Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
24 osoby interesują się tą książką
Ślub to wspaniałe, radosne wydarzenie – ale raczej nie dla kogoś, kto tylko go obserwuje, choć powinien w nim uczestniczyć… Quinn znalazła się w takiej właśnie sytuacji. To ona miała być panną młodą, ale zerwała zaręczyny, jak tylko dowiedziała się o romansie narzeczonego. Właściwie od razu powinna była o nim zapomnieć, ale rozsądek – rozsądkiem, a uczucia rządzą się swoimi prawami. Uleganie emocjom nie zawsze i nie wszystkim wychodzi jednak na dobre. Quinn boleśnie przekonuje się o tym na własnej skórze. Gdyby została w domu, być może nie wpadłaby w szalony wir wydarzeń, który sprawia, że jej świat staje na głowie, przedtem wykonawszy kilka salt z podwójnymi obrotami…
Przezabawne, lekkie i wciągające połączenie komedii i romansu, w którym uczucia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a zarówno bohaterom, jak i czytelnikom trudno nadążyć za biegiem wydarzeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Projekt okładki: Justyna Knapik
Redakcja: Marta Stochmiałek
Redaktorka prowadząca: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska
Ilustracje wewnątrz książki: © Freepik
© by I.M. Darkss
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3240-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
I co ty tutaj właściwie robisz, Quinn?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Każdy logicznie myślący człowiek pewnie wziąłby mnie teraz za ciut nawiedzoną, ale przyjście tu było silniejsze ode mnie. Muszę zobaczyć to na własne oczy, żeby móc raz na zawsze zamknąć ten beznadziejny rozdział w moim życiu.
Skupiam uwagę na mężczyźnie stojącym na końcu kościelnej nawy i moja dłoń zaczyna zaciskać się kompulsywnie.
Wiele kobiet na moim miejscu po prostu wzięłoby teraz tę ślubną farsę szturmem i urządziło scenę stulecia, ale godność mi tego zabrania.
Nagle rozbrzmiewa znajoma melodia. Tylko że nie grają jej dla mnie.
– Wesołych świąt! – krzyczy ktoś zza moich pleców chwilę po marszu, w rytm którego panna młoda podążała do ołtarza.
Bez odrywania wzroku od kobiety tonącej w białej sukni macham ręką i odpowiadam:
– Wzajemnie.
Gapię się na koronkowy welon, który wydaje się dłuższy niż najdłuższa na świecie anakonda. Jest piękny. Niestety. Podobnie jak kobieta stojąca obok mężczyzny w ciemnym garniturze, trzymająca w dłoniach bukiet lilii. Ta kiecka ślubna pewnie kosztowała więcej, niż wydaję w rok, a ja do ostatniej chwili łudziłam się, że ta farbowana blondi będzie w niej wyglądać jak szkarada z najstraszniejszego horroru.
Nie miałam racji.
– Zebraliśmy się tutaj…
– Ale kostium, ładnie ci seksowna elfko, potrzebujesz towarzystwa? – odzywa się ponownie nieznajomy męski głos z tłumu.
Wymuszam uśmiech.
– Nie, dziękuję.
– Wielka szkoda. Zerżnąłbym cię w tych skarpetkach.
Że co?
Odwracam się gwałtownie w stronę stojącego u progu schodów faceta ubranego w za ciasną kurtkę w dziwacznym odcieniu zieleni, a on tylko mruga do mnie zaczepnie i już się oddala.
Spoglądam na swoje sięgające za kolana skarpetki w biało-czerwone paski, zakończone ozdobną kokardą.
Może jednak trzeba było wybrać inny strój niż kostium elfa, ale jest okres świąteczny, a ja właśnie go kupiłam i nie miałam czasu zdjąć. Gdybym spędziła choć minutę dłużej w przebieralni, spóźniłabym się na ceremonię.
A nie mogłam się spóźnić. Ten dzień i ten ślub to moje święto.
