34,99 zł
Rae od zawsze miała słabość do złoczyńców w powieściach fantasy. Są najlepiej ubrani, mają najbardziej cięte riposty i zwykle nie cofają się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Rae z chęcią zrobiłaby to samo – cierpi na nieuleczalną chorobę i poświęciłaby wszystko, by odmienić swój los…
I oto niespodziewanie otrzymuje szansę na drugie życie: niezwykłym trafem przenika do świata swojej ulubionej serii, gdzie może odnaleźć kwiat, który ją uleczy.
Budzi się w pałacu stojącym na krawędzi piekielnej przepaści, w królestwie na skraju wojny, krainie niebezpiecznych bestii, knujących dworzan oraz swojej ulubionej postaci: Wiecznego Cesarza. Jest tak ponętny, jak może być tylko postać z książki. Rae wkrótce odkrywa, że w tym fantastycznym świecie wcale nie jest pozytywną bohaterką. Przeciwnie: jest złoczyńczynią.
Więc niech i tak będzie! Jako Lady Rahela pod swoim diabelskim przywództwem jednoczy przeróżnych rzezimieszków i planuje, jak odmienić ich przeznaczenie. Sterta ciał rośnie, a wraz z nią wściekłość cesarza. Wygląda na to, że Rae i jej sojusznikom trudno będzie dociągnąć do ostatniej strony…
***
Zuchwała i niesamowicie satysfakcjonująca. „Niech żyje zło” jest jak wybraniec, na którego wszyscy czekali. Z jednej strony to błyskotliwa refleksja nad urokami fikcji literackiej i płynącymi z niej zagrożeniami, z drugiej – epicka, romantyczna przygoda. Przygotujcie się na głośne parskanie śmiechem, szlochanie w miejscach publicznych i kibicowanie złoczyńcom – tego wszystkiego doświadczycie, kiedy Brennan z humorem i dziką radością będzie łamać konwencje w tej pysznej, przewrotnej uczcie literackiej – Leigh Bardugo
Ta genialna powieść zręcznie łączy dowcipne przekomarzanki i urzekające frazy z epicko zbudowanym światem. Zgłębia naturę fikcji i kontempluje wolność, która wynika z akceptacji miana czarnego charakteru. Przede wszystkim jednak wprowadza nas w świat Rae, bohaterki, która dzięki swojej inteligencji, lojalności i nieustępliwości potrafi zręcznie unikać kłopotów (co czasem urozmaica muzycznym występem) – Holly Black
Przymus czytania tej powieści jest wprost nie do zniesienia. Nie tylko nie można jej odłożyć, ale ledwo się pamięta, by mrugać podczas lektury. To było tak wciągające, że na koniec pozostało mi jedynie krzyczeć z rozpaczy w poduszkę, gdy nagle wyrzucono mnie z tej historii. Absolutnie magiczna książka – Shelley Parker-Chan
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 588
Tytuł oryginału
Long Live Evil
Copyright © Sarah Rees Brennan, 2024
First published in 2024 by Orbit
An imprint of Little, Brown Book Group
Carmelite House, 50 Victoria Embankment, London EC4Y 0DZ
An Hachette UK Company
hachette.co.uk
littlebrown.co.uk
Przekład
Marta Miazek
Redakcja
Joanna Rozmus
Korekta
Aleksandra Marczuk
Skład i przygotowanie do druku
Tomasz Brzozowski
Opracowanie wersji elektronicznej
Karolina Kaiser,
Cytat z Szekspira w przekładzie Józefa Paszkowskiego
Wszystkie postacie i wydarzenia w niniejszej publikacji, oprócz należących wyraźnie do domeny publicznej, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe
Copyright © for this edition
Insignis Media, Kraków 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-68053-47-0
StoryLight, imprint Insignis Media,
ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków
tel. +48 12 636 01 90, [email protected], insignis.pl
Instagram: @wydawnictwostorylight, @insignis_media
X, TikTok: @insignis_media
Facebook: @Wydawnictwo.Insignis
A każdy język czyni inny zarzut,
A każdy zarzut lży mi nazwą łotra.
Ryszard III, Szekspir
Nasz kraj to kraina straszliwych cudów. Tu zmarli żyją, a kłamstwa stają się prawdą. Strzeż się. Tu każda fantazja może się ziścić.
Czas Żelaza, Anonim
Cesarz wtargnął do sali tronowej. W jednej dłoni dzierżył miecz. W drugiej głowę swojego wroga. Wymachiwał nią nonszalancko z palcami wplątanymi w zakrwawione, splątane włosy.
Jego przejście znaczył szkarłatny ślad na kutych złotych płytkach, buty zostawiały głębokie, karmazynowe ślady. Nawet bladoniebieska podszewka czarnego płaszcza ociekała czerwienią. Żadna część jego odzienia nie pozostała czysta.
Na twarzy miał koronną maskę śmierci, pozbawioną klejnotu, który powinien zdobić królewskie czoło, oraz napierśnik z brązu ozdobiony wykutymi z żelaza spadającymi gwiazdami. Palce żelaznych rękawic przechodziły w błyszczące szpony.
Gdy uniósł maskę, ujrzała, że wściekłość oraz ból wyryły na jego twarzy nowe bruzdy. Po tak długim czasie spędzonym w miejscu bez słońca był blady niczym zimowe światło, promieniował takim zimnem, że aż parzył. Posąg z plamą krwi na policzku, niczym czerwony kwiat rozkwitły na kamieniu. Ledwo go poznała.
Był Jedynym i Odwiecznym Cesarzem, Wyklętym i Boskim, Zagubionym i Odnalezionym Księciem, Panem Wąwozu Grozy, Dowódcą Żywych i Umarłych. Nikt nie zdołałby zatrzymać jego zwycięskiego marszu.
Nie mogła znieść jego uśmiechu ani widoku zmarłych powłóczących nogami tuż za nim. Głodny błysk ostrza przyciągał jej wzrok. Żałowała, że nie pozostało złamane.
Rękojeść przekutego na nowo miecza Eyam miała kształt zwiniętego węża. Na ostrzu połyskiwała i falowała inskrypcja, jakby napisano ją na wodzie. Jedynym słowem widocznym pod śliską posoką była „tęsknota”.
Dziewczyna ze srebrnymi dłońmi zadrżała, samotna w sercu pałacu. Cesarz podszedł do tronu i rzekł:
– Nie słuchasz mnie!
– Dość dziwne słowa jak na Cesarza – zauważyła Rae.
Na drugim krańcu łóżka szpitalnego siedziała jej siostra Alice, kurczowo ściskając biały stalowy podnóżek, jakby pomyliła go z tratwą ratunkową. Czytała fragment książki z ich ulubionego cyklu, nadając mu dramatyzm, jednak Rae nie brała tego na poważnie.
Według Rae życie było zbyt krótkie, żeby traktować je poważnie. Różowe niczym pąki róż usta Alice wykrzywiły się osądzająco. Pąki róż nie powinny oceniać.
Gdy Rae miała cztery lata, mama obiecała jej, że będzie miała piękną młodszą siostrzyczkę.
Alice przyszła na świat latem. Jabłonie w ich ogrodzie pokryły się śnieżnobiałym kwieciem ze smugami różu, a z okna Rae wyglądały niczym chmury o brzasku. Rodzice wnieśli małą córeczkę do domu, owiniętą w różowy wełniany kocyk z białą koronką, przez co sama wyglądała jak nierozwinięty pączek. Pomni na niecierpliwe spojrzenia Rae, z pietyzmem odsunęli brzeżek kocyka – niczym pan młody odsłaniający welon swej wybranki – ukazując oblicze noworodka.
Nie była piękna. Wyglądała jak wściekły orzech włoski.
– Hej, śmieszna buźko. – Rae zwracała się tak do Alice przez całe dzieciństwo. – Nie płacz. Jesteś brzydka, lecz nie pozwolę nikomu ci dokuczać.
Życie często jest ironiczne, a los musi mieć poczucie humoru. W miarę jak Alice dorastała, kości jej twarzy ustawiły się w idealnym miejscu, nawet jej szkielet ukształtował się o wiele bardziej harmonijnie niż u innych ludzi. Była piękna. Ludzie mówili, że Rae również jest ładna.
Rae nie była już ładna. Zresztą nawet wcześniej rozumiała, że bycie ładnym to nie to samo.
Piękno było jak duży parasol, zarówno przydatny, jak i niewygodny. Trzy lata temu siostry wybrały się wspólnie na konwent dla fanów ulubionych książek Alice.
Czas Żelaza był sagą o zaginionych bogach, dawnych grzechach, namiętności i grozie, nadziei i śmierci. Wszyscy zgadzali się, że nie chodzi w niej o romans, choć nieprzerwanie dyskutowali o trójkącie miłosnym. W Czasie Żelaza było wszystko: walki na miecze i umysły, rozpacz i tańce, bohater, który ze skromnych początków wzniósł się ku absolutnej władzy, oraz niezrównana piękność, której wszyscy pragnęli, lecz tylko on mógł ją mieć. Bohaterka pokonała swoje rywalki dzięki czystości serca i została królową tej krainy. Główny bohater wydarł się z otchłani i stał się cesarzem wszystkiego. Bohaterka została nagrodzona za bycie piękną i cnotliwą, bohater za bycie przystojnym draniem.
Alice przebrała się na konwent za złoczyńczynię zwaną Pięknością Skąpaną we Krwi. Rae nie rozumiała, dlaczego postanowiła się przebrać za złą siostrę głównej bohaterki.
– To nie ja mylę prawdę z fikcją. – Mówiąc to, Alice oparła swoją ciemną teraz głowę na ramieniu Rae, aby załagodzić te słowa. – Prawda jest taka, że Piękność Skąpana we Krwi wygląda jak ty. A ja, gdy wyglądam jak ty, mogę udawać, że jestem równie dzielna.
W tamtym czasie Rae nie czytała jeszcze sagi, lecz założyła strój cheerleaderki, żeby również się przebrać. Kolejka ludzi prosiła ją, żeby zrobiła im zdjęcie z Alice. Mężczyzna na końcu ogonka gapił się na jej siostrę, lecz inny gość z dwusiecznym toporem Pierwszego Księcia sypał żartami, rozśmieszając Alice. Miło było widzieć, jak jej nieśmiała siostrzyczka się śmieje.
Gdy Rae robiła zdjęcie ostatniemu facetowi, jego dłoń powędrowała ku pupie Alice, która miała wtedy trzynaście lat.
– Trzymaj łapska przy sobie! – warknęła Rae.
Mężczyzna rzucił śliskim głosem:
– Och, wybacz waćpanno. Omsknęła mi się dłoń.
– Nic się nie stało – odpowiedziała Alice z uśmiechem, wyraźnie troszcząc się o jego uczucia, choć on nie troszczył się o to, co czuła ona. – Wszyscy mówią: ser!
Alice była tą miłą siostrą. Rae przypatrywała się drwiącemu uśmieszkowi faceta i jego telefonowi.
– Wszyscy mówią: łap to, zboku!
Zarzuciła kucykiem i wyrzuciła telefon do śmietnika przepełnionego niedojedzonymi hot dogami. Bycie miłym było miłe. Bycie wrednym załatwiało sprawę.
Mężczyzna wrzasnął, porzucając nieletni pośladek na rzecz elektroniki.
Rae puściła mu oczko.
– Och, przepraszam waćpanie. Omsknęła mi się dłoń.
– Co to w ogóle za przebranie? Suka-cheerleaderka?
Dziewczyna objęła siostrę ramieniem.
– Naczelna sucz cheerleaderek.
Prychnął.
– Założę się, że nawet nie czytałaś tych książek.
Niestety miał rację. Na jego nieszczęście Rae była wprawną kłamczynią, a jej siostra miała obsesję na punkcie tych książek. Zacytowała więc jedną z kwestii Cesarza:
– Błagaj o litość. Sprawia mi to przyjemność.
A potem odmaszerowała, unikając dalszego odpytywania. Zazwyczaj pamiętała wszystkie historie, jakie opowiadała jej Alice, lecz zaczynała się martwić, jak wiele zapomina z lekcji, rozmów, a nawet opowieści.
To był ostatni raz, gdy Rae była w stanie chronić swoją siostrę. W następnym tygodniu udała się do lekarza z powodu uporczywego kaszlu, spadku wagi oraz utraty pamięci. Rozpoczęła serię badań, które zakończyły się biopsją, diagnozą i trzyletnim leczeniem. Jakaś jej część zastygła w tej ostatniej chwili, w której była młoda, okrutna i mogła wierzyć, że jej historia skończy się dobrze. Wiecznie siedemnastoletnia. Pozostała jej część przeskoczyła wszystkie etapy od dziecka do staruszki i czuła się, jakby miała o wiele więcej niż dwadzieścia lat.
Minęły czasy, gdy Rae wierzyła w magię, choć Alice spełniała wszystkie warunki, by być bohaterką. Miała szesnaście lat, była piękna, nawet o tym nie widząc, a ulubiony cykl książek interesował ją bardziej niż cokolwiek innego.
Alice, siedząca na łóżku szpitalnym Rae, poprawiła okulary na nosie i rzuciła siostrze gniewne spojrzenie.
– Twierdzisz, że chcesz sobie odświeżyć tę historię, a zaskakują cię kluczowe zwroty akcji!
– Znam każdą piosenkę z musicalu.
Alice prychnęła. Była purystką. Rae z kolei wierzyła, że jeśli miało się szczęście, to ulubioną historię można było opowiedzieć na wiele sposobów, żeby każdy mógł wybrać ulubioną wersję. Żadna z gwiazd musicalu nie była wystarczająco atrakcyjna, bo nikt nie mógł być aż tak atrakcyjny jak postacie w jej wyobraźni. Bohaterowie książek byli niebezpiecznie pociągający, lecz jednocześnie w najbardziej bezpieczny sposób. Nie wiedziałaś nawet, jak wyglądają, lecz wiedziałaś, że ci się podobają.
– W takim razie powiedz mi, jak miała na imię Piękność Skąpana w Krwi. – Gdy Rae zwlekała z odpowiedzią, Alice rzuciła w jej stronę oskarżenie: – To tak, jakbyś nie przeczytała tej książki!
To był brudny sekrecik Rae.
Choć był to jej ulubiony cykl, nie przeczytała pierwszego tomu.
Rae i jej siostra urządzały sobie nocne maratony czytelnicze. Wtulone w siebie przez całą noc, czytały długo wyczekiwaną książkę lub opowiadały sobie historie. Alice streszczała Rae fabuły wszystkich książek, które przeczytała. Rae opowiadała Alice, jak te historie powinny się potoczyć. Nie wierzyła, kiedy siostra przekonywała ją, że Czas Żelaza to książka, która zmienia życie. Alice była literacką romantyczką, zakochiwała się w każdej napotkanej historii. Rae od zawsze była bardziej cyniczna.
Czytanie książek było jak poznawanie kogoś nowego. Nie wiesz, czy go pokochasz albo znienawidzisz na tyle, żeby chcieć dowiedzieć się o nim więcej, czy też poznasz go jedynie powierzchownie, nie zagłębiając się zbyt mocno.
Kiedy Rae usłyszała diagnozę, Alice w końcu zdobyła przymusową słuchaczkę. Podczas pierwszej chemioterapii siostry otworzyła Czas Żelaza i zaczęła czytać na głos coś, co zdawało się typowym przygodowym fantasy o damie w opresji, która zdobywa faceta w koronie. Rae była pewna, jak ta historia się potoczy, więc słuchała uważnie zabawnych fragmentów ociekających krwią, lecz poza tym odpływała myślami. Kogo obchodziło ratowanie damy? Była zaskoczona, gdy na koniec Cesarz powstał, by objąć swój tron.
– Chwila moment, kim jest ten gość? – dopytywała. – Uwielbiam go.
Alice wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
– To główny bohater.
Rae pochłonęła dwa kolejne tomy z nabożną uwagą. Były dzikie. Po tym, jak zamordowano jego królową, Cesarz sprowadził zniszczenie na świat i rządził posępną krainą kości. Książki były ponure i mroczne. Cykl równie dobrze mógłby nosić tytuł: „Cholera, niemal wszyscy giną”.
Pod ponurym niebem Eyam grasowały potwory, niektóre z nich w ludzkiej skórze. Rae uwielbiała potwory oraz potworne czyny. Nienawidziła książek, które były niczym koszmarny podręcznik wskazujący jeden właściwy sposób postępowania. Nadzieja obdarta z tragizmu była pusta. W dziwnym, fascynującym świecie tych książek, ze wspaniałym przerażającym głównym bohaterem, ból miał znaczenie.
Gdy udało jej się przeczytać kolejne części, czytanie zaczęło wywoływać u Rae mdłości, czuła się, jakby dryfowała w morzu słów. Nawet słuchanie tych historii sprawiało, że jej umysł pogrążał się we mgle. Chciała się jednak dowiedzieć, co wydarzyło się w pierwszym tomie, więc podstępem wmanewrowała Alice w czytanie książki na głos, rzekomo po to, by ją sobie przypomnieć. Jeśli jakikolwiek głos przykuwał uwagę Rae, był to najukochańszy głos jej siostry.
Z tym że były już przy końcu i szczerze mówiąc, Rae nie pamiętała zbyt wiele z pierwszego tomu Czasu Żelaza. Obawiała się, że jej siostra, zapalona fanka cyklu, zaczyna się tego domyślać.
Musiała jednak zachować zimną krew.
– Jak śmiesz mnie sprawdzać?
– Nie pamiętasz imion bohaterów!
– Bohaterowie oprócz imion mają jeszcze tytuły, co uważam za oznakę pazerności. Mamy Złotą Kobrę, Piękność Skąpaną we Krwi, Żelazną Dziewicę, Białą Nadzieję…
Alice krzyknęła. Przez minutę Rae myślała, że zobaczyła mysz.
– Biała Nadzieją to najlepsza postać w całej książce!
Rae uniosła ramiona w geście poddania się.
– Skoro tak uważasz.
Biała Nadzieja był przegraną stroną trójkąta miłosnego, tym dobrym facetem. Według Alice – mężczyzną bez skazy. Jej ulubieniec tracił czas, wielbiąc główną bohaterkę z daleka, zbyt zajęty rozmyślaniem o niej, żeby użyć swoich nadprzyrodzonych zdolności.
Korowód facetów wyznających miłość głównej bohaterce był niczym rozmazana plama i nudził Rae. Każdy mógł powiedzieć „kocham”. Lecz gdy nadchodził czas, żeby to udowodnić, wszyscy zawodzili.
Alice prychnęła.
– Biała Nadzieja zasługiwał na Lię. Cesarz to psychopata.
Sama idea, że ktoś na kogoś zasługuje, była poroniona. Nie da się zdobyć kobiety tak, jak zdobywa się punkty. Alice prawdopodobnie myśli w kategoriach gier komputerowych.
Rae przemilczała ten fakt i przeszła do obrony swojego ulubionego bohatera.
– Czy pomyślałaś o tym, że Cesarz ma cudowne kości policzkowe? Przykro mi, strono dobra. Zło jest seksowniejsze.
Pragnęła, aby postacie miały tragiczną historię, lecz nie chciała, żeby było to irytujące. Cesarz był jej ulubioną postacią, bo nigdy nie rozpamiętywał swojej mrocznej przeszłości. Używał swoich bezbożnych mocy i ogromnego miecza, żeby szlachtować wrogów, a potem ruszał dalej.
Alice się skrzywiła.
– Ta sprawa z żelaznymi butami była odrażająca! Czego to ma uczyć dziewczyn, skoro prawdziwą miłością okazuje się jakiś zbok!
Jaka znowu sprawa z żelaznymi butami? Rae stwierdziła, że to nieważne.
– Historie powinny być ekscytujące. Nie potrzebuję kazań, potrafię sama przeanalizować książkę.
Planowała zostać prymuską i dostać stypendium. Zamiast tego fundusze na studia ich obydwu przepadły. Rae miała dwadzieścia lat i nigdy nie rozpoczęła studiów.
Nie rozmawiały o tym.
– Gdyby Cesarz był prawdziwy, byłby przerażający!
– Na szczęście nie jest prawdziwy – odgryzła się Rae. – Każdy, kto myśli, że to przez książki dziewczyny umawiają się z dupkami, nie docenia kobiet. Skoro opowieści hipnotyzują ludzi, dlaczego nikt nie przejmuje się tym, że filmy zamienią chłopaków w morderców ścigających się samochodami? Nie zamierzam naprostowywać facetów, chcę zobaczyć krwawe widowisko.
Nie pozwoliła, żeby rozgorzała kolejna dyskusja na temat tego, że Cesarz jest problematyczny. To oczywiste, że Cesarz był problematyczny. Kiedy mordujesz połowę napotkanych osób, niewątpliwie masz problem. Historie karmiły się problemami. Z tego prostego powodu „Gwiezdne Wojny” nie były „Gwiezdnym Pokojem”.
Po śmierci Lii Cesarz umieścił jej ciało na tronie i zmusił jej wrogów, by całowali martwe stopy dziewczyny. A potem wyrwał serca z ich piersi.
– Teraz wiecie, jak się czuję – wymamrotał, a jego twarz była ostatnią rzeczą, jaką widziały ich gasnące oczy. Złoczyńcy zaliczali epickie wzloty, epickie upadki i epicką miłość. Cesarz kochał, jakby świat się kończył.
W prawdziwym życiu ludzie cię opuszczają. Dlatego wszyscy tak bardzo pragną historii miłosnych, miłości, która zdaje się bardziej realna niż prawdziwa miłość.
Alice westchnęła, jakby miała zdmuchnąć całą farmę do magicznej krainy.
– Chodzi o pewne niepokojące wzorce w mediach, a nie o konkretną historię. Tak właściwie to jesteś banalna. Wszyscy najbardziej lubią Cesarza.
To było niedorzeczne. Wiele osób doceniało subtelną rozpacz Białej Nadziei, rozpustne wybryki Złotej Kobry czy cięty sarkazm Żelaznej Dziewicy. Niewiele osób najbardziej lubiło główną bohaterkę. Kto mógłby równać się z tak idealną kobietą i kto by w ogóle chciał?
Jeszcze mniej osób lubiło jej nikczemną przyrodnią siostrę. Jedyną rzeczą gorszą niż kobieta grzesząca niewinnością jest kobieta winna prawdziwych grzechów.
– Nikt nie lubi Piękności Skąpanej we Krwi – zauważyła Rae. – Nie muszę pamiętać jej imienia. Ta nieudolna intrygantka umiera w pierwszej części.
– Nazywa się Lady Rahela Domitia.
– Wow. – Rae uśmiechnęła się złośliwie. – Równie dobrze można ją nazwać Evillą McKinky. Nic dziwnego, że Cesarz ją lubił.
– Nie Cesarz – poprawiła ją Alice.
No tak, król dopiero później został Cesarzem. Rae roztropnie skinęła głową.
Tymczasem Alice kontynuowała:
– Rahela była ulubienicą króla do czasu, aż na dworze pojawiła się główna bohaterka. Lia oczarowała króla, a jej przyrodnia siostra oszalała z zazdrości. Rahela i jej służka spiskowały, żeby doprowadzić do stracenia Lii. Gdzieś już dzwoni?
– Cały koncert dzwonów. Jakby moja głowa zmieniła się w katedrę.
Głos siostry w jej pamięci stawał się wyraźniejszy. Rae zawsze doceniała dramatyczne sceny śmierci.
Rozdział rozpoczynał się, gdy lady Rahela ubrana w charakterystyczną śnieżnobiałą suknię z krwistoczerwoną lamówką zdaje sobie sprawę, że została uwięziona w swojej komnacie. Następnego dnia król kazał stracić kobietę na oczach całego dworu. Wszyscy cieszyli się, widząc jak ta wredna suka dostaje za swoje.
Lia zlitowała się nad służącymi Raheli, bo zawsze twierdziła, że dostrzega w nich dobro, choć wspomniane osoby rechotały, odgryzając głowy kociętom. Zrozpaczona dawna służka Raheli chwyciła za topór i stała się morderczynią znaną jako bezlitosna Żelazna Dziewica.
Niemal wszystkim wspaniałym złoczyńcom udawało się już prawie odkupić swe winy, lecz na koniec i tak pogrążali się w złu. Człowiek myślał sobie: „Może im się uda! Jeszcze nie jest za późno!”. Sceny śmierci tych najfajniejszych złoczyńców sprawiały, że człowiekowi łzy leciały z oczu.
Alice zaproponowała:
– Poczytać ci więcej? Musimy przygotować się na następny tom!
Następny tom miał być ostatnim. Wszyscy spodziewali się nieszczęśliwego zakończenia. Rae obawiała się, że takie będzie.
Nadzieja obdarta z tragizmu była pusta. Tak jak tragizm bez nadziei.
Rae zawsze mówiła siostrze, że to jest opowieść o obu tych rzeczach. Ciemność nie mogła trwać wiecznie. Ludzie nie zachowują się tylko coraz gorzej. Wierzyła, że Cesarz może wskrzesić królową i wyrwać się ze szponów porażki, choć jej wiara słabła. Fikcja powinna być ucieczką, jednak Rae spodziewała się, że nikt nie ujdzie z tej historii z życiem.
– Nie jestem gotowa na zakończenie. – Udała, że mdleje. – Zostaw mnie z Cesarzem w sali tronowej.
Alice odwróciła się ku szpitalnym oknom, które z nadejściem nocy stawały się nieprzeźroczyste niczym lustra. Rae z zaskoczeniem dostrzegła zdradziecki błysk w oku siostry odbijający się w szybie. Nie było sensu nad tym płakać. Nic z tego nie było prawdziwe.
Głos Alice był cichy.
– Nie zachowuj się, jakby to, co jest dla mnie ważne, było kpiną.
Poczucie winy ukłuło Rae jak kolce jeża. Powinna stać się tym, kim kiedyś była, ze względu na swoją siostrę. Powinna być mądra i silna oraz pełna współczucia. Kiedyś to wszystko ją przepełniało. Teraz była pusta.
Jej głos stał się ostry niczym wyrzut sumienia.
– Mam inne zmartwienia!
– Masz rację, Rae. Nawet jeśli wszystko źle rozumiesz, to wydaje ci się, że masz rację.
– To tylko opowieść.
– Tak – warknęła Alice. – To tylko coś, co powstało z niczego i w czym zakochały się tysiące osób. Coś, dzięki czemu czuję się zrozumiana, podczas gdy w prawdziwym życiu nikt mnie nie rozumie. To tylko opowieść.
Rae zmrużyła oczy.
– Nigdy nie przyszło ci do głowy, dlaczego nie chcę dotrzeć do końca tych książek, w których wszyscy umierają?
Alice zerwała się na nogi, miotając iskry niczym wściekła rakieta.
– Nie rozumiesz, dlaczego moją ulubioną sceną jest ta, gdy zakwita Kwiat Życia i Śmierci?
Rae zaniemówiła. Nie miała pojęcia, co wydarzyło się w tej scenie.
Drzwi w szpitalu zamiast klamek miały metalowe uchwyty osadzone w białych skrzydłach. Można się było ich złapać, jeśli człowiek zachwiał się na nogach, i powoli otworzyć drzwi. Drzwi za Alice zamknęły się z taką siłą, że szklanka z wodą stojąca obok wąskiego łóżka Rae zadrżała.
Wyjście jej siostry nie było niczym zaskakującym. Rae odepchnęła już od siebie wszystkich innych.
Odwróciła głowę na poduszce i zaczęła się wpatrywać w puste srebrzyste okno, zaciskając usta. A potem podniosła się z łóżka niczym staruszka wychodząca z kąpieli. Zataczając się, ruszyła w kierunku drzwi na chudych, przypominających patyki nogach, które próbowały się spod niej wysunąć i rozsypać po podłodze. Czasem Rae wydawało się, że to nie jej nogi ją zdradzają, lecz świat, który już jej nie chce, spycha ją za krawędź.
Gdy Rae otworzyła drzwi, Alice stała tuż za nimi. Rzuciła się w ramiona siostrze.
– Hej, paskudo – szepnęła Rae. – Przepraszam.
– To ja przepraszam – łkała Alice. – Nie powinnam robić scen z powodu głupiej historii.
– To nasza ulubiona historia.
Rae była tą zorganizowaną siostrą. Oznaczyła kolorami program konwentu, aby niczego nie przeoczyć. Pomogła Alice przygotować kostium. Ta opowieść była czymś, co je łączyło.
Nie była prawdziwa, lecz ich miłość sprawiała, że była ważna.
Alice wtuliła twarz w ramię siostry. Rae poczuła żar bijący z jej policzków i łzy spływające zza jej okularów, które pozostawiały mokre plamy na szpitalnej koszuli.
– Pamiętasz, jak sama opowiadałaś mi historie? – szepnęła Alice.
Rae robiła kiedyś wiele rzeczy.
A teraz mogła przytulić siostrę. Dziwnie się czuła, będąc chudsza od smukłej jak trzcina Alice. Rae gasła w oczach. Alice stała się bardziej realna, niż ona kiedykolwiek znów będzie.
Pocałowała zmierzwione włosy siostry.
– Jutro opowiem ci historię.
– Naprawdę?
– Zaufaj mi. To będzie najwspanialsza historia, jaką słyszałaś. – Zachęcająco popchnęła Alice.
Ta zawahała się.
– Mama wpadnie, jeśli uda jej się domknąć transakcję.
Ich matka działała w branży nieruchomości. Pracowała długo, poza porami odwiedzin. Obie wiedziały, że nie przyjdzie. Rae zrobiła tandetną pozę z plakatów matki i rzuciła hasłem:
– Zamieszkaj w domu swoich marzeń!
Alice już niemal wyszła, gdy Rae zawołała w jej kierunku:
– Śmieszna buźko?
Jej siostra się odwróciła, drżąc z ciemnym, błagalnym wzrokiem, jak zagubiona w szpitalu sarna.
– Kocham cię.
Alice posłała jej rozdzierająco piękny uśmiech. Rae powlekła się z powrotem do łóżka i położyła twarzą w dół. Nie chciała, żeby siostra zauważyła, jak okropnie wyczerpujące było dla niej choćby samo podniesienie głosu.
Sięgnęła po Czas Żelaza leżący obok jej łóżka. Za pierwszym razem jej się nie udało. Zacisnęła zęby i chwyciła książkę, jednak jej palce drżały zbyt mocno, żeby ją otworzyć. Ukryła twarz w poduszce. Nie miała siły płakać zbyt długo, nim zasnęła z zamkniętym tomiszczem w dłoniach.
Kiedy się obudziła, obok jej łóżka siedziała obca kobieta, która trzymała książkę w dłoniach. Kobieta nie miała na sobie białego fartucha ani stroju pielęgniarki, tylko czarne leginsy i luźny biały T-shirt. Splecione w warkoczyki włosy zebrane były w koczek na czubku jej głowy. Chłodne, kalkulujące spojrzenie spoczywało na chorej.
Zamroczona snem Rae wymamrotała:
– Pomyliłaś sale?
Kobieta odpowiedziała:
– Mam nadzieję, że nie. Posłuchaj uważnie, Rae Parillo. O wielu rzeczach nie wiesz. Porozmawiajmy o chemioterapii.
Szok wybudził Rae z resztek snu. Po jej stronie łóżka znajdowała się dźwignia, która umożliwiała zmianę pozycji. Nacisnęła ją, aby unieść oparcie do pionu i rzucić kobiecie gniewne spojrzenie.
– Czego według ciebie nie wiem?
Rae wskazała na swoją głowę ruchem ręki chudej niczym skrzydło kurczęcia. Spociła się we śnie i zdawała sobie sprawę, że wilgotna warstewka na jej łysej czaszce połyskuje w świetle jarzeniówek.
Kobieta rozparła się, jakby szpitalne krzesło było wygodne. Przeciągnęła palcem po okładce Czasu Żelaza, złoty lakier na jej paznokciu stanowił jaskrawy kontrast do brązowej skóry i błyszczącej okładki książki.
– Guzy na twoich węzłach chłonnych stały się bardziej agresywne. Twoje rokowania nigdy nie były zbyt dobre, jednak wciąż pozostawała nadzieja. Wkrótce lekarze przekażą ci, że nawet jej już nie ma.
Rae zakręciło się w głowie, zrobiło jej się niedobrze i zabrakło tchu. Miała ochotę osunąć się na podłogę, ale przecież cały czas leżała.
Kobieta kontynuowała nieubłaganie:
– Ubezpieczenie to za mało. Twoja matka będzie musiała zastawić dom. Straci pracę. Twoja rodzina straci dom. Stracą wszystko, a ich poświęcenie nie będzie miało znaczenia. Umrzesz tak czy inaczej.
Oddech Rae wstrząsał jej zrujnowanym ciałem niczym burza. Szukała nerwowo jakichkolwiek emocji, które nie byłyby paniką, i chwyciła się gniewu. Sięgnęła po szklankę wody i rzuciła nią w kierunku głowy kobiety. Szkło roztrzaskało się o podłogę na tysiąc maleńkich, ostrych odłamków.
– Czy dręczenie pacjentów z rakiem sprawia ci jakąś chorą przyjemność? Wynoś się!
Kobieta zachowała opanowanie.
– Oto ostatnia rzecz, której nie wiesz. Czy uratujesz samą siebie, Rae? Czy wybierzesz się do Eyam?
Czy ta kobieta uciekła z oddziału psychiatrycznego? Rae nawet nie wiedziała, czy jest tu taki. Wcisnęła przycisk wzywający pielęgniarkę.
– Świetny pomysł. Kupię bilet samolotowy do miejsca, które nawet nie istnieje.
– Kto powiedział, że Eyam nie istnieje?
– Ja – odpowiedziała Rae. – A także księgarnie, które umieszczają Czas Żelaza w dziale z fantastyką.
Raz po raz wciskała przycisk. Pielęgniarki, ratujcie swoją pacjentkę!
– Zastanów się. Wyznajesz miłość komuś, kogo nie znasz. Czy to kłamstwo?
Rae spojrzała na kobietę z nieufnością.
– Tak.
Oczy kobiety pozostały nieruchome, sprawiały jednak wrażenie, że kryje się w nich jakaś głębia, jakby pod ich pozornie spokojną powierzchnią wiele się działo.
– Później zaś poznajesz serce osoby, którą okłamałaś. Wypowiadasz te same słowa, a „kocham cię” staje się prawdą. Czy prawda jest stała jak kamień, czy też płynna jak woda? Jeśli wystarczająco wiele ludzi przemierza światy we własnej wyobraźni, tworzy się nowa ścieżka. Czymże jest rzeczywistość, jeśli nie czymś, co naprawdę ma na nas wpływ? Jeżeli wystarczająco wiele osób w coś uwierzy, czyż nie staje się to prawdą?
– Nie – odpowiedziała Rae beznamiętnie. – Rzeczywistość nie opiera się na wierze. Ja jestem prawdziwa sama z siebie.
Kobieta uśmiechnęła się.
– Może w ciebie także ktoś wierzy?
Wow, ktoś tu był na niezłych dragach.
– To tylko opowieść.
– Wszystko jest opowieścią. Czym jest zło? Czym jest miłość? Decydują o tym ludzie, każdy z nich chwyta postrzępione odłamki wiary i składa je w całość. Odpowiednio dużo krwi i łez może kupić życie. Odpowiednio mocna wiara może sprawić, że coś stanie się prawdą. Ludzie wymyślają prawdę w taki sam sposób, w jaki wymyślają wszystko inne: wspólnie.
Niegdyś Rae przewodziła drużynie cheerleaderek. Niegdyś rodzina Rae działała wspólnie, pomagając sobie nawzajem, do czasu, aż ona sama nie była w stanie już nikomu pomóc. Niegdyś było naprawdę dawno temu.
– Co nadaje historii znaczenia? – kontynuowała kobieta. – Co nadaje znaczenia twojemu życiu?
Nic. Taka była brutalna prawda o śmierci. Najgorsza rzecz, jaka przytrafiła się Rae, nie miała w ogóle znaczenia. Jej desperacka walka nie miała znaczenia. Świat kręcił się dalej bez niej. Rae była teraz, w obliczu śmierci, pozostawiona sama sobie.
To był prawdziwy powód, dla którego kochała Cesarza. Znalezienie ulubionej postaci polegało na znalezieniu duszy stworzonej ze słów, która do ciebie przemawiała. On nigdy się nie cofał i nigdy się nie poddawał. Uosabiał jej uwolnioną wściekłość. Kochała Cesarza nie pomimo jego grzechów. Kochała go za jego grzechy.
Przynajmniej jedno z nich mogło walczyć.
W greckich dramatach osiągano katharsis, kiedy widownia dostrzegła zdradę, wypaczoną miłość i klęskę. Oczyszczenie nadchodziło dzięki niewyobrażalnej tragedii, a serca publiki stawały się czyste. Opowieść pozwalała przeżywać uczucia zbyt straszliwe, aby można je było znieść w rzeczywistości. Gdyby Rae pokazała swoją wściekłość, straciłaby te kilka osób, które jej zostały. Czuła się bezsilna, lecz Cesarz potrząsał gwiazdami na niebie. A ona robiła to razem z nim ze swego wąskiego szpitalnego łóżka. Był jej towarzyszem w tym miejscu.
Rae nie zamierzała być naiwną idiotką.
– Nie mogę wybrać się do Eyam. Nikt nie może.
Chciała powiedzieć, że prawdziwy kraj miałby mapę, lecz przypomniała sobie mapę Eyam, która zajmowała większą część ściany w pokoju Alice. Przywołała w myślach poszarpane szczyty i cienkie jak linie ołówka krawędzie Urwisk Zimnych Niczym Samotność, rozległą posiadłość rodziny Valerius, zawiłe ukryte przejścia w pałacu, salę tronową i oranżerię.
Rae nigdy nie była w Eyam. Nigdy nie była także w Peru. Wierzyła jednak, że Peru istnieje.
Kobieta wykonała gest ręką.
– Mogę otworzyć ci drzwi.
– Te drzwi prowadzą na szpitalny korytarz.
– Czy to drzwi dokądś prowadzą, czy ty? Wyjdź przez nie i znajdź się w Eyam, w ciele osoby, która najlepiej do ciebie pasuje. Ciele, którego poprzedni właściciel już nie używa. W Eyam raz do roku zakwita Kwiat Życia i Śmierci. Masz jedną szansę. Odkryj, jak dostać się do królewskiej oranżerii, i ukradnij kwiat, kiedy ten zakwitnie. Gdy go zdobędziesz, otworzą się nowe drzwi. Do tego czasu twoje ciało pogrążone będzie w śpiączce. Jeśli zdobędziesz kwiat, obudzisz się zdrowa w szpitalnym łóżku. Jeżeli nie, nie obudzisz się nigdy.
– Dlaczego to robisz? – zapytała Rae.
W głosie kobiety zabrzmiał poważny ton.
– Z miłości.
– Ile osób przyjęło twoją propozycję?
– Zbyt wiele – odpowiedziała, tym razem nieco smutno.
– Ile z nich się obudziło?
– Może ty będziesz pierwsza.
Przycisk wzywający pielęgniarkę najwyraźniej był zepsuty. Rae mogła wystawić głowę na korytarz i krzyczeć po pomoc albo zostać na miejscu i wysłuchiwać tych bredni.
Postanowiła działać.
Przerzuciła nogi przez krawędź łóżka i postawiła stopy na podłodze. Poruszanie się po świecie, gdy było się chorym, wymagało skupienia. Każdy krok był decyzją, do podjęcia której musiała najpierw oszacować swoje szanse. To było niczym balansowanie na czubku piramidy z cheerleaderek. Jeden fałszywy ruch oznaczał bolesny upadek.
Głos kobiety zabrzmiał za jej plecami.
– Czy będziesz błagać o litość, gdy opowieść cię pochłonie i powykręca?
Ciało Rae przeszyło pragnienie jasne i ostre jak płonąca strzała. A co, jeśli oferta była prawdziwa? Usta dziewczyny wykrzywiły się na tę dziką i słodką myśl. Wyobraź sobie, że drzwi mogą się otworzyć niczym książka, prowadząc prosto w sam środek opowieści. Wyobraź sobie wielką przygodę zamiast zaciskających się wokół ciebie szpitalnych ścian i życia kurczącego się w nicość. Bycie nie tyle mistrzynią ucieczek, ile mistrzynią eskapizmu, uciekającą do wyimaginowanych krain.
Gdy Rae wymiotowała żółcią i krwią, dobiegł ją zza drzwi łazienki mentorski głos skierowany do jej matki: „Pora odpuścić”. Rae nie zamierzała siebie odpuszczać. Była wszystkim, co miała.
Kiedyś wierzyła, że czeka ją wspaniała przyszłość. Nie wiedziała, że ma przed sobą jedynie prolog.
Nie miała już kucyka na głowie, jednak odrzuciła głowę i mrugnęła przez ramię.
– Gdy skończę, to historia będzie błagać mnie o litość.
Chwyciła za klamkę i resztkami sił popchnęła drzwi.
Światło wdarło się do jej oczu niczym roziskrzone odłamki szkła, a potem nastała pędząca ciemność. Rae spojrzała z przerażeniem przez ramię. Ze świata, który zostawiała za sobą, odpłynęły kolory, jej szpitalny pokój stał się czarno-biały jak kartka naznaczona atramentem.
Rae dochodziła do siebie powoli. Obecnie mdlała za każdym razem, gdy podnosiła się zbyt szybko. Zwykle odzyskiwała przytomność, wpatrując się w linoleum.
Teraz zaś tonęła w odłamkach rozbitego świata. Odłamkach tak niebieskich jak ziemia widziana z kosmosu, z pęknięciami biegnącymi przez ich powierzchnię, jakby ktoś rozbił świat, a potem poskładał go z kawałków.
Podniosła się z trudem, żeby spojrzeć na grunt pod stopami. Niebieska mozaika układała się w migoczącą kałużę, na której zdawało się unosić bogato udrapowane łoże tuż obok niej.
Kiedy Rae z niedowierzaniem wpatrywała się w głęboką błękitną toń, rubiny mrugały do niej szkarłatnymi oczami. Krwistoczerwone klejnoty zdobiły miękkie, krągłe dłonie. Jej własne dłonie przypominały szpony, były rękami staruszki z papierową skórą naciągniętą na kości. Teraz patrzyła zaś na ręce młodej kobiety.
To nie były dłonie Rae.
Nie było to również ciało Rae.
Tak przywykła do cierpienia, że ból nie był czymś, co jej się przytrafiało, lecz co stałą częścią jej życia. A teraz zniknął. Rozpostarła palce tuż przed twarzą. To, że tak łatwo obróciła nadgarstkiem, było cudem. Ciężka bransoleta w kształcie węża zsunęła się w dół jej ramienia, czerwone światło uderzyło w metalowe zwoje niczym krwawe objawienie.
Ktoś mógł ją porwać, ale nie mógł przecież zmienić jej ciała.
Opuściła ozdobione rubinami dłonie po bokach i dopiero wtedy zauważyła swoje ubranie. Śnieżnobiała suknia spływała na podłogę, brzeg kreacji zabarwiony był głęboką karmazynową czerwienią. Jakby tę nieskazitelną biel zanurzono w czerwieni. To była suknia, którą Alice miała na konwencie, kostium, który dodawał jej odwagi.
Rae wypadła z sypialni na maleńki korytarz tuż za nią. Ściany i podłoga wykonane były z białego marmuru, lśniły łagodnie, jak gdyby Rae zamknięto w środku perły. Kiedy próbowała otworzyć drzwi, okazało się, że są zamknięte. Przez jedyne witrażowe okno pokoju dostrzegła słońce zachodzące za szarymi chmurami oraz księżyc przejmujący panowanie nad ciemniejącym nocnym niebem. Księżyc był pęknięty niczym lustro, które rozcina odbicie na pół, rozbity jak okno w domu, w którym nie jesteś już bezpieczny.
Rozpoznała to niebo. Rozpoznała tę scenę. Rozpoznała ten strój.
W głębi jej trzewi wezbrał śmiech, który ostatecznie wybrzmiał jako chichot. Piękne dłonie zacisnęły się, gotowe do walki.
Znajdowała się w krainie Eyam, w Pałacu na Krawędzi.
Była lady Rahelą, Pięknością Skąpaną we Krwi. Była nikczemną siostrą przyrodnią głównej bohaterki. A jutro miała zostać stracona.
Nowy strażnik przytrzymał drzwi lady Raheli wkraczającej właśnie do sali tronowej. Rahela, tak dumna, jak i piękna, wykrzywiła się z pogardą.
Gdy ujrzała króla, jej pogardliwy uśmiech stał się słodki.
– Dowody wskazują na to, że moja przyrodnia siostra jest zdrajczynią.
– Jaka więc kara należy się za taki występek?
– Zdrajca musi zostać utopiony w fosie lub powieszony na szafocie.
– Dworzanie będą świadkami – oznajmił król. – Lady Rahela zostanie utopiona w fosie, na stopach nosić będzie żelazne buty, które ściągną ja w dół. Choć zasłużyła na gorszą śmierć.
Strażnik Raheli, szczupły młodzik z głodnym uśmiechem, wyłonił się z cienia.
– Pozwól, panie, że zaproponuję bardziej tragiczny koniec. Nawet pospólstwo wychwala taniec pani śniegu i płomienia.
Król słuchał uważnie.
Wkrótce żelazne buty zaczęły dymić w ogniu. Metal był tak gorący, że pantofelki lśniły niczym bliźniacze słońca.
– Zaszczyć mnie ostatnim tańcem, moja droga – nalegał król.
Twarz lady Raheli wykrzywiła się w strachu. Nie była już piękna. Zdrajczyni odwróciła się od króla ku lodowatemu spojrzeniu Białej Nadziei, a potem ku złowieszczemu uśmiechowi strażnika. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.
Czas Żelaza, Anonim
Rae ogarnął rozpaczliwy spokój. W myślach ułożyła sobie listę rzeczy do zrobienia. Numer jeden: ocalić życie. Numer dwa: resztę załatwić później!
W drodze do sypialni przerzuciła kłębiastą czerwono-białą suknię przez ramię i chwyciła zdobiony złoty kandelabr. Miał szeroką podstawę i wiły się po nim misternie rzeźbione złote węże. A co ważniejsze, był ciężki.
Ściskając kandelabr w dłoni, Rae podkradła się z powrotem do marmurowego korytarza o łukowym sklepieniu. W jej komnacie nie było okna, ale tuż obok zamkniętych drzwi dostrzegła jedno małe. Za karmazynowym szkłem płonęło zachodzące słońce. Opale w kratownicy lśniły niczym białka obserwujących ją oczu.
Uniosła kandelabr i wycelowała.
Siła uderzenia była natychmiastowa, Rae runęła na podłogę pozbawiona tchu.
Leżał na niej mężczyzna, przygniatając ją do podłogi ciężarem solidnych mięśni. Jego ramię, ciężkie od skórzanych plecionych rzemieni, spoczywało na jej piersi. Strach zamienił ciało Rae w most ze srebrnych igieł, łuk uformowany przez ostre dreszcze. Kosmyk czarnych włosów mężczyzny wpadł Rae do oka. Zimna stal znaczyła gorącą linię na jej gardle.
Ktoś przykładał do jej gardła prawdziwy nóż.
Poderwała się, próbując się uwolnić spod leżącego na niej ciała.
– Jezus Maria, Batmanie, nie zabijaj mnie!
Mężczyzna spojrzał na nią oczami zabarwionymi na czerwono od zachodzącego słońca i zapytał:
– Czy mam powód, żeby cię zabijać? – Stara skórzana rękawica, szorstka jak koci język, podrapała Rae w szyję, gdy poprawiał uchwyt na rękojeści noża. – Jestem strażnikiem pałacowym, a nie pałacowym skrytobójcą. Skrytobójcom płacą więcej. – Przerwał na chwilę. – Taką przynajmniej mam nadzieję.
Znalezienie się w środku historii z książki było surrealistycznym doświadczeniem, choć Rae mogła powiedzieć to samo o wizytach w szpitalu, podczas których do jej żyły wprowadzano ogromną krętą rurkę, tak jakby była koktajlem mlecznym. Przez ostatnie trzy lata nauczyła się nie robić zamieszania i nie krzyczeć, że „to nie może być prawda”. Jeśli budzisz się w środku koszmaru, musisz sobie z tym poradzić.
– Przyłapałeś mnie. Jestem nikczemną przybraną siostrą ze świecznikiem w dłoni w zamkniętej komnacie. Pozwól mi wstać.
– Nie mogę pozwolić ci wyskoczyć przez okno.
Śpiewny głos strażnika stał się poważny. Rae przez chwilę poczuła się wzruszona.
Po chwili jednak dodał:
– Czy ty myślisz w ogóle o innych? Będę miał kłopoty, jeśli wyskoczysz z okna podczas mojej warty. Może zażyj jakąś miłą truciznę w swojej sypialni.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się w przerażeniu. Koniuszki brwi strażnika uniosły się w górę niczym miecze wzniesione w milczącym geście.
– Chcę żyć – wyszeptała Rae.
– Tak naprawdę to nie mój problem.
– Jestem dogłębnie poruszona twoją troską – odpowiedziała. – A co, gdybym cię przekupiła, żebyś pozwolił mi uciec przez to okno?
Strażnik przetoczył się z niej, przewracając oczyma.
– Moja pani, nareszcie! Myślałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.
Otworzył okno, trącając je łokciem. Rae rzuciła się do przodu i spojrzała w dół. I jeszcze niżej. Pod oknem rozciągał się srebrzysty kamienny mur, stromy jak urwisko. Pod jego ścianą rozlewała się czerń pustki, przecięta pojedynczą grubą czerwoną iskrą wznoszącą się z posępnego ogniska płonącego w głębi przerażającej przepaści.
Rae całkiem zapomniała o tej bezdennej czeluści pełnej nieumarłych. Eyam była wyspą otoczoną morzem ze wszystkich stron z wyjątkiem tej, gdzie wznosiły się płomienie i ciche jęki. Nieumarli stanowili jedyne sąsiedztwo.
Nazwa Pałacu Na Krawędzi była dosłowna. Ze względów religijnych królowie Eyam wykuli pałac na samej krawędzi urwiska górującego nad wąwozem.
– Wychodzisz, moja pani? Czy może zmieniłaś zdanie?
– Zrozumiałam, nie musisz tego podkreślać sarkazmem.
Strażnik pałacowy leniwie przerzucał nóż z ręki do ręki. Rae spojrzała na niego krytycznym wzrokiem.
– Wydawało mi się, że strażnicy powinni traktować damy dworu, jakby były delikatnymi łabędziami wyrzeźbionymi z bezcennego kryształu.
Panie mieszkające w wieży były potencjalnymi pretendentkami do tronu. A skoro nikt nie wiedział, którą spośród ulubienic w wieży król wybierze na swoją małżonkę, wszystkie traktowano jak przyszłe królowe.
Strażnik wzruszył ramionami.
– Wybacz, pani. Jestem strażnikiem ledwie od dwunastu godzin.
– To dziwne.
System klasowy w Eyam składał się z pięciu stopni. Na szczycie, lśniąc niczym jego korona, zasiadał władca. Poniżej znajdowały się szlacheckie rodziny, które posiadały włości oraz przedmioty mocy. Pod arystokracją była klasa służących, zwano ich „szlachetnymi sługami”, gdyż mieszkali oni w pałacu i mogli używać magicznych przedmiotów. Niżej znajdowali się kupcy, którzy mieszkali w mieście poza murami pałacu i tylko od czasu do czasu byli wpuszczani do środka. Zasadniczo byli to chłopi, którzy odważyli się zarabiać pieniądze, choć nie mieli żadnej realnej władzy. Na samym dole byli wieśniacy, którzy uprawiali ziemię i wynosili śmieci. Bez nich społeczeństwo by upadło, więc traktowano ich podle.
Strażnik pałacowy był szlachetnym sługą. Podobnie jak w przypadku arystokracji dziedziczyli oni stanowiska z pokolenia na pokolenie. Pracy w pałacu nie można było dostać ot tak. Rae miała dość problemów i bez niespójności światotwórczych.
– Moja pani, przecież powiedziano ci o mnie.
Brzmiało to tak, jakby strażnik w to wszystko nie dowierzał, jak Alice, kiedy tłumaczyła siostrze zawiłości fabuły. Rae natychmiast przeszła do ataku. Jak on śmie sugerować, że nie przeczytała tego, co powinna?
– Miałam sporo na głowie – odparowała.
W marmurowym korytarzu rozległ się inny głos.
– Jesteś nowa w pałacu. Pozwól, że opowiem ci o szlachcie. Jesteśmy błotem pod ich stopami, a oni dostrzegają tylko to, co błyszczy. Lady Rahela jest ślepa i głucha na wszystko, co nie dotyczy króla lub jej własnej cennej osoby.
Po drugiej stronie marmurowego korytarzyka znajdowała się wnęka, w której zazwyczaj umieszczano marmurowe popiersia polityków lub zwłoki władców. Ta konkretna wnęka, przysłonięta zasłoną z koralików, skrywała ludzi. To stąd musiał wyskoczyć strażnik, kiedy zobaczył ją przy oknie. Każda dama dworu miała ochroniarza oraz służkę.
Po drugiej stronie pomieszczenia biała dłoń rozsunęła zasłonę, białe koraliki łapały gasnące światło, mieniąc się jak muszle. Perłowobiały woal rozchylił się, ukazując lodowatą twarz i płonące oczy. Kiedy kobieta się odwróciła, można było dostrzec jej lewy profil. Na kościstobiałym policzku widniał ślad o barwie i nieregularnym kształcie rozlanego na podłodze czerwonego wina. W liceum jedna z dziewczyn w klasie Rae miała znamię. Usunęła je pewnego lata. Rae uważała, że wyglądało ekstra, i żałowała, że koleżanka się go pozbyła, lecz to nie była ani jej twarz, ani jej decyzja.
W tej krainie nie mieli laserów, by móc usunąć znamię. Ludzie mówili, że Emer nosi znak boskiej kary za grzechy, których jeszcze nie popełniła.
Emer, służka lady Raheli, wychowująca ją od kołyski. Emer, która robiła wszystko, o co poprosiła ją jej pani.
– Dla pewności… – zaczęła Rae. – Czy mamy już za sobą tę wielką scenę, w której powiedziałam ci, że tylko cię wykorzystuję?
Głos przyszłej Żelaznej Dziewicy był zimny niczym ostrze topora.
– Wcześniej wyraziłaś się wyjątkowo jasno, moja pani.
– Czy to by coś dało, gdybym powiedziała, że wcale tak nie myślę?
– Mów, co chcesz, pani. Zwykle to robisz.
Służąca złożyła dłonie na podołku, a jej głos był wyprany z emocji. Tam, gdzie kiedyś znajdowały się uczucia, ziała obecnie pusta dziura. Nie można było brzmieć na wyzutego z uczuć względem kogoś, do kogo nigdy nie żywiło się żadnych uczuć.
Rae zawsze podobały się niewzruszone uwagi Żelaznej Dziewicy na temat arystokracji, jednak nie podobało się jej obecne nastawienie Emer. Było oczywiste, że służka dogłębnie jej nienawidzi.
W tym świecie Rae nie odczuwała bólu. Nienawiść Emer nie była istotna. Nawet sama Emer nie była istotna. Nie była prawdziwa.
Istotne za to było wygrzebanie się z tej czarnej dziury, w którą wpakowała ją lady Rahela. Jeśli faktycznie była w Eyam, w szklanym sercu Pałacu Na Krawędzi znajdowała się roślina, która mogła uratować jej życie. Rae musiała przeżyć do czasu, aż zakwitnie Kwiat Życia i Śmierci. Co oznaczało, że musiała przeżyć jutrzejszy dzień.
Strażnik pałacowy odchrząknął. Stał, opierając się o parapet, i obserwował konfrontację między Rae a Emer.
– Najwyraźniej łączy was długa historia, przez co czuję się niezręcznie. Nie znam żadnej z was.
Nie znał lady Raheli, więc nie mógł jej jeszcze nienawidzić.
Rae musiała natychmiast spróbować nawiązać z nim więź.
– Jak cię zwą?
To wydawało się oczywistym pierwszym krokiem w nawiązywaniu relacji.
– Jestem Klucz.
Z tego, co pamiętała, to było chłopskie imię. Niższe klasy nazywały dzieci, używając nazw przedmiotów codziennego użytku, jako że przedmioty w tej krainie potrafiły mieć potężną moc. Wcześniej jakoś nie przyszło Rae do głowy, że taki sposób nadawania imion jest dość niepokojący.
Lecz to przecież nie matka go nazwała, prawda? To pisarz musiał wybrać dla niego imię „Klucz”, bo był strażnikiem, a strażnicy mieli klucze do miejsc, których pilnowali.
– „Moja pani” – warknęła do niego Emer.
– Nie ma potrzeby tytułować mnie panią – odparował strażnik Klucz wywodzący się z chłopstwa. – Tak właściwie to wolałbym, żebyś tego nie robiła.
Emer prychnęła.
– Dlaczego jesteś wieśniakiem? – spytała Rae i natychmiast tego pożałowała. Nie można było tak po prostu pytać ludzi, dlaczego są wieśniakami! – Ach, chodziło mi o to, jak zostałeś strażnikiem pałacowym?
Ponura służka Emer zdawała się zmęczona tym nonsensem.
– Król nagrodził go za wielki czyn. Na dworze nazywają go Bohaterem Kotła.
Zuchwały strażnik pałacowy Klucz nie wyglądał jak bohater czegokolwiek.
– Tytuły są dla szlachty. Piękność Skąpana we Krwi? – Rzucił kpiące spojrzenie w stronę Rae. – Mógłbym nazwać się Zniewalający Klucz, lecz ludzie mieliby ze mnie używanie.
Klucz był wysoki, ciemnowłosy i przystojny. Jego twarz, dzięki lekkiemu uśmiechowi, ironicznemu wzniesieniu brwi oraz tak kanciastym kościom policzkowym, że były niemal sześciokątne, sugerowała brak problemów i swobodne poczucie humoru. Miał szare oczy, nie jak główny bohater – szmaragdowe czy niebieskie niczym letnie niebo – a jego nos był zbyt długi, aby być proporcjonalny. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, w wieku Rae, na kilka lat młodszego od Emer. Włosy miał czarne, choć nie była to złowieszcza grzywa koloru nieba o północy. Nierówno przycięte kosmyki sterczały we wszystkie strony, zwieszając się na końcach, jakby był radosnym czarnym żonkilem. Był szczupły i miał niespokojny wygląd, otaczała go aura osoby charyzmatycznie niegodnej zaufania. Rae miała przeczucie, że może to wykorzystać.
– Więc zrobiłeś coś wielkiego? – zagaiła.
„Bohater Kotła”. Coś jej to mówiło, lecz tak cicho, że mogła się pomylić. Jeśli strażnik nosił tytuł, znaczyło to, że ma do odegrania jakąś rolę. Lecz skoro Rae nie przychodziły do głowy żadne szczegóły z nim związane, to pewnie nie pożyje on zbyt długo. Biedny drugoplanowy bohater. Mogła się założyć, że zginie.
Klucz parsknął.
– Z wąwozu wypełzło kilka ghuli. Zadźgałem je.
Ghule były chodzącymi trupami, które kiedyś miały się stać niepokonaną armią Cesarza. Rae nawet nie musiała udawać, że zrobiło to na niej wrażenie.
– I w nagrodę poprosiłeś króla, żeby uczynił cię pałacowym strażnikiem?
Wiele postaci w Czasie Żelaza było nad wyraz obowiązkowych. Może więc Klucz poczuje się zobowiązany, aby jej służyć.
– Poprosiłem króla o tysiąc złotych liści.
Monety w Eyam miały cztery różne kształty i były odlewane z różnych metali, jednak tysiąc brzmiał jak kupa forsy.
Rae zapytała z nutą nadziei w głosie:
– Cieszyłeś się, kiedy mianowano cię strażnikiem?
– Nie. Cieszyłbym się, gdybym dostał tysiąc złotych liści.
No dobra, gość ewidentnie lubił pieniądze. Pomniejszy najemny złoczyńca, odhaczone.
Tym razem zabrzmiał głos Emer, nieco już mniej szorstki, jakby współczuła Kluczowi:
– Wybiłeś się, więc król musiał cię odznaczyć. Jednakże arystokracja nie życzy sobie, żeby wieśniacy kalali swą obecnością pałacowe korytarze.
Rae zaczynała rozumieć.
– Król oraz szlachta uczynili cię pałacowym strażnikiem, a potem przydzielili damie, która rano ma być stracona.
Klucz uśmiechał się, zaciskając usta.
– Cóż za honor.
– Wow – wymamrotała Rae. – Eat the rich.
– Co?
– Zjedz bogatych.
Bohater Kotła wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Myślisz, że byliby smaczni?
Jego lekki ton skrywał ślady rozgoryczenia, niczym cukierek zaprawiony trucizną. Pomimo uśmiechu Klucza najwyraźniej nie bawiło jego obecne położenie. Dla Rae stało się jasne, że jest zamknięta w pokoju z dwójką niezwykle wkurzonych osób.
Wisiało nad nią widmo migreny wywołanej przez stres.
Jak Lii udawało się wykaraskać z sytuacji bliskiej śmierci? No tak! Dama w opałach błagała szeptem o pomoc, poruszając do głębi serca mężczyzn.
– Powstrzymałeś mnie przed rzuceniem się z okna. – Głos Rae zabrzmiał bardziej jak pomruk niż szept, jednak i tak wyciągnęła dłoń do Klucza w błagalnym geście. – Powiedz, że nie pozwolisz mnie zgładzić.
Chwycił jej rękę. Rae była zaskoczona, bo poczuła, jakby jego dłoń była płonącą zapałką, a jej kręgosłup – świecą. Domyśliła się, że plotki o rozwiązłych obyczajach lady Raheli były prawdą, lecz miała obecnie inne zmartwienia. Ciało lady Raheli mogło wyluzować.
– Moja pani, jeśli próbujesz mnie uwieść… – Klucz pochylił się do przodu, wpatrując się jej prosto w oczy. – I tak rano pozwolę cię zabić.
Rae wyrwała mu dłoń.
– Wcale nie próbuję cię uwieźć!
Obniżył swój melodyjny głos do przesadnie zmysłowego tonu.
– Zatem dlaczego powiedziałaś to takim głosem?
Skrzywiła się.
– Cholera.
Powinna wiedzieć, że próba naśladowania głównej bohaterki jest idiotyzmem. Rahela i jej przyrodnia siostra były zupełnie inne. Nikczemna kusicielka Rahela nie byłaby w stanie osiągnąć tego samego co Lia. Sama Rae nie była osobą, w której można by było zakochać się od pierwszego wejrzenia. Ani od żadnego innego.
W poprzednim życiu miała miłego chłopaka. Całowała się z nim na łóżku, kiedy jej rodzice wyjechali, i wspólnie z przyjaciółką zastanawiały się, jak dać mu znać, że jest gotowa na więcej.
A potem Rae zachorowała. Przyjaciółka przejęła jej miejsce w drużynie cheerleaderek, a później również chłopaka. Mieli ze sobą więcej wspólnego niż z nią. Nikt już nie miał z nią zbyt wiele wspólnego. Oddaliła się od swoich znajomych, dryfując w morzu bólu i obcości.
W szpitalu podczas chemioterapii Rae rozmawiała ze starszymi kobietami. Mąż jednej z nich zawsze przynosił swojej żonie śniadanie do łóżka i zabierał jej perukę do fryzjera.
– Niektórzy ludzie są wyjątkowi – powiedziała Rae inna kobieta. – Niektórzy ludzie urodzili się, by być kochanymi. – Jej mąż zostawił ją w dniu, w którym trafiła do szpitala.
Tylko wyjątkowe osoby mogły liczyć na ocalenie. Reszta musiała walczyć o siebie sama.
Teraz przynajmniej Rae mogła stanąć do walki.
– Jak myślisz, dlaczego zamierzają cię rano stracić? – Głos Emer przeciął powietrze, ostry niczym broń. – Mówiłaś, że to lady Lia zostanie stracona. Co się stało?
Doskonałe pytanie.
Na szczęście Rae pamiętała wydarzenia, które doprowadziły do sceny okrutnej śmierci Raheli. Prostoduszna główna bohaterka wyznała kiedyś Emer, że chodzi do chat wieśniaków, gdzie zajmuje się chorymi dziećmi.
W jednej z takich skromnych chat odkryto rodowy nóż. Chatę niezwłocznie spalono, z chłopami w środku. Każdy magiczny przedmiot stanowił cenną własność króla lub szlachty, był strzeżony i oznaczony rodową pieczęcią. Ten nóż był pamiątką rodową rodziny Felice.
Jedynie Lia Felice oraz Rahela, jej przyrodnia siostra, miały dostęp do pamiątek rodowych. Obie uwięziono w ich własnych komnatach w oczekiwaniu na decyzję króla. Emer zdążyła już donieść królowi o wizycie Lii w tej skromnej chatce. Lia mogła przemycić nóż w koszyku na lekarstwa. Lia była oczywistą podejrzaną.
Z tym że gdy Lia harowała w pałacowej kuchni, szeptała swe tragiczne sekrety prosto w popiół, który zamiatała przy palenisku. A palenisko w kuchni łączyło się bezpośrednio z kominkiem w bibliotece, gdzie siedział pogrążony w naukowych dociekaniach Biała Nadzieja. Przyjaciel króla z dzieciństwa i najbardziej nieskazitelny człowiek w całym kraju. Wyznał królowi, że to Rahela ukradła rodowe pamiątki rodziny Lii i zapewne podłożyła nóż. To zeznania Białej Nadziei doprowadziły do jej śmierci.
Rahela nie powinna tego wiedzieć. Jak Rae miałaby wytłumaczyć, skąd to wie?
– Wiem, że zostanę stracona przez niego! – Teatralnym ruchem wskazała na Klucza.
Ten zaś pokazał na swoje serce lub może na skórzaną kamizelkę, mówiąc bezgłośnie:
– Przeze mnie?
Jego rękawice bez palców uszyte były ze znoszonej czarnej skóry, która nie pasowała do błękitu i stali munduru strażnika pałacowego.
Rae skoncentrowała uwagę na Emer, pragnąc, żeby ta jej uwierzyła.
– Przydzielono mi Klucza, bo kiedy ktoś wysoko urodzony zostaje stracony, wszyscy służący również zostają uznawani za winnych i straceni wraz z nim. Król pragnie Lii, nie mnie. Gdyby planował zabić Lię, to jej przydzieliłby Klucza. Chcą się mnie pozbyć, chcą się pozbyć Klucza i chcą się pozbyć również ciebie, ponieważ jesteś lojalna. Trzy pieczenie na jednym ogniu. Musimy pomóc sobie nawzajem.
Myśl o tym napełniła Rae otuchą. Z definicji wynikało, że może być tylko jedna najuczciwsza osoba na świecie, jednak z czarnymi charakterami było inaczej. Ten świat był przeciwko nim. Więc powinni knuć wspólnie.
– Wybacz, lecz nie mogę przyznać ci racji, moja pani. – Głos Emer nie brzmiał, jakby było jej przykro. Gdy uniosła podbródek, Rae dostrzegła, że służka była nie tylko wysoka i ciemnowłosa, ale także piękna. Sprawiała jednak wrażenie, jakby gardziła urodą. – Choć tradycyjnie służba ginie razem ze swoim panem, zasada ta jest uchylana, kiedy inna szlachetnie urodzona osoba poprosi, aby jej służyła. Nikt nie zna się na fryzurach i strojach równie dobrze jak ja. Mam umiejętności, dzięki którym dama dworu może stać się ulubienicą króla. Sama znajdę wyjście z tej sytuacji. Wszystko, co posiadasz, zostanie skonfiskowane, kiedy cię stracą, więc nawet nie możesz mnie przekupić. Jesteś kłamczynią, więc nie uwierzę w żadne twoje obietnice. Dlaczego miałabym ci pomagać?
Dawno temu nauczyciel powiedział Rae, że to czarne charaktery piszą historie. Ich pragnienia i złe uczynki napędzały fabułę, podczas gdy główny bohater musiał tylko ich powstrzymać. To złoczyńcy mieli kontrolę. Przynajmniej na początku.
Kiedyś Rae miała listę pięćdziesięciu uczelni i żadnego pomysłu, co chce studiować. Bezpardonowo organizowała wszelkie możliwe zajęcia pozalekcyjne, aż w końcu została kapitanką grupy cheerleaderek i przewodniczącą samorządu uczniowskiego. Raz wyobrażała sobie siebie jako bezwzględną prawniczkę z zabójczym instynktem i zabójczymi garniturami, raz jako redaktorkę, która nadaje historiom idealny kształt, lub agentkę imperium nieruchomości u boku matki. Nie miała pojęcia, kim chce być, poza tym, że chce być u władzy.
A teraz musi przejąć kontrolę i bezzwłocznie zrealizować swój plan. Jej wyczucie czasu musiało być idealne.
Rae, naczelna sucz cheerleaderek, uśmiechnęła się złowrogo.
– Złożę przysięgę krwi i złota.
Znamię na twarzy Emer zapłonęło na jej nagle pobladłej skórze.
– To zakazane.
– Co z tego? – rzuciła Rae. – Jestem nikczemna.
Klucz zamrugał, nagle zaintrygowany.
Zachęcona Rae kontynuowała:
– Jestem potworem bez serca, z wyraźnym charakterem i jeszcze wyraźniejszą kreską na powiece, i zamierzam ujść bezkarnie z moimi zbrodniami. I co z tego? Dlaczego miałabyś się przejmować moimi osobistymi niepowodzeniami?
Jej przenikliwość najwyraźniej wywarła na Kluczu wrażenie.
– To prawda. Mam to gdzieś.
Spojrzenie Emer pozostało nieruchome. Rae ruszyła po marmurowej posadzce, jej suknia wiła się za nią niczym wąż, gdy rozpoczynała swój monolog złoczyńczyni:
– Jestem zdradziecką, żądną władzy suką. I szczerze? Czuję się fantastycznie. Nie słuchajcie opowieści zachęcających was, aby być dobrym, mówiących wam, że powinniście lśnić w tym brudnym świecie i wytrwale znosić wszelkie cierpienie. Pieprzyć cierpienie. Bycie dobrym jest zbyt trudne. Wybierzcie łatwiejszą ścieżkę. Wybierzcie zło. Chwytajcie w swoje chciwe, splamione krwią ręce wszystko, czego pragniecie.
Teraz już oboje słuchali jej z uwagą. Nigdy wcześniej nie serwowała gadki motywacyjnej ciemnej stronie, jednak to jasne, że ci szubrawcy musieli postrzegać świat tak jak ona.
– Drugą możliwością jest zaakceptowanie losu, a ja nie zamierzam tego robić. Będę dążyć do władzy, ponieważ odmawiam bycia bezsilną. Złamię cały ten świat, aby dostać to, czego chcę. Większość ludzi umiera, nie mając żadnego znaczenia. Jeśli przeklną twoje imię, przynajmniej zostanie ono zapamiętane. Nie marzycie o tym, co zakazane? Wybierzcie niepoprawnie. Wybierzcie zło. Zróbmy to wspólnie.
Rae złączyła ozdobione klejnotami dłonie, głośno klaskając.
– Złoczyńcy – zwróciła się do swojej publiki.– Zjednoczmy się.
Jeżeli ich tym nie przekonała, to przynajmniej przekonała sama siebie. Kiedy przemawiała, ujawniło się jej zdeterminowanie, z każdym kolejnym słowem jej cel stawał się coraz bardziej jasny. Bohaterowie mogli niezbyt chętnie odpowiadać na wezwanie przygody. Złoczyńcy musieli je pochwycić i ukraść skarb.
Rae w poczuciu misji wybiegła do swojej sypialni. Piękność Skąpana we Krwi miała mahoniową toaletkę zastawioną kryształowymi flakonikami perfum i szufladami inkrustowanymi macicą perłową.
Rae marzyła o tej scenie, gdy postać spoglądała w lustro, tak aby czytelnicy mogli dowiedzieć się, jak wygląda. Niestety lustra w Eyam odlano z brązu. Detale rysów Raheli rozpływały się w nich, ale udało jej się zauważyć jedną zaskakującą rzecz. Nad lewym kącikiem jej ust znajdował się pieprzyk. Rae zawsze go lubiła. Wszyscy przygotowywali pacjentów z rakiem na utratę włosów, lecz nie na utratę reszty owłosienia. Tymczasem brak brwi całkowicie zmienia twarz, a brak rzęs sprawia, że przypominasz jaszczurkę. Pieprzyk uświadamiał Rae, że to wciąż była ona, bez względu na to, jak dziwne było jej odbicie.
Lady Rahela miała taki sam pieprzyk.
Dziwnie było mieć znowu włosy, ich waga ciągnęła głowę Rae do tyłu, czuła ich ciepło na karku. Nigdy nie miała tak długich włosów ani tak krągłych kształtów. Odbicie, które widziała, było wizerunkiem kusicielki. Rae doświadczyła wielu rzeczy, jednak nigdy nie miała ciała dorosłej, zdrowej kobiety.
Dorosłość dla normalnych ludzi musi oznaczać coś zupełnie innego. Z pewnością nikt nie spędził całego życia, czując się zarówno jak wyjące dziecko, jak i zmęczony starzec.
Rae potrząsnęła głową, nienawykła do jej ciężaru, i wysunęła górną szufladę. Nie musiała odnajdywać siebie. Musiała odnaleźć sztylet.
Leżał on w głębi szuflady, a wraz z nim wąż, który gotował się do ataku. Rae wrzasnęła.
Służka i strażnik przybiegli, słysząc jej krzyk. Gdy Emer zobaczyła, co tak przeraziło jej panią, znieruchomiała.
– Dlaczego jesteś zaszokowana widokiem własnego zwierzaka?
Rae zerknęła w lustro, żeby spojrzeć na Klucza. Opierał się z założonymi rękoma o łukowate wejście do jej komnaty. Bez ochoczego uśmiechu jego twarz zdawała się inna. Nieobecna w niepokojący sposób, jakby brakowało w niej kluczowego elementu.
Wzrok Emer był stalowy niczym zastawiona pułapka. Rae przypomniała sobie o tym, jak okrutna była wobec niej Rahela, i o wszystkich morderstwach dokonanych toporem, których służka miała się dopuścić w przeszłości. Po drugiej stronie komnaty znajdowała się gablota z zaczarowanymi rękawicami, które Rahela ukradła przyrodniej siostrze. Gdy je nosiła, miała siłę tuzina wojowników.
Teoretycznie mogła zabić Emer i Klucza, gdyby zdążyła wystarczająco szybko dotrzeć do gabloty.
Lady Rahelę czekał powolny i okrutny koniec, gdyż jej śmierć była pierwszym krokiem do tego, aby spełniła się przepowiednia. Rae uciekła przed własnym przeznaczeniem. Z pewnością uda jej się uciec przed cudzym. Tylko jak?
Nikt jej nie pomoże. Wszyscy byli tu złoczyńcami.
Emer zapytała ją bezwzględnym głosem:
– Moja pani. Co ukrywasz?