­gdy nie wra­cała do domu bez przy­gody. Zawsze zasta­na­wia­łam się, czy ten jej Robert jest aż taki głupi, czy tylko takiego udaje. Daleko nam było do przy­jaźni, ale dała się lubić. Zastą­piła mi codzien­nego towa­rzy­sza życia, oczy­wi­ście tylko wtedy, kiedy miała na to czas. Na naszych part­ne­rów nie bar­dzo mogły­śmy liczyć, na czym ja cier­pia­łam, ona zaś zna­la­zła metodę na ten rodzaj bólu. Kochała męż­czyzn z wza­jem­no­ścią.

– Może zamiast tego zna­la­zła­byś sobie kogoś? – zapy­tała.

– No tak… daj spo­kój, a kto by mnie tam chciał – par­sk­nę­łam.

– O, kochana, nie wiesz, co mówisz, nie znasz jesz­cze Hisz­pa­nów, biorą wszystko, co ma jasne włosy i dłu­gie nogi.

– Czyli nama­wiasz mnie, żebym w końcu zła­mała swoją żela­zną zasadę, że w praw­dzi­wych związ­kach nie ma miej­sca na zdrady, i prze­szła na ciemną stronę mocy? Kochana, musia­ła­bym się od cie­bie jesz­cze długo uczyć, żeby mi to przy­szło bez pro­blemu.

– Nie nama­wiam, ale pro­po­nuję, żebyś zaczęła korzy­stać z życia. Ale teraz nie ma co o tym roz­ma­wiać, wszystko wie­czo­rem może się wyda­rzyć – zachi­cho­tała. – Suge­ruję ci ład­nie się ubrać, posta­raj się być seksi. Obo­wią­zuje dziw­kar­ska sty­lówka.

– Spoko, zro­zu­mia­łam. Idę się dosma­żyć dwie godzinki i zacznę się szy­ko­wać.

– Na wszelki wypa­dek nic już dzi­siaj nie jedz, masz mieć pła­ski brzuch, może w końcu coś ci się trafi.

Roz­łą­czyła się, a ja mia­łam mie­szane uczu­cia. Ona chyba jest głu­pia. Zaraz idę na naj­więk­szą bagietkę, jaka jest w Torro, szanse na pod­ryw są tak zni­kome, że mogę zjeść, na co tylko mam ochotę, bo i tak nikt nie zwróci na mnie uwagi.

Jak pomy­śla­łam, tak też się stało, bar Torro znaj­do­wał się bez­po­śred­nio na plaży, pół kilo­me­tra od mojego miesz­ka­nia. Rano dawali tam naj­lep­sze kanapki z szynką ser­rano, prze­pyszne guaca­mole, a wie­czo­rem zamie­niał się w spo­kojny bar z drin­kami w wyko­na­niu Anto­nia. Istny raj.

Wło­ży­łam biały kostium od Vic­to­ria’s Secret, czarne wąskie oku­lary i różowe pon­cho z pięk­nym moty­wem kolo­ro­wych pta­ków na ple­cach. Sama nie wiem, co mnie skło­niło, żeby w końcu się posta­rać ubrać w coś innego, czy­stego i ład­nego; dosko­nale wie­dzia­łam prze­cież, że o tej porze nie będzie tam zbyt wielu ludzi. Potrze­bo­wa­łam tro­chę samot­no­ści, żeby prze­my­śleć wyda­rze­nia zwią­zane z Ada­mem. Całą drogę wspo­mi­na­łam, jakim kie­dyś był cudow­nym czło­wie­kiem.

Spo­tka­li­śmy się parę lat temu; poznał nas ze sobą nasz wspólny zna­jomy. To było zwy­kłe uro­dzi­nowe przy­ję­cie w jed­nej z war­szaw­skich restau­ra­cji, na które przy­szłam sama. Przed Ada­mem ni­gdy nie byłam w poważ­nym związku, raczej trak­to­wa­łam męż­czyzn bar­dzo ego­istycz­nie. Jeżeli do cze­goś się przy­da­wali, to spo­ty­ka­łam się z nimi parę razy. Zazwy­czaj cho­dziło o seks, o nic wię­cej. Nie umia­łam się z nikim zwią­zać emo­cjo­nal­nie.

Może wyda­wać się to dziwne, nawet mnie samą to dziwi, ale dener­wo­wały mnie bar­dzo małe rze­czy. Cza­sami wystar­czyło, żeby męż­czy­zna za czę­sto się uśmie­chał, by skre­ślić go z mojej listy. Naj­bar­dziej zado­wa­lało mnie zdo­by­wa­nie ich. Patrze­nie, jak się sta­rają, wzbu­dzało we mnie poczu­cie wła­snej war­to­ści. Spra­wiali mi ogromną radość, kiedy sta­wali na gło­wie, żeby tylko zaspo­koić moje zachcianki. A kiedy wpa­da­li­śmy w rutynę, a ja już czu­łam, że należą do mnie, wtedy wszyst­kie moje uczu­cia ula­ty­wały. Odgry­wa­łam swoją stałą scenę, że jestem chora, źle się czuję, mam depre­sję i chcę zostać sama, a po tygo­dniu wma­wia­łam im ze łzami w oczach, że nie zasłu­guję na nich i powinni sobie zna­leźć lep­szą dziew­czynę. To zawsze dzia­łało. Do tej pory nie rozu­miem, dla­czego faceci są tak mało inte­li­gentni.

Na wspo­mniane przy­ję­cie Adam też przy­szedł sam. Spóź­nił się, dotarł ostatni, wpadł do restau­ra­cji z roz­trze­pa­nymi wło­sami, z któ­rych kapały kro­pelki wody. Było już chłodno, to chyba była jesień. Pamię­tam, że padał lekki deszcz, i kiedy wszedł, żółte świa­tło lam­pek wewnątrz odbiło się od kro­pe­lek wody na jego twa­rzy.