– Ci dwoje pragną dziś uczcić z wami swoją wielką miłość.
– Wielką miłość. Jego miłość jest równie wielka jak orzeszek pod rozporkiem – prycham, a kobieta obok mnie wciąga głośno powietrze na tę uwagę. – No co? To prawda – zwracam się do niej.
Elegancko ubrana kobieta w wieku mojej matki poprawia swój kapelusz.
– Kim pani jest? – pyta.
Unoszę brew. Nowo przybyła ma na sobie kostium w kolorze fuksji i dużo złota. Jej palce powinny się dosłownie uginać od ciężaru tego szlachetnego metalu i kamieni.
– A pani? – odbijam.
– Matką pana młodego.
Aha, to wszystko wyjaśnia. Denis nigdy mi jej nie przedstawił. Nie miałam okazji poznać jego rodziców, bo zawsze się od tego wykręcał.
Teraz już rozumiem, dlaczego szukał pretekstów, by tego uniknąć. Ta dumna jak paw dama, która ma się chyba za królową wszechświata, na pewno nie zaakceptowałaby kogoś tak zwyczajnego jak ja i nie wpuściła go do swojej rodziny.
Kolejny dowód na to, że Denis nigdy nie traktował poważnie naszego związku, a ja byłam ślepą idiotką.
– Moje kondolencje – burczę.
Na obliczu kobiety pojawia się grymas gniewu.
– Słucham? – Wyciąga z kieszeni jedwabne rękawiczki. – Za kogo pani się uważa?
– Za szczęściarę. – Wyszczerzam zęby w uśmiechu. – Mało brakowało, a to ja bym tam stała.
I składała mu przed ołtarzem te wszystkie piękne obietnice, które dla niego są tylko bredniami.
– O czym pani mówi?
Dobre pytanie. Gdybym opowiedziała tę absurdalną, ale wciąż prawdziwą historię tej biednej kobiecie, pewnie dostałaby zawału. Otóż jeszcze kilka tygodni temu to ja przygotowywałam się do tego ślubu. To ja byłam panną młodą. Szczęśliwa i zakochaną.
Naiwną.
A później? Pewnego ponurego i pechowego dnia zastałam mojego cudownego narzeczonego w łóżku w bardzo wyuzdanej pozie z tą oto platynową blondynką. Po tym, jak zerwałam zaręczyny, Denis szybko zmienił sobie narzeczone, podziwiam jego zdolności organizacyjne. To lepsze niż odwoływać całą ceremonię.
Mam nadzieję, że oboje zadławią się moim tortem czekoladowym.
– Cześć. – Z zamyślenia wyrywa mnie dziecięcy głos.
Kiedy się rozglądam, nie dostrzegam już matki Denisa. Zamiast tego kilka metrów ode mnie stoi kilkuletnia dziewczynka w puchatym różowym szaliku i czapce z kocimi uszkami.
– Cześć, kruszynko – odpowiadam.
– Bardzo panią przepraszam. Kim, wracaj tu, nie przeszkadzaj pani – woła kobieta, która maszeruje za dziewczynką. Po podobnych rysach twarzy zgaduję, że to jej matka.
– Ona jest mikołajowym elfem, mamo – szczebiocze mała. – Jesteś, prawda? Znasz Świętego Mikołaja?
Ten strój ściąga na mnie zbyt wiele uwagi.
– Jasne, kruszynko. – Poklepuję swoją zieloną sukienkę i dopasowany do tego berecik. – Chciałabyś, żebym coś mu od ciebie przekazała?
– Chcę mieć pieska, ale moja mama się nie zgadza. Mówi, że jestem za mała i muszę najpierw udowodnić, że będę się nim odpowiedzialnie zajmować.
– Zajmować – poprawia ją od razu brunetka w białej kurtce, a później zerka na mnie. – I tak, to prawda.
Jej córka się krzywi.
– Czy Święty Mikołaj przy rozdawaniu prezentów bierze pod uwagę niezgodę mam?
