Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1678 osób interesuje się tą książką
Czy skrupulatnie ułożona strategia pozwoli mu zdobyć jej serce?
Maisie Evans w końcu odnajduje stabilizację po ucieczce od przemocowego męża. Jej kariera w renomowanej firmie marketingowej kwitnie, życie osobiste pozostaje jednak skomplikowane – aż do momentu, gdy na jej drodze staje Connor Grace. Charyzmatyczny prezes, młodszy od niej, nie tylko walczy z wpływem, jaki ma na niego ojciec, ale również robi wszystko, by zdobyć serce Maisie i jej pięcioletniej córki Nelly.
Connor wykorzystuje swoje umiejętności strategiczne, by udowodnić, że naprawdę ją kocha. Miłość to przecież nie tylko słowa, ale przede wszystkim czyny. Między nim a Maisie rodzi się uczucie, które zostaje wystawione na próbę przez intrygi, zazdrość i bolesne wspomnienia przeszłości. Gdy jednak Maisie zaczyna wierzyć, że może zacząć budować swoje życie na nowo, na ich szczęściu odbijają się traumy z jej małżeństwa oraz niepokojące machinacje polityczne ojca Connora.
Czy miłość okaże się wystarczająco silna, by pokonać mroki przeszłości i dać Maisie szansę na nowe życie?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 610
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich tych, którzy musieli nauczyć się żyć od nowa, w mroku odnaleźć nadzieję, a w krzyku – własny szept. Ta historia jest dla Was i o Was, żebyście nigdy nie zapomnieli, że życie można pokolorować raz jeszcze – tym razem wybranymi przez Was farbami.
Oraz dla tych, którzy wciąż wierzą w jednorożce. Poszukamy ich razem?
Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku!
Dziękuję za wyruszenie w podróż razem z bohaterami mojej drugiej książki.
Strategia miłosna to historia pełna odwagi, miłości i drogi do samoakceptacji. Starałam się, by przede wszystkim wywoływała u Ciebie uśmiech na twarzy, jednak nie jest całkowicie wolna od trudnych tematów.
W jej treści znajdziesz wzmianki dotyczące przemocy domowej oraz seksualnej, a także tej stosowanej wobec dzieci. Są one znikome, przedstawione w formie wspomnień i opowieści, ale ich obecność wciąż może wywołać w Tobie silną reakcję emocjonalną.
Jeśli w trakcie lektury poczujesz, że potrzebujesz przerwy lub rozmowy z kimś bliskim, zrób to. Możesz również napisać do mnie.
I proszę – dbaj o siebie.
Jeśli Ty lub ktoś z Twoich bliskich doświadcza przemocy domowej, nie jesteś sam(a). Poniżej znajdziesz numery telefonów, pod którymi uzyskasz pomoc i wsparcie w trudnych sytuacjach.
Zadzwoń – to pierwszy krok ku bezpieczeństwu.
800 120 002 – Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie – „Niebieska Linia”
800 107 777 – Centrum Praw Kobiet
800 120 226 – Policyjny Telefon Zaufania ds. Przemocy w Rodzinie
116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży
CONNOR
Doceniać to, co oczywiste
Chciałbym móc powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem.
Z pozoru mam wszystko, o czym mógłbym marzyć – dobre, rozpoznawalne nazwisko, wypracowaną pozycję i znajomości oraz nierealnie idealne życie, o którym z największą zaciętością dyskutują zupełnie obcy ludzie. A mimo to odnoszę wrażenie, że najważniejsze rzeczy wciąż są dla mnie niedostępne. Gonię za nimi, próbując w końcu je złapać i zatrzymać na dłużej niż marnych kilka chwil, ale wciąż bez powodzenia.
Niepostrzeżenie wymykają mi się z rąk, tak jak teraz, gdy mój były najlepszy przyjaciel prócz narzeczonej próbuje odebrać mi również klienta. Ze zrozumiałych powodów daleko mi więc do choćby namiastki szczęścia. Jestem wściekły i rozczarowany. A czego jak czego, ale tych emocji mam w życiu w nadmiarze.
Przemierzam szybkim krokiem korytarz, nawet nie odwracając głowy, by sprawdzić, czy Emmett podąża za mną. Z nim, jako jedynym, utrzymuję kontakt z naszej studenckiej paczki i przez dwanaście lat przyjaźni wypracował już odpowiednie tempo, bym nie musiał się o to martwić.
Ignoruję Averie, młodą blondynkę zasiadającą za biurkiem głównej asystentki, i kieruję się prosto do swojego gabinetu. Wystarczy jej tylko jedno spojrzenie, by zorientować się w sytuacji i natychmiast spuścić wzrok. Nikt nie chce stać się ofiarą mojego rychłego wybuchu, a ja nie mam najmniejszej ochoty wyżywać się na Bogu ducha winnych pracownikach. Znam znacznie lepsze sposoby na to, by odreagować fatalny dzień w pracy.
Wpisuję czterocyfrowy kod otwierający drzwi, przeklinając przy tym pod nosem. Nienawidzę tego robić, ale w środku znajduje się zbyt wiele cennych informacji, bym mógł zostawić gabinet bez ochrony przez dłużej niż piętnaście minut.
– Jak mogło do tego, kurwa, dojść? – wybucham.
Leżące na biurku spinacze z łoskotem lądują na podłodze. Po chwili dołączają do nich porozrzucane dokumenty i chyba tylko cudem powstrzymuję się, by nie przewrócić fotela.
– Jeszcze raz – prosi mężczyzna, odgradzając nas od gwaru z korytarza. – Co ci powiedział?
– Że kompleksowa obsługa DavisVision Marketing spełnia wszystkie jego ponadprzeciętne wymagania. Rozumiesz – odwracam się w stronę przyjaciela – użył określenia „ponadprzeciętne”. Jakbym nie wiedział, że musiałbym wskrzesić samego Johna Lennona, by zyskać jego zainteresowanie.
Poczucie utraty kontroli zaczyna przejmować władzę nad moim ciałem. Nienawidzę okazywania słabości i użalania się nad sobą, bo żadna z tych rzeczy nie zapewni mi sukcesu. Jeśli więc chcę utrzymać pozycję wśród stu najbardziej wpływowych ludzi w całych Stanach, muszę natychmiast wymyślić kontrofensywę. I to taką, by z powrotem sprowadzić do firmy Milo Lozano – człowieka mającego szansę zostać jednym z największych inwestorów na amerykańskim rynku energii odnawialnej.
– Dobra, zastanówmy się na spokojnie. Ty z nim współpracowałeś, nie wiem… – Namyślam się, zajmując miejsce za biurkiem. – Nie zauważyłeś czegoś podejrzanego w jego zachowaniu? Nie zwracał na coś przesadnej uwagi?
Crawford jest opiekunem klienta i najbardziej zaufanym człowiekiem w firmie. Niejednokrotnie ratował nas z podobnych opresji, a zmysłu obserwacji mógłby pozazdrościć mu sam diabeł. Nikt tak jak on nie jest w stanie przekonać do swojej racji drugiego człowieka.
– Nie wiem, stary, wszystko było w porządku. Omawialiśmy kolejne punkty przygotowanej strategii, trochę pokręcił nosem, ale ogólnie wydawał się zadowolony. Obiecałem uwzględnić jego sugestie, ale też nie możemy sobie pozwolić na to, by podporządkowywać się wizji kogoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym, jak w ogóle funkcjonuje świat.
– I to mu powiedziałeś?
– Oczywiście, że nie – unosi się. – Po prostu, żeby zrealizować wszystko, co sobie wymyślił, najpierw musiałbym albo zostać drugim Joe Bidenem, albo zdobyć pieprzoną Nagrodę Nobla. Część z tych rzeczy w ogóle jeszcze nie istnieje i wątpię, by ktokolwiek opracował je w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat.
– Na przykład? – W momencie, gdy usta Emmetta powoli rozchylają się, by udzielić najnudniejszej odpowiedzi na świecie, zaczynam żałować, że w ogóle zadałem pytanie. – Zresztą nieważne. Podsumowując: jesteśmy w dupie.
– Delikatnie mówiąc.
– Pytanie, co z tym zrobimy. Lozano za cztery godziny wraca do Nowego Jorku i jeśli do tego czasu nie uda nam się go przekonać, to możemy pożegnać się ze zleceniem. Nolan nie tylko przejmie wpływowego klienta, ale wyśle też w świat informację, że borykamy się z jakimiś problemami, skoro ludzie rezygnują z naszych usług.
Panująca cisza wydaje się wymowniejsza niż wszystkie słowa razem wzięte. Metty, podobnie do mnie, nienawidzi naszego starego przyjaciela. A w zasadzie darzy go czystą nienawiścią od momentu, gdy odkrył prawdziwą osobowość człowieka, za którego obaj wskoczylibyśmy w ogień.
– Zbieraj się, jedziemy – rzucam, przeczesując dłonią włosy. Przez ostatnie dwadzieścia minut robiłem to już tyle razy, że i tak nic nie pozostało z ułożonej rano fryzury.
– Dokąd?
– Na lotnisko. – Sprawdzam w telefonie najszybszą możliwą trasę, licząc, że w południe nie staniemy w żadnym korku. – Po drodze coś wymyślimy. On po prostu nie może wsiąść do samolotu.
Brunet wciąż siedzi w fotelu, po drugiej stronie blatu, przypatrując mi się uważnie i ignorując wcześniejsze polecenie. Czasem naprawdę nie cierpię tej naszej przyjaźni i jego wyluzowanej postawy.
– I jak niby mamy go zatrzymać? Przykuć się łańcuchami do pasa startowego?
– Jeśli to będzie konieczne, to tak. Rozważam też uprowadzenie pilota.
Mówię całkowicie poważnie.
– Łatwiej byłoby z pilotką.
Drzemiący w nim casanova nie potrzebuje zbyt wiele, by wyjść na światło dzienne. Kiedyś to się na nim zemści, ale do tej pory z powodzeniem zdobywa kobiece serca. A następnie je łamie.
– A jakby tak wysłać do niego Maisie? Może ona go jakoś przekona, skoro nas nie chce słuchać?
Tężeję na te słowa.
