Mine to Have. Długo i szczęśliwie.Tom 1 - Madison Natasha - ebook
BESTSELLER

Mine to Have. Długo i szczęśliwie.Tom 1 ebook

Madison Natasha

4,2

41 osób interesuje się tą książką

Opis

W dniu ślubu wszystko powinno iść gładko. Prawda?

Kiedy Harlow otrzymuje zaproszenie na ślub swojego byłego chłopaka, jest zaskoczona, ale przypomina sobie złożoną mu obietnicę, że będzie przy nim w tym najszczęśliwszym dniu jego życia. Przysięgając mu to, myślała, że to ona stanie z nim przed ołtarzem. Travis ma się jednak ożenić z inną, a Harlow pozostaje rola gościa.

W dniu ślubu sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Wszystko idzie nie tak, katastrofa goni katastrofę. Gdy Harlow wchodzi do kościoła, świat Travisa przewraca się do góry nogami. Wystarczy jedno spojrzenie na nią, by zrozumiał, że popełnia straszny błąd. Kiedy przed samą uroczystością panna młoda ma reakcję alergiczną wymagającą wizyty w szpitalu, Travis czuje jedynie ulgę, a potem cała historia naprawdę się zaczyna...

Ta historia jest naprawdę SWEET. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (514 oceny)
282
111
73
32
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rmalw1

Dobrze spędzony czas

Trochę za słodko. Typu rzygam tęczą.
50
wissienka

Całkiem niezła

Lekko i z humorem ale też do bólu infantylnie i jakoś tak długo momentami
40
lmalutka

Nie oderwiesz się od lektury

Super ksiazka I nie mogę się doczekać kolejnych czesci, każda historia dotyczy innych członków rodziny
40
klaudiaciacho

Nie polecam

Niestety nie podobała mi się w ogóle. Akcja gna w zawrotnym tempie, a autorka żadnego wątku nie wyjaśnia, ani nie rozwija. Zero emocji, zero chemii, bohaterowie zachowują się głupio i niezrozumiale, komunikacja pomiędzy nimi leży. Umęczyłam się niesamowicie, chociaż to lekka lektura.
53
olakonior

Całkiem niezła

Była w porządku. Nic specjalnego
10

Popularność




Karta tytułowa

Rozdział 1

– To tutaj – mówię, spoglądając przez okno samochodu na budynek, w którym będę mieszkać. Czuję motyle w brzuchu i nie potrafię powstrzymać uśmiechu.

– Ale ładnie – komentuje mama z przedniego siedzenia, a ja rozpromieniam się na te słowa. – Dobrze się spisałaś, Harlow.

Ogląda się na siedzenie pasażera i uśmiecha do mnie, ale jej oczy zaczynają się wypełniać łzami.

– Nie mogę uwierzyć, że znowu nas opuszczasz.

– Kochanie… – zwraca się do niej cicho mój ojciec.

Przewracam oczami i kręcę głową, gdy mama spogląda na niego, a on pochyla się i całuje ją w usta. Moich rodziców łączy miłość niczym z filmów i romansów. Dawniej mnie to irytowało, ale teraz, kiedy jestem starsza, sama też pragnę mężczyzny, który będzie mnie kochał jak mój tata mamę.

– To tylko kilka miesięcy. Wróci na Święto Dziękczynienia.

– Może – mamroczę pod nosem.

Tata patrzy na mnie spode łba, a mama piorunuje mnie wzrokiem. Śmieję się, otwieram drzwi i wysiadam prosto na jasne słońce.

Zakrywam oczy dłonią i spoglądam na czerwono-biały budynek. Gdy tylko zobaczyłam ogłoszenie w internecie, wiedziałam, że będzie mi się tu dobrze mieszkało. Słyszę za sobą rodziców. Odwracam się i widzę, jak mój ojciec wyjmuje trzy walizki z bagażnika.

– Pójdę pierwsza i zapoznam się z dziewczynami, zanim wejdziecie i je przerazicie.

Pokonuję betonowe schody i zatrzymuję się przy czerwonych drzwiach.

Pod zadaszoną werandą znajduje się niewielka część wypoczynkowa, gdzie można się pouczyć lub po prostu zrelaksować. Wchodzę do środka i czuję ucisk w żołądku, gdy moim oczom ukazuje się przestrzeń, którą oglądałam wcześniej na zdjęciach. Po obu stronach są białe drzwi z numerem jeden i dwa. Wspinam się po biegnących pośrodku schodach i kieruję na piętro, gdzie widzę takie same drzwi z numerami trzy i cztery. Zdecydowałam się tu zostać między innymi dlatego, że w całym domu są tylko cztery mieszkania.

Podnoszę dłoń i widzę, że trzęsie mi się z nerwów. Śmieję się z siebie i pukam do drzwi.

– Chwileczkę! – odzywa się czyjś głos po drugiej stronie.

Potrząsam ręką i serce bije mi mocno, jakbym jechała kolejką górską. Otwiera mi blondynka z włosami upiętymi na czubku głowy i szerokim uśmiechem na twarzy. Ma na sobie biały kombinezon z krótkimi nogawkami i brzoskwiniową koszulkę.

– Harlow! – Jej niebieskie oczy błyszczą na mój widok. – Jestem Rachel. – Wskazuje na siebie palcem.

Podchodzę do niej, żeby ją uściskać. Przez ostatnie dwa miesiące pisałyśmy ze sobą SMS-y, przygotowując się na mój przyjazd.

– Miło cię w końcu zobaczyć – dodaje, cofa się o krok i wpuszcza mnie do mieszkania. – Witaj w domu. – Otwiera ramiona.

Wchodzę do środka podekscytowana.

– Idealnie – stwierdzam.

Rozglądam się po salonie połączonym z kuchnią. Jest mniejszy, niż się wydawał na zdjęciach, ale nie szkodzi. Najbardziej zależało mi na własnej sypialni z łazienką. Reszta nie była dla mnie aż tak istotna.

– Panowie od przeprowadzek właśnie wyszli – mówi Rachel. – Wstawili rzeczy do twojego pokoju. – Przerywa, gdy dochodzą do nas kroki z korytarza, i odwraca się do moich rodziców.

– To moi rodzice – oznajmiam i czekam na jej reakcję.

– Czy to…? – pyta Rachel. Spogląda na mnie, a potem znów na moją matkę.

– To moja mama Olivia – potwierdzam, a Rachel uśmiecha się zaskoczona.

Zanim moja mama poznała tatę, była znaną modelką. Teraz patrzy wokół i już widać, że planuje urządzić mieszkanie. Odwraca się do Rachel i posyła jej ciepły uśmiech.