Począt­kowo w ogóle nie zwra­cał na mnie uwagi, nawet prze­ciw­nie, uni­kał mojego wzroku. Wie­dzia­łam, że to bar­dzo inte­li­gentny chło­pak. Z infor­ma­cji, jakie udało mi się wycią­gnąć od wspól­nego kolegi, wyni­kało, że skoń­czył dobre stu­dia na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Wtedy jesz­cze nie pra­co­wał w tej kor­po­ra­cji, co teraz, ale i tak miał ogromną wie­dzę i bar­dzo dużo pie­nię­dzy. Był star­szy ode mnie tylko o dwa lata, ale dla mnie to było coś zupeł­nie nowego, bo do tej pory raczej zawsze wybie­ra­łam dużo młod­szych męż­czyzn. Byli łatwi i naiwni.

Minęła jesień, zbli­żały się moje uro­dziny. Byłam sama, nie mia­łam żad­nego faceta. Mijał kolejny zimowy wie­czór, a mnie naj­zwy­czaj­niej w świe­cie się nudziło. Wszyst­kie kole­żanki, któ­rych i tak mia­łam zale­d­wie kilka, były zajęte albo wyje­chały w dele­ga­cję i nie mia­łam z kim spę­dzić kolej­nego gru­dnio­wego popo­łu­dnia. Nie chcia­łam mar­no­wać czasu na sie­dze­nie przed tele­wi­zo­rem, więc spraw­dzi­łam reper­tuar w naj­bliż­szym kinie (aku­rat grali jakąś kome­dię roman­tyczną), zro­bi­łam rezer­wa­cję online na godzinę dwu­dzie­stą. Mia­łam jesz­cze dużo czasu, więc zde­cy­do­wa­łam, że wyjdę tro­chę wcze­śniej i zjem kola­cję w pobli­skiej restau­ra­cji. Pod­świa­do­mie prze­czu­wa­łam, że ten wie­czór może być dla mnie wyjąt­kowy.

Posta­no­wi­łam nie zawieść swo­jej intu­icji i pierw­szy raz od wielu tygo­dni wystro­iłam się, wycho­dząc do mia­sta. Wło­ży­łam ładną czarną sukienkę i dłu­gie szare kozaki. Było zimno, więc gruby płaszcz do kolan prze­wią­za­łam mocno paskiem. Wymo­de­lo­wa­łam włosy i zro­bi­łam pełen maki­jaż. Teraz, z per­spek­tywy czasu, pukam się w głowę na myśl, jaka inna dziew­czyna, idąc do kina i to sama, ska­ka­łaby tak wkoło sie­bie – jed­nak, jak się prze­ko­na­łam, było warto.

Weszłam do małej indyj­skiej restau­ra­cji, w któ­rej poda­wali naj­lep­szego pad thaia. Zamó­wi­łam do niego butelkę wina i posta­no­wi­łam się upić; naj­wy­żej samo­chód zosta­wię, a wrócę tak­sówką. Piłam spo­koj­nie, czy­ta­jąc wia­do­mo­ści w tele­fo­nie. Nagle poczu­łam, że ktoś kła­dzie mi rękę na ramie­niu.

– Alex? – usły­sza­łam za uchem cie­pły męski głos. – Od rana krą­żysz po mojej gło­wie i taka nie­spo­dzianka, że spo­ty­kam cię wła­śnie tu.

– Adam, cześć! – powie­dzia­łam, pod­no­sząc głowę.

Byłam naprawdę bar­dzo szczę­śliwa, że zoba­czy­łam go kolejny raz. Ubrany na spor­towo, wyglą­dał olśnie­wa­jąco i przy tym bar­dzo seksi.

– Wyglą­dasz pięk­nie, jesteś tutaj z kimś umó­wiona? Cze­kasz na kogoś?

– Ach nie, abso­lut­nie. Po pro­stu mia­łam dzi­siaj taki dzień, że posta­no­wi­łam się tro­chę wystroić. Nie chcia­łam spę­dzać kolej­nego wie­czoru przed tele­wi­zo­rem, więc teraz jem kola­cję i idę do kina. A ty co robisz w tych stro­nach, bo chyba miesz­kasz na dru­gim końcu mia­sta?

– Wra­cam od przy­ja­ciela, ale sam nie wiem, dla­czego tędy prze­sze­dłem, chyba jakaś siła przy­cią­gnęła mnie tutaj, pew­nie tylko dla­tego, żeby cię zoba­czyć.

Adam wydał mi się inny niż na tam­tym przy­ję­ciu. Bez pyta­nia, czy może się przy­siąść, zajął miej­sce naprze­ciwko i zamó­wił sobie coś do jedze­nia. Popro­sił kel­nera o jesz­cze jeden kie­li­szek i wlał sporą por­cję wina sto­ją­cego na stole. Zro­bił to wszystko bez pyta­nia o zgodę, po pro­stu to zro­bił. Wtedy wydało mi się, że będzie bar­dzo trud­nym typem do zdo­by­cia. Ema­no­wały od niego męstwo i silny cha­rak­ter. Po dłuż­szej roz­mo­wie oka­zało się, że nie ma nikogo. Był samotny, tak jak ja. Roz­ma­wia­li­śmy, nie patrząc na zega­rek, a kiedy skoń­czy­li­śmy jedno wino, on zamó­wił kolejne.

– Wiesz co, może to nie jest dobry pomysł – mruk­nę­łam, zakry­wa­jąc dło­nią kie­li­szek, kiedy chciał dolać mi kolejną por­cję. – Mia­łam iść do kina, a nie chcę też zaj­mo­wać ci całego wie­czoru.

– Pójdę z tobą – odpo­wie­dział bez namy­słu. – A wino możemy sobie zabrać do kina.

Wstał, pod­szedł do kel­nera, zapła­cił, podał mi rękę i ruszy­li­śmy w kie­runku wyj­ścia. Na dwo­rze padał śnieg, jego płatki spa­dały powoli, a świa­tło latarni odbi­jało się od nich, two­rząc nie­sa­mo­wi­cie roman­tyczny kli­mat, nawet jak na szarą War­szawę. Adam spoj­rzał w górę, a potem głę­boko w moje oczy i zbli­żył się, przy­cią­ga­jąc mnie do sie­bie jedną ręką, drugą zaś pod­trzy­mu­jąc moją brodę. Po czym nachy­lił się nade mną. Nie pro­te­sto­wa­łam, wie­dzia­łam już, jak ten wie­czór się dla nas skoń­czy. Zbli­żył usta do moich i wypo­wie­dział w nie szep­tem:

– Zre­zy­gnujmy z kina, zapra­szam cię do mnie. Obej­rzymy coś znacz­nie lep­szego niż kome­dia roman­tyczna.

