Na tym padole płaczu - Stanisław Przybyszewski - ebook

Na tym padole płaczu ebook

Stanisław Przybyszewski

0,0
6,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

“Na tym padole płaczu” to utwór Stanisława Przybyszewskiego, polskiego pisarza, poety, dramaturga okresu Młodej Polski. Przybyszewski był skandalistą, przedstawicielem cyganerii krakowskiej i nurtu polskiego dekadentyzmu.

“Byłem spokojny. A był to straszny spokój, jakiego nigdy przedtem nie znałem. W głowie jakaś szeroka pustka i w sercu pustka. Patrzałem przed się, zaledwie byłem w stanie rozeznać przedmioty, czasami traciłem zupełnie świadomość tego, co zaszło, co mnie czeka — co teraz — w tej chwili koniecznie nastąpić musi.

Spojrzałem na nią, widziałem jej twarz jak przez sen, a naraz spostrzegłem jej oczy, jak się badawczo, z dziwnym, prawie bolesnym niepokojem we mnie wpijają.

Otrzeźwiałem, myśli się skupiać poczęły.

Patrzeliśmy na siebie chwilę z taką siłą, jakbyśmy duszę sobie wyssać chcieli, ale nie zniosła bólu mego wzroku — spuściła oczy — i w tej chwili zapomniałem o wszystkiem — patrzałem z cichą, a smutną rozkoszą na tę drobną delikatną twarz, którą tak namiętnie ukochałem.

— A więc się rozstaniemy…”

Fragment.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 36

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Stanisław Przybyszewski

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-620-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

NA TYM PADOLE PŁACZU

Dzień zaledwie minął.

 Wczoraj jeszcze widziałem ją przy tym stole smutną, znękaną. Patrzała na mnie ze strachem i wstydem, czuła się winną, i wiedziała, że nadeszła godzina rozstania.  Byłem spokojny. A był to straszny spokój, jakiego nigdy przedtem nie znałem. W głowie jakaś szeroka pustka i w sercu pustka. Patrzałem przed się, zaledwie byłem w stanie rozeznać przedmioty, czasami traciłem zupełnie świadomość tego, co zaszło, co mnie czeka — co teraz — w tej chwili koniecznie nastąpić musi.  Spojrzałem na nią, widziałem jej twarz jak przez sen, a naraz spostrzegłem jej oczy, jak się badawczo, z dziwnym, prawie bolesnym niepokojem we mnie wpijają.  Otrzeźwiałem: myśli się skupiać poczęły.  Patrzeliśmy na siebie chwilę z taką siłą, jakbyśmy duszę sobie wyssać chcieli, ale nie zniosła bólu mego wzroku — spuściła oczy — i w tej chwili zapomniałem o wszystkiem — patrzałem z cichą, a smutną rozkoszą na tę drobną delikatną twarz którą tak namiętnie ukochałem.  — A więc się rozstaniemy...  Mówiłem wolno z jakiemś dziecinnem namaszczeniem, byłem mocno wzruszony. I wzięła mnie taka litość nad samym sobą, że chciało mi się płakać i śmiać; dusiło mnie coś w gardle; zimny dreszcz przeszedł mi przez ciało, a ręce się trzęsły: patrzałem na nie jakby na ręce obcego człowieka.  — Pocóż się mamy męczyć — no tak — widzisz, przestałaś mnie kochać. Uczucia nasze nie są wieczne — no — a wiesz, że ja nie pierwszy i nie ostatni — he, he — trzeba ci wiedzieć, że się to często zdarza — no, jednem słowem — nie biorę ci za złe — Bóg widzi, że ci za złe nie biorę.  Patrzała na mnie zimnym, obojętnym wzrokiem, jakby mi chciała powiedzieć: dobrze, dobrze, ale po cóż to długie gadanie — skończże raz! Naraz zmienił się wyraz jej oczu, zdawało mi się, że widzę jakąś litość nademną, jakąś prośbę, by jej dłużej nie męczyć.  Zrozumiałem, że nie mamy sobie rzeczywiście nic więcej do powiedzenia; trzeba raz przecież skończyć — tak, tak — skończyć — skończyć...  — No, dobrze — jak widzisz, nie myślę cię zatrzymywać; możesz iść, gdzie cię serce prowadzi...  Wstała; zdawała się być zawstydzoną, i bardzo, bardzo smutną.  Naraz stałem się uprzejmym, mówiłem do niej po przyjacielsku, prawie serdecznie.  — Przecież się rozstaniemy w przyjaźni. Trzeba jeszcze załatwić kilka technicznych szczegółów. Trzeba ci przesłać twoje rzeczy — no, a może pieniędzy potrzebujesz?... Nie powinnaś mnie fałszywie rozumieć. Przestałaś mi być kochanką, żoną, ale możesz mi być przyjacielem...  Ściskałem serdecznie i bardzo silnie jej ręce i śmiałem się głupim śmiechem, który mnie bolał i szarpał...  — To będzie najlepiej, jeżeli wyjedziesz zaraz, ale to natychmiast... natychmiast — rozumiesz, w tej chwili — pomnę, że głos mój stał mi się obcym, świszczał, obniżał się i podnosił: traciłem przytomność... Idź, idź — bo widzisz, pomimo, że jestem człowiekiem niezwykle szlachetnym, he, he — ale radzę ci, uciekaj czemprędzej...  Kurczyła się we wściekłym uścisku moich rąk, drżała i patrzała na mnie w błędnym przestrachu.  — Wszystko można zrozumieć, krzyczałem, wszystko pojąć, a jednak — na dnie duszy pozostanie stary przesąd — he he — idiosynkrazya dla kobiety, która — no, która...  Ochłonąłem naraz, puściłem jej ręce i siadłem wyczerpany.  Łzy ciekły po jej twarzy — łzy — Bóg wie, — może tylko zimny pot strachu.  Czuła, że też coś powiedzieć musi — trzeba było mnie przecież uspokoić.  — Chcesz się mnie pozbyć — dobrze — ale kocham cię, jak cię kochałam.  Rozśmiałem się na głos, śmiałem się do rozpuku — wpadłem w rozkoszny humor.  — Wiem, wiem, że mnie kochasz — ale idź — idźże wreszcie... he? możebyś dziecko chciała wziąć ze sobą? Nie, nie, moja kochana, pomimo całej głębokiej przyjaźni, jaką żywię dla ciebie, dziecka nie dam — to chyba rozumiesz — zresztą dziecko przeszkadza w miodowych miesiącach...  Znużyłem się nagle, opadłem zupełnie ze sił, pragnąłem tylko, żeby raz wreszcie poszła.  Widocznie nie myślała, żeby rozstanie mogło być tak trudne. Koniecznie chciałaby mnie pocieszyć, powiedzieć jakieś dobre, kochane słowo, a może — o Chryste Panie — zapłakać na mojej braterskiej piersi!  Uczułem wściekły wstręt — nie mogło mi się w głowie pomieścić, że ja ją kiedyś kochałem — tak wydała mi się brzydką i wstrętną.  — Idź, moja droga, idź — chcesz pieniędzy — tu masz, możesz je przyjąć — od przyjaciela; ja ci tak chętnie wszystko ułatwię — ale nie męcz mnie dłużej — idź...  Podszedłem do niej, ująłem ją za rękę:  — Nie zobaczymy się więcej...

 Co się potem stało — nie wiem. Ziemia usuwała mi się pod nogami, pociemniało mi w oczach; czułem, że lecę gdzieś spadam, zaprzepaszczam się...  Przypominam sobie tylko, że zimny powiew wiatru chłodził me skronie — widocznie wyprowadziłem ją przed dom.  Gdy oprzytomniałem, byłem już w mojej pracowni.  Siadłem przy