12,00 zł
„Nie moje niebo” to trzecia część przygód szalonej księgowej z powieści „Gdzie diabeł nie może”. Duszyczka, rozdzielona z ukochanym diabłem Azazelem, musi walczyć o przetrwanie w pełnym przemocy mieście Ameryki Południowej. Uciekając przed nieznanym przeciwnikiem, ma do pomocy tylko piekielnego komandosa niskiej rangi i psychopatycznego diabła. Czy i tym razem uda jej się uniknąć mordercy?
Książka zaskakuje, bo zło okazuje się nie do końca złe, a dobro ma sporo paskudnych domieszek. Poza warstwą romansową, jest to jedna wielka pogoń i ucieczka, przygoda i niespodziewane zwroty akcji, a Duszyczce udaje się postawić na nogi całe piekło.
Lekka, dowcipna powieść, napisana z polotem i fantazją, doskonała na poprawę nastroju, składa się z dwóch tomów pod wspólnym tytułem „Gdzie diabeł nie może” i trzeciego zatytułowanego „Nie moje niebo”.
"Połknęłam" trzecią część w jeden dzień, podobnie jak poprzednie. To była czysta przyjemność!!! (Kinga Stańczyk)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 329
Nie moje niebo
część trzecia
Dorota Ostrowska
© Copyright by Dorota Ostrowska
Grafika i projekt okładki: Dorota Ostrowska
© copyright by wydawnictwo e-bookowo 2013
ISBN 978-83-7859-264-8
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2013
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Duszyczka siedziała na leżaku nad niewielkim basenem w cieniu parasola z liści palmowych i ze zniecierpliwieniem majtając stopą w eleganckim klapku zastanawiała się kiedy sprawy poszły w złym kierunku. Z pozoru wszystko wyglądało idealnie i jeszcze niedawno popukałaby się w głowę, gdyby ktoś jej powiedział, że będzie niezadowolona, mieszkając w pięknej hacjendzie z basenem i palmami. A jednak.
Miała dwadzieścia siedem lat i to już trzeci rok z rzędu. W zasadzie miała mieć tyle samo lat przez całą nadchodzącą wieczność i to była krzepiąca informacja. Odkąd Belzebub przegrał swoją rozgrywkę i musiał zwrócić jej życie, przestała się starzeć i mogła sobie tkwić u boku ukochanego diabła Azazela tak samo młoda, po kres świata. Marzenie każdej kobiety. Nie będzie zmarszczek, nadwagi i problemów ze zdrowiem. Nie będzie śmierci. Jedyną chmurką na horyzoncie był jej niejasny status. Z pewnością nie była diabłem ani demonem, ale też nigdy nie mogła zostać duszą potępioną. Z racji wcześniejszych dobrych uczynków piekło, jako miejsce kaźni, pozostało dla niej na zawsze miejscem zamkniętym i od tej decyzji nie było odwołania. Przepisy „niebieskich” regulowały to wyraźnie, nie dopuszczając żadnych furtek. Nie do końca była też człowiekiem, ponieważ w niebie ktoś się włamał do kartoteki i wykasował wszelkie jej dane. Nie istniała, czyli nie mogła umrzeć, a przynajmniej na to wyglądało. Nawet, gdyby ktoś ją zabił, błąkałaby się po świecie jako Biała Dama, bez prawa wstępu w zaświaty. Albo dama w innym kolorze, według uznania. Ot, takie czort-wie-co.
Jej dziwne życie zaczęło się trzy lata wcześniej, gdy została diabelską kochanką. Początkowo układało się jak w bajce, ale, jak w każdym rajskim ogrodzie, tak i u niej, czaił się wąż w trawie. Azazel ją zdradzał, o czym Belzebub poinformował ją przy pierwszej okazji i z wielką satysfakcją. Powinna właściwie powiedzieć „ta świnia Belzebub”, bo był jedyną istotą na ziemi, jaką Duszyczka darzyła czystą, kliniczną nienawiścią. Uciekła wtedy z domu, ale na szczęście Azazel znalazł ją na pół martwą i zdołał uratować. Zgodziła się wrócić do niego pod pewnymi warunkami i okres próbny jeszcze się nie skończył. Kochała go i bardzo chciała mu wierzyć, jednak nie zamierzała dać się oszukiwać po raz drugi. Azazel o tym wiedział. Duszyczka była jedyną istotą na świecie, na jakiej mu kiedykolwiek zależało i teraz na wszelki wypadek praktycznie się z nią nie rozstawał, ciągając ją wszędzie za sobą. Dlatego siedziała dziś w kompletnej dziczy, odcięta od świata.
Westchnęła i z gulgotem wysączyła przez słomkę resztki soku pomarańczowego z wysokiej szklanki. Był paskudny: ciepły i wodnisty, bo kostki lodu już dawno zdążyły się rozpuścić. Rozejrzała się wokół siebie. Siedziała na skraju owalnego basenu wyłożonego błękitnymi kafelkami i mrużyła oczy od refleksów słońca na wodzie. Od jej strony, przy basenie zachęcająco jaśniały białe schodki ze srebrzystą poręczą. W przeciwległym końcu trzy dysze tworzyły na powierzchni grzybki spienionej wody i wysyłały wokół drobne fale. Lubiła moczyć się tam w ciepłe dni, a podwodne gejzery masowały jej ciało. Rząd palm za basenem rzucał rozchwiane cienie w lekkim wiaterku wczesnego popołudnia. Za plecami miała podcienia rezydencji, a z trzech stron otaczał ją wysoki, oślepiająco biały mur.