Jej nadzieja na zaprzeczenie jest zarówno urocza, jak i zabawna.
Uśmiecham się do niej i schodzę o schodek niżej.
– Myślę, że troszeczkę tak.
Dziewczynka krzyżuje ramiona i robi nadąsaną minkę.
– Gwiazdka jest do kitu – stwierdza.
Przykucam przy niej, trzymając skraj sukienki, żeby przypadkiem nie podwiał mi jej jakiś mroźny podmuch.
– Gwiazdka to czas cudów i jeśli się czegoś bardzo chce, wszystko jest możliwe, ale żeby tak się stało, najpierw trzeba przekonać i mamę, i Świętego Mikołaja, że opiekowałabyś się pieskiem nie tylko w święta, ale też dużo, dużo później.
– Nie rozumiem.
– Dzieci co roku proszą Świętego Mikołaja o przeróżne prezenty, którymi szybko się nudzą. Piesek nie może być jednym z takich prezentów. Będzie potrzebował twojej miłości i opieki przez lata.
Dziewczynka przygryza dolną wargę i przestępuje z nogi na nogę.
– Moja mama też tak mówi, ale ja się nie znudzę. Jak mam ich przekonać? – Jej niebieskie oczy wpatrują się we mnie bez mrugnięcia. Błyszczące i niecierpliwe.
I co teraz, Quinn?
Podnoszę się z wahaniem.
– W wolnych chwilach pomagam w schronisku dla psów w naszym mieście. Tam właśnie trafiają pieski, które z jakiegoś powodu straciły dom. Gdyby twoja mama się zgodziła, mogłabyś tam ze mną chodzić i pomagać od czasu do czasu – mówię, dotykając kociego ucha na jej czapce. – Dzięki temu sprawdzisz, czy naprawdę poradzisz sobie z posiadaniem czworonoga, i przekonasz mamę i Mikołaja, że jednak możesz zajmować się z zwierzakiem.
Mała podskakuje podekscytowana.
– Mamo, mogę?
Trochę się spodziewam, że kobieta wyklnie mnie pod niebiosa za wtrącanie się w nie swoje sprawy, ale ona tylko wzdycha.
– No nie wiem…
Dziewczynka podbiega do matki i pociąga ją za kraniec kurtki.
– No proszę, proszę. Mogę? – Podskakuje raz za razem.
Kobieta kieruje na mnie wzrok.
– Jest pani pewna, że to nie będzie problem, żeby z panią chodziła? – docieka zrezygnowana.
Kiwam głową na zgodę.
– Żaden. Mam siostrzenicę w jej wieku, też pomaga w schronisku. Na pewno się polubią.
Minutę później wymieniamy się numerami telefonu oraz imionami i okazuje się, że mieszkamy na sąsiednich osiedlach.
– Dziękuję – odzywa się Mia, a później łapie swoją rozbrykaną córkę za dłoń i odciąga w przeciwną stronę. – Chodź, Kim.
Kimberly opiera się trochę, szorując butami w gwiazdki o zaśnieżony chodnik. Skupia na mnie uwagę i ukazuje swój szczerbaty uśmiech.
– Jesteś moją ulubioną elfką – woła.
Macham jej na do widzenia i ponownie spoglądam na wysoki kościół z białej cegły. Potem rozglądam się wokół. Wszędzie rozwieszono już świąteczne ozdoby. Na placu stoi rząd oświetlonych lampkami choinek. Naprzeciwko sklepu z zabawkami dla dzieci znajdują się piękne drewniane sanie przyczepione do wystruganego zaprzęgu reniferów. Na każdym kroku wisi krzak jemioły, bombki, aniołki, a ludzie w strojach mikołajów pozdrawiają wszystkich wesołym ho, ho, ho.
Uwielbiam ten klimat. Nawet dzisiaj. Dzisiaj…
Ciekawe, jak zareagowałby mój były, gdyby dowiedział się, że sterczę przed kościołem jak jakaś stalkerka. A gdybym weszła do środka i się ujawniła?
