Gdzie diabeł nie może 2 - Dorota Ostrowska - ebook

Gdzie diabeł nie może 2 ebook

Dorota Ostrowska

4,5
12,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja przygód Duszyczki w zaświatach.

Duszyczka, na pozór zwyczajna księgowa, umiera na stole operacyjnym i trafia do bram nieba, gdzie dowiaduje się, że przyszła za wcześnie i musi czekać na odesłanie do starego świata. Problemy pojawiają się, kiedy wbrew swojej woli, dziewczyna staje się obiektem westchnień szaleńczo w niej zakochanego diabła Azazela. Udaje mu się w końcu na tyle zainteresować sobą dziewczynę, że stają się nierozłączni. Ich wzajemna fascynacja, niezrozumiała dla reszty rezydentów piekła, trwa, dopóki diabeł nie zawiedzie jej zaufania. Czy uda mu się odzyskać ukochaną? I czy jej uda się uniknąć ataków tajemniczego mordercy?

Książka zaskakuje, bo zło okazuje się nie do końca złe, a dobro ma sporo paskudnych domieszek. Poza warstwą romansową, jest to jedna wielka pogoń i ucieczka, przygoda i niespodziewane zwroty akcji, a Duszyczce udaje się postawić na nogi całe piekło.

Lekka, dowcipna powieść, napisana z polotem i fantazją, doskonała na poprawę nastroju, składa się z dwóch tomów pod wspólnym tytułem „Gdzie diabeł nie może” i trzeciego zatytułowanego „Nie moje niebo”.

Jeśli powiem, że przygody Duszyczki to jedna z moich ulubionych książek, to na pewno nie skłamię. Od niej się nie da oderwać! Jest rewelacyjna pod każdym względem! (Agnieszka Wilczyńska)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 370

Oceny
4,5 (59 ocen)
39
16
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Gdzie diabeł nie może

część druga

Dorota Ostrowska

© Copyright by Dorota Ostrowska

Grafika i projekt okładki: Dorota Ostrowska

© copyright by wydawnictwo e-bookowo 2013

ISBN 978-83-7859-226-6

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2013

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Duszyczka przez całą noc siedziała na dywanie, obejmując się ramionami i kiwając w przód i w tył, jak porzucone dziecko. Wspominała, jak porwana przez zakochanego w niej Azazela trafiła w zaświaty na długo przed czasem, myślała o ucieczce z tego miejsca, o przyjacielu Bazylim, którego straciła bezpowrotnie i o swojej ostatniej wizycie, kiedy próbowała go odnaleźć. Unicestwienie Azazela na jej oczach, a co gorsza pośrednio przez nią, było koszmarem, który nigdy jej nie opuści. Już drugi zainteresowany nią mężczyzna tracił życie i nawet jeśli nie miała na to wpływu, czuła się paskudnie. Zawsze starała się i iść przez ten świat nie robiąc nikomu krzywdy, aż tu nagle okazało się, że wcale nie jest taka nieszkodliwa, jak jej się wydawało. Ktoś przez nią zginął. Wprawdzie jakiś cichutki głosik na dnie umysłu podpowiadał, że nie całkiem zginął, nie całkiem człowiek i nie na tym świecie, ale rozszalała uczciwość uciszyła go natychmiast.

Rozumiała, że rozjuszony nieposłuszeństwem Azazela Belzebub wyrzucił ją z piekła, nie wiedziała tylko, czemu mogła wziąć z sobą pudełko ze złotymi ghulami, skoro nie wolno stamtąd nic zabierać. Czubkami palców machinalnie pogłaskała ozdobne, żółte wieczko. Widocznie rozgniewany Władca, chcąc ją szybko ukarać, odruchowo stworzył taki kanał przerzutowy z jakiego zazwyczaj sam korzystał. Ciekawiło ją, kiedy zaświaty się połapią, że na Ziemię trafiło wraz z nią sześć arabskich demonów zaklętych w złote kamienie i nawet jeśli nie wiedziała jak je odczarować, to z pewnością nie powinna ich posiadać. Było to piękne narzędzie zemsty, które Azazel wcisnął jej do rąk, tuż przed rozbiciem go na ziarenka piasku. Otworzyła pudełko, wyjęła największy kamień o nieregularnych kształtach i przyglądała mu się, trzymając w obu dłoniach. Był zaskakująco ciężki, nieco ciepły, w głębokim kolorze starego złota i zdawał się świecić w odbitym blasku ulicznej latarni. O ile w swojej zwykłej postaci ghule były wyjątkowo szkaradne, o tyle teraz, jakby w zadośćuczynieniu, stały się naprawdę piękne.

Kiedy za oknem zaczęło się robić jasno, Duszyczka wstała i poszła się wykąpać. Żółte pudełko z ghulami zabrała ze sobą i postawiła na pralce, chcąc mieć je blisko siebie. Długo patrzyła jak kropelki wody spływają jej po skórze łącząc się i rozdzielając i zmywają z niej pył zaświatów. Energicznie mydliła się i szorowała, usuwając każdą drobinę brudu, jaką piekło na niej zostawiło, jakby mogło ją to pokalać na wieki. Okręciła się potem wielkim, kąpielowym ręcznikiem, wysuszyła włosy i stanęła przed lustrem. Popatrzyła na swoją bladą twarz i pokręciła głową z dezaprobatą.

– Ty kompletna kretynko. Coś ty narobiła?!

Starając się wejść znane i bezpieczne koleiny codzienności, starannie umalowała najpierw lewe oko, a po krótkim namyśle także i prawe. Czynność ta, wykonywana od wielu lat, nie wymagała poświęcania jej całej uwagi i myśli Duszyczki błądziły wokół Belzebuba i jego okrucieństwa.

Rozumiała, że chciał ukarać niesubordynację diabła, który złamał zakaz, ale skąd taka przesada? Musiało w tym wszystkim chodzić o coś więcej, bo nawet Władca piekieł nie jest chyba aż tak krwiożerczy bez potrzeby. A może jest? Za mało wiedziała o piekielnych rezydentach, żeby móc się czegokolwiek domyślić, więc jej umysł wędrował swobodnie, robiąc bezsensowne pętelki i próbując bez większego powodzenia dopasować do siebie przyczyny i skutki diablich działań i znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie tego, czego stała się świadkiem.

Gdy skończyła się malować, z lustra patrzyła na nią maszkara godna piekieł, na dokładkę z jednym okiem zupełnie innym od drugiego. Otrzeźwiała, czym prędzej zmyła cały makijaż, otrząsnęła się jak pies i wreszcie poczuła, że przybliża się nieco do rzeczywistości.

Kiedy poszła zrobić sobie kawę, zabrała kamienie do kuchni, kiedy się ubierała, postawiła je w pokoju. Z jakiegoś, nie do końca uświadamianego powodu, nie była w stanie się z nimi rozstać, jakby bała się, że okażą się tylko fatamorganą i znikną, gdy nie będzie na nie patrzeć, ani ich dotykać. Nie mogła iść do pracy zostawiwszy ghule w mieszkaniu, ale nie mogła też zabrać ich ze sobą w pudełku i nosić po korytarzach. Prędzej czy później wścibskie koleżanki zaczną zadawać pytania, albo, co gorsza, ktoś zajrzy do środka. Posiadania takiego majątku nie dałoby się przekonująco wytłumaczyć. Ich utraty na rzecz przypadkowego złodzieja wolała sobie nawet nie wyobrażać.

Gorączkowo poszukując wyjścia z patowej sytuacji, chodziła po mieszkaniu otwierając na chybił trafił różne szuflady i szafki, w nadziei, że natknie się na coś pomocnego. Na widok wnętrza apteczki z lekami aż uśmiechnęła się do siebie. Położyła pudełko na brzuchu i dokładnie owinęła się elastycznym bandażem, starając się dobrze je zamocować. Stara spódnica z czasów odległych o ładnych parę kilogramów dała się nawet zapiąć. Na to wrzuciła luźną bluzkę i z nadzieją stanęła przed lustrem. Obróciła się kilka razy i sama przed sobą musiała przyznać, że robiła wrażenie. Wyglądała, jak słonica w dziewiątym miesiącu, mająca wydać na świat najbardziej kanciastego noworodka, jakiego ziemia nosiła. Pomysł, który w pierwszym momencie wydawał się niezły, nie całkiem się sprawdził ale chwilowo nic lepszego nie przychodziło jej do głowy.

Blade oczy Belzebuba zdawały się świecić w półmroku gabinetu.

– Czy coś o tym wiesz, Aguaresie?

– Skądże, mój panie.

Na znak Władcy dwóch osiłków wyprowadziło go do podziemi. Krzyczał i wyrywał się całą drogę do sali tortur, ale na pytanie ubranego na czerwono kata nadal twierdził, że nic nie wie. Czas płynął, a cierpienia Aguaresa były coraz większe.

– Jesteś ostatnim ogniwem, musisz coś wiedzieć – szept Władcy z trudem dotarł do jego storturowanego umysłu.

– Tak! Powiem! – próbował krzyknąć, ale tylko zacharczał.

– No widzisz – powiedział łagodnie kat, zwany Krwawym Toporem – zawsze trzeba mówić od razu. Ale dziękuję ci, że się opierałeś. Lubię to.

Na górze, w gabinecie Belzebub rozmawiał ze swoim szefem sił specjalnych.

– Dziewczyna dała je Aguaresowi, jemu odebrał Azazel i znowu trafiły do niej. Cholerni durnie – zabębnił palcami po biurku.

– Chwilowo nikogo nie mogę dać ze swoich żołnierzy, żeby to odzyskać, panie, wszystkich potrzebuję do pacyfikacji. Jeżeli ich wyślę na ziemię, sprawy tutaj nie posuną się naprzód. Ale może posłać kogoś mniej wartościowego? Przecież to tylko dziewczyna...

W pracy Duszyczka usiadła skulona na swoim miejscu, skarżąc się siedzącej po drugiej stronie pokoju Marzence na zatrucie nieświeżym majonezem. Próbowała robić coś pożytecznego ku chwale firmy, ale myliła się raz za razem i w końcu dała sobie spokój. Siedziała, gapiąc się w okno, sam na sam ze swoimi zmartwieniami.

– Co ty dzisiaj jakaś taka? – zainteresowała się w końcu Marzenka.

– Mam problem z facetem.

Marzenka, która ustawicznie miała problemy ze zmienianymi jak rękawiczki narzeczonymi, popatrzyła współczująco.

– Rzucił cię?

– Gorzej. Zniknął, zanim cokolwiek na dobre się zaczęło. – Duszyczka nie przestawała patrzeć przez okno, jakby tam można znaleźć rozwiązanie gnębiącego ją problemu. Wróble, zajęte własnymi sprawami, harcowały na parapecie, kłócąc się o wyłożoną przez Marzenę kromkę stęchłego chleba z mortadelą.

– Oni tak mają. Moja doświadczona przez życie kuzynka mówi, że facet jest jak wicher: przeleci i tylko zniszczenia zostają – stwierdziła Marzenka ze znawstwem.

– Ależ on mnie nie przeleciał! – oburzyła się Duszyczka. – Nawet mnie nie pocałował, co nie zmienia faktu, że go straciłam.

– Zakochałaś się platonicznie? – Marzenka, szczęśliwa posiadaczka osobowości kota w marcu, kręciła głową, niebotycznie zdumiona. W jej opinii mężczyźni zostali zesłani na świat wyłącznie po to, żeby mogła z nich do woli korzystać, co robiła radośnie i bez skrępowania.

– Sama nie wiem. Podobno kobiety zakochują się przez uszy, a ja wiele z nim nie rozmawiałam. Jestem chyba bardzo męska, bo ja tak raczej przez oczy. Ostatnio paskudnie mi nie idzie na tym polu – dodała zgnębiona.

– Przystojny? – Marzenie zaświeciły się oczy.

– Do zwariowania. Tym gorzej.

– Źle wyglądasz. Oczy podkrążone, blada jakaś... – Do pokoju weszła Jadzia z działu kadr. Żyła plotkami o wszystkich dookoła i zawsze miała przerażająco dobre wyczucie. – Chłopak cię zostawił? W siną daaal, w siną daaal – zaśpiewała.

– Nie – warknęła Duszyczka, której biurowe wścibstwo nad wyraz działało na nerwy. Już wiele razy miała ochotę zastrzelić Jadzię i zakaz posiadania broni palnej miał w tym wypadku swoje głębokie uzasadnienie. – Zatrułam się i źle spałam.

– Zawsze tak mówicie na początku. Zatrucie. – Uśmiechnęła się z wyższością. – Przyznaj się od razu. Jesteś w ciąży? Zaokrąglił ci się brzuszek!

Duszyczka była zdania, że brzuszek raczej nabrał kantów. Spojrzała na koleżankę z politowaniem, jak na kompletnego półgłówka i popukała się w głowę, ale na wszelki wypadek nie wstawała zza biurka tylko zgarbiła się jeszcze bardziej. Wymyślony przez nią sposób noszenia ghuli zupełnie nie sprawdzał się na dłuższą metę i zaczynał ją boleć kręgosłup. Zanim zdążyła wymyślić jakąś ciętą ripostę, do pokoju wszedł szef, niski, wiecznie stroskany grubasek i Jadzię w jednej sekundzie wywiało na korytarz.

– Hmm... Pani Jadwigo, to zestawienie, o które prosiłem... – popatrzył zmartwiony na pustą przestrzeń, jeszcze przed momentem zajmowaną przez Jadzię. – Ale ja z czymś innym do pań przyszedłem. ­– Stanął przy biurku Duszyczki i najwyraźniej nie wiedział jak zacząć.

– Chyba mnie pan nie zwalnia?!

– Ależ skąd! Nigdy w życiu! Chodzi o to, że... dzwoniła pani sąsiadka, przedstawiła się jako Pelagia Słupek. Nie wiem właściwie czemu do mnie – szef z troską podrapał się po wyraźnie już zarysowanej łysinie.

– Co się stało? – przeraziła się.

– Miała pani włamanie – powiedział wprost, choć jeszcze przed momentem zamierzał wykorzystać jakąś zgrabną formułkę, żeby nie być zbyt bezpośrednim. – Policja już u pani jest...

Duszyczka nie dała mu skończyć. Zerwała się z miejsca, nie zwracając uwagi na fakt, że właśnie prezentuje światu swoją kanciastą, sztuczną ciążę. Złapała torebkę i rzuciła się do drzwi. Na korytarzu słyszała jeszcze cichnący głos szefa.

– Jutro może pani nie...

Schody w domu pokonała skacząc po dwa stopie i bez tchu stanęła w drzwiach do przedpokoju. Już na pierwszy rzut oka mieszkanie wyglądało, jak po przejściu tsunami. Tuż za progiem Duszyczka potknęła się o rzeczy wyrzucone z szafy: płaszcze, kurtki, splątane szaliki, rozdartą apaszkę, jakieś czapki zimowe, buty w dużym wyborze. W pokoju szuflady powysuwane i w większości wypatroszone i nawet kwiatki ktoś wyrwał z doniczek i wysypał ziemię na dywan. Gąbka z pociętej nożem kanapy i foteli poniewierała się pod nogami w towarzystwie książek i bibelotów zrzuconych z półek. W kuchni cała zawartość torebek i pojemników tworzyła stosik na podłodze, jakby dziecko szykowało się do stawiania babek z piasku. W zgodnej komitywie leżały wymieszane mąka, cukier, ryż i ziarna kawy, a obok zlewu potłuczone szklanki, małe słoiczki, które przetrwały upadek, sztućce i ściereczki z szuflad. Pod stolikiem poniewierały się poprzewracane garnki i patelnie.

– Bitwa pod Grunwaldem – mruknęła do siebie, chociaż nie było jej ani ciut wesoło.

– Nie widziała pani jeszcze sypialni – odezwał się pocieszająco towarzyszący jej policjant.

Sypialnia faktycznie okazała się gwoździem programu. Wszystkie rzeczy z szaf i szafek leżały na podłodze, pościel zwinięta w kłąb pod oknem, a poszatkowany na drobne kawałki materac prezentował światu swoje bogate wnętrze w postaci sprężyn, kawałków gąbki i licho wie czego jeszcze. Pierze z rozdartej poduszki leżało wszędzie dookoła, jak śnieg po zadymce. Duszyczka stanęła w progu, oniemiała.

– To jakiś maniak! – wykrzyknęła w końcu.

– Potrafi pani powiedzieć, czy coś zginęło? Bo na pewno nie cała gotówka – wskazał ręką pognieciony banknot, niedbale rzucony przez kogoś pod kaloryfer.

– Nie miałam pieniędzy w domu, tyle co na bieżące wydatki, ale pudełeczko z biżuterią jest puste.

– Proszę później spisać, co pani w niej miała. Zdjęć tej biżuterii pani oczywiście nie ma?

– Oczywiście, że nie. To nie były klejnoty rodowe, tylko zwykłe babskie błyskotki. Kilka łańcuszków, bransoletki, pierścionki, jakiś srebrny wisiorek z bursztynem... O! Właśnie ten! – Podniosła leżący pod ścianą kłębek splątanych srebrnych łańcuszków.

– To najdziwniejsze włamanie, jakie widziałem. Zostało srebro i gotówka, piękny telewizor nietknięty, aparat fotograficzny na stole, no może dlatego, że to starszy model, radio rozbite, a zabrali co najwyżej trochę złota. Wygląda, że czegoś szukali i to coś nie jest takie znów małe. Domyśla się pani co to mogło być?

Do Duszyczki docierały tylko strzępki tego, co mówił, a konkretnie dwa słowa: „złoto” i „szukali”. Wiedziała, że faktycznie akurat takie włamanie mogło być tylko jedno jedyne w całej karierze nie tylko tego policjanta, ale całej komendy i była pewna, że nic takiego już się nie wydarzy za życia miejscowych stróżów prawa.

Jak to czasem człowiek potrafi się głęboko mylić.

– Nie wiem kto i czego mógł u mnie szukać – skłamała gładko. – Sam pan widzi, nie jestem milionerką. Zarabiam średnią krajową, nie pochodzę z rodziny bogaczy, kontaktów z mafią też nie mam. No w każdym razie nic o tym nie wiem. Musieli mnie z kimś pomylić.

Weszli do łazienki, w której o dziwo panował względny porządek, tylko pośrodku podłogi stał słoiczek z kremem na piegi. Dorodna pleśń przebijała się przez wieczko. Duszyczka o mało się nie udusiła z wrażenia, a policjant popatrzył na nią z dezaprobatą. Widocznie był czyściochem.

– Musiało mi kiedyś wpaść za pralkę – uśmiechnęła się blado.

Jedynym wyjściem było iść w zaparte, bo niby jak miała im powiedzieć prawdę, że krem zakopała w zaświatach przy współudziale małoletniego aniołka? Przetrwała zmasowane ataki kolejnych pojawiających się na scenie policjantów. Zrobili kilka zdjęć, zebrali odciski palców z drzwi, pokręcili głowami.

– Będzie chyba lepiej, jeżeli pójdzie pani spać do kogoś z rodziny, albo do przyjaciół.

– Wolałabym zostać. Jakoś się tu prześpię.

– Oni czegoś szukali. Wygląda, że nie znaleźli i mogą wrócić. Nawet jeśli pani faktycznie nie wie o co im chodziło... – wyjaśniali cierpliwie.

– Skąd panowie wiedzą, że nie znaleźli?

– Materac. Wygląda, jakby go ktoś poszatkował maczetą. Gdyby znaleźli, to by się tak nie pastwili.

Duszyczce zrobiło się gorąco. Jedyną znaną jej osobą, która posługiwała się maczetą była Marimar, a tej diablicy akurat nie chciała mieć za przeciwnika.

Pani Pelagia, której dziewczyna poszła podziękować, nie dała jej nawet dojść do słowa. Była kobietą niską, z gatunku tych, które łatwiej przeskoczyć, niż obejść. Miała małe jasne oczka i siwe włosy ozdobione lila płukanką, a na górnej wardze pysznił się czarny zarost, przywodzący Duszyczce na myśl akcję „zapuść wąsy dla Małysza”. Musiała jednak uczciwie przyznać, że sąsiadka bardzo zyskiwała przy bliższym poznaniu.

– Żadnych podziękowań nie trzeba! Ja tam lubię ludziom pomagać. Każdy by coś takiego przecież! Jak wróciłam ze sklepu i zobaczyłam uchylone drzwi u pani, to od razu wiedziałam, że coś niedobrego się stało. Pukałam, wołałam, ale nikt się nie odezwał. Jak weszłam, to matko moja, mało nie zemdlałam! Myślałam, że panią zabili, albo co! Nawet nie szłam dalej, wystarczyło mi to co w przedpokoju. Zadzwoniłam po policję i muszę przyznać, że szybko przyjechali. Pewnie też myśleli, że trup. Oj, ja panią przepraszam, że tak mówię i mówię. Mój świętej pamięci mąż, panie świeć nad jego duszą, zawsze mi zwracał uwagę. Ale ja się tak przestraszyłam, że aż krople musiałam brać, te na serce, bo ja sercowa jestem, wie pani...

Duszyczka już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale nie doceniła przeciwnika. Pelagia trajkotała dalej, teraz już głównie o sobie i swoich dolegliwościach sercowych. Dziewczyna słuchała jednym uchem, czekając na okazję, żeby nie będąc niegrzeczną, mogła wreszcie wrócić do siebie, póki do świadomości nie przebiło się pytanie:

– A jak pani myśli, czy to mogli być ci w kominiarskich strojach, co to ich widziałam rano, jak szłam do sklepu? Wtedy jeszcze u pani było zamknięte. Może powinnam policji o nich powiedzieć?

– Kominiarze?

– No na czarno ubrani, dwaj mężczyźni, jeden wysoki, a drugi niski, tak nie przymierzając jak ja, tylko bardziej cherlawy jakiś, pewnie chłopak jeszcze. Taki długi rulon nieśli. Może oni w nim jakiegoś bejsbola mieli?

W małych oczach Pelagii zagościła zgroza i na moment zamilkła, przeżywając ponownie spotkanie, jakby natknęła się na schodach na czarną mambę. Duszyczka wiedziała, że ci dwaj byli czymś gorszym od węża, ale nie chciała tego głośno powiedzieć. Po co straszyć sercową panią Pelagię?

– To na pewno ktoś inny – powiedziała kategorycznie, chcąc uciąć dyskusję na śliski temat. – Co by kominiarze mieli do mojego mieszkania? Pani Pelagio, nie wie pani kto by mi wyniósł materac na śmietnik, bo sama nie dźwignę? Całkiem go pocięli ci bandyci. Zapłacę, oczywiście.

– Zaraz zadzwonię po siostrzeńca. On jest bezrobotny z zawodu, ale dorywcze zajęcie to weźmie. Siostra się ucieszy z każdej złotówki tego nieroba, bo on u mamusi mieszka, leń jeden. Biedaczka żadnego pożytku z niego nie ma. – Pelagia złapała za telefon, co Duszyczka czym prędzej wykorzystała, żeby się ewakuować wśród kolejnych ukłonów i podziękowań.

Fakt, że piekło przysłało swoich windykatorów po niespełna dwudziestu czterech godzinach był niepokojący. Widać połapali się szybciej, niż myślała i zależało im, żeby uporać się z problemem natychmiast. Duszyczka zdawała sobie sprawę, że ghule nie powinny trafić na ziemię, ale brutalność, jaką pokazano jej na samym początku, źle wróżyła na przyszłość.

Usiadła na podłodze pośrodku pobojowiska, jakim stało się jej całkiem jak dotychczas ładne mieszkanko i zaczęła się zastanawiać jak można by skierować działalność piekielnych wysłanników w innym kierunku, chociażby na jakiś czas, co dałoby jej chwilę na złapanie oddechu, na zastanowienie się, co dalej. Czas był jej teraz najbardziej potrzebny. Piekło powinno myśleć, że demony są w jakimś zupełnie innym miejscu, ale kolejne pomysły na ich ukrycie odrzucała, jako nierealne. Nagle wyprostowała się z triumfalnym uśmiechem.

Dwie godziny później była już szczęśliwą posiadaczką skrytki bankowej, w której zmieściło się puste, żółte pudełko po ghulach. Złote kamienie trzeba było teraz gdzieś upchnąć, na co zawczasu się nie przygotowała. Włożyła dwa największe do stanika, stając się tym samym właścicielką dorodnego biustu. Może nawet nieco zbyt dorodnego, ponieważ pojemność stanika była obliczona na inne gabaryty i jako skrytka pozostawiał on wiele do życzenia. Pozostałe złote kamienie musiały sobie znaleźć inne, mniej przytulne gniazdko. W desperacji rozważała nawet połkniecie ich, jak to mają w zwyczaju przemytnicy narkotyków, ale przy tej wielkości kamieni miałaby sporo kłopotu, żeby je przepchać przez gardło, jak u gęsi. Zdrowy rozsądek popukał się palcem w czoło i koncepcja upadła.

Nie miała wiele czasu, poza tym nie była pewna, czy wbrew zapewnieniom, pokój w banku nie był monitorowany. Włożyła je po prostu do torebki, którą ściskała kurczowo pod pachą, zdążając kurcgalopkiem do samochodu.

W drodze do domu wpadła do galerii handlowej jakby ją sam diabeł gonił, o czym zresztą była święcie przekonana. W gorseterii szalenie się ucieszyła ze stanika we wstrętnym, sino-różowym kolorze, za to o solidnej konstrukcji typu „karmiąca matka pięcioraczków”. Wprawdzie ekspedientka próbowała namówić ją na coś w bardziej odpowiedniej numeracji, patrząc wymownie na niezbyt wielkie „przedsięwzięcie” Duszyczki, ale ta, głucha na perswazje, od razu wpadła do przymierzalni i zmieściła w każdej miseczce po dwa kamienie. Nareszcie mogła się poszczycić czymś, co w romansidłach określano mianem rozkosznych krągłości. Spojrzała na siebie z profilu. Nie tylko wyglądała jak lodołamacz, ale poczuła się jak z kołem młyńskim uwiązanym może nie całkiem u szyi, ale niewiele niżej. ‘Trudno. Coś za coś’ - pomyślała. Miała nadzieję, że teraz łatwo jej nie odbiorą przynajmniej tych czterech ghuli.

W sklepie meblowym, nie zwracając uwagi na namowy sprzedawcy, roztaczającego uroki sprężyn i pianek, kupiła najtańszy materac. Nie chciała inwestować w coś tak nietrwałego, co byle miłośnik samurajskich mieczy przy pierwszej okazji przerobi na sieczkę. Zapłaciła za dostawę i ruszyła do samochodu innym wyjściem, niż przyszła.

Filmy akcji wreszcie okazały się życiowo przydatne, choć wcześniej zawsze w to wątpiła. Czując się jak skrzyżowanie Rambo z Bondem, cokolwiek miałoby to oznaczać, szła zygzakiem między butikami zatrzymując się przed co drugą wystawą. Czasem wchodziła do sklepów i z progu wystawiała głowę na zewnątrz sprawdzając, czy nikt się nagle nie zatrzyma, czasem niespodziewanie wracała albo wbiegała do sklepu po drugiej stronie przejścia. W szybach wystawowych oglądała przesuwających się za nią ludzi, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Wiedziała, że z zawodowcami nie miałaby szansy, ale mogło być i tak, że piekło, przynajmniej początkowo, wyśle zwykłą bojówkę posiadającą być może mięśnie, ale niekoniecznie coś poza tym. Poza tym liczyła na swoje szczęście.

W efekcie kluczenia i patrzenia bardziej za siebie niż na wprost, potykała się o wszystko, wpadała na ludzi mamrocząc przeprosiny i ogólnie zwracała na siebie uwagę personelu, klientów, a szczególnie ochroniarzy. Do samochodu dotarła kompletnie wyczerpana. Wyczekała moment, kiedy obok przechodziła grupka ludzi i ostrożnie uchyliła klapę bagażnika. Gdyby ktoś wyskoczył ze środka i chwycił ją za gardło, musieliby to zauważyć i może nawet zareagować. W środku znalazła jednak tylko stałych bywalców w postaci szmat, koła zapasowego, saperki i niezliczonej ilości zbędnych już reklamówek i paragonów. Zatrzasnęła bagażnik i zajrzała do wnętrza auta. Na tylnym siedzeniu nikt się nie zaczaił. Z ulgą otworzyła drzwi i wężowym ruchem wślizgnęła się do środka, przeklinając idiotę, który zaparkował obok tak blisko, że gdyby miała na sobie pudełko z gulami, absolutnie by się nie zmieściła.

Zablokowała wszystkie drzwi czując, jak w rajstopach, którymi o coś zahaczyła przy wsiadaniu, leci jej oczko, ale uznała to za najmniejszy ze swoich problemów. Z wahaniem przekręcając kluczyk skuliła się, oczekując kuli ognia i huku, którego pewnie już nie zdąży usłyszeć, ale silnik spokojnie zaskoczył.

W drodze do domu objechała pół miasta, starając się wypatrzyć ewentualny ogon. Jeżeli w życiu umiała robić coś dobrze, to było to prowadzenie samochodu, jednak ilość punktów karnych, jakie tym razem należałoby przyznać za wyczyny na drodze, wystarczyłaby na dwukrotne odebranie jej prawa jazdy. Przejeżdżała na czerwonym, bez migacza skręcała w prawo ze środkowego pasa tuż przed nosem hamujących z piskiem samochodów, znacząco przekraczała prędkość, a nawet raz wjechała pod prąd w ulicę jednokierunkową. Była dumna z siebie, bo nikogo nawet nie musnęła, choć większość zasług powinni sobie raczej przypisać pozostali nieszczęśni użytkownicy, obdarzeni właściwym refleksem.

Nikt inny jadący z tyłu nie powtarzał jej szaleństw i co najwyżej słyszała klaksony pełne potępienia. W końcu uznała, że nie ma żadnego ogona, ani przestępców, ani nawet radiowozu drogówki, z czym należało się liczyć i podjechała pod dom. Samochód zaparkowała tak, żeby go było widać z okna i jak strzała pomknęła do drzwi. Bycie bohaterką filmu akcji uznała za szalenie męczące.

Bałagan w mieszkaniu nie zmniejszył się ani trochę, ale wyczerpanej przeżyciami Duszyczce było zupełnie wszystko jedno. Ucieszyła się tylko, że siostrzeniec pani Pelagii wyniósł na śmietnik stary materac, który przed wyjściem z trudem wywlokła na schody i o który każdy przechodzący sąsiad niewątpliwie musiał się potknąć. Telefonicznie umówiła się z tapicerem na odbiór i naprawę zdewastowanych mebli i zawinięta w ocalałą letnią kołderkę zasnęła na rozbebeszonej kanapie tuląc do siebie zaklęte w złoto demony pustyni. Słońce dopiero zachodziło za budynkami.

Przespała całą noc i nic a nic jej się nie śniło. Miała cichutką nadzieję, że zobaczy Azazela albo chociaż dostanie jakąś wskazówkę, co robić dalej, ale piekło pozostawiło ją na razie własnemu losowi. Nie wiedziała jak długo to miłosierdzie może trwać. Miała nadzieję, że będą teraz siedzieli przed bankiem i nieprędko połapią się, że leżące w skrytce ozdobne, żółte pudełko jest puste.

Zapakowała cztery ghule do stanika Matki-Polki, a pozostałe w kieszenie czarnych bojówek i z ostentacyjnie maleńką torebeczką pojechała na policję podpisać papiery. Nawet jeżeli komisariat miał bramkę do wykrywania metali, to albo nie działała, albo nie reagowała na złoto. Duszyczka bez przeszkód weszła do środka i poczekała grzecznie, aż ktoś będzie miał dla niej czas. Nie spieszyło jej się specjalnie, bo gdzie jak gdzie, ale tu czuła się bezpiecznie. Przesłuchujący ją policjant z szacunkiem patrzył na jej biust, wprawdzie nieco bulwiasty, ale za to wielkogabarytowy i może dlatego nie był zbyt dociekliwy. Powiedziała, co miała do powiedzenia, czyli praktycznie nic, podpisała protokół i mogła wrócić do domu.

Bałagan w mieszkaniu nadal trwał w stanie niezmienionym i Duszyczka z ciężkim westchnieniem i jeszcze cięższym sercem zabrała się za sprzątanie. Jej babcia zawsze powtarzała, że porządek w mieszkaniu oznacza porządek w życiu i chociaż Duszyczka nigdy nie starała się wcielać tej sentencji w życie z nadmierną gorliwością, to jednak tym razem postanowiła spróbować. Jej życie było teraz tak popaprane, że każda odrobina ładu byłaby bezcenna.

Zgarnęła kawałki gąbki i co większe kłębki pierza do worka i rozejrzała się po sypialni. Nie było rady, nikt tego za nią nie zrobi. Uklękła pośrodku pokoju i zabrała się za leżące na podłodze fatałaszki. Już pierwsza sukienka w różowe kwiatki wzbudziła zdumienie. Nie rozumiała, jak mogła chodzić w czymś takim. Następna, określona jako bura lejba, podzieliła los poprzedniczki. Z biegiem czasu sterta ciuchów, których już na pewno nie włoży, rosła i rosła. Powieszenie reszty ubrań i ułożenie rzeczy poszło nad wyraz sprawnie, a w szafach wreszcie zrobiło się luźniej. Straciła poczucie czasu i przynamniej na jakiś czas oderwała się od przygnębiającej rzeczywistości, choć po skończeniu uznała, że jej życie wcale nie wyglądało na bardziej uporządkowane.

Z zachwytów nad przewietrzoną garderobą wyrwał ją dzwonek domofonu. Podniosła słuchawkę z bijącym sercem, bo choć zdawała sobie sprawę, że teoretycznie tą drogą nic jej nie można zrobić, to jednak praktyka w przypadku diabłów mogła być całkiem inna.

– Tak? – szepnęła.

– Halo! – rzucił męski głos ze zniecierpliwieniem. – To tu ktoś zamawiał materac?

Kompletnie o tym zapomniała. Nacisnęła guzik i usłyszała na dole szczęk otwieranych drzwi. Biegiem wyskoczyła na schody i zadzwoniła do pani Pelagii. Napaść na dwie kobiety nie jest już taka prosta, jak na jedną.

– Ach pani Pelagio, dzień dobry. Jak tam pani serce dzisiaj? Dobrze? Bo ja chciałam podziękować, że siostrzeniec wczoraj sprzątnął ten materac. Tak szybko. W życiu nie dałabym rady sama, nawet takie pocięte to nieźle ciężkie przecież.

Nie dawała Pelagii dojść do słowa, cały czas zerkając przez ramię. Dwóch mężczyzn wnoszących materac wyglądało zupełnie zwyczajnie. Niebieskie kombinezony z logo sklepu na plecach też nie wzbudzały podejrzeń.

– Panowie, postawcie w przedpokoju, bardzo proszę. Gdzie podpisać? – Zwróciła się do młodszego, który podsuwał jej podkładkę z papierami. Wtedy właśnie, ni z tego, ni z owego, z zakamarków pamięci wypłynęły słowa handlarza Dezyderiusza: „Szanowna pani, nigdy niczego nie podpisujemy, co z piekła przychodzi. Nigdy! Nawet jeżeli niewinnie wygląda.” Duszyczka przyjrzała się krytycznie papierom, a potem jeszcze raz obu mężczyznom, którzy zostawili już jej materac w przedpokoju i czekali.

– Pani podpisze mi tu gdzie ptaszek.

– To cyrograf? – spytała niby żartem, ale nie do końca.

– Zlecenie na transport – mruknął młodszy z politowaniem. Poczucie humoru nie było jego mocną stroną.

Duszyczka postawiła jakiś kulfon godny półanalfabety i oddała pokryty niechlujnie przystawionymi pieczątkami i wymiętolony cyrograf, który faktycznie wyglądał, jak zlecenie. Stała na schodach i słuchała opowieści sąsiadki o problemach tym razem z żylakami, aż trzasnęły drzwi na dole. Wcisnęła Pelagii banknot do ręki.

– To dla siostrzeńca, bardzo dziękuję, bardzo. Musze lecieć, do widzenia – rzuciła wchodząc do siebie. Dwóch weszło i dwóch wyszło, więc nikt nie został, bo w materacu raczej nie by się zmieścił. Na wszelki wypadek sprawdziła całe mieszkanie, ale na szczęście była sama. Zawlokła materac na łóżko i położyła się z chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Świat zaczynał wracać do starych kolein. Błogostan przerwał kolejny dzwonek domofonu. Duszyczka zerwała się na równe nogi. Podejrzewała, że jak tak dalej pójdzie, w szybkim tempie dorobi się nie tylko nerwicy, ale wręcz psychozy z natręctwami. Z bijącym sercem podniosła słuchawkę, trzymając ją w dwóch palcach, jakby bała się, że ją ugryzie.

– Tak? – zaczęła scenicznym szeptem.

– Tapicer. Pani się ze mną umawiała.

Nacisnęła guzik i usłyszała na dole szczęk otwieranych drzwi. Biegiem wyskoczyła na schody i zadzwoniła do pani Pelagii. Miała poczucie deja vu.

– Pani Pelagio droga, przepraszam, że tak się wiercę, ale zapomniałam zapytać. Czy ewentualnie jeszcze kiedyś, jakby coś ciężkiego trzeba to czy siostrzeniec by się zgodził? O, to chyba mój tapicer. Chce pani zobaczyć co mi zrobili z meblami ci bandyci? – Miała świadomość, że straszliwie ryzykuje. Raz wpuszczona do domu Pelagia może siedzieć całe wieki i wgadać człowieka w ścianę, ale byłoby to i tak lepsze, niż napaść dwóch wysłanników piekła przebranych za tapicerów.

Znany jej wcześniej starszy rzemieślnik z nieznanym jej młodym, krępym pomocnikiem polamentowali nad stanem mebli przy zgodnym wtórze pani Pelagii. W końcu oznajmili, że będzie gotowe za jakieś dwa tygodnie, no może dziesięć dni. Duszyczka zgodnie kiwała głową, odmówiła oglądania wzornika, machając lekceważąco ręką i poprosiła o obicie możliwie podobne do zniszczonego. Wreszcie rozbebeszona kanapa i fotele opuściły lokal i do rozwiązania pozostał problem Pelagii.

– Chyba telefon u pani słyszę, pani Pelagio. Zamknęła pani drzwi na klucz? Nie? Ojej, a jakby tak jakiś złodziej wszedł, jak do mnie? Chodźmy sprawdzić. Pani zostanie na schodach, a ja wejdę, bo jakby co, to łatwiej dam radę uciec, czy coś... – Duszyczka przebiegła przez mieszkanie sąsiadki w tempie finiszującego sprintera.

– Dobrze, że pani pomyślała – westchnęła pani Pelagia. – Takie czasy, że porządny człowiek nie może nawet...

– Ojej, chyba woda mi się wygotowała. Muszę lecieć! – Duszyczka wpadła do swojego mieszkania, zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie plecami. Miała niemiłą świadomość, że pani Pelagia weźmie ją teraz za kompletną wariatkę, ale osoba tak doświadczona przez los, jak ona, ma chyba prawo do pewnej niestabilności.

– Nareszcie sama – westchnęła, nie wiedząc na jakie niespodzianki człowiek czasem może się natknąć we własnym domu.

Czekało ją jeszcze sprzątanie kuchni. Kiedy spojrzała na jedzenie rozsypane na podłodze, przypomniała sobie ze zgrozą, że została bez kawy i cukru - artykułów absolutnie pierwszej potrzeby.

– Chcecie mnie wziąć głodem? Niedoczekanie! – warknęła. Uklękła i z kupki mąki, cukru i ryżu zaczęła pracowicie wybierać ziarna kawy. Potem łyżeczką uważnie zebrała cukier, w którym jednak zostawały pojedyncze ziarenka ryżu, a licho wie ile mąki. Sprawdziła, czy w cukrze nie zostały odłamki szkła, odstawiła cukierniczkę i podniosła się z klęczek. Na taborecie po drugiej stronie stołu siedział czarno ubrany mężczyzna. Duszyczka wrzasnęła i z wrażenia upuściła łyżeczkę.

– Najmocniej cię przepraszam – odezwał się aksamitnym głosem Mefisto, schylając się po zgubę. – Nie myślałem, że się mnie przestraszysz. No, nie przywitasz się?

Duszyczka ostentacyjnie założyła ręce na piersiach, w czym kamienie w staniku wyraźnie jej przeszkadzały.

– Nawet nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Popatrz co zrobili twoi kolesie! Musieliście? Kto za to wszystko zapłaci? – zmarszczyła brwi.

– Na biednego nie trafiło, moja droga. Po zaświatach poszła wieść, że zabrałaś ze sobą złote ghule warte majątek. – Mefisto usiadł wygodnie i wyraźnie szykował się na dłuższą rozmowę. – Belzebub był wściekły, kiedy to wyszło na jaw.

– Dobrze mu tak! I niby jak wyszło?

– Szukał ich. Najpierw sprawdził bank Icka. Josele dał się przekupić ładną diabliczką i powiedział jej, że zabrałaś od nich kamienie. Potem przyszła kolej na Dezyderiusza.

Duszyczka zerwała się z taboretu.

– Matko boska! – wrzasnęła.

– Nie mów tak. – Mefisto skrzywił się, jak po occie.

– Denerwuje cię to? Dobrze wiedzieć. A teraz posłuchaj mnie uważnie – syknęła, przechylając się przez stół. – Jeżeli cokolwiek mu zrobiliście złego, albo zrobicie... cokolwiek... to postaram się, żebyście za to zapłacili!

Mefisto roześmiał się, zakładając nogę na nogę.

– Jesteś stanowczo zbyt melodramatyczna, moja droga. Nikt mu nic nie zrobił. Chłopcy Belzebuba wlali w niego całą butelkę mojego najlepszego koniaku z czarną nalepką. Był bardzo szczęśliwy i wyśpiewał wszystko. No, może nie tak od razu, ale jak jeszcze dostał zastrzyk, to już bez oporów opowiedział, jak oblepiłaś ghule piaskiem, a potem zabrałaś ze sobą.

– Świnie.

– W rafinerii też nic ciekawego nie znaleziono, więc szef się wziął za Aguaresa, aż ten się przyznał, że wziął od ciebie łapówkę za wstęp do Belzebuba. No może nie całkiem dobrowolnie to powiedział, ale Władca ma swoje metody. Ten chciwy kretyn wisi teraz głową w dół nad ogniskiem. Jak szefowi będzie potrzebny, to go odetną. Obok niego przywiązali tego, któremu Eskenezer plunął w twarz i wrzeszczą sobie razem.

– Dobrze wam tak, głupie diabły. Kto to jest Eskenezer? – nie mogła sobie przypomnieć od kogo słyszała już kiedyś to imię.

– Komandos z zawodu, okrutnik z zamiłowania – wyjaśnił Mefisto pogodnie.

– Plunął komuś w twarz? Czemu?

– Może mu się nudziło? Nie wiem. Przecież nie będziemy rozmawiać o diablich rozrywkach.

– Nie rozumiem jak od plunięcia można zwariować. Chcesz kawy? – Duszyczka włączyła stary młynek i kuchnię wypełnił warkot godny traktora i to takiego bez tłumika. Mefisto zaczął coś mówić, ale nie usłyszała słów.

– Ile łyżeczek? – krzyknęła.

Diabeł wystawił trzy palce. Zrobiła kawę, postawiła przed nim kubek i cukierniczkę i z satysfakcją patrzyła, jak słodzi. Na powierzchni unosiło się kilka ziarenek dmuchanego ryżu i drobiny mąki.

– Masz kawę z robakami? – popatrzył podejrzliwie.

– To ryż. Chciałabym móc powiedzieć, że dla wzbogacenia smaku, ale to wasi przygłupi poszukiwacze złota wymieszali mi wszystko.

– Nie ja ich wysłałem. A ten kawałek szkła? – Wyłowił z kubka błyszczący okruch z rozbitej szklanki.

– Spróbuj nie zwracać uwagi – wzruszyła ramionami.

– Masz dobrego anioła stróża, więc może dopilnuje, żebyś nie pokaleczyła sobie buzi. – Mefisto wziął łyk, filtrując kawę przez zęby.

– Skąd wiesz, że dobrego?

– Kiedy stałaś tam w ogrodzie, a Azazela już nie było, wzięłaś z ziemi kamień, ale nie rzuciłaś. Gdybyś podniosła rękę na Władcę piekła, znikłabyś jak twój amant, rozbita na atomy. Belzebub nie toleruje żadnych sprzeciwów, a co dopiero ataków. Anioł stróż musiał cię powstrzymać.

– Co ty wygadujesz, jaki anioł w ogrodzie Belzebuba? – Wzruszyła ramionami. – Po prostu nie rzuciłam i tyle.

– Mylisz się. No to jeszcze raz. Gdzie są ghule?

Duszyczka popatrzyła spode łba, ale nie odezwała się. Ostrożnie sączyła kawę przez zęby, patrząc na diabła z namysłem.

– Człowiek zawsze traci w życiu to, na czym mu najbardziej zależy. Snajper straci dobry wzrok, skrzypek palce, piękna kobieta urodę, a Belzebub swoje ghule.

– A co ty straciłaś? – zaciekawił się.

– Nigdy się nie dowiesz.

– Nie martw się tak bardzo Azazelem.

– Dlaczego Belzebub to zrobił? Bo się spotkaliśmy? Przecież to bez sensu. – Duszyczka trzymała w dłoniach ciepły kubek i patrzyła w Mefista niewidzącym wzrokiem. – W tym musiało być coś więcej.

– Azazel miał zakaz widywania się z tobą. Ta namiętność zaczynała zagrażać naszym stosunkom z niebieskimi, a to ostatnia rzecz jakiej byśmy chcieli. Został ukarany, bo zobaczył się z tobą na dworcu, odstał swoje w ogrodzie, jak dzieciak postawiony do kąta, a chwilę po uwolnieniu znowu przyszedł do ciebie. Belzebub nie odwołał swojego zakazu i odebrał to jako lekceważenie. – Mefisto przerwał, dyskretnie wyjął ziarenko ryżu z ust, po namyśle wrzucił je z powrotem do kubka i odsunął go.

– To chyba przesadna reakcja.

– Nie mnie oceniać. Pierwszy raz spotkał się ze strony diabła z taką namiętnością, która zgadza się na każdą karę, byle chociaż platonicznie spotkać się z kobietą. Chyba nie do końca was rozumie.

– Zadowala się swoimi „materacami”, które zmienia częściej niż pościel. Co on może o tym wiedzieć? – prychnęła z pogardą.

– Nie tobie to oceniać. Też nic o nim nie wiesz.

– I niech tak zostanie.

– Kiedy już odżałujesz Azazela, będę na ciebie czekał po tamtej stronie, tak, jak ci kiedyś obiecałem – uśmiechnął się łagodnie.

– Nigdy nie będę tak naprawdę do ciebie należeć, nawet jeśli mnie zmusisz, oboje o tym wiemy. – Duszyczce nagle zrobiło się smutno. – Ten czarowny moment, kiedy to jeszcze było możliwe, już minął. Idź, proszę, i powiedz im tam w piekle, że ghule są teraz moje. Dostałam je od Azazela i nie oddam ich.

Mefistofeles popatrzył na nią z łagodnym uśmiechem.

– Mam całą wieczność, żeby cię do siebie przekonać. Zobaczymy się później. A po ghule na pewno ktoś od Belzebuba przyjdzie. Bądź gotowa. – Ukłonił się i zniknął.

Po wyjściu Mefista długo siedziała, patrząc przed siebie. Pamiętała co Azazel jej powiedział tuż przed unicestwieniem: „Dam ci na ziemi osobistego diabła do ochrony. Ludzie mają anioły stróże, a ty będziesz miała swojego diabła.” Pamiętała, że w ogrodzie Belzebuba naprawdę chciała rzucić kamieniem i nie mogła podnieść ręki, jakby ktoś ją trzymał. Nie do końca pewna, co ma o tym myśleć obeszła całe mieszkanie, zaglądając we wszystkie zakamarki, ale nikogo nie znalazła. Stała w łazience i nagle straszne podejrzenie zakradło jej się do głowy.

– Wyłaź! Natychmiast! Cholerny diabeł stróż. – krzyknęła. – Wiem, że tu jesteś. Nie będziesz mnie podglądał.

W mieszkaniu panowała absolutna cisza. Nic się nie poruszyło i nawet firanka przy otwartym balkonie ani drgnęła. Duszyczka z rezygnacją powlokła się do kuchni i wstawiła do zlewu kubki z resztkami zimnej kawy. Kiedy się odwróciła, na taborecie, który jeszcze przed chwilą zajmował Mefisto, siedział mężczyzna w czarnym uniformie. Miał małe, głęboko osadzone oczy, ospowatą twarz i srebrzystą bliznę na lewym policzku, a czarne włosy opadały mu na czoło. Dziewczyna odskoczyła w kąt kuchni, ale nie miała już dokąd uciekać. Została zapędzona w przysłowiowy kozi róg. Poczuła dziwną suchość w ustach i musiała chrząknąć, żeby się odezwać.

– Spotkałam cię już – próbowała ukryć drżenie w głosie i ku jej zdziwieniu zabrzmiało to spokojnie i pewnie.

Mężczyzna bez słowa kiwnął głową.

– Kim jesteś?

– Nazywam się Eskenezer. – Lekko uniósł się z taboretu i schylił głowę w ukłonie.

Poczuła, że robi jej się gorąco. Przyszli po nią i zaraz odbiorą swoje psy. W małej kuchni diabeł mógłby ją dosięgnąć nawet nie wstając z miejsca, a drogę ucieczki miała odciętą. Wysunęła szufladę w szafce za plecami.

– Boisz się mnie?

Wydawał się tym zaskoczony. Duszyczka głośno przełknęła ślinę i na ślepo sięgnęła po nóż. Postanowiła bronić się do krwi ostatniej.

– Azazel kazał mi cię pilnować, to pilnuję.

– Jego już nie ma... – Ściskała w ręce krótki, tępy nóż do masła.

– Ale rozkaz pozostał.

– Chcesz powiedzieć, że zostaniesz ze mną do końca życia?

– Nawet po końcu świata. Woda ci się gotuje – dodał rzeczowo. – Zrobiłabyś kawy i dla mnie? Wybacz, że o coś cię proszę, ale tak dawno nie piłem...

Duszyczka zamknęła szufladę i trzęsącymi się rękami napełniła dwa kubki, rozlewając połowę wody na blat. Wsypała cukier z ryżem do swojej kawy.

– Słodzisz?

Bez słowa kiwnął głową. Duszyczka ponownie posłodziła swoją, zamieszała nożem i usiadła po drugiej stronie stołu. Eskenezer bez słowa protestu pił gorzką, siorbiąc niemiłosiernie.

– Nie zgadzam się.

– Nie szkodzi. Bez cukru też jest dobra.

– Na ciebie się nie zgadzam. Od pilnowania są anioły stróże. Nie będziesz się na mnie gapił pod prysznicem i w ogóle... wszędzie...

– Azazel zabronił mi wchodzić do miejsca gdzie śpisz i gdzie się myjesz. Tam cię będzie stróżka pilnować, ale... – prychnął pogardliwie.

– Stróżka?

– Ta cała twoja, Władco zmiłuj się, aniołka. Nawet nie umiała cię uratować przed wypadkiem. Dała się nabrać na dziecinny numer z dwoma samochodami, amatorka.

– Ty też tam byłeś?! – spytała podejrzliwie. Straszna prawda zaczynała do niej docierać.

Diabeł nagle umilkł.

– To ty mnie zabiłeś? – w głosie Duszyczki czaiła się ślepa wściekłość. – Chcesz powiedzieć, że maczałeś w tym swoje brudne kopyta i przez ciebie jestem teraz w tej czarnej dupie?

– Nie! To nie ja jechałem tym autem! Ja tylko zająłem się organizacją. To mój człowiek cię... zawadził... – dokończył niepewnie. – Miałem rozkaz, żeby cię natychmiast dostarczyć Azazelowi.

– Morderca! Wynoś się z mojego domu! – wrzasnęła z furią. – I żebym cię tu więcej nie widziała.

Rzucony z całej siły kubek roztrzaskał się o ścianę, obryzgując wszystko dookoła słodką jak ulepek kawą, ale Eskenezera już w kuchni nie było.

Drżącymi rękami pozbierała skorupy i starła kafelki, ale powyżej, na jasnej ścianie pozostały brunatne, lepkie zacieki. Lista strat rosła. Co gorsza nie wypiła żadnej kawy, bo pierwsza jej wystygła, a drugą miotała po kuchni. W młynku było pusto i wycieczka do sklepu okazała się naglącą koniecznością, ale postanowiła przygotować się do niej starannie i niczego nie pozostawiać przypadkowi.

Ubrana w strój komandosa, schowała do kieszeni klucze i pieniądze, a na ramieniu powiesiła pustą, płócienną torbę na zakupy. Pusta było określeniem mocno na wyrost, ponieważ na stałe mieszkały w niej plastikowe siatki typu ‘anużka’, bo a nuż się przydadzą, paczka chusteczek higienicznych, zabłąkana zakrętka od wody mineralnej, klucz płaski trzynastka, którym kiedyś wbijała wypadające z obcasów fleki, błyszczyk o nietrafionym kolorze i stare etui na klucze. Duszyczka była entuzjastyczną wyznawczynią teorii, że damska torba nie jest od tego, żeby cokolwiek w niej zaleźć, ale żeby wszystko w niej było.

Ostrożnie uchyliła drzwi i zlustrowała pusty korytarz. Żywego ducha, czyli na razie sytuacja rozwijała się po jej myśli. Cicho przekręciła klucz i na palcach zeszła po schodach, rozglądając się we wszystkie strony, jakby napaść miała nastąpić z nieba w wyniku nalotu dywanowego. Byłaby najszczęśliwsza, mając głowę w pełni obrotową. Na dole zaczęła otwierać ciężkie wejściowe drzwi, żeby wyjrzeć przez szparę, kiedy skrzydło pociągnięte silniejszą ręką otworzyło się gwałtownie. Duszyczka odskoczyła i nie krzyknęła tylko dlatego, że z wrażenia na moment odebrało jej głos. Na chodniku stał z wielką torbą doskonale jej znany listonosz i jak zawsze pogwizdywał pod nosem.

– Matko moja! Ale mnie pan przestraszył, panie Jureczku. Ma pan coś dla mnie?

– Uwaga, sprawdzam... – Listonosz wyjął z torby ściągnięty gumką pakiecik. – No niestety, dziś nie.

Duszyczka, zdecydowanie wpadająca w paranoję, zastanawiała się jak konstruowane są bomby w listach, czy wsypany do środka wąglik albo inna cholera da się wymacać przez kopertę i jaką jeszcze krzywdę można by jej zrobić korespondencyjnie. Rozważania zajęły ją tak dalece, że zapomniała o ostrożności i zamiast przemykać się chyłkiem pod ścianą szła jak normalny człowiek środkiem chodnika. Całkiem automatycznie omijała nierówności i nawet udało jej się nie nadepnąć na obluzowaną płytę, spod której przy nieostrożnym stąpnięciu po każdym deszczu chlustała na buty fontanna błotnistej cieczy.

Właśnie dochodziła do niewielkiego rynku, gdzie lubiła robić zakupy, kiedy poczuła silne pchnięcie w plecy, po którym o mało nie upadła, a jednocześnie ktoś szarpnął jej torbę, zrywając paski. Duszyczka zanurkowała w przód starając się odzyskać równowagę, co dało napastnikowi kilka kroków przewagi. Zaprawiona przez rok morderczych treningów, rzuciła się za nim pędem, ale widać było, że chłopak jest młody i ma przewagę fizyczną, więc dogonić się go raczej nie da. Zabić tym bardziej nie, ale to jeszcze nie powód, by się nie starać. Chłopak pędził, jak medalista olimpijski, roztrącając nielicznych o tej porze klientów, a goniąca go Duszyczka krzyczała coś o łapaniu złodzieja, do czego nikt się nie kwapił.

Kiedy już wybiegał z rynku i lada moment mógł się ukryć między domami, napastnik nagle jakby z impetem wpadł na niewidzialną ścianę. Odbił się od przeszkody, wyleciał łukiem w górę i z całą siłą runął na plecy. Sprawiał wrażenie kompletnie oszołomionego. Leżał obok sterty śmieci z pobliskich warzywniaków, liści kapusty, głąbów, zepsutych brzoskwiń, co Duszyczka odnotowała z pewnym zdziwieniem. Jeszcze nie widziała, żeby ktoś tak efektownie zemdlał na widok resztek jedzenia. Na wszelki wypadek wyrwała mu swoją torbę i uciekła, zanim ktokolwiek z gapiów zaczął zadawać pytania, albo co gorsza wezwał policję. Nie zamierzała kolejny raz udawać przygłupa i tłumaczyć, że nie wie kto, co i dlaczego. Przy kolejnym tajemniczym zdarzeniu policjanci mogli się zrobić znacznie bardziej podejrzliwi, albo co gorsza aresztować ją za udział w bójce.

Ochota na zakupy w otwartym i teoretycznie bezpieczniejszym terenie odeszła jej całkowicie. W pustym o tej porze, osiedlowym sklepie typu ‘ryż, mydło i powidło’ kupiła kawę, cukier i jakieś szybkie gotowe dania, przy których nie trzeba nadmiernie zawracać sobie głowy. Cały czas oglądała się za siebie i ekspedientce udzieliła się ta podejrzliwość. Widząc jej niepokój Duszyczka wystraszyła się jeszcze bardziej i nie czekając na wydanie reszty wybiegła z zakupami na ulicę.

Do domu wróciła okrężną drogą, a po schodach szła raz przodem, a raz tyłem. Jednym słowem prezentowała obłęd czystej wody. W kuchni usiadła, trzymając w dłoniach kubek mocnej, słodkiej kawy bez nieprzewidywalnych dodatków i zaczęła trochę spokojniej myśleć. Ktokolwiek polował na złote ghule z pewnością nie był ślepy i musiał zauważyć jej wizytę w banku i wynajęcie sejfu. Nawet największy tępak domyśliłby się, że schowała tam kamienie, więc ich aktywność, według wszelkiego prawdopodobieństwa, musiała chwilowo skupić się tam.

– Powinni się kręcić koło banku, czekając na mnie. Coś mi tu nie gra. Ten złodziejaszek albo jest nadgorliwym diablim półgłówkiem, albo przypadkowym pechowcem. Ale żeby się tak poślizgnąć na liściu kapusty... – mruczała do siebie. Głośne myślenie zawsze uważała za pomocne.

– A jeżeli, tylko jeżeli... to element kampanii zastraszania, żebym je potulnie oddała z własnej woli? No to się nie doczekacie! O matko! Kluczyk!

Zerwała się z taboretu i jednym susem była w pokoju. Klucz do skrytki bankowej zostawiła w torebce, a torebkę, z której przed wyjściem do sklepu wyjęła klucze i pieniądze, beztrosko rzuciła na łóżko. Do wyszkolonego szpiega najwyraźniej było jej bardzo daleko. Torebka leżała spokojnie na materacu, tam, gdzie ją porzucono. Duszyczka niecierpliwie wytrząsnęła na łóżko całą jej zawartość, dziwiąc się nieco, jakim cudem tyle rzeczy mogło się zmieścić w niedużej torebusi. Kluczyka nie było. O mało nie rozdarła podszewki, patrosząc kolejne małe kieszonki, aż w ostatniej wymacała niewielki, metalowy przedmiot. Kluczyk z kółkiem i numerem. Uniosła go do ust i pocałowała. Teraz miała siódmy przedmiot, którego musiała strzec. Nie mogła dopuścić, żeby diabły zbyt szybko połapały się, że w skrytce jest tylko puste, żółte pudełko Aguaresa. Wsunęła kluczyk do kieszeni.

Zastanawiając się nad dalszymi krokami doszła do wniosku, że ostrożności nigdy dość i złoto trzeba jakoś dodatkowo zakamuflować. W piwnicy miała reszki farby olejnej po remoncie. W razie jakiejś wpadki obecność brązowych kamieni można wytłumaczyć nagłą namiętnością do geologii, ale posiadania takiej ilości złota nie dałoby się w żaden sposób sensownie wyjaśnić.