– A to mój tata Casey. – Wskazuję na ojca, który kiwa głową i też się rozgląda. – Mamo, tato, to jest Rachel.

– Dzień dobry. – Moja nowa współlokatorka macha do nich ręką z zakłopotaniem. – Miło mi państwa poznać. Pokażę ci twój pokój.

Prowadzi mnie długim białym korytarzem.

– Wszystkie pokoje są tej samej wielkości. – Otwiera pierwsze drzwi i moim oczom ukazuje się pomieszczenie zawalone moimi rzeczami. – Łazienka jest oczywiście w rogu.

– O rany – komentuje moja mama. – Od razu witać, że jest tu sporo do zrobienia.

– O, nie, nie. – Kręcę głową. – Teraz powinniście powiedzieć, że mnie kochacie i żebym do was zadzwoniła, jeśli będę czegoś potrzebować.

– Co takiego? – pyta zaskoczona mama, a Rachel przygryza wargę, żeby ukryć uśmiech. – Ale…

– Kochanie – zwraca się do mamy mój ojciec – czas się pożegnać. – Patrzy na mnie, a ja posyłam mu uśmiech.

– To zupełnie jak z moimi wyjazdami na obóz. – Podchodzę do mamy i kładę jej ręce na ramionach. Ma jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu, a ja jestem niewiele od niej niższa. Poza tym wyglądamy bardzo podobnie, tylko ja mam zielone oczy, a nie niebieskie, i trochę ciemniejsze włosy.

– Ale tu jest tyle nierozpakowanych pudeł. – Mruga nerwowo, żeby powstrzymać łzy. – Kowboju, kto jej pomoże?

– Poradzi sobie – oświadcza mój ojciec. – A jeśli będzie potrzebowała pomocy, zadzwoni po nas.

– Ech, niech wam będzie – wzdycha mama i zwraca się do mnie: – Ale musisz przynajmniej zabrać swoje nowe współlokatorki na kolację z nami dziś wieczorem. Jutro rano wylatujemy.

– Zgoda – odzywa się czyjś głos.

Odwracam się i widzę moją drugą współlokatorkę. Jest ubrana w dżinsowe szorty i podkoszulek, a na nogach ma birkenstocki. Spięła czarne włosy w wysoki kucyk, a na nos założyła białe okulary przeciwsłoneczne. Uśmiecha się i przesuwa okulary na czubek głowy, ukazując nam swoje brązowe oczy.

– Jak najbardziej piszemy się na kolację – mówi. – Jestem Lydia.

Uśmiecha się do mnie i moich rodziców, a ja dostrzegam jeszcze jedną dziewczynę, która wchodzi do środka z torbami w ręku.

– Przyniosłyśmy alko! – oznajmia tamta radośnie, podnosząc do góry białe torby, jakby właśnie coś wygrała. Wtedy zauważa moich rodziców i jej uśmiech znika, a oczy otwierają się szeroko. – Och, to znaczy nie mam na myśli prawdziwego alkoholu. To tylko takie nasze określenie na… – jąka się, patrząc na Lydię.

– Na śmietankę do kawy. – Lydia odwraca się i klaszcze w dłonie. – Poznajcie Viktorię. – Wskazuje na tamtą, a ona wzrusza ramionami i idzie do kuchni.

– Lubię je – stwierdza moja mama i podchodzi do dziewczyn. – Świetnie sobie razem poradzicie. Koniecznie zapytajcie Harlow o specjalną herbatę jej dziadka.

– O, nie – odpowiadam, kręcąc głową. – Moja poprzednia współlokatorka po jej wypiciu była nieprzytomna przez dwa dni. – Uśmiecham się. – Bez obrazy, ale…

– Wyzwanie przyjęte. – Lydia mruga do mnie. – A o której godzinie ta kolacja?

– Och, powinniśmy pójść do tej nowej meksykańskiej restauracji! – podsuwa Victoria. – Mają ofertę specjalną: dwa dania w cenie jednego.

– Brzmi wspaniale – zgadza się moja mama i zerka na tatę, próbując zbadać, czy może jeszcze się ociągać z wyjściem.

Mój ojciec chwyta ją jednak za rękę i prosi, żebym wysłała mu SMS-a z adresem lokalu, w którym mamy się spotkać wieczorem.

– Przepraszam was za nich – mówię nerwowo do dziewczyn i podnoszę pudło ze swoimi rzeczami. – Potrafią być nieznośni, ale…

– Och, proszę cię – przerywa mi Lydia i wchodzi do mojego pokoju. – Moi rodzice spali w samochodzie pierwszej nocy, kiedy tu przyjechałam.

– Mój ojciec spał na korytarzu – wtrąca Victoria. – Na krześle. Wyglądał jak bramkarz przed klubem.

– Moi starsi zawiązali straż sąsiedzką – wyznaje Rachel, a ja wybałuszam oczy ze zdziwienia. – A potem kupili dom za rogiem. Wygrałam! – Podnosi rękę.

Śmiejemy się wszystkie. Dziewczyny pomagają mi pościelić łóżko, a potem zabieram się do układania ubrań w szafie. Na szczęście dla mnie moja mama jest profesjonalną pakowaczką, więc po prostu opróżniam kolejne pudła.

– Spotykasz się z kimś? – pyta mnie Victoria.

Siada na środku podłogi, wyjmuje światełka, które przywiozłam z domu, i rozwiesza je wokół mojego łóżka.

– Nie. – Potrząsam głową. – Nie mam na to czasu. A wy? – pytam.

Wszystkie okazują się singielkami.

– Mam dobre przeczucia co do tego roku – oznajmia Lydia. – Naprawdę dobre.

Zgadzamy się z nią, chociaż nadal jestem podenerwowana i nieco onieśmielona.

Na kolacji ze zdumieniem stwierdzam, że wszystkie świetnie się dogadujemy. Śmiejemy się z tych samych dowcipów, a dziewczyny odnajdują też wspólny język z moimi rodzicami. Dopiero po dłuższym czasie Victoria spogląda na mojego tatę i mówi, że wygląda znajomo. Wydaję z siebie przeciągły jęk, a reszta towarzystwa się śmieje.

– Był na okładce „Forbesa”. Czy możemy zmienić temat?

Tata kręci głową i popija piwo.

– Cholera, gdybym wiedziała, że jesteście aż tak bogaci, zaproponowałabym lepszą restaurację – żartuje Rachel i mruga do mnie, czym mnie rozśmiesza.

– Nie jesteśmy. – Wskazuję palcem na tatę. – On jest. A jednak nadal nosi levisy i sam zajmuje się bydłem.

– No i dlatego jesteśmy bogaci – żartuje mój ojciec.

Kiedy nadchodzi czas pożegnania, mama trzyma mnie w ramionach odrobinę dłużej niż zwykle.

– Dzwoń – mówi, tym razem nie próbując nawet ukryć łez. – Przynajmniej raz w tygodniu. – Chwyta moją twarz w dłonie. – Albo kiedy tylko będziesz miała ochotę.

– Poradzi sobie – zapewnia ją mój tata. – Umie o siebie zadbać.

Mruga do mnie i całuje mnie w czoło.

– Cześć, dziewczyny. – Podnosi rękę do moich współlokatorek.

Patrzymy, jak moi rodzice odjeżdżają. Ocieram dyskretnie łzę z oka i odwracam się do dziewczyn.

– Dobra, jaką śmietankę do kawy kupiłyście? – pytam, bo potrzebuję trochę alkoholu na odprężenie.

– Mamy składniki na margaritę. – Lydia się śmieje, a ja kiwam głową.

– Pora zaprezentować wam herbatę mojego dziadka – mówię, a one klaszczą w dłonie.

Wracamy do mieszkania. Kieruję się prosto do swojej sypialni i wyjmuję drogocenną butelkę, którą dał mi dziadek. Serce bije mi mocniej, gdy przypominam sobie, jak przyrządzałam z nim tę porcję.

– No to zaczynamy! – wykrzykuje Victoria, a ja nalewam alkoholu do kieliszków, które przygotowała.

– Ale tylko po jednym, dobra? Potem przyrządzę wam coś innego. – Dziewczyny są zdezorientowane, więc wyjaśniam: – Pomagam w rodzinnym barze. No to wypijmy za wspaniały rok – wznoszę toast.

Dziewczyny się uśmiechają, wypijają alkohol i patrzą na mnie.

– Dobrze weszło – komentuje Lydia i wstrzymuje oddech. – Pali, ale jest słodkie.

– Smaczne – potwierdza Rachel i przykłada kieliszek do ust, żeby sprawdzić, czy na pewno nic w nim nie zostało. – Możemy jeszcze po jednym?

– No dobra, ale dwa to maks.

Drugi kieliszek wchodzi nam jeszcze lepiej.

– Idę pod prysznic. Mam jutro zajęcia o ósmej – oznajmiam i chwytam za butelkę, a dziewczyny wydają z siebie przeciągły jęk. – Dobranoc.

– Cholera, spryciula zabrała trunek ze sobą – komentuje Rachel ze śmiechem. – Wygląda na to, że jest najmądrzejsza z nas wszystkich.

Uśmiecham się na te słowa i chowam butelkę tam, gdzie nigdy jej nie znajdą: za książkami na mojej półce.

Po siódmej rano budzi mnie budzik. Jęczę i wstaję niechętnie z łóżka. Chyba kierowałam się przesadnym optymizmem, kiedy zapisywałam się na poranne zajęcia z anatomii weterynaryjnej. Chwytam białe spodnie do jogi i z trudem naciągam je na tyłek. Zdecydowanie nie należę do skowronków. Potem biorę jasnoróżowy krótki top, bo jako pierwszy nawija mi się pod rękę, i wkładam go na sportowy stanik. Wychodzę z pokoju, żeby zaparzyć kawę, którą zabiorę ze sobą w kubku termicznym, i jęczę w reakcji na jasne światło.

– Naprawdę potrzebujemy zasłon – mówię do siebie z jednym okiem zamkniętym i wracam do swojego pokoju.

Po umyciu zębów związuję włosy w kucyk.

– O tak wczesnej porze nikt nie wygląda dobrze – pocieszam swoje odbicie w lustrze.

Chwytam torebkę i wychodzę z mieszkania. Pozostałe dziewczyny jeszcze śpią.

Spacer do kampusu zajmuje mi nie więcej niż dziesięć minut, ale żałuję, że nie wzięłam słuchawek: mogłabym posłuchać muzyki, zamiast odgłosów ruchu ulicznego. Na pewno pomogłaby mi to uspokoić się przed pierwszymi zajęciami, bo na myśl o nieznanym ogarnia mnie zdenerwowanie.

– Będzie dobrze – mówię do siebie pod nosem i spuszczam głowę.

Pokonuję schody, wyciągam rękę, żeby pociągnąć za klamkę, i moja dłoń niespodziewanie natrafia na inną. Podnoszę wzrok i nagle wydaje mi się, że czas stanął w miejscu.

– O Boże, przepraszam, zamyśliłam się – przyznaję, patrząc w najładniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam: jasnozielone przy brzegach tęczówki i złotożółte przy źrenicy.

– Przepraszam, to moja wina – mówi nieznajomy głębokim głosem. Jego czarne włosy wyglądają tak, jakby właśnie przeczesał je rękami. – Idź pierwsza. – Gestem dłoni wskazuje, żebym poszła przed nim. Uśmiecham się do niego i ruszam.

– Chyba jednak rycerskość jeszcze nie umarła – rzucam przez ramię i na widok zadowolonego uśmieszku na jego twarzy czuję jeszcze większe podenerwowanie niż wcześniej.

Rozdział 2

Uśmiecham się i potrząsam głową na widok wchodzącej do budynku dziewczyny. Pewnie jeszcze za wcześnie na flirt, myślę. Ale gdy obraca się w moją stronę i obdarza mnie uśmiechem, zastygam w miejscu i serce mi się zatrzymuje. Brak mi słów na opisanie, jaka jest cudowna, a nawet gdybym spróbował to zrobić, żadne nie oddałyby jej piękna.

Czekam, aż zrobi jeszcze kilka kroków i ruszam przed siebie. Musi być tu nowa, bo gdybym widział ją wcześniej, w życiu bym jej nie zapomniał. Poprawiam nerwowo pasek od plecaka na ramieniu. Język mnie świerzbi, żeby zapytać ją, jak ma na imię, a głowa krzyczy, żebym to zrobił. Co mogłoby się wydarzyć? Patrzę na jej tyłek, gdy idzie przede mną. Boże, wszystko w niej jest idealne. Skręcam w prawo na korytarzu. Ze zdumieniem patrzę, jak zbliża się do sali, do której ja też zmierzam. Staje naprzeciw mnie.

– Śledzisz mnie?

Jestem zdziwiony, że zapisała się na te same zajęcia, a potem zaskakuje mnie jeszcze bardziej, kiedy blokuje mi drzwi. Nie potrafię nic z siebie wykrztusić.

– Y-y-y – jąkam się, bo język staje mi kołkiem w gardle. – Nie – mówię w końcu, a jej oczy błyszczą radośnie, kiedy się śmieje. – Same z tobą kłopoty, co?

Śmieje się jeszcze głośniej. Cholera, nawet jej pieprzony śmiech jest doskonały.