Ktoś stuka mnie znienacka w ramię.
– Przepraszam panią…
Obracam się.
– Słucham?
– Jest pani elfem? – pyta facet w okularach przeciwsłonecznych i skórzanej kurtce, spod której wystaje ciemny golf.
– A nie widać? – rzucam rozdrażniona tym, że ciągle mi ktoś przeszkadza. – Jakie życzenia mam przekazać od pana Mikołajowi?
Facet przewierca mnie wzrokiem niemal na wylot. Zupełnie, jak gdybym była piranią, która w każdej chwili może przegryźć mu tętnicę, albo czymś równie paskudnym.
Jeśli znowu rzuci jakąś uwagę o moich skarpetkach, nie ręczę za siebie.
– Co? Ja nie… – jąka się, a następnie wskazuje podbródkiem na budynek przed nami. – Przyszłaś na ślub?
– Tak.
Dziwny gość przekrzywia głowę w bok.
– Jesteś panną młodą?
– Powinnam nią być – mruczę bez zastanowienia, a potem coś do mnie dociera. – Skąd to wiesz? Nie znam cię.
Denis nigdy nie przedstawił mnie temu mężczyźnie. W sumie to nie kojarzę prawie żadnych jego znajomych. Kilka razy wyszliśmy na drinka z jego najlepszym przyjacielem i jego dziewczyną… A raczej dziewczynami, bo na każde spotkanie przyprowadzał inną.
To wyjaśnia, czemu nie byłam tajemnicą dla akurat tego jego kumpla. Pewnie wielokrotnie popijali piwo i śmiali się z tego, jaka to jestem zakochana i łatwowierna.
Może ten facet też należy do ich paczki, skoro mnie zna?
– Przepraszam – szepcze nieznajomy tak cicho, że ledwo go słyszę.
– Za co?
Nagle zostaję uniesiona i przerzucona przez ramię.
– Za to – odpowiada mężczyzna i rusza przed siebie szybkim krokiem.
Co jest, do cholery?
– Co ty robisz? Porąbało cię? Odstaw mnie natychmiast – wrzeszczę i walę faceta w plecy. Elfia czapeczka zsuwa mi się na oczy, a włosy upięte w kok rozsypują się i prawie sięgają końcówkami wyższych zasp białego puchu.
A najgorsze jest to, że moja twarz znajduje się dokładnie nad pośladkami porywacza.
Porywacz! Zostałam porwana!
– Nie wyrywaj się, twój były chce z tobą porozmawiać.
Nie słucham go i szamoczę się dalej, próbując się uwolnić.
– Raczej wątpię. Jest teraz dosyć zajęty – sapię. – Jeśli mnie nie odstawisz, zacznę krzyczeć. Wokół jest wielu ludzi. Nie uda ci się mnie porwać.
Facet wpada w poślizg na jakiejś zamarzniętej kałuży i prawie mnie upuszcza.
Ten obłąkany typ zaraz mnie zabije!
– Porwać? Nie chcę cię porywać. On tylko chce z tobą porozmawiać przez kilka minut. Chyba jesteś mu to winna po tym wszystkim, co?
– Ja winna? Temu dupkowi? – Zanoszę się śmiechem. – Jestem mu winna co najwyżej kopa w jaja.
I jeśli to on kazał mnie gdzieś zanieść, to z przyjemnością mu to zafunduję.
– Cieszę się, że nigdy cię nie poznałem – syczy z niezrozumiałą dla mnie złością.
Czubek!
– Wzajemnie, świrze – odpowiadam. – Co ty robisz?
Mężczyzna zatrzymuje się przy jakimś czarnym, drogim samochodzie, który wygląda, jakby sekundę temu wyjechał z ekskluzywnego salonu.
To na pewno nie jest auto Denisa.
Porywacz podrzuca mnie jak worek ziemniaków, a później otwiera tylne drzwi i wpycha mnie do środka.
