7,99 zł
W tej przesyconej erotyzmem i dynamiką Hate/Love antologii inspirowanej postaciami dwóch odwiecznych rywali z uniwersum Harry'ego Pottera przekonacie się, że droga od nienawiści do pożądania potrafi być bardzo krótka!
Leo i Caleb z pozoru różnią się wszystkim. Są jak ogień i woda, a przynajmniej tak im się wydaje przez lata zawziętej nastoletniej rywalizacji. W końcu pochodzą z wrogich sobie kręgów i mają całkowicie przeciwne charaktery i spojrzenie na świat.
Ich wzajemna niechęć ma jednak drugie dno. Każdy z nich podświadomie pragnie uwagi tego drugiego i nieustannie do niej dąży, a wieloletnie konflikty tylko napędzają to uczucie. Buduje się między nimi bardzo intensywna i naturalna chemia, z której istnienia zaczynają zdawać sobie sprawę po jakimś czasie. I bardzo im się to podoba.
W końcu przeciwieństwa się przyciągają. I może od zawsze o to chodziło...
Zbiór zawiera 3 opowiadania erotyczne:
Nienawiść, pożądanie i odrobina magii
Noc, którą zapamiętasz na zawsze
Tak, jak być powinno
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 78
Sonja Belmont
Lust
Nienawiść, pożądanie i odrobina magii: 3 opowiadania erotyczne inspirowane dynamiką Harry Potter/Draco Malfoy
Zdjęcie na okładce: Shutterstock
Copyright © 2023 Sonja Belmont i LUST
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727091600
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
W Portree deszcz padał już czwartą dobę.
Pojedynczy przechodnie przemykali ulicami, nieliczne samochody przedzierały się przez ulewę i nawet najwytrwalsi wędkarze wrócili do domów. Było szaro, ciemno, mokro i ponuro.
Leo patrzył przez okno na wzburzone fale Atlantyku i na równie granatowe co ocean niebo. Momentami trudno było dostrzec miejsce, w którym horyzont wyznaczał granicę między wodą a lądem. Wiatr targał ogromnymi, starymi wierzbami rosnącymi przy brzegu i szarpał małą łódeczką zacumowaną przy pomoście.
– Jutro już powinno się wypogodzić – próbował pocieszyć go pan Anderson, który od kwadransa chodził po mieszkaniu i sprawdzał, czy wszystko zostało przygotowane dla nowego lokatora. – O tej porze roku zwykle nie mamy tu tak intensywnych opadów.
Mężczyzna nie odpowiedział, wpatrzony w widok za oknem.
– Dla Londyńczyka dom z własną linią brzegową na szkockiej wyspie musi być miłą odmianą, prawda? – Szkot podszedł bliżej.
Leo odwrócił głowę i uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
– Zdecydowanie. Chyba jeszcze długo nie będę mógł w to uwierzyć. – Zaśmiał się. Uścisnęli sobie ręce.
– Klucze są na stole, w razie jakichkolwiek problemów proszę dzwonić. Niech się panu dobrze mieszka. Pogoda na pewno wkrótce się poprawi! – zapewnił pan Anderson, kierując się do drzwi wyjściowych.
– Dziękuję! I proszę się nie przejmować pogodą – dodał Leo, spoglądając znowu na zawieruchę na zewnątrz. Niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze, a o parapet zaczął uderzać drobny grad. Gdzieś w oddali zagrzmiało. – Tak jest idealnie – powiedział do siebie, uśmiechając się lekko.
***
Wspaniale było znajdować się z dala od Londynu.
Cudownie było odciąć się nie tylko od zgiełku i chaosu wielkiego miasta, ale przede wszystkim od cholernych paparazzi, wszelkiej maści dziennikarzy, natarczywych fanów i innych wścibskich osób, które od pięciu lat nie dawały mu żyć.
Fakt, przez pierwsze trzy lata był tak zajęty, że nie miał czasu na zamartwianie się śledzeniem i dokumentowaniem każdego jego kroku ani brakiem możliwości spokojnego pójścia na randkę, pojechania gdzieś metrem, upicia się na mieście albo wyjścia z mieszkania w dresie, bo zawsze kończyło się to jakimś artykułem w gazetach, mniej lub bardziej rozdmuchanym. Na tamtym etapie Leo traktował to wszystko jako nieodłączny, nieco zabawny element jego życia. Wtedy nawet przez myśl by mu nie przeszła wyprowadzka z Londynu. Był bardzo zaangażowany w swoją pracę, poza tym w stolicy mieszkały wszystkie najbliższe mu osoby.
Coś się jednak zmieniło, kiedy Abigail i Matt, jego najlepsi przyjaciele, przeprowadzili się do Irlandii, a on trochę przystopował z pracą. Wtedy zaczęło do niego docierać, jak bardzo jest zmęczony. Na początku próbował rozmawiać ze swoimi natarczywymi obserwatorami, ale żadne prośby ani apele z jego strony nie pomagały – nawet jeśli dziennikarze na chwilę dawali mu spokój, to wtedy atakowali go psychopatyczni fani. Zawsze któraś ze stron nie odpuszczała.
Przeczekał jakoś kolejne dwa lata, ale z miesiąca na miesiąc czuł, że to koniec. Nie był w stanie tak dłużej żyć. W pewnym momencie bez żadnej zapowiedzi zniknął z Londynu, uciekając do miejsca, które przez ostatnie tygodnie pieczołowicie wybierał na mapie Wielkiej Brytanii: na szkocką wyspę Skye.
Wziął roczny urlop w pracy, oddał swoje londyńskie mieszkanie pod opiekę zaufanym ludziom i wynajął przestronny dom nad samym oceanem.
Nie mógł tego lepiej zaplanować.
Do Leo zaczynało powoli docierać, co tak naprawdę zrobił. Delektował się tym uczuciem.
Zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i zerknął odruchowo na wiszące w przedpokoju lustro. Zielone oczy patrzyły na niego zza czarnych oprawek okularów, a ciemne, roztrzepane włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle – miał wrażenie, że to wina nadmorskiego powietrza. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia i było to nowe uczucie. Przez ostatnie lata tak bardzo przywykł do sprawdzania przed wyjściem z domu, jak wygląda, że weszło mu to w nawyk.
A teraz… Teraz mógł przestać się przejmować. Od teraz mieszkał w Portree, miasteczku liczącym zaledwie dwa tysiące mieszkańców. I wreszcie miał święty spokój.
Przestało padać. Nieśmiały promień słońca przedarł się przez chmury i wpadł przez okno do mieszkania. Leo zamykał drzwi, pogwizdując wesoło.
***
Po kilku dniach wiedział już, że Portree to był doskonały wybór.
Było tu cicho i spokojnie, a życie toczyło się kilka razy wolniej niż w Londynie. Okoliczni mieszkańcy jakby go nie rozpoznawali, a nawet jeśli ktoś wiedział, kim jest, to nie poświęcał mu większej uwagi.
Nikt nie czaił się za rogiem, żeby zrobić mu zdjęcie, nie wydzwaniał pod drzwiami, nie wkładał dziwnych listów do skrzynki. Nikogo nie obchodziło, jak się ubierał, gdzie jadał i co robił w ciągu dnia.
Leo czuł, że zaczyna odzyskiwać dawno utraconą równowagę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo mu tego brakowało.
Było późne czwartkowe popołudnie, kiedy nogi zaprowadziły go do jednego z pubów przy głównej ulicy miasteczka. Miał ochotę na dobrą whisky.
Wszedł do środka. W kominku płonął ogień, a gwar rozmów przeplatał się ze skoczną muzyką. Stały tu wiekowe meble z ciemnego, dębowego drewna, ściany ozdabiały barwne flagi szkockich klanów, a pod sufitem wisiały wielkie, mosiężne żyrandole w starym stylu. Małe grupki gości siedziały przy stolikach, pijąc i rozmawiając w najlepsze. Pachniało drewnem i morską wodą.
Leo uśmiechnął się lekko – po raz pierwszy od wielu lat po wejściu do pubu nie spojrzała na niego ani jedna osoba. Cóż za miła odmiana.
Skierował się w stronę kontuaru i poczuł, jak jego serce przestaje bić na kilka długich sekund.
Za barem stał Caleb Blair. Cholerny Caleb Blair.
Wyglądał zupełnie inaczej niż pięć lat temu, ale brunet wszędzie by go rozpoznał. Zbyt dokładnie go obserwował przez siedem lat szkoły, żeby się pomylić. Zbyt wiele razy bił się z nim na szkolnych korytarzach. Zbyt wiele myśli mu poświęcał – tych zwyczajnych i tych, które trzymał w sekrecie przed resztą świata.
Blair jak zwykle wyglądał doskonale. Platynowe włosy nosił teraz związane w krótki kucyk, a jego przedramiona widoczne spod podwiniętych rękawów ciemnozielonej koszuli pokrywały czarne, poprowadzone cienką kreską misterne tatuaże. Leo z tej odległości widział węża, kruka, fragmenty nordyckich run i motywy roślinne. Blondyn jak zwykle był świetnie ubrany; zieleń i czerń były dla niego typowym połączeniem. Ta jedna rzecz się nie zmieniła.
Kiedy się na niego patrzyło, wciąż wydawał się taki, jak dawniej – chłodny, zdystansowany i ironiczny. Leo pomyślał jednak, że w jakiś niewyjaśniony sposób jest też dużo bardziej spokojny i pogodny, niż pamiętał ze szkoły.
– Co dla ciebie? – zapytał, zapisując coś w wielkim, skórzanym zeszycie i nie patrząc w jego stronę. Brunet zapomniał już, jak specyficzny i zarazem w dziwny sposób miły dla ucha głos ma drugi chłopak. Poczuł, jak z trudem powstrzymuje się od uśmiechu.
– Najlepszą szkocką, jaką macie – odpowiedział, nachylając się lekko.
Caleb w końcu na niego spojrzał i zamarł na długą chwilę. Szare oczy wpatrywały się w niego w najwyższym zdumieniu, wręcz w niedowierzaniu, a jednocześnie zdawało się, że… rozumie.
– Czyżby świętowanie udanego interesu? A może początek urlopu? – spytał beztrosko, sięgając po butelkę za sobą. Jego głos nie drżał nawet odrobinę. Grał w jego grę, udając, że go nie rozpoznaje.
– Powiedziałbym, że świętowanie udanej… ucieczki – sprostował Leo, a Caleb uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie.
– Wiem coś o tym – odparł, stawiając przed nim whisky.
– Nie wątpię. – Brunet rzucił mu wymowne spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem, a Blair błysnął zębami w krótkim uśmiechu i odwrócił się do kolejnego klienta.
Leo nie mógł w to uwierzyć.
Mógł się założyć o wiele rzeczy, że blondyn też przeprowadził się do północnej Szkocji po to, żeby odciąć się od swojego londyńskiego życia. To było jedyne sensowne wytłumaczenie. Ale że wybrali akurat tę samą wyspę… To wydawało się naprawdę nieprawdopodobne. Kompletnie szalone.
A jednak.
Pokręcił z niedowierzaniem głową na swoje myśli, delektując się aksamitnym smakiem whisky na języku.
Teraz, po latach, ich szkolny konflikt wydawał się dziecinnie głupi i bezsensowny. Uczyli się w dwóch nieustannie rywalizujących ze sobą klasach, ich znajomi się nawzajem nie znosili i cały czas podsycali tę dziwną, sztuczną niechęć, choć tak naprawdę nikt chyba nie wiedział, jakie było jej źródło. Tak po prostu było.
Czy chodziło o to, że dzieciaki z jednej klasy miały bogatszych rodziców, a te z drugiej mogły pochwalić się lepszymi wynikami w nauce? Brunet nie wiedział. Uderzyło go to, że nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał.
Caleb rzucał mu co jakiś czas uważne spojrzenia, a Leo wytrzymywał je ze spokojem. Zdawał sobie sprawę z tego, że on sam też świetnie wygląda; cały czas trzymał formę i zaczął nosić kilkudniowy zarost, od kiedy zamieszkał na Skye. Też miał tatuaże, z tą różnicą, że kolorowe.
Kiedy płacił, Blair podał mu rachunek razem z małą karteczką zapisaną starannym pismem.
„Chcesz pogadać? Kończę za godzinę”.
Leo poczuł, jak jego usta mimowolnie rozciągają się w uśmiechu.
Oczywiście, że chciał. Tak naprawdę nigdy nie mieli okazji normalnie porozmawiać, nie licząc złośliwych uwag, głupich żartów i niekończących się wiązanek rzucanych bezmyślnie w swoją stronę na szkolnych korytarzach. No, i jednych szczerych przeprosin na koniec egzaminów. Czuł, że naprawdę chce tej rozmowy. Choć nie miał pojęcia, co z niej wyniknie.
I to chyba ekscytowało go najbardziej.
***
– Pieprzony Leo Walker. Co ty tu właściwie robisz? – zapytał Caleb, zapinając czarny płaszcz. Nie było w jego głosie ani grama szyderstwa czy sarkazmu, do których Leo tak bardzo się przyzwyczaił. Przez blondyna przemawiała raczej… ciekawość.
– Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to samo, co ty, Blair.
Było parę minut po dziewiątej. Wyszli właśnie z pubu, prosto w chłodny, orzeźwiający wieczór. Caleb pokiwał głową.
– A więc ucieczka. Tak… Zbyt wiele złych rzeczy kojarzyło mi się z Londynem. Zbyt negatywnie mnie tam postrzegano. Nie chciałem, żeby to dłużej trwało, a przede wszystkim nie chciałem żyć w cieniu nie swoich wyborów. Zamknąłem wszystkie sprawy i wyniosłem się tutaj. Spodobały mi się krajobrazy.
– I pracujesz jako barman, jak gdyby nigdy nic? – Leo patrzył na niego podejrzliwie, ale bez złośliwości.
– Dokładnie. I nadzwyczaj świetnie się bawię.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.
Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.