– Och, żebyś wiedział. – Mruga do mnie i wchodzi do środka, a ja podążam za nią.

Naszym oczom ukazuje się pięć rzędów siedzeń zwróconych w stronę tablicy.

– Przepraszam – mówi jakiś chłopak i przechodzi obok mnie, a ja od razu przyspieszam kroku, choć nie rozumiem do końca dlaczego.

Patrzę, jak ta piękna dziewczyna zajmuje czwarte miejsce w trzecim rzędzie i stawia swój kubek termiczny na biurku. Idę za nią i siadam w tym samym rzędzie, ale na drugim miejscu. Kładzie plecak na podłodze, wyjmuje laptopa i otwiera go. Odwraca się w moją stronę i przyłapuje mnie na tym, że się na nią gapię.

– Nie, skąd, wcale nie zachowujesz się jak stalker – rzuca ze śmiechem.

Znów brakuje mi języka w gębie. Mam pustkę w głowie i gdybym nie był tak zawstydzony, to pewnie też bym się roześmiał. Ludzie zaczynają się schodzić na pierwsze poranne zajęcia, powłócząc nogami.

– To jak masz na imię, Romeo? – zwraca się do mnie.

– Ja? – pytam głupio, wskazując na siebie palcem.

– No cóż, biorąc pod uwagę, że śledziłeś mnie przez cały ranek… – żartuje.

Śmieję się. Czuję, jak opuszcza mnie zdenerwowanie i w końcu odnajduję język w gębie.

– Nie ma jeszcze nawet ósmej rano. – Patrzę na zegarek. – Trudno to nazwać całym rankiem. Możemy mówić co najwyżej o pięciu minutach. Jestem Travis.

Pochylam się nad biurkiem i wyciągam do niej rękę.

– Miło mi cię poznać, Travis. – Ściska moją dłoń i jej twarz znów rozjaśnia uśmiech.

– A czy mogę poznać twoje imię? – pytam, a kiedy puszcza moją rękę, kładę ją na oparciu między nami.

– Tak – mówi łagodnie z uśmiechem i upija łyk kawy. – Harlow.

Już mam ją zapytać, czy jest tu nowa, kiedy do sali wchodzi nasz profesor i drzwi się zamykają.

Otwieram laptopa, gotów robić notatki, ale przez całe zajęcia trudno mi się skoncentrować. Harlow wciąż przyłapuje mnie na gapieniu się na nią i uśmiecha się do mnie lekko, przez co z nerwów cholernie pocą mi się dłonie.

Kiedy zajęcia się kończą, zamykam komputer i wstaję, starając się sprawiać wrażenie, jakbym na nią nie czekał, chociaż tak naprawdę próbuję zdobyć się na odwagę i zaprosić ją na kawę. Wlokę się jak żółw, podnoszę wzrok i widzę, że pisze coś na telefonie. Już mam do niej podejść, kiedy w kieszeni wibruje moja komórka. Wyciągam ją – dzwoni moja matka. Zastanawiam się, czy nie pozwolić jej się połączyć z pocztą głosową, ale ostatecznie opuszczam klasę i odbieram.

– Halo. – Przykładam komórkę do ucha.

– No, przynajmniej jedno dziecko odbiera moje telefony – odzywa się tak dramatycznym tonem, że muszę się roześmiać.

Od śmierci mojego taty pół roku temu mama ciągle zgłasza nam swoje potrzeby, ale gdy tylko próbujemy jej w czymś pomóc, wścieka się i oświadcza, że jest niezależna. Cokolwiek zrobimy i tak jest źle.

– Dzień dobry, mamo. – Oglądam się za siebie, po czym wychodzę powoli z budynku z nadzieją, że jeszcze uda mi się złapać Harlow. – Co się stało?

– Znasz mnie, Travisie – zaczyna mama. – Nie lubię narzekać.

Mimowolnie parskam śmiechem.

– Tak, mamo, jesteś ostatnią osobą, która by narzekała. – Zatrzymuję się i siadam na ławce pod drzewem. Kładę plecak obok siebie i wpatruję się w drzwi wejściowe. – W zasadzie to nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się na coś uskarżałaś. Chociaż coś mi się zdaje, że nie dalej jak w zeszłym tygodniu mówiłaś, że żadne z nas cię już nie zaprasza.

– Nieprawda – prycha. – Chciałam tylko zwrócić uwagę, że nikt nie ma już czasu zjeść ze mną lunchu. W każdym razie twoje siostry nie chcą ze mną rozmawiać.

– Oho, zaczyna się – mamroczę pod nosem i patrzę, jak Harlow wychodzi z budynku z plecakiem na ramieniu. Rozgląda się w lewo i w prawo, idzie w dół po schodach, po czym zmierza w przeciwnym kierunku. – Która z tobą nie rozmawia?

Mam trzy siostry. Shelby jest starsza ode mnie o dziesięć miesięcy, Clarabella młodsza ode mnie o rok, a Presley – najmłodszy członek naszej rodziny – przyszła na świat czternaście miesięcy po Clarabelli.

– Wszystkie trzy! – wykrzykuje oburzona mama. – Zmówiły się przeciwko mnie, a ja przecież chcę tylko jak najlepiej dla nich i ich biznesu.

Dwa lata temu moje siostry założyły firmę zajmującą się organizacją ślubów i wesel o nazwie Długo i Szczęśliwie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak duży jest popyt na tego rodzaju usługi. Dziewczyny zaczęły jako mała rodzinna firemka, a teraz przygotowują się do zakupu domu w stylu kolonialnym na powierzchnię biurową wraz ze stodołą do remontu, w której chcą urządzać ceremonie ślubne i przyjęcia weselne. Sądząc po zdjęciach, które mi pokazały, i pracy, jaką w to wkładają, na pewno będzie tam pięknie.

– Wiedzą, że zrobiłabym dla nich wszystko, ale zamiast poprosić mnie o pieniądze, postanowiły ubiegać się o pożyczkę w banku. – Mama podnosi głos. – Pożyczkę! Wyobrażasz to sobie? Jestem właścicielką gigantycznej rezydencji. – Nawiązuje do posiadłości, którą mój pradziadek przekazał dziadkowi, a potem ojcu. – A żadna z nich nawet nie pomyślała, żeby zwrócić się o pomoc do mnie.

– Może po prostu chcą spróbować rozkręcić biznes o własnych siłach. – Próbuję tłumaczyć zachowanie sióstr. – Albo traktują cię jako plan awaryjny.

– Jak to? – Jej głos łagodnieje.

– Na pewno doskonale zdają sobie sprawę z tego, że będą mogły się do ciebie zwrócić, gdyby nie poradziły sobie same – wyjaśniam, chwytam plecak i wstaję z ławki.