Co się właśnie, kurna, dzieje?
Pieprzone tłumy.
Wszędzie dookoła pełno ludzi. Jest ich więcej niż pszczół w ulu. Cały brzęczący rój zasłaniający mi wielki budynek.
Gdzie on się podział? Dlaczego to tak długo trwa?
Uderzam dłonią w kierownicę swojego samochodu i spoglądam ponownie przez szybę na kościół.
No dalej, dalej, dalej, Aleks.
Wbijam wzrok w zegarek zapięty na moim nadgarstku i sprawdzam godzinę. Złoty rolex wskazuje wyraźne opóźnienie.
Ile może trwać nakłonienie kobiety do rozmowy o biznesie? Znając kaprysy mojej eks, pewnie sporo, o ile nie machniesz jej czekiem przed nosem, ale nic z tego. Tym razem żadnej pierdolonej kasy dla naciągaczek i materialistek. W jej interesie leży, żeby ze mną pomówić, a jeśli nie przyjdzie dobrowolnie, cóż…
– Proszę bardzo, masz u mnie dług – mówi mój kumpel Aleks, wrzucając kobietę na tylne siedzenie mojego auta.
– Wypuść mnie, psychopato, zanim skopię ci dupę – piszczy kobieta. – Kiedyś ćwiczyłam karate. Pamiętam kilka ruchów.
W pierwszej chwili mam ochotę się roześmiać na tę groźbę, ale później uświadamiam sobie, że nie kojarzę tego głosu.
Odwracam się i…
Nie znam jej. Nie mam pojęcia, kim jest i dlaczego, do cholery, Aleks przywlókł ją do mojego wozu.
– Zaraz… – mruczę zdezorientowany. – Kto to jest?
Aleks krzyżuje ramiona na piersi i zagląda przez opuszczoną szybę do wnętrza samochodu.
– No jak to kto? Twoja była narzeczona. Przecież sam kazałeś mi ją tutaj przywlec i…
– To nie ona – wtrącam.
Aleks spogląda na mnie jak na wariata.
– Jak to nie ona? – Drapie się w skroń.
Obserwuję wijącą się na siedzeniu nieznajomą kobietę przebraną za… Czy ona ma na sobie strój świątecznego elfa? Co jest, kurwa? Skąd Aleks wytrzasnął tę dziewczynę wielkości pieprzonego skrzata ogrodowego?
– Kim jesteś? – pytam ją.
Dziewczyna wydaje z siebie dziki warkot i dalej kopie w fotel i drzwi.
Jezu, świruska.
– Wypuść mnie stąd, pieprzony dupku, albo przysięgam, że zrobię ci krzywdę – syczy. – Mam całą bandę fretek gryzących na moje polecenie.
Jezu, totalna świruska.
– Całą bandę czego? – dopytuję ostrożnie. – Co za wariatkę wsadziłeś mi do samochodu, Aleks? – Zerkam na kumpla, który ma minę zapewne dokładnie taką samą jak ja.
Mała Elfka w końcu przestaje się szamotać, zdmuchuje rozczochrane kosmyki z twarzy i wpatruje się we mnie spod zmrużonych powiek.
Oczami godnymi starej czarownicy. Bo obie jej tęczówki są innego koloru. Jedna błękitna, a druga w odcieniu niezwykle jasnego, prawie miodowego brązu. Może ma soczewki, a może jest jednym z tych rzadkich przypadków heterochromii. W każdym razie wygląda… co najmniej niepokojąco, żeby nie powiedzieć: przerażająco i dziwacznie.
Kurwa, może autentycznie jest wcieleniem jakiejś Baby-Jagi i zaraz rzuci na mnie klątwę?
Dziewczyna przekrzywia głowę.
– Mnie nazywasz wariatką? Twój kolega uprowadził mnie sprzed kościoła. To wy dwaj macie nierówno pod sufitem – oskarża nas.