Zawa­ha­łam się chwilę, ale zamiast odpo­wie­dzi poca­ło­wa­łam go głę­boko, wśli­zgu­jąc się języ­kiem do jego ust. Zanim przy­je­chała tak­sówka, nie mogli­śmy się od sie­bie ode­rwać i czu­łam, jak cała robię się gorąca. Pra­gnę­łam posiąść go jak naj­szyb­ciej. Wsie­dli­śmy na tył samo­chodu.

Droga do domu Adama zaj­mie pew­nie dobre pół godziny, pomy­śla­łam. Mogłam zapro­sić go do sie­bie, ale sama podróż tak­sówką przez tyle czasu mogła przy­nieść dodat­kowe atrak­cje. Nachy­li­łam się nad nim i kon­ty­nu­owa­łam poca­łu­nek. Nagle poczu­łam jego dłoń na moim udzie, a mnie zro­biło się mokro. Prze­su­wał rękę nie­śpiesz­nie coraz wyżej, odchy­li­łam więc głowę, a on zaczął lizać moją szyję. Robił to tak namięt­nie, że co chwilę czu­łam, jak ciarki prze­cho­dzą przez moje pod­brzu­sze. Dotarł dło­nią do czar­nych strin­gów, prze­je­chał po nich pal­cem i poczuł jak bar­dzo są wil­gotne. Ode­rwał usta od moich i popa­trzył na mnie z zado­wo­le­niem. Zaha­czył palec o moje majtki i prze­su­nął po cipce, która zaczęła żyć wła­snym życiem. Mię­śnie zaci­skały się, a ja czu­łam ogromne pożą­da­nie. Nachy­li­łam się nad nim, aby nabić się na jego palce, ale je odsu­nął.

– Pocze­kaj, spo­koj­nie – szep­nął, po czym uśmiech­nął się sze­roko, a ja wes­tchnę­łam.

Tak­sówka doje­chała na miej­sce, zapła­cił i wysiadł. Jak dżen­tel­men obszedł samo­chód, podał mi rękę i pomógł wyjść z dru­giej strony. Nie wypusz­cza­jąc mojej dłoni, zapro­wa­dził nas do windy, a kiedy drzwi się zamknęły, przy­ci­snął mnie do lustra i zaczął znowu namięt­nie cało­wać. Zje­cha­łam dło­nią do jego roz­porka, wyczu­wa­jąc ogromne wybrzu­sze­nie. Roz­pię­łam górny guzik, wsu­nę­łam dłoń i zaczę­łam maso­wać jego kutasa.

– Dla­czego nie chcia­łeś mnie parę mie­sięcy temu?

Popa­trzył mi w oczy, wzru­szył ramio­nami, ale nic nie powie­dział. Kiedy winda doje­chała na miej­sce, zła­pał mnie za rękę i pocią­gnął w stronę naj­bliż­szych drzwi, otwo­rzył je pośpiesz­nie i wszedł pierw­szy. Ukło­nił się nisko, dając znak, bym weszła za nim. Zrzu­ci­łam z sie­bie byle jak płaszcz i roz­pię­łam z boku zamek sukienki, która spa­dła na pod­łogę. Zosta­łam tylko w czar­nej bie­liź­nie i w koza­kach. Adam ukląkł przy mnie, ścią­gał mi buty, cału­jąc przy tym moje uda. Jęcza­łam cicho. Czu­łam cie­pło, które roz­lewa się po moim ciele, dresz­cze pod jego pal­cami, kiedy doty­kał każ­dego wraż­li­wego miej­sca. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Jak na samot­nego męż­czy­znę, miał bar­dzo schludne, ładne miesz­ka­nie, w któ­rym było czy­sto i przy­tul­nie. Podo­bało mi się, że pościel jest sta­ran­nie uło­żona i pach­nie świe­żo­ścią. Zanu­rzy­łam twarz w poduszkę, a on klęk­nął przede mną, odsu­nął mi majtki i zaczął pie­ścić języ­kiem łech­taczkę, wsu­wa­jąc dwa palce w śro­dek, wiłam się pod jego doty­kiem, zsu­nę­łam sta­nik ze swo­ich piersi i zaczę­łam draż­nić sutki, które po chwili ster­czały pobu­dzone dozna­niami. Pod­nio­słam się na łok­cie, pogła­dzi­łam jego brą­zowe włosy i popro­si­łam, by we mnie wszedł. Kocha­li­śmy się tej nocy wie­lo­krot­nie, a kiedy w końcu zasnę­li­śmy nad ranem, już ni­gdy nie chcia­łam opusz­czać tego miesz­ka­nia.

To wspo­mnie­nie wywo­łało uśmiech na mojej twa­rzy. Weszłam z nostal­giczną miną do baru i posła­łam Anto­niowi cie­płego całusa.

– Hola, una bagu­ette de jamon, por favor.

Kel­ner popa­trzył się na mnie jak zawsze z nie­ukry­tym roz­ba­wie­niem, ale i podzi­wem, że w końcu zaczę­łam wyka­zy­wać chęć wydu­sze­nia paru słów po hisz­pań­sku. Skrzy­wi­łam się na jego reak­cję. Uśmiech­nął się jesz­cze ser­decz­niej i poka­zał palec w górę, że jest ze mnie dumny, że w końcu zaczę­łam się uczyć tego pięk­nego języka. Rozej­rza­łam się po barze. Był zupeł­nie pusty. Wybra­łam ulu­biony sto­lik, na który słońce rzu­cało inten­sywne pro­mie­nie, usia­dłam wygod­nie i wysta­wi­łam twarz w kie­runku świa­tła. Łapa­łam każdy cie­pły podmuch wia­tru. W końcu otwo­rzy­łam oczy, kiedy Anto­nio pod­szedł do mnie z moją uko­chaną kanapką i małą kawą z mle­kiem.

– Gra­cias.

– De nada.

Nało­ży­łam na kanapkę bar­dzo grubą war­stwę guaca­mole i pola­łam suto oliwą. Gry­ząc, czu­łam, jak wszystko spada na tale­rzyk, a po moich dło­niach leje się mały stru­myk oleju. Co chwilę nie­zgrab­nie wycie­ra­łam twarz chu­s­teczką, ale jedze­nie było tak prze­pyszne, że nie zwra­ca­łam uwagi na to, jak bar­dzo jestem brudna. Kiedy skoń­czy­łam, zła­pa­łam się za brzuch. „Boże, jakie to było dobre, ni­gdy nie schudnę, będąc w Hisz­pa­nii; tu są takie wspa­nia­ło­ści” – powie­dzia­łam sama do sie­bie po pol­sku, wytar­łam się dokład­niej i rozej­rza­łam ponow­nie po barze.

W kącie sie­dział męż­czy­zna, któ­rego obec­no­ści wcze­śniej nie zauwa­ży­łam. Czy­tał gazetę i co chwilę spo­glą­dał na mnie, odry­wa­jąc wzrok od swo­jego zaję­cia. Poczu­łam się zakło­po­tana. Facet był nie­ziem­sko przy­stojny, przy­naj­mniej takie spra­wiał wra­że­nie, choć nie­do­kład­nie widzia­łam jego twarz, ponie­waż sie­dział w zacie­nio­nym miej­scu, a ja w peł­nym słońcu. Mogłam jed­nak dostrzec jego jasne włosy, wycho­dzące gdzie­nie­gdzie spod czapki z dasz­kiem, jasną skórę, piękne rysy twa­rzy i postawną syl­wetkę. Opu­ści­łam wzrok zawsty­dzona, wytar­łam pal­cem tale­rzyk i dopi­łam resztkę kawy.

Anto­nio pod­szedł i zapy­tał, czy mam ochotę na coś słod­kiego. Dzięki Bogu mówił dobrze po angiel­sku, więc mogli­śmy się bez pro­blemu poro­zu­mieć.

– Och nie, kochany, dzię­kuję, to było prze­pyszne, ale wię­cej nie zmiesz­czę.

Uśmiech­nę­łam się i popro­si­łam o rachu­nek. Kolejny raz odwró­ci­łam twarz do słońca, żeby zła­pać jesz­cze przez chwilę cie­pło jego pro­mieni. Opar­łam głowę o ścianę i zapa­li­łam papie­rosa.

Męż­czy­zna cały czas mnie intry­go­wał i choć nie chcia­łam mu się przy­glą­dać, czu­łam na sobie jego wzrok. Skoń­czy­łam palić, wci­snę­łam na nos czarne oku­lary i uda­łam, że czy­tam coś w tele­fo­nie, tak naprawdę gapiąc się na niego sie­dzą­cego parę metrów ode mnie. Teraz, nie­stety, zasło­nił twarz. Wsta­łam od sto­lika, wytar­łam okruszki chu­s­teczką, pode­szłam i poże­gna­łam się buzia­kiem z Anto­niem, zapew­nia­jąc, że wkrótce wpadnę do niego ponow­nie.

– Zapra­szam! – krzyk­nął ura­do­wany.

Kiedy sta­łam przy wej­ściu, znów odwró­ci­łam się do niego i mach­nę­łam ręką.

– Hasta maniana querido!

Wtedy nie­znany męż­czy­zna przy barze spoj­rzał się na mnie i powie­dział:

– Hasta la noche, Alex.

Zro­bi­łam wiel­kie oczy, czego na szczę­ście nie dostrzegł przez moje ciemne oku­lary. Posła­łam mu piękny szczery uśmiech i poma­cha­łam do niego. Cały czas nie mogłam przy­zwy­czaić się, że wszy­scy ludzie w Anda­lu­zji są dla sie­bie tacy mili. Zupeł­nie ina­czej niż w Pol­sce, a przede wszyst­kim w War­sza­wie. Odwró­ci­łam się jesz­cze parę razy, wypa­tru­jąc jego oczu.

Zbo­cze­niec jakiś, na bank, pomy­śla­łam. Byłam mistrzy­nią two­rze­nia w gło­wie obra­zów, w któ­rych wszy­scy czy­hają na moje życie. Jed­nak w tym przy­padku bar­dziej utkwił mi w gło­wie uśmiech tego gościa niż obawa przed nim. Odpa­li­łam kolej­nego papie­rosa i uda­łam się w stronę zna­nego tylko mnie miej­sca na wąskiej plaży. Wypo­ży­czy­łam leżak i nasta­wi­łam budzik w tele­fo­nie, dwie godziny to zupeł­nie wystar­cza­jąco, żeby się opa­lić, a nie być dzi­siej­szego wie­czoru czer­wo­nym bura­kiem. Wyci­snę­łam z butelki resztę przy­śpie­sza­cza, modląc się w duchu, żeby czer­wony kolor nie wyszedł wie­czo­rem na mojej skó­rze.

Kiedy wró­ci­łam z plaży, reszta dnia mijała mi szybko. Siódma. Zostało mi nie­wiele czasu, a do tej pory nic ze sobą nie zro­bi­łam. Facet z baru nie dawał spo­koju moim myślom. Zawi­bro­wał tele­fon i zoba­czy­łam wia­do­mość od Karo. Zmo­bi­li­zo­wało mnie to odro­binę do pod­ję­cia jakich­kol­wiek czyn­no­ści zwią­za­nych z wie­czor­nym wyj­ściem. Umyć by się przy­dało, w co ja się ubiorę, nie chce mi się iść. Odwo­łam to chyba. Nie no, nie można tak, rusz dupę, Alex! Mono­lo­go­wa­łam w gło­wie, co miało mnie choć tro­chę zachę­cić do dzia­ła­nia.

Włą­czy­łam tele­wi­zję i wypi­łam kolejną kawę, licząc, że postawi mnie na nogi, a co naj­waż­niej­sze, doda chęci do przy­go­to­wań. W końcu ocię­żale pod­nio­słam się z kanapy i zaczę­łam prze­cze­sy­wać szafę. Posta­wi­łam na kla­sykę, bez udziw­nień. Upra­so­wa­łam czarny kom­bi­ne­zon z odkry­tymi ple­cami, ide­al­nie pod­kre­ślał opa­loną skórę, do tego kla­syczne san­dały na wyso­kiej szpilce. Włosy roz­pu­ści­łam, jeden bok pod­pi­na­jąc złotą klamrą. Do uszu wło­ży­łam duże złote koła, a na rękę bran­so­letkę łań­cuch. Obla­łam się litrem per­fum i gdy koń­czy­łam, bez puka­nia weszła Karo­lina.

Wyglą­dała jak zawsze olśnie­wa­jąco. Jasno­rude loki miała upięte wysoko na czubku głowy. Czer­wona obci­sła sukienka pod­kre­ślała jej nie­sa­mo­wi­cie cienką talię. Przy mnie była praw­dziwą księż­niczką.

Zlu­stro­wała mnie pre­ten­sjo­nal­nie od góry do dołu, zro­biła znie­sma­czoną minę i roz­ka­zała, żebym przy­nio­sła swoje kosme­tyki.

– Ale ty się nie umiesz ogar­nąć, dziew­czyno, poma­lo­wa­łaś się jak na odpust, a nie na poważną dys­ko­tekę.

– Prze­cież nie idziemy na dys­ko­tekę, tylko do nor­mal­nego, zwy­czaj­nego klubu. Nie będę się malo­wać jak diva.

– No wła­śnie będziesz. Oj, Alex, bez sensu jesteś, przy­nieś mi wszyst­kie kosme­tyki. Na jed­nej nóżce hop, hop, hop.

Poda­łam wszystko, co mia­łam. Nie było tego za dużo. Grze­bała w mojej kosme­tyczce, a ja w tym cza­sie robi­łam nam drinki, nie żału­jąc alko­holu. Wie­dzia­łam, że muszę mocno się znie­czu­lić, bo tak dawno ni­gdzie nie byłam. Chyba już zapo­mnia­łam, jak to jest cho­dzić na dys­ko­teki albo do klu­bów bez Adama. To było moje pierw­sze wyj­ście z kole­żanką od trzech lat.

Wró­ci­łam, nio­sąc dwa ogromne pucharki ginu z toni­kiem, usia­dłam koło kole­żanki, a ona już dzie­liła na małym lusterku dwie cie­niut­kie kre­ski bia­łego proszku. Skrzy­wi­łam się. To kolejna rzecz, któ­rej nie robi­łam od lat i nie wie­dzia­łam, jak teraz na to zare­aguje mój orga­nizm. Spoj­rza­łam na nią pyta­jąco.

– Poważ­nie? Myślisz, że to jest nie­zbęd­nik dzi­siej­szego wie­czoru?

– Prze­stań maru­dzić, pew­nie, że tak. Przy­naj­mniej nie będziesz miała takiej spię­tej dupy. Pro­szę bar­dzo.

Podała mi mały rulo­nik zwi­nięty z bank­notu. Nachy­li­łam się i wcią­gnę­łam pół kre­ski, odchy­li­łam głowę do tyłu i przy­mknę­łam oczy. Odpły­nę­łam myślami do tych cza­sów, kiedy to było jedno z moich ulu­bio­nych zajęć. Ale byłam wtedy bar­dzo młoda i okrop­nie głu­piutka.

Karo­lina spoj­rzała na mnie spod przy­mknię­tych powiek i uśmiech­nęła się sze­roko.

– Widzę, że takich rze­czy się nie zapo­mina, to jak jazda na rowe­rze – zaśmiała się gło­śno. Wypiła naj­pierw duży łyk trunku, po czym wcią­gnęła całą kre­skę.

Zaczęła mie­szać w kosme­ty­kach ręką i wycią­ga­jąc poje­dyn­cze rze­czy, dopro­wa­dziła mój maki­jaż do per­fek­cji. Obej­rza­łam się w lustrze i musia­łam przy­znać, że była w tym naprawdę dobra.

– Dzięki, Karol, teraz naprawdę wyglą­dam cał­kiem nie­źle.

– No pew­nie, że tak. Roz­ma­wiasz z pro­fe­sjo­na­listką.

Dopiła swoją por­cję, a ja nachy­li­łam się, by dokoń­czyć to, co mi zostało na lusterku. Resztkę zebra­łam małym pal­cem, obli­zu­jąc go dokład­nie.

– Kochana, to na tyle. Nie nama­wiaj mnie już dzi­siaj do tych głu­pot.

– Jak chcesz – powie­działa, wzru­szyła ramio­nami i sama posy­pała sobie następną por­cję.

Poszłam do kuchni i nala­łam nam kolej­nego drinka, jesz­cze moc­niej­szego niż poprzedni, po któ­rym i tak zaszu­miało mi w gło­wie. Podej­rze­wam, że gdyby nie nar­ko­tyki, dawno była­bym już pijana. Roz­ma­wiało nam się wspa­niale i czas upły­wał bły­ska­wicz­nie. Mia­ły­śmy sobie cho­ler­nie dużo do powie­dze­nia i ska­ka­ły­śmy z tematu na temat. W końcu zeszły­śmy na naszych part­ne­rów. Zamil­kłam i posmut­nia­łam, ale stwier­dzi­łam, że nie mam prze­cież komu o tym powie­dzieć, więc opo­wiem o tym wła­śnie jej.

– Nie rozu­miem, jak to cię nic z nim nie łączy? To po cho­lerę jasną tu przy­jeż­dża­łaś? Mogłaś sobie ukła­dać w Pol­sce życie od nowa.

– Żeby ukła­dać życie od nowa, trzeba mieć do tego jaja, a ja jestem straszną pizdą. Mało tego, jestem nie­zor­ga­ni­zo­wa­nym leniem i zawsze idę na łatwi­znę.

