Nieja i ja - Antonina Kasprzak  - ebook + książka

Nieja i ja ebook

Antonina Kasprzak

4,7

Opis

Po rozwodzie rodziców Irenka mieszka z mamą w starym, zaniedbanym domu babci. Czuje się tu samotna, tym bardziej, że mama jest wiecznie zapracowana, a babcia wyjechała właśnie do sanatorium. Pewnego dnia zjawia się tajemniczy pan Panek – antykwariusz i historyk zbierający materiały do książki o historii dzielnicy. Mama jest zachwycona nowym znajomym, Irenka jednak podejrzewa, że Panek nie jest zainteresowany ani książką, ani mamą, ale zapomnianym rodzinnym skarbem. W odkryciu przedwojennej tajemnicy i zdemaskowaniu nieuczciwego poszukiwacza skarbów pomaga Irence Franek (bratanek Panka) oraz Nieja – tajemnicza mała istota z innego wymiaru, która potrafi przenosić się w czasie. Dla dzieci powyżej 7 lat

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (22 oceny)
18
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ireneboox

Nie oderwiesz się od lektury

nigdy nie czytałam lepszej książki
00

Popularność




Copyright © Antonina Kasprzak

Copyright © Wydawnictwo BIS 2017

ISBN 978-83-7551-560-2

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01–446 Warszawa

tel. 22 877-27-05, 22 877-40-33; fax 22 837-10-84

e–mail: [email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Rozdział 1

Kopnęłam ze złością stojak na rowery. No tak, rano przypięłam rower, ale nie wzięłam z domu klucza. Znowu! Trudno, będę musiała go tak zostawić i wrócić pod szkołę po południu.

Powlokłam się do domu. Sama, bo inne dzieci szły w drugą stronę. Po Amelię mama przyjechała dużym, białym samochodem. Postawiła go w bramie, chociaż nie wolno, włączyła migające światła, które nazywają się awaryjne, mimo że nie było przecież żadnej awarii, i roześmiana, stukając obcasami, pobiegła po Amelkę i Nadię. Mama Amelki jest bardzo ładna. Amelka też. Nic dziwnego, że Zosia wolała zaprosić na urodziny Amelię niż mnie.

Zosia była moją najlepszą przyjaciółką jeszcze w przedszkolu. Wtedy mieszkałyśmy obok siebie. Potem dużo się zmieniło – poszłyśmy do szkoły, a ja się przeprowadziłam. Nie spędzałyśmy już tyle czasu razem, ale często rozmawiałyśmy, albo siedziałyśmy obok siebie w świetlicy. Nadal uważałam Zosię za przyjaciółkę, zwłaszcza że w szkole jakoś z nikim nie mogłam się zaprzyjaźnić. A dzisiaj usłyszałam, jak Amelka mówiła do Nadii o tym, że idą razem do Zosi na urodziny.

– Do Zosi Masłoń? – zapytałam bardzo, bardzo cicho.

– Aha. – Amelia kiwnęła głową.

No i zrozumiałam, że Zosia wcale mnie już tak nie lubi. Na chwilę zrobiło mi się smutno, ale potem pomyślałam, że to nic. Może Zosia ma za mało miejsca u siebie w domu i nie mogła tak dużo dzieci zaprosić? Poza tym tak naprawdę rozumiem, że woli Amelię ode mnie. Ona jest taka ładna i wszystko ma śliczne. Kiedy na drugiej przerwie jemy śniadanie, to wszystkie dziewczyny lecą oglądać, co Amelka ma w pudełku (Amelka mówi, że to lunch box), bo mama robi jej na przykład ciasteczka-pszczółki albo kanapki-buźki z uśmiechem z pomidorka. I ma zawsze takie równiutkie, blond warkocze, z których nigdy nie wystają jej włosy.

A ja? Mama mówi, że jestem najładniejsza na świecie. Kiedyś nawet jej wierzyłam, ale potem, kiedy miałam sześć lat i nauczyłam się czytać, w jednej książce mamy przeczytałam: „Każde dziecko jest najładniejsze dla swoich rodziców”. I jeszcze o tym, że trzeba to dzieciom powtarzać, bo inaczej nie będą się czuły wartościowe. Wtedy uznałam, że mama tylko tak mówi, zwłaszcza że nikt inny nigdy nie powiedział, że jestem ładna. Zresztą ja jakoś tak mam, że nawet jak założę elegancką sukienkę, to ona odstaje albo wisi, albo od razu jest poplamiona. Guziki same mi się rozpinają, sznurówki mi się rozwiązują, chociaż umiem już niby od dawna je wiązać.

Mam ciemne włosy, takie za ucho. Mama rano mi je czesze, przypina spinki, ale zanim dotrę do szkoły, już jestem rozczochrana, a spinki wiszą, zamiast trzymać się głowy jak u innych dziewczynek. I jeszcze zawsze gubię rękawiczki, a potem noszę takie nie do pary, tak jak teraz na przykład. I zapominam chustek do nosa albo klucza do roweru. Jak dziś.

Tak użalając się nad sobą – ale przyznacie, że dzisiaj miałam powód, przez tę Zośkę! – doszłam do Fortecznej. Mówiłam wam już, że większość dzieci z mojej klasy szła w drugą stronę, prawda? Prawie cała moja klasa mieszkała na osiedlu przy Biskupskiej – albo w nowych blokach, albo w starych.

Kiedyś też mieliśmy mieszkanie w tych blokach – mama, tata i ja. Później tata wyjechał do Anglii… Potem okazało się, że już nie wróci, a dodatkowo, że to mieszkanie nie jest tak całkiem nasze i że musimy z mamą przenieść się do babci Halinki. Babcia mieszkała sama w domu z ogródkiem, przy ulicy Fortecznej, blisko kanałku. Niektórzy mówią na takie domy wille, ale dom babci był taki zaniedbany, że raczej nie zasługiwał na tę nazwę. Nie to, żeby babcia o niego nie dbała. Po prostu dom był bardzo stary, wychowała się w nim i moja mama, i przedtem babcia Halinka, a jeszcze wcześniej moja prababcia. W każdym razie zamieszkałyśmy we trzy – babcia, mama i ja. Jednak przed wakacjami babcia zachorowała. Najpierw była długo w szpitalu, a teraz pojechała do sanatorium, dlatego ja bardzo dużo czasu spędzam sama.

Szłam sobie Forteczną, kopiąc kamień, i nagle znowu zobaczyłam tego dziwnego pana. Ostatnio kilka razy widziałam go tu, na naszej ulicy. Pan – starszy na pewno od mojej mamy, ale jeszcze nie całkiem siwy – z jakimś urządzeniem przypominającym ni to odkurzacz, ni to kosiarkę, w dużych słuchawkach na uszach, przyglądał mi się bardzo uważnie, kiedy otwierałam furtkę. Chyba chciał coś powiedzieć, ale ja przestraszyłam się go trochę, bo miał takie szare, dziwne oczy, więc szybko pobiegłam do domu i zatrzasnęłam drzwi.

Rzuciłam plecak i poszłam do kuchni zrobić sobie biały ser z dżemem – to był taki przysmak, który zawsze robiła mi babcia. Naprawdę łatwo go przygotować, nawet ja potrafię.

Śpiewałam: „Ty też umiesz coś na pewno. Być piratem lub królewną”. I nałożyłam sobie górę dżemu na talerz. Rewelacja!

Mama była w domu, ale miała akurat lekcję. Moja mama jest bardzo, bardzo mądra i pisze doktorat. Z historii! To znaczy najpierw musiała skończyć jedną szkołę, potem drugą szkołę, potem studia, a teraz jeszcze się uczy. Strasznie długo! Uczy też studentów na uniwersytecie, ale tylko raz w tygodniu, no i musi jakoś jeszcze pracować, więc ma uczniów, którzy do niej przychodzą do domu, i pomaga im w lekcjach. Poza tym mama ciągle pisze na komputerze i mówi, że chyba nigdy nie skończy tego doktoratu, ale ja trzymam za nią kciuki.

Trzasnęły drzwi. To ten duży Bartek, uczeń mamy, wyszedł z domu, a mama przyszła do mnie do kuchni.

– Cześć, Irenko.

Bo ja mam na imię Irenka, jeszcze chyba wam nie powiedziałam.

Przytuliłam się do mamy. Trochę chciałam jej opowiedzieć o tej Zosi, że mnie nie zaprosiła, a trochę nie chciałam, bo wolałam w ogóle o tym zapomnieć.

– Yyy… zostawiłam rower pod szkołą, bo zapomniałam klucza.

– Znowu zapomniałaś klucza? Niedługo głowy zapomnisz. Pójdziesz po niego sama? Nie? Dobra, przywiozę go potem do domu, bo muszę jechać po zakupy. Zostaniesz w domu? Zaraz, co to trzeba kupić? I która w ogóle godzina? Bo wieczorem jeszcze mam iść do Olka na lekcję, a w lodówce jest chyba tylko światło.

I zanim pomyślałam, czy jej opowiedzieć o Zosi, czy nie, zaczęła biegać po kuchni, otwierać szafki, szukać długopisu.

– Worki na śmieci, wędlina, i mleka też nie mamy, jaki tu bałagan – wyliczała jak nakręcona. – Irka! Miałaś nie zostawiać słoika z dżemem odkręconego!

– To nie ja – zamruczałam.

Mama tylko spojrzała znacząco na mój talerz z serem i dżemem i pokręciła głową.

– A to? Co to jest? Pestki dyni rozsypane? Ile razy ci mówiłam, że nie można tak zostawiać, bo się jakieś robactwo zalęgnie.

– Ale to nie ja! – zaprotestowałam – Mamo… a pamiętasz?

– Nie ty? A kto? Jesteśmy tylko we dwie w tym domu, a nie pamiętam, żebym ja rozsypała pestki.

– A pamiętasz Zosię?

– Którą Zosię? Tę, co do mnie przychodzi w środy?

– Nie, wiesz, tę z Biskupskiej.

– No, kojarzę. Ma… Ma…?

– Masłoń… I wiesz… ona…

– No nie! Masło trzeba kupić! – Mama zanurkowała w lodówce. W ogóle mnie nie słuchała!

– Irka! Co to jest?! Cała musztarda wyszła? Czy ty ją jesz łyżkami? I keczup? Cały oblepiony i też pusta butelka?

– Ale to nie ja!

– Irenko, to kto? Powiedz mi?

– Nie ja!

Mama westchnęła.

– No ale kto? Duchy tu mieszkają? Nie możesz zjadać słoika musztardy i butli keczupu w parę dni. Kupiłam je w sobotę. A są puste, i cała lodówka się klei.

– To nie ja! – zawołałam.