Ma trochę racji, ale to nie tak, jak się wydaje. Nie mam zamiaru porywać tej budzącej grozę Baby-Jagi. Chciałem tylko omówić z moją byłą kilka spraw, zanim wyjdzie za mąż.
– Chyba zaszła mała pomyłka – mówię, usiłując zachować spokój. – Miałeś przyprowadzić tutaj pannę młodą, a nie laskę w stroju elfa wrzeszczącą jak opętana – dodaję w stronę mojego przyjaciela sterczącego obok drzwi jak słup soli.
– Powiedziała, że jest panną młodą. Myślałem, że ubrała się tak z powodu świąt. Mówiłeś, że twoja była lubi dziwaczyć ze strojami – wyjaśnia.
Elfka ukośnik czarownica gładzi swoje długie ciemne włosy, usiłując doprowadzić je do ładu.
Zauważam, że końcówki jej włosów są ufarbowane we wszystkich kolorach tęczy. Każdy kosmyk ma inny odcień. Różowy, czerwony, niebieski, fioletowy, chujwiejakowy. I tak dalej, i tak dalej.
– Powiedziałam, że powinnam nią być. To znaczy, że miałam ją być jeszcze kilka tygodni wcześniej – odzywa się.
– Nie rozumiem – odpowiadam.
Miała być panną młodą, ale nie jest? W co ja się, kurwa, wplątałem?
Elfka poprawia swoją zieloną czapeczkę.
– To jest nas dwoje, bo ja też nie rozumiem, czemu porywasz nieznajome kobiety sprzed kościoła. – Celuje we mnie palcem. – Czy mogę już wysiąść?
Wzdycham głośno.
– Czy ślub już się zaczął?
– Raczej już się kończy.
Świetnie. Co za klęska.
– Kurwa mać. – Walę pięścią o kierownicę.
– Posłuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale jeśli w ciągu minuty nie wypuścisz mnie z auta, zadzwonię na policję – grozi szalona istotka wielkości krasnala ogrodowego.
Wbijam w nią karcące spojrzenie.
– Chryste, czy ty nigdy nie przestajesz marudzić?
Aleks odchrząkuje i kieruje na siebie naszą uwagę.
– Powiedziała, że jest panną młodą. Czemu kłamałaś? – pyta.
I wtedy do mnie dociera, jakie mogła mieć motywy, żeby oszukać Aleksa i się tu dostać. Może zauważyła, że tu podjechałem, chociaż starałem się być dyskretny.
– Jesteś z prasy? – pytam, ujawniając na głos swoje obawy.
Jeśli tak, to mam zajebisty problem, a wszelkie wysiłki, żeby nie dać się zauważyć, poszły na marne.
Nieznajoma zaciska pięści i znowu zaczyna się wiercić na siedzeniu, jakby oblazły ją pchły.
– Porąbało was? Z jakiej prasy? – Wyciąga z kieszeni telefon komórkowy. – Dość tego, wzywam gliny.
Wyciągam ku niej rękę.
– Posłuchaj… – zaczynam.
Elfka ukośnik Baba-Jaga odpycha moją dłoń.
– Precz z łapami. – Przysuwa mi telefon do twarzy, a potem oślepia mnie błysk flesza. – Proszę bardzo, to przypieczętowało twój wyrok.
Mrugam, bo przed oczami wirują mi czarne plamy.
– Co ty robisz? – warczę, wyrywając jej komórkę.
– Zrobiłam ci zdjęcie – odpowiada i prostuje plecy w walecznej pozie.
Natychmiast skacze mi ciśnienie, a adrenalina i gniew mącą mi krew w żyłach, kiedy zauważam swoje oblicze na ekranie.
– Zdjęcie? Czyli jednak jesteś dziennikarką? Dla jakiej gazety pracujesz? – Zerkam przez okno i zauważam kilku przyczajonych paparazzi czekających na koniec ślubu. – To twoi kumple? – pytam przez zaciśnięte zęby.