Maisie Evans. Kobieta, która od czterystu pięćdziesięciu dwóch dni nie potrafi opuścić mojej głowy. Budzę się rano i myślę o tym, czy już wstała. Jadę do pracy i zastanawiam się, kiedy ją zobaczę. Zasypiam i tępo wpatruję się w sufit, bo chcę usłyszeć, jak choć raz szepcze w moją stronę „dobranoc”, leżąc tuż obok w łóżku.
Mam obsesję na jej punkcie. I nadal nie wiem, co z tym zrobić. Bo prawda jest taka, że nie mogę dłużej trwać w zawieszeniu. Wyobrażać sobie, że pewnego dnia zrozumie, co do niej czuję. Patrzeć, jak nawiązuje relacje z ludźmi, którzy choć są godni jej uwagi, to nie są mną.
– Maisie? – upewniam się.
– Nikomu innemu bym nie zaufał. Ma te swoje najróżniejsze sztuczki, dzięki którym klienci do niej lgną. Jeszcze nikt nie powiedział na jej temat złego słowa i sam dobrze wiesz, że potrafi być przekonująca, gdy czegoś chce.
– Tak samo jak ty.
Nie jestem pewien, czy angażowanie jej w tę sprawę to dobry pomysł. Im mniej osób wie, że klienci odchodzą do konkurencji, tym lepiej. Nawet jeśli darzę Evans pełnym zaufaniem.
– Ale mnie nie udało się go zatrzymać. Tak samo jak i tobie. Możemy tam jechać i używać tych samych argumentów, które nie robią na Milo żadnego wrażenia, albo spróbować z kimś nowym, kogo jeszcze nie słuchał. Decyzja należy do ciebie.
Analizuję w głowie za i przeciw. Potencjalne zyski są większe niż straty, a tylko to się liczy w biznesie. Emmett ma rację. To może być nasza ostatnia deska ratunku i plułbym sobie w brodę, gdybym nie spróbował.
Przeszukuję rejestr ostatnich połączeń, zamierając z palcem nad numerem kobiety. Chcę do niej zadzwonić, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Rozmawiałem z nią wczoraj, na długo po tym, jak zakończyła pracę, i mogę się tylko domyślić, jak przeklinała mnie w myślach.
Decyduję się zatem na bezpieczniejsze rozwiązanie.
– Averie – rzucam do słuchawki interkomu. – Skontaktuj się z Maisie Evans. Przekaż, że sprawa jest pilna i czekamy na nią razem z Emmettem w moim gabinecie.
Czas, który mija do momentu, aż kobieta staje w drzwiach, wykorzystuję na rozmyślanie o tym, co jej powiem. Nigdy nie prosiłem o pomoc w tego typu sytuacjach, teraz jednak na szali są jednocześnie dobre imię firmy i moja męska duma, a wszyscy wiemy, jak niebezpieczna jest to mieszkanka. I jakie szkody może wyrządzić, gdy dojdzie do erupcji.
– Tak, szefie? – Wślizguje się do gabinetu, zatrzymując tuż przy ścianie. Grymas, który dostrzegam na jej twarzy, wyraźnie mówi, że chciałaby się znaleźć jak najdalej ode mnie.
– Usiądź, proszę. – Fotel obok Emmetta pozostaje pusty. Jej zielone oczy zwężają się w szparki, gdy lustruje otoczenie. Z niezrozumiałych powodów robi to za każdym razem, gdy tu przebywa, choć doskonale zna to pomieszczenie.
W końcu zajmuje miejsce, a zapach wanilii dociera do moich nozdrzy, wysyłając do mózgu uspokajające sygnały. Nie wiem dlaczego, ale jej obecność kojarzy mi się z bezpieczeństwem i czymś miękkim, czego nie potrafię nazwać, ale za to dogłębnie odczuwam. Zupełnie jakby wytwarzała wokół siebie niewidzialną aurę, rzucającą urok na każdego, kto przebywa w jej towarzystwie.
Nie widzieliśmy się od wczoraj, o ile w ogóle minięcie się w korytarzu można nazwać spotkaniem, a i tak jestem w stanie dostrzec drobne zmiany w jej wyglądzie. Na przykład biżuterię z cyrkoniami zamieniła na pozłacane, owalne kolczyki, a usta pomalowała szminką w kolorze… czegoś ładnego. Bardzo ładnego, gwoli ścisłości.
Odchrząkuję, gdy pod wpływem mojego spojrzenia porusza się niespokojnie.
– Mam nadzieję, że nie ma pani zaplanowanych na dziś żadnych ważnych spotkań, bo niestety będę zmuszony poprosić o przesunięcie ich na najbliższy wolny termin.
– Chyba nie do końca rozumiem.
– Chciałbym prosić panią o pomoc w pewnej… delikatnej sprawie.
Z pomocą przyjaciela wykładamy jej wszystko, co najważniejsze. Rozwodzimy się na temat istotności współpracy z klientem tej rangi, nakreślamy jego obszar działania oraz w skrócie przedstawiamy zaproponowaną przez nas ofertę. Wszystko z pozoru wydaje się dopięte na ostatni guzik.
– I rozumiem, że ja mam go…
– Nakłonić do kontynuowania dalszej współpracy.
– Ale… jak?
Lekko kręci głową, wprawiając w ruch złotą biżuterię. Pojedyncze pasma długich włosów opadają jej teraz na skronie, choć znaczna część spoczywa na plecach. Mam ochotę wyciągnąć rękę do przodu i sprawdzić, czy są takie miękkie, na jakie wyglądają.
– Cóż. Tego nie wiemy.
Nie pozwalam, by ostatnie słowa w pełni do niej dotarły.
– To jak? – zaczynam. – Pomoże nam pani?
Piętnaście minut później zjeżdżamy do podziemi, gdzie znajduje się parking, by ruszyć stamtąd na lotnisko Chicago-O’Hare. Przez cały czas trwania podróży Evans dopytuje o kilka mało znaczących kwestii i nie mam pojęcia, dlaczego skupia się akurat na nich, ale jeśli układa w głowie jakikolwiek plan, nie będę go negować. Skoro nasze techniki zawiodły, może przynajmniej jej okaże się skuteczna.
Mam okazję sprawdzić swoje założenie niecałą godzinę później, gdy udaje nam się odnaleźć Lozano przy stanowisku odprawy. Razem z Emmettem zostajemy z tyłu, pozwalając, by Maisie załatwiła sprawę całkowicie po swojemu.
Jej elegancki strój kontrastuje nie tylko z dresami pasażerów, ale przede wszystkim z ubiorem naszego, miejmy nadzieję, przyszłego klienta. Każdy, kto zobaczyłby prezesa EnergyRealm, z łatwością mógłby uznać go za hipisa rodem wyjętego z lat sześćdziesiątych i niewiele by się pomylił. Brakuje mu jedynie gitary i włosów po pas, ale już teraz ich długość wskazuje na to, że i na nie przyjdzie kolej.
Wyrzucam z głowy niepotrzebne myśli i skupiam się na tym, co najważniejsze. Mój wzrok mimowolnie ląduje na pośladkach brunetki, opiętych czarnymi spodniami. Przełykam ślinę, gdy przenosi ciężar z jednej nogi na drugą, by po chwili niemalże niezauważalnie przesunąć opuszkami palców po swoim udzie. Czyżby się denerwowała?
Rozmawiają ze sobą od dziesięciu minut, a z każdym ruchem wskazówek zegara mam coraz większą ochotę na to, by do nich podejść. Szczególnie wtedy, gdy dostrzegam, jak hipisik zamiast patrzeć w oczy swojej rozmówczyni, wlepia pierdolony wzrok w jej dekolt.
Staram się nie wybuchnąć, cierpliwie czekając na pierwszy przełom. I faktycznie, dopiero gdy mija dwudziesta minuta, coś zaczyna się zmieniać.
Evans odwraca się, by namierzyć naszą dwójkę, ale jesteśmy zbyt dobrze ukryci. Zaczyna lekko panikować, dlatego unoszę nieznacznie dłoń, dając tym znać, gdzie powinna szukać.
Gdy się to udaje, łapię kobiece spojrzenie, delektując się faktem, że patrzy teraz wyłącznie na mnie. Jej ramiona opadają, jakby zrzuciła z siebie niewielki ciężar, a zmarszczone czoło się wygładza. Posyła w naszą stronę uniesiony kciuk i promienny uśmiech, a ten drugi trafia nie tylko do moich oczu, ale znacznie, znacznie niżej.
Chryste…
MAISIE
Zauważać ulotne niuanse
Wychodzę z herbaciarni, ściskając w ręce kubek z parującym napojem. Mieszanka zielonej herbaty, skórki pomarańczy, imbiru i bazylii to mój jedyny sposób na to, by przeżyć dzień. Co prawda lokal Tea Deal znajduje się dziesięć minut pieszo od siedziby agencji, przez co najprawdopodobniej spóźnię się do pracy, ale w ciągu najbliższych ośmiu godzin nie znajdę czasu, by tu zajrzeć.
Ruszam w kierunku firmy, delektując się nie tylko herbatą, ale także względnym spokojem. O ile w ogóle można o nim mówić w samym centrum największej biznesowej dzielnicy Chicago. Wszelkie odgłosy miasta stanowią jednak przyjemną odmianę po poranku z buntującą się pięciolatką. Płacz minutę po przebudzeniu, trzymanie się kurczowo moich ramion i wylanie na siebie całej miski mleka to tylko niewielka część tego, z czym musiałam się zmierzyć.
A mimo to nie mogę jej za nic winić. Nelly z reguły jest uśmiechniętą dziewczynką, alergicznie reagującą wyłącznie na myśl o pójściu do przedszkola. Jako jedyna w grupie wychowywana jest tylko przez jednego rodzica i nie ma żadnego kontaktu ze swoim tatą. Inne dzieci, nawet jeśli pochodzą z niepełnych rodzin, utrzymują dobre relacje z obojgiem rodziców – są regularnie odbierane przez jednego bądź drugiego, przyprowadzają ich na swoje występy i letnie pikniki.
Mój były mąż ma jednak sądowy zakaz zbliżania się zarówno do mnie, jak i do naszej córki. Udało się go wywalczyć po wielomiesięcznej batalii. Obawiałam się bowiem, że mógłby próbować szukać nas po tym, jak spakowałyśmy się w środku nocy i uciekłyśmy do innego miasta.
Ostatnie lata małżeństwa z Deaconem najlepiej porównać do najgorszego koszmaru, z którego zbyt długo nie potrafiłam się obudzić. Dobre życie, które tak pielęgnowaliśmy, okazało się iluzją. Tak samo jak wiara w to, że mogę nie tylko pomóc mu uwolnić się od hazardu, ale też sprowadzić go na właściwą ścieżkę tuż po tym, jak z niej zboczył.
Zdecydowanie zbyt wiele mu wybaczałam, ale nie mogłam pozwolić na to, by jego agresja dosięgnęła również naszego dziecka. Ten jeden raz, gdy nie udało mi się ochronić córki, okazał się najgorszym dniem mojego życia. Tuląc do piersi zapłakaną Nelly, postanowiłam, że zrobię wszystko, by zapewnić jej najlepsze życie, na jakie zasługuje. I to za wszelką cenę.
Wystraszona, podskakuję, gdy przejeżdżający przede mną samochód głośno trąbi, i robię krok w tył, rozglądając się dookoła. Czerwone światło, którego nie zauważyłam, przyprawia mnie o szybsze bicie serca.
Uspokajam się, czekając, aż będę mogła ruszyć do przodu, po czym przyspieszam. Z racji tego, że w firmie istnieje elektroniczny system monitorowania wejść i wyjść pracowników, powinnam za niecałe dziesięć minut znaleźć się w holu z przepustką w ręce.
Całe szczęście odbijam ją na bramce równo o dziewiątej i gdy już pozwalam sobie na wzięcie oddechu, dostrzegam, jak do windy wchodzi Connor.
Cholera.
Mam nadzieję, że mnie nie zauważył, bo jak idiotka zatrzymuję się na środku przestronnego foyer. Udaję, że grzebię w torbie w poszukiwaniu czegoś niezwykle ważnego, byle tylko nie musieć spędzić z nim kilkudziesięciu sekund sam na sam, bo jak na złość wszyscy inni weszli do windy obok.
– Jedzie pani?
Unoszę wzrok, dostrzegając, jak wysoki brunet przytrzymuje ręką drzwi, i zmuszam się, by wejść do środka.
Czy tu zawsze było tak mało miejsca?
– Dzień dobry – mówię z przyklejonym uśmiechem.
– Dzień dobry.
Nie wymieniamy więcej słów, ale dostrzegam w lustrze, jak oczy mężczyzny lustrują moją sylwetkę. Na dłużej zatrzymują się na kubku z naparem, niemalże wpędzając mnie w poczucie winy z powodu porannej wizyty w ulubionej herbaciarni.
– Mamy aż tak fatalną kawę?
– Nie pijam kawy. A to – delikatnie potrząsam kubeczkiem – herbata. Lepiej na mnie działa.
Potakuje, jakby przyjął to do wiadomości.
– Niech zgadnę: zielona?
– Czyżbym była aż tak przewidywalna?
– Wręcz przeciwnie. Nieustannie mnie pani czymś zaskakuje – odpowiada tajemniczo, wprawiając mnie tym samym w zakłopotanie. – Proszę też pamiętać, że zawsze można zasygnalizować, że nie odpowiada pani wyposażenie zagwarantowane przez firmę.
– Mam zgłosić, że nie smakuje mi czarna herbata w kuchni? – Chyba sobie żartuje. Wyszłabym na wariatkę.
– Jeśli to wpływa na efektywność pani pracy, to tak, jak najbardziej.
Wpatruję się w niego, nie wiedząc, jak powinnam zareagować. Na całe szczęście cyferki na wyświetlaczu szybko wskazują nasze piętro – ostatnie w wieżowcu, a metalowe drzwi rozsuwają się, uwalniając od konieczności prowadzenia dalszej dyskusji.
Czekam, aż mężczyzna pierwszy opuści windę, ale zamiast tego unosi rękę, wskazując drogę. Stawiam krok, kiwając w podziękowaniu głową i kieruję się w stronę odpowiedniego skrzydła.
– Do zobaczenia – słyszę, nim zdążę skręcić w korytarz. Odwracam się, marszcząc brwi, bo nie do końca rozumiem, o co chodzi. – Na zebraniu – dodaje. Dostrzegam w jego oczach jakiś maleńki błysk, który niknie równie szybko, jak się pojawia.
Och, no tak, cotygodniowe zebranie zespołów, na którym będziemy omawiać postępy i problemy we wszystkich prowadzonych przez nas projektach. Jako account manager, potocznie nazywany opiekunem klienta, odpowiadam za prawidłowy przebieg zaplanowanych przez nas działań, koordynację prac poszczególnych działów i relację między klientami a firmą.
Czasem chciałabym się z kimś zamienić, by choć raz w miesiącu nie musieć tam iść i tłumaczyć się z choćby najmniejszych potknięć, ale dopóki interesują mnie tak prozaiczne sprawy, jak kupowanie chleba na śniadanie, nie mogę lekką ręką zrezygnować z tej pracy.
Uśmiecham się więc łagodnie, próbując wykrzesać choć odrobinę entuzjazmu.
Daremnie.
– Oczywiście, do zobaczenia.
A potem znikam za rogiem i nie odwracam się ani na sekundę. Nawet jeśli do końca wyczuwam na sobie czyjeś spojrzenie.
Jasna przestrzeń jest chyba jedynym pozytywem dzisiejszego poranka. Uwielbiam to, jak pojedyncze promyki słońca rozświetlają szare ściany i rozpraszają się po całej powierzchni szklanego stołu.
Wszystko aż kipi nowoczesnością i luksusem, na tle którego wyróżnia się stojąca w rogu tradycyjna tablica z kilkoma kolorowymi markerami. Jako jedyna wolę pracować na niej niż na interaktywnym monitorze zawieszonym na ścianie, dlatego za każdym razem, gdy tu wchodzę, cieszę się, że nikt jeszcze jej nie wyrzucił.
Miejsca przy prostokątnym stole powoli się zapełniają i wreszcie dostrzegam, jak Axel przekracza próg pomieszczenia. Specjalnie trzymałam dla niego fotel, by mógł usiąść po mojej prawej stronie. Wita się ze wszystkimi, szeroko uśmiechając do siedzącej obok Scarlett, a następnie nachyla nade mną, muskając szybko wargami mój policzek.
– Jak weekend? – rzuca, zajmując miejsce.
– Dobrze, potrzebowałyśmy tych dwóch dni z dala od miasta. Nelly tradycyjnie nie chciała wyjeżdżać od dziadków, ale w końcu dała się przekupić.
– Czym?
– Obiecałam, że za tydzień wrócimy. – Wzruszam ramionami, na co Reyes się śmieje. Doskonale wie, że umiejętność odmawiania czegokolwiek córce zdecydowanie u mnie szwankuje.
– No tak, kto by nie tęsknił za ziemniaczaną zapiekanką pani Hazel. – Ma rację, popisowe danie mojej mamy niejednokrotnie śni mi się po nocach. Nawet teraz czuję smak rozpływających się w ustach ziemniaków. – A jak ona się czuje?
– Ostatnio narzekała na ból w klatce piersiowej, ale ogólnie dobrze. Tata ją przekonał, aby umówiła się na wizytę u lekarza, żeby skontrolować, co i jak.
Mama trzy lata temu pokonała chorobę nowotworową. Na szczęście dzięki samobadaniu szybko wykryła guzki w piersi i udało jej się uniknąć najgorszego, ale i tak za każdym razem, gdy jakikolwiek ból w organizmie utrzymuje się u niej dłużej niż dwa dni, ojciec zaczyna panikować. W tej kwestii są całkowitymi przeciwieństwami.
– Pozdrów ją ode mnie. Albo sam do niej zadzwonię jakoś w tygodniu.
– Pewnie, ucieszy się.
Wszelkie rozmowy nagle cichną, gdy do sali wchodzi mężczyzna, na którego czekaliśmy. Jak zawsze założył dopasowany czarny garnitur z białą koszulą, w której rozpiął dwa górne guziki. Nigdy na poniedziałkowych spotkaniach nie pokazuje się w krawacie, podkreślając, że niektóre nasze pomysły wystarczająco już go duszą, by jeszcze miał się owijać kawałkiem eleganckiej szmatki. Tak, mężczyzna uchodzący za jednego z najważniejszych i najlepszych marketerów w kraju używa właśnie takich określeń. I, co najgorsze, brzmią one w jego ustach naprawdę dobrze.
Ciemne oczy przesuwają się po zgromadzonych wokół stołu pracownikach, ale żaden kącik jego ust nie drgnie choćby na milimetr. Otoczone drobnym zarostem wyglądają, jakby zostały wykute w kamieniu, co kontrastuje z przydługimi, zaczesanymi do góry ciemnymi włosami.
Jest przystojny, i to bardzo, ale nawet najpiękniejsza twarz nie sprawi, że zapomnę o wszystkich sytuacjach, w których szczerze go nie znosiłam. Nie jest to jednak stałe uczucie – raz mam ochotę go zamordować, a innym zaśmiewam się, gdy celnie coś zripostuje.
– Dzień dobry, mam nadzieję, że wypoczęliście po weekendzie – wita się z nami, zajmując miejsce u szczytu stołu. Wokół rozchodzą się pojedyncze pomruki uznane za potwierdzenie. – Dobrze, porządek naszego spotkania macie wyświetlony na ekranie. Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, to przejdziemy od razu do punktu pierwszego. Maisie, proszę bardzo – zwraca się w moją stronę, a ja znów mam wrażenie, że widzę ten sam maleńki błysk. Mówiłam, że tutejsze promienie słońca robią niesamowitą robotę.
Przeglądam wstępne notatki przygotowane w piątek i zabieram głos.