Spoglądam w stronę, w którą poszła Harlow, ale już już nie widzę.

– To dlaczego mi tego nie powiedziały? Czy muszą być takie tajemnicze?

– Mają to po tacie. – Chichoczę. – Idę na zajęcia.

– Zadzwoń do mnie później. Kocham cię.

– Ja też cię kocham – odpowiadam cicho i się rozłączam.

Wchodzę na grupowy czat z siostrami.

Ja: Mogłybyście porozmawiać z mamą? Podobno się do niej nie odzywacie.

Clarabella: ŻARTUJESZ SOBIE?

Oho, używa wielkich liter, więc jest wkurzona. Właściwie to wielkie litery oznaczają, że jest wręcz wściekła.

Shelby: Poszła do banku i kazała im anulować nasz wniosek o pożyczkę.

Powinno mnie to zszokować, ale znając mamę, sam się sobie dziwię, że tego nie przewidziałem.

Presley: I go ANULOWALI, co oznacza, że nie mamy kasy.

Shelby: Och, według niej mamy. Musimy tylko o nią poprosić. Jak tak można?

Ja: Nie znacie mamy? Chce się czuć potrzebna.

Clarabella: W takim razie powinieneś do niej częściej dzwonić. Albo poproś, żeby do ciebie przyjechała i z tobą zamieszkała. Twoi współlokatorzy na pewno będą zachwyceni domowymi posiłkami i tym, jak czeka w oknie na twój powrót.

Śmieję się i kręcę głową. Na pewno posmakowałyby im kuchnia mojej mamy, ale na tym ich zachwyt by się skończył.

Ja: Wygląda na to, że muszę wrócić do domu w ten weekend, żeby się upewnić, że jesteście grzeczne.

Shelby: Pocałuj mnie w dupę.

Presley: Maminsynek.

Clarabella: Spadaj.

Ja: To tak się odnosisz do starszego brata?

Śmieję się, bo już sobie wyobrażam, jak pokazuje mi środkowy palec.

Clarabella: Pa.

Dostaję powiadomienie: „Clarabella opuściła tę rozmowę”.

Shelby: No to teraz rozsierdziłeś bestię.

Presley: UCIEKAJ.

Ja: Do zobaczenia w sobotę!

Chowam telefon do kieszeni. Minie trochę czasu, zanim ktoś ponownie doda Clarabellę do czatu.

Zatrzymuję się i rozglądam dookoła – mam wrażenie, że czuję na sobie czyjś wzrok, ale to chyba tylko gra wyobraźni, bo nikogo nie widzę. Idę przed siebie ze spuszczoną głową, myśląc jedynie o Harlow i jej uśmiechu.

– Ta dziewczyna to nie twoja liga – mamroczę do siebie pod nosem.

A jednak po raz pierwszy w życiu nie mogę się doczekać kolejnych porannych zajęć.

Rozdział 3

Na dźwięk pukania podnoszę głowę znad książki i spoglądam w stronę zamkniętych drzwi, a potem na zegarek obok łóżka. Jest 9.27.

– Proszę – wołam i siadam na łóżku.

Drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi Rachel.

– Mam coś dla ciebie. – Unosi do góry kubek z kawą.

Śmieję się na ten widok. Moje współlokatorki szybko się połapały, że nie nadaję się do rozmowy, dopóki nie wypiję porannej kawy.

– Dziękuję. – Sięgam po gorący kubek, chwytam go w dłonie i wdycham aromat kawy. – To prawie jak orgazm, nie sądzisz? – Biorę łyk i rozkoszuję się smakiem.

Rachel się śmieje i siada ze swoim kubkiem w dłoni.

– Chyba nie uprawiałaś jeszcze seksu we właściwy sposób, skoro porównujesz picie kawy do orgazmu.

Krztuszę się kolejnym łykiem. Zaczynam kaszleć i śmiać się jednocześnie.

– Racja. – Odstawiam kubek na stolik nocny i próbuję zapanować nad kaszlem.

– W każdym razie przyszłam zaprosić cię na wspólną sesję nauki. – Spogląda na mnie. – Pamiętasz tamtych chłopaków z zeszłej nocy?

Całą czwórką postanowiłyśmy spędzić sobotni wieczór w miejscowym podrzędnym małym barze. Gdy tylko weszłyśmy do środka, Lydia zauważyła tam chłopaka, którego poznała na zajęciach. Wdałyśmy się z nim w pogawędkę, a potem przyłączyło się do nas kilku jego znajomych. Wyszłam po godzinie, zmęczona pierwszym tygodniem nauki, ale dziewczyny zostały.

– Tak. – Upijam kolejny łyk.

– Wybierają się dziś do pobliskiej kawiarni i pomyślałam, że może też zechcesz wpaść. – Popija swoją kawę. – Dołączy tam do nich ich współlokator, który chodzi na te same zajęcia co ty, więc może warto?

– Jasne, o której?

– Czekam, aż da mi znać. – Wstaje z łóżka. – Zajrzę do Lydii i Victorii.

– Dobrze – mówię, gdy ona odwraca się i idzie w stronę drzwi. – Dziękuję za kawę. 

Po godzinie Rachel informuje nas wszystkie, że wychodzimy o szesnastej. Kiwam głową i notuję, co mam do zrobienia. Chwytam telefon, przeglądam Instagrama i zauważam zdjęcie, które moje kuzynki zrobiły na niedzielnym lunchu w moim rodzinnym domu. To właśnie tych spotkań brakuje mi najbardziej. W niedzielę zawsze zbieraliśmy się wszyscy razem i relacjonowaliśmy, co u nas słychać. Nie mogę się doczekać, aż wprowadzę taką tradycję w swojej przyszłej rodzinie. Piszę kilka komentarzy pod fotografią, z lekkim bólem serca wychodzę z Instagrama i wysyłam wiadomość do wszystkich na rodzinnym czacie grupowym.

Ja: Tęsknię za wami.

Odkładam telefon i idę do łazienki wziąć szybki prysznic. Potem wciągam fioletowe spodnie do jogi i biały sportowy stanik, po czym wracam do łazienki, żeby rozczesać włosy i zapleść je w warkocz na boku. Następnie wkładam biały sweter z długim rękawem, który sięga mi do pasa. Jeszcze raz się sobie przyglądam, decyduję się na białe adidasy, po czym pakuję do plecaka podręcznik i laptop.

– Dziewczyny! – wołam.

Wychodzę z pokoju i sprawdzam, czy są w salonie. Nie ma ich tam, ale po chwili słyszę kroki dochodzące z sypialni Victorii.

Wychodzi na korytarz w spodniach dresowych i swetrze oraz z upiętymi włosami.