– Ja pierdolę, jest coraz więcej paparazzi. Musisz uciekać. Dowiem się, co mają – burczy Aleks, zapinając kurtkę. – Spływaj. – Wali ponaglająco pięścią w dach mojego auta.
Spoglądam ostatni raz na nadąsaną elfkę, a później odpalam auto i ruszam.
– Nie. Otwórz drzwi. – Dziewczyna szarpie klamkę. – Otwieraj drzwi, cholerny świrze.
To na nic, drzwi zostały zablokowane. Teraz muszę wymyślić, jak ją ujarzmić i przekonać, żeby nie obsmarowała mnie w jakimś swoim podrzędnym artykule.
– Nie radzę. Poza tym nie wydostaniesz się w ten sposób.
– Wypuść mnie natychmiast i oddaj mi telefon! – krzyczy.
Nie ma mowy. Najpierw musi zrozumieć, że ze mną lepiej nie zadzierać. Mam tyle pieniędzy, że bez problemu mogę ją zniszczyć, i lepiej dla niej, żeby to zrozumiała, skoro doskonale wie, z kim ma do czynienia.
Niech to szlag. Mogłem sam pójść po Elody i ją tu przyprowadzić, żeby pogadać, zamiast zlecać to Aleksowi, ale nie chciałem, żeby zauważyli mnie dziennikarze. Gdyby się wydało, że dziś tu byłem, obsmarowaliby mnie równo, a w tej chwili mnie i mojej firmie nie potrzeba już więcej żadnego gówna związanego z kolejną byłą dziewczyną.
Ironia losu, bo mam teraz rozjuszoną dziennikarkę z oczami czarownicy uwięzioną w swoim wozie.
– Przestań się drzeć. Odjedziemy kawałek i porozmawiamy. Muszę zgubić resztę twoich kumpli hien, zanim zrobią nieodpowiednie zdjęcie – uspokajam ją, a raczej próbuję uspokoić, ale z marnym skutkiem.
– Nie chcę z tobą nigdzie jechać ani rozmawiać – wrzeszczy dalej. – Nawet cię nie znam, kutasie.
Uśmiecham się bez cienia wesołości.
– Oczywiście, że mnie znasz, przyznałaś się, robiąc mi zdjęcie.
Mała elfka szarpie za moje siedzenie. Obija się z tyłu jak dzika lwica zamknięta w klatce.
– To, co mówisz, nie ma żadnego sensu. – Jej głos cichnie, ale nie daję się zwieść.
Spodziewam się, że w każdej chwili może dźgnąć mnie w szyję swoją różdżką rzucającą zaklęcia.
– Dziwne, mam takie samo wrażenie, kiedy cię słucham – ripostuję. Później skręcam i mknę dalej ulicą przez miasto.
– Pomocy!!! Zostałam porwana przez tego czubka za kierownicą. Niech ktoś zawiadomi policję – drze się na całe gardło, jakby naprawdę chciała, żeby ktoś z samochodów sunących po sąsiednim pasie ją usłyszał.
Zaciskam pace na kierownicy, bo szczerze wkurwia mnie to fałszywe przedstawienie. Ceniłbym ją o wiele bardziej, gdyby grała w otwarte karty i uczciwie zaproponowała sumę, za którą odda mi te pieprzone zdjęcia i obieca nie pisać artykułu, a tym bardziej nigdy nie wspominać o tej absurdalnej pomyłce.
– Po co ten cyrk? Przejdź od razu do rzeczy. Ile chcesz? – zaczynam biznesowym tonem.
– Ile chcę czego?
– Pieniędzy za milczenie. Zapłacę dwadzieścia tysięcy dolarów – proponuję, zerkając w lusterko, by spotkać jej wzrok.
Dziewczyna pociąga za rąbek swojej zielono-czerwonej sukienki i wydaje się zbita z tropu.
– Co? – pyta szeptem.