– Jak na spacerniak, to może byłoby niezłe – mruknęła do siebie. Odgarnęła wchodzące jej do oczu włosy i przeniosła wzrok ponad czubki drzew.
Dom postawiono na lekkim wzniesieniu, w malowniczej, pagórkowatej okolicy. Na pierwszy rzut oka nowa rezydencja Azazela prezentowała się wspaniale. Obejmowała kilka rozrzuconych po ogrodzie bungalowów, z których największe dwa tworzyły całość, połączoną poprzez patio z basenem. Duszyczka uznała, że dla nich dwojga wystarczy tylko frontowa część i kazała zamknąć na głucho drzwi prowadzące do bliźniaczego budynku. Po jednej stronie holu mieli teraz do swojej dyspozycji mały salonik i przestronny gabinet Azazela, a po drugiej - salon i jadalnię. Wąski korytarz prowadził w głąb domu, do części prywatnej, z główną sypialnią i ogromną łazienką. Z drugiej strony korytarza straszył nieużywany, dziwaczny pokój bez okien, określany jako przebieralnia. Zupełnie swobodnie dałoby się w nim przebrać słonia. Duszyczka nie miała żadnej koncepcji zagospodarowania tego dziwoląga, oprócz ewentualnej hodowli pieczarek, zostawiła go więc na pastwę pająków czy innych dzikich lokatorów i nigdy tam nie wchodziła.
Piwniczna kuchnia miała osobne wejście od strony ogrodu i małą windę którą wciągano do jadalni gotowe dania i odsyłano brudne talerze. Gdyby zupa była za słona, trzeba by biec dookoła budynku, żeby wpaść do kuchni i zamordować kucharza. Duszyczka uznała, że projektant znał swoją klientelę, bo żadna kulinarna katastrofa nie zmusiłaby jej do biegania po ogrodzie strzeżonym przez rzeszę diabłów tylko po to, żeby czynnie okazać komuś swoje niezadowolenie.
Lokalizacja kuchni była, jej zdaniem, jedynym sensownym założeniem architektonicznym, bo wszystko inne w domu było przesadzone i jakieś „za bardzo”, jakby projektant cierpiał na gigantomanię z elementami powiatowego odpustu. Pokoje były za wysokie, stiuki za bardzo barokowe, a kolory zbyt żywe. Nienawidziła tego miejsca.
Kiedy przyjechała tu po raz pierwszy dwa miesiące wcześniej, czuła dreszczyk radosnego podniecenia, bo nigdy wcześniej nie była w Ameryce Południowej. Pełna nadziei i optymizmu opuściła willę nad Morzem Śródziemnym, gdzie spędziła z Azazelem ostatni rok. Tamto miejsce było oswojone, bezpieczne i przyjazne. Znała każdy kąt, miała sąsiadów, których lubiła i pracę w fundacji, która dawała jej zajęcie. Nikt nie wiedział, że Azazel jest diabłem i traktowano ich oboje serdecznie. Tu, wbrew oczekiwaniom, czuła się samotnie i obco. W promieniu kilku kilometrów nie miała żadnych sąsiadów i nie opuszczała rezydencji, bo Azazel uważał, że to zbyt niebezpieczne. Posiadłość została wybrana ze względu na odosobnienie, ale co było dobre dla diabłów, niekoniecznie musiało służyć Duszyczce.
Czuła się jak więzień we własnym domu, a na dokładkę po ogrodzie przez całą dobę pałętały się, liczne jak szarańcza, diabelskie straże z bronią. Najwyraźniej z góry uznano, że mur z drutami pod napięciem otaczający rozległy teren rezydencji nie stanowił wystarczającej ochrony. Pragnąc uniknąć kontaktów ze strażnikami i obcymi, przyjeżdżającymi co jakiś czas, Duszyczka ograniczała się do siedzenia na patio. Czuła się coraz bardziej jak kobieta taliba i to z najbardziej fundamentalnego odłamu.
Opuściła nogi z leżaka i niechcący kopnęła szklankę, która przewróciła się na kamienną podłogę i oczywiście potłukła.
– A bodaj cię cholera – mruknęła pod nosem. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy i ruszyła w głąb domu po szufelkę. Jeszcze kilka dni wcześniej cieszyła się niewątpliwą przyjemnością posiadania kilku osób służby wyłącznie dla siebie i na każde zawołanie, a teraz wszystko robiła sama. I chyba właśnie tamtego dnia, kiedy Azazel ich odprawił, zrozumiała, że sprawy naprawdę źle stoją. Musiała coś z tym zrobić, bo na dłuższą metę tak się żyć nie dawało.
Przeszła korytarzem do holu, rozjaśnionego przez wielki sufitowy świetlik z matowego szkła. Azazel właśnie zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe i stanął zamyślony w plamie słońca, jakby niezdecydowany dokąd ma iść. W błękitnej koszuli z krótkim rękawem i granatowych spodniach wyglądał, zdaniem Duszyczki, jak zawsze bosko, choć takie określenie dla diabła było może niezbyt stosowne. Ucieszyła się na jego widok. Ostatnie dwa dni spędziła sama w pustym domu, zajmując się robieniem sobie kanapek na wszystkie posiłki po kolei, na zmianę ze spaniem i kąpielami. Miała tego po kokardę.
Azazel przywitał ją skinieniem głowy. Miał nieobecne spojrzenie i najwyraźniej myślami był zupełnie gdzieś indziej. Machinalnym ruchem pogładził ją po plecach i pchnął lekko w stronę korytarza, z którego przed chwilą wyszła.
– Chodź, jest sprawa – powiedział cicho, jakby się bał, że ktoś ich usłyszy.
Posłusznie ruszyła przed nim. Minęli sypialnię i weszli do garderoby, gdzie światło zapaliło się automatycznie z cichym kliknięciem. Pomieszczenie było większe, niż oba pokoje w mieszkaniu Duszyczki z jej poprzedniego, ziemskiego życia. Przy bocznych ścianach szafy pięły się pod sam sufit, a naprzeciwko wisiało przesadnie duże lustro. Spokojnie mógłby się w nim przejrzeć dwustukilowy grubas mierzący dwa metry i jeszcze zostałoby miejsce na jego równie obfitą koleżankę.
Azazel stał przed Duszyczką bez ruchu, jakby zastanawiał się, co ma powiedzieć.
– Może zacznij od „dzień dobry, kochanie”? – oznajmiła z przekąsem. – Nie było cię dwa dni.
Diabeł pochylił się i szybkim ruchem pocałował ją w usta. Absolutnie nie można było tego nazwać czysto przyjacielskim pocałunkiem, ale też do namiętności, jaką nadal w nim budziła było bardzo daleko. Duszyczka przechyliła głowę i popatrzyła krytycznie.
– O co chodzi? – spytała marszcząc brwi. Diabeł odsunął ją bez słowa i z górnych półek zaczął zdejmować walizki.
– Spakuj rzeczy.
– Wyjeżdżamy? – ucieszyła się.
– Ja zostaję – powiedział oschle.
– Wasza książęca wysokość – zaczęła Duszyczka formalnie, podpierając się pod boki. Nagły przypływ adrenaliny sprawił, że żołądek zwinął jej się w kulkę. – Jeżeli postanowiłeś mnie porzucić i oznajmiasz mi to w takiej formie i co gorsza w garderobie, to za chwilę będziesz martwy.
– Nie wygłupiaj się. Przecież wiesz, że nigdy cię nie porzucę. A nawet gdybym chciał, to najpierw sam się zabiję, żeby oszczędzić ci fatygi – puścił do niej oko i uśmiechnął się, otwierając walizki. Duszyczka wyjęła mu je z rąk i rzuciła na podłogę.
– Spójrz na mnie i powiedz o co chodzi. Nie możesz mnie traktować jak zapóźnionej pięciolatki. – Założyła ręce na piersiach. – Dlaczego mam się pakować?
– Nie mówiłem, bo nie chciałem, żebyś się martwiła – zaczął. – Jest problem.
– Widzę. A konkretnie? Usiądź i spokojnie mi opowiedz.
– Nie mamy czasu. Pakuj się, a ja będę mówił. Zostaw sobie jakiś strój na zmianę.
Duszyczka posłusznie zaczęła wyjmować ubrania z szaf i wrzucać do walizek.
– Mamy kreta.
– Że co? – zamarła na moment, podnosząc głowę. Żadnych kopczyków w ogrodzie nie było, a nawet gdyby, nie był to powód do ucieczki.
– Kreta. No, zdrajcę. Obcego agenta. I nie możemy go z Lucyferem wymacać.
Odetchnęła z ulgą. Wolała ludzi od widoku kreta przegryzającego się przez podłogę sypialni. Kto wie do czego są zdolne amerykańskie gryzonie...
– Chcesz powiedzieć, że niebiescy wam kogoś podstawili? Po co? Oni tam w niebie podobno i tak wszystko wiedzą. Wy, chłopcy, to się jednak dziwnie bawicie. – Pokręciła głową z dezaprobatą.
– Konkurencja. Ktoś chce storpedować naszą transakcję.
– Może po prostu policja. I dobrze. Należy wam się. – Duszyczka wstała z podłogi i zaczęła zdejmować sukienki z wieszaków.
– Proszę cię, spróbuj być poważna. To są niebezpieczne sprawy – Azazel westchnął nad charakterem swojej kobiety. – Dlatego w zeszłym tygodniu odesłałem całą służbę. Ten kret jest dobrze zorientowany w naszych domowych sprawach i musiałem się dowiedzieć, czy nie ktoś z nich jest jego informatorem.
– Poważnie myślisz, że to mogła być Felicja? – w głosie Duszyczki słychać było śmiech. – Moja poczciwa Felicja?
– Nie do końca świadomie, mogła. Ale nie, dokładnie ich sprawdzono. A teraz sprawy się pogorszyły i dlatego nie było mnie przez kilka dni. Pospiesz się, bo zaraz podstawią samochód.
– Przyznam się, że chciałam cię prosić, żebyś mnie stąd zabrał, bo już nie mogę wytrzymać. Nawet moja miłość do ciebie, jak się okazało, ma swoje granice. Dokąd mam jechać?
– Twoje bagaże jadą. Ty zostajesz.
Duszyczka wyprostowała się, wypuszczając z rąk sukienkę i podeszła do niego tak blisko, że prawie się dotykali. Nadal miała na sobie wyłącznie skąpe bikini.
