Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
66 osób interesuje się tą książką
Czasem trzeba zaryzykować, by odkryć prawdziwe piękno
Livia Young nie widzi od urodzenia, jednak nie powstrzymuje jej to przed miłością do sztuki, którą poznaje wszystkimi pozostałymi zmysłami. Na jednym z wernisaży poznaje Alexa Weavera, który uchodzi za najbardziej obiecującego (oraz najprzystojniejszego) malarza młodego pokolenia.
Dziewczyna zupełnie nie brała pod uwagę, że popularny artysta może okazać jej zainteresowanie. Gdy więc Alex proponuje spotkanie poza murami galerii, w Livii rodzą się wątpliwości oraz przerażenie. Wciąż doskonale pamięta, co oznacza dopuszczenie do siebie kogoś obcego.
Tymczasem Alex okazuje się bardzo zdeterminowany, by bliżej poznać uroczą blondynkę. Livia musi więc zadać sobie najważniejsze pytanie: co w takiej sytuacji powiedziałby Mały Książe, bohater jej ukochanej książki z dzieciństwa? Odpowiedź wydaje się prosta: trzeba poznać dwie lub trzy gąsienice, jeśli chce się zawrzeć znajomość z motylem. Jednak to, co z pozoru wydaje się nieskomplikowane, nie zawsze jest takie w rzeczywistości…
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 602
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich tych, którzy potrzebują znaku od losu, aby zmienić coś w swoim życiu. Trzymam za Was kciuki.
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!Na zawsze, Young to ciepła lektura o próbie odnalezienia swojego miejsca w świecie, ale tak samo, jak w prawdziwym życiu, może ona poruszać trudne, niepokojące kwestie. Tym z Was, którzy są szczególnie wrażliwi na tematykę depresji oraz przemocy seksualnej, zalecam szczególną ostrożność. Fragmenty do nich nawiązujące przedstawione są wyłącznie w formie wspomnień, lecz wciąż mogą wywoływać silną reakcję emocjonalną.
Obracam w dłoni trzeci kieliszek wina, nasłuchując, czy w oddali nie brzęczy szkło niesione przez kelnera. Wiem, że nie powinnam pozwalać sobie na ani jeden łyk więcej, ale nic nie poradzę na to, że podano dziś wyjątkowo dobry trunek. Kosztował zdecydowanie więcej niż dwanaście dolarów, które zwykle wydaję na butelkę.
Nie mogłam spodziewać się nic innego po wernisażu jednego z najlepszych artystów młodego pokolenia. A przynajmniej tak nazywają Aleksa Weavera we wszystkich gazetach i programach kulturalnych. Natalie, która dostała zaproszenie na dzisiejszy wieczór, woli jednak określić go mianem faceta tak przystojnego, że rzeźba Dawida może się schować.
Dochodzą do mnie ciche dźwięki instrumentalnej muzyki, charakterystyczny brzdęk szkła towarzyszący wznoszonemu toastowi i coraz donośniejszy rumor, powoli podsycany procentami. Ktoś niedaleko mnie cieszy się na widok dawno niewidzianej znajomej, ktoś inny od kilku minut próbuje nieskutecznie się pożegnać, wciąż zatrzymywany coraz to wymyślniejszymi argumentami.
Dokładnie w tym samym momencie, gdy wyciągam rękę w bok, by wyczuć stolik koktajlowy, czuję za plecami nagły ruch, a następnie niespodziewany dotyk na łopatkach. Zdaje się, że ktoś mnie przeprosił, choć słowa uciekają mi w całym gąszczu dźwięków.
Cholera jasna.
Przeciągam ostrożnie palcami po materiale mojej sukienki, próbując wyczuć, ile spadło na nią kropel alkoholu.
– Proszę. – Męski, dźwięczny głos rozbrzmiewa mi nad głową.
Rzadko kiedy wyłapuję u mężczyzn tak słyszalną nutkę subtelności, ale tym razem nie mam z tym najmniejszego problemu.
– Przepraszam… – Urywam, biorąc głębszy oddech.
Nienawidzę takich sytuacji. Zawsze następuje po nich pewna niezręczność, a ja sama nie wiem, czy powinnam się oddalić, czy może liczyć na to, że uda mi się z kimś porozmawiać dłużej niż parę sekund.
– Chusteczki. Wyglądasz, jakbyś ich potrzebowała.
– Och, tak. Tak, dziękuję.
Wyciągam rękę w jego stronę, po cichu modląc się, by okazał się jednym z tych wysokich brunetów, mierzących przynajmniej metr dziewięćdziesiąt – tych, którzy pojawiają się w romansach. Za żadne skarby świata nie chcę powtórzyć sytuacji sprzed dwóch miesięcy, kiedy przypadkowo uderzyłam w nos faceta podnoszącego z ziemi mój szalik. Skąd mogłam wiedzieć, że miał nieco więcej niż metr pięćdziesiąt? Naprawdę o takich rzeczach powinno się informować, zanim okaże się komuś pomoc.
Szczególnie jeśli ten ktoś nie widzi od urodzenia.
Chwytam w garść kilka chusteczek i dociskam je tam, gdzie czuję, że materiał sukienki przykleił mi się do ciała.
– Jak ci się podoba?
– Słucham?
– Obraz. Stoisz przed nim od dobrych piętnastu minut.
– Obserwujesz mnie zamiast wystawy? – Prycham. – Cóż, nie najlepiej świadczy to o jej autorze.
Otacza mnie krótki, urwany śmiech. Wydaje mi się, że dochodzi z mniejszej odległości niż jeszcze przed chwilą.
– A co o autorze świadczy to, że zamiast polewać wino najbardziej upierdliwemu krytykowi, woli rozmawiać z obcą kobietą, która ma ogromną, czerwoną plamę na sukience?
Jednocześnie wciągam powietrze i opuszczam głowę najniżej, jak potrafię. Naprawdę nie mam nic przeciwko temu, by ziemia rozstąpiła się pode mną i mnie pochłonęła. Proszę.
– Naprawdę jest taka ogromna? – zadaję pytanie, po którym następuje chwila ciszy. Czyżbym go zaskoczyła?
– Olbrzymia. – Przy ostatniej sylabie delikatnie wybrzmiewa nuta wesołości. – Myślę, że powinnaś zrobić sobie jeszcze jedną, wtedy wszyscy uznają to za artystyczną wizję. Gwarantuję, że nikogo tutaj to nie zdziwi.
– Żartujesz sobie ze mnie, tak?
– Może odrobinę.
Słysząc lekko figlarny ton mojego rozmówcy, pozwalam, by kąciki moich ust uniosły się w łagodnym uśmiechu. Może naprawdę nie jest tak źle?
Nie mam czasu, by się nad tym zastanowić, wyczuwając na karku ciepły, obcy oddech. Zupełnie tak, jakby z każdym wypowiedzianym wcześniej słowem przybliżał się do mnie o kilka centymetrów. Wszystkie moje zmysły od razu stają się wyostrzone. Jestem świadoma tego, że nic mi nie grozi – dookoła wciąż słychać odgłosy rozmów. Mimo to nie chcę, by obcy mężczyzna stał tak blisko mnie. Odsuwam się więc, na ile jestem w stanie – chcąc zachować pewność, że na nic nie wpadnę.
– Muszę jednak przyznać, że jeszcze żadna kobieta…
– Och, błagam – rzucam szybko zniesmaczona, domyślając się, do czego dąży. Moja lewa dłoń, którą sekundę wcześniej uniosłam, wciąż stanowi czytelny znak, że nie powinien kontynuować swojej myśli. – Mam dość tanich tekstów na podryw.
Rechocze, jakby w ogóle niezrażony moją reakcją.
Czy on przypadkiem nie śmieje się zbyt często?
– W takim razie zacznę od początku. Jestem Alex.
– Ten Alex? – wyrywa mi się odrobinę za głośno. – To znaczy… przepraszam.
– Jeśli pytasz, czy przed sekundą obraziłaś moją wystawę, to tak, ten Alex.
Oczywiście. Jakbym nie mogła wygłupić się przed kimś, do kogo nie wzdycha połowa elity kraju.
– Nie, ja nie…
– Żartuję – zauważa. – Znowu.
– Och, jasne, prze… – Gryzę się w język.
Zawstydzona odwracam się, pierwszy raz pozwalając mu w pełni zobaczyć moją twarz. Nie noszę ciemnych okularów ani w żaden inny sposób nie próbuję ukryć przed światem, że moje oczy nie do końca przypominają te u osób widzących.
Mama co prawda powtarza mi, że delikatnie rozmyte źrenice dodają błękitnym obwódkom uroku, mnie jednak najbardziej przeszkadza to, że nie zawsze potrafię kontrolować impulsywne ruchy gałek ocznych. W końcu kto zwróci uwagę na kolor oczu, jeśli one co chwilę, w stresowych sytuacjach, uciekają w przeciwnych kierunkach?
Skupianie się na własnych wadach jest znacznie łatwiejsze niż szukanie zalet, prawda?
– Livia – witam się z nim. – Jeśli podajesz mi rękę, to…
Następuje cisza, której się spodziewałam. Jestem przekonana, że za chwilę ucieknie, nie chcąc sprowadzać na siebie kłopotu, jakim jest zajmowanie się osobą niewidomą. Jestem do tego przyzwyczajona, choć za każdym razem czuję nieprzyjemne ukłucie zawodu.