Uśmiecham się. Jest dobrą aktorką i ma w sobie coś piekielnie uroczego. Gdyby nie fakt, że jako dziennikarka jest moim największym wrogiem, może bym ją nawet polubił.
– Pięćdziesiąt. Ostrzegam, że to moja ostatnia oferta. Mam prawników, którzy mogą zrujnować ci reputację tak bardzo, że nie zatrudni cię już żadne podrzędne pismo – dodaję.
Stać mnie, żeby zapłacić jej miliony, i oboje dobrze o tym wiemy, ale dalsze targowanie się byłoby dla niej nieopłacalne, bo naprawdę mógłbym jej zaszkodzić, a pięćdziesiąt kawałków to kupa forsy.
– Dobry Boże, utknęłam z prawdziwym pojebem, a myślałam, że ten dzień nie może być bardziej fatalny – mruczy pod nosem i wpatruje się w zaśnieżony krajobraz za oknem.
Wydaje się autentycznie niezainteresowana i coraz bardziej działa mi na nerwy.
– Przyjmujesz ofertę czy nie? – warczę.
Kobieta podskakuje, jak gdyby wystraszył ją mój podniesiony głos.
I bardzo dobrze, odrobina lęku jej nie zaszkodzi. Może w końcu zacznie traktować tę sytuację poważnie.
– Okej. Okej. Zatrzymaj się i wypuść mnie, a ja nic nikomu nie powiem – mówi ugodowo. – Możesz nawet zatrzymać swoją forsę.
Marszczę brwi. W co ona gra?
– Mam uwierzyć, że nie chcesz pieniędzy? O co w takim razie chodzi? – Odwracam się do niej na ułamek sekundy. – Liczysz, że później uda ci się mnie szantażować? Wywołać sensację?
Elfka przechyla się do przodu, prawie wciskając się na przednie miejsce.
– Ostatni raz powtarzam, nie jestem z prasy – mruczy rozdrażniona. – I nie wiem, kim ci się wydaje, że jesteś. Królem czy jednorożcem, ale zaręczam, że żadna z ciebie sensacja, facet. – Opada z powrotem na tył i podciąga swoją prążkowaną skarpetkę, która zsunęła jej się z uda aż na kostkę.
Obserwuję w lusterku ten ruch i z jakiegoś powodu czuję, jak wzbiera we mnie podniecenie. Robi mi się ciasno w spodniach, więc skupiam się z powrotem na drodze.
Nie może mnie podniecać Baba-Jaga w stroju elfa, która pracuje w prasie. Nie ma mowy.
– Wysławiasz się bardzo prostacko, twoje artykuły muszą być kiepskie – odcinam się, zdenerwowany własną reakcją na tę kobietę.
– Pocałuj mnie w dupę – ripostuje, rozciągając usta w uśmiechu. – Czy to brzmi wystarczająco elegancko?
– Skoro nie jesteś z prasy, to po co robiłaś mi zdjęcie?
– Bo mnie porwałeś, ty psychopato – piszczy tak donośnie, że chyba kaleczy mi bębenki w uszach. – Wysłałam je do dwóch przyjaciółek jako zabezpieczenie. Jeśli zamierzasz mnie zabić, wiedz, że nie pozostaniesz już anonimowy.
Zszokowany prawie zjeżdżam z drogi.
– Co?
Kolejne kopnięcie w mój fotel.
– Pstro – nuci.
Ponownie obracam się ku niej na sekundę.
– Czyli ty naprawdę…
Jej przerażające oczy rozszerzają się ze strachu, kiedy spogląda na drogę.
– Uważaj na Rudolfa!!! – wrzeszczy, a ja instynktownie wciskam hamulec. Gwałtowny ruch sprawia, że samochód ślizga się po oblodzonej nawierzchni, a później zjeżdża z drogi prosto w chyba stumetrową zaspę.
Renifer przechodzi przez jezdnię prawie tanecznym krokiem, a ja mam ochotę zamordować moją seksowną pasażerkę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz