Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
168 osób interesuje się tą książką
Nie mogłem zabić Mary...
Ale to nie znaczy, że Shaw tego nie zrobi.
Mara mieszka w moim domu, jest zawsze przy mnie, zawsze pod moją kontrolą.
Im bardziej na nią naciskam, tym bardziej mi się przeciwstawia.
Odkrywa moje tajemnice, jedna po drugiej. A ja namawiam ją do robienia rzeczy, o których sama nigdy nawet by nie pomyślała...
Shaw nie przestanie na nią polować.
Czy kiedy nadejdzie czas działania, Mara będzie gotowa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: There are no devil
THERE ARE NO DEVIL
Copyright © 2022, 2023 by Sophie Lark
Originally published in the United States by Sourcebooks, LLC.
ww.sourcebooks.com
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Iga Wiśniewska, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak
Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Damian Pawłowski, Daria Latzke
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk
Oryginalny projekt okładki: © Emily Wittig | Sourcebooks
Fotografie:
© Croisy | Shutterstock
© R-studio | Depositphotos
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Magda Bloch
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-68370-38-6
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Część druga jest dla wszystkich, którzy doświadczyli przemocy.
Dorastałam w biedzie i byłam poważnie prześladowana jako nastolatka. W wieku dziewiętnastu lat wyszłam za mąż za kogoś, kto zranił mnie w każdy możliwy sposób, rozdzierając na kawałki moje poczucie własnej wartości, aż poczułam się gorsza niż śmieć.
Zmagania Mary są inspirowane moim własnym doświadczeniem. Jej odrodzenie do nowego życia jest podobne do mojego. Nie ma znaczenia, jak zaczynałeś i co robiłeś. Może jesteś kompletnie popieprzony, a świat wokół ciebie wydaje się mroczny i okrutny.
Ta książka opowiada o poszukiwaniu miłości i akceptacji w drugiej osobie, a co ważniejsze, miłości i akceptacji siebie.
Jesteś wart miłości. Jesteś wart wspaniałej przyszłości. To może się zdarzyć każdemu. Zdarzyło się mnie.
Z wyrazami miłości
ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA
1. Terrible Thing – AG
2. Amore – Bebe Rexha & Rick Ross
3. 6 Underground – Sneaker Pimps
4. Psycho – Mia Rodriguez
5. Mad World – Michael Andrews & Gary Jules
6. Venom – Little Simz
7. Black Out Days – Phantogram
8. Paranoia – HAVEN
9. 911 – Ellise
10. I Don’t Want to Set the World on Fire – The Ink Spots
11. I Feel Like a God – DeathbyRomy
12. How Villains Are Made – Madalen Duke
13. This Is Love – Air Traffic Controller
14. Heart Shaped Box – Neovaii
15. The Devil Is a Gentleman – Merci Raines
16. Animal – Sir Chloe
17. Demons – Hayley Kiyoko
18. On My Knees – RÜFÜS DU SOL
19. Survivor – 2WEI
20. Always Forever – Cults
21. Girl With One Eye – Florence + The Machine
22. INDUSTRY BABY – Lil Nas X & Jack Harlow
Muzyka stanowi ważny element mojego procesu pisania.
Jeśli włączysz piosenkę, gdy zobaczysz ♫ podczas czytania, utwór będzie pasował do sceny jak ścieżka dźwiękowa do filmu.
1
––––––––––––––––––––
MARA
Budzi mnie dźwięk fal rozbijających się o klify. Cole ma otwarte wszystkie okna po północnej stronie domu. Czuję sól i żelazo, zapach zatoki. Mgła wdziera się do pokoju, wiruje wokół plakatów nad staromodnym łóżkiem.
Wyślizguję się spod ciężkiej kołdry, naga, a sutki sztywnieją mi z zimna. Mgła skrapla się na mojej ciepłej skórze, przez co robię się śliska jak foka.
Cole zostawił dla mnie jedwabny szlafrok – taki, jaki mogłaby nosić gwiazda filmowa. Owija się wokół mojego ciała, ciężki, wymyślny i śmiesznie ekstrawagancki.
Zostawił też dla mnie kapcie. Ignoruję je, wolę przemierzać grube tureckie dywany na bosaka.
Spacer po korytarzach Sea Cliff jest jak spacer po Wersalu po godzinach otwarcia. Fakt, że w ogóle pozwolono mi wejść do tego miejsca, wydaje się skandaliczny, nie mówiąc już o tym, że tu mieszkam.
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wygląda prawdziwe bogactwo i jakie jest w dotyku. Przestronna, pusta, odbijająca się echem przestrzeń. Bezcenna sztuka zawieszona w odległych skrzydłach, gdzie mogą minąć miesiące, a nawet lata, zanim zobaczy ją ktoś więcej niż jedna osoba. Estetyczna perfekcja każdego kranu i klamki. Czujniki ruchu są wszędzie. On już wie, że nie śpię. Cole jest najbardziej spostrzegawczą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Wykorzystuje technologię, aby zwiększyć zakres tego, co może zobaczyć, co może usłyszeć, aż jego zasięg staje się boski.
W tym domu może ciągle słuchać. Może ciągle patrzeć.
Chcę, żeby to robił.
Reszta świata mi nie zagraża, gdy ma mnie na oku, gdy mnie chroni. Nikt nie może mnie skrzywdzić, nikt nie może mnie tknąć.
Z wyjątkiem samego Cole’a.
Schodzę po szerokich, kręconych schodach na główny poziom, a długi tren szlafroka ciągnie się za mną jak suknia ślubna. Nie zawiązałam paska. Widzę głód w ciemnych oczach Cole’a, gdy dostrzega moje nagie piersi, migoczące pomiędzy fałdami połyskującego jedwabiu.
Jest już ubrany, a miękkie czarne fale jego włosów są nadal wilgotne po prysznicu. Świeżo ogolony, ze zmysłową krągłością ust i ostrą linią szczęki wydaje się niewiarygodnie młody. Jakby istniał poza czasem. Był wieczny. Piękny w sposób, który mnie rani, który chwyta mnie za serce i mocno ściska.
Wyciąga w moją stronę szklaną filiżankę o podwójnych ściankach, a warstwy espresso, mleka i pianki wydają się unosić w przestrzeni.
– Zrobiłem ci latte.
Musiał się za to zabrać, gdy ledwie otworzyłam oczy. Idealnie wyliczył, ile zajmie mi przeciągnięcie się, wyślizgnięcie spod kołdry, włożenie szlafroka i zejście po schodach.
Jego precyzja mnie przeraża.
Jednocześnie czuję głęboki podziw dla tego, czego sama nigdy nie byłabym w stanie osiągnąć.
Nigdy nie mogłabym być tak wyrachowana, tak cierpliwa i tak skuteczna. On naprawdę jest nadczłowiekiem.
A nawet się nie stara. Dla niego to tylko gra. Gra, której celem jest podanie mi tej idealnie przygotowanej latte, dokładnie takiej, jaką lubię. Odpowiednia temperatura, słodycz, dodatkowa pianka, gęsta i kremowa jak bita śmietana.
*
Bez skrępowania przeciągam po niej językiem. Zlizuję ją z warg.
Ponieważ ja też się uczę.
Cole lubi obserwować, jak cieszę się różnymi rzeczami. Więcej przyjemności sprawia mu patrzenie, jak chłepczę tę piankę, jak zlizuję ją z palców, niż gdyby miał skosztować jej sam.
Sycę usta pysznym smakiem, a następnie całuję go, aby mógł poczuć go na moich ustach.
Kawa sprawia, że moje wargi stają się ciepłe i zmysłowe.
Dlatego ją dla mnie zrobił.
Wszystko po to, żebym nie podeszła do lodówki i nie zaczęła w niej grzebać. Chce decydować, co jem, co piję, w co się ubieram. Chce wybrać lepiej, niż sama mogłabym to zrobić, więc nie będę z nim walczyć, podporządkuję mu się.
Za każdym razem, gdy akceptuję jeden z jego wyborów, widzę błysk triumfu w jego oczach. W ten sposób zamierza mnie oswoić.
Nie jestem łatwym zwierzakiem.
Jestem dzikuską. Do tego kapryśną, bo to, czego chcę, zmienia się z każdą chwilą.
– Mamy jeszcze brzoskwinie z wczoraj? – pytam.
Widzę płomień w jego oczach, irytację, że tego nie przewidział.
– Zjadłaś wszystkie przed snem.
– Chyba nie sądziłeś, że zjem sześć na raz?
Moje przekomarzanie się rozwściecza go i podnieca. Chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
Jego szorstki warkot ociera się o mój kręgosłup jak papier ścierny.
– Gdybyśmy byli na statku uwięzionym na oceanie i zostałaby nam tylko jedna tabliczka czekolady, zjadłabyś całą w pięć minut, a potem oblizała palce.
Uśmiecham się do niego, nieskruszona.
– Nie chciałabym być głodna, gdy nasz statek znów ruszy. – Wypijam resztę skrupulatnie przygotowanej latte. – Racjonowanie żywności jest dla ludzi, którzy chcą tylko przetrwać.
– Można by pomyśleć, że ciężkie czasy nauczyły cię doceniać planowanie. – Cole obejmuje drugą ręką tył mojej czaszki, chwyta mnie mocno, a jego palce wplatają się w moje włosy.
Nachylam usta w jego stronę.
– Nie chcę przetrwać. Chcę się rozwijać. – Jak zawsze całuje mnie, jakby pożerał moje usta żywcem.
Wsuwa dłoń pod szlafrok, obejmuje nagą pierś. Jego palce delikatnie badają moje ciało, ucząc się każdej krzywizny za pomocą dotyku, a nie wzroku.
Próbuję oprzeć się sile tych rąk, ale to niemożliwe.
Opadam bezwładnie, polegając na mięśniach jego ramienia. Szlafrok rozchyla się i daje mu pełny dostęp do nagiego ciała. Kręci mi się w głowie i odlatuję, gdy ta ciepła, mocna dłoń wędruje po mojej odsłoniętej skórze.
Ozdobne metalowe kafelki na suficie kuchni świecą na srebrno. Opuszki palców Cole’a tańczą po moim obojczyku, a jego dłoń zamyka się na gardle. Czuję na biodrze, jak jego kutas sztywnieje, gdy powoli odcina mi dopływ powietrza.
– Co ci się dzisiaj śniło? – mruczy. – Jęczałaś przez sen…
– Nie pamiętam – kłamię.
Jego palce zaciskają się, aż na metalowych kafelkach wykwitują czarne plamy i ledwo czuję ramię, którym mnie podtrzymuje.
– Nie możesz mieć przede mną tajemnic, Maro. – Drapie zębami po moim gardle. – Będę cię niszczył systematycznie, stopniowo, aż dasz mi to, czego chcę.
Odwracam głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.
– Czego chcesz?
Oblizuje wargi, nasze usta są tak blisko siebie, że przesuwa językiem również po moich.
– Chcę całej ciebie, każdej pojedynczej części. Chcę znać wszystkie twoje sekrety i każdą myśl, która przychodzi ci do głowy. Każde pragnienie, nieważne, jak mroczne lub perwersyjne. Chcę zająć twoje myśli, tak jak ty zajmujesz moje. Chcę, byś miała obsesję na moim punkcie, była ze mną związana, zależna ode mnie. Chcę, byś żyła dla mnie, a nie tylko ze mną.
To bardziej przerażające niż myśl, że Cole może mnie zamordować.
Całe moje życie było walką o niezależność.
Każda osoba, która miała mnie kochać, próbowała mnie kontrolować. Wszyscy próbowali mnie nagiąć i ukształtować wedle własnej woli, aby mogli mnie wykorzystać, aby mogli mnie zużyć jako paliwo.
Odsuwam się od niego, prostuję, po czym poprawiam szlafrok i wiążę go paskiem.
– Oddałam swoje życie w twoje ręce. Nigdy nie mówiłam, że możesz odebrać mi tożsamość.
Cole uśmiecha się bez skrępowania.
– Nie próbuję zmienić tego, kim jesteś. Ja próbuję to wyciągnąć. Diament nie może błyszczeć, dopóki nie zostanie oszlifowany.
Krzyżuję ręce na piersi, wiedząc już, do czego zmierza.
– A gdzie planujesz mnie dzisiaj pociąć?
Stara się powstrzymać śmiech – to nigdy nie jest dobrym znakiem.
– Cóż za podejrzliwość, Maro. To dość niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie przygotowałem dla ciebie planu, który by ci się nie spodobał.
– Odważne stwierdzenie. Zwłaszcza że podróż do „przyjemności” bywa przerażająca.
Teraz się śmieje, a mnie robi się gorąco. Kiedy diabeł się śmieje, ktoś popełnia fatalny błąd.
– Nie ma nic strasznego w tym, że zabieram cię na zakupy – mówi Cole.
– Nic z tego – parskam. – Obiecałeś zabrać moje rzeczy z mojego starego domu.
– I zabrałem, twoje „rzeczy” zostaną dostarczone dziś po południu. Chociaż najpierw powinienem je odkazić.
– Nie chcesz, żeby moje kurtki z lumpeksów wisiały w twoich nieskazitelnych szafach? Nie martw się, z pewnością jest w tym domu jakieś skrzydło, którego nawet nie widziałeś.
– Znam każdy centymetr tego budynku – zapewnia mnie Cole. – Nie ma na świecie takiego miejsca, w którym mogłabyś się przede mną ukryć, a co dopiero tutaj, w moim własnym domu.
Patrzę w jego ciemne oczy i mu wierzę.
Przeciwstawianie się Cole’owi jest jak stawanie na drodze pociągu towarowego.
A jednak stoję tutaj, wpatrując się w reflektory, mimo ostrzegawczego klaksonu.
– Lubię swoje ubrania.
– Nie masz swoich ubrań – odpowiada Cole. – Są u mnie. I nie oddam ci ich, dopóki nie pójdziesz ze mną na zakupy. Jeśli nie spodoba ci się to, co wybiorę, nie musisz tego nosić. Ale będziesz mi towarzyszyć albo pójdziesz do studia w tym szlafroku. – Uśmiecha się. – Albo nago. Obie opcje mi pasują.
Nosiłabym ten cholerny szlafrok przez cały tydzień, żeby tylko zrobić mu na złość. Bolałoby go to bardziej niż mnie. Zniechęca mnie tylko szara mgła za oknem – jedwab nie jest zbyt ciepły.
– W porządku – burczę. – Ale serio: nie będę nosić niczego, co mi się nie spodoba.
– Niczego innego bym się po tobie nie spodziewał – odpowiada Cole z irytującym uśmiechem.
Zabieram szklankę do zlewu i odstawiam ją trochę mocniej, niż to konieczne.
– Miejmy to już za sobą.
Cole unosi brew.
– Najpierw musisz wziąć prysznic.
Mam ochotę chwycić szklankę i rzucić nią w niego. Nigdy nie wystarcza mu, że dostaje to, czego chce – wszystko musi przebiegać dokładnie po jego myśli.
Zrzucam z siebie szlafrok i pozwalam mu utworzyć kałużę na środku kuchennej podłogi.
– Jak sobie życzysz, Mistrzu.
Choć mówię to z sarkazmem, widzę, że sprawia mu to przyjemność. Podnosi szlafrok i podąża za mną niczym mroczny cień, cicho i blisko.
Wchodzę po schodach do głównego apartamentu. Łazienka Cole’a jest trzykrotnie większa od mojej starej sypialni. Umywalki to masywne płyty z surowego szarego kamienia pod bateriami wodospadowymi. Wanna stoi bezpośrednio na podłodze z twardego drewna, tuż przy oknie, niczym basen bez krawędzi. Prysznic jest wielkości myjni samochodowej, z dziesiątkami dysz ustawionych we wszystkich kierunkach.
Cole włącza je za mnie, a ja łączę się przez Bluetooth z jego głośnikiem i odpalam playlistę w telefonie.
Muzyka odbija się echem od kamiennych ścian, krąży w przestrzeni, stapiając się z gęstą parą z prysznica.
♫ Terrible Thing – AG
– Dlaczego do wszystkiego potrzebujesz muzyki? – pyta Cole.
– Ponieważ dzięki niej wszystko jest lepsze. – Wchodzę pod strugę wody.
Cole stoi za szybą, wędrując wzrokiem po moim mokrym ciele.
Nie wstydzi się mnie obserwować. Robi to otwarcie, cały czas. Nie zawraca sobie głowy ukrywaniem przyjemności, jaką mu to daje.
Schlebia mi to.
Jestem dla niego egzotycznym stworzeniem. Wszystko, co robię, wydaje mu się interesujące.
Spojrzenie Cole’a sprawia, że staję się świadoma siebie. Tego, jak odchylam głowę do tyłu pod strumieniem, odsłaniając gardło. Jak mydliny ześlizgują się między piersiami. Jak moja skóra rumieni się pod wpływem gorąca.
Biorę prysznic powoli, zmysłowo. Przesuwam dłońmi po swoich krągłościach. Obracam się w miejscu, by mógł podziwiać mnie pod każdym kątem.
Kiedy Cole na to patrzy, jego oczy ożywają. Opiera się o ścianę, ręce ma założone na piersi, a mięśnie jego ramion są widoczne pod koszulą.
Każdy obrót mojego ciała powoduje drgnięcie jego szczęki. Sunie spojrzeniem po moich udach, tyłku, po jego własnym tatuażu biegnącym od biodra do żeber, a nawet po brzydkich bliznach na obu ramionach. Podoba mu się wszystko.
Biorę słuchawkę prysznicową, żeby skierować strumień dokładnie tam, gdzie chcę. Pozwalam, by krople spływały mi na twarz, mam zamknięte oczy i otwarte usta, więc uderzają o mój język. Powolnymi pociągnięciami w rytm muzyki oblewam piersi wodą.
Siadam na ławeczce i opłukuję podeszwy stóp, lekko się wiercąc z powodu łaskotania. Potem kieruję strumień w górę nogi.
Cole stoi nieruchomo i obserwuje. Jego niekończąca się fascynacja tworzy atmosferę podglądactwa, która skłania mnie do coraz dziwniejszych zachowań.
Opierając się plecami o chłodną kamienną ścianę, rozkładam kolana i wystawiam cipkę na widok. Teraz Cole robi krok do przodu, jego oczy są ciemniejsze niż plama oleju, a usta blade.
Kieruję strumień wody bezpośrednio między nogi. Jest zbyt gorąca, by ją znieść, więc lekko pryskam na obnażone wargi, dopóki się nie przyzwyczajam i jestem w stanie skierować ciśnienie bezpośrednio na łechtaczkę.
Opuszczam głowę na ścianę i zamykam oczy. Nie patrzę już na Cole’a, który mnie obserwuje.
Po prostu skupiam się na tym, co czuję.
Woda mnie pieści, wsuwa się i wysuwa z moich fałdek, płynąc wszędzie. Im bardziej przybliżam słuchawkę prysznicową, tym intensywniejsze staje się to uczucie.
– Właśnie tak… – mruczy Cole. – Dobra dziewczynka. Nie przestawaj.
Rumieniec rozlewa się po moim ciele, ogarniając piersi i pełznąc po szyi.
Ciepło jest niemal zbyt duże. Chcę je zmniejszyć.
Cole, wyczuwając to, wchodzi pod prysznic. Opada przede mną na kolana i kładzie swoją dłoń na mojej, blokując ją. Kieruje strumień dokładnie tam, gdzie chce, i przytrzymuje go w miejscu, gdy ciepło i ciśnienie rosną.
Jego spodnie są przemoczone, podobnie jak drogie włoskie mokasyny. Cole ledwo zwraca na to uwagę. Mimo całego swojego perfekcjonizmu jest poszukiwaczem przyjemności, tak jak ja. Chce spełniać swoje pragnienia i jest gotów za to zapłacić.
W tej chwili planuje sprawić, żebym doszła, i nie obchodzi go, jakie ubrania zniszczy.
– Robiłaś to już wcześniej – warczy.
– Tak – sapię.
– Tak nauczyłaś się dochodzić? W wannie, z rozłożonymi nogami pod kranem?
Zaciskam wargi, nienawidząc tego, jak wykorzystuje seks, by wydobyć ze mnie informacje. Nienawidzę tego, jak podniecenie mnie osłabia.
Cole przybliża słuchawkę prysznica, aż znajduje się zaledwie centymetr od mojej cipki, a uderzający strumień jest praktycznie nie do zniesienia. Owija moje mokre włosy wokół dłoni i szarpie moją głowę do tyłu, warcząc mi do ucha:
– Przyznaj się, ty niegrzeczna dziewczyno. Kąpałaś się, żeby dojść, a nie żeby się umyć.
– Pieprzyć bycie czystym – warczę. – Będę spała w śmietniku, jeśli najdzie mnie na to ochota.
Chichot Cole’a jest tym, co doprowadza mnie na skraj – głęboki i nikczemny, wibrujący w samych kościach.
– Nie wątpię, ty mała wariatko.
Orgazm jest tak gorący i uderzający jak strumień prysznica.
Moje płuca wypełniają się parą. Skóra czerwieni się bardziej niż płatki róż.
Kiedy dyszę pod ścianą, wiotka i rozluźniona, Cole rozkazuje:
– Zostań tu. Nie ruszaj się.
Nie mogłabym, nawet gdybym chciała.
Cole wychodzi spod prysznica, by wyciągnąć coś z szuflady. Nie grzebie w niej – jego przybory toaletowe są tak doskonale zorganizowane, że zabranie tego, czego potrzebuje, zajmuje mu tylko chwilę.
Wraca, niosąc krem do golenia i prostą maszynkę.
– Mogę ogolić się sama – informuję go.
– Nie tak dobrze, jak zrobię to ja.
Irytuje mnie to, że ma rację. Nawet jeśli mam zajebiście sprawne dłonie, to i tak nie dorównuję Cole’owi pod względem precyzji. Byłby maszyną, gdyby maszyna miała duszę. Albo chociaż kawałek duszy.
Opieram się plecami o ścianę, moje uda są rozchylone, a cipka nabrzmiała i zarumieniona od gorącego strumienia. Oferowanie mu dostępu do moich najwrażliwszych części jest bardzo ekscytujące.
Serce zaczyna mi bić szybciej, gdy otwiera maszynkę, odsłaniając lśniące stalowe ostrze.
– Potrzymaj. – Wciska uchwyt w moją dłoń.
Zaciskam wokół niego palce, patrząc na krawędź ostrza, cieńszą i ostrzejszą niż jakikolwiek nóż.
Cole klęka przede mną. Wyciska na dłoń odrobinę kremu do golenia, po czym delikatnie wmasowuje w moją linię bikini. Jego policzek znajduje się centymetr od maszynki, a szyja jest odsłonięta, gdy przechyla głowę, aby lepiej widzieć.
Mogłabym mu teraz poderżnąć gardło.
Cole rozprowadza gęsty i dający uczucie chłodu po gorącej wodzie krem do golenia po cipce i górnej części ud.
– Zastanawiasz się, jakie to uczucie? – pyta gładkim, niskim głosem.
Ściskam uchwyt tak mocno, że wgryza mi się w dłoń.
– Zastanawiasz się, czy możesz zrobić to wystarczająco szybko, by mnie zaskoczyć. Jeśli trafisz we właściwe miejsce, jedno cięcie wystarczy…
Potrząsam głową tak energicznie, że uderzam o kamienną ścianę.
– Nie. Nie myślałam o tym.
Cole ponownie zamyka swoją dłoń na mojej. Tym razem zmusza mnie do trzymania maszynki, a nie słuchawki prysznica. Zmusza mnie, bym trzymała ją między nami. Spogląda mi w twarz, jego ciemne oczy skupiają się na moich.
– Nigdy nie będziesz większa ani silniejsza w walce. Musisz być bardziej bezwzględna. Możesz mieć tylko jedną szansę.
Z kim według niego będę walczyć?
Z Shawem… czy z nim?
Odciągam nadgarstek, upuszczając maszynkę na podłogę prysznica.
– Mówiłam ci, że nie zamierzam nikogo krzywdzić.
Cole ignoruje maszynkę, patrząc tylko na mnie.
– Naprawdę? A co planujesz zrobić z Shawem?
– Nie wiem. Znaleźć jakieś dowody. Wsadzić go do więzienia, gdzie jego miejsce.
Cole wydaje z siebie pogardliwy dźwięk.
– Nie znajdziesz dowodów. Zbliż się do Shawa beze mnie, a jedyne, co znajdziesz, to swoją głowę na plaży.
Patrzę na niego.
– Chcesz, abym myślała, że to może się skończyć tylko w jeden sposób.
– Nie. Są dwa wyjścia: umiera Shaw albo my.
Cole próbuje wciągnąć mnie na ścieżkę, którą nie chcę podążać. Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przewrotnie pociesza mnie fakt, że powiedział „my” zamiast „ty”. Cole sądzi, że jesteśmy w tym razem.
Szczerze mówiąc, nic nie przeraża mnie bardziej niż myśl o stawieniu czoła Shawowi w pojedynkę. Chcę mieć Cole’a tuż przy sobie. Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że zgodzimy się co do tego, co powinniśmy zrobić.
Cole podnosi maszynkę i cmoka.
– Teraz muszę ją znowu naostrzyć.
Wraca do szafki po skórzany pasek. Porusza się szybko, agresywnie, napinając skórę i ciągnąc ostrze w dół z okrutnym pomrukiem. Z prysznica unosi się para, a po moim kręgosłupie przebiega dreszcz.
Cole powraca, klęka przede mną, ostrze lśni w jego dłoni.
Spogląda na mnie i wykrzywia pełne usta w uśmiechu.
– Nie ruszaj się.
Dotyk ostrza jest zimniejszy niż lód. Przesuwa się po mojej skórze jak szept, tnąc tak blisko, że moje ciało wygląda dziwnie blado, pozbawione kremu do golenia i wszelkich śladów włosów.
Każde miejsce, które zostaje obnażone, staje się natychmiast uwrażliwione. Czuję chłodne powietrze na wargach sromowych i ciepły oddech Cole’a.
Opuszkami palców naciska na moje ciało, rozchylając wargi, aby ogolić wewnętrzną krawędź.
Spodziewam się zacięcia, jakiegoś drgnienia jego dłoni, ale jest zbyt ostrożny. Nawet mnie nie draśnie. Goli najdelikatniejsze części mojego ciała, a potem muska opuszkami palców i ponownie goli każdy obszar, który nie spełnia jego standardów doskonałości.
Jest mocno skupiony na pracy, jego twarz znajduje się centymetry od cipki, bada każdą część mnie, wewnątrz i na zewnątrz.
Może powinnam być zakłopotana. Może to powinno wydawać się bezosobowe.
Nie wydaje się.
Drżę pod wpływem jego dotyku. Każde naciśnięcie jego palców jest intensywnie erotyczne. Z trudem się powstrzymuję, pragnąc przycisnąć łechtaczkę do jego dłoni, chcąc, by pocierał o nią kciukiem. Chcę mieć w sobie jego palce. Potem język. Potem kutasa.
Cole jeszcze raz podnosi słuchawkę prysznica, by spłukać ostatnie resztki kremu do golenia.
Moja cipka lśni, gładka i miękka jak świeża wiosenna brzoskwinia.
Cole nie może oderwać od niej wzroku.
– Zobacz. – Bierze moją dłoń i kładzie ją na jedwabistym wzgórku.
Przesuwam palcami po skórze, dziesięć razy wrażliwszej niż kiedykolwiek. Czuję się, jakbym została stworzona dziś rano. Jakby nigdy nie przytrafiło mi się nic złego. Jak Wenus wynurzająca się z morskiej piany.
Cole rozsuwa moje kolana na całą szerokość.
Pochyla się do przodu i przesuwa czubkiem języka po cipce, śledząc drogę maszynki tam i z powrotem, w górę i w dół. Testuje swoją pracę najbardziej spostrzegawczą częścią siebie.
Jęczę, wplątując dłoń w jego włosy i przyciskając do cipki jego twarz. Przeciągam nią między nogami, drżąc, gdy czuję miękkie wargi, mokry język i delikatny cień zarostu. Czuję to wszystko tak, jak nigdy wcześniej, rozpływam się w jego ustach i zaczynam dochodzić, zanim jeszcze zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Ujeżdżam jego język, jego najdelikatniejszą część moją najdelikatniejszą częścią. Ciepło i błogość są bardzo intymne. Nigdy nie lizał mnie żaden mężczyzna, który pragnąłby tego bardziej niż ja. Cole smakuje mnie, czuje mój zapach, pochłania mnie. Jest tak głodny, że nigdy nie dałabym rady go zaspokoić, nawet gdy on daje mi przyjemność.
Kiedy mija drugi orgazm, prawie czuję się winna. Wyciągam rękę, chcąc mu się odwdzięczyć.
– Pozwól mi cię possać.
– Nie. – Popycha mnie z powrotem na ławkę, wciąż trzymając maszynkę w lewej ręce. – Nie chcę loda.
– A czego?
Jego prawa ręka spoczywa na moim udzie, przytrzymując mnie w miejscu.
– Chcę cię posmakować.
Właśnie to zrobił – na ustach ma moją wilgoć.
Potem Cole unosi maszynkę nad moje udo i ogarnia mnie zrozumienie.
Serce mi podskakuje. Za każdym razem, gdy przekraczamy kolejną granicę, krawędź tego, co kiedyś znałam, oddala się.
– Zrób to – mówię.
Wykonuje jedno cienkie cięcie po wewnętrznej stronie mojego uda, tak szybkie i ostre, że ból rozpala się i znika, zanim zdążę go zarejestrować. Krew wzbiera, ciemniejsza niż wino. Zlizuje ją i zamyka usta na płytkiej ranie. Przesuwa po niej językiem, delikatnie ssie.
Jego usta działają na mnie kojąco.
Opieram się o ścianę z zamkniętymi oczami, ponownie wsuwając palce w jego gęste, miękkie włosy.
Delikatnie drapię paznokciami jego skórę głowy, podczas gdy on ssie skaleczenie. Kiedy się wycofuje, już nie krwawię.
Patrzę na ślad, cienki i czysty. Z doświadczenia wiem, że nie zostanie po nim blizna.
Kiedy tniesz głęboko i nierówno, kiedy robisz to, szlochając i płacząc, tnąc przez inne blizny, które nawet się nie zagoiły… ślady po takich cięciach pozostają na zawsze.
Cole wstaje i ciągnie mnie za sobą. Całuje mnie w usta. Czuję słodkie piżmo mojej cipki i metaliczny posmak własnej krwi. Ani jedno, ani drugie nie jest złe. W rzeczywistości to połączenie jest tak doskonałe, że sama mogłabym je wymyślić, gdybym miała wystarczająco dużo czasu na eksperymenty.
Dzięki orgazmom jestem spokojna i opanowana.
– W co mam się ubrać? – pytam Cole’a.
*
Zawozi nas do Neiman Marcus na Geary Street. Elegancki kamienny budynek stoi na rogu, jego szklane witryny są niesamowicie szykowne i imponujące.
– Nie możemy po prostu pójść do Urban Outfitters?
Już żałuję, że zdecydowałam się zająć miejsce pasażera w samochodzie Cole’a. Nie chcę wchodzić do jakiegoś dusznego sklepu, gdzie sprzedawczynie na pewno spojrzą na mnie takim wzrokiem, jak na Julię Roberts w Pretty Woman. Potrafią rozpoznać, kiedy jesteś biedny, kiedy nie pasujesz.
– Albo jeszcze lepiej – rzucam – mogę nadal nosić twoje ubrania.
Cole pożyczył mi parę drogich wełnianych spodni i kaszmirowy sweter. Zrobił nawet nową dziurkę w połowie jednego ze swoich pasków, aby spodnie mi nie spadały. Wszystko jest na mnie za duże, ale lubię luźne ubrania.
– Nie – odpowiada Cole. – To była ostateczność. I zaraz to naprawimy.
Samo przejście przez drzwi sprawia, że czuję się nieswojo. Musimy minąć ochroniarzy, którym powierzono ochronę obiektu przed bezdomnymi. Czułabym się bardziej zrelaksowana w jednym z wielu namiotów rozbitych na Union Square. Wolałabym zapalić blanta z jednym z tych kolesi, niż kulić się na agresywne: „Dzień dobry! Czego szukacie?” wyszminkowanej blondynki z flakonem perfum.
– Dzień dobry – odpowiada Cole, chłodno ignorując pytanie, gdy przechodzi obok niej, nie puszczając mojego ramienia, i kieruje nas na strome ruchome schody prowadzące na wyższe poziomy.
W porównaniu z zatłoczonymi ulicami na zewnątrz dział damski wydaje się dziwnie pusty. Wpatruję się w nieskazitelne stojaki z ubraniami uporządkowanymi według projektantów, jasnymi, zdobnymi i atrakcyjnymi, ale niewidocznymi dla nikogo innego. Jesteśmy tu sami, jeśli nie liczyć kilku rozproszonych pracowników.
– Gdzie są wszyscy? – szepczę do Cole’a.
– Nie ma „wszystkich”. Robisz zakupy z jednym procentem ludzkości, nie ma nas tak wielu.
Surrealistyczna cisza mnie denerwuje. Podchodzę do stojaka z jesiennymi płaszczami i ostrożnie podnoszę rękaw jednego z nich. Materiał jest gruby i ciężki, z misternym haftem wzdłuż mankietu. Guziki z prawdziwego poroża łosia zostały ręcznie przyszyte wzdłuż krawędzi. Futrzane wykończenie kołnierza przywodzi mi na myśl arktyczne zwierzęta, które zakopują się w śniegu.
Po odwróceniu metki śmieję się z zaskoczeniem.
– Osiem tysięcy dolarów? – piszczę do Cole’a. – Za jeden płaszcz? Z czego to jest, z włosów Ryana Goslinga?
Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może chodzić w stroju, którego cena stanowi równowartość moich rocznych zarobków. To znaczy wiedziałam, że drogie ubrania istnieją, ale wcześniej ich nie dotykałam.
To miejsce wydaje się inne. Pachnie inaczej. Wkroczyłam do innego świata – świata przywilejów, gdzie liczby przestają mieć znaczenie, gdzie po prostu przesuwasz kartę, by dostać to, czego chcesz.
Cole nawet nie patrzy na metki z cenami. Chwyta wszystko, co wpadnie mu w oko, i kładzie ubrania na ramieniu.
Sprzedawczyni materializuje się, by spytać z nieszczerą uprzejmością:
– Czy przygotować przymierzalnię, proszę pana?
Cole wręcza jej ubrania, już idąc w kierunku następnego stojaka z wieszakami. Z wprawą przegląda kolekcje, wyciągając mieszankę topów i spodni, sukienek i płaszczy.
Nawet nie próbuję mu pomóc. Jestem onieśmielona i biję się z myślami. Zawsze chciałam zarabiać pieniądze, ale tak naprawdę nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę z nich korzystać. Czuję zbyt dużą niechęć w stosunku do bogaczy, by uwierzyć, że kiedykolwiek stanę się jedną z nich.
Poza tym nie jestem bogata. Sprzedałam jeden obraz.
Cole jest ponadprzeciętnie zamożny i najwyraźniej planuje wydać na moją nową garderobę o wiele więcej pieniędzy, niż się spodziewałam.
Chwytam go za ramię.
– Te rzeczy są za drogie.
Bierze mnie za rękę i ciągnie w stronę przymierzalni.
– Nie masz pojęcia o pieniądzach. To nie jest drogie, to drobne.
Tym stwierdzeniem tylko pogarsza moje samopoczucie.
Przepaść ekonomiczna między Cole’em a mną jest znacznie większa niż jakiekolwiek inne różnice między nami. Oboje mieszkaliśmy w stuletnich domach w San Francisco, ale mój był rozpadającą się ruderą, a jego jest prawdziwym pałacem. Im dalej wkraczam w jego świat, tym wyraźniej widzę, jak niewiele z niego rozumiałam. Zna wszystkich w tym mieście, wszystkich, którzy się liczą. Onieśmiela ich albo są mu winni przysługi.
Potrafi jednym pstryknięciem palców dokonać rzeczy, których ja nie byłabym w stanie osiągnąć przez sto lat. Nawet ludzie, którzy nie znają nazwiska Blackwell, jak ta czekająca na nas kobieta, ulegają czarowi niewymuszonej pewności siebie Cole’a, która podpowiada jej, że jest kimś wartościowym, kimś, kogo należy słuchać.
Nigdy nie byłam kimś wartościowym.
Dla nikogo.
Nawet mojej cholernej matki, jedynej osoby na tej planecie, która nie powinna mieć mnie w dupie.
Miałam przyjaciół, ale nigdy nie byłam najważniejszą osobą w ich życiu, słońcem w ich układzie słonecznym.
Choć to pojebane, pierwszą osobą, która naprawdę się mną zainteresowała, był Cole.
Jego uwaga może być represyjna i samolubna. Ale i tak jej pragnę.
Mężczyzna, który nigdy o nikogo nie dbał, jest zafiksowany na punkcie dziewczyny, która nigdy nikogo nie obchodziła.
W jakiś pokręcony sposób jesteśmy dla siebie stworzeni. I to mnie, kurwa, przeraża. Ponieważ nawet nie próbowałam zgłębiać mrocznych rzeczy, które zrobił Cole. Jeśli nas do siebie ciągnie… co to mówi o mnie?
Zawsze podejrzewałam, że mogę nie być dobrym człowiekiem.
Starałam się postępować właściwie. Starałam się być miła, pomocna i uczciwa. Nigdy nie miałam wrażenia, że dokądś mnie to zaprowadzi. Może dlatego, że ludzie widzieli, że muszę się starać, że bycie dobrą nigdy nie przychodziło mi naturalnie, bez wysiłku.
Ledwie poszłam do szkoły, a dotarło do mnie, że jestem dziwna. Nie chodziło tylko o zbyt małe ubrania czy fakt, że codziennie miałam na lunch plastikową torebkę z tymi samymi chipsami. Nigdy ich nie jadłam, bo wtedy nie miałabym czego przynieść do szkoły.
Inne dzieci były biedne. We mnie było coś brzydszego, coś, co odpychało moich rówieśników. Obgadywali mnie przez to za moimi plecami i unikali mnie na przerwach.
Zawsze sądziłam, że to przez mój smutek lub historie opowiadane przez dzieci, którym kilka razy zdarzyło się odwiedzić mnie w domu, poznać moją matkę i zobaczyć, jak żyjemy.
Teraz myślę, że… chodziło wyłącznie o mnie.
Randall dostrzegł to w chwili, gdy się poznaliśmy. Miałam tylko siedem lat. Dorosły mężczyzna nie powinien tak nienawidzić małej dziewczynki.
– Co się stało? – pyta Cole, skupiając się na moich prywatnych myślach z niepokojącą precyzją.
– Nie pasuję tutaj – mamroczę. – Ta przebieralnia jest większa niż moje mieszkanie.
– Nie mieszkasz już w tym mieszkaniu – przypomina Cole. A potem, ponieważ wpatruję się w dywan, chwyta mnie za twarz i zmusza do spojrzenia mu w oczy. – Zasługujesz na to, by tu być, jak nikt inny. Bardziej niż ktokolwiek inny. Jesteś utalentowana, Maro, naprawdę cholernie utalentowana. Już jesteś gwiazdą. Inni jeszcze o tym nie wiedzą, ale ja tak. Będziesz tworzyć sztukę, która sprawi, że ludzie będą się zastanawiać, płakać i płonąć z zazdrości.
Gdyby powiedział to ktoś inny, założyłabym, że próbuje mnie tylko pocieszyć.
Cole nie próbuje być miły.
Pokochałam jego sztukę, jeszcze zanim go zobaczyłam. Przemawiała do mnie na długo przed naszym spotkaniem. Jego opinia liczy się dla mnie bardziej niż kogokolwiek innego.
Oczy mnie pieką, cała twarz jest gorąca. Nie pozwalam sobie na płacz, bo nie zrobię niczego, co sprawiłoby, że Cole zmieniłby o mnie zdanie na gorsze.
Jedyne, co mogę zrobić, to chwycić jego dłonie i przycisnąć je mocniej do twarzy, aż ból sprowadzi mnie z powrotem na ziemię.
– Przymierz te cholerne ciuchy i baw się dobrze – poleca Cole. – Sprawdź materiał. Jest wspaniały. Docenisz to bardziej niż ktokolwiek inny.
♫ Amore – Bebe Rexha & Rick Ross
Gdy wkładam pierwszą sukienkę, odkrywam, że Cole ma rację. On zawsze ma rację.
Ubrania pieszczą moją skórę. Dopasowują się do mojego ciała, jakby były dla mnie stworzone – niektóre ciężkie i krzepiące, inne lekkie i zwiewne. Wspaniałe, miękkie materiały przylegają, rozciągają się i rozszerzają, jakby ubrania były żywe, jakby się we mnie zakochały…
Cole ma nienaganny gust. Wydaje się intuicyjnie rozumieć, jakie kolory i kroje najbardziej mi odpowiadają. Wybrał intensywne odcienie, kilka nadruków. Zdobienia to rustykalne hafty lub okazałe marszczenia – nic, co by mnie drapało lub drażniło. Wszystkie ubrania są w stylu bohemy z wpływami vintage – nie wybrał niczego, co sprawiłoby, że poczułabym się jak cosplayerka. On mnie zna. Wie, co lubię.
Zamierzałam pozwolić mu kupić mi tylko kilka rzeczy, ale w jego ramionach piętrzą się kolejne, a każda z nich jest tak piękna, że nie mogę się zdecydować. Minisukienki z dzwoneczkowymi rękawami, satynowe kombinezony, bluzki w groszki, skórzane spódnice, haftowane dżinsy…
Ja też muszę przestać patrzeć na metki z cenami, żeby nie zwariować.
Kiedy Cole każe sprzedawczyni wszystko podliczyć, odwracam się do niego, zmuszając się do spojrzenia mu w oczy, choć jestem głęboko zażenowana. Nigdy nie chciałam korzystać z pomocy charytatywnej. Zawsze powtarzałam sobie, że jestem silna i niezależna, że potrafię o siebie zadbać.
– Dziękuję, Cole – mówię pokornie. – Nie tylko za ubrania… za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
– Czujesz wdzięczność, prawda? – Jego ciemne oczy błyszczą nikczemnie.
– Czułam… – Już tego żałuję.
– To może w zamian wyświadczysz mi małą przysługę?
No jasne.
– Jaką?
– Nie martw się, będzie fajnie.
Pomysły Cole’a na zabawę mnie przerażają.
Prowadzi mnie z powrotem do przebieralni, chociaż przymierzyłam już wszystkie ubrania.
Staram się utrzymywać tętno na poziomie lekkiego joggingu, a nie sprintu.
– Co robimy?
– Uspokój się, mała Caravaggio. Chcę tylko, żebyś coś dla mnie założyła.
Trzyma w ręku przedmiot, który wygląda jak mały kawałek gumy – miękki, zakrzywiony i mniej więcej wielkości mojego kciuka.
– Co to jest?
– Wchodzi tutaj… – Cole popycha mnie na ścianę i wkłada mi kawałek gumy pod bieliznę. Ta wsuwa się między moje wargi sromowe.
Nie mam pojęcia, jaki jest tego cel. Cole jest tak dziwny, że prawie nic mnie już nie zaskakuje.
Posłusznie podążam za nim, aby zobaczyć, jak płaci sumę, która przyćmiewa całą moją wartość netto, w tym obraz, który właśnie sprzedałam.
– Cóż, chyba powinniśmy udać się do studia… – sugeruję pozbawiona tchu.
– To dopiero początek – śmieje się Cole.
– Co masz na myśli?
– Jeszcze nie skończyliśmy zakupów.
– Niby co jeszcze…
– Chodź. – Chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą.
Tak zaczyna się druga część naszych zakupów, podczas których Cole próbuje wyczyścić Neiman Marcus w jedno popołudnie. Męczę się kłótniami z nim na długo przed tym, jak on męczy się wyciąganiem karty. Kupuje mi kolczyki, naszyjniki, perfumy, kosmetyki, buty i bieliznę tak skandaliczną, że Joseph Corre by się zarumienił.
Trudno mi się skupić na zakupach, bo Cole zabawia się w zupełnie inny sposób.
Zaczyna się, gdy sprawdzam perfumy wyłożone przez wiotką blondynkę, która zaczepiła nas w drodze do drzwi. Podsuwa mi pod nos próbkę Maison Francis Kurkdjian, gdy czuję nagłe brzęczenie w okolicach intymnych. Podrywam się gwałtownie, prawie odcinając sobie nos paskiem papieru.
– Co, do diabła!
Odwracam się i dostrzegam Cole’a z rękami w kieszeniach i misternie wykreowanym wyrazem niewinności na twarzy.
– Komar? – sugeruje.
Moja twarz płonie, kolana się pode mną uginają. Brzęczenie zmniejszyło się do niskiego tonu, stałego i natarczywego.
Ręka Cole’a przesuwa się w kieszeni, gdy korzysta z pilota. Brzęczenie znów się nasila, staje się niemal na tyle głośne, że ekspedientka może je usłyszeć. Odsuwam się od niej na kilka kroków, próbując ścisnąć nogi, po czym szybko je rozsuwam, bo to tylko pogarsza sprawę.
– Wszystko w porządku? – pyta, a jej zmarszczone brwi nie są w stanie się do siebie zbliżyć z powodu botoksu wstrzykniętego w czoło.
– Czy mogę… napić się wody? – piszczę. Próbuję się jej pozbyć, żeby móc nakrzyczeć na Cole’a. – Wyłącz to! – warczę, gdy kobieta odchodzi. Zamiast tego podkręca moc.
Muszę się oprzeć o szklaną ladę, moje policzki płoną, a dłonie się pocą.
– Przestań – błagam.
Wyłącza urządzenie, dając mi chwilę wytchnienia, bym mogła dojść do siebie.
Ekspedientka wraca z małą butelką wody.
– Już lepiej?
– Tak, dziękuję – dyszę. – Chyba zakręciło mi się w głowie od tych perfum.
– Spróbuj tego. – Podaje mi otwarty pojemnik z ziarnami kawy. – To może pomóc oczyścić głowę.
Pochylam się, by zaciągnąć się ich zapachem.
Cole ponownie uruchamia wibrator.
– O mój Boże! – Ściskam blat obiema rękami.
Jestem bezradna, gdy pulsowanie rozchodzi się w górę i w dół moich nóg, kotłując się w dolnej części brzucha.
Cole odkrył moją śmiertelną słabość, o której nawet nie wiedziałam. Wibracje to mój kryptonit, a Cole wykorzystuje je z geniuszem godnym Lexa Luthora.
Jakim cudem w ogóle znalazł taki mały? Prawdopodobnie ten sprytny drań sam go zrobił.
Ponownie podkręca tempo, podczas gdy ja desperacko staram się nie jęczeć przy zdezorientowanej blondynce.
– Mam wezwać lekarza?
– Nic jej nie będzie – zapewnia Cole. – To się jej zdarza cały czas.
Nie ma to żadnego sensu, ale Cole jest tak przekonujący, że blondynka po prostu się uśmiecha.
– Mamy toaletę, jeśli chcesz usiąść.
Cole obejmuje mnie ramieniem, odciągając od lady z perfumami, ale nie wyłącza wibratora.
Odwracam się do jego klatki piersiowej i trzymam się go, chowając twarz w jego ciele, gdy zaczynam dochodzić. Moje nogi drżą jak podczas trzęsienia ziemi, a ramiona owijają się ciasno wokół jego talii. Wydaję z siebie stłumiony jęk.
Kiedy w końcu orgazm mija, sapię:
– Wyłącz to cholerstwo!
Wyłącza, choć czuję, że aż się trzęsie ze śmiechu. Spoglądam na niego.
Twarz Cole’a jaśnieje najczystszym, najjaśniejszym rozbawieniem, jakie kiedykolwiek widziałam. Rozświetla ją, czyniąc go pięknym na zupełnie nowym poziomie.
Gapię się oniemiała.
A potem też zaczynam chichotać.
Może to przypływ dopaminy, a może fakt, że po raz pierwszy Cole i ja śmiejemy się razem z tajemnicy, którą dzielimy tylko my.
– Dlaczego jesteś taki okropny? – parskam.
– Nie wiem – odpowiada z prawdziwym zdumieniem. – Po prostu chcę tego, czego nie powinienem mieć.
Ja też.
Nikt nie chciał, żebym była artystką.
Nikt nie chciał, żebym cokolwiek osiągnęła.
Dopóki nie poznałam Cole’a.
Podczas zakupów włącza wibrator jeszcze kilka razy. Zmieniamy to w grę: on próbuje to robić w najbardziej nieodpowiednich momentach, a ja walczę z całych sił, by niczego po sobie nie pokazać, by nadal rozmawiać i wybierać tusz do rzęs, podczas gdy moje kolana drżą, a skóra robi się różowa jak u świnki.
Wkrótce jestem oszołomiona i nadmiernie pobudzona, wiszę na jego ramieniu, ponieważ ledwo mogę stać. Cole niesie dla mnie wszystkie zakupy, obładowany jak Szerpa.
Nigdy nie czułam się tak rozpieszczona.
Nigdy nie bawiłam się tak dobrze.
Ciąg dalszy w wersji pełnej