Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Astrid Houston, córka zamożnego biznesmena, to oczko w głowie rodziców i uosobienie idealnej, grzecznej panny z dobrego domu. Jej bliscy nie mają pojęcia, że istnieją pewne rysy na tym pięknym obrazku.
Wszystko się zmienia, kiedy przez próg domu Houstonów przechodzi Ares Julius Hammond.
Chłopak szybko odkrywa sekret, który Astrid usilnie ukrywa przed rodzicami, i proponuje, że zawrą pewien układ. Ich niepisana umowa pozwala mu przejąć nad dziewczyną kontrolę. A ona z każdym dniem jest coraz bardziej poirytowana obecnością uciążliwego gościa trzymającego ją w garści.
Co zrobi Astrid, gdy to, co skrywają ciemności, stanie się jej największym koszmarem?
Koszmarem, który okaże się najpiękniejszy.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 742
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Wiktoria Stemplewska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Katarzyna Zapotoczna
Korekta:
Alicja Szalska-Radomska
Karolina Piekarska
Estera Łowczynowska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-454-9
Jako dziecko miałam wiele koszmarów.
W niejednym śnie zostałam porwana, w innych ożywał jakiś przedmiot i próbował mnie dorwać, a jeszcze kiedy indziej śniło mi się, że dostałam jedynkę, a tato był z tego wyraźnie niezadowolony. Wizja porażki jego ukochanej jedynej córeczki niesamowicie go przerażała. Mnie natomiast przerażała wizja tego, że zawiodę którekolwiek z rodziców.
Jako dziewczynka wielokrotnie budziłam się w nocy i biegłam do sypialni rodziców. Wręcz błagałam, by móc spać pomiędzy nimi, odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Równie często próbowałam zasypiać sama przy lampkach, które z wiekiem przybierały coraz mniej wymyślne kształty, aż w końcu przestały być mi w ogóle potrzebne.
Jednak strach, który tak dobrze znałam i który tak często mnie męczył, gdy tylko poczułam pod sobą miękkość materaca, był niczym.
Doświadczyłam skutków złych snów na jawie.
Ktoś z wielu horrorów, na które nie pomogłaby mi żadna lampka, stanął przede mną. Spojrzał mi w oczy i wyciągnął pokrytą tatuażami dłoń. Choć nigdy bym nie pomyślała, że obca osoba zwizualizuje się jako mój koszmar − on to zrobił.
I mogłabym skłamać, ale okazał się z tych wszystkich koszmarów najpiękniejszym1.
ASTRID
Wzdycham, wiedząc, że nadejdzie chwila, gdy usiądę w eleganckiej restauracji, zamiast spędzać czas w swoim pokoju na rozmowie z niewątpliwie pokręconymi przyjaciółmi. Nieco zmartwieni rodzice nieustannie obserwują mój wyraz twarzy. Mimo zatroskanych spojrzeń nie zamierzam zmieniać mimiki, bo tylko ona wskazuje na moją irytację spowodowaną ich próbami przeobrażenia się w kolejną Matkę Teresę z Kalkuty.
Ma z nami zamieszkać całkiem obcy człowiek. Ktoś, kto zupełnie i nieodwracalnie zaburzy moje życie jedynaczki. Nawet jeśli on nie będzie dla mnie bratem, to świadomość jego obecności w domu będzie tak samo irytująca, jakby tym bratem był.
W dodatku na imię mu Ares, a smak tego imienia na języku nie pozostawia niczego dobrego.
Stukam długimi, migdałowymi paznokciami o kolano, mając nadzieję, że dzięki temu przyspieszę proces poznawania chłopaka. Naprawdę chciałabym zakończyć już ten wieczór. Wystarczy mi wrażeń, zwłaszcza że cholerna waga łazienkowa znowu pikała, wskazując na wzrost wagi, a mój apetyt całkiem opadł, nawet jeśli brzuch reaguje na zapachy z kuchni. Jedyne, co mnie pociesza, to fakt utrzymania progu kalorycznego. Mama zdążyła poprosić szefa kuchni o zliczenie kalorii w mojej porcji, zatem ja nie muszę się już tym martwić. Nieznajomość liczb wpędza mnie w dziwną frustrację.
– Powinien być tutaj za trzy minuty – oznajmia ojciec, spoglądając na złoty zegarek oplatający jego nadgarstek. Edward Houston jest naprawdę przystojnym mężczyzną i, mimo swojego wieku, dobrze się trzyma. Tworzy z Clarice idealną parę, ale tylko wizualnie. – Dzwonił nasz szofer z informacją, że pociąg Aresa był opóźniony.
Potakuję głową, niezmiennie wpatrując się w swoje buty. Świetnie pasują do obcisłej, błękitnej sukienki z bufiastymi rękawami i kwadratowym dekoltem. Jeśli mam być szczera, to dzisiaj, jak nigdy, naprawdę jestem zadowolona z własnego wyglądu, co jest kolejnym powodem poprawy mojego samopoczucia.
– Kelner zapewne zaraz przyniesie nasze dania. – Mama nachyla się nad moim uchem, zmuszając mnie do spojrzenia w jej jasne oczy. Są szare, tak jak moje, i przekazują dziwny niepokój. – Jak sądzę, przekalkulowałaś już sobie, ile powinnaś zjeść?
Przejeżdżam językiem po wnętrzu policzka, po czym myślę nad odpowiedzią. Kobieta z wymalowanym na twarzy zadowoleniem przez chwilę masuje moje kolano. Jestem coraz bardziej zniecierpliwiona. Oczywiście nie z powodu ogromnej chęci poznania chłopaka, tylko pragnienia wypoczywania w swoim łóżku.
– Już są – napomyka tata, po czym wstaje i poprawia ciasno zapiętą marynarkę. Ja również wstaję wyprostowana.
Widok roztrzepanych ciemnych włosów, poplamionej ciemnozielonej bluzy i najzwyklejszych dżinsów działa piorunująco na każdego. Chłopak, na którego całą trójką czekaliśmy niemal godzinę, wchodząc, spowodował kierowane ku naszemu stolikowi zszokowane spojrzenia bogato ubranych ludzi, do tego krążące między klientami kelnerki wydęły umalowane usta. Wystarczyło, że podszedł z rękami w kieszeniach.
Odwracam wzrok, unosząc brwi. Mam przemożną ochotę parsknąć śmiechem. Najlepiej prosto w twarz nieznajomego. Kto, do diabła, ubiera bluzę i dżinsy, kiedy wie, że idzie do eleganckiej restauracji?
– Dzień dobry.
Niski głos chłopaka jest przyjemny i zupełnie nie pasuje do wykreowanego w mojej głowie wizerunku bruneta. Przeczesuje palcami czarne włosy, pozwalając mi dostrzec kilka tatuaży na dłoni. Zainteresowana, szukam ich więcej na odsłoniętych fragmentach skóry. Bezceremonialnie lustruję jego twarz, kiedy on skupia wzrok na głowie rodziny Houston.
Wyłapuję kilka jasnych pieprzyków, zielone oczy perfekcyjnie współgrają z oliwkową cerą, a kolczyk w nosie, który zazwyczaj uważam za szpecący, naprawdę pasuje do twarzy. Nawet jeśli przez postawę chłopaka wiem już, że się nie polubimy, to niewątpliwie jest intrygującą osobą. Wystarczy jedno krótkie spojrzenie, by zobaczyć otaczającą go aurę tajemniczości. Jest niczym zagadka, której rozwikłanie byłoby czymś niesamowicie satysfakcjonującym.
– Czy garnitur, który dla ciebie zamówiłem, nie dotarł? – Ojciec pyta bezpośrednio, skanując jego ubiór. Śmiech na sali.
Ares się uśmiecha, może nieco kpiąco, albo to tylko moje wrażenie. Wygląda, jakby chciał zaśmiać się ojcu w twarz. Wzrusza obojętnie ramionami, patrząc mężczyźnie głęboko w oczy.
– Dotarł – odpowiada chłopak, odsuwając sobie krzesło. – Po prostu go nie założyłem.
Edward zaciska szczęki ze zdenerwowania. Nie komentuje zachowania przybyłego gościa, tylko siada w zupełnej ciszy. Nieco dziwi mnie takie ignorowanie tematu, zwłaszcza że kultura osobista to coś, czego mnie uczył od dzieciaka.
Clarice nie próbuje rozpocząć rozmowy. Wszyscy, oprócz bruneta, odczuwamy dyskomfort, a wybawieniem są dopiero podążający do naszego stolika trzej kelnerzy. Wszyscy ubrani schludnie, trzymający odpowiednią postawę i ostrożnie stawiający talerze na blatach. Kelner z kucykiem posyła mi uroczy uśmiech, a ja − po przelotnym upewnieniu się, że nikt z zebranych na mnie nie patrzy – odwzajemniam go. Nieważne jak, muszę zdobyć do niego jakiś kontakt. Jest pociągający.
Długo wpatruję się w brązowe oczy, przypominające swoim odcieniem czarną kawę. Chyba w życiu nie widziałam ciemniejszego koloru tęczówek, z czym wiąże się to, że żadne jeszcze nie zdołały zahipnotyzować mnie do takiego stopnia. Odwracam wzrok dopiero, gdy chłopak zaczyna się oddalać. Z racji, że naprzeciwko mnie usiadł Ares, zmuszona jestem patrzeć na niego. Marszczę brwi, widząc, jak ze spojrzeniem wlepionym w moją twarz zrzuca szklankę na wyłożoną marmurowymi płytkami podłogę.
– Ups…
Zupełnie zdezorientowana patrzę na miny ojca i mamy. Rozdziawiają usta, odkładając sztućce na talerze. Brunet jednak nadal nie odrywa wzroku ode mnie. Jego neutralny wyraz twarzy w tej chwili mnie przeraża. Wokół krzeseł zaczynają krążyć pracownicy restauracji. W pocie czoła zbierają odłamki szkła i przepraszają winowajcę za to, że postawili naczynie zbyt blisko brzegu. Komedia. Ten wieczór to po prostu komedia.
– Przepraszamy raz jeszcze – mówi kelner z kucykiem. – I życzę smacznego posiłku. Proszę wołać w razie potrzeby.
Odchodzi od stolika, kiedy widzi, że wszyscy potakują głowami w zrozumieniu. Sprawca zamieszania posyła nawet chłopakowi sztucznie uprzejmy uśmieszek.
Najlepiej będzie, jak wszyscy po prostu zaczniemy jeść.
Dania są odpowiednio doprawione. Kuszą wyglądem nawet mnie, chociaż nie jestem głodna. Poza tym mam okrojoną porcję, tak jak poprosiła mama. Jeśli mnie intuicja nie myli, będziemy częściej wybierać się tutaj na kolację.
– Aresie, jak minęła podróż? – zagaduje ojciec, kiedy atmosfera jest już spokojniejsza. Obecni w lokalu goście co jakiś czas łypią spojrzeniem na nasz stolik, jednak nie jest to już tak odczuwalne, jak na początku.
– Było dość nudno, a czekanie na pociąg tylko spotęgowało tę nudę – oznajmia, krojąc mięso położone na talerzu. Trzęsie całym blatem, a ja jestem coraz bardziej pewna, że robi wszystko na pokaz.
– Przykro mi to słyszeć – wyznaje Edward, a ja biorę łyk chłodnej wody. Nawet jeśli mamy październik, to słońce grzeje tak, jakby był jeszcze sierpień. – Mam nadzieję, że dobrą rekompensatą będzie twoja obecność na jutrzejszym bankiecie naszej fundacji.
Wypluwam trzymaną w ustach ciecz, a ona moczy bluzę Aresa i moją sukienkę. Może zareagowałam przesadnie, to fakt, a może po prostu nie wyobrażam sobie tak nietaktownej osoby na poważnym wydarzeniu. Jeśli chcą stracić sponsorów, proszę bardzo.
– Astrid, wypadałoby przeprosić – poucza mama, a we mnie uderza rzeczywistość. Jak skończona idiotka obserwuję poczynania Aresa, obecnie nalewającego sobie lemoniadę. Prawa dłoń z wytatuowaną liczbą dwadzieścia cztery, malutki motyw yin i yang oraz węża. Poza tym ma mnóstwo srebrnych sygnetów. I żyły. Strasznie wyraziste żyły.
Przełykam ślinę, prostując oparte plecy. Odstawiam do połowy pełną szklankę i zakładam torebkę przez ramię, gotowa wstać i odejść od stołu.
– Przepraszam – mówię chłodno w stronę chłopaka, a na jego wąskie, jasnoczerwone wargi wpełza pełen satysfakcji uśmieszek. – A teraz pozwólcie, że skorzystam z toalety.
Tata wskazuje ruchem dłoni, że nie ma nic przeciwko. Cicho odsuwam krzesło, czując, jak mój puls przyspiesza, gdy się oddalam. Chyba jeszcze nikt, kogo dane mi było poznać, nie zdołał mnie tak szybko zirytować. Z reguły jestem osobą cierpliwą.
Kiedy znikam z zasięgu wzroku obecnych przy naszym stoliku, wypuszczam nieświadomie wstrzymywane powietrze. Za cel obieram sobie drzwi prowadzące do upragnionej w tej chwili łazienki, ale zauważam kątem oka przystojnego kelnera z kitką, co powoduje, że decyduję się na zmianę kierunku. Raz kozie śmierć.
Opieram drobne palce na krańcu blatu lady. Barman, który kończy polewać komuś whisky, odkłada butelkę Jacka Daniel’sa na półkę za sobą i podchodzi do mnie, zasłaniając interesujący mnie widok.
– Co dla pani? – pyta, przecierając po kolei ułożone w rządku szkła.
– Czy mógłbyś zawołać swojego kolegę? – proszę, zaczynając bawić się dłońmi. Wskazuję ruchem głowy na wspomnianego chłopaka, by mężczyzna wiedział, o kim mowa.
– Gabriel! – woła, a mnie aż zamurowuje, gdy słyszę to imię. Jest śliczne. Patrząc na niego, nie potrafiłabym dobrać lepszego.
– Co jest? – Staje blisko, przeskakując wzrokiem między mną a barmanem.
Chłopak, do którego skierował to pytanie, wzrusza ramionami i odchodzi, pozostawiając nas samych. Niesamowicie ciemne oczy znowu mają okazję mnie hipnotyzować. Zaraz stracę głos z wrażenia i nie powiem ani słowa. O Chryste, liczę, że pewność siebie, którą tak w sobie cenię, nie zawiedzie w tym momencie.
– Czy mogę jakoś pomóc? – Jego twarz zdobi uśmiech, który zdążyłam polubić.
Przechylam głowę, przygotowana na zupełnie inne pytanie. Odpowiedź, jaką zaplanowałam, jest teraz bezsensowna i potrzebuję wymyślić coś, co będzie tak samo nasączone śmiałością.
– Pomożesz, podając mi swój numer. – Rzucam to, co pierwsze przychodzi mi na myśl. Układam się w wygodniejszej pozycji, po czym dodaję: – Chyba nie zostawisz damy w potrzebie, prawda?
Gabriel parska. Nie jest to jednak dźwięk pełen kpiny, a czegoś pozytywnego. Po prostu śmieje się z mojej bezpośredniości.
– Co będę miał z tej pomocy, hm?
– To pomoc nie powinna być bezinteresowna?
Chłopak kręci z niedowierzaniem głową, po czym mówi:
– Niech będzie.
Uradowana wyciągam z torebki czarny telefon. Odblokowuję go przy pomocy skanu twarzy, po czym wchodzę w kontakty. Trzęsącymi się z ekscytacji palcami wpisuję imię nowo poznanego znajomego, po czym wręczam mu urządzenie, aby zapisał swój numer.
– Napisz, kiedy tylko zechcesz. Ostatnio nie za bardzo mogę spać – oznajmia, wręczając mi moją własność. Posyłam mu ostatni uśmiech, a potem odchodzę w miejsce, które miałam odwiedzić już jakieś dziesięć minut temu.
Przekręcam blokadę w drzwiach i siadam na zamkniętej klapie sedesowej. Moje serce podskakuje przez wywołane przed sekundą szczęście. Wyciągam z torebki paczkę papierosów i kładę telefon na swoich udach. Prawdopodobnie nie powinnam palić, ale brakuje tutaj czujniku dymu, a mój nałóg już daje się we znaki.
Czarna paczka ze złotymi zdobieniami każdego dnia staje się coraz bardziej pusta. To drogie cholerstwo zazwyczaj starcza mi na dwa dni, a zakupiony wagon napoczęłam w zeszłym tygodniu. Nie mam pojęcia, co zrobię, kiedy zużyję wszystkie opakowania, ale muszę pomyśleć, póki Ares nie jest zainteresowany moją osobą.
Wkładam czarny filtr pomiędzy wargi i podpalam końcówkę. Kiedy gilza się tli, do gardła wlatuje dym, będący moją definicją ukojenia. Opieram się o tył toalety, patrząc w sufit. Lampa nad moją głową najprawdopodobniej wymaga wymiany żarówki, bo mruga, niesamowicie mnie irytując. Zaciągam się kilka razy, gdy po chwili telefon leżący na moich udach zaczyna wibrować.
– Cześć, Philip – witam go obojętnie.
– A co to za mina? – Szatyn marszczy brwi, kładąc telefon obok siebie. Przygotowuje sobie kolację, a na ten widok chyba przypominam sobie o głodzie.
Gaszę szybko niedopałek i wrzucam go do śmietniczka obok ubikacji. Opuszczam kabinę, pozwalając, by Lip Vaughan popatrzył, jak myję ręce.
– Pamiętasz, jak wspominałam ci o nieskończonych pokładach dobroci moich rodziców? – pytam, w pełni skupiona na zmyciu rozprowadzonej po dłoniach piany. – Właśnie poznałam chłopaka, który będzie z nami mieszkał.
Lip rozszerza oczy, dzięki czemu teraz lepiej mogę się przyjrzeć słabo widocznemu niebieskiemu. Przepisano mu krople do oczu i teraz bez przerwy ma powiększone źrenice.
– Och, to nie brzmi dobrze – stwierdza, zaczynając kroić pomidora. – Jak wyglądało wasze przedstawienie?
– Nie doszło do niego – wzruszam ramionami. – Nawet nie wie, jak mam na imię.
– Nieźle.
– Oplułam go wodą – wyznaję z trudem, przez co Philip na chwilę nieruchomieje. Szybko jednak wybucha śmiechem, głośnym i szczerym. – To nie jest zabawne!
– Jest, i to jak! – mówi między spazmami śmiechu. – Zasłużył chociaż na styczność z twoją śliną?!
– Nie, ale to przez tatę ją miał – Przewracam oczami. – Wyobrażasz sobie zabrać na bankiet kogoś, kto przychodzi do eleganckiej restauracji w poplamionej bluzie i przetartych dżinsach?
– Nie zrobił tego.
– Zrobił i dlatego już na starcie stracił moją sympatię. Arogancki pacan.
– Dlatego wylądowałaś w łazience? – Unosi brew.
– Musiałam zapalić, inaczej rozszarpałabym go i zaserwowała jako główne danie.
– Jakoś przeżyjesz ten wieczór. – Próba pocieszenia mnie jest nieudana, ale to urocze, że chce dla mnie dobrze. Co mi da przeżycie tego wieczoru, skoro czeka mnie jeszcze więcej podobnych chwil w towarzystwie tego chłopaka?
– Dobra, muszę kończyć. Za chwilę rodzice postawią na nogi cały lokal. Siedzę tutaj już dość długo.
Żegnamy się szybko, a na koniec Vaughan życzy mi miłej nocy, daleko od Aresa. Dziękuję mu i wyciągam flakonik perfum. Dobrze byłoby jeszcze mieć gumę do żucia, ale muszę sobie poradzić za pomocą tego, co faktycznie mam przy sobie. Wadą małych torebek jest to, że trzeba spakować wszystko, co uważasz za najbardziej potrzebne, w kolejności od rzeczy najważniejszych do mniej ważnych. Skoro nie mam tutaj paczki gum, po prostu nie było dla niej miejsca.
Spoglądam na siebie w lustrze i dostrzegam zmęczone szare tęczówki. Gdzieś spod podkładu przebija się trądzik. Gdybym miała czas, spróbowałabym go zakryć. Jednak nie mam czasu, więc przejadę tylko usta przezroczystym błyszczykiem.
Wychodzę delikatnie odświeżona. Skupiona na zapięciu torebki, trzymam telefon, na którym widnieje utworzony przed kilkoma minutami kontakt Gabriela. Wzdycham, chcąc iść, ale słyszę nad sobą głos, wciąż niepasujący do wykreowanego w mojej głowie wizerunku osoby, do której należy.
– Arogancki pacan – zaczyna, jakby smakował zestawienie tych słów. – Tak mnie jeszcze nie nazwano.
Poirytowana zadzieram głowę. Jest ode mnie sporo wyższy, chociaż mam na sobie dwuipółcalowe szpilki i mierzę prawie sześćdziesiąt siedem cali. Przejeżdżam językiem po górnym rzędzie zębów, po czym bezceremonialnie prycham mu prosto w twarz.
– Dziwne, ale takie określenie od razu ciśnie się na usta. Wystarczy na ciebie spojrzeć.
– Lubię to, że jesteś taka bezpośrednia – oświadcza, jakby mnie to interesowało. – A wiesz, jakie słowa cisną się na usta mnie, kiedy spojrzę na ciebie?
Krzyżuję ręce na piersi, gotowa odeprzeć jego atak. Opiera się o ścianę, skanując wzrokiem całą moją sylwetkę. Kiedy ponownie nawiązujemy kontakt wzrokowy, zdaje się on bardziej intensywny od poprzedniego, jakby Ares krążył po korytarzach mojego umysłu.
– Zakochana w sobie właścicielka najpiękniejszych oczu, jakie kiedykolwiek widziałem.
Choć mogłabym po prostu wybuchnąć śmiechem, to tego nie robię. Druga część wypowiedzi zabrzmiała szczerze, a przede wszystkim chłopak nawet na sekundę nie odwraca spojrzenia, więc początek zdania postanawiam zignorować. Moje milczenie zdaje się go satysfakcjonować, dlatego jeden z kącików ust powoli pnie ku górze.
– Przepraszam – wypowiadam dość cicho, podejmując próbę wyminięcia go.
Zatrzymuje mnie jednak jego delikatny dotyk. Głupie draśnięcie szorstkim palcem o wierzch mojej dłoni. Serce znacznie przyspiesza, gdy powietrze z jego ust zatacza ścieżki wokół ucha.
– Wiesz, że słyszałem wszystko, co opuściło twoje usta w tej łazience? – mówi, z łatwością wyciągając telefon trzymany w ręce. Wciąż odblokowany ekran oświetla przystojną twarz bruneta. – Absolutnie wszyściutko.
– Och, i myślisz, że powinnam się tym przejąć? – Staję kawałek dalej, w bezpieczniejszej odległości.
Posyła mi uśmiech, tym razem wyraźnie świadczący o jego wygranej pozycji. Nie wiem, co trzyma w zanadrzu, ale jestem pewna, że jest to coś, co niesamowicie mnie zdenerwuje. Ten chłopak będzie najgorszym pacanem, jakiego dane mi było poznać.
– W trakcie twojej nieobecności odbyliśmy ciekawą rozmowę – zaczyna, podnosząc poziom mojego stresu. – Edward i Clarice zapytali mnie, czy palę. Okazuje się, że bardzo nie lubią, kiedy ktoś to robi.
Wzdycham, przymykając powieki. Doskonale wiem, do czego pije.
– Jak sądzę, nie wiedzą w takim razie o twoim nałogu.
Odwracam wzrok tylko na chwilę, bo doznaję olśnienia.
– Dlaczego mieliby ci uwierzyć?
– To nie problem znaleźć dowody. – Wzrusza ramionami, wpatrując się w niewielką torebkę. – Wystarczy, że powiem, by sprawdzili ci torebkę.
– Czego oczekujesz w zamian za trzymanie języka w gębie? – pytam, ponownie krzyżując ręce pod piersiami. Nie wiem dlaczego, ale ta poza dodaje mi odwagi, bo nawet jeśli jestem wysoka, to on i tak nade mną góruje.
– Nawiążmy współpracę – proponuje. Zwilża wargi, po czym kontynuuje: – Wyświadczysz mi kilka przysług, a ja będę milczał jak grób.
– Jakich przysług? – drążę, unosząc jedną brew. Zaciskam palce na łokciach, czując, że cała ta nasza współpraca nie przyniesie mi zbyt wielu korzyści.
– Zaczniemy teraz – oznajmia. – Dla przykładu usuniesz numer tamtego kolesia.
Rozdziawiam usta, wydając z siebie bliżej nieokreślony odgłos przepełniony drwiną. Nie powiedział tego. Przecież to idiotyczne.
– Nie masz prawa – syczę z irytacją.
– Pomyśl tylko chwilę. – Unosi palec, wskazując na krążącego za ladą Gabriela. – Czy on jest warty zdradzenia sekretu, który najpewniej zepsułby twoje relacje z rodzicami?
– A czy utrzymanie sekretu jest tego warte, skoro mam nawiązać współpracę z tobą?
– Na twoim miejscu wybrałbym mniejsze zło – odpowiada z wyraźną pewnością siebie.
– I niby ty nim jesteś?
– Tak, jestem.
Wyrywam telefon z jego ręki, tocząc bitwę z myślami. Chciałam poznać Gabriela, który wydaje się niesamowicie uroczym chłopakiem, ale cena jest wysoka. Zawiedzenie rodziców byłoby jak odniesienie sromotnej porażki. A chyba nikt nie lubi przegrywać.
– Okej – zgadzam się na jego warunki. Przymykam powieki zaraz po kliknięciu ,,usuń kontakt”, a on, dopiero widząc, że to zrobiłam, odsuwa się ode mnie. – Zadowolony?
– Byłbym bardziej, gdybyśmy w końcu przedstawili się sobie jak ludzie. – Jak poprzednio, chowa ręce do przednich kieszeni spodni i wzrusza ramionami. – Ilekroć chciałem użyć twojego imienia, zdawałem sobie sprawę, że nawet go nie znam.
Przewracam oczami, mając dość dalszych konwersacji z nim. W nadziei, że ta interakcja będzie ostatnią przeprowadzoną między nami dzisiejszego dnia, wystawiam drobną dłoń. Kryształek na paznokciu mieni się pod wpływem pobliskiego halogenu. Ares chwyta moją rękę, ale jej nie ściska. Nachyla się nad nią i składa drobny pocałunek. Chociaż chłopak zakrywa głową tatuaże, które zdążyłam już obejrzeć wcześniej, to dzięki jego skłonowi gdzieś zza kaptura na karku dostrzegam kolejny. Jeśli dobrze widzę, jest to jakaś data.
– Astrid Houston – przedstawiam się w końcu, widząc, że jest lekko zniecierpliwiony. Ponownie unosi kącik ust, co musi być jakimś jego odruchem, i patrząc na mnie z dołu, odpowiada:
– Twój koszmar, dolce2.
Nawet jeśli skwitowałam to parsknięciem, niepokój natychmiast ogarnął moje ciało. On nie kłamał.
ASTRID
– A więc, wszyscy decydujemy się na tiramisu? – pyta ojciec, nad którym sterczy kelner z kitką. Gabriel spogląda na mnie co jakiś czas, a ja, pod czujnym wzrokiem Aresa, niesamowicie się peszę. Na tyle, że nie jestem nawet w stanie odwzajemnić ciepłego uśmiechu nie tak dawno poznanego chłopaka.
– Podziękuję – oznajmiam, a dumne spojrzenie mamy przebiega po mojej sylwetce.
– Aresie, a ty?
Brunet od razu staje się centrum zainteresowania. Każda obecna przy stoliku osoba wyczekuje na jego odpowiedź, a on, jak gdyby nigdy nic, żuje gumę, pozostawiając nas w oczekiwaniu. Dopiero po kilku niezwykle dłużących się chwilach odchrząkuje i mówi:
– Poproszę.
Edward potakuje głową w zrozumieniu, po czym składa ostateczne zamówienie. Kelner odchodzi, a rodzice rozpoczynają kolejną rozmowę.
– Przybyłeś do nas z Nottingham, prawda? – Ares unosi brwi i przez chwilę wygląda, jakby chciał zaprzeczyć. Finalnie jednak skinął głową w potwierdzeniu. – Podobało ci się tam?
Cisza dręczy uszy, bo pytanie zadane przez mamę musiało zbić go z tropu. Ukrywa coś, bo jest nazbyt ostrożny w odpowiedziach.
– Było tam… ładnie, pani Houston – oświadcza, poprawiając się na krześle. Nie ma możliwości, że tylko ja widzę, jak niewygodna jest dla niego ta rozmowa. A dopiero zaczęliśmy konwersować.
– Mów mi Clarice.
Sztuczny uśmiech wpełza na wąskie wargi, kiedy chwyta szklankę lemoniady i przechyla ją w celu zwilżenia gardła.
– Przestańmy rozmawiać o przeszłości – zabiera głos tata. – Zwłaszcza kiedy nie należy do przyjemnych. Komu podobałoby się w miejscu, w którym był ten chłopak?
Blondynka momentalnie milknie. Zarzuca krótkie włosy na plecy, a zegarek na jej nadgarstku odbija światło z lampy na kobietę siedzącą w pobliżu. Wszyscy, skupieni na sobie, nie zauważają nawet, kiedy podchodzą kelnerzy i stawiają przed nosami upragnione desery. Szybko jednak zaczyna robić się głośno. Ze zmarszczonymi brwiami patrzę na rozgrywaną przede mną scenę.
– To nie dla mnie, tylko dla niej – informuje Gabriela, wskazując palcem na moją osobę.
– Nieprawda. Zamówiłeś to dla siebie.
– Dla niej – upiera się, a w tym samym momencie kelner stawia pucharek przede mną.
– Nie chciałam. Myślę, że powiedziałam to dość jasno. – Parskam, odsuwając od siebie naczynie.
– A więc zachcesz. – Wzrusza ramionami, biorąc solidny łyk lemoniady. On chyba nawet nie odczuwa, jak Clarice gromi go wzrokiem. – Smacznego, Astrid.
Opadam na oparcie, decydując się nic więcej nie mówić. On najwyraźniej jednak jeszcze nie skończył.
– Wyniosłem z domu taką tradycję, że wręcz powinnością jest wylizanie talerza. Szczególnie w restauracji – stwierdza, patrząc po twarzach moich rodziców. – Skoro niebawem mamy wychodzić, lepiej zacznij jeść.
– Na spokojnie, tyle ile zmieścisz – panikuje mama, gwałtownie kręcąc głową.
Edward w ciszy i spokoju delektuje się tiramisu, a ja tkwię w zupełnym dyskomforcie. Patrzę w martwy punkt, próbując pohamować chęć wypowiedzenia słów, za które zbeszta mnie ojciec.
– Ta tradycja to chyba jedyne, co wyniosłeś z domu. Nie masz bladego pojęcia o przebywaniu w takich miejscach – rzucam nieumyślnie i od razu zostaję zmiażdżona lodowatym spojrzeniem Edwarda Houstona.
– Astrid! – krzyczy, uderzając pięścią w stół. Podskakuję przez niespodziewany dźwięk, wyginając usta w niezadowoleniu.
– Spokojnie. – Kieruje te słowa do mężczyzny. – Może gdybym nie wychowywał się w różnych kulturach, miałbym takie samo zdanie. Rozumiem, jeśli nie masz ochoty. Pozwólcie państwo, że sam za to zapłacę.
To wręcz podstawowa wiedza,myślę, odwracając głowę w kierunku wyjścia. Jedyne, na co czekam, to znak, że mogę stąd odejść. Brak styczności z tym chłopakiem dobrze mi zrobi.
– Nie, nie ma takiej możliwości – oznajmia nieźle wkurzony ojciec, przecierając ubrudzone kąciki ust jedwabną serwetką. – Astrid, zjesz ten deser, a ja za niego zapłacę. W końcu to my zaprosiliśmy cię na kolację, nie odwrotnie.
– To żaden problem, mam jakieś oszczędności.
Pieprzony lizus.
– Powiedziałem już, że zapłacę. – Gestykuluje rękoma, a potem zatrzymuje wzrok na mnie. – Jedz.
Sznuruję wargi, mając wrażenie, że Ares polewa szampana ostatnim egzystującym w jego mózgu szarym komórkom. Wystrzela konfetti, podkreślając zwycięstwo nad Astrid Houston. Celem całej tej irracjonalnej scenki było pokazanie, że on może więcej ode mnie.
Niechętnie wciskam w siebie cały deser, wiedząc, że złość rozbudzona w mamie odbije się na mnie następnego ranka i że z racji przekroczenia ustalonego progu kalorycznego moje śniadanie będzie bardziej ubogie. A mnie znowu zaczną dręczyć głosy, które do niedawna uważałam za obce.
Nie jedz.
Po kolejnych dwudziestu minutach wszyscy zbieramy się do wyjścia. Kelnerzy spełniają swoje obowiązki, sprawnie przynosząc nasze płaszcze. Ares, ubrany jako pierwszy, otwiera drzwi wyjściowe, niemal przepychając Gabriela, który był już gotowy, by zrobić to przed nim. Mama skinieniem głowy dziękuje zielonookiemu, choć na jej twarzy wciąż krąży wyraźna niechęć. Idę w jej ślady, nie racząc nawet spojrzeć w miejsce inne niż własne buty. Pragnę być już w domu. Sama, w swojej sypialni, z papierosem między wargami.
Tata chwyta mamę pod ramię, a kobieta wydaje się tym zupełnie zaskoczona. Nie jestem w stanie pojąć jej szoku. To coś zupełnie niezrozumiałego, bo wcześniej takie interakcje były dla niej zupełnie naturalne. Co się zmieniło?
Szofer otwiera drzwi długiej limuzyny, którą ojciec wypożyczył specjalnie na ten wieczór. Choć moglibyśmy sprawić sobie własną, Edward twierdzi, że jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Musiałby dobudować kolejny garaż, by w ogóle była mowa o posiadaniu takiego auta.
Kiedy zajmujemy miejsca, pojazd rusza, a migające w środku światełka zupełnie nie pasują do cichej atmosfery. Ares grzebie coś w popękanym, sponiewieranym przez życie smartfonie, mama ogląda widoki za oknem, zaciskając uścisk na dłoni męża, jakby ten miał jej uciec. Tata natomiast wygląda na wkurzonego, jakby telefon trzymany w wolnej ręce właśnie się zaciął i nie pozwoliło mu to na sprawdzenie upragnionej rzeczy.
– Astrid, pomóż, proszę – mówi, wręczając mi swoją komórkę.
Na ekranie widać tylko kręcące się kółeczko. Białe tło i nic poza tym. Marszczę brwi, szukając sposobu na udzielenie tacie pomocy, ale przypadkowe kliknięcie gdzieś w bok wystarcza, bym mogła dostrzec konwersację z kimś o niezapisanym numerze i przeczytać dość podejrzaną wiadomość.
Lokalizację Howarda znajdziesz pod tym linkiem – odczytuję i z wyraźnym zainteresowaniem wpatruję się w podkreślony na niebiesko zbiór losowych liter. Być może zbyt wyraźnie okazuję swoje zaskoczenie, bo ojciec niczym oparzony wyrywa mi z rąk telefon i gromi mnie spojrzeniem. Z niezrozumieniem odwracam wzrok, by obserwować widok za szybą. Dopiero co wyjeżdżamy przez bramę parkingową. Do domu czeka nas długa droga, a możliwe korki tylko uczynią ją jeszcze bardziej nieznośną. Jestem zupełnie wyczerpana. Najchętniej zasnęłabym już teraz. Nawet jeśli czuję na sobie ten przenikliwy wzrok Aresa.
Pokój obrałam sobie za pierwszy cel zaraz po wejściu. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, witając mruknięciem swojego ochroniarza Elvisa, będącego w pełni gotowości. Od dobrych dziesięciu minut leżę, przykrywając dłonią idealny widok na świecącą nad łóżkiem lampę. Czuję, jakbym całkiem rozładowała swoją baterię społeczną, a przekonanie o swej racji przychodzi tak samo szybko jak przypuszczenie. Wystarczy, że właśnie w tej chwili na ekranie telefonu wyświetla się połączenie z grupy.
Krzyczę w poduszkę, bo właśnie zrujnowano moje marzenia o spędzeniu reszty wieczoru w błogim spokoju. Następnie odrzucam ją i podnoszę grające piekielnie urządzenie. Choć niemiłosiernie kusi mnie przeciągnięcie czerwonej słuchawki, nie robię tego, a na ekranie wyświetlają się trzy radosne twarze moich przyjaciół.
Lip wygląda jak zawsze. Niesfornie, źle wykonane na trwałej loki wpadają mu do niebieskich oczu. Usta, które próbował nieudolnie powiększyć kwasem hialuronowym, są większe tylko w jednym miejscu, i teraz przypomina lampucerę − bo właśnie tak siebie nazwał, kiedy dzwonił do mnie z płaczem, niezadowolony z efektu swoich poczynań.
Tess, dokładniej Theresa Smith, jest nieco przygaszona. Spogląda w kamerę z obojętnością, za którą coś skrywa. Lewą dłonią miętoli materiał czerwonej bluzy, ignorując fakt, że pomiędzy palce wplatają się jej rude włosy i czasami za nie pociąga. Sprawia wrażenie aż nazbyt spokojnej, myśląc, że nikt tego nie zauważy.
Obiecuję sobie odbyć z nią rozmowę jak najszybciej, jak tylko dam radę, przeskakując wzrokiem do mulatki Rity Gardner, najbardziej charakterystycznej osoby z naszej paczki. I absolutnie nie mam tutaj na myśli jej koloru skóry, mowa o zgolonych króciutko włosach i masie kolczyków w najróżniejszych miejscach ciała. Na pierwszy rzut oka, z przygaszoną miną, sprawia wrażenie groźnej i uprzedzonej, jednak kiedy poznaje się ją bliżej, jest najbardziej przystępną osobą. Darzę ją zaufaniem od dwóch lat. Właściwie, odkąd całą czwórką poznaliśmy się w klasie kończącej obowiązkową edukację w Anglii i wspólnie zdecydowaliśmy się na jej kontynuację w Międzynarodowej Szkole Świętej Klary w Oksfordzie, jesteśmy nierozłączni i utknęliśmy w kwadracie wzajemnego zaufania.
– Nasza ślicznotka w końcu raczyła odebrać telefon – zaczyna Vaughan pretensjonalnym tonem. Przewracam oczami, wiedząc, że zaraz doda coś, co rozbawi Theresę i Ritę, a mnie zażenuje: – Zajęłaś się już swoim nowym braciszkiem?
„Nowym braciszkiem” – to brzmi naprawdę idiotycznie.
– Tylko nie braciszkiem – ostrzegam, celując w szatyna palcem. – Nie życzę sobie, by ktoś jego pokroju był kojarzony z moim nazwiskiem.
– Jest aż tak źle? – pyta zatroskana Tessa, wciąż tkwiąca gdzieś w swoim świecie.
– Sami oceńcie, czy specjalne rozbicie szklanki z wodą i oczekiwanie, aż personel przeprosi za jej niefortunne postawienie, jest aż tak złe. – Fukam z irytacją, opierając telefon o metalową ramę łóżka. Mam nadzieję, że nie zwiększy poziomu mojego zdenerwowania, przewracając co jakiś czas ekran w stronę materaca.
– Nieźle. – Unosi brwi mulatka, popijając sok pomarańczowy.
– Brak manier nie wyklucza tego, że jest piekielnie gorący. – Wzrusza ramionami Philip, wąchając koszulkę, którą właśnie składa.
– A ty jak zwykle o jednym – rzuca oskarżycielsko Gardner, próbując przygasić trochę naszego przyjaciela.
– No co? As, jest gorący czy nie?
Może odrobinę.
– Jest piekielnie irytujący, i czy możemy już przestać o nim rozmawiać? – błagam wręcz, kuląc całe ciało.
– Chryste, chica3, ja się dopiero rozkręcam – zapowiada, a mnie na tę wieść aż mdli. – Wiesz, co ci powiem? Z dnia na dzień masz coraz piękniejsze oczy.
Kiwa głową z przekonaniem, a ja wzdycham z bólem, przypominając sobie o wcześniejszej dyskusji z Aresem. Zaciskam szczęki, wiedząc, że teraz wkopałam samą siebie w niezłe bagno. I nie dadzą mi spokoju, póki nie powiem, dlaczego zareagowałam na słowa Lipa w taki, a nie inny sposób.
– Co ukrywasz? Gadaj jak na spowiedzi! – wystrzela nagle Rita, a Tessa gromi ją ostrym spojrzeniem.
– Żeby ona jeszcze wiedziała, jak wygląda konfesjonał – prycha szatyn, a rudowłosa przekierowuje na niego swoją złość.
– Nie zamierzam wam się spowiadać – odpowiadam zupełnie wkurzona. Smith przygląda mi się nawet z uznaniem, póki nie kontynuuję: – Nie wyznaję swych grzechów księdzu, a co dopiero gdybym miała wyznawać je wam.
– Całej waszej trójce przydałoby się porządne rozgrzeszenie – rzuca rudowłosa w taki sposób, jak powiedziałby to jej tata Joseph. Jest wyczulona na żarty związane z Kościołem, nawet jeśli sama nie należy do żadnej wspólnoty. Zapewne wynika to z ogromnego szacunku do religijności wyniesionego z rodzinnego domu. Zazdroszczę jej, że ugryzienie się w język w takich kwestiach nie jest dla niej problematyczne.
– Dobra, As, po prostu powiedz to – prosi szatyn, poprawiając się na krześle. – Nie ma między nami sekretów, no nie?
Wzdycham, wiedząc, że użycie tych słów stawia mnie na przegranej pozycji. Zaraz zlecą się wszystkie trzy hieny, ale ja dobrowolnie nie będę wyznawać tego, czego nie chcę, tylko łkając, poproszę, żeby dali mi już spokój.
– Okej, nowy braciszek, jak to określiłeś, Lip – przewracam oczami, widząc, jak cieszy się mu morda – nazwał mnie dzisiaj, cytuję: „zakochaną w sobie właścicielką najpiękniejszych oczu, jakie kiedykolwiek widział”.
Cała trójka patrzy w ekran z rozdziawionymi ustami. Przymykam oczy, oczekując na błyskotliwe odpowiedzi, aż w końcu, po kilkudziesięciu sekundach ciszy, przed szereg wychodzi niebieskooki. Jego brązowe kudły pozostają nieruchome, gdy mówi:
– Chyba umarłem.
Przełykam ślinę, zaciskając usta. Doskonale wiem, że taki wyraz twarzy wyrywa Lipa z transu, ponieważ teraz wyglądam dla niego jak muppet.
– No to sądzę, że już wiemy, kto ugnie przed tobą kolana, jeżeli nie zrobi tego nasz przebojowy przyjaciel. – Parska Rita, napełniając stojącą w pobliżu szklankę kolejną porcją soku pomarańczowego.
– O ile ona nie klęknie przed nim pierwsza. – Unosi brwi Vaughan, po czym dodaje: – Na taki tekst to bym poleciał.
– Halo, nie jestem zakochana w sobie! – Rozkładam ręce z niemocy. – Poza tym, fuj.
– Tak, jasne, fuj – parodiuje szatyn, a Rita idzie w jego ślady. – Przekonamy się, jeszcze wspomnisz moje słowa.
– Jasne – mruczę w niezadowoleniu, widząc, że nikt tutaj nie zamierza stanąć w mojej obronie. – Idę wziąć prysznic. Dobra… – zaczynam, ale Vaughan wchodzi mi w słowo.
– Czekaj! Nie odpowiedziałaś mi na pytanie!
– Jakie, do diabła, pytanie?
– Zdążyłaś już zabawić nowego braciszka? – Porusza zabawnie brwiami, a ja z zażenowaniem przecieram twarz dłońmi.
Przysięgam, jeśli nie umrę przed trzydziestką, to ten człowiek zaprowadzi mnie do grobu.
– Zaraz zabawię ciebie – odpowiadam z ironią, dopełniając to zdanie sztucznym uśmieszkiem.
– Kusząca propozycja, pozwól, że przedyskutuję ją ze swoim kutasem. – Z dziwną miną podnosi dwa wskazujące palce, po czym zahacza nimi o gumkę dresowych spodenek. Z zainteresowaniem ogląda to, co się pod nimi skrywa.
Ja, Rita i Tess z niezrozumieniem obserwujemy jego poczynania. Cisza trwa, jak przed ogłoszeniem wyników krajowych wyborów. Lip tkwi w tej pozycji jeszcze dobrych kilka sekund, a nim odpowiada, kręci głową z niezadowoleniem.
– Error, ślicznotko. Dla ciebie nie staje. – Puszcza mi oczko, a dziewczyny zaczynają się śmiać. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że nie uniosłam nawet jednego kącika ust.
– Dobranoc, moja świetna paczko.
– Dobranoc, As! – rzuca entuzjastycznie Tess, a ja, udając, że nie widzę zmiany w jej zachowaniu, odpowiadam:
– Słodkich snów, Smith.
Dopiero gdy bardziej szczery uśmiech gości na jej wargach, zaczynam zbliżać opuszkę do czerwonego przycisku urywającego połączenie. Macham dłonią po raz ostatni, kiedy wrzask Lipa, dużego, rozwścieczonego dziecka, sprawia, że aż podskakuję.
– A życzenie mi słodkich snów to co?
Mrugam kilkakrotnie, po czym na dobranoc wystawiam mu środkowy palec. Wciskam odpowiedni guzik, kończąc rozmowę, nim jego pisk zdenerwowania rozsadzi mi bębenki. Być może skazałam na to cierpienie dziewczyny, a może wcześniej zostawiły go samemu sobie − tego nie wiem.
Blokuję telefon, biorąc głęboki wdech. Czochram włosy, sprawdzając w ten sposób, na ile są tłuste. Z ogromnym niezadowoleniem stwierdzam, że to czas, by je umyć, więc wstaję z mięciutkiego materaca i zaczynam zmywać z siebie makijaż.
Płatek kosmetyczny szybko traci swą nieskazitelną biel. Dołącza do sterty tych zużytych, które zmarnowałam na dzisiejsze doskonalenie kreski. Gosposie jutro to posprzątają.
Wyglądając jak obraz nędzy i rozpaczy, przechodzę do ogromnej garderoby. Mijam kolorystycznie zawieszone sukienki, by wyciągnąć z komody świeży ręcznik i czystą bieliznę. Mam dylemat między koronkową bielizną z Victoria’s Secret a najzwyklejszą, z Calvin Klein. Stawiam w końcu na największą wygodę i, rozmarzona wizją gorącego prysznica, udaję się do łazienki.
W środku jest chłodno, prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie zamykam tutaj okna. Odkładam rzeczy na komodę, w której ukryto kunsztownie zdobioną umywalkę. Rozczesuję długie blond włosy, a kołtuny sprawiają, że mam jeszcze większą ochotę je ściąć. Nie wiem, dlaczego pomyślałam kiedykolwiek, iż taka długość nie będzie kłopotliwa.
Przemywam twarz i wzdycham, ściągając ramiączko. Materiał sukienki powoli opada na biodra, a kiedy mam już zupełnie ją z siebie zrzucić, słyszę odchrząknięcie. Bezczelne, świadczące o tym, że ktoś bezwstydnie na mnie patrzy.
– Niesamowite, z jaką prędkością działasz. Kilka godzin temu poznałaś moje imię, a już się dla mnie rozbierasz.
Przymykam powieki, wypychając policzek językiem. Jeśli tak nie zapanuję nad rozbudzonymi nerwami, to nie wiem, czy zapanuję w ogóle.
– Każdego gościa witasz w tak wyjątkowy sposób? – pyta, gdy staję do niego twarzą. Wygląda na rozbawionego, kiedy ja chcę zupełnie zapaść się pod ziemię. Poprawiam ubranie, lustrując w tym czasie jego sylwetkę.
Ubrany jedynie w dres, opiera całe ciało o framugę drzwi. Skrzyżowane na klatce piersiowej ręce wskazują na niewielkie muskuły. Ma raczej wątłą figurę, z zarysowanymi gdzieniegdzie mięśniami. I żyły, wszędzie te cholerne żyły.
Przeskakuję wzrokiem po ozdobionym czarnym atramentem torsie. Pod żebrami ma wytatuowany napis. Pięknym, kaligraficznym pismem, którego nie potrafię stąd odczytać. Poza tym, zaraz nad nim, wymalowane są lecące w niewiadomą ptaki. Cała prawa ręka ozdobiona została najróżniejszymi małymi dziełami, tworzącymi wspólnie niezwykłą kompozycję. Niewielki aniołek, którego miejsce jest blisko barku, urzeka mnie na tyle, że moja chęć sprawienia sobie tatuażu wzrasta. I ląduje w hierarchii potrzeb nawet wyżej niż pragnienie ścięcia włosów.
– Zechcesz cokolwiek powiedzieć czy pozwolisz, by za chwilę z twoich ust wylatywała ślina? – prycha, uśmiechając się zadziornie. I to niby ja jestem zakochana w sobie?
– Witam tak każdego najgłupszego – odpowiadam z uśmiechem pod nosem, a wypowiedzenie tych słów jest równoznaczne z powstaniem skrajnie irracjonalnego pomysłu, który udowodni mu jego głupotę. Skoro myśli, że jestem nim całkowicie zafascynowana, niech myśli tak do końca, nawet jeśli będę żałować tego, co za chwilę zrobię.
Ares ze zmarszczonymi brwiami obserwuje, jak wyciągam z pobliskiego wazoniku jeden chaber. Kręcę łodygą rośliny w dłoni, stawiając pewne, aczkolwiek małe kroczki w kierunku chłopaka. Stoi niczym zaklęty, a jego grdyka znacznie się porusza, gdy zawadzam migdałowym paznokciem o gumkę szarego dresu. Chociaż na moich wargach już zaczyna się pojawiać zwycięski uśmiech, zachowuję pokerową, skupioną w pełni twarz. Po tym, co zrobię, naprawdę będę potrzebowała porządnego rozgrzeszenia.
Kreślę ślady na brzuchu bruneta, podążając głównie po słabych uwypukleniach. Choć walczy z samym sobą, by ukryć trochę przyspieszony oddech, zauważam to, a on tylko zwiększa odczuwaną przeze mnie satysfakcję. W końcu podążam palcem wyżej. Mój dotyk jest delikatny, taki, by jak najskuteczniej pobudzić wszystkie jego zmysły. Przechylam głowę, z przeuroczym spojrzeniem chwytając jego dłoń w swoje ręce. Staje osłupiały, gdy łaskoczę koroną chabra idealnie podkreśloną żuchwę. Patrzy na mnie z oczarowaniem, wzbraniając się przed odwzajemnieniem tego, co aktualnie z nim robię. Doskonale wie, że to ja kieruję tym żałosnym spektaklem, a jego wtrącenie się byłoby błędem.
W końcu, rzucając mu spojrzenie spod rzęs, dotykam miękkich warg. Opuszka kciuka jeździ po ich powierzchni, a ja czuję, że jego dłoń delikatnie drga. Jakby naprawdę chciał, a wręcz potrzebował odwzajemnić dotyk. Z każdym moim dalszym posunięciem jestem tego jeszcze bardziej pewna. Rozchylając jego usta, bez jakiegokolwiek oporu, nie mogę już powstrzymać uśmiechu wygranej.
Jednym, zwinnym i ostatecznym ruchem wpycham mu do buzi koronę kwiatu.
– Skończony głupiec – komentuję, nie urywając naszego kontaktu wzrokowego.
Odchodzę od niego usatysfakcjonowana widokiem zamkniętej, wyszczekanej buzi. Zbieram swoje rzeczy, żałując, że przez zmęczenie nie pomyślałam, iż Ares mógł zająć sypialnię, z którą ma połączenie moja łazienka. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że boleśnie nadepnęłam na jego wygórowane ego.
Wzdycham, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Sądząc, że zakończyliśmy krótką wymianę zdań, odchodzę w stronę wyjścia, a marzenia o gorącym prysznicu znikają gdzieś w otchłani umysłu. Jestem naprawdę zadowolona, póki nie kładzie dużych rąk na moich biodrach i nie zmusza mnie do oparcia pośladków o blat za nami.
– To zabawne, że za każdym razem myślisz o zwycięstwie i nie bierzesz pod uwagę mocniejszych kart przeciwnika – stwierdza, zawisając nade mną. Przez moje ramię wypluwa przygryzioną roślinkę do zlewu, po czym kontynuuje: – Analizujesz ruchy oraz słowa, po czym atakujesz, sądząc, że twój atak zakończy rozwiązany spór. Zamykasz analizę, mając w dupie konsekwencje. Z tego, co słyszałem, ktoś trenujący wręcz zawodowo boks powinien być przygotowany na wszystko.
Zszokowana faktem, jak szybko zdołał zmienić satysfakcję w złość, zaciskam szczęki. Odważnie jednak utrzymuję kontakt wzrokowy, który pod wpływem nacisku z jego strony mam ochotę przerwać. Nie ma możliwości, że to zrobię. Nawet jakby z nieba leciały asteroidy, nie ugnę się pod nim tylko po to, by uciekać.
– Co teraz zrobisz, skoro zablokowałem cię własnym ciałem? – pyta, a ton, jakiego przy tym używa, brzmi jak rzucenie wyzwania. Dobrej okazji do rywalizacji nigdy się nie odmawia.
Uwolnienie z klatki, którą dla mnie stworzył, będzie trudne. Nawet jeśli przez myśl przebiegło mi już kilka dobrych pomysłów, chcę zrobić to tak, by nie musiał chodzić z widocznym na ciele dowodem naszego starcia. Mogę także pozbawić go dzieci, bo choć słabo, to widzę, że stoi w rozkroku, a moje kolano jest niemal idealnie ułożone, by trafić w czuły punkt. Ostatecznie decyduję jednak, by zrobić coś innego.
Unoszę wyżej podbródek, sprawiając, że i on robi to samo. Przestępuje z nogi na nogę, prostując bardziej rękę, która mnie interesuje. Posyłam mu uśmiech, by w pełni skupił uwagę na mojej twarzy, kiedy ze znaczącą siłą uderzam w wewnętrzną stronę jego łokcia i sprawiam, że po prostu się pode mną kuli. Na dodatek, za karę, że śmiał naruszyć mój spokój, zginam nogę, kopiąc kolanem w bok brzucha. Odchodzi, klnąc pod nosem, a ja w końcu mogę wyjść i zamknąć drzwi pomieszczenia przepełnionego napięciem.
– Następnym razem naucz się pukać! – krzyczę, stercząc jeszcze chwilę pod ciemną płytą.
– Następnym razem sprawdź, czy nie ma nikogo w środku, pieprzona księżniczko – fuka z irytacją.
Nie odpowiadam i, tym razem świadoma zwycięstwa, przekręcam kluczyk w drzwiach prowadzących do łazienki. Kiedy ląduję już w sypialni, dostrzegam Elvisa. Jego idealnie ułożone blond włosy odbijają światło wciąż zapalonej lampy.
– Wszystko w porządku, panno Houston?
– W jak najlepszym – odpowiadam od razu, stając naprzeciw niego.
Będąc bliżej, mogę dostrzec, jak trzyma coś na dłoni. Marszczę brwi, widząc, że jest to malutka, złożona starannie karteczka. Nie oczekując na słowa wyjaśnienia, zabieram ją, otwieram i czytam.
Może nie jestem kelnerem, który wpadł ci w oko, ale bliscy mawiali, że niezły ze mnie kawaler. Uroczyście wręczam ci swój numer jako rekompensatę i mam nadzieję, że kiedyś z niego skorzystasz.
PS. Zwę się Ares Hammond, słodzinko.
Wypuszczam powietrze ze świstem, dziękując ochroniarzowi. Mężczyzna wychodzi na korytarz, a ja z niechęcią zapisuję kontakt w telefonie. Nawet jeśli ten arogancki pacan jest wrzodem na tyłku i naprawdę nie chcę mieć z nim takiej styczności, jak przed chwilą, to podstawowe interakcje będą nam potrzebne w życiu codziennym. Możliwość wysłania mu wiadomości, zamiast czołgania się do jego pokoju, wydaje się bardziej komfortowym rozwiązaniem.
ASTRID
Choć uwielbiam być w centrum uwagi, to z całego serca nienawidzę bankietów. Zwłaszcza tych ciągnących się do późnych godzin wieczornych i tych, które są przyjęciami spółek prowadzonych przez mojego ojca i jego współpracowników. Presja idealnej prezentacji wzrasta, gdy fotografie lecą w obieg krajowy i międzynarodowy. A fakt, że na dzisiejszym zdjęciu „rodzinnym” będzie nas czworo, a nie troje, tylko dodatkowo mnie stresuje.
Od wczorajszej nocy trzymałam mocno kciuki, byśmy dzisiaj nie musieli udawać się na żadne firmowe spotkanie. Szczerze liczyłam, że tata zrezygnuje z zabierania na bankiet mnie i Aresa, by ten miał czas na poznanie świata, do którego wkracza. Na nic to się jednak zdało, bo już za chwilę samochód ma stanąć pod wynajętym hotelem, gdzie czatuje już stado wygłodniałych dziennikarzy i paparazzi, i nie żeby w środku było ich mniej.
Przy wyjściu będę musiała uważać na swoją sukienkę. Ciągnie mi się do samych kostek, a nie chciałabym zahaczyć jej materiału wąskim obcasem szpilki i wylądować twarzą w kierunku chodnika.
Przejeżdżam kontrolnie palcami za płatkami swoich uszu, chcąc sprawdzić, czy żaden kosmyk z upiętego, eleganckiego koka nigdzie nie umyka. Mając tego pewność, odruchowo zerkam w prawo, gdzie zauważam Hammonda wiszącego na telefonie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czemu jest z tym urządzeniem tak nierozłączny, ale nie interesuje mnie to. W dodatku to, że nie rozmawialiśmy od momentu sytuacji w łazience, sprawia, że jestem przejęta bardziej, niż przypuszczałam.
Szperam w torebce, z której po chwili wyciągam ulubiony błyszczyk oraz małe lusterko. Przenoszę z niego wzrok tylko na sekundę, a już napotykam spojrzenie mamy w tafli naprzeciw. Spogląda na mnie z delikatnym, jakby podtrzymującym na duchu uśmiechem. Nie wiem, czy zna moje obawy, czy to po prostu taki matczyny odruch.
A może mój stres jest widoczny?
Biały bentley zatrzymuje się w końcu tuż przy oblężonym wejściu. Tata subtelnym gestem wskazuje Aresowi, by wysiadł i otworzył mi drzwi, a sam kieruje się, by otworzyć drzwi mamie. Lubię w ojcu to, że każdego mężczyznę w swoim otoczeniu próbuje zmienić w dżentelmena.
Drzwi otwierające się po stronie, gdzie siedzę, odsłaniają mi znany widok na budynek, w którym zazwyczaj urządzamy bankiety. Staram się nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego, a maksymalnie skupić uwagę na tym, by nie potknąć się o sukienkę. Idąc po chodniku prowadzącym do hotelu, czuję na sobie masę spojrzeń, ale tylko jedno wzbudza we mnie dziwne uczucie pewności siebie, której niewątpliwie mi nie brakuje. Po chwili dostrzegam obok siebie Aresa. Kroczy z gracją, której nie miał jeszcze wczoraj na wspólnej kolacji. Nie wiem, czy posiniaczenie mu brzucha zmieniło jego zachowanie, czy gra po to, by jeszcze bardziej podlizać się rodzicom.
Unoszę podbródek wyżej, gdy stajemy przed banerem zapełnionym nazwami firm sponsorujących fundację. Zerkam przelotnie w bok, na stojącą obok mnie mamę. Na samym końcu rodzinnej hierarchii stoi brunet, wyglądając niczym zbłąkany piesek. Wypina klatkę piersiową, próbując tym samym ukryć pożerający go stres, albo po prostu ja źle interpretuję każdy jego ruch.
Spuszczam ręce wzdłuż ciała, a prawą nogę wystawiam na przód. Materiał rozprasza się na boki, odsłaniając łydkę i część uda. Mnóstwo obiektywów trzaska nam zdjęcia, a oczy fotografów za nimi błyszczą, jakby właśnie zapewniali sobie awans. Przybycie tutaj z Aresem miało na celu wywołanie pewnej sensacji, i właśnie to się stało. Już za kilka godzin możemy spodziewać się artykułów o nagłówkach, które prawdopodobnie zapewnią fanów rodzinie Houston.
Clarice delikatnie klepie dłonią w odcinek lędźwiowy mojego kręgosłupa, dając tym samym znak, że pora iść dalej. Bez cienia wątpliwości kieruję się w stronę schodów hotelu, a moje szpilki chwilę później stukają o ich powierzchnię.
Przekraczamy próg eleganckich drzwi, w których wita nas przedstawiciel instytucji. Zaczyna prowadzić do przydzielonego nam stolika dość szybkim krokiem, zapewne z powodu utworzonej za nami kolejki. Odwzajemniam jego uśmiech, kiedy przez chwilę się we mnie wpatruje. Reakcja taty to oczywiście zgromienie mężczyzny wzrokiem.
Ares odsuwa mi krzesło, zapewne wzorując się na zachowaniu ojca. Dziękuję mu skinieniem głowy, wciąż zachowując obojętny, a nawet niechętny wyraz twarzy. Mama zerka na naszą dwójkę, a bijące od niej ciepło sprawia, że niemal mam ochotę zapomnieć o sytuacji w łazience i przestać ignorować chłopaka.
Pozbywam się skórzanego płaszcza, by powiesić go na oparciu krzesła. Okrągły stół, przy którym siedzimy, jest przystrojony z klasą i smakiem. Blat przykryty został skromnym białym obrusem ze złotym paseczkiem u dołu. Na środku stoi szklany, przezroczysty wazon z kilkunastoma pozłacanymi trójkącikami, a wewnątrz niego schowano trzy białe róże. Po rozglądnięciu się wokół mogę stwierdzić, że wszystko zostało utrzymane w takiej estetyce. Cieszy mnie fakt, że i ja trafnie dopasowałam ubiór do charakteru tego spotkania.
Zakładam subtelnie nogę na nogę, gdy kobieta przyodziana w smoking podchodzi do nas z tacą. Każdemu nalewa jakiejś zupy, życząc przy tym udanego wieczoru. Wszelkie prezentacje mają zacząć się dopiero w ciągu dwóch godzin, także każdy obecny tutaj gość ma czas, by porządnie zjeść i ustalić sumę, jaką przeznaczy na fundację.
Tata wcześniej zdradził mi, że dziś będziemy licytować obrazy i rzeźby znanych artystów, którzy chcąc pomóc schorowanym dzieciom, podarowali swoje prace naszej organizacji. Nie ukrywam, że naprawdę mnie to rozczuliło.
Opieram przedramiona na podłokietnikach, rozglądając się po całej sali. Kunsztowne, ogromne żyrandole rozstawione są na wysokim suficie co kilka stóp. Wiszą odpowiednio nad każdym ze stołów, których ułożenie jest takie, by została zachowana odpowiednia odległość między nimi i tym samym zapewniona swoboda poruszania się gościom. Niedaleko od naszego miejsca znajduje się złota winda, prowadząca zapewne do części noclegowej obiektu. Najdalej natomiast ustawiono dwa długie blaty z przystawkami i szampanem, gdyby zebrani tutaj goście, prawdopodobnie ważni, chcieli sami poczęstować się alkoholem. Szeroki i wysoki podest między blatami ozdobiono tiulem i białymi balonami. Postawiono na nim mównicę i ogromny ekran na kółkach.
Finalnie mój wzrok pada na siedzącego obok Aresa. Nie wiem, czy było to instynktowne, dlatego że nie czułam na sobie jego oczu, czy po prostu chciałam zerknąć i sprawdzić, czy jego zachowanie jest właściwe. Dalej wisi na telefonie, sprawiając, że mam ochotę wyrwać mu go z rąk. To dziwne, że rodzice jeszcze nie zwrócili mu uwagi i chyba nawet się do tego nie kwapią.
Poprawiam pozycję na krześle, a gdy gdzieś przemyka znajoma mi sylwetka, przepraszam towarzystwo i natychmiastowo wstaję, po czym kieruję się za nią.
Oczywiście, że na bankiecie rodzinnym nie mogło zabraknąć kandydata na mojego przyszłego męża. Jedynego kandydata, tak swoją drogą.
Chwytam za fragment swojej sukienki i nieznacznie go podnoszę. Wymijam różne osoby, a kilka z nich przypadkowo mnie trąca. Ignoruję to jednak, skupiając się w pełni na celu, jakim jest szatyn przy stole z przystawkami. Wolę odbębnić z nim rozmowę teraz, niż odmówić, kiedy rodzice będą mnie do niej zachęcać, bo mimo wszystko i tak się od niej nie wymigam.
Biorę głęboki wdech, szykując się na własne upokorzenie. Do tej pory nie odgadłam, dlaczego właśnie ten chłopak został okrzyknięty idealnym materiałem na męża dla mnie. Jest arogancki, niedojrzały i nad wyraz niewychowany. Coś pokroju Aresa, tyle że przy nim nasz buntownik wydaje się nieziemsko grzeczny.
Stukam migdałowym zakończeniem przedłużanego paznokcia o bark zwróconego do mnie tyłem szatyna. Z dezorientacją obraca głowę w moim kierunku, a gdy orientuje się, kto śmiał go zaczepić, na jego twarzy dostrzegam cwaniacki uśmieszek. Zmuszam samą siebie do podobnej reakcji, w głębi czując rosnącą irytację.
Pomijając zniechęcający mnie charakter, jest naprawdę uroczym chłopakiem. Jego szczupłe policzki zdobią dołeczki, włosy ma ułożone równo po obu stronach głowy, a jasne, niebieskie oczy patrzą na wszystko z psotnymi iskierkami w tęczówkach, jakby ciągle chciał coś nabroić.
– Lewis Chapman.
Kładę swoją prawą dłoń na lewej, stojąc do niego nieco bokiem. Mierzy mnie spojrzeniem, po czym unosi brwi i chowa dłonie do kieszeni ciemnych dżinsów. Jak zwykle różni się wyglądem od reszty zaproszonych gości.
Zgaduję, że w każdej rodzinie zawsze musi znaleźć się jeden oryginał.
– Dawno cię nie widziałam. Gdzie byłeś w tamtym miesiącu?
– Tu i ówdzie – odpowiada zdawkowo. Nalewa sobie szampana, jakby miał do tego pełne prawo w wieku szesnastu lat. – Nie zmieniłaś się wcale, wciąż jesteś tak samo urzekająca, Astrid Houston.
– Nie mogę powiedzieć tego o tobie, Lewisie. – Uśmiecham się z kpiną. – Z dnia na dzień ucieka gdzieś twój urok osobisty.
– Z dnia na dzień, powiadasz? – Staje naprzeciw mnie. Upija łyk z kieliszka, po czym oblizuje wargi. – Czyżbyś mnie obserwowała, panno Houston?
– To, że zaczniesz zwracać się do mnie w formalny sposób, nie sprawi, że będę patrzeć na ciebie poważnie.
– A jednak do mnie podeszłaś i zaczęłaś rozmowę – zauważa wciąż pewnym tonem głosu. – Dlaczego? Próbujesz mnie do siebie zniechęcić?
Taksuję jego sylwetkę, nagle czując dziwny przypływ złości. Może rzeczywiście chciałabym go do siebie zniechęcić i ma rację, bo gdybyśmy oboje pałali do siebie tym samym, niezbyt pozytywnym uczuciem, to może rodzice odpuściliby wizję naszej wspólnej przyszłości, to jest zapieczętowania ich partnerstwa małżeństwem swoich dzieci. Zaczęłam jednak tę rozmowę, by mieć święty spokój. W żadnym wypadku nie chcę na siłę utracić jego sympatii. Clarice i Edward by mnie za to zjedli.
Krzyżuję ręce pod piersiami, delikatnie mrużąc oczy. Chapman przygląda mi się z zainteresowaniem, a gdy mam już zabrać głos, z głośników zaczyna lecieć spokojna muzyka. Ważniacy wstają z krzeseł i prowadzą partnerki na środek parkietu. Zaczynają wspólnie wirować, wprowadzając długie suknie w delikatny ruch. Mnóstwo uśmiechów jest w stanie oślepić, ale z patrzenia na nie wyrywa mnie muśnięcie dłonią.
– Chyba nie odmówisz mi tańca, prawda? – pyta, a ja, chociaż na końcu języka mam stanowcze „nie”, chwytam jego dłoń i pozwalam zaprowadzić się na środek sali. Dobre stosunki z tym chłopakiem przyniosą korzyści mojej rodzinie. To jest najważniejsze.
Patrzenie w jego przepełnione żądzą oczy, gdy dotyk na talii niemal mnie parzy, nie jest przyjemnym uczuciem. Tańczy naprawdę koszmarnie, więc to ja muszę prowadzić. Niemal depcze czubki moich obcasów, kiedy robimy koła po śliskiej posadzce. Piosenka zaczyna lecieć głośniej, a Lewis, jakby z rytmem, chwyta materiał mojej obcisłej sukienki. Unoszę wyżej brodę, chcąc w jakiś sposób ostrzec go przed nietaktownym zachowaniem, ale on zupełnie nie zwraca na to uwagi. Miętoli jedwab między palcami, nie zatrzymując naszego wirowania nawet na sekundę.
Kątem oka zauważam dołączającego na parkiet Aresa. Ze zmarszczonymi brwiami odwracam głowę, dostrzegając, jak sprawnie wymienia partnerki. Jestem zupełnie skupiona na tym widoku, póki brunet nie znajduje się już bardzo blisko, a ręka Lewisa nie opada na moje pośladki.
Z szokiem i satysfakcją wymalowanymi na twarzy, bez chwili namysłu wciskam obcas w przód jego buta. Syczy z bólu, odrywając się ode mnie gwałtownie. Zaczynamy być widowiskiem dla par tańczących w pobliżu, co ignoruję z racji wrzącej we mnie złości.
Odsunięty na sporą odległość zmusza mnie, bym podeszła bliżej. Wbijam wskazujący palec w jego grdykę, co powoduje, że patrzy mi prosto w oczy. Nachylam się nad nim, uważając za zabawne to, iż w ciągu niecałych dwóch dni zdołałam sprawić ból dwóm wyższym ode mnie mężczyznom. Nie daje mi spokoju myśl, którą tak chętnie odwlekam, by wrócić do regularnych treningów samoobrony.
– Jeśli twoja ręka jeszcze raz znajdzie się gdzieś, gdzie nie powinna, poślę cię na ostry dyżur – ostrzegam, czując na swoim ciele intensywność spojrzeń. Wypalają one we mnie dziury, póki ktoś skutecznie nie przerywa napiętej atmosfery.
– Odbijany – oznajmia wystarczająco głośno, by dać innym do zrozumienia, że nic poważnego się nie dzieje. Ponownie zdekoncentrowana, pozwalam, by tym razem chłopak prowadził w tańcu. Ja nie byłabym w stanie z powodu szoku, w jaki mnie wpędził.
– Co, do jasnej… – mruczę pod nosem, niepewnie opierając palce na napiętych mięśniach jego ramion.
– Zgaduję, że lubisz wybierać sobie chłopaków, którzy mają sporo za uszami.
– Nie znasz ich. – Marszczę brwi.
Unoszę lekko prawą dłoń, na której błyszczy pierścionek świadczący o moim jeszcze nieformalnym małżeństwie z Lewisem. Kryształ, który wart jest każdych pieniędzy, ma na celu dodatkową ochronę. Jego zdjęcie obiegło wszystkie media, a ja zostałam okrzyknięta jego właścicielką. Jeśli ktoś nieodpowiedni chociaż spróbowałby mnie tknąć, skończyłby źle. Gdybym to ja sama mogła podjąć decyzję, przez myśl nie przeszłoby mi małżeństwo z Chapmanem.
– To prawda, lecz ich wygląd i zachowanie zdradzają wiele – odpowiada, nie odrywając wzroku od moich oczu.
– Idąc tym tokiem myślenia… czy od ciebie też powinnam trzymać się z daleka? – Przechylam głowę, czując coraz większy chłód na odsłoniętych plecach.
– Szczególnie ode mnie – przytakuje, na co reaguję wyrazistym prychnięciem.
– Dlaczego więc wyrwałeś mnie do tańca? – drążę, nie kryjąc zaciekawienia. Kontakt wzrokowy, którego nie potrafimy przerwać, sprawia, że mogłabym ciągnąć tę rozmowę w nieskończoność.
– Dlatego, że czasem największe kłopoty przynoszą największe przyjemności – stwierdza, unosząc jedno ramię ku górze. Nieco zdenerwowanym wzrokiem po raz ostatni patrzy na parkiet, a ja domyślam się z łatwością, że w centrum jego uwagi jest Lewis. Chcę już odwrócić wzrok w to samo miejsce, by zyskać pewność, ale wtedy widok przysłania mi własne odbicie w złocie.
Jesteśmy w windzie.
Hammond puszcza mnie dopiero, gdy drzwi się zamykają. Spanikowana obserwuję, jak klika przycisk, który pokieruje nas na sam dach. Stres zaczyna przejmować nade mną kontrolę.
– Co ty robisz? – pytam, wbijając wzrok w martwy punkt przed sobą. Zwilżam wargi, które schną tak samo szybko jak moje gardło.
– Coś, co pozwoli ci wyjąć kija z dupy. – Posyła mi zawadiacki uśmiech, a dłoń wręcz piecze mnie z pragnienia, by wylądować na jego nastawionym policzku. – Z możliwościami, jakie posiadasz, bycie sztywniakiem jest jak grzech.
Przejeżdżam językiem po zębach, próbując wysnuć jakikolwiek plan ucieczki. Nie ufam temu człowiekowi. Ale jakbym mogła, skoro sam przyznał, że najlepiej trzymać się od niego z daleka?
Winda staje. Nie w miejscu, do którego chce się udać Ares, a kilka pięter wcześniej. Do środka wchodzi dwójka ludzi i sprawnie stają między nami. Kobieta około sześćdziesiątki szuka palcem odpowiedniego przycisku, a w mojej głowie powstaje plan. Jeśli będę działać wystarczająco szybko, pozbędę się chłopaka i wrócę na bankiet.
Tak, jak sądziłam, nieznajomi ruszają na ostatnie piętro, zwane także rekreacyjnym. Mnóstwo basenów, kręgielnia, sauna i wiele innych. Coś, czego w tak prestiżowym hotelu nie mogło zabraknąć.
Muzyczka wygrywana w nie tak ciasnej złotej klatce zaczyna dręczyć moje uszy. Ze skupieniem spoglądam na czerwoną kropeczkę, która przesuwa się pod wyrytymi rzymskimi liczbami. Kiedy osiąga cyfrę dziewięć, po karku zaczyna mi spływać pot. Muszę szybko przejść przed nimi. Potem zdejmę buty i zacznę biec. Dam radę.
Drzwi stają otworem, a ja wręcz szeptem przepraszam starszą parę i przechodzę przed nią. Kobieta jest zdezorientowana, przez co stoi w progu i zagradza brunetowi wyjście z windy. Ewidentnie zaskoczyłam go takim zachowaniem, ale zupełnie tego nie żałuję. Nim dotrze do niego to, co zrobiłam, zdążę zejść kilka pięter niżej. Utrudnieniem jest jedynie to, że właśnie teraz muszę krążyć pomiędzy zbiornikami wodnymi o przeróżnych wymiarach.
Spoglądam za siebie i dostrzegam, jak jego stopa zatrzymuje automatyczne zamknięcie drzwi. Ich ponowne otwarcie na tym samym piętrze przyspiesza nacisk dużej dłoni. W końcu mogę z daleka ujrzeć jego zmarnowaną twarz, a widmo ucieczki sprawia, że niewiele myśląc, zaczynam odpinać paseczek przy szpilkach niemalże w biegu.
O ile jeszcze przed kilkoma sekundami stałam na wygranej pozycji, o tyle teraz jest odwrotnie. Nie zdążyłam odbiec za daleko, nie mogę odpiąć buta, a on zaraz będzie obok. Brakuje tylko, bym…
Zamykam oczy, wpadając nagle do głębszego basenu. Czuję, jak całą autoprezentację, nad którą pracowałam kilka godzin, trafia szlag. Po wypłynięciu na powierzchnię zaczynam kaszleć, a rozmazany widok stojącego przy zbiorniku bruneta tylko potęguje rozbudzony we mnie gniew. Gdyby nie jego idiotyczny pomysł, nic by się nie stało. A teraz moim problemem są nie tylko przemoknięte ciuchy, zniszczona fryzura i rozmazany makijaż, ale także reakcja rodziców. Przecież, kiedy zejdę na dół w takim stanie, oni zabiją mnie wzrokiem!
Przecieram twarz dłońmi, które obecnie śmierdzą chlorem. Przejeżdżam po ulizanej nasadzie włosów, czując, że sztywny do niedawna kok opada na mój kark. Przygryzam wargę, próbując opanować nerwy, i zaskakuję samą siebie, kiedy po prostu wybucham śmiechem. Tak szczerym i donośnym, że być może zdołałam obudzić gości śpiących dwa piętra niżej. Nawet nie wiem, dlaczego moja reakcja jest taka, a nie inna.
– Wszystko dobrze? – Hammond marszczy brwi, nie wiedząc, czy on też może się zaśmiać. Poznaję to po jego wygiętym uśmieszku.
Podpływam do brzegu, który okazuje się dalej, niż sądziłam. Próbuję wyjść z basenu o własnych siłach, ale wciąż towarzyszące mi spazmy śmiechu nie pozwalają na zrealizowanie tego. Ares ogląda moje poczynania z góry, a ja już wiem, że mi pomoże. I pozwoli mi poczuć słodki smak zemsty.
Odkłada zdjętą wcześniej marynarkę na podłogę, dalej od nas, i kuca przy krańcu zbiornika. Wyciąga dłoń, po czym mówi:
– Przysięgam, że jeśli wrzucisz mnie do wody, rozpoczniesz wojnę. – Wystrzela w moim kierunku palec wskazujący, a ja prycham.
– To przecież nie twoja wina, że wpadłam do wody. – Wzruszam ramionami. – Po prostu pomóż mi wyjść, bo jest naprawdę zimno. Obiecuję, że nie zmoczysz nawet kawałeczka swojej koszuli – kłamię, krzyżując palce pod wodą.
Kręci głową z niedowierzaniem, a potem jeszcze bardziej przybliża swoją rękę. Chwytam ją chętnie, broniąc się przed cwaniackim uśmieszkiem.
– Nawet jako mokra szczurzyca jesteś onieśmielająca. Jak to robisz? – pyta, gdy ściskam dłoń. Unoszę się delikatnie i, nim pociągnę go do wody, odpowiadam:
– Nawet jako pan wszystko o wszystkich wiedzący, jesteś idiotą. Jak to robisz?
Głośny plusk zderzenia obu ciał z taflą utwierdza mnie w tym, że rozlaliśmy mnóstwo cholernie chłodnej cieczy na płytki w pobliżu. Otwieram oczy, będąc wciąż zanurzona, i dostrzegam przed sobą rozwścieczonego do maksimum Aresa. Jego skroń pulsuje, a mnie niesamowicie satysfakcjonuje ten widok.
Wypływamy na powierzchnię, co od razu powoduje, że wybucham śmiechem. Hammond szybko do mnie podpływa z miną, która prawdopodobnie miała wzbudzić strach, ja jednak nie potrafię zatrzymać swojego chichotu.
– Posrało cię, kurwa? Obiecałaś coś! – syczy, będąc jakieś dwadzieścia cali ode mnie.
– Skrzyżowałam palce.
– Znakomicie. Teraz oboje mamy przejebane.
Unoszę brwi i aż mnie zamurowuje. Nie powiedział tego.
– Ależ ty jesteś oświecony! Pieprzony Albert Einstein! – wybucham, wyrzucając ręce w powietrze. Przypadkiem chlapię mu prosto w oczy, co jest dodatkowym utrudnieniem dla utrzymania powagi w tej sytuacji.
– Jaka ty jesteś głupia.
– Nadal mądrzejsza od ciebie, skończony dupku.
– Chciałem być miły, chociaż jeden jebany raz – oznajmia, a jego ręka nurkuje gdzieś pod wodą. Z niezrozumieniem obserwuję to, co robi, a gdy wyciąga przemokniętą paczkę moich drogich papierosów, rozdziawiam usta. – Wyrwałem cię stamtąd, żebyś mogła zapalić.
Mrugam kilkakrotnie, nie dowierzając temu, co mówi. Chociaż znam go bardzo krótko, raczej nie przypuszczałabym, że zrobi coś dla mojej przyjemności. Miałam go za egoistę i dalej mam, ale to, co planował, było naprawdę miłe. Czego oczywiście nie przyznam na głos.
– Nie ufam ci, a ty wywozisz mnie na jakiś dach bez żadnego wyjaśnienia. Jakbyś zareagował na moim miejscu?! – rzucam, a krzyk odbija się echem od ścian.
– Nie wiem, ale na pewno, kurwa, nie pociągnąłbym nas do wody! – odpowiada, a jego ton brzmi, jakby mówił o czymś jak najbardziej oczywistym.
Przewracam oczami i z irytacją wychodzę z basenu. Jedwabna sukienka jest teraz niesamowicie ciężka i o ile przedtem znacznie przylegała do mojego ciała, to teraz przylega tak, że jest to aż nieprzyjemne uczucie. Poza tym jest mi zimno. Cholernie zimno.
– Gdzie ty idziesz?! – słyszę za sobą, kierując się w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową.
– Gdzieś, gdzie ciebie nie ma.
– Zejdziesz na dół i co powiesz? – prycha. Jego mokre buty wydają charakterystyczny dźwięk, dzięki czemu wiem, że idzie za mną. – Że jesteś pokraką i najpierw sama wpadłaś do wody, a potem z niewiadomych przyczyn pociągnęłaś mnie za sobą?
– Najpierw powiem, że próbowałeś mnie uprowadzić, a potem, że utopić. Mam świadka w Lewisie Chapmanie – zaznaczam ostro, a coraz bliższy widok płyty umożliwiającej mi opuszczenie tego piętra, jest jak wybawienie.
– Ja pierdo… – zaczyna, ale nie ma szans dokończyć. Dostrzegam barczystego, wysokiego mężczyznę, którego mięśnie mają więcej wspólnego ze sterydami niż same sterydy.
– Hej, co wy tu robicie?!
Zastygam. Nie wiem, czy przez brzmiący przeraźliwie głos, czy przez fakt, że zostaliśmy właśnie przyłapani na… czymś. Chwila, jaki jest jego problem?
– W niedziele piętro jest nieczynne. Kto was tutaj wpuścił?
Winda – odpowiadam w myślach, mocno walcząc ze sobą, by nie prychnąć.
– Nie chcemy kłopotów – oznajmia spokojnie Ares, materializując się obok mnie. Unosi ręce jakby w akcie kapitulacji, a ja, czując jego dotyk na odcinku lędźwiowym kręgosłupa, szybko ożywam i prostuję przesadnie plecy, by od niego uciec. – Już stąd idziemy. I przepraszamy za naruszanie regulaminu obiektu.
Krzyżuję ręce pod piersiami, widząc, jak nieznajomy mężczyzna, a najpewniej ochroniarz stacjonujący na tym piętrze, dalej wygląda na nieprzekonanego. Pozostał mi jeden argument, który pozwoli nam bezproblemowo stąd wyjść.
– Wie pan, kim jest mój ojciec? – Marszczę brwi, podobnie jak obydwaj mężczyźni.
Nie wiem, w której dokładnie chwili Ares przekłada mnie przez ramię i zaczyna biec. Nie wiem także, dlaczego uciekamy. Wiem tylko jedno: obcy facet jest szybki i nie da za wygraną.
– Przygotować oddziały z niższych pięter, mamy włamanie. – Słyszę, jak informuje przez krótkofalówkę, a ochota na przywalenie sobie w czoło z otwartej dłoni tylko wzrasta. Nikt tutaj się nie włamuje, do diabła!
– Musiałaś rzucić śpiewkę o ojcu? – fuka chłopak, którego oddech zaczyna być płytszy. Chociaż moglibyśmy już stanąć, bo nie ma drogi ucieczki, on nie zamierza wystawiać białej flagi. – Sądziłem, że jesteś jedną z tych wyjątkowych córeczek tatusia, które nie próbują bronić się pozycją ojca.
– Przestań klekotać, bo jeszcze żaby wylecą ci z dzioba – odpowiadam poirytowana. – Jeśli tak bardzo przeszkadzam, to mnie puść.