Niespodziewanie wyczuwam jednak na nadgarstku subtelne muśnięcie opuszek palców. Ułamek sekundy później moja dłoń wsuwa się w jego – znacznie cieplejszą i bardziej szorstką, naznaczoną kilkoma wyczuwalnymi odciskami. Przesuwa kciukiem po moich knykciach, tworząc coś na kształt malutkich kółeczek, i nie puszcza aż do momentu, kiedy powoli zaciskam na nim palce.
– Miło mi cię poznać.
Automatycznie lekko unoszę głowę, jakby podświadomie przeczuwając, że jest ode mnie znacznie wyższy. Czy mierząc metr siedemdziesiąt, wyglądam przy nim na drobną?
– Czy mogę zadać ci dość… nietypowe pytanie?
– Co tutaj robię? – Uśmiecham się miękko, by nie poczuł, że zamierza zrobić coś niestosownego. Ma prawo wiedzieć, przede wszystkim dlatego, że to jego wernisaż.
Natalie trzy dni temu zadzwoniła do mnie, piszcząc do słuchawki, że tylko cudem udało jej się zdobyć zaproszenie. Podobno przyznają je wyłącznie dziesięciu najbardziej obiecującym studentom ze wszystkich kierunków artystycznych w San Francisco. Dziesięć podwójnych zaproszeń na wernisaż jednego z najbardziej obiecujących młodych artystów. Dwadzieścia osób, a wśród nich jedna niewidoma.
Tak, zdecydowanie powinnam mu powiedzieć, dlaczego zajęłam miejsce komuś, kto lepiej by się tu odnalazł. Tym bardziej że niepisaną zasadą było, że zaproszenie dla osoby towarzyszącej wręcza się komuś z własnego kierunku, kto według nas zasłużył na to, by się tu znaleźć. Natalie postanowiła się wyłamać, znając moją miłość do sztuki i wiedząc, że prawdopodobnie nigdy nie trafi mi się podobna okazja.
– Moja przyjaciółka studiuje historię sztuki i wzięła mnie jako osobę towarzyszącą – zaczynam, biorąc jego milczenie za potwierdzenie tego, że uważnie słucha. – Odkąd pamiętam, uwielbiam chodzić na różne wystawy, koncerty albo happeningi. I chociaż nie widzę, to umiem docenić sztukę. Od zawsze traktuję to trochę jak formę terapii, która pozwala mi oswoić otaczający mnie świat. Sprawić, że nie będzie on bezosobowy.
Przez chwilę zastanawiam się, co więcej mogłabym powiedzieć. Doskonale wiem, że nie każdy to rozumie.
– Dla mnie piękno jest abstrakcyjne – stwierdzam wreszcie. – Wzbudzać mój podziw mogą dźwięki, kształty albo struktura, ale nigdy nie całokształt, dlatego tak bardzo lubię słuchać, jak komentują coś inni ludzie, i sprawdzać ich reakcje na rzeczy, które dla mnie są trudno dostępne.
Ostrożnie wskazuję głową ścianę, na której zawieszone są płótna pokryte farbami.
– Czasem stoję na przykład przy jednym obrazie i pytam różnych osób, co na nim widzą. I wiesz, co jest w tym najlepsze? – Zwracam się w jego stronę, by mógł lepiej widzieć mój uśmiech, który z każdym wypowiedzianym słowem staje się coraz szerszy. – Każdy odpowiada co innego.
Panika, która jeszcze nie tak dawno mi towarzyszyła, bardzo powoli zaczyna opuszczać moje ciało, pozwalając mi skupić się w pełni na tym, co naprawdę ważne.
Chciałabym móc teraz na niego spojrzeć i przekonać się, jaką przybrał minę. To jedna z tych rzeczy, których najbardziej mi brakuje. Patrzenie na kogoś i wyczytywanie z jego twarzy, o czym myśli, musi być czymś niesamowitym.
– A zdradzisz mi, co czujesz, słuchając o moich obrazach?
Nie umyka mi, że spytał o moje odczucia, choć równie dobrze mógł wykorzystać sytuację i dowiedzieć się, co o jego pracach myślą pozostali ludzie. Chcę jakoś docenić ten gest, dlatego niemal niezauważalnym krokiem zmniejszam dystans między nami. Pierwszy raz od dawna rozmawiam z kimś nieznajomym, który wykazuje mną minimalne zainteresowanie.
– Nie umiem ich do końca rozgryźć. Przedstawiasz kobiece postacie, które wydają się pełne sprzecznych emocji. Jakby krzyczały: spójrzcie na mnie, a jednocześnie nie pokazujesz ich prawdziwych uczuć.
Próbuję przypomnieć sobie wszystko, co usłyszałam na temat obrazu przed nami. Nie ma tego niestety zbyt wiele.
– Nie przedstawiasz dokładnie twarzy swoich bohaterek, choć reszta ich ciała jest idealnie odwzorowana… Niektóre w ogóle jej nawet nie mają, jak ta kobieta przed nami.
– Flávia. – Przez długie sekundy jest to jedyne słowo, które wypowiada. – Poznałem ją podczas mojej podróży do Portugalii. Miała wtedy dwadzieścia siedem lat i od pół roku szukała zaginionego brata.
Jest coś osobliwego w tym, że w jednym miejscu, na niewielkiej przestrzeni, dwójka obcych sobie osób rozmawia o ludzkich tragediach, podczas gdy wszyscy dookoła nich wolą spędzać ten wieczór, śmiejąc się i wznosząc coraz to bardziej wymyślne toasty.
– To, co namalowałem na obrazie, to moment, kiedy tańczy kizombę. Zupełnie sama, bez partnera, próbowała poruszać się w rytm jednego z najbardziej zmysłowych tańców świata. – Milknie, nabierając tchu. – Kiedy do niej podszedłem zapytać, czy może nie chciałaby mnie go nauczyć, najpierw pokręciła głową, a potem, jakby sparaliżowana swoją odmową, przyciągnęła do siebie. Przez następne kilkanaście minut robiła wszystko, by uniknąć podeptania palców. Okazałem się absolutnie najgorszym partnerem na świecie.
Bańka, którą udało nam się z Aleksem stworzyć, pęka pod naporem dźwięku tłuczonego szkła. Żadne z nas jednak nie ma zamiaru przerywać rozmowy.
Mężczyzna niespodziewanie wyjmuje pusty kieliszek z mojej dłoni i sekundę później zastępuje go nowym, przyjemnie zimnym.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
W odpowiedzi jedynie kręcę głową. Chcę jak najszybciej wrócić do urwanego tematu. To najprawdopodobniej ostatni raz, kiedy mogę na żywo usłyszeć o inspiracjach od samego autora.
– Domyślam się, że namalowane miasteczko ma związek z jej bratem.
– Prowadził tam szkołę tańca. Z tego, co Flávia mi opowiadała, najbardziej lubił tańce towarzyskie, więc czasem przychodziła na rynek i tańczyła z innymi ludźmi, wierząc, że jakoś jej to pomoże.
– Traktowała to jako formę terapii – podsumowuję. – Coś o tym wiem.
Przez chwilę towarzyszy nam cisza, zupełnie jakby Alex zastanawiał się nad tym, co powiedziałam. Kilka uderzeń serca później słyszę, jak bierze głębszy wdech, przytrzymując powietrze w płucach.
– Daj rękę – wypowiada w moim kierunku.
– Słucham?
– Daj rękę.
Chwyta trzymane przeze mnie szkło, najwyraźniej odstawiając je na stolik niedaleko nas.
Zanim mam szansę cokolwiek zrobić, staje za mną, dotykając moich pleców swoją szeroką klatką piersiową.
– Podejdź dwa kroki do przodu.
Zamiast posłuchać jego prośby, próbuję przesunąć się o pół kroku w bok. Powstrzymuje mnie przed tym ramieniem, sprawiając, że tkwię teraz w pozycji, która niebezpiecznie przypomina uścisk.
Nabieram w płuca nieco za dużo powietrza, próbując wyciszyć zmysły. Choć próbuję uciec myślami od tego, co się dzieje, jego perfumy skutecznie zakotwiczają mnie w tym, co tu i teraz. Jest w nich coś niebanalnego, a im dłużej zaciągam się jego zapachem, tym trudniej przychodzi mi wyczucie jego dominującej nuty.
– Livia – szepce tuż przy moim uchu, kładąc większy nacisk na moje ciało. – Dwa kroki do przodu.
– Posłuchaj, naprawdę nie…
Oddala się ode mnie bez słowa, a ciepło, które biło z jego klatki piersiowej, zostaje zastąpione miękkim dotykiem dłoni.
Mogę albo podejść bliżej obrazu i przekonać się, jakie ma zamiary, albo go przeprosić i spróbować dodzwonić się do Natalie, która pół godziny temu obiecała, że zniknie dosłownie na pięć minut.
Prawdopodobnie nigdy już nie przytrafi mi się taka okazja. Ostrożnie więc posuwam się naprzód, mając nadzieję, że Alex da mi znać, kiedy powinnam się zatrzymać.
Robi to, ujmując moją prawą dłoń i ją unosząc. Pod opuszkami palców wyczuwam nieznacznie chropowatą powierzchnię, zupełnie jakby… pozwolił mi dotknąć swojego obrazu.
Odnoszę wrażenie, że w tej jednej chwili cały świat się zatrzymuje. Nie istnieje nic poza mną, Aleksem i moją wilgotną dłonią znajdującą się w szczelnym uścisku jego palców. Wszystkie moje zmysły i zakończenia nerwowe kumulują się w opuszkach, powodując ich zapewne dobrze dostrzegalne drżenie.
Przesuwamy swoje złączone dłonie po płótnie. Mam nadzieję, że uda mi się wyczuć choć jedną, niewielką zmianę w jego fakturze, jednak cały obraz zdecydowanie bardziej przypomina wielką jednolitą plamę zmieszanych ze sobą farb.
Tkwimy w tej niecodziennej sytuacji nie więcej niż minutę, gdy czuję ucisk na nadgarstku drugiej ręki. Podnosi ją, a następnie układa tak, by obie moje dłonie stykały się kciukami.
– Dotykasz właśnie Taviry. Tam poznałem Flávię.
Rozsuwa moje dłonie – lewą kierując w dół, a prawą do zewnętrznej części obrazu. Opowiada, co znajduje się pod moimi palcami, próbuje przedstawić wielkość namalowanych elementów i rozprawia o tym, jak trudno było oddać niektóre szczegóły.
Na dłużej zatrzymuje się w miejscu, gdzie – jak mówi – kryją się wszystkie skrywane emocje kobiety. Robi wszystko, bym jak najlepiej mogła uchwycić moment, w którym precyzyjna kreska załamuje się i przechodzi w nieuporządkowane smugi pędzla. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to właśnie dla tych przeżyć, ukrytych za niespójnym szkicem miasteczka, powstał obraz.
Wszystkie dzieła, które zawisły na dzisiejszym wernisażu, skupiają się na przedstawieniu skrajnych emocji. Opowiadają historie bohaterek i ich bezradności, spełnienia, wściekłości, ale także wstydu i ufności. Weaver spróbował w ten sposób oddać głos tym, które na co dzień nie zawsze są słyszane. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem oczarowana pięknem tego przedsięwzięcia.
– Liv! Chryste, myślałam, że coś się stało. – Ciepłe ramiona przyjaciółki obejmują moje ciało, zamykając je w szczelnym uścisku. – Przepraszam, zaczepił mnie ten stary nudziarz, no wiesz, z uczelni, i nie mogłam przerwać jego głupiej paplaniny.
Wyswobadzam się z objęć Natalie, odsuwając się na tyle, by nasze ramiona wciąż się stykały.
– Co ci się stało? – Zahacza palcami o dół poplamionej sukienki, odsłaniając przy tym skrawek ciała. Nie chcę kolejny raz wracać do tej żenującej sytuacji z wylaniem wina, dlatego postawiam na najlepszy, sprawdzony sposób – przekierowuję jej uwagę na kogoś, kto z pewnością ją zainteresuje.
– Natalie, poznaj Aleksa. To on…
– O Boże! – wykrzykuje, przerywając mi w połowie zdania. Oczywiście, że go rozpoznała. Wszystko dlatego, że od jakiegoś czasu odrobinę się w nim podkochuje. – Alex Weaver we własnej osobie.
– Cześć. Cieszę się, że znalazłaś chwilę, by przyjść.
– Żartujesz sobie ze mnie? Człowieku, jak tylko rzucasz zaproszenia dla studentów, to cały wydział ogarnia jakieś szaleństwo. Widziałam, jak moja profesorka błagała prawie na kolanach, by ktoś ją zabrał ze sobą.
– Poważnie? – W jego wypowiedzi nie sposób doszukać się choćby minimalnej nuty fałszu, zupełnie tak, jakby naprawdę był zdziwiony tym, że każdy, kto na co dzień pracuje ze sztuką, chciałby tu dziś być.
– Przysięgam, że jeszcze chwila, a padłyby całkowicie niemoralne propozycje. A uwierz mi… – Przerywa, by to, co za chwilę powie, nabrało większej mocy. – Ona naprawdę wygląda, jakby miała dwieście lat.
Alex teatralnie wciąga powietrze, udając przerażonego, po czym śmieje się, zapewne przyprawiając moją przyjaciółkę o szybsze bicie serca. Jest w tym dźwięku coś zaraźliwego, a także pewien urok, sprawiający, że Alex przywodzi na myśl człowieka czerpiącego radość z każdej chwili swojego życia.
– W takim razie z pewnością coś z tym zrobię. Zapamiętać, cel: zero nieprzyzwoitych ofert od dwustulatek.
Weaver ma w sobie niesamowitą lekkość nawiązywania znajomości. Zupełnie niczym niewymuszoną. Nie sposób nie zauważyć, że stanowię jego całkowite przeciwieństwo. Oczywiście lubię się śmiać, ale robię to jedynie wśród zaufanych osób. Jestem świadoma tego, że wszyscy oceniają mnie jednak inaczej.
Kobieca dłoń spoczywa na moim ramieniu, a sekundę później ciepły oddech przyjaciółki omiata mój odsłonięty policzek.
– Liv, on jest… och, no wiesz – rzuca, niespecjalnie siląc się na to, bym usłyszała ją tylko ja.
Natalie nie umie być cicho i wie to każdy – poza nią. Śmiało mogę określić ją tym typem przyjaciółki, która gdy poprosisz, by powiedziała ci coś na ucho, wyszepcze to tak, że usłyszysz ją nie tylko ty, ale też osoba stojąca pięć metrów od was. I to pod warunkiem że akurat gra przeraźliwie głośna muzyka.
– Chryste – jęczę cicho, czując, jak moje policzki nabierają rumieńców rozlewających się aż po sam dekolt. – Nie słuchaj jej, błagam.
– Ej!
– Nic się nie stało – pada dokładnie w tym samym momencie.
– Nie, naprawdę…
– Livia. – Głos Aleksa jest niewiele głośniejszy od szeptu. – Cieszę się, że jestem… no wiesz.
Halo, Ziemio, jestem tu i czekam, aż mnie pochłoniesz. Pozwól mi tylko skończyć to obłędne wino i rób, co musisz.
– Alex! – Z tłumu, który nas otacza, przebija się damski głos. Sekundę po tym, jak wybrzmiewa po raz pierwszy, nawoływanie powtarza się. – Pozwól, proszę, na chwilę!
– Słuchajcie, chyba muszę…
– Tak, tak, jasne – wyrzucam z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Być może zbyt szybko i nieco za bardzo entuzjastycznie. – Nami się nie przejmuj – dodaję już znacznie spokojniej.
Natalie ściska mocno moją dłoń, co może oznaczać dwie rzeczy – po pierwsze: „jestem z ciebie dumna, że jeszcze nie zemdlałaś”, albo, co bardziej prawdopodobne: „przestań być taką ciapą”.
– Chciałabyś może w piątek wyskoczyć na kawę? – proponuje, zapewne podrywając Nat. – Wiesz, moglibyśmy pogadać o obrazach i w ogóle.
Żadne z nich się nie odzywa.
– Livia?
Och, czyli jednak chodziło mu o mnie.
– Ja, chyba…
– Przyjdźcie obie. Znam świetne miejsce niedaleko.
– Mamy już plany na piątek – odpieram z całą zgromadzoną pewnością siebie.
– Co? Niby jakie? – Policzki rumienią mi się pod wpływem głosu przyjaciółki.
– Pieczemy ciastka dla Callena, zapomniałaś?
– Liv – wyrzuca na wydechu, tłumiąc śmiech. – Myślę, że twój tata się nie pogniewa.
– Alex! – Ponowne nawoływanie przecina powietrze. Ta kobieta ewidentnie nie może się doczekać, aż mężczyzna do niej podejdzie. Niedaleko nas rozbrzmiewa głośne stukanie szpilek, z każdą mijającą sekundą staje się ono coraz bardziej wyraźne.
– Dobry wieczór – rzuca nieznajoma. – Sudley chce zamienić z tobą kilka słów.
– Tak, już. To co, kawa?
– Gdzie? – odpowiada Natalie, kolejny raz nie pozwalając mi zaprotestować.
Krzywię się nieznacznie.
– Sobota? – Wciąż się nie poddaje.
– Alex – syczy podirytowana kobieta. – Chodź.
Odnoszę wrażenie, że gdyby tylko mogła, odciągnęłaby go od nas siłą. Kim ona w ogóle jest? Raczej nie jego dziewczyną, inaczej nie próbowałby się z nami umówić w jej towarzystwie.
– Możemy, prawda, słońce? – Głos mojej towarzyszki nabiera zbyt przesłodzonej jak na nią barwy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważne jest dla niej, bym ponownie otworzyła się na nowe znajomości, jednak nie czuję się jeszcze na siłach, by z kimkolwiek się umawiać. Nawet jeśli w grę wchodzi wyłącznie koleżeńskie spotkanie, okraszone długimi rozmowami o sztuce.
– Obiecałam już siostrze, że…
– Och, na Boga! – jęczy.
– Przepraszam.
– Jasne – odpowiada ewidentnie zawiedziony mężczyzna. – W takim razie do zobaczenia… kiedyś.
– Dziękuję za dzisiaj – szepczę tak cicho, że nie jestem pewna, czy usłyszał to ktokolwiek poza mną.
Tkwię bez ruchu, aż do momentu, gdy w powietrzu przestaje unosić się już zapach zbyt ciężkich perfum tamtej kobiety. Choć oznacza to również, że Aleksa też tutaj nie ma.
Jakaś część mnie chciała się zgodzić, naprawdę. Tyle że nie mogłam. Wciąż pamiętam każdy najdrobniejszy szczegół wszystkich relacji, które skończyły się wielkim niepowodzeniem. Tak naprawdę poza rodziną i Nat nie mam nikogo, kto nie okazałby się rozczarowaniem.
Albo dla kogo ja byłabym wystarczająca.
– Proszę, nic nie mów.
– Liv, kochanie…
Jej ciepłe dłonie momentalnie wchodzą w kontakt z moją równie rozgrzaną skórą. Zamyka mnie w szczelnym uścisku, dociskając mocno do piersi. Jest świadoma, dlaczego odmówiłam.
– Kiedyś – obiecuję. – Kiedyś się zgodzę.
Rozsądek szepcze mi, że powinnam spróbować, ale podświadomość wciąż próbuje go zagłuszyć.
Spędzam kilka ostatnich godzin w swoim łóżku, otulona miękkim kocem, z porozrzucanymi dookoła głowy poduszkami. Zawsze zakopuję się tutaj, gdy nie mam już siły stawiać czoła światu.
Doskonale pamiętam, jak przed laty spędzałam tu długie miesiące, podczas których stawałam się niewidzialna. Nie liczyło się nic poza mną i tą niewielką przestrzenią, która dawała złudne poczucie wytchnienia. Ostatecznie nawet i ona nie pozwalała mi do końca być sobą.
Może dlatego, że tak naprawdę wciąż nie wiem, kim jestem?
Odkąd tylko pamiętam, żałowałam, że nie jestem jak wszyscy. Marzyłam, żeby choć raz móc po prostu biec przed siebie, nie musząc zamartwiać się tym, co może mi się przydarzyć. Chciałam wpadać do domu, chwytać z lodówki pierwszą lepszą przekąskę i wykrzykiwać ile sił w płucach, że idę ze znajomymi na rower. Tymczasem jedyną osobą, poza moją siostrą, która chciała się ze mną bawić, była Natalie.
Jako nastolatka wyobrażałam sobie, że na szkolnym korytarzu spotykam miłość swojego życia. Chłopaka, który jest gotów stać ze mną ramię w ramię i nie wstydzić się tego, że stanowi integralną część mojego świata. Świata, który poznawałabym również dzięki jego oczom.
Niestety wszystkie te marzenia nikły z każdym rokiem coraz bardziej, by ostatecznie dwa lata temu rozpłynąć się w powietrzu.
Obracam się na prawy bok, poprawiając koc zsuwający się z mojego ramienia. Żadna z przybranych wcześniej pozycji nie okazała się na tyle wygodna, by wytrwać w niej dłużej niż kilka minut.
Bezradnie nabieram powietrza w płuca.
Raz, dwa, trzy…
Wydech.
Gdy tylko powtarzam tę czynność, zdaje mi się, że ponownie czuję zapach perfum Aleksa. Tak, jakby w przedziwny sposób osiadły na mojej skórze dzięki krótkiemu dotykowi szorstkich dłoni. Wiem, że to niemożliwe, ale ilekroć staram się przekonać do tego moją podświadomość, ta płata mi coraz bardziej realne figle.
Najgorsze wciąż jest przywoływanie w pamięci jego rozczarowanego głosu. Nie rozumiem, jakim cudem mógł chcieć ponownie się ze mną spotkać. Ani tym bardziej, jak udało mi się już podczas pierwszej rozmowy wprawić go w zrezygnowanie.
Jedyną znaną mi emocję w relacjach z mężczyznami symbolizuje rozgoryczenie wywołane moją postawą. Twierdzili, że za bardzo się narzucam, zbyt dużo oczekuję, a także pragnę czegoś, na co, według nich, nie zasługuję. Choć tak naprawdę chciałam jedynie, by ktoś mnie docenił, zamiast niszczyć.
Oczywiście: samo wyjście na kawę nie oznacza niczego więcej. Kawa jest tylko kawą, w żaden sposób nie wiąże się z koniecznością umówienia następnego spotkania. Mimo to już sam fakt opuszczenia mojej strefy komfortu i wystawienia się na ocenę przez kogoś obcego, kogoś, kto nie zna choćby namiastki świata, w jakim funkcjonuję, przyprawia mnie o nieprzyjemny ucisk w piersi.
Nie mogę ryzykować, że naprawdę go polubię, a po dzisiejszym wieczorze jestem pewna, że bez wątpienia tak by się stało. To pierwszy etap błędnego koła, w które wpadam i które zawsze kończy się strumieniem wylanych łez. Wszyscy, nieważne, co bym robiła i jak bardzo się starała, prędzej czy później odchodzą. Nie spełniam ich oczekiwań, więc nie mają powodu, by zostać.
Właśnie dlatego, od pewnego czasu, nie pozwalam sobie za bardzo zbliżyć się do drugiego człowieka, jednocześnie panicznie obawiając się tego, że zostanę przez niego odrzucona.
Zwiększam głośność w słuchawkach, próbując przenieść się w inne, bezpieczne miejsce, tym samym robiąc wszystko, by moje błądzące w koszmarach myśli nie zostawały tam zbyt długo.
Alex Weaver musiał pozostać krótkim, przyjemnym wspomnieniem.
W końcu, wbrew temu, czego oczekuje Natalie, już nigdy więcej go nie spotkam.
Budzi mnie huk uderzającego o ziemię krzesła.
Niespiesznie podnoszę się z łóżka, namierzając dłonią materiał szlafroka, pozostawiony poprzedniego wieczora na oparciu fotela.
Poranki w moim domu nigdy nie przypominają tych z reklam i produkcji filmowych. Poza weekendami mogę zapomnieć o wspólnym śniadaniu, leniwym dopijaniu ciepłej kawy czy aromacie grzanek z bekonem.
Zamiast tego otrzymuję krzyczącą młodszą siostrę, która – w przeciwieństwie do wszystkich – nie słyszy trzech piekielnie głośnych budzików, ojca próbującego odzyskać z pyska naszej suczki przypadkowo porwaną część garderoby oraz matkę powtarzającą w kółko, jak to cudownie jest mieć nas tak blisko siebie.
Drzwi do mojego pokoju otwierają się z impetem i nie mija sekunda, nim czuję na łydce łaskoczącą sierść Frytki. Przynoszenie porannej zdobyczy stało się już naszą tradycją.
– Co tam masz, maleńka?
Kucam, zrównując się z nią, by mogła wygodnie ułożyć pysk na moich kolanach, upuszczając na nie obśliniony pasek materiału.
Ojciec zawsze wkłada do pracy elegancki garnitur, jednak ma niewytłumaczalną słabość do przedziwnych krawatów. Do jego ulubionych należą wzory przedstawiające postacie z bajek oraz wszelkiej maści suchary. Mama co jakiś czas stara się któregoś pozbyć, choć zawsze w magiczny sposób wracają na swoje miejsce. Nie zdziwię się więc, jeśli maczała palce w dzisiejszej kradzieży.
– Oddawaj, złośnico! – sapie zdyszany tata, wpadając do pokoju.
Wyciągam rękę w jego stronę, drugą obejmując wtulającą się we mnie psinę. Pochwytuje materiał, szepcząc, jak niedobrego psa mamy w domu. Nieważne, ile razy będzie na nią narzekać, to i tak pod wieczór wylądują razem na kanapie – on oglądając film, a ona podkradając mu przekąski z talerza.
– Który dzisiaj? – Staram się powstrzymać cisnący na usta uśmiech.
– Ze Statuą Wolności.
– Och, wielka szkoda – wzdycham, na co w odpowiedzi syczy moje imię. – Mówię serio, twoi klienci powinni go zobaczyć.
Dokładnie w tym samym momencie mokry materiał odbija się od mojego policzka, z plaskiem upadając na nagie kolana. Frytka najwyraźniej odbiera to jako zachętę do dalszej zabawy, pochwytując krawat w zęby i wybiegając z pokoju.
Posyłam tacie nieznaczne wzruszenie ramionami, próbując przy tym go wyminąć. Znam drogę do kuchni na pamięć, jednak gdy Frytka jest w ferworze zabawy, ostrożnie stawiam kroki. Nie chcę wprowadzać dodatkowego zamieszania, wystarczy, że Laura w popłochu zbiera swoje rzeczy, wpadając na mnie o kilka razy za dużo.
– Życzcie mi powodzenia! – wykrzykuje, nie czekając na żadną odpowiedź, po czym z całej siły trzaska drzwiami.
– Ona nigdy się nie nauczy, prawda?
Zajmuję miejsce przy wyspie, przy której codziennie jadam śniadanie, a następnie ostrożnie przesuwam palcami po blacie. Miska z mlekiem stoi dokładnie tam, gdzie mama od zawsze stawia dla mnie naczynia. Nie pamiętam, czy w ogóle kiedykolwiek przesunęła je choćby o kilka centymetrów w inną stronę, zupełnie tak, jakby oznaczyła czymś to jedno, konkretne miejsce.