– Ale jesteś cho­ler­nie nie­szczę­śliwa, kocha­nie, tak się nie da żyć. I co, za dzie­sięć lat spoj­rzysz na sie­bie w lustrze i co sobie powiesz? Że ci się nie chciało? Umrzeć też ci się nie będzie chciało? A prze­cież to są wszystko rze­czy nie­za­leżne od nas. Jesteś jesz­cze taka młoda i co, już się pod­da­łaś?

– Zazdrosz­czę ci – mruk­nę­łam i spu­ści­łam wzrok. – Jesteś piękna, mądra, nauczy­łaś się hisz­pań­skiego, no i masz Roberta, który na pewno jest dla cie­bie ogrom­nym wspar­ciem.

– Coś ty? W ogóle nie ma takiej mowy! Jakim wspar­ciem? Wiesz, jesz­cze z cza­sów Pol­ski mamy ze sobą bar­dzo dużo wspól­nych inte­re­sów i roz­sta­nie byłoby naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie­wy­godne, ale nie pozwolę sobie ni­gdy na mar­no­wa­nie życia na sie­dze­niu i wyle­wa­niu łez. Ja mam tu ogrom zajęć, Alex.

– Doprawdy myśla­łam, że oprócz plaży i drin­ków, i club­bingu nic wię­cej nie robisz.

Karo zaczęła opo­wie­ści o swoim roz­wią­złym życiu. O tym, jak nie wyobraża sobie week­endu bez, jak to nazwała, nowej zdo­by­czy. Poza tym zna­la­zła sobie mnó­stwo innych zajęć, o któ­rych nie mia­łam poję­cia. Dziew­czyna naprawdę miała wspa­niałe życie. Była prze­szczę­śliwa, mimo, że z jej wła­snym part­ne­rem nie łączyło ją zupeł­nie nic.

– Mówię ci, to superza­bawa, spró­buj pomy­śleć nad takim roz­wią­za­niem.

Posy­pała sobie kolejną kre­skę i wypiła pra­wie całą zawar­tość szklanki. Ja koń­czy­łam swo­jego drinka powoli, patrząc na nią z zacie­ka­wie­niem. To, co mówiła, mie­szało mi się w gło­wie. Czy ten Robert jest aż tak bar­dzo głupi? Wzru­szy­łam ramio­nami, bo tak naprawdę nie obcho­dziło mnie to w ogóle. To ich życie, nie znam ich aż tak dobrze, nie będę jej oce­niać, niech robi, co chce, jest doro­sła. Dopi­łam swoją por­cję alko­holu, zasta­na­wia­jąc się, czy zmiesz­czę kolejną. Karo­lina pod­nio­sła się z kanapy i wybrała numer tak­sówki.

– Chyba się zbie­ramy, prawda? – spoj­rza­łam na zega­rek: była dwu­dzie­sta druga. – Mamy zaraz rezer­wa­cję.

O dwu­dzie­stej dru­giej wyszły­śmy z domu. Były­śmy w zna­ko­mi­tych humo­rach, dawno tak dobrze się nie bawi­łam. Wcale nie mia­łam potrzeby wycho­dzić do mia­sta, żeby wie­czór zali­czyć do uda­nych. Mimo całego dystansu, jaki mia­łam do Karo­liny, wydała się naprawdę szczera i praw­dziwa. Wie­dzia­łam, że można jej ufać. Dawała cza­sem dziwne rady i miała roz­wią­za­nie na każdy pro­blem, ponadto była wul­ka­nem ener­gii i roz­ta­czała wokół sie­bie pozy­tywną aurę, która szybko udzie­liła się także i mnie.

Wsia­dły­śmy do sta­rej tak­sówki, w któ­rej śmier­działo stę­chli­zną, na szczę­ście do klubu nie było daleko. Tak­sów­karz jechał wolno, droga dłu­żyła się, a moc alko­holu powoli opa­dała; wyglą­da­łam przez okno na roz­świe­tlone wybrzeże Malagi. Serce biło mi szybko i czu­łam ucisk w gar­dle, nie wiem, czy spo­wo­do­wany alko­ho­lem, nar­ko­ty­kami, a może pod­nie­ce­niem wyj­ściem w mia­sto, bo nie robi­łam tego od tak dawna. Czu­łam się tro­chę jak nasto­latka, którą w końcu rodzice puścili samą na dys­ko­tekę. Doje­cha­ły­śmy do klubu, rozej­rza­łam się wyrwana z zamy­śle­nia, ewi­dent­nie nie było to miej­sce, do któ­rego mia­ły­śmy tra­fić.

– Karo, mia­ły­śmy iść do Kale­ido, a nie na taką dys­ko­tekę.

– Nie zgo­dzi­ła­byś się, a tak już nie ma odwrotu. Zoba­czysz, będzie faj­nie, znam tu mene­dżera, mamy wszystko za free, wyko­rzy­stajmy to.

– Jesteś naj­gor­sza, wiesz o tym?

– Wiem.

Karo­lina poca­ło­wała mnie w usta i wysia­dła z tak­sówki. Zro­bi­łam to samo, poda­łam tak­sów­ka­rzowi pie­nią­dze przez okno i wsłu­cha­łam się w docho­dzące z lokalu dźwięki. Już wie­dzia­łam, że jest to mój kli­mat. Z gło­śni­ków leciał utwór Sra Maria Daria Nuñeza. Poki­wa­łam głową, wyra­ża­jąc apro­batę dla tego kawałka. Kli­mat zapo­wia­dał się raczej bar­dziej housowy niż dys­ko­te­kowy, a to chyba dobry znak. Uśmie­cha­ły­śmy się do sie­bie z Karo­liną w mil­cze­niu. Czy­tała mi w myślach i wie­działa, że zro­biła naj­lep­szy ruch, wycią­ga­jąc mnie tego wie­czoru z domu.

Przed wej­ściem stał ele­gancki ochro­niarz, który już z daleka uśmie­chał się do Karo­liny. Sze­ro­kim gestem zapro­sił nas do środka. Kole­żanka pode­szła do niego i poca­ło­wała w poli­czek. Zamie­nili ze sobą parę zdań, po czym mach­nęła na mnie ręką, dając znak, że naj­wyż­szy czas wejść do środka. W klu­bie mie­szały się kolory bieli i błę­kitu. Na wiel­kim tara­sie z okrą­głym barem pośrodku powie­wały, przy­wie­szone na drew­nia­nych bel­kach, dłu­gie pasma bia­łych żagli pod­świe­tlone przez nie­bie­skie ledy, imi­tu­jąc taflę wody. Drobne srebrne lampki doda­wały tajem­ni­czego kli­matu. Było naprawdę ślicz­nie.

Ludzi o tej godzi­nie nie było zbyt wielu i pomy­śla­łam, że byłoby wspa­niale, jeśliby tak zostało. Nie­stety, nie było to realne. To popu­larny klub, w któ­rym po pół­nocy trudno zna­leźć kawa­łek miej­sca na par­kie­cie. Zna­jomy mojej towa­rzyszki, mene­dżer tego wspa­nia­łego miej­sca, machał do nas już od wej­ścia; pod­szedł do Karo i obda­ro­wał ją dłu­gim poca­łun­kiem w usta. Popa­trzy­łam na tę scenę z gry­ma­sem i poki­wa­łam głową, nie pochwa­la­jąc zacho­wa­nia kole­żanki. Mach­nęła na mnie ręką i poka­zała mi język.

– Alex, to jest Roberto – wska­zała na chło­paka, który bły­snął bia­łymi zębami w nie­ziem­skim uśmie­chu.

Poda­łam rękę, siląc się na to samo.

– Cześć, miło mi.

Chło­pak był naprawdę uro­czy, zła­pał nas za ręce i pocią­gnął w stronę sto­lika. Zamó­wi­ły­śmy gin z toni­kiem i zasia­dły­śmy na wygod­nych bia­łych kana­pach. Karo­lina otwo­rzyła swój naszyj­nik w for­mie krzyża i podała mi łyżeczkę bia­łego proszku. Wcią­gnę­łam mocno i szybko, aż ciarki prze­szły mi po ple­cach.

– Hmm, nie­stety, wciąż to lubię – powie­dzia­łam, odchy­la­jąc głowę i zagłę­bia­jąc się w kana­pie.

– Wia­domo. Kto dzi­siaj nie lubi, kochana, pij i korzy­staj z tego do woli, przy­się­gam, że wszystko, co się tu wyda­rzy, zostaje mię­dzy nami.

– To oczy­wi­ste, też ci to obie­cuję – wska­za­łam ręką na chło­paka, który obser­wo­wał z zado­wo­le­niem kolej­nych gości wcho­dzą­cych do klubu. Popa­trzył na nas i oznaj­mił, że wraca za chwilę.

– Jak ty to wszystko ukry­wasz?

– Co? Jego?

– No tak, zacho­wu­jesz się, jakby to był twój facet, a nie zwy­kły zna­jomy.

– Tro­chę tak jest. To taki part­ner bez zobo­wią­zań. Tylko seks, a imiona mi się nie mylą – wychy­liła drinka i zaśmiała się gło­śno.

– A co na to Robert? Myślisz, że się nie domy­śla?

– Nie wiem, nie obcho­dzi mnie to, on na sto pro­cent też ma swoje za uszami.

– To bez sensu, to po co z nim jesteś?

– Nie lubię poważ­nych zmian, a lubię małe przy­gody. Tak jak jest, podoba mi się naj­bar­dziej. Popatrz na niego – wska­zała chło­paka pal­cem. – Nie jest ide­alny? Poza tym, tak jak już wspo­mi­na­łam, łączą mnie z Rober­tem inte­resy, a nic tak nie wiąże ludzi ze sobą jak wspólne pie­nią­dze. Nie jestem też głu­pia, nie zamie­ni­ła­bym Roberta, ustat­ko­wa­nego, bez­piecz­nego, tole­ran­cyj­nego, na jakie­goś dupka kon­tro­lu­ją­cego moje życie. Poza tym zamie­nić Polaka na Hisz­pana? Ni­gdy!!! Faj­nie by było przez mie­siąc, a potem co? On co dys­ko­teka inna dupa, a co sobota obiad z mamu­sią. Ja – obo­wią­zek rodze­nia dzieci i goto­wa­nia. To nie dla mnie.

– Jesteś dziwna, masz jakiś pokrę­cony tor myśle­nia. Nie będziesz prze­cież wiecz­nie młoda.

– Weź no, nie umo­ral­niaj mnie, pro­szę. Jestem szczę­śliwa. Tobie też by się przy­dało porządne dyma­nie, może w końcu ktoś by ci starł ten gry­mas z twa­rzy. Tak długo, jak mogę i ile mam sił, żeby wyci­snąć z życia ostat­nie soki, tak długo będę to robiła.

Karo­lina wstała i poszła w stronę baru. Jak przed Moj­że­szem, roz­stą­piło się przed nią morze kolejki. Bar­man naj­wi­docz­niej znał ją na tyle dobrze, że już miał gotowe trunki w wiel­kich oszro­nio­nych szklan­kach. Nie wra­cała jed­nak od razu, długo z nim roz­ma­wiała.

Wsta­łam więc od sto­lika, deli­kat­nie znu­dzona, i poszłam do łazienki. Spoj­rza­łam na sie­bie w lustrze. Moje źre­nice były odro­binę za duże, ale doda­wało mi to chyba uroku, przy­naj­mniej tak w tej chwili sądzi­łam. Dobrze dzi­siaj wyglą­dam, pomy­śla­łam. Odkrę­ci­łam kran i spraw­dzi­łam dło­nią, kiedy zacznie lecieć lodo­wata woda. Kiedy ręka zro­biła się zimna, dotknę­łam karku i poczu­łam się lepiej.

Gdy wró­ci­łam do sto­lika, Karo­lina już sie­działa na miej­scu, oczy­wi­ście nie była sama. Towa­rzy­szył jej Roberto i jesz­cze pię­ciu innych kolesi. Wszy­scy byli pogrą­żeni w roz­mo­wie, więc nie zwra­cali na mnie uwagi. Moja towa­rzyszka poma­chała do mnie ręką, a ja wysi­li­łam się na naj­szer­szy uśmiech, wska­za­łam pal­cem na chło­paka i powa­chlo­wa­łam twarz dło­nią, wywra­ca­jąc przy tym oczami.

Sto­lik ugi­nał się od tapa­sów, owo­ców morza i oczy­wi­ście szam­pana – mój ulu­biony Dom Pérignon stał w bia­łych od szronu coole­rach.

– Oho, zro­biło się grubo, widzę.

– Sia­daj, nie pier­dol, pij – puściła do mnie oko. – Patrz, ilu kolesi ci tu przy­pro­wa­dzi­łam, wybierz sobie coś.

– Dzię­kuję za tro­skę, chyba dalej dam już sobie radę sama.

Wzru­szyła ramio­nami.

– Rób, co chcesz – powie­działa i odwró­ciła się do mnie ple­cami.

Sie­dzia­łam zamy­ślona, sączy­łam powoli szam­pana i roz­glą­da­łam się po pięk­nym wnę­trzu dys­ko­teki. W tym momen­cie ktoś poło­żył rękę na moim ramie­niu.

– Mogę usiąść obok? – powie­dział męski głos.

W końcu ktoś tu znał angiel­ski. Ucie­szy­łam się, że będę miała do kogo otwo­rzyć usta i zabić resztę wie­czoru, bo na Karo­linę już nie mogę liczyć. Unio­słam oczy ku górze i przy­mru­ży­łam je, sta­ra­jąc się odszu­kać w myślach, skąd znam tę twarz. Przez chwilę wstrzy­ma­łam oddech zauro­czona wido­kiem, jaki napo­tkały moje oczy. Przede mną stał bowiem naj­pięk­niej­szy facet, jakiego do tej pory spo­tka­łam. Prze­chy­li­łam głowę i roz­chy­li­łam deli­kat­nie usta. Na ten widok męż­czy­zna uśmiech­nął się sze­roko i pono­wił pyta­nie, wyry­wa­jąc mnie z transu.

– Jasne, sia­daj – oprzy­tom­nia­łam i uśmiech­nę­łam się, wska­zu­jąc miej­sce obok sie­bie.

Facet posta­wił na sto­liku swoją szklankę z whi­sky z lodem. Pach­niał wspa­niale. Cięż­kie per­fumy z nutą cydru wypeł­niły moje noz­drza. W powie­trzu zawi­sła chmura napię­cia.

– Jestem Alex, bar­dzo mi miło, że w końcu mogę z kimś poroz­ma­wiać po angiel­sku.

– Wiem, kim jesteś, miło mi. Lars.

– Naprawdę? A niby skąd?

Męż­czy­zna był star­szy ode mnie, na oko koło czter­dziestki. Był wysoki i bosko zbu­do­wany. W prze­ci­wień­stwie do reszty męskiego towa­rzy­stwa przy sto­liku miał jasne, pra­wie białe włosy i bar­dzo jasną kar­na­cję.

– Widzie­li­śmy się dziś rano w barze, pamię­tasz?

– Ach, tak! Oczy­wi­ście, że pamię­tam! Nie pozna­łam cię w pierw­szej chwili, śle­dzisz mnie? – zaśmia­łam się, marsz­cząc nos.

– Raczej mam to szczę­ście, że na sie­bie wpa­damy – zawie­sił głos i prze­ska­no­wał mnie wzro­kiem. Pod­niósł szklankę i upił łyk trunku, nie odry­wa­jąc ode mnie oczu.

Mil­cze­li­śmy przez chwilę, a uśmiech nie scho­dził z naszych twa­rzy.

– Skąd jesteś?

– Z Pol­ski, miesz­kam tu od paru tygo­dni, ale jesz­cze zostaję w Mala­dze pół roku. A ty? Szwed? Nor­weg?

– Szwed.

Patrzy­łam w jego nie­bie­skie oczy. Były pra­wie prze­zro­czy­ste, lekko przy­mknięte, a jed­no­cze­śnie patrzyły z taką pasją i namięt­no­ścią, że nie było mocy, żeby nie poczuć się jak w hip­no­zie. Nie zapo­mnij o oddy­cha­niu, Alex, pomy­śla­łam i w myślach wymie­rzy­łam sobie strzał w poli­czek. W duchu modli­łam się, żeby prze­rwał to mil­cze­nie, bo ja nie mogłam wydu­sić słowa, patrzy­łam tylko przed sie­bie z okrop­nie głu­pią miną. W życiu nie byłam taka onie­śmie­lona. Męż­czy­zna odwró­cił się na moment do swo­jego towa­rzy­sza i zamie­nił z nim parę zdań, a ja w tym cza­sie sta­ra­łam się zatrzy­mać galo­pu­jące w gło­wie myśli.

– O czym myślisz? – zapy­tał.

– O niczym cie­ka­wym, zawie­si­łam się po pro­stu – wystrze­li­łam szybko, jak­bym miała odpo­wiedź napi­saną na kartce.

Prze­chy­lił gło­wię i przy­mknął oczy, po chwili zaś uśmiech­nął się sze­roko i przy­gryzł dolną wargę. Matko, jaki był boski! Gdy­bym stała, pew­nie nogi ugię­łyby się pode mną. Prze­cze­sał pal­cami włosy, a poje­dyn­cze kosmyki opa­dły mu na czoło.

Zda­jąc sobie sprawę z absurdu sytu­acji, uśmiech­nę­łam się sze­roko i spoj­rza­łam na niego, prze­krę­ca­jąc głowę na bok. Teraz widzia­łam dokład­nie – to ten sam przy­stoj­niak, który przy­glą­dał mi się dzi­siej­szego poranka w barze. Prze­chy­li­łam kie­li­szek z szam­pa­nem i powie­dzia­łam do sie­bie pod nosem.

– Matko, jaki jesteś piękny.

Roz­broił resztki mojej sil­nej woli naj­pięk­niej­szym uśmie­chem, jaki w życiu widzia­łam. Zaśmia­łam się i stuk­nę­łam swoim kie­lisz­kiem o jego.

– Salud!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki