Nie podglądaj - Ewelina Pałecka - ebook + książka

Nie podglądaj ebook

Pałecka Ewelina

4,5

Opis

Nazywam się Maria Andrycz i straciłam swoje dawne życie.

Los pogrzebał moje marzenia o karierze sławnej skrzypaczki i ubrał mnie w strój prostytutki. Rodzina?… Byłam pewna, że ją mam i że żadna siła tego nie zmieni. Stało się jednak inaczej. Świat uznał, że się pomylił, gdy dawał mi wszystko, o czym może marzyć kobieta, i zaczął mnie obierać ze szczęścia jak pomarańczę. Kiedy zostałam odarta z ostatniego skrawka, nadszedł dzień, w którym nie wiedziałam, kim jestem, a to, w co wierzyłam, uleciało niczym suchy liść zdmuchnięty przez mocny podmuch wiatru.

Dlaczego znalazłam się w tak mrocznym miejscu?

Bo za wszelką cenę chciałam ochronić swoje dziecko.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
4
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga_cytuje

Nie oderwiesz się od lektury

Maria Andrycz była utalentowaną skrzypaczką, marzenia o sławie przerwał mąż. Na początku było jak w bajce, piękna miłość, niestety musiała uciekać, bo ten, którego kochała okazał się tyranem. Zmuszona do pracy jako prostytutka traci swoją godność i musi zarabiać, by spłacić długi męża i walczyć o adoptowanego syna Kacperka. To tak tyle w skrócie z fabuły, bo sądzę, że warto sięgnąć po tę historię. Zupełnie nie spodziewałam się takiej powieści a zachęcający opis przyciąga uwage. Kontrowersyjna to na pewno, pełna bólu, cierpienia, a także nadziei i walki o siebie tak opisałabym w jednym zdaniu tę historię. W jednej chwili to o czym marzyliśmy staje się przeszłością, a piękne życie rozpada się niczym jak domek z kart. Taki los właśnie spotkał Marie, która w mojej ocenie bardzo pewno jest kobietą silną bo, choć to, co robi jest jej największą porażka to nie poddaje się, bo ma dla kogo walczyć. Syn Kacper nie jest jej biologicznym dzieckiem, to stworzyła z nim silną więź rodzinną i n...
00
ksiazkowabajka

Nie oderwiesz się od lektury

Co jesteś w stanie zrobić w sytuacji kryzysowej? Ile poświęcisz dla swojego dziecka? Czy dasz radę przetrwać z długami nad głową? Maria musiała sobie poradzić i postanowiła zrobić wszystko, aby jej synek Kacper, wiódł dobre życie. Jako prostytutka, nie może na siebie patrzeć w lustrze, czując do siebie obrzydzenie. Gorzki smak rzeczywistości codziennie daje się jej zauważyć, jednak gdy widzi uśmiech na Kacperku, wszystkie wątpliwości znikają. Ze swoimi klientami nigdy nie czerpie przyjemności, jednak pewien nowy mężczyzna to zmienia , a ona z podekscytowaniem czeka na kolejne spotkania, pomimo, że on jej za to płaci. Jest jednak jeden mały szczegół, podczas jego wizyt zawsze musi mieć opaskę na oczach. I może właśnie to najbardziej ją podnieca, słodka niewiadoma. W tej książce mamy świetnie opisaną historię kobiety, która poświęciła swoje ciało, by ochronić dziecko. Miłość jaką obdarza Kacpra jest piękna i bolesna. Podoba mi się, że książka skupia się na wszystkich elementach, mamy o...
00
martula905

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra
00
Grazia54

Nie oderwiesz się od lektury

Super 👍 Nie mogłam się oderwać od czytania. Polecam !!!!!
00
maialen75

Dobrze spędzony czas

Udana historia. Poprawna językowo, co naprawdę warte podkreślenia, bo nie jest to niestety standardem w takim gatunku. Dzieje się na dwóch planach czasowych. Relację z mężem poznajemy w krótkich odsłonach przywołanych jakimś wspomnieniem lub jako opowieść podaną drugiej osobie. Styl jest suchy, jakby na przekór wydarzeniom, mocno dramatycznym. Choć chyba jednak niewiarygodny kontekst, trudno uwierzyć w bezdenną naiwność bohaterki, wykształconej i utalentowanej skrzypaczki, a z drugiej strony w idealny kamuflaż perfidnego małżonka. No i na domiar historia adoptowanego Kacpra. Ale żeby historia trzymała w napięciu, musi być i drama. Podsumowując całkiem niezła rozrywka.
00

Popularność




© Copyright by Ewelina Pałecka

Redakcja

Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Korekta

Anna Hat – Zyszczak.pl

Skład DTP

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcie autorki

Rajmund Piasta

Źródła grafik

Front okładki: Subbotina Anna

Tył okładki: alexkoral

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

Wydanie I, 2024

ISBN 978-83-970021-4-2

Pamelo St’amant, Zbigniewie Borkiewiczu – dziękuję za ogrom wsparcia i wiarę w moje siły

Kto posiadł umiejętność nieoceniania książki po okładce, a człowieka po wyglądzie – ten jest wielki

Rozdział I

– Do zobaczenia za tydzień. – Piotr wyjął z portfela dwa tysiące złotych, położył je na wysokiej komodzie w przedpokoju, wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

Popatrzyłam na plik banknotów, odwróciłam się i spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze. Widok był nie do zniesienia. Zbierało mi się na wymioty. Zobaczyłam czerwoną bieliznę: gorset, stringi i pas do pończoch. Na stopach dwunastocentymetrowe szpilki. Proste czarne włosy opadały na ramiona. Podniosłam rękę i zaczęłam wycierać nadgarstkiem z ust krwistą szminkę. Rozmazała się na policzek.

Zsunęłam buty, kopnęłam je przed siebie i skierowałam się do łazienki. Zdjęłam to, co miałam na sobie, i wrzuciłam do kosza na brudy. Weszłam pod prysznic i odkręciłam ciepłą wodę. Stałam bez ruchu z zamkniętymi oczami i pozwalałam strumieniowi moczyć moje gęste kosmyki. Po chwili chwyciłam szampon, wylałam na otwartą dłoń sporą ilość i naniosłam na głowę. Szorowałam skalp przez kilkadziesiąt sekund, aż pojawiło się mnóstwo piany. Dokładnie umyłam ciało lawendowym żelem. Kiedy nadejdzie dzień, w którym nie będę musiała już tego robić? Zadając sobie to pytanie, walnęłam pięścią w kafelki. Spłukałam się i zakręciłam kurek. Wychyliłam się po ręcznik i owinęłam nim ciało. Z drugiego, nieco mniejszego, utworzyłam na głowie turban.

Podeszłam do umywalki. Starłam dłonią parę, która utworzyła się na tafli wiszącego nad nią lustra. Wzięłam szczoteczkę, wycisnęłam trochę pasty i wyszorowałam zęby.

– Dlaczego wciąż czujesz na sobie brud? – zapytałam swoje odbicie.

Westchnęłam, a następnie skierowałam się do sypialni. Włożyłam dżinsy i gładki biały sweterek, zsunęłam go z jednego ramienia, wróciłam do łazienki, wysuszyłam włosy i spięłam je w koński ogon. Poszłam do kuchni, wyciągnęłam z lodówki mleko i upiłam kilka łyków prosto z butelki. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero trzynasta. Miałam odebrać syna z przedszkola o piętnastej, postanowiłam więc pojechać do jedynej osoby, od której otrzymywałam w ostatnim czasie wsparcie.

– Hej, Andżelika. Masz chwilę na pogaduchy? – odezwałam się, gdy odebrała telefon.

– Tak. Wpadaj.

– Świetnie. Uruchamiaj ekspres do kawy. – Narzuciłam czarną ramoneskę, złapałam torebkę, kluczyki i wybiegłam.

Mieszkałyśmy dość blisko siebie. Nawet w godzinach szczytu dzieliło nas maksymalnie pół godziny. O tej porze dotarcie do przyjaciółki zajęło mi niespełna dwadzieścia minut. Zaparkowałam przed jej domem. Miałam swój komplet kluczy, więc bez problemu dostałam się na posesję. Drzwi frontowe były otwarte.

– Wchodź, wchodź, kawa już na stole.

Zdjęłam w przedpokoju mokre kowbojki i poszłam do kuchni.

– Boże, koniec marca, a taka plucha. – Powiesiłam kurtkę na oparciu krzesła i usiadłam.

– Co słychać? – Andżelika zabrała z ekspresu swój kubek i dołączyła do mnie.

– Typowy poniedziałek. Rano był ten prawniczyna od siedmiu boleści.

– I jak?

– Jak zwykle nijak. Lodzik, potem gadanie przez godzinę i na do widzenia drugi lodzik. Brzydzę się już samą sobą. – Zrobiłam minę jak do odruchu wymiotnego.

– Nadia, przestań. Skoro przez kolejny rok albo nawet dłużej z tego nie zrezygnujesz, to musisz wyłączyć emocje. Odwalaj robotę i zapominaj. – Wstała i sięgnęła do szafki po ciasteczka czekoladowe. – To na osłodę. – Wysypała je do wiklinowego koszyczka.

– Na razie nie mogę sobie pozwolić na to, żeby mi urosła dupa – powiedziałam wesoło.

– Bierz. Najwyżej nie zjesz obiadu. – Podsunęła mi łakocie, a ja skusiłam się na jedną sztukę.

– A ty nie jesz?

– Pochłonęłam całe opakowanie, zanim przyjechałaś.

– Jak ty to robisz? Też bym chciała tyle jeść i nie tyć.

Drobna budowa ciała Andżeliki zawsze mnie intrygowała. Ledwie sięgające ramion włosy były tak jasne, że czasem się zastanawiałam, czy skóra jej głowy w ogóle produkuje jakikolwiek barwnik. Nawet kolor wielkich oczu miała jaśniejszy niż błękit nieba. Była ode mnie młodsza o cztery lata, ale ja – mająca ich dwadzieścia osiem – kompletnie nie odczuwałam tej różnicy. Przyjechała do Warszawy z małej nadmorskiej miejscowości i rozpoczęła studia architektoniczne na jednej z uczelni publicznych. Pochodziła z bardzo biednej rodziny i to, jak twierdziła, stanowiło jej największą udrękę. Matka nie mogła jej dać marnych trzystu złotych na akademik. Ojciec był alkoholikiem, niejednokrotnie urządzał awantury i stosował przemoc fizyczną. Andżelika próbowała namówić matkę na ucieczkę od tego tyrana, brak pieniędzy jednak im to uniemożliwiał. Po wyprowadzce do stolicy zaczęła zarabiać, aby móc jakoś przetrwać w wielkim mieście. Weekendy w zawodzie kelnerki były niewystarczające do utrzymania się, w dni powszednie, kiedy zajęcia trwały w miarę krótko, stała więc na kasie w supermarkecie. Jej największym marzeniem było ukończenie studiów i znalezienie dobrze płatnej pracy. Liczyła na to, że w przyszłości uda jej się osiągać na tyle duże przychody, żeby wyrwać rodzicielkę z marazmu.

Rzuciła studia jeszcze przed ukończeniem pierwszego roku, kiedy na jej drodze pojawił się mężczyzna, który zaproponował jej pięć tysięcy złotych za wspólnie spędzony weekend. Zauważyła, że może zarobić w prostszy sposób, i postanowiła odłożyć naukę. Z czasem zaczęła sypiać z facetami regularnie i chociaż założyła, że po dwóch latach z tym skończy, bo zaoszczędzona kasa pozwoli jej dokończyć edukację bez konieczności zaharowywania się popołudniami, to utknęła w tym na dobre. Kiedy Marcel – jej alfons – zapoznał nas ze sobą, polubiłam ją od pierwszej minuty. Było to rok temu, kiedy uciekłam z Olszanicy po tym, jak zawalił się mój świat.

– Za niecałe dwa tygodnie święta – odezwała się, po czym dodała smutno: – Kolejne, które spędzę sama.

– Jedź ze mną do mojej babci.

– Nie chcę wam przeszkadzać. Wiem, że tylko czekasz, aż spędzisz z nią trochę czasu.

– Twoja obecność tego nie zepsuje.

– Dziękuję, ale raczej nie skorzystam. Poza tym może moja mama wreszcie się odważy i przyjedzie do mnie.

– Tym razem nie będzie miała wymówki, że śnieg po pas i trudno jej dotrzeć na PKS – przypomniałam sytuację z minionych świąt Bożego Narodzenia.

– Zobaczymy. – Westchnęła i spojrzała na zegarek, przypominając mi tym, że powinnam się zbierać i odebrać Kacpra.

– Dziękuję za kawę. – Chwyciłam kurtkę, włożyłam ją i udałam się w stronę holu.

– Nie ma za co. Widzimy się przed dziewiętnastą. – Odprowadziła mnie do drzwi. Założyłam buty, które zdążyły trochę obeschnąć, i wyszłam.

Kropiło. To był wyjątkowo paskudny marzec, choć dobiegał już końca. Trzymając torebkę nad głową i próbując uchronić włosy przed zmoknięciem, pobiegłam do samochodu. Odpaliłam silnik i od razu ruszyłam. Po dwudziestu minutach zatrzymałam się na parkingu przed przedszkolem. Sięgnęłam po parasol leżący na tylnej kanapie i udałam się w stronę budynku. W szatni jak zwykle panował gwar. Dzieciaki biegały w tę i z powrotem, krzyczały i śmiały się głośno, a wychowawczyni próbowała nad nimi zapanować.

– Dzień dobry – przywitałam się, gdy akurat uciszała mojego syna. – Cześć, słoneczko – zwróciłam się do niego, a on automatycznie do mnie przywarł.

– Dzień dobry. Ależ ten chłopak ma energię. Nie potrafi usiedzieć spokojnie. – Kobieta pokiwała głową, ale się uśmiechnęła. Nieraz narzekała na jego zachowanie, mimo wszystko nie potrafiła nie mówić o nim z sympatią. Zresztą Kacper taki właśnie był. To łobuz, który swoją buzią aniołka oraz ogromnymi umiejętnościami podlizywania się podbijał serca i nie pozwalał zbyt długo się złościć.

– Nie wiem, jak ty wysiedzisz w ławce kilka godzin – zwróciłam się do niego, pomagając mu włożyć kurtkę. – Pierwsza klasa to nie zerówka. Już nie dostaniesz niczego na piękne oczy. – Zaśmiałam się, kucając przed nim i zapinając mu pod szyję suwak. Ledwie to zrobiłam, wypruł w stronę drzwi wyjściowych. – Poczekaj! Pada deszcz! – Dogoniłam go i chwyciłam za rękę. – Schowaj się ze mną pod parasolem.

Wróciliśmy do domu. Gdyby nie Marcel, gnieździlibyśmy się pewnie w jakiejś kawalerce z nieszczelnymi oknami. A tak mogłam zapewnić synowi godziwe warunki. Dom nie stanowił mojej własności, ale był duży i pięknie urządzony. Do dziś pamiętam dzień, kiedy przeprowadzałam się tu rok temu z wynajmowanego obskurnego pokoju. Spaliśmy z Kacperkiem na jednym niewygodnym łóżku. Mały chodził marudny i smutny. Tęsknił za swoimi zabawkami, a mnie pękało serce, kiedy nie mogłam mu kupić nawet małego resoraka. Teraz wreszcie miał swój pokój, w którego honorowym miejscu stał regał z modelami różnych samolotów i statków. Uwielbiał je sklejać. Ponieważ nie był jeszcze na tyle sprytny, aby kleić samemu te skomplikowane, często spędzaliśmy wspólnie wieczory na tej czynności. Rozkładaliśmy tekturowe części na podłodze, obok – instrukcję i przez kolejnych parę dni z zapałem i dużym zasobem cierpliwości staraliśmy się ukończyć nasze dzieło jak najbardziej precyzyjnie.

– Leć umyć ręce i przyjdź do jadalni. Już wykładam obiad.

– Frytki?

– Nie możesz ich jeść zbyt często, są niezdrowe. Ale jest doskonała alternatywa: pieczone ziemniaki. A do nich indyk w twojej ulubionej sezamowej panierce.

Usiedliśmy przy stole. Trzy razy w tygodniu odbierałam Kacpra o siedemnastej. Wtedy jadał obiady w przedszkolu. W pozostałe dwa dni, w tym dziś, jedliśmy główny posiłek wspólnie. W weekendy, w które nie pracowałam, zabierałam syna poza Warszawę. Jeśli to nam się nie udawało, często zaglądaliśmy do zoo na miejscu, do parku linowego czy chodziliśmy na ściankę wspinaczkową. Starałam się poświęcać mu każdą wolną chwilę. Pragnęłam, aby zapomniał o przykrych momentach z przeszłości i był szczęśliwy.

Później dokończyliśmy klejenie odrzutowca. Był to duży model. Aby stanął na półce w całej okazałości, poświęciliśmy sześć wieczorów. Przed dziewiętnastą przyjechała Andżelika. Kacper bardzo ją lubił i nie miał nic przeciwko, gdy musiał zostawać pod jej opieką.

– Dziękuję, że przyjechałaś. Mam nadzieję, że pani Alicja lada dzień się wykaraska z tego choróbska i nie będę musiała cię więcej fatygować.

– Przestań, przecież wiesz, że to żaden problem.

– Okej. Kacper jest u siebie. Ja lecę do łazienki. – Dopiłam stojące w szklance mleko i poszłam się szykować.

Krzysztof był jednym z tych klientów, którzy nie lubią mechanicznego seksu. Zapraszał mnie najpierw na kolację, bo lubił poopowiadać o swoim życiu, a ponieważ byłam doskonałą słuchaczką, taka forma spędzania czasu bardzo mu odpowiadała. Jako chirurg pracował nieraz po kilkanaście godzin na dobę. Do jego życia rodzinnego dawno temu wkradła się monotonia. Żona spełniała się w roli bizneswoman, prowadząc szkołę języków obcych. Praktycznie nie rozmawiali, tylko mijali się w drzwiach. Mieli czternastoletnią córkę oraz siedemnastoletniego syna. Z tym drugim nie mogli sobie poradzić – ciągle sprawiał problemy wychowawcze. Wiedząc, że i dziś przesiedzimy przeszło godzinę w kameralnej knajpce, wybrałam obcisłą czerwoną sukienkę oraz czarne szpilki. Krzysztof nie był przystojniakiem i czułam się przy nim śmiesznie w obuwiu na wysokich obcasach, ale wkładałam to, na co miał ochotę. Włosy zostawiłam jak zwykle dla niego rozpuszczone i zrobiłam mocny makijaż. Użyłam również perfum, które mi podarował. Pod sukienką miałam jedynie pończochy – to również jego wymysł.

– Wychodzę! – krzyknęłam, stojąc przy drzwiach.

– Pa, mamo! – usłyszałam z góry. Wzięłam czarną torebkę na złotym łańcuszku i wyszłam.

Krzysztof otworzył mi drzwi od strony pasażera. Chociaż, najprościej mówiąc, byłam zwykłą dziwką, traktował mnie z szacunkiem. To był chyba jedyny klient, na którego widok nie chciało mi się wymiotować. Płacił Marcelowi trzy tysiące złotych za jeden spędzony ze mną wieczór. Ja otrzymywałam z tej kwoty połowę. Zastanawiałam się czasem, czy nie byłoby lepiej, gdybym sama szukała klientów i nie musiała dzielić się zyskami. Przeanalizowałam jednak wszystko i uznałam, że ta forma jest dla mnie wygodniejsza. Mieszkałam z synem w pięknym domu, za który nie płaciłam złamanego grosza. Do tego miałam pewnych klientów – bogatych mężczyzn wymagających dyskrecji. To dawało mi pewność, że nie trafię na świra ani brudasa. Ponadto Marcel pomagał mi we wszystkim. Załatwił opiekunkę dla Kacpra. Udostępnił swój samochód, z którego korzystałam bez ograniczeń. Przynajmniej czułam się bezpiecznie.

– Jak twój dzień? – zadałam pytanie, siedząc w wielkim SUV-ie Krzysztofa.

– Ciężki, oj, ciężki. Nie mogłem się doczekać tego spotkania. – Położył dłoń na moim kolanie. – A twój?

Głupio by zabrzmiało, gdybym powiedziała, że po tym, jak przed południem wyruchał mnie inny klient, musiałam stać pod prysznicem przez pół godziny, żeby poczuć się odrobinę lepiej. Dlatego skłamałam:

– Spokojnie. Zajęłam się malowaniem kartek świątecznych. Wiem, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, ale uwielbiam tworzyć je własnoręcznie, a potem wypisywać i wysyłać pocztą.

To była prawda. Dwa razy w roku poświęcałam tydzień na ich przygotowywanie. Niesamowicie mnie to odprężało.

– Zaimponowałaś mi – odparł z uśmiechem.

No proszę. Czyli nie tylko lodzik w moim wykonaniu może zrobić na kimś wrażenie – pomyślałam.

Dojechaliśmy przed budynek restauracji. Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy wskazanym przez obsługę stoliku.

– Kieliszek białego chardonnay dla tej pani, a dla mnie woda gazowana z cytryną – zwrócił się mój towarzysz do kelnera, kiedy ten położył przed nami karty dań. – Jesteś głodna?

– Nie, ale jeśli ty masz ochotę coś przekąsić, to śmiało.

– To może skusisz się chociaż na deser lodowy?

– Okej, potowarzyszę ci w jedzeniu.

Krzysztof mimo swoich nadprogramowych kilogramów zamówił stek oraz porcję opiekanych ziemniaków z zestawem surówek, ja zaś wybrałam najmniejszy dostępny puchar lodowy. Jak zawsze wysłuchałam historii o jego nieznośnym synu, o tym, jak nie ma o czym rozmawiać z żoną, o tym, że gdyby nie dzieci, kompletnie brakowałoby im wspólnych tematów, a także o dzisiejszej trudnej operacji oraz o tym, jak męczący dyżur czeka go jutro.

– Chciałbym przelecieć cię dziś w samochodzie. Co ty na to?

– Jak sobie życzysz.

– Zależy mi na tym, żebyś i ty czerpała z tego przyjemność.

– Lubię się z tobą kochać – skłamałam.

Po godzinie wyszliśmy z lokalu. Krzysztof pojechał do znajdującego się nieopodal lasku. Zaparkował w miejscu, w którym mieliśmy pewność, że nikt nas nie zobaczy. Wyjął ze schowka prezerwatywy i powiedział:

– Chodźmy na tył.

Nie całowałam się z klientami. Zwykle szybko przechodziliśmy do rzeczy. Tak było również tym razem. Gdy wylądowaliśmy na kanapie, Krzysztof zdjął spodnie, chwycił mnie za biodra i zsunął tak, abym leżała na plecach. Zadarł sukienkę i założył na penisa gumkę. Zastanawiałam się czasem, jak to możliwe, że facetowi staje na baczność bez gry wstępnej, niemal jak na zawołanie. Kiedy był gotowy, po prostu we mnie wszedł i zaczął się szybko poruszać. Po kilku minutach odpiął guzik koszuli pod szyją i poluzował krawat. Przyspieszył. Wszystko potrwało niespełna pięć minut. Podniósł się, zdjął prezerwatywę, zawinął ją w chusteczkę i włożył do schowka w drzwiach.

– Nie zapomnij potem wyrzucić – poleciłam.

– Masz rację. – Upchnął zawiniątko w kieszeni marynarki. – Teraz nie zapomnę. W tej samej kieszeni mam klucze od domu.

Ubrał się, wysiadł, zapiął guzik koszuli, poprawił krawat i wskoczył za kierownicę. Ja zajęłam miejsce pasażera. Nie miał już ochoty na pogaduchy. Odwiózł mnie do domu i podziękował za poświęcony czas.

– Hej! – krzyknęłam w progu. – Już jestem!

– Mama! – Kacper przybiegł praktycznie natychmiast i do mnie przylgnął. Kiedy się odkleił, zdjęłam buty i rzuciłam torebkę na stojące obok siedzisko.

– Jak wam minął czas? – spytałam, gdy w holu stanęła Andżelika.

– Super! Ciocia nauczyła mnie, jak zrobić łabędzia z papieru. Zaraz ci pokażę. Zrobiłem trzy.

– Leć do pokoju i przynieś. Jestem bardzo ciekawa.

– Jak było? – spytała przyjaciółka, gdy młody się oddalił.

– Na szczęście krótko. – Zaśmiałam się. – Zostaniesz jeszcze chwilę?

– Nie mogę. Spadam, kochana. Marcel ma wpaść z wypłatą. – To powiedziawszy, zaczęła zakładać buty.

– Okej. Dziękuję jeszcze raz, że przypilnowałaś Kacpra.

– Nie ma sprawy. Zdzwonimy się jutro.

Zamknęłam za nią drzwi. Wychwaliłam zdolności manualne synka, po czym poprosiłam go, żeby posiedział sam i obejrzał bajkę, a ja w tym czasie wzięłam kolejny prysznic. Zdarzały się dni, kiedy robiłam to cztery, a nawet pięć razy dziennie. W obawie przed wysuszeniem skóry zaczęłam ją smarować na noc oliwką dla dzieci. A mój stomatolog zapowiedział żartem, że wywiesi na drzwiach moje zdjęcie z napisem: „Tej pani nie obsługujemy”, kiedy po kolejnym miesiącu znów siedziałam u niego na fotelu w celu sprawdzenia, czy nie zdarłam jeszcze szkliwa od częstego szorowania zębów.

Skończyłam toaletę, ubrałam się w luźny dres i dołączyłam do Kacpra. Najpierw udzielił mi instrukcji wykonywania paru figur z origami, a potem obejrzeliśmy do końca Toy Story, chwilkę porozmawialiśmy i zagoniłam go do spania. Położyłam się obok niego na łóżku i jak zwykle po pięciu minutach słuchania bajki zasnął.

Chciałam się zrelaksować i poczytać jeszcze jakieś romansidło, ale ledwie przerzuciłam kartkę i zaczęły mi się kleić oczy. Podniosłam się więc z kanapy i pomaszerowałam do sypialni. Zapomniałam wcześniej zamknąć w niej drzwi balkonowe i znacznie wychłodziłam pomieszczenie. Wskoczyłam więc w dresie pod kołdrę, nakryłam się po uszy i szybko zasnęłam.

Rozdział II

Dziesięć minut po siódmej obudził mnie budzik. Do diaska, jak ja go ustawiłam?

Zerwałam się z łóżka i pobiegłam obudzić Kacpra.

– Synu, wstawaj, zaspaliśmy.

Zaprowadzałam go do przedszkola na ósmą i nie zdarzały nam się spóźnienia. Choć to nie stanowiło problemu na tym etapie edukacji, chciałam nauczyć swoją pociechę dyscypliny.

– Wyskakuj z wyrka i włóż ciuchy, które leżą na krześle przy biurku. Ja lecę przygotować śniadanie.

Zalałam kulki czekoladowe podgrzanym mlekiem i postawiłam na stole. Podstawiłam kubek pod ekspres i pobiegłam na górę pospieszyć syna.

– Kochane dziecko, już gotowe do wyjścia. – Pogłaskałam go po głowie. – Chodź do jadalni. Zjesz, a ząbki umyjesz w przedszkolu, okej?

– Jasne, mamo. I tak nie lubię tego robić.

Dotarliśmy na miejsce piętnaście po ósmej. Odprowadziłam Kacpra do szatni, pomogłam mu się przebrać i gdy zniknął za drzwiami swojej sali, wróciłam do domu.

Jeszcze tylko dziś i jutro i wolny weekend. Westchnęłam, siadając przy stole, żeby dopić zimną już kawę.

Nie wszystkie weekendy miałam wolne. Marcel jeden lub dwa w miesiącu organizował mi z klientami. Były to zwykle wypady rozpoczynające się koło południa w sobotę, a kończące w niedzielny wieczór. Unikałam ich, bo wolałam ten czas spędzić z synem, ale byłam w jakiś sposób podporządkowana swojemu chlebodawcy i nie miałam wyjścia. Obmyślając plan na nadchodzące dni, usłyszałam dzwonek telefonu. Chwyciłam torebkę przewieszoną przez oparcie krzesła, znalazłam w niej aparat i odebrałam.

– Dzień dobry, Nadio.

Istniały dwa powody, dla których Marcel się ze mną kontaktował. Albo wypłata, albo nowy klient. Rozliczenia następowały w środy.

– Cześć, Marcel. Kto to jest?

– Czytasz mi w myślach. Właściciel sieci hoteli. Umówiłem cię z nim tuż po świętach.

– Jakieś preferencje?

– Tak. Nie będziesz mogła go zobaczyć.

– Czyli że co? Sekstelefon?

– Nie. Przez cały czas będziesz miała opaskę na oczach.

– Bez przesady. Następny zryty idiota?

– Skarbie, wiesz, że twoimi klientami są wykształceni faceci na wysokich stanowiskach. Nie umniejszaj im, proszę.

– Błagam cię. Oboje wiemy, w jaki sposób część z nich trafiła na te stanowiska. – Przewróciłam oczami.

– Nieważne. Podałem mu twój numer, będzie dzwonił po weekendzie. Wraca do kraju i chciałby, żebyś poświęciła mu kilka godzin jeszcze przed świętami.

– Dlaczego akurat mnie pakujesz na takie miny?

– Bo jesteś najlepsza – powiedział i zaraz się rozłączył.

Popatrzyłam na ekran telefonu.

Cholera – pomyślałam. Jeszcze tego mi brakuje. Jakiegoś niskiego, brzydkiego, zezowatego palanta przed emeryturą.

Westchnęłam, rzuciłam lekko komórkę na stół i wstałam. Pierwszego klienta miałam dzisiaj o dwunastej. Do tego czasu postanowiłam ogarnąć dom i przygotować obiad. Włączyłam głośno muzykę, która działała na mnie relaksująco, spięłam włosy w kok na czubku głowy i zabrałam się do porządków. Uwielbiałam sprzątać, ale nie lubiłam tego, że w takich chwilach kotłowało się w mojej głowie najwięcej myśli. Zwykle miałam w niej babcię, za którą bardzo tęskniłam, męża i piekło, które mi zgotował, a także Kacperka, który był całym moim światem, i mnóstwo pytań o przyszłość. Tkwiłam w zawieszeniu uzależniona od Marcela.

Wystarczyły nieco ponad dwie godziny, aby salon, kuchnia i łazienka lśniły, a w garze kończył się gotować barszcz ukraiński. Zostawiłam go jeszcze na małym ogniu i poszłam wziąć prysznic.

Ten gość był okropny. Prezes jednego z banków. Wiodący nudne, monotonne życie i próbujący pokazać wyższość w łóżku. Jak w większości przypadków zacisnęłabym zęby, ale akurat przy nim to było za mało. Bezczelnie się chwalił, że on i jego żona prowadzą cudowne życie, że mają wspaniałą córeczkę i starają się o kolejne dziecko. Niektórych klientów, mimo że byli w związkach, potrafiłam zrozumieć – albo przynajmniej próbowałam. Byli odrzuceni, traktowani jak maszynki do zarabiania pieniędzy i często narzekali, że nie mogą liczyć nawet na mały czuły gest. A ten facet? To jeden z tych, którym w domu nigdy niczego nie brakuje, których żony się starają, ale którym charakter ostatniego chama nie pozwala okazać wdzięczności. Szukali wrażeń albo – jak mawiała moja babcia – miodu w dupie. Nie zamierzałam żadnego wydawać, zresztą obowiązywały mnie zasady zachowania dyskrecji, czasem jednak marzyłam o tym, aby jedna czy druga żoneczka dowiedziały się, co ich mężulkowie porabiają w godzinach pracy.

Gdy dochodziło południe, włożyłam białą bieliznę. Marek lubił, gdy wyglądałam niewinnie. Podniecało go to. Zapaliłam świeczki w pokoju, w którym przyjmowałam klientów, i tuż po tym usłyszałam dzwonek do drzwi. Stanęłam przed nimi, wzięłam głęboki oddech, przykleiłam do twarzy uśmiech i otworzyłam.

– Witam mojego oddanego aniołka – rzekł od progu.

– Witaj – odparłam, nieustannie próbując zachować miły wyraz twarzy.

Wszedł do środka, zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku nad siedziskiem i zdjął buty, a ja zaprosiłam go dalej. Przeszliśmy do pokoju.

– Wymasuj mi najpierw plecy. – Mówiąc to, zaczął odpinać guziki koszuli.

– Rozbierz się. Przyniosę oliwkę.

Gdy wróciłam, leżał już nagi na łóżku.

– Odwróć się na brzuch – poleciłam.

Zrobił to. Usiadłam mu okrakiem na tyłku. Wylałam trochę oliwki na jego plecy i zaczęłam rozmasowywać ją dłońmi. Jeździłam po łopatkach i wzdłuż kręgosłupa oraz gładziłam ramiona.

– Tego było mi trzeba – rzekł i zamruczał niczym kot.

Po dziesięciu minutach poprosił, żebym z niego zeszła. Spodziewałam się, że jak zwykle wyjmie z torby jakieś gadżety. Podniósł się, wyciągnął dwie pary kajdanek i pomachał nimi przed moją twarzą, uśmiechając się.

– Połóż się na plecach – nakazał.

Gdy to zrobiłam, przykuł moje ręce do wezgłowia.

– Lubię, gdy jesteś taka posłuszna.

Nie mam wyjścia, jełopie – pomyślałam zgryźliwie.

Marek zaczął całować moją szyję z jednej strony, a potem z drugiej. Następnie przeniósł się na piersi. Odchylił krawędź stanika i zaczął się bawić sutkami. Przygryzał je i ssał. Wracał do szyi, potem znów na piersi. Czekałam tylko na to, żeby odwalił to, co zamierzał, i się ulotnił. Pomyślałam o najbliższym weekendzie i o tym, że kolejny będzie cudowny – bo świąteczny. Co jakiś czas wyrywał mnie z zadumy głos klienta:

– Podoba ci się?

– O tak, robisz to cudownie – mruczałam i pojękiwałam.

Zsunął się niżej, na brzuch, a potem zanurzył twarz między moimi nogami. Miałam w tym miejscu kompletną Saharę, więc jego język był tam jak najbardziej wskazany. Po kilku minutach pieszczot wychylił się po prezerwatywę leżącą na szafce. Założył ją i po chwili był już we mnie. Poruszał się dość gwałtownie, od czasu do czasu pochylając się i pieszcząc moje piersi.

– Chciałbym cię wziąć od tyłu. – Wysunął się i odpiął mi kajdanki.

Obróciłam się tyłem w pozycji na czworaka i wypięłam tyłek. Chwycił moje biodra, odchylił stringi, wślizgnął się ponownie do środka i jęcząc, pieprzył mocno. Nie miał zbyt dobrej kondycji – kilka minut później położył się na plecach, a ja wskoczyłam na niego. Nigdy nie zdejmował ze mnie bielizny. Lubił na nią patrzeć.

– Uwielbiam cię w tych łaszkach.

Przyspieszyłam w nadziei, że niedługo skończy. Pochylałam się przy tym i całowałam jego szyję oraz tors. Gdy zamknął oczy, wiedziałam, że niedługo dojdzie. Nie przerywałam więc pracy bioder. Patrzyłam na jego twarz i czekałam, aż przygryzie wargę i wyda z siebie finałowy jęk. Jakieś dwie minuty później zaczął ciężko i szybko oddychać. Położyłam się na nim, pocałowałam jego klatkę piersiową i tkwiłam przez moment w bezruchu.

– Dwunasta czterdzieści. – Spojrzał na swój zegarek. – Mam jeszcze chwilę. Wezmę prysznic. Zrób mi w tym czasie kawę. Wracam jeszcze do roboty na trzy godziny, a teraz najchętniej bym zasnął.

Podniosłam się, narzuciłam cienki biały szlafrok i wyszłam z sypialni. Nastawiłam ekspres i usłyszałam pogwizdywanie dochodzące z łazienki. Zaparzyłam kawę również dla siebie i postawiłam obie na stole. Po chwili Marek zjawił się w kuchni.

– Dziękuję. Może postawi mnie na nogi. – Usiadł i upił łyk.

– Podwójne espresso, więc z pewnością. – Uśmiechnęłam się.

Spojrzał ponownie na zegarek, dopił to, co zostało w filiżance, i wstał. Zrobiłam to samo, żeby odprowadzić go do drzwi. Włożył buty oraz kurtkę i pocałował mnie w policzek.

– Dziękuję. Do następnego. – Zniknął za drzwiami, a ja skierowałam pierwsze kroki do łazienki. Umyłam dokładnie ciało, po czym wróciłam do kuchni, żeby dopić kawę. O czternastej miałam następnego klienta, więc zostało mi raptem kilka minut, żeby posiedzieć przez chwilę w spokoju. Potem musiałam się przygotować.

Czwartki były najgorsze. Miałam czterech klientów, którzy przychodzili co tydzień o stałych godzinach. Za chwilę miał się zjawić Olek. Z nim akurat nie było tak tragicznie. Młody – dwadzieścia trzy lata, dość przystojny brunet i do tego zabawny. Lubiłam go nawet. Kochaliśmy się kilkakrotnie z przerwami na pogaduchy. Pochodził z bardzo bogatej rodziny. Ojciec powierzył mu funkcję prezesa w swojej firmie. Był więc stale zapracowany. W jego życiu brakowało czasu na rozrywkę czy dziewczyny. Korzystał z moich usług od trzech miesięcy. Nie zależało mu na wyzywających strojach, wkładałam więc za każdym razem jakąś sukienkę, ale zawsze musiała to być mini. Tym razem wskoczyłam w czarną, dziewczęcą, z lekko rozkloszowanym dołem. Olek przybył punktualnie.

– Siemano, czarownico. – Posłał mi szeroki uśmiech już na progu, po czym pocałował mnie w policzek.

– Cześć. Wchodź.

– Jak leci? – spytał, zdejmując kurtkę i buty.

– Rutyna. Nie mogę się doczekać świąt. – Wzięłam od niego ubranie i powiesiłam na wieszaku.

– Jakie masz plany?

– Jadę w swoje rodzinne strony.

– Do rodziców?

– Nie. Do babci.

Przeszliśmy do kuchni, a tam tradycyjnie przygotowałam herbatę z imbirem.

– Widzę, że pamiętasz, czym mnie poczęstować. – Chwycił gorący kubek.

– Od trzech miesięcy nie widziałam, żebyś pił coś innego. – Uśmiechnęłam się. – A jak u ciebie?

– Praca, praca, praca. Zwariować można. Dobrze, że idą święta. Zamierzam wyjechać na trzy dni nad morze i nie dotykać służbowego telefonu.

– Oby ci dopisała pogoda.

– Obojętne. Najważniejsze, że z dala od firmy i od ojca. – Odstawił pusty kubek na stół. – No dobra, koniec tych pogaduszek. – Podniósł się z krzesła i zbliżył do mnie.

Stałam oparta o blat. Olek docisnął mnie do szafek swoim ciałem. Złożył pocałunek na mojej szyi, a po chwili chciał zrobić to samo z ustami.

– Nie. Mówiłam ci, że nie całuję się z klientami.

– Mogłabyś zrobić wyjątek. – Popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

– Przykro mi.

– Jeszcze kiedyś cię do tego namówię. – Uśmiechnął się i wrócił wargami do mojej szyi.

Całując raz z jednej, raz z drugiej strony, powoli wędrował ręką w dół po materiale sukienki. Wsunął pod nią dłoń, chwycił majtki i je pociągnął. Opadły na posadzkę. Po chwili dołączył drugą rękę. Chwycił moje pośladki i zacisnął na nich palce, przyciskając mnie do siebie. Wyczuwałam, że jego penis jest już twardy. Poruszałam delikatnie biodrami, aby wzbudzić w nim jeszcze większe podniecenie. Zdjął jedną dłoń z pośladka i przeniósł ją na przód. Dotykał delikatnie łechtaczki, zataczając kółka palcami. Zanurzył jeden z nich w moim wnętrzu i zaczął nim gwałtownie poruszać. Po chwili obrócił mnie tyłem do siebie, wyjął z kieszeni prezerwatywę, zsunął spodnie oraz bieliznę, założył gumkę i pospiesznie wszedł we mnie od tyłu. Nie był delikatny. Zawsze czułam mały ból, zwłaszcza że Olek został hojnie obdarzony przez naturę. Oparłam się łokciami o blat. To przynosiło odrobinę ulgi, choć nie do końca eliminowało nieprzyjemne wrażenia. Na szczęście chłopak nie potrzebował dużo czasu, żeby skończyć. Gdy to nastąpiło, wyprostowałam się, stojąc wciąż tyłem do niego, a on oparł głowę o mój bark i przez moment ciężko oddychał. Gdy jego ciśnienie się unormowało, odsunął się, a ja spojrzałam przez ramię. Zdjął gumkę i śmiesznie wyglądając ze spodniami przy kostkach, zrobił kilka kroków, aby sięgnąć do kosza na śmieci. Zaśmiałam się.

– Nie śmiej się ze mnie, tylko lepiej daj zimnej wody – powiedział, podciągając ubranie.

Napełniłam szklankę i dorzuciłam kilka kostek lodu.

– Proszę. – Podałam mu naczynie.

– Czy ty w ogóle miewasz ze mną orgazmy? – spytał po tym, jak opróżnił szkło.

– Nie zawsze. – Nie chciałam być niemiła i powiedzieć, że nigdy.

– Od czego to zależy?

– Sama nie wiem – rzuciłam tylko. Nie chciało mi się kombinować i wymyślać powodów. – Wracasz dziś jeszcze do firmy? – zmieniłam temat.

– Oczywiście. I zostaję tam do dwudziestej, jeśli nie dłużej.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i poszliśmy pod wspólny prysznic. Tam odbyła się ekspresowa powtórka z rozrywki. Pożegnaliśmy się kilka minut po piętnastej.

Przyjmowałam w tym dniu jeszcze dwóch klientów. Jednego tuż po Olku, a drugiego wieczorem. Na szczęście pani Alicja była już zdrowa i mogła zostać z Kacprem.

Niemal każdy dzień wyglądał identycznie. Czasem zapominałam o tej rutynie albo o niej nie myślałam, ale nieraz chciało mi się wymiotować lub nocami wylewałam morze łez w poduszkę. Najgorsze, że nie miałam alternatywy ani innego pomysłu na życie. Jedyne rozwiązanie stanowiła wygrana w totka, lecz nigdy go nie puszczałam, bo nie dopisywało mi szczęście w takich grach. Brnęłam więc w to bagno bez perspektywy zmian.

Rozdział III

– Słoneczko, pobudka. Jest dziewiąta. Najwyższy czas się zbierać – obudziłam synka w sobotę rano. Ponieważ był to kolejny deszczowy dzień, zaplanowaliśmy go w całości w parku wodnym Suntago.

Kacper niemal natychmiast zerwał się podekscytowany.

– Idę myć buzię, a ty mi szykuj śniadanie – powiedział. – Zjadłbym jajka na miękko.

W tygodniu nie był taki chętny do wykonywania porannych czynności.

– Zrobiłam naleśniki, ale okej, najwyżej zjemy je na kolację. – Wyszłam z jego pokoju i wróciłam do kuchni.

Kacper do mnie dołączył i usiedliśmy przy stole.

– Mamo, kocham, jak nie musisz pracować, a ja nie muszę chodzić do przedszkola – stwierdził, niemal podskakując na krześle.

– Ja też uwielbiam te dni. – Pogłaskałam go po głowie. – Zostawiam cię tutaj. Dokończ jeść, a ja nas spakuję.

– Ja chcę te zielone spodenki.

– Okej, okej. – Pocałowałam go w ciemną czuprynę.

O jedenastej dotarliśmy na miejsce. Zaparkowaliśmy na już dość zapełnionym parkingu. Zabraliśmy plecaki i weszliśmy do środka. W szatni, kiedy byliśmy w strojach kąpielowych, zadzwonił mój telefon.

– Halo? Andżi, jestem z Kacprem w Suntago. Zadzwonię na pogaduchy po południu – powiedziałam, chcąc szybko zakończyć rozmowę.

– A czy możemy się spotkać wieczorem? Tym razem ja mam gorszy dzień.

– Jasne, wpadnij koło dwudziestej. Może napijemy się winka?

– O tym właśnie pomyślałam. Więc do zobaczenia. Bawcie się dobrze.

Rozłączyłam się i poszliśmy korzystać z wodnych szaleństw. Młody nie bał się niczego. Pakował się na najwyższe zjeżdżalnie, które były dozwolone dla dzieci z jego wzrostem. Zjeżdżaliśmy ze wszystkich po kolei przez przeszło dwie godziny.

– Dziecko, chodźmy popływać chwilę w basenie albo odpocząć w jacuzzi. Zmęczyło mnie trochę to bieganie po schodach.

– To ty idź, a ja pozjeżdżam sam.

– O nie. Wykluczone. Dobra, jeszcze pół godziny i idziesz ze mną na przerwę. – Uśmiechnęłam się do niego, kiwając głową.

Gdy tylko to usłyszał, wypruł ponownie w stronę schodów prowadzących do wlotu jednej ze zjeżdżalni. Bawiliśmy się świetnie, choć mnie już parokrotnie wlała się woda do nosa, a oczy szczypały od chloru. Niemal do siedemnastej na zmianę korzystaliśmy z rur, pływaliśmy w basenie ze sztuczną falą lub ścigaliśmy się w rwącej rzece. Zrobiliśmy sobie jedynie jedną przerwę, żeby zjeść obiad. Nie mieliśmy zbyt dużego wyboru, ale akurat Kacprowi to pasowało, bo dostał frytki z nuggetsami. Spędziliśmy cudowny dzień, dzięki któremu mogłam zapomnieć o swojej obrzydliwej codzienności.

Wróciliśmy do domu przed dziewiętnastą. Kacper pobiegł prosto do kuchni, wyjął z lodówki naleśniki i wciągnął jednego jak odkurzacz.

– Ej, czekaj, odgrzeję je. – Zabrałam mu talerz z ręki. – Siadaj i cierpliwie czekaj.

– Mamo, a kiedy jedziemy do babci?

– Na szczęście już w piątek po południu. Odbiorę cię z przedszkola troszkę wcześniej. – Wlałam mleko do garnuszka, żeby zrobić kakao.

– Huraaa! Tęsknię za nią.

– Ja też, synek. – Postawiłam przed nim talerz z dwoma naleśnikami i ciepłe kakao. Dla siebie przygotowałam ten sam zestaw.

– A do kiedy zostaniemy?

– Będziemy u babci w Wielkanoc, lany poniedziałek i dopiero we wtorek rano wracamy do Warszawy.

– Super. Zleję babcię wodą. – Zaśmiał się z buzią pełną jedzenia.

– A ja ciebie. – Również zaczęłam się śmiać.

– Ja ciebie bardziej.

Przedrzeźnialiśmy się do końca posiłku. Potem Kacper poszedł do salonu oglądać bajki, a ja zabrałam się do zmywania naczyń. Gdy kończyłam, usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam je otworzyć.

– Ta-dam! – Andżelika z szerokim uśmiechem pomachała mi przed oczami dwiema butelkami wina.

– Ciocia! – Kacper do nas przybiegł.

– Dla ciebie też coś mam. – Weszła, postawiła butelki na podłodze i kucnęła, aby wyściskać młodego.

– Co masz? Co masz?

– Nowy model samolotu do sklejania. – Wyciągnęła z torebki pudełko.

– O, wow, ale ekstra! Możemy teraz poskładać?

– Nie dziś, synek – włączyłam się do rozmowy. – Jutro będziemy mieć na to cały dzień. Teraz chciałyśmy trochę porozmawiać. I co się mówi?

– Dziękuję. – Zabrał prezent i pobiegł na kanapę kontynuować oglądanie.

– Chodź do kuchni. Tam się najlepiej siedzi. – Podniosłam wino.

– Mam coś jeszcze – powiedziała Andżelika, kładąc na stole duże opakowanie czekoladek.

– Babo, czy ty jesz cokolwiek poza słodyczami? – spytałam ze śmiechem.

– Jestem uzależniona od słodyczy. – Otworzyła pudełko i pochłonęła pierwszy smakołyk.

– No dobra, nawijaj. Co się dzieje? – Wyjęłam kieliszki, postawiłam na stole i zaczęłam się siłować z korkiem.

– Mam cholernego doła. – Zrobiła smutną minę. – Brakuje mi chłopa, ale takiego do przytulenia, nie do bzykania. No i tęsknię za mamą. Wkurzam się na samą siebie i mam ogromne wyrzuty sumienia, bo słyszę przez telefon, jak bardzo jest ze mnie dumna, że jeszcze rok i skończę studia. I co ja jej pokażę? Mam sobie sama wypisać dyplom i kłamać dalej?

– Poczekaj, spokojnie, to jeszcze nie koniec świata. – Nalałam wino do kieliszków.

– No nie, ale jest blisko.

– To idź na studia. Odłożyłaś już wystarczająco dużo kasy, żeby sobie poradzić.

– Właśnie tu tkwi problem. Nie mam jej.

– Cooo? Jak to: nie masz?

– Jeeej. Zrobiłaś oczy wielkości przykrywki do garów. Spokojnie. Po prostu dałam większość bratu. Jego dziewczyna zaliczyła wpadkę. Nie mógł zabrać jej do naszego rodzinnego domu, bo ojciec. Ta dziewczyna też z jakiejś patologii. Nie mogłam spać, kiedy myślałam, że będą wychowywać dziecko w jakiejś wynajmowanej norze. Dałam mu siano na mieszkanie. Kupili już zresztą.

– No to mnie zaskoczyłaś. Nie wiem, co ci doradzić ani co powiedzieć.

– A nic, będę się rżnąć przez kolejne dwa lata. – Podniosła kieliszek. – Za moje zasrane życie. – Wyciągnęła rękę, aby stuknąć nim o moje szkło.

– Nie. Przestań. Nie będę wznosić takich toastów. To nadal nie jest koniec świata. Ja też mam dość tego zawodu, ale tak jak ty mi zawsze powtarzasz, tak ja teraz powiem to tobie. Rób swoje i zapominaj. Jeśli to ma potrwać jeszcze kolejne dwa lata, trudno. Jesteś młoda, wszystko przed tobą. Studia też zdążysz zrobić. – Stuknęłam o jej lampkę. – Za to, żeby los poprowadził nas ku szczęściu.

– Kochana jesteś. – Przyjaciółka podeszła do mnie, stanęła za oparciem krzesła i objęła mnie od tyłu.

– A teraz słuchaj hitu – powiedziałam. W oczekiwaniu na wiadomość oderwała się ode mnie, wróciła na miejsce i sięgnęła po kolejną czekoladkę.

– Oho, pewnie jakiś klient? – zaciekawiła się.

– Zadzwonił Marcel z informacją, że ma dla mnie wyjątkowego klienta. I uwaga. – Zrobiłam pauzę. – Będę się z nim bzykać z opaską na oczach. Wyobrażasz sobie?

– Poproś Marcela, żeby ci pokazał jego zdjęcie albo coś. A jeśli jest pryszczaty, szczerbaty i zezowaty?

– Też tak pomyślałam, ale… ten koleś ma kupę forsy. Kto bogaty nie poprawia sobie urody?

– Wiesz, bywają tacy, co mają to w dupie.

– Chce zapłacić ekstra za tę zachciankę. No i w sumie już się zgodziłam.

Andżelika wybałuszyła oczy.

– A kiedykolwiek go zobaczysz?

– O ile dobrze zrozumiałam, to nigdy – przyznałam, a przyjaciółka jeszcze bardziej wytrzeszczyła oczy. – Poczekaj, pogonię młodego do spania.

Podniosłam się i skierowałam do salonu.

– Synek, czas się zbierać do spania. Nie sądzisz?

Nie usłyszałam odpowiedzi. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, że ma zamknięte oczy. Wzięłam go delikatnie na ręce i zaniosłam do pokoju. Zdjęłam mu spodnie, a on na wpół śpiąco pomógł mi zmienić mu sweterek na piżamę. Pocałowałam go w czoło, zgasiłam światło i wróciłam do kuchni.

– Jak ty w ogóle go poznałaś? – spytała Andżelika.

– Marcela?

– Tak.

Rok wcześniej

– Przepraszam panią, czy mogę jakoś pomóc? – usłyszałam nad głową męski głos, siedząc na schodku przed wejściem do kancelarii adwokackiej. Podniosłam powoli wzrok i przez łzy zobaczyłam faceta na oko lekko po czterdziestce, dość wysokiego, z trzydniowym zarostem i ciemnymi włosami, w których gdzieniegdzie widniały pierwsze ślady siwizny.

– Nie, dziękuję – odparłam i spuściłam głowę.

– Jest pani pewna?

– Tak, jestem pewna. – Znów spojrzałam w jego stronę, po czym wgapiłam się w ziemię.

– Nie wydaje mi się. Chętnie pani pomogę.

Co za upierdliwiec – pomyślałam.

– Okej, skoro się pan upiera… Ma pan pożyczyć ze dwa miliony złotych? Właśnie wyszłam od prawnika i dowiedziałam się, że mam długi pod samo niebo.

– Pożyczyć nie mam, ale podtrzymuję propozycję pomocy. – Usiadł obok mnie. – Marcel jestem. – Wyciągnął w moją stronę rękę.

– Maria – podałam mu swoją, po czym otarłam łzy, sięgnęłam do torebki po chusteczkę i wysmarkałam nos. – Słucham.

– Mogę zaproponować pani bardzo dobrze płatne zajęcie – rzekł, a ja trochę się ożywiłam. Mieszkałam w Warszawie od miesiąca. Parę groszy od babci miało pozwolić mnie i Kacprowi przetrwać, zanim znajdę pracę. Pieniądze się kończyły, mimo że wynajmowaliśmy tylko pokój. Pracowałam w markecie i zarabiałam trochę więcej niż najniższa krajowa. Nie wiedziałam jednak, na czym stoję – a raczej wiedziałam, że stoję nad przepaścią – dlatego połowa mojej pensji poszła na prawników. I dowiedziałam się jedynie tyle, że stoję nie na twardym podłożu, tylko na cienkiej linie, która za chwilę może się zerwać.

– Co to za zajęcie? Nawet pan nie spytał o moje wykształcenie, preferencje, doświadczenie. Trochę to dziwne, nieprawdaż?

– Zapraszam na kolację jutro o dziewiętnastej. Wszystko pani wyjaśnię.

– Dziękuję, ale muszę odmówić. – Przestraszyłam się trochę i podniosłam.

– Proszę się dobrze zastanowić. Wysokie zarobki, do tego służbowy dom i samochód. – Również wstał i podał mi wizytówkę.

Popatrzyłam na kawałek eleganckiego papieru, potem na mężczyznę i powiedziałam:

– Muszę już iść. Do widzenia.

– Proszę przemyśleć moją propozycję. Będę pod telefonem.

Skinęłam głową, odwróciłam się i odeszłam w stronę metra. Wynajmowałam pokój od mieszkającej samotnie miłej i ciepłej starszej kobiety w trochę obskurnej kamienicy na Pradze-Północ. Plusem było jednak to, że gdy wychodziłam, mogłam zostawić syna pod opieką pani Zosi. On polubił ją, a ona jego.

Kupiłam po drodze parę drobiazgów, w tym jej ulubione krakersy oraz kinder niespodziankę dla Kacpra.

– Dzień dobry! – zawołałam od progu.

Mój syn przybiegł i mocno mnie objął. Po chwili zjawiła się również niezbyt żwawo chodząca pani Zosia.

– Załatwiłaś wszystkie sprawy? – spytała, gdy przeszliśmy do malutkiej kuchni i postawiłam na stole torbę z zakupami.

– Powiedzmy – odparłam, wypakowując je.

– Ty płakałaś? – Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.

– Ależ skąd. Zimno jak diabli, wieje ostry wiatr, załzawiły mi się oczy. – Podałam jej krakersy, a synkowi wręczyłam czekoladowe jajko.

– Mniam! – Od razu zabrał się do rozpakowywania.

– Najpierw obiad, kolego – pouczyłam go.

– Ugotowałam zupę kalafiorową. Już zjedliśmy – powiedziała pani Zosia. – Jest na kuchence, jeszcze gorąca. – Sięgnęła po talerz, żeby mi nałożyć.

– Dziękuję. Na razie nie jestem głodna. Zjem później.

– Powinnaś się ogrzać. Zrób sobie chociaż herbaty.

– Proszę się nie martwić. Zaraz sobie zaparzę.

Kobieta oddaliła się do swojego pokoju.

– Mamo, mogę pograć w grę? Jak cię nie było, pani Zosia cały czas czytała mi książeczki.

– Możesz, możesz.

Usiadłam na krześle i wyjęłam z torebki wizytówkę. „Marcel Korzeniowski, prezes” – przeczytałam. Wzięłam telefon i wstukałam w Google’u nazwę firmy.

Global Circle Farm. Cóż to jest? – pomyślałam. Nie pojawił się żaden wynik.

Wpisałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko. Żaden wizerunek nie pasował do faceta, którego poznałam.

Oszust jakiś – skomentowałam w duchu, wyrzuciłam kartonik do kosza i poszłam posiedzieć z synem.

– W co grasz?

– W wyścigi samochodowe. Widzisz? Mój jest ten czerwony. Chciałbym mieć takiego do zabawy. Kupisz mi?

– Synuś, na razie nie mogę ci kupić, ale obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś niedługo takiego miał. – Stanęła mi w gardle gula. Było mi cholernie przykro.

Czemu winne jest to dziecko? – pomyślałam. Nie mogłam się teraz rozpłakać. Nie chciałam, żeby Kacper widział, że coś jest nie tak. Od miesiąca beczałam po kątach. Musiałam wreszcie zacząć porządnie zarabiać, żeby móc się przeprowadzić do normalnego mieszkania. We wrześniu Kacper miał iść do zerówki. Książki, zeszyty, ciuchy – to wszystko kosztowało.

Spędziliśmy popołudnie na graniu. Byłam trochę zmęczona. W nocy nie mogłam spać, często się budziłam. Chciałam się położyć dziś wcześniej, bo musiałam wstać o czwartej trzydzieści, żeby dotrzeć do pracy na szóstą.

Po kolacji pomogłam młodemu się wykąpać, sama również się ochlapałam i wskoczyliśmy do łóżka.

Jak zwykle po niezbyt dobrze przespanej nocy wypiłam tylko kawę, włożyłam dresy – wiedziałam, że czeka mnie cały dzień wypakowywania towaru – zarzuciłam kurtkę, ciepły szal i wyszłam. Gdy minęłam róg kamienicy, zorientowałam się, że jestem w ciapach.

Cholera jasna, spóźnię się! – pomyślałam i pobiegłam z powrotem do mieszkania. Włożyłam wygodne buty i już chciałam wyjść, gdy pani Zosia mnie zawołała.

– Kochanie, wyrzuć po drodze śmieci. Muszki lecą do tych skórek od jabłek.

Na bank się spóźnię…

Złapałam worek i wybiegłam. Wrzuciłam go do śmietnika i pobiegłam w stronę przystanku. Wsiadłam do autobusu dwadzieścia minut później, niż powinnam. Przebierałam nogami, denerwując się, bo szefowa nie była zbyt przyjazną osobą.

– Może powinnaś zainwestować w zegarek – powiedziała, gdy dotarłam na miejsce.

– Przepraszam.

– Chodzisz rozkojarzona, dziewczyno. Spóźniasz się. Myślisz, że płacę ci za nic?

– Odrobię to spóźnienie.

– Nie będziesz miała szansy. Zwalniam cię.

– Czyli mogę wyjść? – Uniosłam się honorem i postanowiłam nie błagać o wybaczenie.

– O nie. Zapomniałaś chyba, że obowiązują cię dwa tygodnie wypowiedzenia. Zejdź mi z oczu i idź już do pracy.

Przykrość znów ścisnęła mi gardło. Fakt, to była moja wina. W ubiegłym tygodniu spóźniłam się trzy razy. Ale Kacper gorączkował i akurat wtedy, kiedy miałam wyjść do roboty, czuł się najgorzej. Może to reakcja na przeprowadzkę? Gdy stałam w drzwiach, nagle zaczynał wymiotować. Tak czy inaczej, sama bym zwolniła takiego pracownika. Teraz poza chodzeniem do pracy i bieganiem po prawnikach będę musiała jeszcze szukać nowego zajęcia.

Pięknie – pomyślałam.

Dziesięć godzin wypakowywania towaru dało mi się we znaki. Bolał mnie kręgosłup, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Wróciłam do domu wyczerpana. Zjadłam tylko jabłko, porozmawiałam chwilę z synem oraz panią Zosią i otworzyłam laptopa. Zaczęłam wertować ogłoszenia. Ze swoim nienadającym się do niczego wykształceniem mogłam liczyć jedynie na sklepy, call center albo stanowisko kelnerki. To ostatnie odpadało. Nie mogłam wracać do domu wtedy, kiedy Kacper już spał. Szlag by to trafił.

Zamknęłam klapę komputera.

A może by tak zadzwonić do tego dziwnego mężczyzny widmo? – przeszło mi przez głowę. Cholera jasna! Śmieci!

Narzuciłam kurtkę i wybiegłam przed kamienicę. Miałam nadzieję, że nikt dziś nie wywoził nieczystości. Zapadł już zmrok, więc włączyłam latarkę w komórce. Kontener był pełny. Kiedy wyrzucałam worek, na bank wylądował na tej górze. Szukałam niebieskiego. Nie tylko mój był w tym kolorze.

– Co pani tu robi? Zaraz zadzwonię na policję. Na wódkę zabrakło? – zwrócił się do mnie jakiś starszy mężczyzna.

– Odpieprz się pan – burknęłam i grzebałam dalej.

Jest! To ten! Rozerwałam folię, wyrzuciłam część zawartości i znalazłam to, czego szukałam. Wróciłam na górę. Usiadłam na wersalce obok Kacpra i pani Zosi oglądających bajkę. Zerkałam to na ekran telewizora, to na wizytówkę. Wystukałam numer na klawiaturze telefonu, po czym usunęłam. Schowałam jedno i drugie do kieszeni. Było po dwudziestej pierwszej. Nie będę dzwonić o tej porze, to chore. Nazajutrz miałam tylko cztery godziny pracy, od dziesiątej do czternastej. Postanowiłam załatwić to z samego rana.

W nocy budziłam się co kilka minut. Kacper się rozpychał, a łóżko było dość wąskie. Poza tym rozmyślanie nie pozwoliło mi na spokojny sen. Wreszcie doczekałam poranka. O siódmej umyłam zęby, wskoczyłam w dżinsy i ciepłą bluzę, związałam włosy w kucyk i wybrałam numer widniejący na wizytówce.

– Dzień dobry. Z tej strony Maria. Spotkaliśmy się przedwczoraj. Czy pańska propozycja jest nadal aktualna?

– Dzień dobry. Tak, oczywiście.

– Czy możemy się dzisiaj spotkać?

– Przyjadę po panią o dziewiętnastej. Proszę podać ulicę i numer domu.

– Sama dotrę do celu – powiedziałam szybko. Nie chciałam, żeby wiedział, gdzie mieszkam.

– Dobrze. Zaraz wyślę pani SMS-em adres.

– Dziękuję. Do zobaczenia.

Kilka sekund po zakończonej rozmowie otrzymałam wiadomość: „Belvedere, ul. Agrykola 1”.

Nie mając pojęcia, gdzie to jest, natychmiast skorzystałam z Google’a.

Co? Przecież ja nawet nie mam w co się ubrać – pomyślałam, gdy zobaczyłam wystrój wnętrza lokalu. Jak się w ogóle je to cholerstwo?

Zdziwiona przyglądałam się fotografiom dań.

Okej. Kupię coś ładnego, schowam pod spodem metkę, a jutro oddam ciuch. To był doskonały plan.

Pojechałam do pracy i odwaliłam swoją robotę. Na szczęście nie musiałam patrzeć na zołzowatą szefową, bo miała urlop. Dziś siedziałam na kasie. Mój kręgosłup mógł trochę odpocząć, inaczej na spotkanie z panem widmo poszłabym o lasce.

Prosto z pracy udałam się do Galerii Wileńskiej. Miałam na karcie niecałe siedem stów, dlatego aż głupio mi było wchodzić na teren sklepu. Zajrzałam do jednego, drugiego, trzeciego… Nie wiedziałam, w czym powinnam się zaprezentować. Ostatecznie zdecydowałam, że damski garnitur będzie bezpiecznym rozwiązaniem. W Mohito wisiały dwa, które dość dobrze wyglądały na wieszaku. Zabrałam je do przymierzalni. Jeden w kolorze zachmurzonego nieba, a drugi w klasycznej czerni. Przymierzyłam pierwszy.

O jasny gwint – pomyślałam, gdy się w nim zobaczyłam. Świetny. Biorę. Spojrzałam na metkę – ponad sześćset złotych. Boże drogi, żebym tylko go nie poplamiła. Jeśli nie będę w stanie go zwrócić, nie zostanie mi nawet na chleb.

Zabrałam z lady zakup i wróciłam do domu.

– Masz kinderkę? – Synek przywitał mnie pytaniem.

– Słońce, nie możesz jeść codziennie słodyczy – powiedziałam stanowczym głosem i przytuliłam Kacpra.

Była szesnasta. Ugotowałam obiad. Jak zwykle zupę. To wychodziło najtaniej. Na szczęście Kacper nie był wybredny. Pani Zosia zaś uwielbiała zupy. Nie rozliczałyśmy się specjalnie z produktów spożywczych. My jedliśmy to, co przygotowała ona, a gdy ja coś upichciłam, częstowałam ją.

Teraz potrzebowałam czasu dla siebie, żeby zrobić się na bóstwo. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i umyłam włosy. Zrobiłam lekkie fale, nałożyłam na twarz delikatny makijaż i wskoczyłam w swój nowy nabytek. Pod spód włożyłam biały top. Garnitur był idealnie dopasowany. Marynarka kończyła się w połowie pupy, a wąskie spodnie sięgały powyżej kostki, więc pięknie eksponowały szpilki. Najgorsze, że musiałam dojechać spory kawałek metrem, a potem jeszcze dwa przystanki autobusem. Paskudna pogoda sprawiała, że podróż w takich butach nie była przyjemna, ale chciałam wywrzeć piorunujące wrażenie. Nie mogłam się tam pokazać w trampkach. Nie w takiej restauracji.

Wyszłam o osiemnastej. Dokładnie dziesięć minut przed dziewiętnastą dotarłam na miejsce. Kropiło, stałam więc pod parasolem, blisko wejścia. Marcel również zjawił się przed czasem. Całe szczęście, bo zrobiło mi się zimno. Przywitał mnie, podając dłoń. Weszliśmy do środka. Kelnerka wskazała nam stolik.

– Cieszę się, że zmieniła pani zdanie – powiedział mężczyzna, gdy zajęliśmy swoje miejsca.

– Wczoraj zostałam zwolniona z pracy. To był chyba ten impuls. A ja naprawdę potrzebuję pieniędzy. – Sięgnęłam po kartę, którą zostawił kelner.

– Jestem głodny. – Mój towarzysz również spojrzał na menu. – O, to jest to. Wezmę halibuta. Polecam, jest wyśmienity.

– Nie, dziękuję, wystarczy mi sałatka. – Znalazłam tę pozycję i zdębiałam. Kilka pomidorów, kawałek sera, trochę fasoli, a cena ponad sto złotych. Najchętniej powiedziałabym: „okej, daj pan tę stówę, nie jestem głodna”.

Zaśmiałam się pod nosem.

– Coś się pani przypomniało?

– Tak, przepraszam – zrobiło mi się głupio.

Gdy otrzymaliśmy swoje zamówienie, Marcel zaczął opowiadać o pogodzie, o budynku, w którym siedzieliśmy, i przechwalał się, że wie, ile ma lat i kto jest autorem obrazów wiszących na ścianach. Tak jakby mnie to interesowało. Nie chciałam jednak wyjść na wieśniarę, więc udawałam zainteresowanie. Czekałam, aż przejdzie do rzeczy i przedstawi mi swoją propozycję. Na ten moment tylko to się dla mnie liczyło.

– Od dawna mieszka pani w Warszawie?

– Nie, jestem tu dopiero od miesiąca.

– I jak się podoba?

– Trudno powiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym. Ostatnio mam o czym myśleć.

– Z daleka pani jest?

– Z Olszanicy na południowym wschodzie Polski.

– Cudownie. Uwielbiam góry. – Westchnął i jakby się rozmarzył, bo patrzył przez chwilę w nieokreślony punkt przed sobą.

Przejdźże do rzeczy, chłopie – nakazałam w duchu, gdy zobaczyłam kątem oka na jego zegarku dziewiętnastą czterdzieści.

– To prawda, są piękne i żałuję, że musiałam je zostawić.

– Musiała pani?

– Tak, ale nie mówmy o tym. Może usłyszę wreszcie, jaką ma pan dla mnie propozycję. – W końcu udało mi się zręcznie poruszyć ten temat.

– Jasne. Jest pani otwartą osobą, prawda?

Co to za pytanie? – pomyślałam, ale skinęłam głową na potwierdzenie.

– Do tego atrakcyjną, zgrabną i niegłupią – wyliczał.

Do czego on zmierzał? Nie przerywałam mu jednak.

– Wie pani, że mając taką buzię, można zarobić kupę forsy?

– Czy może pan mówić konkretniej? Nie chce mi się bawić w zgadywanki.

– Mogłaby pani być damą do towarzystwa. Oto moja propozycja. Za spędzenie czasu z klientem… godzina, dwie… otrzymywałaby pani około dwóch tysięcy.

Stolik był duży, więc nie sięgnęłabym, nawet gdybym się wychyliła. W przeciwnym razie dostałby z liścia w paszczę.

– Nie chcę być niemiła, ale dziękuję. Nie skorzystam. – Byłam wściekła, że w ogóle się zgodziłam na to spotkanie.

– Za spędzony z klientem weekend około dziesięciu tysięcy – kontynuował, w ogóle nie zwracając uwagi na moją odpowiedź.

– Dlaczego pan próbuje to tak pięknie ubrać w słowa? Proszę powiedzieć prosto z mostu: „za wyruchanie pani klient zapłaci tyle i tyle, jak mu pani zrobi loda, to dostanie pani tysiaka ekstra, a jak jeszcze wyjedzie pani z nim na weekend i będzie mógł panią grzmocić na okrągło, to wtedy…”.

Nie dokończyłam, bo mi przerwał.

– To nie są kierowcy tirów. To prezesi prestiżowych firm, często przystojni, mający rodziny, ale potrzebujący spokoju i relaksu przy pięknej, dyskretnej kobiecie…

– Raczej dziwce – weszłam mu w słowo.

– Proszę sobie to nazywać, jak pani woli. Nie będę namawiał. Ale proszę pomyśleć: pracując w markecie, nigdy nie zarobi pani na spłatę długów. A syn? Pomyślała pani o nim? Będzie chciał iść na zajęcia boksu, a może piłki nożnej. Będzie chciał ubierać się jak koledzy z klasy: Nike, Adidas i tak dalej. W Warszawie to kosztuje. Chyba że woli mu pani zafundować pośmiewisko przed rówieśnikami.

Uderzył w czułą strunę. Wiedział doskonale, że to robi. Tylko jak wszedł w posiadanie tych informacji?

– Skąd pan wie, gdzie pracuję i że mam syna?

– Ten adwokat, u którego pani była, to mój kuzyn. Powiedzmy, że przejrzałem pani teczkę, gdy on korzystał z toalety.

– Wiedział pan zatem, że jestem łatwym łupem.

– Owszem. – Uśmiechnął się delikatnie.

– Pudło. Nie jestem. I serdecznie dziękuję za kolację. – Wstałam, rzucając na talerz serwetkę, którą miałam na kolanach.

– Odwiozę panią.

– Dziękuję. Trafię sama.

Doszłam do drzwi, otworzyłam i się załamałam. Lało jak z cebra. Cholera jasna, zniszczę garnitur – pomyślałam.

– A może jednak? – Marcel stanął za moimi plecami.

Zgodziłam się z niechęcią. Mając do wyboru sześć stów w plecy albo jego towarzystwo, wolałam to drugie.

Podczas podróży milczał, ja również. Podałam mu adres kamienicy, zauważyłam jednak, że jedzie w innym kierunku.

– Czy pan się przypadkiem nie pomylił? Jedziemy chyba w złą stronę.

– Pokażę pani coś.

Dziesięć minut później zaparkował przed jakąś posesją.

– Ten dom należałby w całości do pani. I samochód też. – Wskazał palcem stojącego przed garażem forda kugę.

Ujrzałam oczami wyobraźni Kacpra, jak siedzi w tym naszym ciasnym pokoiku, trzyma pod pachą ulubionego misia i ogląda bajkę na małym telewizorze. Jak siedzi przy stole i po raz kolejny chlipie na obiad zupę. Jak prosi mnie o kupno zabawki, a ja odmawiam. Aż w końcu jak stoi na korytarzu w szkole i nie mając markowych ciuchów, staje się obiektem drwin.

Oczy zaszły mi łzami. Patrzyłam na ten domek i wyobraziłam sobie synka biegającego po podwórku za piłką. Poczułam, jak moje serce krwawi na myśl, że nie mogę mu tego dać.

– Okej. Zgadzam się – rzuciłam nagle.

– Słucham?

– Powiedziałam, że się zgadzam!

Odpalił silnik i ruszył.

– No i trzeba było tak od razu.

Jechaliśmy w milczeniu. Byłam chyba w szoku, że na to poszłam, i nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Czy powinnam o coś spytać?

Dojechaliśmy pod kamienicę.

– Przejdźmy na ty. – Wyciągnął rękę.

– Dobrze – odparłam i również wyciągnęłam dłoń.

– Zadzwonię do ciebie jutro i zajmiemy się waszą przeprowadzką.

Obecnie

– Długi pod niebo? Nigdy o nich nie wspominałaś – powiedziała Andżelika.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Nie było ci żal pani Zosi?

– Było. Jeździmy do niej z Kacprem raz na tydzień czy dwa i zabieramy dla niej torbę pełną zakupów. Czasem obejrzymy wspólnie jakąś kreskówkę albo pogramy w karty.

– Okej. Zamawiam taxi. Czas się zbierać do domu. – Dopiła resztę wina, którą miała w kieliszku.

Zrobiłam to samo.

Gdy zamknęłam za nią drzwi, poszłam na górę, przebrałam się w piżamę i rozczulona wspomnieniami ułożyłam się w łóżku synka. Przykryłam się kołdrą, przytuliłam go i zasnęłam.

Jeśli masz ochotę mnie poszpiegować, to zapraszam na poniższe strony.

Mój profil autorski na Facebooku:

Ewelina Pałecka - strona autorska

https://www.facebook.com/profile.php?id=100076548284354

Mój profil autorski na Instagramie:

@autorka_ewelina_palecka

https://www.instagram.com/autorka_ewelina_palecka

Profil mojego gabinetu dietetycznego na Facebooku:

Szlachetne zdrowie Dietetyk Ewelina Pałecka

https://www.facebook.com/profile.php?id=100063922362872

Profil mojego gabinetu dietetycznego na Instagramie:

@dietetyk_ewelina_palecka

https://www.instagram.com/dietetyk_ewelina_palecka

Przeczytaj również również moją dylogię

Waleria prowadzi spokojne życie u boku zaborczo zazdrosnego męża oraz kochającego syna. Gdy po siedemnastu latach nieobecności, prosto z więzienia, do kraju wraca jej brat, rzeczywistość trzydziestodwulatki zupełnie się zmienia. Jedną pochopnie podjętą decyzją nieoczekiwanie daje się wciągnąć w świat produkcji i handlu narkotykami, a jednocześnie wplątuje się w namiętny, lecz toksyczny romans, który staje się jej nałogiem. Zdaje sobie sprawę z konsekwencji, które może nieść prowadzenie podwójnego życia, a jednak nie zamierza się z niego wycofać.

Książka zabierze Cię w pełne rozterek życie bohaterów, gdzie w powietrzu unosi się dym papierosowy, alkohol to zwykła codzienność, kokaina pozwala przetrwać noc, seks nie jest tylko seksem, lecz aktem ogromnej namiętności, ciągła ucieczka przed policją staje się zabawą, a związana z tym adrenalina nie pozwala się rozstać z przestępczym światem.