– Jutro podpiszemy wstępną umowę z Milo Lozano, prezesem jednej z prężnie działających firm w obszarze energii odnawialnej. Z tego, co udało mi się ustalić podczas naszej rozmowy, jasno wynika, że oczekuje od nas działań prowadzonych w pełni w myśl ekologicznego podejścia do biznesu – zawieszam głos, by każdy miał szansę skupić na mnie uwagę. – Nie chodzi tylko o strategię i pomysły, które mu przedstawimy, ale o całokształt. Spodziewa się, że na każdym etapie naszej pracy uwzględnimy takie aspekty jak etyka środowiskowa czy też ekologiczna odpowiedzialność społeczna. Mamy być wzorem do naśladowania, udowadniając, że naprawdę bierzemy sobie do serca problemy współczesnego świata.
Wiem, jak to brzmi, ale właśnie dzięki zagwarantowaniu, że całe Grace Media działa w sposób przyjazny środowisku, udało mi się przekonać klienta do podtrzymania współpracy. Już podczas drogi na lotnisko zrozumiałam, czego tak naprawdę od nas oczekuje. Dla takich ludzi nie liczy się tylko cel, ale także środki, którymi go osiągnięto, i najróżniejsze wartości, o których często zapominamy. Innymi słowy: jeśli chcesz reprezentować firmę ściśle związaną z ekologią, to sam nie możesz działać przeciwko niej.
– Czy macie jakieś pytania? – zagajam, dostrzegając, że Thomas z działu finansowego nachyla się w moją stronę.
– Czyli, mam rozumieć, że jak spotkamy go na korytarzu, to powinniśmy opowiadać o tym, jak po zmroku pracujemy przy świeczkach, a do pracy jeździmy konno?
Kilka osób parska śmiechem na tę uwagę, ale ona nie robi na mnie żadnego wrażenia.
– Nie. – Głośne uderzenie ręki prezesa o stół roznosi się echem po całej sali. – Wtedy powinniście milczeć, by nasz klient nie zorientował się, jakie błazny tutaj pracują. Wydawało mi się, że zatrudniam samych profesjonalistów, a nie bandę przedszkolaków, ale najwyraźniej nadszedł czas na przejrzenie akt niektórych z was i dokonanie korekty w rubryce z wiekiem. Co mam tam wpisać – zwraca się teraz bezpośrednio do Thomasa – cztery lata? Czy to wciąż za dużo?
Nikomu nie jest już do śmiechu.
– Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy – deklaruje mężczyzna.
Przez kilka sekund panuje w sali cisza, aż w końcu, niczym piorun, przelatują przez nią słowa Grace’a:
– Dobrze, dziękuję, Maisie, za to krótkie wprowadzenie. W przyszłym tygodniu oczekuję więcej konkretów.
– Oczywiście.
Oddaje głos pozostałym pracownikom, a ja wewnętrznie podskakuję na myśl o tym, że nie odebrał mi klienta. Do tej pory pracowałam z nieco mniejszymi budżetami, dlatego mam zamiar w pełni wykorzystać tę szansę i tym samym wejść na znacznie wyższy poziom w tej firmie.
– Gratulacje, Mae. – Axel ściska moją dłoń i posyła szeroki uśmiech. – Zasłużyłaś na to.
– Tak myślisz?
– Pewnie, kto jak nie ty? Jesteś jedna na milion.
W tej samej chwili rysy twarzy szefa wykrzywiają się w nieprzyjemnym grymasie. Mruży oczy, unosi brwi i zaciska wargi w cienką linię, zapewne po to, by się głośno nie roześmiać. Wszystko w nim krzyczy, że taki komplement jest co najmniej na wyrost.
Szybko odwracam głowę, nie dając po sobie poznać, jak bardzo zabolała mnie ta mimika pełna niechęci. Ujrzenie na własne oczy, jak prezes firmy, w której pracuję, nie dowierza, że ktoś mógłby mnie pochwalić, po prostu boli.
Zbyt dobrze jednak wiem, co to walka o samą siebie. Niejednokrotnie traciłam panowanie nad rzeczywistością tylko dlatego, że zaczynałam wierzyć we wszystkie nieprzychylne komentarze, a ciągłe wątpliwości stały się moją nową codziennością. Pozwoliłam na to, by okradziono mnie nie tylko z pewności siebie, ale także z tego, kim byłam.
Najwyraźniej nadszedł czas, bym sobie o tym znowu przypomniała. I udowodniła komu trzeba, ile tak naprawdę jestem warta. Właśnie dlatego w piątkowe popołudnie zostaję w pracy nieco dłużej, by dokończyć projekt. Na całe szczęście Axel mógł dziś ode mnie przejąć Nelly i poszli razem do kina.
Zegar wskazuje dokładnie osiemnastą pięć, gdy w drzwiach do mojego gabinetu staje Grace. W przeciwieństwie do mnie nie widać po nim choćby minimalnej oznaki zmęczenia.
– Tak myślałem, że jeszcze tu panią zastanę.
– Mam nadzieję, że to nie problem? – Co jakiś czas zdarzają nam się nadgodziny, ale być może siedzenie samej w biurze w piątkowe popołudnie nie jest zbyt mile widziane przez szefostwo.
– Ochrona i tak jest całodobowa, także proszę się nie krępować.
Opięta koszula podkreśla jego umięśnioną klatkę piersiową i dopiero teraz rejestruję, że nie ma na sobie marynarki.
– Tak sobie pomyślałem – zaczyna, stawiając krok naprzód. – Averie już wyszła, a ja napiłbym się kawy, więc…
– Mam panu zrobić? – wyrywa mi się niespodziewanie, nim w ogóle zdążę zdusić w zarodku chęć wypowiedzenia pytania na głos.
Jasna cholera.
– Co? Nie, skąd w ogóle ten pomysł?
Opiera dłonie na krześle stojącym po drugiej stronie biurka, a ja mimowolnie rozglądam się dookoła, skanując otoczenie i prostując sylwetkę.
– Chciałem zaproponować, żeby napiła się pani razem ze mną. To znaczy pani oczywiście herbaty.
Zamieram z jedną dłonią ułożoną na klawiaturze laptopa, a drugą zaciskającą się na kolanie. To jedna z najbardziej niespotykanych rzeczy, które ostatnio mi się przytrafiły.
– Chce pan przedyskutować kwestie związane z jakimś projektem?
– Nie. – Czy ten pojedynczy, maleńki dołeczek, który właśnie drga, zawsze znajdował się na lewym policzku? – Widziałem, że w naszej kuchni pojawił się jakiś nowy smak, komuś najwyraźniej tamten również przeszkadzał.
– Naprawdę myśli pan, że ktoś tak bardzo nienawidził czarnej herbaty, że napisał skargę? – Nie wierzę w ani jedno jego słowo.
– Zdziwiłaby się pani, jakie ludzie ukrywają sekrety. To jak? Skusi się pani?
Przez chwilę to rozważam, próbując wyrzucić z głowy abstrakcyjne wyobrażenie losowego pracownika domagającego się zmiany smaku napoju i w końcu wskazuję ręką na rozłożone przede mną dokumenty.
– Przepraszam, ale naprawdę mam dużo pracy.
Odmowa wyraźnie go zaskakuje. Szybko stara się zamaskować zmieszanie, ale i tak udaje mi się je dostrzec w jego oczach i na ustach. Najwyraźniej nie przywykł do tego, by ktoś go odrzucał.
– Oczywiście. W takim razie już nie przeszkadzam. – Odwraca się w kierunku drzwi, zatrzymując tuż przy nich. – Proszę nie siedzieć zbyt długo. – To jedyne, co mówi, nim wychodzi i zostawia mnie całkowicie zdezorientowaną.
Wchodząc do domu o dwudziestej, marzyłam tylko o tym, by położyć Nelly do łóżka i sama zakopać się pod pościelą. Zamiast tego przez godzinę siedziałam na podłodze, pozwalając córce urządzić w naszym maleńkim mieszkaniu salon fryzjerski z prawdziwego zdarzenia.
Była tym tak pochłonięta, że dopiero teraz, gdy dochodzi dwudziesta druga, całuję ją na dobranoc i opuszczam pokój dziecięcy. Zasiadam na kanapie w salonie, nie mając siły, by gdziekolwiek się ruszyć, nie mówiąc już o wzięciu chociażby szybkiego prysznica. Pięć minut, powtarzam w myślach. Tyle wystarczy, żebym nabrała sił.
Wszechświat jednak ma inne plany, kpi sobie ze mnie za sprawą wibrującej komórki.
– Dobry wieczór, szefie – chrypię, próbując nie wrzeszczeć na całe gardło.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałem jedynie poinformować panią, że prezentacja dla BioWellness zostaje przesunięta o tydzień. Ma więc pani kilka dni na dopracowanie szczegółów.
To. Mógł. Być. Jeden. SMS.
Tylko tyle, jeden SMS lub mail, który otworzyłabym w poniedziałkowy poranek.
– Dziękuję za informację.
– To tyle, dobra… A nie, nie – wtrąca szybko. – Przepraszam, jeszcze jedno. Dziękuję za wysłanie wstępnej analizy EnergyRealm. Udało mi się przejrzeć ją jeszcze w biurze. – Tak późna rozmowa na temat nadesłanych dokumentów nie może oznaczać niczego dobrego. Czekam, aż wytknie mi coś, czego nikt w moim zespole się nie dopatrzył lub, co gorsza, jakiś kompletnie podstawowy błąd. Zamiast tego słyszę jednak: – Dobra robota.
Niespodziewana pochwała niesie za sobą wybuch endorfin. Przyjemne ciepło oblewa całe moje ciało, a ja, żeby tylko nie wydać żadnego dźwięku, przyciskam dłoń do ust. Zamknięte do tej pory oczy natychmiast się otwierają, jakby na potwierdzenie, że to nie jest żaden sen.
– Bardzo dziękuję. – Tylko na tyle mnie stać.
– Proszę – odpowiada, zwiastując dalszą ciszę. Żadne z nas się nie rozłącza. Wciąż jestem w zbyt dużym szoku, a on zapewne sprawdza, czy zemdleję ze szczęścia. Szczerze mówiąc, jestem tego bliska.
Gdy trwamy tak, o kilka sekund za długo, w końcu postanawiam przerwać nasze specyficzne zawieszenie.
– Dobranoc, szefie. Dobrego weekendu. – Rozłączam się, nim zdąży mi odpowiedzieć. Trudno, najwyżej zwalę to na karb problemów technicznych.
Na szafce obok leży niewielki notes, który położyłam tam godzinę temu. Biorę go teraz i wertuję strony w poszukiwaniu pierwszego wolnego miejsca. Zapisuję w rogu datę. Nie muszę się nawet się zastanawiać, co dziś umieszczę w prowadzonym od lat dzienniku wdzięczności.
Jestem wdzięczna za docenienie mojej ciężkiej pracy, piszę starannym pismem na lekko pożółkłych kartkach. Po czym dopisuję: I za możliwość naciśnięcia czerwonej słuchawki w rozmowie z panem Grace’em.
CONNOR
Strzec za wszelką cenę
– Moim zdaniem oni są razem. – Ostatnia część wypowiedzi Emmetta dociera do moich uszu.
– Kto?
– No Maisie i Axel. Są razem, mówię ci.
Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu wspomnianej dwójki, ale dostrzegam jedynie pojedynczych pracowników biegnących z jednego gabinetu do drugiego.
Ani śladu Evans.
Nie żebym spodziewał się, że ją tutaj zastanę. Mój radar działa bez zarzutu, nawet wtedy, gdy próbuję za wszelką cenę go wyłączyć.
Czy to uczucie do niej jest racjonalne? Z całą pewnością nie. Całe życie kierowałem się zasadami, stawiając na rozsądek i rzeczowość, tymczasem zauroczenie, któremu uległem, bardziej przypomina wchodzenie do głębokiej wody i pozwolenie na to, by porwała cię w kierunku, w którym nie chcesz płynąć.
Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, w jakim momencie moje serce po raz pierwszy szybciej dla niej zabiło, a ja dostrzegłem coś więcej niż piękną twarz i równie zabójcze kształty. Może wtedy, gdy przypadkiem podsłuchałem, z jaką miłością zwraca się do swoich rodziców? A może jak przez całe spotkanie z klientem powstrzymywała łzy, by ostatecznie wybuchnąć płaczem, gdy tylko zostaliśmy w sali sami? Próbowałem dowiedzieć się wtedy czegoś więcej, ale usłyszałem tylko, że chodzi o sprawy osobiste. Mogło to być również tego dnia, kiedy wszedłem do jej gabinetu po teczkę z dokumentami, a ona, zanim odnalazła ją w torbie, wyjęła na blat biurka tuzin najróżniejszych maskotek, które rano, w ramach niespodzianki, włożyła tam jej córka. Rumieniec, który oblał jej twarz, był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie do tej pory widziałem.
Każda moja obserwacja Maisie zdaje się coraz bardziej oddalać mnie od racjonalnego świata. Pozbawia rozwagi i przebiegłości, zastępując je czymś ciepłym, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. A na pewno nie w takim natężeniu.
– Ostatnio często ich widzę, jak wchodzą razem do biura. Coś musi być na rzeczy.
– My też dziś razem weszliśmy, a jakoś nie przypominam sobie, żebyśmy byli zakochani do szaleństwa.
– Kto mó… – urywa, gdy dociera do niego cały sens mojej wypowiedzi. – Wiesz co? Nie dziwię się już, że od roku nie potrafisz jej poderwać. Zazdrość: mówi ci to coś? Laski uwielbiają, gdy facet jest wobec nich nieco zaborczy. Spróbuj, może nie będziesz musiał więcej wypłakiwać się w poduszkę.
– Nie płaczę w żadną pieprzoną poduszkę.
– Nie? A wydawało mi się, że słyszałem ostatnio jakieś rozpaczliwe „Emmett, serduszko mnie boli” – ironizuje, próbując mnie naśladować. – Może trafi ją strzała amo…
– Przestań – syczę.
– Myślisz, że jej córka pokocha mnie jak tatusia? – wymyśla dalej.
– Przestań, do kurwy. – Mam ochotę uderzyć go w tył głowy, jednak powstrzymuję się w ostatniej chwili. Wybicie tych kilku ostatnich szarych komórek mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku.
– Nie no, racja. Kto by tam chciał się wpieprzać w związek z samotną matką. Wystarczy kilka numerków w pracy, co nie?
– Jeszcze jedno słowo – grożę, unosząc palec wskazujący.
Nie cierpię, gdy drwi z tego, co czuję do Evans, ale jeszcze bardziej nienawidzę faktu, z jaką łatwością przychodzi mu naśmiewanie się z jej sytuacji osobistej.
Czy wyobrażałem sobie, że ktoś, w kim prawdopodobnie się zakochuję, będzie mieć dziecko z innym mężczyzną? Absolutnie, kurwa, nie. Jeszcze nie tak dawno powiedziałbym, że to jakiś pieprzony koszmar, tymczasem teraz… nie panikuję. Może też nie skaczę z radości, ale potrafię sobie wyobrazić, jak zabieram tę małą na wycieczkę do muzeum czy gdziekolwiek tam chodzą dzieci w jej wieku. Nie wiem, co przyjaciel dalej mówi, bo cały mój umysł spowija lekka mgła. Dopiero jego mocne i głośne odchrząknięcie sprowadza mnie na ziemię.
– Co znowu?
W odpowiedzi jedynie wskazuje podbródkiem kierunek, gdzie znajduje się biurko osobistej asystentki.
Resztki dobrego humoru całkowicie wyparowują, gdy tylko zatrzymuję wzrok na wysokim starszym mężczyźnie. Opiera dłoń o blat biurka Averie i nawet z tej odległości dostrzegam zalotne spojrzenie, które jej posyła.
Maverick to najobrzydliwszy mężczyzna chodzący po ziemi. I jednocześnie jeden z najpotężniejszych w całych Stanach Zjednoczonych. Bardzo możliwe, że już za kilka miesięcy zostanie wybrany na prezydenta, a wtedy… miej nas, Boże, w opiece.
Podchodzę do dwójki rozmówców, sprawdzając, jak czuje się kobieta. Na całe szczęście jest już uodporniona na tego rodzaju napastliwych rozmówców.
Polityk najwyraźniej dostrzega tę niewielką zmianę i odwraca się w moim kierunku.
– Connor, nareszcie. Już myślałem, że cię nie złapię. – Postukuje w tarczę zegarka i kończy: – Za dwadzieścia minut przyjeżdża po mnie kierowca i zawozi prosto do Kapitolu.
Bez słowa ruszam do gabinetu, przepuszczając go w drzwiach po wpisaniu kodu. Maverick od razu zasiada na swoim zwyczajowym miejscu, które zajmuje, gdy tylko przybywa z propozycją nie do odrzucenia.
Obchodzę fotele, stawiam aktówkę na ziemi i zajmuję miejsce naprzeciwko. Żadne z nas się nie odzywa, oczekując, że druga strona pierwsza podejmie temat.
Ostatecznie to on odpuszcza.
– Dawno nie widziałem cię w…
– To nie czas na prywatne rozmowy – ucinam. – Spieszysz się, prawda?
Walczymy na spojrzenia, prowadząc niemą dyskusję. Obaj wiemy, że sobą gardzimy, ale i obaj robimy wszystko, by zachować pozory. Choć świat tego od nas wymaga, sam coraz rzadziej mam ochotę dostosowywać się do norm społecznych.
– Przejdź do konkretów. – Rzucam na blat komórkę, sprawdzając, która godzina. Dziewiąta pięć to zdecydowanie za wcześnie na to, by napić się szkockiej. Wstrzymam się zatem do wpół do dziesiątej i bez wyrzutów sumienia napełnię szklaneczkę.
– Za kilka miesięcy zakończą się prawybory w partii i nie ulega wątpliwości, że stanę na czele republikanów. – Każde słowo, które opuszcza jego usta, przesiąknięte jest dumą i wyższością. – Chciałem przedyskutować to, co wydarzy się później, gdy już oficjalnie będę zabiegać o urząd prezydenta.
– Wtedy przyjdzie mi wyłącznie trzymać kciuki, żebyś przegrał.
Zaśmiewa się z tego, co powiedziałem, choć słychać w jego śmiechu szorstkość i obojętność. Ten człowiek nie ma choćby jednej pozytywnej cechy charakteru. Wydaje się, że jest zrobiony z lodu, który rozmraża się wyłącznie wtedy, gdy w grę wchodzą władza, pieniądze lub młode kobiety.
– Obaj dobrze wiemy, że wszyscy skorzystamy na pokonaniu tych durni. Tylko pomyśl, co mógłbym wtedy dla ciebie zrobić, gdybyś tylko poprosił.
– Nie poproszę cię nawet o to, abyś teraz stąd wyszedł, choć o niczym innym bardziej nie marzę.
– Connorze, rozczarowujesz mnie.
Te trzy krótkie słowa wwiercają się w mój brzuch. Niegdyś siałyby spustoszenie, dziś jedynie powodują niewielkie ukłucie bólu i żalu.
Nie tak miała wyglądać nasza relacja.
– Jeśli przyszedłeś mnie obrażać, to śmiało możesz zadzwonić wcześniej po swojego kierowcę, na dziś już skończyliśmy.
– Masz rację, nie powinienem.
Wiem, że „przepraszam” byłoby ponad jego siły. Im mniej poświęcę mu energii, tym łatwiej powrócę do równowagi tuż po tym, jak zostanę sam.
– Chciałem jedynie zaoferować, aby Grace Media poprowadziło moją kampanię. Teraz się nie udało, ale uważam, że od września powinniśmy zacząć ze sobą współpracować. Mam pewne pomysły, jak mogłoby to wyglądać, ale liczę również na twój zespół. Z waszym doświadczeniem i moimi pieniędzmi mamy szansę przeprowadzić najlepszą kampanię prezydencką, jaką widział ten kraj. Tylko pomyśl… tradycyjne spoty już od dawna nie działają, liczą się pomysłowość, wytoczenie ciężkich dział w sieci i odrobina sprytu, której nam nie brakuje, nieprawdaż?
Cały ten monolog może i zrobiłby wrażenie na kimś innym, ale nie na mnie. Pozwalam, by jeszcze przez chwilę pozachwycał się swoją wartością i pozycją.
– Odpowiedź brzmi: nie.
– Posłuchaj…
– To naprawdę zadziwiające. – Nachylam się ku niemu. – Przez ostatnie kilka lat próbowałeś mnie nakłonić do współpracy co najmniej tuzin razy i ciągle spotykałeś się z odmową, a mimo to przychodzisz tutaj i wciąż próbujesz coś ugrać. Schlebia mi twoje zainteresowanie moją skromną osobą, ale mógłbyś się już nauczyć, co oznacza „nie”.
– Wciąż liczę na to, że pójdziesz po rozum do głowy. Daję ci szansę, choć nie powinienem, a ty nie potrafisz okazać wdzięczności. Gdzie czasy, gdy razem robiliśmy interesy?
– Już dawno minęły i nie mam zamiaru do nich wracać. Nazywam je błędami młodości, ale na szczęście jestem na tyle pojętnym uczniem, by ich więcej nie powtarzać.
– Posłuchaj, może nie do końca rozumiesz. – Zaczyna się denerwować.
– Rozumiem doskonale i odpowiedź ciągle brzmi: nie.
Gdy rejestruję dźwięk otwieranych drzwi, natychmiast unoszę głowę. W progu staje Evans, przyciskając do piersi kilka cienkich segregatorów.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale to naprawdę pilne. Chodzi o ten przetarg… – Patrzy na mnie sugestywnie, nie chcąc, by osoba postronna poznała jakiekolwiek szczegóły dotyczące funkcjonowania naszej firmy.
Przeklinam w myślach własną nieodpowiedzialność. Obiecałem odesłać wszystkie podpisane dokumenty dzisiaj z samego rana, ale ta niespodziewana wizyta sprawiła, że całkowicie wyleciało mi to z głowy. Zerkam na telefon, dostrzegając, że za osiemnaście minut mija moment nadsyłania ofert.
Cholera jasna.
– Już się do tego zabieram. – Pospiesznie odpalam laptopa, by zalogować się do systemu i złożyć wymagany podpis elektroniczny. – Może pani wrócić do siebie. – Nie chcę, by dłużej przebywała w tak parszywym towarzystwie.
Potakuje i kładzie dłoń na klamce, a wtedy zatrzymuje ją surowy głos.
– Proszę zaczekać. – Maverick posyła w stronę kobiety zalotny uśmiech. – Proszę, niech pani wejdzie na chwilę.
Zaciskam mocniej pięści, próbując nie dać porwać się fali niewyobrażalnej wściekłości. Na całe szczęście nie odwzajemnia nawet najmniejszego uprzejmego gestu, za co jestem jej cholernie wdzięczny. Nie wiem, jakbym zareagował, gdyby ten skurwysyn skradł jej choćby jeden uśmiech.
Ciemne oczy mężczyzny lustrują sylwetkę Maisie. Na dłużej zatrzymują się na pełnych biodrach, ukrytych pod materiałem czarnej sukienki, a później na samym biuście. Choć dekolt jest całkowicie zabudowany, pożądanie w tym spojrzeniu widać chyba już kilometr stąd. On ją najzwyczajniej w świecie rozbiera wzrokiem, pieprząc w swojej chorej wyobraźni.
W momencie, gdy perfidnie oblizuje wargi, wyłącznie jedna myśl powstrzymuje mnie od tego, by mu nie przywalić: Ona nie może być tego świadkiem.
– Może pani przekona swojego szefa, że…
– Niech pani natychmiast wróci do siebie – syczę, próbując jakkolwiek zrównoważyć groźbę w moim głosie.
Momentalnie się wycofuje, bo wie, że nie powinna tutaj być. Ma rację, to zdecydowanie nie jest miejsce dla kogoś tak nieskazitelnego jak ona. Delikatny niepokój maluje się na jej twarzy, jakby sama obawiała się zagrożenia. Nic jej tutaj nie groziło, nie pozwoliłbym na to, ale sam fakt, że była przerażona, wystarczył, żebym poczuł wymierzone we mnie mentalne ciosy.
Gdy tylko zostajemy sami, nachylam się nad biurkiem, by zbliżyć twarz do człowieka, którym gardzę. Musi dostrzegać w mojej postawie czystą furię, której nie udaje mi się ukryć. Niedobrze, nie powinien znać ani jednego mojego czułego punktu. A szczególnie takiego, w którego trafienie odczułbym całym sobą.
– Ładna. – Iskierka pragnienia, by zawładnąć kolejną ofiarą, zamienia się w błyskawicę. – Dla ciebie za stara, ale sam lubię młodsze. Chętnie bym się z nią…
– Tylko spróbuj ją tknąć – cedzę przez zaciśnięte zęby, nie czekając, aż skończy – a przysięgam na wszystko, że cię zniszczę… tato.
I Bóg mi świadkiem, że nawet przy tym nie mrugnę.
MAISIE
Ujawnić swoje prawdziwe oblicze
Ilekroć zamykam oczy, pod powiekami maluje mi się obraz Mavericka Grace’a.
Jego ciemne tęczówki skanujące moją sylwetkę, brew uniesiona w geście zadowolenia i uśmiech, który nie grzeszył niewinnością. Z tego wszystkiego najgorsza jest zaś świadomość tego, o czym myślał, i fakt, że zupełnie się z tym nie krył.
Nie traktował mnie jak kobiety, która mu się podoba. Byłam jedynie kimś, kogo chciałby posiąść. Rzeczą.
To wszystko obudziło wspomnienia o momentach, które każdego dnia wymazywałam ze swojej pamięci. Tymczasem wystarczył jeden mężczyzna, by ponownie mi o nich przypomnieć.
Minuta, nie więcej, bo przecież tyle czasu tam spędziłam. Sześćdziesiąt sekund w jednej chwili zrównało się z dwoma latami walki. I teraz tylko ode mnie zależy, co z tym zrobię.
Dla kogoś mogło to być nic nieznaczące spotkanie, ale gdy niesie się na barkach ciężar takiej przeszłości jak moja, każde podobne zachowanie wyzwala w człowieku uczucie strachu przypominające o przebytej traumie. Dziś już to wiem, dlatego mam w sobie siłę, by nazywać rzeczy po imieniu, bo molestowanie wcale nie musi oznaczać jedynie niechcianego dotyku. Uwidocznia się ono w spojrzeniu czy też w rzuconych z niebywałą lekkością słowach, na długo pozostających w pamięci ofiary.
I właśnie z tą świadomością powinnam dzisiaj zainterweniować, zgłaszając to, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami gabinetu prezesa. Ale wiedziałam też, że nie jestem gotowa na wywołanie takiej wojny, bo bez wątpienia tak właśnie by się to skończyło. Na obecnym etapie życia stawiam bowiem na swój spokój, dbając o zdrowie psychiczne i bezpieczeństwo zarówno swoje, jak i mojej córki. Nie oznacza to bynajmniej, że całkowicie bagatelizuję zachowanie polityka. Wręcz przeciwnie – notuję w pamięci, by sięgnąć po nie w odpowiednim dla siebie momencie. Bo tylko ja mam prawo zadecydować, kiedy on nastąpi.
Wyostrzam spojrzenie, skupiając je na stronie z potwierdzeniem wysłania naszej firmowej oferty, a całe moje ciało drży, gdy słyszę męski głos. Connor zamyka właśnie drzwi, opierając się o nie całą powierzchnią pleców. Mimo to nie emanuje tą zuchwałością, co zawsze.
W ciszy pokonuje dzielący nas dystans i przystaje przy niewielkim tapicerowanym fotelu. Nie siada na nim, ale dociska uda do oparcia.
– Chciałbym panią przeprosić – odzywa się pierwszy. Nie mogę wyczytać żadnych większych emocji z jego twarzy, ale wiem, że jest ze mną szczery. – Mój… ojciec – wyrzuca z obrzydzeniem – zachował się karygodnie, dlatego… przepraszam.
– To nie pan powinien to robić – zauważam.
Pojedynczy mięsień na jego skroni drga w odpowiedzi.
– Obawiam się, że w innym przypadku w ogóle nie usłyszy pani przeprosin.
I w tym tkwi problem. Maverick Grace nie przywykł do okazywania skruchy. W jego świecie zapewne nie wydarzyło się nic, co powinno wywołać w nim wyrzuty sumienia, dlatego tym bardziej zaskakuje mnie fakt, że syn, którego wychował, ma więcej empatii niż on sam. Cokolwiek bym nie sądziła o swoim własnym szefie, przynajmniej nie udaje, że jego ojciec jest święty, dzięki czemu zyskuje w moich oczach.
– Dziękuję… mimo wszystko.
– Gdyby chciała pani to jakoś zgło…
– Nie chcę. – Nie muszę się nawet nad tym zastanawiać. Podjęłam decyzję od razu, gdy tylko opuściłam jego gabinet, i mam zamiar się jej trzymać.
Nie zdziwiła go moja reakcja, musiał więc zakładać, że nie rozpocznę żadnej batalii. Ale nie wygląda, jakby cieszył go taki obrót spraw.
Coś w przeszłości musiało się między nimi wydarzyć. Z tego, co mi wiadomo, może nie mają rewelacyjnych relacji, ale Connor wielokrotnie pojawiał się na rodzinnych przyjęciach czy też wypowiadał na temat rodziców. Nie były to słowa pełne ciepła, jednak zwalałam to na karb tego, że po prostu jest niezdolny do publicznego okazywania emocji. Przecież nigdy nie widziałam, by przesadnie afiszował się ze swoją byłą narzeczoną, a każdy zakochany człowiek wie, jak trudno jest nabrać dystansu względem kogoś, z kim mamy zamiar spędzić resztę życia. Jest to wręcz zadanie z gatunku tych niewykonalnych.
Im dłużej o tym myślę, tym więcej przypomina mi się sytuacji, w których nie dostrzegłam u niego choćby cienia ludzkiej słabości. Owszem, gdy chodzi o sprawy biznesowe, to nie przebiera w słowach, ale gdy w grę wchodzą relacje osobiste, zdaje się uruchamiać w sobie tryb robota. Po rozstaniu z narzeczoną od razu przeszedł nad tym do porządku dziennego, przekreślając pięć lat wspólnego życia. Tak zachowuje się jedynie człowiek słynący z emocjonalnego chłodu.
I choć doskonale to wiem, nie potrafię odszukać go teraz w wyrazie jego twarzy. Ciemne oczy patrzą na mnie z niezrozumiałą łagodnością, jednocześnie skrywając jakąś tajemnicę. Tak, jakby za czymś, lub za kimś, tęskniły. Nigdy wcześniej nie dostrzegałam w brązowych tęczówkach melancholii, ale też nie starałam się pochwycić tej namiastki człowieka, jakim był, gdy nie musiał trzymać w ryzach biznesu wartego miliardy dolarów.
Otrząsam się z rozmyślań, uświadamiając sobie, że poświęcam zbyt wiele czasu i energii na to, by spróbować rozgryźć niemalże obcego mi człowieka.
Przez cały ten czas ani na chwilę nie spuścił ze mnie wzroku. Nieustannie przygląda mi się, jakby szukał odpowiedzi na pytanie, którego nigdy nie zadał.
Odchrząkuję, poprawiając pozycję na fotelu.
Szerokie ramiona mężczyzny prężą się, gdy zaciska palce na oparciu mebla. Liczyłam, że po przeprosinach od razu wyjdzie, tymczasem on ewidentnie nie ma takiego zamiaru. Postanawiam zatem wykorzystać sytuację i dowiedzieć się czegoś, co mnie nurtuje.
– Mogę mieć do pana pytanie? A właściwie dwa. – Gdy potwierdza krótkim skinieniem głowy, zdobywam się na odwagę. – Do czego miałam pana wtedy przekonać?
Przez chwilę nie odpowiada, mrużąc jedynie oczy. Odrywa jedną dłoń, wplątuje we włosy i płynnym ruchem przeczesuje ciemne kosmyki.
– Chodziło o podjęcie współpracy przy kampanii prezydenckiej.
– Pana ojca?
– Yhy.
– I odmówił pan?
– Tak.
– Dlaczego?
Być może powinnam zamilknąć, ale jakaś niewidzialna siła pcha mnie do przodu, dodając odrobinę pewności siebie. Tłumaczę to sobie tym, że przecież mam prawo wiedzieć, o co bezpośrednio zostałam poproszona. I, ku mojemu zdziwieniu, Connor nie wygląda na kogoś, kto nie chciałby udzielić mi odpowiedzi.
Czyżby tamta wizyta tak bardzo wytrąciła go z równowagi?
– Od dziewięciu lat nie zgodziłem się na ani jedną współpracę z klientem, którego nie szanuję i nie mam zamiaru tego zmieniać.
– Dziesięciu – poprawiam go.
– Słucham?
– Firma istnieje od dziesięciu lat, nie dziewięciu.
Milczy tak długo, aż dociera do mnie prawdziwy powód braku jakiejkolwiek reakcji. Connor Grace naprawdę skrywa przed światem pewne tajemnice. I najwidoczniej postanowił część z nich przede mną odsłonić.
– Wie pani, dlaczego Chicago nazywa się „Wietrznym Miastem”? – Nagła zmiana tematu kompletnie mnie zaskakuje. – Przez właśnie takich ludzi, jak on. Zarozumiałych, złaknionych władzy, niewdzięcznych. Ludzi określanych jako „pełni gorącego powietrza”.
– To pańska teoria?
– Fakty. – Jego silne ramiona unoszą się w geście dodatkowego potwierdzenia. – Po raz pierwszy, oficjalnie, użyto tego określenia w tysiąc osiemset siedemdziesiątym szóstym roku i uważam je za nad wyraz trafne.
Przez ułamek sekundy rozważam, czy aby na pewno sobie ze mnie nie żartuje, ale ostatecznie przyznaję mu rację. Nie jest tajemnicą, że słynie z posiadania mało popularnej wiedzy na temat rodzinnego miasta, ale jeszcze nigdy nie podzielił się ze mną ani jedną zasłyszaną ciekawostką.
– A jakie jest drugie pytanie?
Rozważam, czy w ogóle powinnam wypowiedzieć je na głos. Z niezrozumiałych powodów udało nam się nawiązać nikłą nić porozumienia, której nie chcę niszczyć. A to, co chodzi mi po głowie, z całą pewnością nie należy do przyjemnych tematów.
– Już nieważne – odparowuję cicho, jednocześnie łapiąc prawą dłonią za ekran laptopa. Mam nadzieję, że tym samym zniechęcę go do drążenia tematu.
– No śmiało, proszę pytać.
– Nie, naprawdę…
Żadne z nas nie chce się poddać, ale obawiam się, że powoli brakuje nam czasu – obowiązki służbowe jedynie czekają na swoje wykonanie, telefony na odebranie, a pracownicy na odbębnienie zaplanowanych z szefostwem spotkań.
– No dobrze – kapituluję w końcu. – Zastanawiałam się tylko, dlaczego pan w ogóle tutaj przyszedł. Chyba wygodniej byłoby uznać, że nic się nie wydarzyło, prawda?
W momencie, gdy otwiera i natychmiast zamyka usta, nie chcąc udzielić odpowiedzi, uświadamiam sobie, że faktycznie popełniłam błąd. Nie powinnam w ogóle sugerować, że mógłby chcieć zamieść całą sprawę pod dywan, niejako będąc klonem swojego ojca.
Szczere „przepraszam” powoli formułuje się na moim języku, ale nim zdąży paść, mężczyzna odzywa się pierwszy i bez najmniejszego zająknięcia wyjaśnia:
– Niektóre rzeczy są ważniejsze niż mój komfort. I to zdecydowanie jest jedna z nich.
Opieram się biodrem o blat w kuchni pracowniczej, czekając, aż moja ciecierzyca po marokańsku będzie gotowa.
Axel wprawnym ruchem próbuje rozmieszać dwie kostki cukru wrzucone do czerwonego kubka, po czym upija łyk gorącego napoju, nawet się przy tym nie krzywiąc.
– Jak ty w ogóle możesz to pić? – Marszczę brwi, dziwiąc się, że jeszcze nie poparzył sobie całej jamy ustnej.
– Nie bądź taka wrażliwa, Mae. To tylko kawa.
– Która ma jakieś milion stopni.
– Jak się przeżyło studenckie imprezy, podczas których wlewałeś w siebie co popadnie, to nic nie jest w stanie ci zaszkodzić.
– Ale nie piłeś na nich żrącego denaturatu. – Przecież to niemożliwe, aby człowiek wypił niemalże wrzątek bez żadnego szwanku.
– Powtarzam: to tylko kawa.
Mikrofala wydaje z siebie pojedyncze piknięcie, oznajmiając zakończenie podgrzewania. Odwracam się w jej stronę, wyjmując szklany pojemnik, i zaciągam apetycznym zapachem.
– Chcesz trochę?
Zawsze przygotowuję porcję więcej, doskonale widząc, że Reyes nie jest w stanie oprzeć się orientalnym smakom. Ilekroć przynoszę do pracy popisowe danie z ciecierzycy albo kurczaka po tajsku, wyjada mi połowę posiłku. Odwdzięcza się jednak, częstując mnie świeżo wyciskanymi sokami, za które w knajpce na dole zapłaciłabym fortunę.
– Boże, powinienem przejść na dietę, ale to tak dobrze wygląda – wzdycha zrezygnowany. Przynajmniej dwa razy w tygodniu zaczyna jakąś kurację, kończąc ją mniej więcej w porze lunchu, więc zupełnie się tym nie przejmuję. Zamiast tego poklepuję go po płaskim brzuchu, dając znak, by sobie darował.
W tej samej chwili zabiera z mojej ręki szkło i stawia je na niewielkim stoliku obok. Podaję mu sztućce, zachęcając do jedzenia, a sama czekam, aż zaparzy się moja herbata. Faktycznie nowy smak jest dużo lepszy od poprzedniego, ale wciąż daleko mu do perfekcji.
– Słuchaj, a w ogóle…
– Dzień dobry – przerywa mi w pół zdania męski głos.
Szybko przenoszę wzrok na siedzącego Axela, orientując się, że jest tak samo zaskoczony jak ja. Żadne z nas nie przypomina sobie sytuacji, w której sam prezes pofatygowałby się do kuchni dla pracowników.
– Averie wyszła na godzinny lunch – tłumaczy, najwyraźniej dobrze odczytując nasze miny. – A ja już nie mogłem wytrzymać bez kawy.
Dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam ją kilka minut temu, gdy jadła sałatkę przy biurku, ale po co miałby kłamać? Bez skrępowania staje obok, tak blisko, że niemalże stykamy się ramionami, a następnie sięga do szafki z kubkami. Zdecydowanie łatwiej by mu było podejść z drugiej strony, niż wyciągać rękę przez całą długość półki, ale – ponownie – co ja tam wiem.
W całym pomieszczeniu zapada niezręczna cisza, której nikt nie chce przerwać. Dopiero gdy siadam przy stole, Axel zaczyna pierwszy lepszy temat.
– Gotowa na dzisiejszy koncert?
– Nelly już nie może się doczekać, aż dziadkowe ją odbiorą.
Raz na jakiś czas wychodzimy we dwójkę na miasto, bym mogła sobie przypomnieć, że poza byciem samodzielną matką mam też inne życie. Ludzie chodzą na koncerty, jedzą kolacje na mieście czy wyjeżdżają na spontaniczne wycieczki. Mnie, na razie, stać jedynie na niewinne przyjemności, jak wyjście do knajpy z muzyką na żywo.
– W końcu obie się trochę rozerwiecie.
W tej samej chwili łyżeczka, którą trzymał prezes, przypadkowo spada na kuchenny blat. Odwracam się w stronę hałasu, zdając sobie sprawę, że jestem obserwowana.
– Przepraszam.
Ponownie skupiam uwagę na siedzącym naprzeciwko mężczyźnie.
– Podobno ma przyjechać wnuczka sąsiadki, więc będzie miała dodatkowe towarzystwo.
– Widzisz? Nie ma czym się martwić. To naprawdę nie jest już maleńkie dziecko.
– Ma dopiero pięć lat – przypominam, nadziewając porcję na widelec.
– Wiesz, co ja robiłem w jej wieku?
– Skakałeś po drzewach i podrywałeś dziewczynki z osiedla?
– To też. Zresztą, już ja zadbam o to, żebyś niczym się dzisiaj nie martwiła. Zobaczysz, na pewno ci się spodoba.
Nim zdążę odpowiedzieć, telefon Reyesa wibruje, zwiastując połączenie. Wyjmuje go z kieszeni, zerkając na nazwę kontaktu, po czym szybko wychodzi z kuchni. Nie mija minuta, nim wsuwa głowę w niewielki otwór uchylonych drzwi i mówi:
– Muszę lecieć. O dziewiętnastej pod Joem, pamiętaj. I jakbyś mogła…
– Pozmywam – zapewniam, wiedząc, co ma na myśli i unoszę dłoń, choć już tego nie zauważa.
Nieco wbrew sobie, zostaję w pomieszczeniu sama z Connorem. Nabieram na widelec jedną z ostatnich porcji obiadu, próbując nie zwracać większej uwagi na to, jak za moimi plecami nieustannie krząta się brunet w czarnym garniturze. Otwiera najróżniejsze szafki i zagląda do szuflad, zupełnie jakby zapomniał, gdzie trzymamy kawę. Mam ochotę parsknąć, gdy kolejny raz omija odpowiednie miejsce.
– Nad ekspresem – sugeruję najbardziej oczywiste rozwiązanie na świecie. – A cukier przed panem.
Już przygotowuję się na to, że zwróci mi uwagę za tę drobną uszczypliwość, tymczasem niespodziewanie próbuje zażartować.
– Postaram się go nie zgubić do tego czasu. – Subtelnie wskazuje brodą w kierunku uruchomionego urządzenia.
Co tu się dzieje?
Czy Connor Grace naprawdę ze mną żartuje?
Dotychczas wydawało mi się, że jego wizyta w tym pomieszczeniu przeciąga się, bo rzadko tutaj bywa, ale teraz, gdy włączył poczucie humoru, o którego istnieniu zdążyłam zapomnieć, zaczynam podejrzewać, że może chodzi o coś więcej. Może w ten sposób próbuje wynagrodzić mi całą tę nieprzyjemność związaną z jego tatą?
Gdy nasze spojrzenia ponownie się krzyżują, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że temperatura wokół nas wzrosła o kilka stopni. Nie patrzy na mnie tak, jak jego ojciec, ale w jego wzroku jest coś… niebezpiecznego. Kuszącego i obiecującego jednocześnie.
Mrugam kilkukrotnie, wmawiając sobie, że mam najwyraźniej omamy, i nerwowo przełykam ślinę, zastanawiając się, co sam wyczytał z moich oczu. Bo, bez względu na to, co to jest, zdecydowanie mu się podoba.
CONNOR
Nauczyć się grać w zbijaka
Cały dzień zastanawiam się, co tak właściwie się dzisiaj wydarzyło.
Podzieliłem się z Maisie cząstką mojego życia, o której nie mówię nikomu, z wyjątkiem najbliższych mi osób. A mówiąc „najbliższych”, mam na myśli Emmetta i moją ciotkę Hannah.
Dwójka ludzi. Właśnie tyle, spośród tysiąca zawartych znajomości, ma dla mnie jakąkolwiek wartość.
Nie planowałem tej rozmowy w gabinecie Evans. Poszedłem tam wyłącznie po to, by ją przeprosić, a mimo to zostałem na dłużej, pozwalając, by niewielka część moich myśli zamieniła się w palące język słowa. Postawiłem na szczerość, ze świadomością, że wciąż daleko jej do prawdy. Bo, wbrew temu, co uważa większość ludzi, nie idą one ze sobą w parze.
Określam więc prawdę jako całokształt mojego życia, a opowiedzenie o nim podczas jednej rozmowy wydaje się czymś niemożliwym. Niby jak zawrzeć w kilku zdaniach wszystkie szczere wspomnienia i przemyślenia, które każdej nocy nie pozwalają mi zasnąć? Nie odzierać przeszłości z uczciwości, bo tak nam wygodniej i mniej boli?
Dlatego przyjdzie jeszcze czas na jej wyznanie. Zaufam Maisie na tyle, by pozwolić jej poznać się w całości. Tak jak ja chciałbym poznać ją.
Zanim to jednak nastąpi, muszę przekonać się, że to, co właśnie robię, jest całkowicie normalne.
Tyle że nie jest. To zdecydowane przeciwieństwo normalności.
Absolutne popieprzenie.
Bo tylko tak mogę nazwać fakt, że razem z Emmettem stoimy przed barem, gdzie za kilka chwil odbędzie się koncert nieznanego nam zespołu.
W każdym razie nie mam zamiaru nikomu się z tego tłumaczyć, tak jak nie zrobiłem tego w momencie, gdy oznajmiłem kumplowi, gdzie spędzimy dzisiejszy wieczór. Nieudolnie zaśmiewał się, że zbyt szybko przeszedłem z całkowitej obojętności aż do zazdrości, ale rzeczywistość jest zupełnie inna. Przemawia przeze mnie głównie potrzeba zrozumienia, na czym tak właściwie stoję, a przy okazji przekonania się, czy Maisie faktycznie może się z kimś spotykać. To nie zazdrość, a racjonalne podejście do sprawy, którego jemu brakuje.
I korzystając z tego podejścia, daję ochroniarzowi do ręki dwieście dolarów, byle tylko nie kazał nam stać w tej przyprawiającej mnie o ból głowy kolejce.
W środku panuje zaduch. Prostokątne stoliki ustawione są ciasno obok siebie, a światło ściszonych telewizorów rozświetla ciemną przestrzeń. Wyłącznie dzięki nim dostrzegam liczne ramki zawieszone na ścianach i kolorowe butelki alkoholu rozstawione na barze.
Po drugiej stronie odnajduję podest, a na nim kilka instrumentów – akordeon, gitarę i perkusję, ale pozostałe niewiele mi mówią. Nigdy nie byłem wirtuozem muzyki, dlatego niespecjalnie tym się przejmuję, zastanawiając się nad inną, znacznie poważniejszą sprawą.
– To tutaj? – Emmett wypowiada na głos to, nad czym sam myślę.
– Najwyraźniej tak. – Niewielki nieco przestarzały napis umieszczony nad barem wskazuje, że trafiliśmy w odpowiednie miejsce.
– A gdzie… parkiet? To wygląda jak jakaś stypa, nie koncert.
W internecie natrafiłem na plakat z zapowiedzią dzisiejszego wydarzenia, wyraźnie informujący o występie. Oczekiwałem więc, że wpadnę w sam środek zabawy, wmieszam się w tańczący tłum i najprawdopodobniej żaden pracownik firmy mnie nie zauważy. Tymczasem muszę zająć miejsce przy stole lepiącym się od piwa i liczyć, że tylko cudem nie rzucę się nikomu w oczy. Niemniej byłbym głupcem, gdybym nie dostrzegł, że jako jedyni z Mettym mamy na sobie czarne koszule i spodnie od garnituru.
– To tak bawią się ludzie na emeryturze? – Crawford z niedowierzaniem obserwuje mężczyznę niosącego w ręce półmisek skrzydełek, próbując przy tym zachować neutralny wyraz twarzy. – Stary, mam nadzieję, że jak już będziesz w jej wieku, to nie zamienisz półnagich lasek na uroczystości żałobne. To naprawdę byłoby okropne marnowanie życia.
Odwracam się w jego stronę, napinając mięśnie.
– Jeszcze jedno słowo o tym, że jest od nas starsza, a rozkręcę tę imprezę, przypierdalając ci prosto w mordę – cedzę przez zęby, podchodząc coraz bliżej. – I nie będę patrzył na to, że się przyjaźnimy, tylko jeszcze poprawię dla pewności, żeby w końcu to do ciebie dotarło.
Moja groźba nie robi jednak na nim najmniejszego wrażenia. Wygina tylko kącik ust, doprowadzając mnie tym do szału.
– Już? – pyta. – Nie mam nic przeciwko starszym kobietom, sam lubię doświadczone… – nie kończy, bo w dwóch krokach dopadam do niego. Zaciskam palce na materiale koszuli, gniotąc ją lekko, po czym jednym ruchem przyciągam go bliżej siebie. – Nie radziłbym. Twoja wybranka właśnie na nas patrzy.
Natychmiast go puszczam. Unosi dłoń w przyjaznym geście, a ja przeklinam pod nosem. Oczywiście, że wszystko musiało się spieprzyć.
Obracam się, natrafiając prosto na zielone oczy kobiety. Lustruje mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, przenosząc wzrok to na mnie, to na Emmetta. Finalnie nachyla głowę w kierunku równie mocno zdezorientowanego przyjaciela.
Siedzą z kimś obcym przy czteroosobowym stoliku zastawionym kilkoma kuflami piwa i jednym kolorowym drinkiem. Maisie przesuwa palcami po wilgotnych ściankach szkła, zbierając z nich szron. Robi to całkowicie bezwiednie, zapewne nie poświęcając tej czynności ani chwili zastanowienia.
– Podejdziemy do nich?
– Nie. – Wolę trzymać się jak najdalej, nie wystawiając zbytnio na konieczność prowadzenia kurtuazyjnych rozmów. – Siadamy gdzieś w rogu.
Niestety dwa miejsca są dostępne przy stoliku obok moich pracowników. Na szczęście wyłapuję jeszcze trzy puste krzesła w pobliżu starszego mężczyzny, który ewidentnie już kilka godzin temu wprowadził się w stan nietrzeźwości, oraz kolejne dwa przy młodej parce pożerającej się wzajemnie. Dam sobie rękę uciąć, że ich ślina utworzyła już na blacie potężną kałużę.
Mam ochotę opuścić ten lokal, materializując się gdzieś poza jego murami. Walczę z nieprzyjemnym pulsowaniem w okolicach skroni, podpowiadającym mi, że jeśli zostanę tutaj dłużej, przypłacę wieczór potężną migreną.
Mimo wszystko nie mogę się wycofać. Skoro już zostaliśmy zauważeni, opuszczenie koncertu byłoby co najmniej podejrzane. A na pewno o wiele bardziej niż fakt, że w ogóle się tutaj pojawiliśmy.
– Tam. – Wskazuję głową na parę, licząc na to, że będą zbyt zajęci sobą, by zwracać na nas uwagę.
Spieszę w ich stronę, a mimo to Metty stoi w miejscu.
– Co ty wyprawiasz? – rzucam.