– A teraz poproszę prawdę! Całą. I spróbuj się przy tym nie udławić – wycedziła, zirytowana wydzielaniem jej informacji po kropelce. Azazel przytulił ją mechanicznie.
– Mów! – zażądała, wyrywając się. – Przestań się zachowywać jak pies Pawłowa na widok dzwonka... czy jakoś tak.
Azazel westchnął, sięgnął do kieszeni i wyciągnął papierosa. Normalnie protestowała przeciw paleniu w garderobie, ale teraz machnęła na to ręką.
– Szykujemy największy przerzut kokainy w historii ludzkości. W zabawie biorą udział sami źli chłopcy. Właściwie Lucyferowi i mnie jest wszystko jedno kto to będzie rozprowadzał i gdzie, byle towar trafił na rynek, ale nie możemy pozwolić, żeby nam rozbijano siatkę. Nasi ludzie są systematycznie usuwani i ta akcja sięga coraz wyżej i coraz bliżej mnie. Czyli także i ciebie. – Azazel zmarszczył brwi, wyraźnie zmartwiony. Zaciągnął się papierosem i strząsnął popiół na podłogę. – Lucyfer mówi, że to ktoś z naszego otoczenia. Takie informacje zdobył jego wywiad, a oni wiedzą co robią.
– Nadal nie wiem czemu raz jadę, a raz nie jadę?
Azazel wydawał się coraz bardziej zły.
– To moja wina. W ogóle nie powinienem cię tu przywozić, ale nie myślałem, że sprawy przybiorą taki obrót. Zauważyłaś, że przyjechałem samochodem zamiast użyć kanału przerzutowego?
– Nie słyszałam auta. Byłam nad basenem.
– Nie mogę cię ewakuować. Zabrałbym cię już w południe, ale się okazało, że kanały nie działają. Żadne, nawet moje. Dojazd tutaj zajął mi trochę czasu.
Duszyczka wrzuciła do walizki ostatni ciuszek popatrzyła na niego zdziwiona.
– No właśnie – mruknął Azazel ponuro, rozglądając się w poszukiwaniu popielniczki. – Ostatni raz taka awaria była jakieś trzysta lat temu, a i wtedy kanały VIPów działały. Teraz wszystko leży. Musiałem przyjechać autem i zamówiłem transport dla ciebie. Ale... – wszedł do łazienki i wrzucił niedopałek do sedesu. Kolejna zbrodnia przeciwko duszyczkowemu poczuciu porządku.
– Zmieniłeś zdanie?
– Tak – stwierdził krótko. – Skończyłaś?
Duszyczka skinęła głową. Azazel zamknął walizki i zabrał je do garażu. Kiedy wrócił, zdążyła się już ubrać w tunikę i spodenki do kolan. Wziął ją za rękę i zaprowadził do windy.
– Chcę, żeby cały świat myślał, że pojechałaś. No chodź, odegramy rozdzierającą scenę pożegnania. Posłuchaj, co masz zrobić...
Zjechali jeden poziom w dół i gdy drzwi rozsunęły się w mrocznym wnętrzu garażu, oczom kierowcy i rozmawiającego z nim strażnika ukazał się Azazel całujący namiętnie swoją kobietę w rzęsiście oświetlonej windzie. Diabeł nie patrząc na nich machnął ręką i obu w jednej chwili wymiotło na zewnątrz. Żałowali, że w ogóle tam byli, bo w kwestiach tej akurat kobiety szef nie miał ani krzty poczucia humoru, czy zrozumienia dla żartów. Nie byliby jednak sobą, gdyby nie próbowali podglądać zza drzwi. Duszyczka obserwowała ich ponad ramieniem Azazela.
– Gapią się – syknęła. – Puszczaj!
– Przynajmniej widzą, jak czule się żegnamy – uśmiechnął się i pocałował ją jeszcze raz.
Garaż był wielkim pomieszczeniem i spokojnie pomieściłby cztery samochody. Teraz stała w nim tylko jedna lśniąca czystością czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami i przegrodą, oddzielającą kierowcę od pasażera. Była piękna. Duszyczka podeszła bliżej i przez zachęcająco otwarte drzwi zajrzała do środka. Skórzana tapicerka, barek, laptop. Nic odbiegającego od standardu, do jakiego przyzwyczaiło ją bogactwo Azazela. W otwartym bagażniku oprócz jej walizek leżało kilka innych paczek, ale nie zainteresowała się nimi bliżej, wychodząc ze słusznego w swym obecnym środowisku założenia, że to czego nie wiesz, nie może cię zabić.
Azazel stał na zewnątrz rozmawiając z kierowcą. W pewnej chwili wziął go za łokieć i odprowadził kilka kroków w głąb podjazdu, jakby chciał mieć pewność, że są poza zasięgiem słuchu Duszyczki. Wzruszyła ramionami. Przywykła do tego, że praca Azazela nie powinna jej interesować. Tak było lepiej dla wszystkich.
Azazel wrócił, z rozmachem zamknął bagażnik, trzasnął drzwiami pasażera, a Duszyczka stanęła w wąskiej niszy za szafką z narzędziami i rozpłaszczyła się na ścianie. Usłyszała stuk czyichś butów, głos pytającego o coś kierowcy, trzaśnięcie jego drzwi, a potem Azazel kazał ruszać i wreszcie dobiegł do niej cichy szum uruchamianego silnika. Samochód wytoczył się z garażu i wrota zamknęły się automatycznie. Azazel zablokował je stalowym klinem, niwecząc jakąkolwiek możliwość otwarcia ich od zewnątrz bez wysadzania zawiasów dynamitem. Wydawał się nieco spokojniejszy.
– Od tej chwili musisz być cicha i bezwonna. Nie ma cię – szepnął. – Dopóki myślą, że zostałaś odprawiona, jesteś bezpieczna.
Wjechali windą na górę i Azazel wszedł do salonu, ruchem ręki zatrzymując Duszyczkę na progu. Wcisnął guzik i zewnętrzne metalowe żaluzje zsunęły się powoli, odcinając pomieszczenie od reszty świata.
– Czemu zamykasz? – spytała teatralnym szeptem. Atmosfera konspiracji stawała się zaraźliwa. Wprawdzie rozumiała niepokój Azazela, ale w głębi serca nie do końca dawała wiarę jego ostrzeżeniom, jakby wszystkie środki ostrożności były w obecnej sytuacji przesadzone.
– Zamykam, żeby czasem ktoś z ogrodu nie zauważył, jak będziesz się przekradać po domu. Bo przecież będziesz, jak cię znam.
Zasunął, jedną po drugiej, żaluzje we wszystkich pokojach, zostawiając tylko odsłonięte okno w swoim gabinecie i ogromny świetlik w holu. Stał teraz trzymając Duszyczkę w ramionach i patrzył na nią z troską.
– A teraz, słońce moje, posłuchaj, bo to co powiem jest bardzo ważne. Wpakowałem cię w to i obiecuję, że cię wyciągnę. Póki tu jesteś nikt, ale to nikt, nie może cię widzieć. Nie rozpalasz ognia w kominku, nie odbierasz telefonów, i co najważniejsze, nie zapalasz nigdzie światła. Znasz dom, możesz chodzić po ciemku, ale lepiej zostań w sypialni.
– Jasne.
– Niedługo przyjadą do mnie goście i pod żadnym pozorem nie mogą cię tu zobaczyć, więc siedź cichutko jak myszka.
Duszyczka pokiwała głową, aż grzywka weszła jej do oczu. Odgarnęła ją niecierpliwie.
– Kto przyjeżdża?
– Źli chłopcy. Nie martw się – dodał, widząc jej niepewną minę. – Nic mi się nie stanie. Tobie też nie, skoro odjechałaś w siną dal. Uszy do góry.
– Postaram się.
– Będę musiał z nimi wyjechać, ale wrócę wieczorem, a najdalej jutro rano i wtedy cię stąd zabiorę. Wytrzymaj do tego czasu. Kocham cię.
– Ja ciebie też. Nie martw się, do rana spokojnie wytrzymam – uśmiechnęła się, starając się dodać mu otuchy. Wydawał się naprawdę zmartwiony.
– Zmykaj, bo mam jeszcze coś do zrobienia. – Przytulił ją gwałtownym gestem i trwali tak przez chwilę, a potem odwrócił się szybko i zniknął w gabinecie.
Duszyczka martwiła się o Azazela. Teoretycznie diabła nie można zamordować, bo zabity diabeł po jakimś czasie regenerował się i wracał do życia. Istniały jednak sposoby na radykalne załatwienie sprawy i pozbycie się niewygodnego osobnika, a choć ona nie umiałaby nikogo unicestwić, to byli tacy, którzy mogli to zrobić. Nie po to ratowała Azazela ze wstrętnych łap Belzebuba, żeby teraz ktoś zrobił z niej młodą wdowę. No, prawie wdowę. Jakoś nie przychodziło jej do głowy, żeby się martwić o siebie.
Westchnęła i posłusznie poszła do sypialni, ale nie zamierzała tak zostawić całej sprawy i siedzieć potulnie w ukryciu. Skoro w domu mają się zjawić niebezpieczni ludzie, to chciała wiedzieć o nich coś więcej, choć do tej pory unikała ich jak mogła.
Weszła do garderoby, zamykając za sobą paskudnie skrzypiące drzwi. Odkąd zabrakło służby, nie było komu ich naoliwić i za każdym razem miała wrażenie, jakby ktoś jechał jej smyczkiem po kręgosłupie.
– Cholery dostanę – mruknęła, podchodząc do pozbawionej frontowych drzwiczek szafy. Rozsunęła puste wieszaki huśtające się na metalowym pręcie i obydwoma dłońmi przesunęła tylną ściankę, odsłaniając niewielką przestrzeń.
Świetnie pamiętała dzień, w którym odkryła to przejście. Poszła wtedy do gabinetu Azazela, kazała mu wstać od biurka, weszła pod nie i głośno zaszczekała.
– Co robisz? – zaciekawił się, rozbawiony.
– Odszczekuję cokolwiek kiedyś powiedziałam, a nawet pomyślałam, o twoim przygłupim systemie gruntownego poznawania każdego domu w jakim mieszkam.
Kiedy się tu sprowadzili, Azazel kazał jej obejrzeć rezydencję dokładnie i do najmniejszej cegiełki. Zaczęła od kuchni w piwnicy i robiła to sumiennie, obmacywała ściany, stukała w deski, próbowała wszystko poruszyć, ale nie zauważyła nic dziwnego, czy godnego uwagi. Gdy zaczęła sprawdzać garderobę, puknęła dla porządku w tylną ściankę w swojej szafie i nieoczekiwanie usłyszała pusty dźwięk. Złamała dwa paznokcie, próbując podważyć deskę, zanim wpadła na pomysł, że mogłaby ją przesunąć. Diabeł słysząc o tym, natychmiast poszedł do garderoby, bezceremonialnie odsunął dumną z odkrycia Duszyczkę i bez wahania wszedł do szafy. Dziewczyna oczywiście deptała mu po piętach. Czuła się jak Kolumb, któremu odbiera się Amerykę.
– Dlaczego wszystko, co ciekawe musisz robić ty? – burknęła z pretensją.
– Bo jesteś zbyt cenna, żebym miał cię narażać – odpowiedział stłumionym głosem, wspinając się na poddasze po klamrach w ścianie. Po chwili jego nogi zniknęły za krawędzią. Niezwłocznie zaczęła się gramolić za nim.
Gdy zajrzała na strych, zamarła z wrażenia. Nad całym domem rozciągała się pusta przestrzeń, ogromna, ale klaustrofobicznie niska. Gdzieniegdzie, po zakurzonej betonowej podłodze przebiegały wiązki kabli, kanały wentylacyjne, jakieś rury i przewody klimatyzacji. Światło wpadało przez wielki świetlik w dachu, pod którym w podłodze zamontowano okrągłą płytę z matowego szkła. Reszta niskiego strychu tonęła w półmroku.
Nie mogąc nawet się wyprostować, Azazel bez pośpiechu obszedł pomieszczenie na czworakach i nie zważał na panujący tu brud. Na wysokości wejścia do budynku wpadała do środka podłużna smuga światła, w której miotały się poruszone przez nich drobiny kurzu. Maleńkie zagłębienie nad ozdobnym gzymsem, na które nikt z zewnątrz nie zwrócił wcześniej uwagi, w rzeczywistości okazało się wąskim, poziomym okienkiem zabezpieczonym drucianą siatką. Niewidoczny dla stojących na dole człowiek mógł przez nie obserwować spory fragment podjazdu przed domem.
Diabeł odwrócił się do Duszyczki z szerokim uśmiechem.
– Jesteś genialna!
– Zawsze to mówiłam – powiedziała z dumą. – Ale to jednak dziwne...
– Co?
– Głupie takie wyjście na dach. W razie awarii, to niby jak pracownicy mieli tu wchodzić? Z szafy pani domu?
– Jest normalne wejście, w tym, co nazywasz pieczarkarnią. W przebieralni. Taka klapa w suficie.
– Tam jeszcze nie doszłam – mruknęła niechętnie, przyłapana na niewiedzy.
Azazel postanowił wtedy zablokować drugie wejście solidną sztabą umocowaną na strychu, a klapę w przebieralni zamaskował szafą. Nie chciał, żeby ktoś nagle stanął im nocą nad łóżkiem.
Duszyczka weszła teraz do ciasnej kryjówki i starannie zamykając ściankę za sobą, wspięła się po klamrach. Na strychu było gorąco i śmierdziało kurzem i stęchlizną. Miała pełną świadomość własnej śmieszności, gdy mozolnie pełzła na czworakach, pilnując, by trzymać się w odpowiedniej odległości od świetlika. Bała się, że z dołu może być widać przesuwający się cień. Starała się nie potrącić żadnego kabla, ani nie stuknąć w blaszany komin wentylacyjny, biegnący z kuchni.
Do okienka nad wejściem dobrnęła cała pokryta kurzem i pajęczynami. Na szorstkiej podłodze obtarła sobie gołe kolana. Usiadła pod ścianą, otrzepała je z drobinek betonu i brudną ręką otarła pot z czoła. Nie wiedziała jak długo przyjdzie jej czekać, ale była gotowa tkwić tu nawet do nocy. Słyszała tupot butów Azazela, biegnącego przez hol i wracającego po krótkiej chwili. Drzwi do gabinetu trzasnęły, pociągnięte niecierpliwą ręką.
Gdy kolejny raz rzuciła okiem na podjazd, zobaczyła zatrzymującą się czarną limuzynę. Nie usłyszała jej wcześniej i zdenerwowało ją własne gapiostwo. Teraz, gdy auto parkowało bokiem, okazja zanotowania numerów rejestracyjnych już przeminęła. Przesunęła dłonią po włosach, usiłując odgarnąć je z twarzy.
Z samochodu wysiadł wysoki, barczysty facet, który nieprzyjemnie kojarzył się Duszyczce z mieszkającymi w piekielnych koszarach komandosami Azazela. Nie był jednak diabłem, choć otaczała go podobna aura bezwzględności. Oczy ukryte za ciemnymi okularami zlustrowały ogród, zamknięte żaluzje frontowych pokoi, dach. Duszyczka zamarła przy okienku, ale wzrok mężczyzny prześlizgnął się po gzymsie z całkowitą obojętnością. Nie zauważył nic podejrzanego. Zanim zapiął marynarkę, przez mgnienie oka dostrzegła pistolet w kaburze. Facet obszedł samochód i otworzył drzwi pasażera.
Mężczyzna, który wysiadł niewątpliwie był szefem. Miał coś władczego w postawie, sposobie poruszania się i wyrazie twarzy, co wyraźnie dowodziło, że przywykł do wydawania poleceń i miał pewność, że wszystkie będą wypełnione skrupulatnie i natychmiast. Duszyczka uznała, że jest antypatyczny i niebezpieczny.
Był, jak większość miejscowych, w typie południowca, z czarnymi włosami zaczesanymi gładko do tyłu i niewielkim wąsikiem. Zdjął ciemne okulary odsłaniając blisko osadzone, martwe oczy przywodzące na myśl aligatora i rozejrzał się, jak poprzednio jego ochroniarz. Na gzyms nad wejściem nawet nie spojrzał.
„Partacze” - pomyślała Duszyczka z satysfakcją.
W jej wąskim polu widzenia ukazał się Azazel. Przywitał się serdecznie z obu mężczyznami, jakby znali się od dawna i szerokim gestem zaprosił ich do środka. Zrobili kilka kroków i zniknęli z jej oczu. Słyszała ich głosy dobiegające z holu i wszystko ucichło, gdy weszli do gabinetu. Siedziała przez chwilę oparta o ścianę, zastanawiając się co robić i czy aby przechodzenie teraz obok świetlika nie jest głupawym pomysłem. Postanowiła jednak wracać i ostatni raz rzuciła okiem na samochód.
Z przedniego fotela pasażera wysiadał właśnie kolejny ochroniarz w czymś w rodzaju czarnego munduru. Był niski, krępy, z krótko ostrzyżonymi włosami, a w rękach trzymał pistolet automatyczny. Duszyczka przywykła do ludzi pałętających się po okolicy z różnorodną bronią, długą i krótką. Zazwyczaj nie robiło to już na niej większego wrażenia, ale w tym człowieku było coś bardzo groźnego. Kierowca stał po drugiej stronie samochodu, opierając się plecami o drzwi i patrzył w stronę bramy, jakby ubezpieczał tyły uzbrojonego kurdupla. Co dziwne, żadnego ochroniarza Azazela nie było w zasięgu wzroku. Duszyczka odsunęła się od okienka, bezwiednie wstrzymując oddech. Kiedy po chwili znów wyjrzała, niskiego ochroniarza z pistoletem już nie było. Poczuła niemiły dreszcz biegnący po kręgosłupie.
Widziała już dość i postanowiła wrócić do bezpiecznej przystani własnej sypialni. Powoli posuwała się na czworakach, na wszelki wypadek obchodząc świetlik szerokim łukiem, żeby nawet przez matową szybę nikt jej nie mógł dostrzec. Była jak duch prześlizgujący się pomiędzy wiązkami kabli i blaszanymi przewodami. Obtarte kolana zaczynały ją piec, a kurz kręcił w nosie.
Z ulgą dotarła do zejścia i postawiła stopę na pierwszej klamrze w murze. Nagle zamarła, na wpół siedząc na krawędzi, bo w tym właśnie momencie usłyszała stłumione skrzypnięcie powoli otwieranych drzwi do garderoby, a odgłos automatycznie zapalanego światła zabrzmiał jak wystrzał. Ktoś wszedł do garderoby od strony sypialni! Nie mógł to być Azazel, zajęty w tej chwili rozmową w gabinecie. Wyobraźnia podsunęła obraz kurdupla z pistoletem automatycznym na ramieniu. Niemal widziała, jak idzie przez garderobę, lustrując pomieszczenie czarnymi oczami kobry. Kiedy usłyszała odgłos wieszaków przesuwanych na metalowym pręcie w szafie Azazela, zasłoniła dłonią usta, żeby stłumić głośny oddech. Na dole zapanowała cisza. Rozszalała wyobraźnia podsuwała obraz mężczyzny stojącego naprzeciwko szafy i czekającego, żeby strzelić jej w brzuch, gdy będzie wychodziła. Przetarła oczy.
Po dłuższej chwili pstryknął automatyczny wyłącznik światła - widomy znak, że w garderobie nikt się od pewnego czasu nie rusza. Z doświadczenia wiedziała, że to cztery minuty, ale zdawało jej się, że wieczność. Miała wilgotne dłonie i mimo zaduchu czuła przebiegające po ciele dreszcze. W końcu usłyszała głosy dobiegające z holu, trzaskanie drzwiczek samochodu i oddalający się dźwięk silnika. Pojechali. Zebrała się na odwagę i zeszła po klamrach w dół. Odrobinkę odsunęła tylną ściankę i przyłożyła oko do szpary, ale ciemność w pomieszczeniu była niemal namacalna. W końcu wyszła z szafy, czekając, aż seria z automatu przetnie ją na pół. Fotokomórka wychwyciła ruch, garderobę zalało światło i Duszyczka podskoczyła ze stłumionym okrzykiem, wpadając na rzegoczące wieszaki, które oczywiście z hałasem pospadały na dno szafy.
– Cholera, zawału dostanę przez te popieprzone wynalazki – szepnęła do siebie.
Pomieszczenie było puste. Garnitury w szafie Azazela zostały odsunięte na jedną stronę, jakby ktoś sprawdzał, czy nikt się za nimi nie ukrywa. Ochroniarz zniknął, pozostawiając skrzypiące drzwi do sypialni szeroko otwarte. Ewidentna fuszerka, bo nawet taki mizerny kandydat na komandosa jak Duszyczka wiedział, że miejsce należy zostawić dokładnie tak, jak się je zastało. Widać facet uznał, że potrzeba zachowania ciszy była większa.
W świetle padającym z garderoby zlustrowała pustą sypialnię. Wszystko wydawało się w porządku, a w każdym razie nikt do niej nie strzelił. Zajrzała jeszcze do łazienki, zanim zdecydowała się wyjść na korytarz. Ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała przez szparę. Hol był pusty. Duszyczka, bezszelestnie jak zjawa, obeszła wszystkie zaciemnione przez Azazela pokoje, nie zauważając nic niepokojącego. Ochroniarz z automatem musiał najwyraźniej odjechać ze wszystkimi.
Kierowca czarnej limuzyny należał tymczasowo do personelu Lucyfera. Wiózł Duszyczkę do innej rezydencji i nic z tego nie rozumiał. Azazel pożegnał się z nią, jak zakochany nastolatek, a tymczasem jemu kazał pod żadnym pozorem nie zatrzymywać się po drodze. Podróż miała trwać jakieś siedem-osiem godzin. Jak zwykła, nie będąca diabłem kobieta ma to wytrzymać? W sumie nie jego sprawa. Może do tego czasu będzie martwa, a czułe pożegnanie miało ją tylko uspokoić? Pewnie trucizna... Widać dziewczyna znudziła się Azazelowi. A może diabeł skręcił jej kark i on teraz transportuje trupa? Aż pokręcił głową na tak straszne marnotrawstwo całkiem jeszcze zdatnej do użytku kobiety. Gdyby umiała gotować, mógłby nawet wziąć ją dla siebie.
Wyjechał z drogi dojazdowej do rezydencji na mało uczęszczaną publiczną drogę pomiędzy wzgórzami. Było wczesne popołudnie i zniżające się słońce miał za plecami. Podobała mu się taka niespieszna jazda, kiedy nie trzeba było uciekać przed policją czy bandytami i nikt do niego nie strzelał. Rzucił okiem w lusterko, ale na tylnym siedzeniu nie zauważył żadnego ruchu, za to na drodze w oddali pojawił się czarny kabriolet, dużo szybszy, niż jego limuzyna. Oczekiwał, że auto prędko go dogoni, ale trzymało się w stałej odległości.
Nacisnął przycisk przed sobą i rzucił w przestrzeń:
– Tu Larden. Mam ogon.
Przez chwilę w małej słuchawce w uchu słuchał głosu anonimowego dyspozytora.
– Nie, nie widzę numerów, jest za daleko. Czarne kabrio, dwie osoby.
– Tak jest – powiedział, ale nie rozłączył się. Kabriolet zaczął się zbliżać i Larden pomyślał, że być może cierpi już na zawodową paranoję. Ot, ktoś się wybrał na przejażdżkę i tyle. Pokonał zakręt. Kabrio widać przyspieszyło, bo wyskoczyło na prostą jakieś sto metrów za nim. Pasażer wstał, a na ramieniu trzymał bazukę. Larden gwałtownie przyspieszył, ale zdawał sobie sprawę, że jest bez szans.
– Atak! Bazuka! – krzyknął do dyspozytora, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej.
Pocisk uderzył w asfalt pod limuzyną. Auto wyskoczyło w górę jak spłoszony mustang, przebiło barierkę i stoczyło się po zboczu, koziołkując. Kierowca wyleciał przez przednią szybę, lądując w gęstych zaroślach, a samochód spadł na dno wąwozu. Bezradny dyspozytor usłyszał krzyk kierowcy, łoskot gniecionej blachy, huk eksplozji zbiornika z paliwem i trzask ognia, zanim wszystko ucichło. Kobieta nie krzyczała. Widać zginęła od razu.
Nieświadoma własnej, bardzo widowiskowej śmierci Duszyczka uchyliła drzwi do gabinetu. Okno było zasłonięte pionowymi, białymi żaluzjami, typowymi dla wszystkich biur świata, więc z ogrodu nie było widać wnętrza. Ucieszona zapobiegliwością Azazela, wślizgnęła się do środka. W pokoju panował porządek, tylko na zamkniętym szklanymi drzwiczkami kominku zostało trochę popiołu, jakby ktoś tu coś spalił. Po bliższych oględzinach uznała, że to resztki papierów i tekturowych teczek. Żadnych śladów walki nie było.
Usiadła w fotelu i zabrała się za metodyczne przetrząsanie biurka w poszukiwaniu pistoletu. Nie zamierzała dać się zastrzelić jak blaszana kaczka na odpustowej strzelnicy. Wiedziała, że Azazel ma gdzieś broń, ale w żadnej otwartej szufladzie jej nie znalazła, a do zamkniętych nie umiała się włamać. Kolejna pożyteczna umiejętność, jakiej nie zdobyła, kiedy była pora.
Obróciła na zawiasach obraz na przeciwległej ścianie, odsłaniając sejf. Znała szyfr, choć kiedyś nie rozumiała po jakie licho ma się go nauczyć. Okazało się, że zapamiętała ten głupi szyfr tylko po to, żeby teraz odkryć, że sejf jest zupełnie pusty. Nie wiedziała, czy ma ją to dziwić, bo nigdy przedtem tu nie zaglądała, ale poczuła się rozczarowana.