– Dziś ma tę… – Nim skończę formułować myśl, rozlega się głośne pukanie.
– Otworzę. – Tuż obok pojawia się tata. Nigdy nie wychodzi z domu bez złożenia szybkiego pocałunku na policzku mamy, co gdy byłam nastolatką, szalenie mnie rozczulało. – Trzymajcie się, dziewczyny.
– Ja. Pierdolę! – Spośród przelotnych niezrozumiałych słów, padających przy wejściu do domu, w końcu wyłania się przekleństwo.
Nat wparowuje do kuchni z całą swoją potężną energią skumulowaną w drobnym ciele.
– Dzień dobry, Nattie. Wody? – proponuje mama.
Śmieję się cicho, wiedząc, że nic nie może wyprowadzić Cecilii Young z równowagi, choć, Bóg mi świadkiem, wielu próbowało. Okazuje niespotykaną u nikogo innego anielską cierpliwość do wszystkich bliskich jej sercu. Bez wątpienia jedyna i najlepsza przyjaciółka jej najstarszej córki znajduje się wysoko na tej liście.
– Dzień dobry, proszę się mną nie przejmować, mam tylko do pogadania z pani córką.
Stojący obok hoker szura po ziemi, gdy zbliża się do mnie na zbyt małą odległość. Czuję, jak niespokojnie porusza nogami, co jakiś czas uderzając jednym kolanem o moje udo. Znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że żadne próby uspokojenia nie mają najmniejszego sensu. Za góra piętnaście minut całe podekscytowanie opadnie.
– Tłumacz się – rzuca w moją stronę.
– Z?
– Z tego, jakim cudem dostałyśmy cholerne podwójne zaproszenie na cholerną JOY Chance. – Każde następne słowo wydaje mi się głośniejsze od poprzedniego.
– Nie wiem… z twojej uczelni?
– Chyba nie rozumiesz, prawda? To jedna z najważniejszych w całym stanie corocznych aukcji charytatywnych. – Urywa, zawłaszczając sobie stojącą przede mną miskę z mlekiem. Stanowi to jasny sygnał, że czas mojego posiłku właśnie dobiegł końca, bo żadna siła nie zmusi jej do podzielenia się jedzeniem.
– I? Naprawdę…
– Daj mi skończyć. – Podniesiony głos wybrzmiewa niczym dzwon. – Sprzedają tam swoje prace tacy artyści jak Scarlett Novak, Dawn Kumar i… Alex Weaver! – Ostatnim dwóm słowom towarzyszy głośne uderzenie dłonią o blat wyspy. – Rozumiesz, co to znaczy?
Szczerze mówiąc, nie. Nie rozumiem niczego, co właśnie do mnie mówi. Wszystko to brzmi całkowicie nierealnie, bardziej przypominając wymyśloną na poczekaniu historyjkę.
– Dostałyśmy zaproszenie od pieprzonego Aleksa Weavera!
Serce niebezpiecznie obija się o moje żebra, a umysł przesłania mgła przypominająca gorączkę. Na pewno znajdzie się na to jakieś logiczne wytłumaczenie. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zaprasza na taką galę dwóch obcych dziewczyn, z których jedna wciąż studiuje, a druga jest niewidoma.
– Tego Weavera, u którego byłyście w zeszłym miesiącu?
– Tak, tego samego, który próbował zaprosić naszą małą Livię na kawę. – Przyjaciółka wyraźnie akcentuje każde słowo, dodając nienaturalny wręcz nacisk na kilka ostatnich.
Zwieszam głowę.
Nie wspomniałam nikomu o tym, co wydarzyło się później, gdy pomógł mi lepiej zrozumieć część swoich obrazów. Uznałam, że nie potrzebuję, by ktoś jeszcze namawiał mnie do tego, by wyjść ze swojej skorupy. Zdecydowanie wystarcza mi to, że na każdym babskim wieczorze, jaki organizujemy u mnie w domu, Natalie i Laura, która wszystkiego się od niej dowiedziała, wracają do tego tematu. Co prawda starają się nie być zbyt nachalne, rzucają jedynie drobne aluzje i nie oceniają mojego postępowania tak surowo, jak mogłam się spodziewać.
Wiem, że wszyscy chcą dla mnie dobrze. Był taki czas w moim życiu, i to niejednokrotnie, gdy wypłakiwałam się na ramieniu każdego, kto był gotów mnie wysłuchać. Postanowiłam wtedy, że już nigdy nie dam się tak łatwo omotać, i dzielnie się tego trzymam.
– Nie ma o czym mówić.
– Jak to nie, skarbie – dziwi się mama. – Nattie mówiła, że to dobry człowiek.
– Mamo, błagam. Temat skończony.
– Nattie, powiedz mi, proszę, kiedy jest ta gala?
– W najbliższą sobotę.
– Świetnie. – Słyszę, jak otrzepuje ręce. – Może pójdziemy teraz do pokoju i wybierzemy odpowiednią sukienkę?
Po całej kuchni roznosi się głośny dziewczęcy pisk
– Że co? – podejmuję. – Mowy nie ma. Po. Moim. Trupie.
– Skarbie – zaczyna mama miękkim głosem. W tym jednym słowie kryje się znacznie więcej, niż tak naprawdę jest gotowa przyznać. Oznacza nic innego jak „jesteś słodka, myśląc, że odpuszczę”.
Mam absolutnie przerąbane.
– Przecież nie możesz tego zrobić swojej najlepszej przyjaciółce, prawda?
– Właśnie. – Przytakuje jej ochoczo, grając w tę gierkę. Czasem zastanawiam się, czy jakimś cudem nie łączą ich więzy krwi. – Nie możesz mi tego zrobić, Liv.
– I…
– I będzie mi bardzo, bardzo przykro, jeśli tam nie pójdziemy.
Wzdycham.
Doskonale zdaje sobie sprawę, jak działa na mnie jej zbolały głos. Nawet jeśli jest wymuszony przez sytuację, w jaką wplątała ją moja matka.
– To nie ma sensu. – Kręcę głową. – Niby co tam będziemy robić, mając w portfelu jakieś pięć dolców?
– Napijemy się dobrego wina – mówi, jednocześnie chwytając mnie za lewą dłoń i odginając delikatnie kciuk. – Poobgadujemy ludzi. – Odgina palec wskazujący. – I… opowiem ci, jak tyłek Aleksa obłędnie wygląda w obcisłych spodniach – kończy, odchylając środkowy palec.
Chowam twarz w dłoniach, bo choć nie chcę, to zapał przyjaciółki wywołuje u mnie niewielkie rozbawienie.
Próbuję w myślach szybko stworzyć listę zalet i wad naszego wyjścia, zastanawiając się nieco za długo, po której stronie umieścić obecność Weavera.
Mam świadomość tego, jak bardzo zależy na tej gali Natalie. To kolejna okazja do tego, by mogła poznać, a być może nawet porozmawiać z ludźmi, o których wcześniej jedynie słyszała, a których od dawna podziwia. Jako dobra przyjaciółka powinnam odsunąć na bok wszystkie swoje wątpliwości i pójść tam z nią. Nie umiem jednak tak szybko wyłączyć umysłu.
Jeśli faktycznie Alex specjalnie nas tam zaprosił, to z pewnością ma w tym jakiś cel. A może zrobiło mu się szkoda kogoś, kto lata na doczepkę na wszelkie możliwe wystawy, chłonąc całym sobą to, co oferuje mu sztuka? Opowiadałam, że traktuję ją jako formę terapii, ale wątpię, by to zapamiętał. A nawet jeśli, to czy wtedy nie wystarczyłoby zaproszenie na jakąś inną uroczystość, której będzie organizatorem? Gala takich rozmiarów to zdecydowanie za dużo.
– I jak? – pyta przyjaciółka. – Mogę zacząć poszukiwania odpowiedniej kiecki?
Zaciskam wargi aż do granicy chwilowego bólu. Nie wierzę w to, na co mam zamiar się zgodzić.
– Będziesz mi winna naprawdę dużą przysługę.
W żaden sposób nie skłamię, jeśli powiem, że otaczają mnie same księżniczki i książęta. Tegoroczna aukcja poświęcona jest zbieraniu funduszy na wyrównanie szans dzieci zagrożonych wykluczeniem, dlatego też organizatorzy wybrali motyw przewodni związany z bajkami Disneya.
Niektórzy aż za bardzo wzięli sobie to do serca i tym sposobem naliczyłem już kilkunastu mężczyzn w pozłacanych garniturach i koronkowych żabotach oraz przynajmniej sześć kobiet w sukniach z ciągnącym się po ziemi trenem. Dziwię się, że nie zatrudniły do pomocy krasnoludków, którzy byliby w stanie zapanować nad tak imponującą ilością materiału.
Odkąd trzy lata temu, po raz pierwszy, dostałem zaproszenie na JOY Chance, nie potrafię zrozumieć, dlaczego niektórzy biorą udział w wyścigu na najbardziej zaskakującą kreację wieczoru. Sam stawiam raczej na minimalizm – jasny, niebieski garnitur, a do tego śnieżnobiała koszula, rozpięta, być może, o kilka guzików za dużo. Wychodzę bowiem z założenia, że przyszedłem tu w konkretnym, szczytnym celu, nie zaś na bal przebierańców.
Przyklejam lekki uśmiech do twarzy, wymieniam uścisk dłoni z każdym znajomym, a także nieznajomym, kurtuazyjnie komplementując przy tym salę, organizację wydarzenia oraz dzieła sztuki, które niedługo staną się przedmiotem licytacji.
Nie poświęcam nikomu więcej niż kilku minut, lawirując między licznymi stolikami, a wzrok samoistnie ucieka mi w kierunku marmurowych schodów, po których wciąż stąpają przybywający goście.
Do rozpoczęcia wydarzenia został mniej niż kwadrans i po raz pierwszy dopuszczam do siebie myśl, że Waite mogła nie zdołać przekonać przyjaciółki do tego, by się dziś tu obie zjawiły.
Ukłucie zawodu rozlewa się po mojej piersi. Od trzech tygodni nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Zbyt często, niż jestem gotów przyznać, moje myśli błądzą po wspomnieniach z tamtego wernisażu, przepełnionego rozmowami i niespotykanym wcześniej dla mnie skrępowaniem dziewczyny. Unoszę kącik ust, ilekroć pomyślę o tej uroczej blondynce zadającej setki pytań i rumieniącej się bez powodu.
Była ciekawa absolutnie wszystkiego – wybranej przeze mnie techniki malowania, szczegółów, których bez pomocy dotyku i moich opowieści nie byłaby w stanie pojąć, a przede wszystkim przeżyć bohaterek.
Z każdym wypowiedzianym przez nią słowem przypominałem sobie, jak wielkie mam szczęście móc nazywać siebie nie tylko uczestnikiem zdarzeń, lecz także ich obserwatorem. Doświadczać tego, co dla większości z nas jest oczywiste – widoku uśmiechu, momentu otarcia łez z policzka, dostrzeżenia iskierek w oczach bliskiej osoby. Jeśli mogę przez chwilę sprawić, by te rzeczy stały się dla niej bardziej realne, to chcę to zrobić.
Chcę ją oprowadzić dziś po tej wielkiej sali, opowiedzieć o własnych interpretacjach dzieł sztuki, które będziemy mieć na wyciągnięcie ręki, a także zdradzić tajemnice ich autorów, które nie zawsze są przeznaczone dla zwykłych obserwatorów. A jednak czuję, że akurat ona powinna o nich usłyszeć. Dowiedzieć się, dlaczego na najpiękniejszym tutaj obrazie niebo jest różowe, a nie błękitne, wychwycić niezwykłą bliskość między dwoma wyrzeźbionymi postaciami czy odkryć wyjątkowość instalacji wykonanej wyłącznie z naturalnych surowców.
Czy to możliwe, że chcę być oczami kogoś, kogo praktycznie nie znam?
Dokładnie w tym samym momencie zauważam, jak u szczytu stopni pojawiają się dwie ewidentnie zagubione kobiety. Pierwsza z nich – brunetka, przystaje na moment, po czym wolnym krokiem rusza w dół schodów, mając za swoimi plecami przyjaciółkę ściskającą w dłoni białą laskę.
Tętno przyspiesza mi jak szalone, kiedy ruszam w ich kierunku, nie spuszczając wzroku z Livii.
Ma na sobie sięgającą połowy łydki sukienkę w kolorze przygaszonej szałwii. Gorset ciasno opina jej ciało, podkreślając wąską linię, a rozkloszowany dół spódnicy dodaje nutkę niewinności i subtelności. Jasne włosy rozpuściła, dzięki czemu tworzą subtelne fale opadające równomiernie po obu stronach twarzy.
Wygląda przepięknie.
Zatrzymują się kilka metrów przede mną, w miejscu, gdzie nikt nie będzie na nie przypadkiem wpadać. Natalie rozgląda się po wnętrzu, dlatego unoszę dłoń, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Sekundę później na jej twarzy maluje się ulga. Pochyla głowę nad blondynką, szepcząc coś do jej ucha, a następnie nieznacznie popycha ją do przodu.
Spotykamy się w połowie drogi.
– Cześć – witam się pierwszy, na co równocześnie odpowiadają. – Wyglądacie niesamowicie.
Natalie ma na sobie koronkową sukienkę w kolorze écru z haftowanymi wzorami, a włosy spięła w luźny kok, z którego wypada kilka pasemek. Ich stylizacje różnią się od siebie, choć gdy patrzy się na nie jednocześnie, można dostrzec, że tworzą przedziwną, jedyną w swoim rodzaju harmonię.
– Dziękujemy. – Brunetka nieznacznie poprawia materiał kreacji swojej towarzyszki, choć moim zdaniem leży on idealnie. – Błękitny garnitur… – mruży oczy, lustrując mnie od stóp do głów – …czyżbyś był księciem z Kopciuszka?
– Bingo.
– W takim razie wielka szkoda, że Livia nie włożyła swojej niebieskiej sukienki.
Śmieję się, dostrzegając wykwitający na twarzy kobiety rumieniec.
Ciekawe, czy tak samo rumieni się, gdy…
– Dziękujemy za zaproszenie – odzywa się po raz pierwszy. Jej głos jest niepewny, ale pamiętam z naszego poprzedniego spotkania, że potrzebuje chwili, by przezwyciężyć onieśmielenie. – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakim cudem ci się to udało.
– Wystarczą odpowiednie znajomości. – Celowo unikam konkretnej odpowiedzi. Musiałbym wtedy przyznać, że zacząłem planować to wszystko już następnego dnia po wernisażu.
– Cieszę się, że w ogóle udało wam się dotrzeć. Już myślałem, że dwa miejsca przy stole pozostaną puste.
– Tak, wybacz, musiałam przejść szybki kurs chodzenia w szpilkach.
Zauważam, jak brunetka rozgląda się dookoła, podziwiając dopracowane dekoracje. Sama sala z marmurowym wykończeniem, wysokim na trzy piętra sufitem i ozdobnymi łukami robi wrażenie, ale gdy doda się do tego tysiące żywych kwiatów i dziesiątki okrągłych stołów przyozdobionych złotymi dodatkami, to poczucie elegancji jeszcze się pogłębia.
– Robi wrażenie, co?
– I to jak… – odpowiada Natalie, błądząc wzrokiem wszędzie tam, gdzie tylko dostrzega kolejną intrygującą ozdobę.
Stojąca obok Livia niepewnie skubie wargę i w tym samym momencie orientuję się, że nie ma możliwości podziwiania tego, czym zachwycają się wszyscy zaproszeni goście.
Chrząkam niepewnie, nie do końca świadom, czy powinienem być tym, który rozpocznie opowiadanie jej o wynajętej sali. Co innego pokazywać i opowiadać o swoich obrazach, a co innego lawirować z nią między ludźmi i próbować oddać piękno miejsca, w którym przebywamy.
– Mogłybyśmy się przejść przed rozpoczęciem gali? – W końcu kieruje twarz w stronę przyjaciółki, czekając, aż ta poświęci jej chwilę uwagi.
– Pewnie.
Nieznacznie unosi prawy łokieć, pozwalając, by dłoń Livii go objęła. Stawia krok naprzód, dając jej tym samym szansę przybrania wygodnej pozycji, w której z jednej strony ma przewodnika, a z drugiej, w przeciwnej ręce, ściska białą laskę, zapewniając tym sobie dwa punkty orientacyjne.
– Alex, dołączysz?
– Jeśli to nie problem.
Kieruję spojrzenie w stronę Livii, która w odpowiedzi kiwa głową, posyłając mi przy niepewny uśmiech, po czym rozglądam się, próbując zdecydować, gdzie powinienem stanąć, by nie przeszkadzać dziewczynom.
– Wystarczy, że nie wejdziesz jej pod laskę.
Okej, to da się zrobić.
Ruszamy przed siebie wolnym krokiem. Natalie idzie pierwsza, a Livia i ja trzymamy się krok za nią. Staram się dawać jej tyle przestrzeni, ile to możliwe, choć najchętniej stanąłbym tak, by nasze ramiona nieznacznie się stykały.
Zauważam, że niektórzy goście rzucają nam zaciekawione spojrzenia, a inni szepczą coś między sobą. Wiedziałem, że osoba niewidoma na aukcji dzieł sztuki wzbudzi zainteresowanie, ale nie spodziewałem się, że zostanie natychmiast dostrzeżona przez taką liczbę osób.
Nie mogę skupić się na tym, co obydwie mówią. Wszystko robię automatycznie – przystaję wtedy, kiedy one, odchylam się, gdy Livia wyciąga dłoń, by dotknąć poszczególnych przedmiotów, po czym ruszam równym tempem.
Krzyżuję wzrok z idącą przodem dziewczyną, niemo pytając, czy tak jest zawsze. Czy wszędzie tam, gdzie pojawi się jej przyjaciółka, wzbudza taką sensację? Czy zdarza się, tak jak teraz, że choć ktoś ją dostrzega i skupia wzrok na białej lasce, to nie schodzi im z drogi? Czy zawsze muszą lawirować między ludźmi a przedmiotami?
Odpowiada mi wyłącznie skinieniem głowy, a następnie podbródkiem wskazuje na swoją towarzyszkę, dając mi tym czytelny sygnał, na kim powinienem się skupić.
Livia zdaje się być tym niewzruszona, ignorując szepty i koncentrując się na poznawaniu nowej przestrzeni. Przestrzeni, w której nigdy wcześniej nie była, która być może przeraża ją swoim rozmiarem i bodźcami – rozmowami, muzyką, stukaniem obcasów, szuraniem krzesłami.
Przywołuję się do porządku, dołączając do rozmowy. Dość dobrze znam ten budynek, dlatego staram się odtworzyć w głowie wszystkie ciekawostki, jakie o nim słyszałem. Nieśmiało wysuwam się na prowadzenie, pokazując, w jakim kierunku powinniśmy zmierzać
Kilka minut później zajmujemy miejsce przy stoliku na uboczu. Dziewczyny siedzą po mojej prawej stronie, a wszystkie miejsca, z wyjątkiem jednego, są już zajęte.
– Zdradź mi swoje nazwisko – szepczę blondynce na ucho najciszej, jak potrafię. Nie chcę, by inni dowiedzieli się, że ledwie się znamy.
– Słucham?
– Zdradź swoje nazwisko.
– Young – odpowiada, nachylając się w moją stronę. – Livia Young.
Bezdźwięcznie wymawiam te dwa słowa, wypróbowując, jak brzmią w moich ustach. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że idealnie do niej pasują.
– W takim razie, Livio Young – sprawdzam, czy ktoś nie przysłuchuje się naszej rozmowie, ale Natalie skutecznie wszystkich zagaduje – czy po dzisiejszym wieczorze umówisz się ze mną na kawę? Obiecuję, że później odprowadzę cię do domu, jak na dżentelmena przystało, i nie będę próbować żadnych nieczystych zagrań.
Nie chcę dłużej udawać, że wystarczy mi jej dzisiejsze towarzystwo. Cieszę się, że tutaj jest, ale wszystko to, co dzieje się dookoła, uniemożliwia nam spokojną, swobodną rozmowę. Chciałbym dostać choć jedną szansę na to, by móc ją lepiej poznać i sprawić, by i ona poznała mnie.
– Alex – zaczyna, po czym urywa, zaciskając wargi w wąską linię. – Schlebiasz mi jak mało kto, uwierz.
Wyczuwam, jak nieznacznie prostuje ramiona, i w tym momencie doskonale wiem, że za chwilę padnie jakieś „ale”.
– Ale…
– Ale – szybko jej przerywam. – Obiecaj mi, że odpowiesz dopiero, gdy będziemy się dziś żegnać. Dobrze?
Gdyby mogła, zapewne przeszyłaby mnie wzrokiem, próbując wybadać, dlaczego naciskam na spotkanie. Zamiast tego to ja skupiam wzrok na jej twarzy, starając się zrozumieć, co powstrzymuje ją przed wyjściem z własnej strefy komfortu.
Czy to strach przed tym, że będzie musiała poruszać się w obcym miejscu? Odrzucam szybko tę myśl. Livia ma problemy z orientacją w terenie, ale obstawiam, że nigdy by jej to nie przeszkodziło w zrobieniu czegoś, na czym jej zależy.
Może więc nie chce po prostu spotykać się z kimś, kto nie należy do jej najbliższego środowiska? A może nie ufa mi wystarczająco? Nie powinienem się temu dziwić – w sytuacji zagrożenia, nie będąc w stanie dostrzec wielu sygnałów ostrzegawczych, ma znacznie bardziej utrudnioną drogę ucieczki niż inne kobiety.
To, co zrobiłem do tej pory – zarówno na pierwszym spotkaniu, jak i teraz, doprowadzając do tego, że obie mogą dziś być obecne na JOY Chance – może być niewystarczające. Potrzebuję czegoś, co sprawi, że zaufa mi na tyle, by zaryzykować i dopuścić mnie do siebie. Choćby zupełnie powierzchownie.
– Nie jestem najbrzydszy, jeśli się tego obawiasz – rzucam, na co parska cicho śmiechem.
– Racja, już ostatnio ustaliliśmy, że jesteś… no wiesz – przywołuje wypowiedziane dawno temu słowa.
– Wybacz, że tak późno. – Nad moim lewym ramieniem rozbrzmiewa głos Marceline. – Dobry wieczór wszystkim.
Moja przyjaciółka i asystentka siada na wolnym krześle, zawieszając na oparciu wyszukaną czarną torebkę, i sięga po kieliszek z szampanem, nachylając się w moją stronę.
– Linda May jest szalenie zafascynowana twoim obrazem. – Bierze łyk zimnego trunku. – Oby wysoko licytowała.
– Oby wszyscy wysoko licytowali. Masz coś na oku?
– Niespecjalnie.
Prostuje się z przyklejonym uśmiechem na twarzy i podaje dłoń jednemu z naszych towarzyszy przy stole. Kręcę głową na ten widok, doskonale zdając sobie sprawę z tego, od jak dawna odrzuca zaloty starszego o ponad dwadzieścia lat przedsiębiorcy.
Daję im chwilę na kurtuazyjną rozmowę, a następnie z udawanym smutkiem przepraszam i ponownie skupiam na sobie uwagę Marcy.
– Chyba jeszcze nie poznałaś dziewczyn, prawda?
Nieznacznie się odchyla, sięgając wzrokiem ponad moim ramieniem. Ze zmrużonymi oczami lustruje najpierw Livię, kolejno przenosząc wzrok nieco dalej, na szepczącą coś Natalie.
Cicho odsuwa krzesło, podnosząc się z miejsca, i kieruje się w ich stronę, przejeżdżając przy tym opuszkami palców po całej długości moich barków.
– Dziewczyny – wita się wystarczająco głośno, by każdy zarejestrował ten fakt, a jednocześnie na tyle koleżeńsko, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń.
Wiem, że utrzymanie pozorów jest kluczowe. Marceline ostrzegała mnie, że organizatorzy wystarczająco krzywo patrzyli na nią, gdy praktycznie na ostatnią chwilę załatwiała podwójne zaproszenie. Gdyby wyszło na jaw, że cała nasza czwórka nie jest ze sobą w zażyłych relacjach, mogłyby się pojawić problemy, o których nie chcę nawet myśleć.
Na JOY Chance dostają zaproszenia wyłącznie ludzie z odpowiednich kręgów. Oczywiście możesz zabrać ze sobą osobę towarzyszącą, jednak musisz darzyć ją bezwarunkowym zaufaniem. Niektórzy nie byliby zadowoleni, gdyby do opinii publicznej wypłynęły nieautoryzowane zdjęcia lub komentarze dotyczące ich zachowania podczas nieoficjalnej części imprezy.
Gdy na scenę wchodzi piątka głównych organizatorów, cała sala milknie. Orkiestra przestaje grać, a ostatni goście zajmują miejsca przy wskazanych wcześniej stolikach.
Rozpoczyna się główna część aukcji, która potrwa zapewne przez najbliższe dwie godziny. W tym czasie, mam taką nadzieję, uda się pobić zeszłoroczny rekord datków na rzecz potrzebujących.
– Jaki obraz przekazałeś? – Livia przysuwa się odrobinę w moją stronę, a mój wzrok pada na jej dłonie.
Widzę ostrożność w każdym jej najmniejszym geście. Kilka minut wystarczyło, bym zarejestrował, jak ustawia przed sobą porcelanę i szkło w taki sposób, by zminimalizować ryzyko strącenia czegokolwiek.
– Z kolekcji, którą namalowałem w zeszłym roku – szepczę. – Dotyczyła rytuałów codzienności, a na tym konkretnym znajduje się naga matka z książką w ręku i córeczka, baletnica, tańcząca tuż obok.
– Dlaczego jest naga? – pyta, zaskoczona tak samo, jak znaczna część moich rozmówców.
– A dlaczego ma być ubrana? – kontruję, upewniając się, że mój głos brzmi wystarczająco łagodnie. – Właśnie o to chodzi, że nie musi spełniać niczyich oczekiwań. Jest naga, bo taka chce być.
W reakcji na to stwierdzenie przygryza wargę, analizując to, co powiedziałem.
Cieszę się, że postanawia choć przez chwilę się nad tym zastanowić. O to mi chodziło, gdy decydowałem się w taki sposób przedstawić moich bohaterów. Wszystkie obrazy z tamtej kolekcji są równie nieoczywiste, walczą ze stereotypami, przekraczają bariery, a czasami ukazują codzienność w krzywym zwierciadle własnych wyobrażeń.
– A gdybyś miał przedstawić swój rytuał, co by nim było?
– Fika.
– Jezu, to nazwa jakiejś pozycji seksualnej, o której nie słyszałam? – Już drugi raz tego wieczoru jej twarz i dekolt okrywają się rumieńcem.
– Nie, ale myślę, że spodobałoby ci się.
– Nie dowiesz się tego, dopóki nie wyjaśnisz, o co chodzi.
Sięga po kieliszek z szampanem, a ja nie mogę oderwać wzroku od jej ust. Nieznacznie zasysa górną, pulchną wargę, a następnie, niemal niezauważalnie, wysuwa sam koniuszek języka.
Mam wrażenie, że w ułamku sekundy temperatura podniosła się o kilka stopni.
– Chodzi o szwedzki obyczaj. – Chrząkam, by mój głos brzmiał jak najbardziej swobodnie. – Polega na zatrzymaniu się w biegu i wypiciu kawy w dobrym towarzystwie. Wiesz, trochę mniej oklepane carpe diem.
– Myślałam, że wszyscy artyści robią na co dzień mnóstwo szalonych rzeczy, tymczasem ty po prostu pijesz kawę.
– O nie, nie. To nie jest zwykłe picie kawy.
– A czym się różni?
– Dowiesz się, gdy zgodzisz się na spotkanie.
– Alex…
– Okej, nie było tematu. – Nieumyślnie unoszę dłonie, karcąc się za to. – Chodzi o towarzystwo. Kawę w samotności mogę wypić w dowolnej chwili i gdziekolwiek zechcę, natomiast fikę muszę choć trochę zaplanować. Umówić się z kimś wcześniej albo jeśli nikt nie może, pójść do kawiarni i dosiąść się do kogoś, kto też jest sam.
– Naprawdę to robisz?
– Pewnie. Poznałem tak masę fantastycznych osób.
W odpowiedzi kiwa jedynie głową.
Przez następne dwie godziny nachylam się w jej kierunku za każdym razem, gdy coś wydaje mi się na tyle interesujące, że chcę jej o tym opowiedzieć. Cicho się śmieje, kiedy zgrywam się z prowadzących albo poszczególnych przedmiotów wystawionych na aukcję.
Cisza między nami zapanowuje dopiero, gdy zapowiadana jest licytacja mojego obrazu.
Cena, jaką proponują goście, szybko robi się dwukrotnie wyższa od tej, jaką sam obstawiałem w prywatnych rozmowach z najbliższymi. Zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, gdy dociera do mnie, że ktoś naprawdę postanowił wyłożyć piekielnie grubą gotówkę za coś, co wyszło spod mojej ręki.
Pewnie, doskonale wiem, za ile schodzą moje obrazy, ale nie byłem przygotowany na to, czego jestem teraz świadkiem. Obserwuję przekrzykujących się ludzi, podbijających swoje oferty nie o tysiąc czy dwa tysiące dolarów, ale o znacznie wyższe kwoty.
Gdy cena zatrzymuje się na prawie sześciocyfrowej sumie, wstrzymuję oddech. Wśród braw przebija się okrzyk szczęścia Lindy, która właśnie stała się nową właścicielką Małych przyjemności.
Nim zdążę odetchnąć, Marceline obejmuje mnie, szepcząc do ucha gratulacje. Odruchowo odpowiadam tym samym, bo bez niej nie byłoby mnie w tym miejscu.
Odwracając się, zauważam przeszywające spojrzenie Natalie. Lustruje wzrokiem nie tylko mnie, lecz także moją przyjaciółkę. Notuję więc w pamięci, by później wyjaśnić ten gest. Nie chcę, by jakiekolwiek ziarenko niepewności względem mojej osoby zaczęło kiełkować u którejkolwiek z zaproszonych przez nas kobiet.
Po rozpoczęciu się mniej oficjalnej część aukcji wszyscy wstają od stolików. Marcy ma dokładnie zaplanowany cały wieczór – wie, z kim musi porozmawiać, kogo ugłaskać, a kogo przytemperować. Jest absolutnie niezastąpiona i najlepsza w tym, co robi.
Waite idzie w jej ślady – postanawia chociaż spróbować nawiązać niezobowiązującą rozmowę z tymi, którzy stanowią dla niej wzór do naśladowania. Pamiętam, jak sam byłem pod wrażeniem, gdy lata temu udało mi się zamienić kilka słów z ludźmi, których podziwiałem niemalże całe życie.
– Chciałabyś jeszcze się przejść po sali? – zwracam się do Livii, która jako jedyna została przy stoliku.
– A nie musisz porozmawiać z jakąś ważną szychą?
– Marcy okręci ich sobie wokół małego palca.
– W takim razie jest taka jedna rzecz…
Posyła mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie w życiu widziałem. Odpowiadam w ten sam sposób, dopóki nie uświadomię sobie, że nie może tego zobaczyć. Jeśli jakimś cudem zgodzi się na kolejne spotkanie, będę musiał wymyślić jakiś substytut tego gestu.
Resztę czasu spędzamy w swoim towarzystwie, lecz co chwilę ktoś nam przerywa. Podchodzą do mnie nie tylko artyści, ale też biznesmeni i politycy. Z każdym zamieniam choć parę słów, przyjmując gratulacje i odwdzięczając się tym samym, mając w pamięci, by podtrzymywać dobre relacje, które udało nam się wypracować w ciągu ostatnich lat.
Gdy zbliża się północ, odnajduje nas Natalie, która – choć oddalała się na kilka minut – ciągle kontrolowała, czy wszystko z Livią w porządku.
– Będziemy się zbierać. – Wargi Livii rozchylają się niepewnie. – I jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie.
– Gdybyś miał kolejne w najbliższym czasie, to z chęcią przyjmiemy – wtrąca się druga z nich i z sympatią szturcha przyjaciółkę w ramię.
– Pewnie. Numer już mam, to będę dawał znać.
Skupiam spojrzenie na najbardziej intrygującej mnie kobiecie. To ten moment, w którym powinienem wrócić do zakazanego tematu i spróbować jakoś przekonać ją do naszego spotkania.
Wyczuwając mój wzrok na sobie, nieznacznie się garbi, co daje mi pewność, że pierwsza nie podejmie rozmowy.
– Jeśli chodzi o tę kawę… Zapytam ostatni raz i więcej nie będę cię już nękać.
Przesuwa dłońmi po materiale sukienki, zaciskając lewą w pięść. W prawej wciąż trzyma białą laskę, która okazała się konieczna w takim tłumie.
– Musisz tylko wiedzieć, że fika z tobą będzie prawdziwą przyjemnością.
– Chwila, chwila – wtrąca się stojąca obok przyjaciółka, po czym nieskładnie przeskakuje palcem wskazującym między naszą dwójką. – Właśnie zaproponowałeś jej to, o czym myślę?
– Chryste, Natalie, błagam, nic nie mów.
– Liv! Nie zastanawiaj się!
– Idź stąd – cedzi w odpowiedzi, a ja jedynie przysłuchuję się tej wymianie zdań.
Nikt jednak się nie rusza. Tkwimy w tej samej pozycji przez sekundę, pięć, dziesięć…
– Myślę… – Niepewny głos Livii rozpala w moim wnętrzu iskierkę nadziei. – Myślę, że możemy się spotkać. Tylko…
– Wiem. Nie martw się.
Nie mam pojęcia, czy moje zapewnienie jakkolwiek ją uspokaja, ale w tej chwili powiedziałbym absolutnie wszystko, by choć przez moment przestała się zamartwiać tym, co może się wydarzyć.
Patrzę na nią w absolutnej ciszy, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że się zgodziła.
A może nie tyle w sam fakt spotkania, ile w to, że odważyła się obdarzyć mnie zaufaniem.
Nigdy wcześniej w relacjach czystko prywatnych nie musiałem walczyć o czyjąś akceptację. Ludzie po prostu przyjmowali mnie takim, jakim jestem, biorąc za pewnik to, co im oferowałem: swoje oddanie, czas i przekonanie, że choćby nie wiem co się działo, nie zamierzałem nikogo krzywdzić.
Z Livią było inaczej. Odnoszę wrażenie, że przyjęte reguły w znajomościach, które ona nawiązywała, zdecydowanie różniły się od moich. I to z pewnością nie z jej winy.
Wymieniliśmy się numerami i już po chwili patrzyłem, jak obie kierują się w stronę schodów. Znienacka uderzyło mnie coś na kształt dumy. Odrzuciłem to uczucie, zdając sobie sprawę, że jeśli chcę, by Livia była w moim życiu obecna na dłużej niż wyjście na kawę, muszę zrobić znacznie więcej niż do tej pory.
Namierzam wzrokiem Marceline, przypatrującą się tej scenie z odległości nie większej niż piętnaście metrów. Z wyrazu jej twarzy doskonale da się wyczytać, że nie podoba jej się to, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. Może być moją najlepszą przyjaciółką i menedżerką w jednym, ale nie ma takiej mocy sprawczej, by kontrolować każdy aspekt mojego życia.
Wzrok mimowolnie zatrzymuje mi się na drzwiach, które prowadzą do pomieszczenia z przedmiotami licytacji. Powinienem tam pójść, sprawdzić, kto ogląda poszczególne dzieła, rozpocząć krótką wymianę zdań i pogratulować świetnych wyników wszystkim tym, którzy przekazali przedmioty na aukcję.
Nie mogę się jednak do tego przekonać, wciąż rzucając spojrzenie na szczyt schodów, gdzie jedynie migają mi kreacje dwóch moich dzisiejszych towarzyszek.
Najbardziej z nich intryguje mnie Livia Young. Przy niej czuję się tak, jakbym po raz pierwszy oglądał fascynujące dzieło sztuki. Choć zawsze chciałem dzielić się nimi z bliskimi, jej obecność pragnę na chwilę zachować tylko dla siebie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Ida Świerkocka Korekta: Małgorzata Denys Projekt okładki: Kamil Pruszyński Grafika na okładce: © Lynniee / Stock.Adobe.com Grafika na stronach rozdziałowych: © Fromage / Stock.Adobe.com Ramka na stronie 559: © Paprika / Stock.Adobe.com
Copyright © 2024 by Joanna Mordak
Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-489-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com