– Grr, nienawidzę cię. Jak ty to robisz, że zawsze wyglądasz jak wyjęta prosto z magazynu mody?

Kręcę głową ze śmiechem.

– Nawet nie widać po tobie zmęczenia. – Wchodzi do kuchni i sięga po butelkę wody. – Jakim cudem?

– No cóż, ja wróciłam do domu o północy. – Wskazuję na siebie, a potem na nią. – A ty o szóstej rano.

Victoria uśmiecha się do mnie.

– I coś mi mówi, że gdziekolwiek byłaś, przez całą noc nie zmrużyłaś oka.

– To znaczy położyłam się, ale… – Bierze łyk wody, ukrywając uśmiech. – Na pewno nie spaliśmy.

Nie mogę powstrzymać śmiechu. Znamy się dopiero od tygodnia, ale Victoria wydaje się osobą, która niczego od nikogo nie oczekuje, a zarazem dba o to, aby inni też niczego od niej nie oczekiwali. Poza tym to ona ma najbardziej miękkie serce z nas wszystkich.

Kilka minut później dołączają do nas Lydia i Rachel, więc wychodzimy razem z domu. Słońce właśnie chowa się za horyzontem i zrywa się chłodny wiatr.

– To już ten czas – mówi Rachel, gdy idziemy razem chodnikiem.

– Jaki czas? – Patrzę na nią zdezorientowana.

– Zmiany pory roku. – Rachel bierze głęboki oddech. – Wkrótce zrobi się rześko.

– Rachel uwielbia to określenie – tłumaczy mi Victoria.

Stajemy przed czarnymi drzwiami kawiarni. Rachel otwiera je i wchodzi do środka pierwsza, ja ostatnia. Od razu uderza mnie w nozdrza zapach kawy. Rozglądam się dookoła i uśmiecham na widok trzech ścian z odsłoniętych cegieł, które przypominają mi rodzinny dom. Wszędzie dookoła dostrzegam małe stoliki, ale niektóre z nich studenci zsunęli ze sobą, żeby łatwiej było im pracować w grupach. Długa biała lada znajduje się dopiero na tyłach, dzięki czemu w pomieszczeniu jest więcej miejsca na dodatkowe stoliki.

Idę za dziewczynami, które kierują się na sam koniec kawiarni, gdzie na długiej ławce pod ścianą siedzą trzej chłopacy. Wstają na nasz widok. Ja nagle czuję na sobie czyjś wzrok.

Oglądam się w stronę lady i wtedy go zauważam. Moje serce przyspiesza, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Spuszczam głowę, żeby ukryć uśmiech, ale zaraz ją podnoszę. Przygląda mi się bacznie i śmieje się pod nosem. Bierze do ręki biały kubek z kawą i podchodzi do mnie. Ma na sobie luźne czarne spodnie zwężane w kostkach, a jego biała koszulka podkreśla opalone ramiona.

– Proszę, proszę. I kto tu kogo stalkuje? – pyta.

Wybucham śmiechem. Nie będę kłamać, że nie myślałam o nim przez ostatni tydzień. Ba, nawet poprzedniego wieczoru rozglądałam się po barze, licząc na to, że go zobaczę.

– Nie wiem, co dokładnie rozumiesz poprzez stalking, ale… – Bezskutecznie próbuję stłumić uśmiech, lecz zamiast tego uśmiecham się jeszcze szerzej. – Przyszłam tu pouczyć się z dziewczynami.

Wskazuję na stoliki, które właśnie złączają ze sobą, i chwilę potem otwieram szeroko usta ze zdumienia, bo Travis podchodzi do ławki, na której siedzą chłopcy, i zajmuje wolne miejsce z brzegu.

– Czyż to nie zrządzenie losu? – zwraca się do mnie.

Dziewczyny usiadły już na krzesłach naprzeciwko i zostawiły jedno dla mnie – to najbliżej niego.

Próbuję się odprężyć, ale z jakiegoś powodu czuję jeszcze większe podenerwowanie.

– Cześć! – witam się z chłopakami, których poznałam dzień wcześniej: Jakiem, Chrisem i Frankiem.

Uśmiechają się do mnie, podczas gdy ja próbuję się powstrzymać przed ponownym spojrzeniem na Travisa.

– Jestem Travis. – Słyszę, jak przedstawia się dziewczynom.

– Nie było cię zeszłego wieczoru, prawda? – pyta Lydia.

Czuję pieczenie w żołądku, choć nie bardzo rozumiem dlaczego. Próbuję zignorować ich rozmowę i zająć się wyjmowaniem swoich rzeczy z plecaka.

– Nie, dopiero dzisiaj wróciłem – odpowiada tylko.

Patrzę, jak stawia swój kubek. Przesuwam lekko krzesło, żeby się trochę od niego oddalić. Kręci mi się w głowie i mam ochotę zapytać, gdzie był. Może pojechał odwiedzić dziewczynę?

Otwieram laptopa i zakładam słuchawki, żeby odciąć się od gwaru i skupić na nauce. Patrzę przez chwilę tępo na kursor na ekranie, a potem chwytam podręcznik. Sięgam do plecaka po piórnik, żeby wyjąć z niego zakreślacz, i kątem oka dostrzegam, że Travis siedzi z nosem w tym samym podręczniku. Podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie. Zaczynam poruszać nerwowo nogą, kiedy tak na mnie patrzy. Ledwo kończę czytać akapit, a już moje oczy automatycznie wędrują ku niemu. Przyłapuję go na patrzeniu się na mnie i uśmiecham się do niego, po czym znów spuszczam głowę.

Przez ponad godzinę wymieniamy spojrzenia i uśmiechy, aż w końcu Travis wstaje. Zastanawiam się, czy nie zbiera się już czasem do wyjścia, ale nie – zostawia swoje rzeczy i kieruje się do kasy. Spoglądam na resztę naszej grupy: Lydia pracuje nad czymś z Jakiem, a pozostała czwórka uczy się razem.

Wyjmuję słuchawki z uszu i schylam się do plecaka po portfel. Odwracam się akurat wtedy, gdy Travis znów siada obok mnie.

– Mam nadzieję, że lubisz kawę. – Podaje mi biały kubek, a moja twarz natychmiast rozjaśnia się w uśmiechu. – Proszę, latte dla ciebie.

Chwytam kubek i nasze palce się stykają.

– Spadasz mi z nieba. – Wdycham ulubiony aromat i popijam. – Pycha.

Śmieje się.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. – Opiera się o ławkę i przeczesuje dłonią włosy. – Powiedz mi coś, Harlow.

Unoszę brwi.

– Dlaczego chcesz zostać weterynarzem? – pyta.

– Tego pytania się nie spodziewałam. – Potrząsam głową. Mrugam do niego, a on się śmieje i w końcu się rozluźniam. – Moja rodzina posiada kilka farm. – Rozjaśniam się, gdy o tym wspominam. – Jesteśmy farmerami z pokolenia na pokolenie.

– Brzmi super – mówi. – To pewnie miałaś już okazję zdobyć doświadczenie.

Biorę kolejny łyk.

– Tak. Jeździłam konno, zanim jeszcze umiałam chodzić. Kiedy miałam osiem lat, byłam przy narodzinach źrebięcia. Mój ojciec uznał, że wiele mnie to nauczy. – Śmieję się, gdy wracam myślami do tego wspomnienia. – Mama nie odzywała się potem do niego przez tydzień, ale ja byłam zachwycona i bardzo przejęta. – Wzruszam ramionami. – Poza tym kto nie lubi się bawić ze szczeniętami i kociętami? – żartuję sobie, a on kiwa głową. – A ty, Travisie? Dlaczego chcesz zostać weterynarzem?

Rozdział 4

Patrzę, jak jej zielone oczy się rozjaśniają, gdy mówi o swojej rodzinie, a ich kąciki marszczą w uśmiechu. Kiedy współlokatorzy zaprosili mnie SMS-em do kawiarni na wspólną naukę, chciałem się z tego wymigać. Wiedziałem jednak, że jeśli wrócę do mieszkania, nic już tam nie zrobię, więc ostatecznie postanowiłem do nich dołączyć. Ale się ucieszyłem, gdy drzwi kawiarni się otworzyły i do środka weszła Harlow z koleżankami! Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Wiedziałem, że zobaczę ją znów na jutrzejszych zajęciach, ale dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo potrzebowałem jej towarzystwa jeszcze dziś wieczorem.

Od godziny walczę ze sobą, żeby się na nią nie gapić. Za każdym razem, gdy na nią spoglądam, ona wyczuwa moje spojrzenie i mnie przyłapuje. Speszony spuszczam wzrok, ale chwilę później to ja przyłapuję ją na patrzeniu na mnie. Próbuję ukryć uśmiech, który od czasu do czasu pojawia się na mojej twarzy, bo wszystko wskazuje na to, że ja też się jej podobam. A przynajmniej taką mam nadzieję.

– A ty, Travisie? – pyta i opada na oparcie krzesła. – Dlaczego chcesz zostać weterynarzem?

Podnosi kubek do ust, a ja się zastanawiam, jak by smakowała, gdybym ją pocałował. Uśmiecham się, patrzę na swój kubek i czuję ukłucie smutku w piersi.

– Z powodu mojego taty.

Biorę głęboki oddech, żeby powstrzymać łzy. Oczami wyobraźni widzę wyraźnie promienny uśmiech mojego ojca tak, jakbym widział go jeszcze dwa dni temu.

– Och, jest weterynarzem? – pyta Harlow z entuzjazmem w głosie.

Ściska mnie w gardle. Potrzebuję chwili, żeby znaleźć właściwe słowa.

– Nie. Był prawnikiem. – Śmieję się w nadziei, że nie wyłapała czasu przeszłego.

– Był? – pyta poważnym tonem, patrząc na mnie.

Mam wrażenie, że jej oczy nieznacznie pociemniały.

– Zmarł sześć miesięcy temu.

Nadal cholernie mnie boli wspominanie o jego odejściu.

Harlow prostuje się na krześle, po czym pochyla ku mnie, kładzie dłoń na mojej dłoni i ją ściska.

– Bardzo mi przykro – mówi łamiących się głosem. – Nie wyobrażam sobie nawet, jak jest ci ciężko.

Moje serce mięknie w reakcji na autentyczne współczucie w jej głosie. Ludzie ciągle powtarzają, jak bardzo jest im przykro, ale dopiero przy niej czuję się naprawdę zrozumiany. Przełyka ślinę i mruga, żeby stłumić łzy.

– Przepraszam, nie powinnam była dopytywać. – Spuszcza wzrok.

– Nic się nie stało. Nie wiedziałaś. – Uśmiecham się, żeby ją pocieszyć. Nie chcę, żeby czuła się źle z tego powodu.

– Byłby z ciebie bardzo dumny. – Podnosi wolną rękę, żeby otrzeć spływającą łzę. Uśmiecha się, żeby dodać mi otuchy, a ja mam ochotę ją za to przytulić.

– Mam nadzieję – odpowiadam i ściskam jej dłoń. – Lubił powtarzać: „Synu, musisz zaprzyjaźnić się z pięcioma osobami: lekarzem, prawnikiem, mechanikiem, księgowym i weterynarzem”.

– Mój dziadek też ciągle to powtarza! – Harlow znów obdarza mnie uśmiechem. – Tyle że dodaje do tego jeszcze hydraulika i elektryka.

Wybucham śmiechem.

– I ma świętą rację. Mój tata za każdym razem zaznaczał, że nigdy nie poznał żadnego weterynarza. Mama śmiała się z niego i przypominała mu, że nie mamy przecież zwierząt. – Uśmiecham się na to wspomnienie. – A on upierał się, że to właśnie dlatego ich nie mamy.

Jej zaraźliwy śmiech wypełnia kawiarnię. Pragnę usłyszeć go ponownie.

– Jak sobie radzi twoja mama? – pyta Harlow. – To musi być dla niej trudne.

Zaskakuje mnie swoim empatycznym podejściem. Dopiero co ją poznałem, a ona już pyta mnie o rzeczy, o które nie zapytali nawet moi współlokatorzy. Co prawda byli przy mnie po śmierci taty i wspierali mnie, jak mogli, ale nigdy nie rozmawiałem z nimi o tym, jak się czuję ani jak trzymają się moi bliscy. Zatrzymywałem to wszystko dla siebie. Swoją stratę i swoją żałobę musiałem przejść sam.

– Udaje, że wszystko w porządku. – W końcu przyznaję to przed kimś innym niż tylko moimi siostrami i czuję ból w samym środku klatki piersiowej. – Ale chyba jest trochę zagubiona. W końcu byli razem przez ponad dwadzieścia pięć lat, a on któregoś dnia pojechał do pracy i już nie wrócił. Myślę, że to właśnie boli ją najbardziej. Nawet nie mieli okazji się pożegnać. – Wzruszam ramionami. – Ale czy można kiedykolwiek się przygotować na śmierć bliskiej osoby?

– Nie. – Kręci głową. – Nawet gdy ktoś choruje i mamy całe lata na pogodzenie się z jego śmiercią. Nie wyobrażam sobie nawet, jak moja mama przeżyłaby śmierć ojca. – Kiedy puszcza moją dłoń, muszę się powstrzymać, by nie chwycić jej z powrotem. – Masz jakichś braci lub siostry?

– Mam trzy siostry – odpowiadam, a ona wydaje z siebie westchnienie zachwytu.

– Chciałabym mieć siostrę, ale niestety mam dwóch braci.

– To może się zamienimy? Oddam ci jedną siostrę za brata. – Podnoszę kubek do ust.

– Umowa stoi. – Podaje mi rękę, a ja nią potrząsam. – Którego brata chcesz: kowboja czy wojskowego? – pyta, wyciągając obie dłonie przed siebie i podnosząc raz jedną, a raz drugą.

– Hm. – Dotykam palcem brody. – To zależy od tego, którą siostrę byś chciała. Shelby, najstarsza, twierdzi, że zawsze ma rację. – Uśmiecham się ironicznie. – Potem jest Clarabella, która nigdy nawet nie udowadnia, że ma rację, bo jest święcie przekonana o swojej nieomylności. Wszystko ma być tak, jak ona chce, i już. Z kolei najmłodsza Presley zwykle zachowuje dystans, a potem sprząta bałagan po poprzednich.

– Wszystkie wydają się wspaniałe.

Śmieję się, kręcąc głową.

– Oj, wierz mi, życie z nimi nie jest wcale takie proste. Musiałem pojechać do domu w ten weekend, żeby zażegnać burzę.

– O nie. – Jej oczy się rozszerzają. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

– Tak, ja też. – Upijam łyk kawy. – Moja matka wtrąciła się w ich biznes, bo prawdę powiedziawszy, nie ma nic innego do roboty. No i zrobiła się afera.

– Och, nie ma to jak rodzinne afery. – Harlow się śmieje. – Mój starszy brat Quinn ciągle się kłóci z moim ojcem. I zawsze ma to związek z jego pracą.

– A czym się zajmuje twój brat? – pytam. Chcę wiedzieć wszystko o tej dziewczynie.

– Prowadzi stadninę oferującą hipoterapię – odpowiada z dumą. – Pomaga ofiarom przemocy psychicznej i fizycznej.

– Wow, brzmi niesamowicie! Założę się, że pomaga wielu ludziom.

– O, tak. – Kiwa głową. – Ale Quinn od początku chciał być samodzielny, a mój ojciec…

– Pewnie zamierzał mu wszystko sfinansować.

– Skąd wiedziałeś? – pyta zaskoczona i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Bo moje siostry mają ten sam problem z moją matką – odpowiadam. – Założyły firmę zajmującą się organizowaniem ślubów i wesel. Upatrzyły sobie zaniedbaną wiejską posiadłość ze stodołą, żeby przerobić je na swoją siedzibę, a zarazem miejsce, w którym mogłyby organizować ceremonie i przyjęcia. Coś w rodzaju kompleksowej obsługi.

– Brzmi świetnie – komentuje Harlow.

Czuję, że mógłbym z nią rozmawiać przez całą noc, gdyby tylko chciała.

– Ten pomysł z zakupem posiadłości to świeża sprawa? – pyta.

– Tak. Wszystko zaczęło się od mojej mamy i jej siostry. Zajmowały się organizowaniem różnego rodzaju wydarzeń, ale mama wycofała się z tego po urodzeniu dzieci. Potem ciocia przeszła na emeryturę i przekazała moim siostrom wszystkie swoje kontakty. Moja mama chciała dać dziewczynom pieniądze, ale one zwróciły się o pożyczkę do banku, więc postanowiła tam pójść i wycofać ich wniosek.

Spodziewam się, że przerazi ją zachowanie mojej nadopiekuńczej rodzicielki, ale Harlow klaszcze w dłonie ze śmiechem.

– Twoja matka i mój ojciec doskonale by się zrozumieli. A mój dziadek to jeszcze gorsze ziółko. Z nikim by nawet nie dyskutował, tylko od razu kupiłby, co trzeba. Postawiłby rodzinę przed faktem dokonanym i oznajmił od niechcenia: „Ach, zapomniałem wspomnieć, kupiłem ci to i to”, jakby chodziło o parę butów, a nie biznes wart milion dolarów.

– To może lepiej, żeby się nie poznali – żartuję.

Zauważam, że chłopaki zaczynają się zbierać.

– Gotowy do wyjścia? – pyta Jake.

Mam ochotę pokręcić głową, ale najpierw spoglądam na Harlow: przygląda się dziewczynom, które w ślad za chłopakami pakują swoje rzeczy.

– Chyba czas na nas – mówi.

Chcę ją poprosić, żeby została ze mną jeszcze trochę, ale zaczyna się pakować, więc do niej dołączam.

W końcu pozostali kierują się w stronę drzwi, zostawiając nas samych.

– Dziękuję – mówię i zakładam plecak.

Patrzy na mnie zdezorientowana.

– Za rozmowę – wyjaśniam.

– Ja też dziękuję. Za to, że opowiedziałeś mi o swojej rodzinie. – Uśmiecha się. – Miałam dziś trudny dzień. Dopadła mnie tęsknota za bliskimi, ale twoje opowieści trochę mi pomogły.

– Naprawdę miło spędziłem ten czas.

Idziemy powoli w stronę drzwi. Chyba oboje nie chcemy, żeby ten wieczór się już skończył. Jej dłoń ociera się o moją i czuję nieodpartą potrzebę chwycenia jej za rękę, gdy nagle drzwi się otwierają i do środka zagląda jedna z jej współlokatorek.

– Idziesz? – pyta, a Harlow kiwa głową z uśmiechem i odwraca się do mnie.

– Do zobaczenia jutro, Travisie. – Nieśmiało spuszcza wzrok.

– Do zobaczenia jutro, Harlow – odpowiadam.

Opuszcza kawiarnię i patrzę, jak odchodzi z koleżankami w przeciwnym kierunku.

– Hej – mówi do mnie Chris. – Idziesz?

– Tak.

Znów oglądam się za Harlow, a ona za mną. Podnosi rękę i macha do mnie na pożegnanie, po czym znika za rogiem.

Rozdział 5

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 6

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 7

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 8

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 9

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 10

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 11

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 12

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 13

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 14

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 15

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 16

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 17

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 18

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 19

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 20

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 21

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 22

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 23

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 24

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 25

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 26

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 27

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 28

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 29

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 30

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 31

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 32

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 33

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 34

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 35

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 36

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 37

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 38

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 39

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 40

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 41

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Epilog 1

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Epilog 2

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Mine to Have

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

Korekta: Anna Jasińska

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcia na okładce: © ifiStudio; © Aleksandar / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © MooJook / Stock.Adobe.com

Copyright © 2022 Natasha Madison

Copyright © 2024 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Karolina Bochenek, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-202-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

   

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik