Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Po gburowatym Szkocie z bestsellerowej "Szklanej Fortecy", nadchodzi czas na młodszego z braci...
Eliot Covill beztroski, stroniący od zobowiązań i uwielbiający jednonocne przygody tatuażysta, poznaje w dość niecodziennych okolicznościach tajemniczą dziewczynę.
Ponowne spotkanie rodzi zaskakujące komplikacje; oboje tracą coś ważnego. Czy wspólny wyjazd na rajską wyspę pomoże im to odzyskać? A może zamiast tego podaruje coś znacznie cenniejszego?
Tożsamość dziewczyny, jej misja, niezasklepione rany oraz złożone obietnice powodują, że ich relacja stanie się prawdziwym polem walki. Walki o siebie jak i przeciwko sobie.
Kto wyjdzie z niej zwycięsko i czy pokonany, będzie przegranym?
Czym jest tytułowa Twierdza i kto będzie próbował ją zdobyć?
Na odkrycie czekają także dalsze losy Oliwii i Kenneta, głównych bohaterów „Szklanej Fortecy”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 669
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria EDYNBURG
Tom I Szklana forteca
Tom II Niezdobyta twierdza
Tom III w przygotowaniu
Iwona Jaworska
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadzący: Marta Burzyńska
Redakcja: Anna Nowicka-Bala (tyleslow.pl)
Korekta językowa: Barbara Wrona
Projekt okładki: Katarzyna Pieczykolan
Skład i łamanie: P.U. OPCJA
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WARSZAWA 2022
Wydanie I
ISBN e-book: 978-83-67691-58-1
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.
Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Prolog
VANESSA
Krople deszczu uderzają o dach samochodu tak mocno, że słyszę je pomimo słuchawek wetkniętych głęboko w uszy. Siła głosu Demi Lovato przegrywa z szalejącym na zewnątrz żywiołem.
Wzdycham ciężko i wyjmuję telefon z kieszeni kurtki.
Muszę wybrać coś ostrzejszego. Coś, co pozwoli mi się odciąć od rzeczywistości. Zapomnieć o upokorzeniu, o straconej nadziei, o niesprawiedliwości świata.
Dziś mam wyjątkowo zły nastrój. Zamiast zaliczyć sprawdzian z bioli, zaliczyłam spektakularną porażkę z papierem toaletowym w roli głównej. Mój ulubiony zespół odwołał przyszłotygodniowy koncert, a Kevin, mój crush, ustawił się z laską z przeciwległej klasy, Karen Liberty. Nie żebym liczyła na to, że zwróci uwagę na mnie, dwa lata młodszą, niską i chuderlawą dwunastolatkę. Jednak byłoby miło wiedzieć, że prócz dorodnego bufetu, zwraca uwagę na to, czy laska ma mózg i chętnie korzysta z jego zasobów. Dziś pozbawił mnie tych złudzeń, i przekonał dobitnie, że mężczyźni faktycznie patrząc na kobiecy biust, tracą połowę intelektu… na jedną pierś!
No cóż, przynajmniej wtedy są na równym poziomie… – sarkam w myślach zgorzkniale.
Zresztą nieważne.
Cały dzień czekałam na powrót do domu, do mojego pokoju. Na zakopanie się pod kołdrą z czekoladą i ulubioną książką. A mama, jakby na złość, po drodze ze szkoły postanowiła jeszcze spotkać się z jednym z wspólników biznesowych na jakimś zadupiu, w środku lasu!
Zła jak wszyscy diabli przeglądam listę utworów, szukając czegoś, co pomoże mi zapomnieć o tym fatalnym dniu. W międzyczasie dociera do mnie fragment ich rozmowy.
– Więc jak w końcu? Da się zrobić, czy mam szukać kogoś innego? – Zniecierpliwienie mamy jest wyraźnie wyczuwalne.
– Jesteś pewna, że ona będzie odpowiednia? Przecież to jeszcze dziecko.
– Jakie dziecko? Ma dwadzieścia lat. Jest w idealnym wieku na przeżycie swej pierwszej wielkiej miłości.
– No właśnie… – Facet w garniturze odchrząkuje nerwowo. – Nie wiem, czy w tym przypadku miłość wchodzi w rachubę. Patrząc na mnie…
– Tym się nie przejmuj. Zajmij się stroną techniczno-organizacyjną, a resztę zostaw mnie.
– Ale czemu aż tak ci zależy na tym, by ich ze sobą spiknąć?
– Mam swoje powody – odpowiada z perfidnym uśmiechem mama. – Nie zawracaj tym sobie tej ślicznej główki, Frank.
– Jak chcesz, ale żeby nie było, że nie ostrzegałem, że to nie skończy się dobrze.
– A kto powiedział, że mi na tym zależy? – Słysząc ten wyrachowany i żmijowaty ton, z miejsca robi mi się żal osoby, która bardzo dla siebie niefortunnie stała się jej celem.
– Nick wie?
W tym momencie mama spogląda na mnie podejrzliwie, ale udaję, że niczego nie słyszę i kiwam głową, jakbym wsłuchiwała się w jakiś bit.
– Nie. Mój mąż nie o wszystkim musi wiedzieć. Tym bardziej, jeśli sytuacja go nie dotyczy. – Matka mimo to ścisza głos do szeptu.
– Jacklynn… Dobrze wiesz, jak jesteś mi bliska, i chyba dlatego powinienem spytać, czy jesteś pewna tego, co chcesz zrobić?
– Dosyć, Frank! – Moja rodzicielka gwałtownie unosi dłoń, dając znak, że ma zaprzestać dalszych pytań. W kolejnej sekundzie obdarza go pełnym politowania spojrzeniem. – Gdzie się podziały jaja, o których swego czasu tak głośno było w Edynburgu? – Uderza w kąśliwy ton, po czym, mimo braku słońca, wsuwa na nos okulary przeciwsłoneczne i odpala silnik samochodu. – Nasze następne spotkanie odbędzie się, gdy będziesz gotowy przekazać mi szczegóły realizacji planu.
Rozdział 1
Czternaście lat później…
ELIOT
„Kod różowy” – wklepuję wiadomość w ekran komórki, po czym wciskam „wyślij” do Oliwii Holder, mojej bratowej od dobrych ośmiu lat. Nie mija minuta, gdy nadchodzi odpowiedź: „ Z dziką rozkoszą!”. Zerkam na śpiącą w moim łóżku Hiszpankę. Dolores. Nie, Pilar. A może to była Maria Dolores? Hmm, głowy nie dam, ale czy to aż tak ważne? Najważniejsze, że jej oczy były… eee, niebieskie? Nie, zielone! Nie no, chyba w Hiszpanii królują brązowe tęczówki… Drapię się w głowę z konsternacją.
Dobra. Zapomnijcie. Po prostu świetnie się bzykała, to mogę stwierdzić z całą stanowczością.
Przyjemnie zrelaksowany schodzę z łóżka i po cichutku zaczynam się ubierać. Biorę jogurt do picia, telefon i kluczyki do auta, po czym wychodzę z apartamentu, starając się zamknąć za sobą drzwi najciszej jak się da.
Po czterdziestu minutach jazdy po budzącym się do życia Edynburgu parkuję pod Szklaną Fortecą, czyli domem, w którym się wychowałem. Mała Mia od razu wybiega przez otwarte drzwi i radośnie rzuca mi się w objęcia.
– Cześć, wujku!
– Witaj, moja mała Arielko. – Ściskam ją na powitanie.
– Już nie chcę być Arielką – oznajmia po chwili z powagą.
– Dlaczego? – dziwię się.
Szczerze mówiąc, to Arielka z „Małej syrenki” cieszy się największym powodzeniem wśród chłopców. Chcecie wiedzieć dlaczego? To bardzo proste: jest ruda, przez większość bajki prawie naga, mało się odzywa i elegancko wypełnia swoje muszelki. Szowinistyczne? Być może, ale wasze oburzenie nie zmieni tego, co ojcowie przekazują nam w DNA. To tak jakbyście miały pretensje do kota, że poluje na myszy, albo do psa, że znaczy teren. Czysty instynkt, potrzeba biologiczna. Jak to mówią: „genów pałą nie wybijesz” i uwierzcie, że nie jest to pusty frazes.
Czy zwróciłyście może uwagę na to, że użyłem zwrotu: „chłopcy”?
Pytam, ponieważ nie było to bez znaczenia…
„Chłopcy” wolą Arielkę. Mężczyźni zaś niedostępną, inteligentną i zadziorną Bellę, która nie leci na tani tekst, nie daje sobą pomiatać i jest zaradną kujonką. Większość czasu spędza w bibliotece, ustronnym i bardzo nakręcającym miejscu… A poskromienie jej można porównać do zdobycia Annapurny I, jednego z najtrudniejszych do zdobycia ośmiotysięczników na Ziemi. Współczynnik śmiertelności wypraw na niego wynosi trzydzieści cztery procent. O tym, co to w praktyce oznacza, przekonał się niejaki Gaston, który poległ przy pierwszej próbie podboju, zmieciony lawiną jej chłodnej obojętności.
Trudne do zdobycia oznacza warte zdobycia. Coś, na co ciężko zapracujesz, staje się drogocenną nagrodą, nie tanim, darmowym prezentem. Zapamiętajcie.
– Bo syrenka Ariel zostawiła swojego tatusia. Ja nigdy tego nie zrobię – oświadcza stanowczo.
– To jaką księżniczką chcesz być? – Kucam naprzeciwko niej.
– Jeszcze nie zdecydowałam.
– Może Jasminą?
– Nie, ona nie chodzi w sukienkach.
– Fakt. To może Śnieżką?
– Nie. Ma za krótkie włosy.
– W takim razie Roszpunką! – wykrzykuję zadowolony, a Mia zaczyna się zastanawiać.
I tu pragnę zaznaczyć, że powodem mojego obeznania w księżniczkach Disneya oczywiście nie jest tasowanie się pod postacie z kreskówek za młodu…
Mój powód liczy sobie osiem wiosen, ma jakieś sto trzydzieści centymetrów wzrostu i około trzydziestu kilogramów żywej wagi. Charakterek po mamusi i śliczne oczęta, przy których kot ze Shreka może się schować. Gdy słodkim głosikiem oznajmia, że urządzamy maraton z bajkami o księżniczkach, to urządzamy pieprzony maraton z bajkami o księżniczkach nawet wtedy, gdy w telewizji leci akurat finał Ligi Mistrzów, a kumple z browcem walą do drzwi!
– Wiesz co? – Biorę ją za rękę i cmokam w malutki nosek. – Najważniejsze, że nie chcesz być Arielką, kochanie.
– Tylko pamiętaj: lody to deser, a nie regularny posiłek, a scena w „Kiss of Death” nie jest miejscem dla ośmioletnich dziewczynek. – Moja bratowa staje pomiędzy nami, pakując małej do plecaka jej ulubionego pluszaka. – Nawet gdy ludzie proszą o bis, a ty pijesz tylko oranżadę.
– Brzmisz, jakbyś nie lubiła, gdy zabieram waszą córkę, byście mogli z moim nadętym braciszkiem legalnie i bez stresów ko… – nie dane mi jest dokończyć, bo z miejsca dostaję sójkę w bok – …rzystać z uroków wolnej chaty – wymyślam na poczekaniu.
– A ty brzmisz, jakbyś to ty mi wyświadczał przysługę, zabierając moje dziecko do swej niezdobytej twierdzy – odpowiada niemal natychmiast, używając swego standardowego określenia mojego apartamentu. – O siódmej rano. W sobotni poranek. Po imprezowym piątku. – Unosi brew i zaplata ręce na piersi, całą sobą komunikując, że doskonale zna mój plan. Pamiętacie, jak mówiłem, że inteligencja i zadziorność jest sexy? No cóż… nie zawsze. A na pewno nie wtedy, gdy nie ma się szans jej poskromić, a potem zaliczyć.
– Moja twierdza nie jest niezdobyta. Dziesiątki kobiet ci to potwierdzi.
– Potwierdziłoby, gdybyś każdej z nich nie wykopywał o świcie następnego dnia.
– Same decydują o tym, że chcą wyjść – obruszam się.
– A ty im tę decyzję mocno ułatwiasz…
– Chyba nieco przeceniasz moje umiejętności perswazyjne – odpieram wymijająco.
– Gdybyś działał bez mojej córki, może jeszcze byłabym skłonna uwierzyć w twą niewinność.
– Słyszysz swoją mamusię? – zwracam się do Mii. – Ona chyba myśli, że ja nie lubię dziewczyn.
– Ależ skąd, to oczywiste, że lubisz. Problem w tym, że trochę krótko.
– Nigdy nie słyszałem skarg na swoje tempo. – Szybko podchwytuję moment, w którym mogę przerwać tę sesję psychologiczną swojej przenikliwej bratowej i przejść do tematu, przy którym nie czuję strużki potu spływającej mi po kręgosłupie. – Szybciej, wolniej, mocniej, głębiej – zgrywam chojraka.
– Usiłujesz mi powiedzieć, że tak ochoczo spełniasz KAŻDE życzenie swych kobiet? – Oliwia natychmiast się prostuje i przybiera tę charakterystyczną pozę.
Widzicie to? Ten ton, ten wzrok, ta uniesiona brew!
To pułapka. Pieprzona zasadzka pt.: „stań okoniem, a zginiesz!”.
– Staram się… – odpieram powoli i niepewnie, jakbym stąpał po polu minowym.
– A gdyby którakolwiek zapytała cię o to, czy może zostawić u ciebie szczoteczkę do zębów?
Mówiłem! Pieprzona pułapka!
– Wyobraź to sobie… – Wykonuje zamaszysty gest ręką, roztaczając przede mną swoją wizję. – Półka w twej łazience pełna damskich balsamów, szamponów do włosów, płynów do higieny intymnej. Nie ma miejsca na twoje przybory toaletowe. Obok, na kaloryferze, schnie damska bielizna, więc zapomnij o dobrze wyschniętym ręczniczku. Na kanapie mnóstwo różowych poduszek, kocyków i innych bibelotów, nie ma jak walnąć się bez zdejmowania tego wszystkiego przez dziesięć minut. Chciałbyś odtworzyć nagrany mecz, lecz nagrywarka zapełniona jest komediami romantycznymi i programami typu „Taniec z gwiazdami”. Chcesz otworzyć okno, a na nim setki kolorowych kwiatuszków! Wyjmujesz z zamrażarki lody, a tam pokrojona pietruszka! Koniec bycia panem i władcą swej przestrzeni. Ktoś burzy twój spokój, wprowadza chaos w poukładanym planie dnia. Musisz chodzić na ustępstwa, dostosowywać się do kogoś innego, pytać o zdanie i brać pod uwagę potrzeby drugiej osoby… W swojej oazie, w twoim mieszkaniu, w swojej TWIERDZY – kończy swój przerażający monolog z miną wyrachowanej zwyciężczyni.
Oliwia Holder to bezwzględna wiedźma, ale niech mnie szlag, ma pieprzoną rację!
Lubię uprawiać seks we własnej pościeli, bez zastanawiania się, jakie patogeny harcują na poduszkach lub prześcieradle mojej partnerki. Dlatego moja gimnastyka damsko-męska najczęściej odbywa się w moim mieszkaniu. Lecz po dobrym treningu każdy w końcu opuszcza siłownię, prawda?
– Zgoda, zołzo. Mój apartament jest „Twierdzą nie do zdobycia”, zadowolona?
– Po części. W pełni będę dopiero wówczas, gdy spotkasz kobietę, którą będziesz błagał o to, by zechciała z tobą zamieszkać – oznajmia z wrednym uśmieszkiem.
– Masz bardzo wygórowane oczekiwania co do zadowolenia cię. Aż dziw, że mój spięty braciszek potrafi im sprostać – odbąkuję pod nosem, po czym chwytam bratanicę za rączkę.
– To co? Dziś na śniadanie gofry ze śmietaną i owocami? – proponuję dziewczynce i natychmiast zostaję nagrodzony jej głośnym piskiem zadowolenia.
Gdy docieramy do mojego apartamentu, laska potrafiąca sypialnianą jogę jeszcze śpi.
Idealnie.
– To co, Mia? Pamiętasz swoją kwestię?
– Tak, wujku – oznajmia z dumą.
– No to piątka! – chwalę ją, po czym zaczynamy przygotowywać nasze śniadanie. I żeby nie było wątpliwości: nie zachowujemy się najciszej na świecie.
Po niecałych dziesięciu minutach intensywnego walenia w gary i pracy miksera na najwyższych obrotach, lalka wstaje.
Wkracza do salonu, przybierając kusicielską pozę.
– Dzień dobry, panie instruktorze seks…o! – Nagle się zacina, gdy jej wzrok pada na dziewczynkę, układającą na gofrach kształt serduszka z malin. – Nie wiedziałam, że masz… eee…
– Bratanicę – informuję ją z szerokim uśmiechem. – Często u mnie bywa. Zapomniałem ci powiedzieć, wybacz.
– Nie szkodzi. – Jej uśmiech wyraża coś zupełnie przeciwnego.
– Zapraszamy na śniadanie. – Wskazuję ruchem ręki miejsce przy stole. – Gofry czy jajecznica na bekonie?
– Jajecznica. I kawa, jeśli można. – Moja hiszpańska przyjaciółka wyraźnie się rozluźnia i zajmuje miejsce tuż obok Mii.
– Jak masz na imię? I oto rozpoczyna się nasz osobliwy plan. Mia rozpoczyna miażdżącą ofensywę.
– Carmen. – Kuźwa, nawet nie byłem blisko! To chyba początki demencji… Lub znak, że się starzeję i warto się w końcu ustatkować.
Parskam śmiechem. To mi wyszło! Ja i stateczność!
– Odchudzasz się? – Mała nie zwalnia tempa.
– Nie, skąd taki pomysł? – To pytanie trafiło w czułą strunę, czyli dokładnie tam, gdzie miało. Pokazuje to wyraźnie język ciała dziewczyny, która prostuje plecy, wciąga brzuch i gładzi nieistniejące zagniecenia na bluzeczce.
Ja nie uważam, by miała jakiekolwiek powody do kompleksów na temat swego wyglądu, lecz jak powszechnie wiadomo, ponad połowa kobiet je ma. A nawet jeśli nie ma, takie pytanie zawsze sprawia, że budzi się w kobiecie szereg obaw co do tej atrakcyjności.
– Bo nie chcesz gofrów. Pewnie dlatego, że mają za dużo kalorii. Dziewczyny ciągle są na jakiejś diecie.
– Nie, to nie o to chodzi. Ja po prostu lubię jajka. I bekon. – Carmen zgrabnie się wyślizguje. Lecz nie z Mią te numery…
– A czy to prawda, że ten bekon był kiedyś świnką? – Jej oczy jeszcze mocniej się rozszerzają. – Takim małym, różowym, słodkim prosiaczkiem?
– No cóż…
– Bardzo lubię „Babe, świnka z klasą”, czy to może być właśnie ona? – dopytuje z przerażeniem w oczach.
– Nie, nie sądzę, by to była ona…
– A co jeśli tak? Nie chcę, żebyś ją zjadła. Ona była naprawdę śliczna i kochana!
– Eliot, myślę, że spokojnie możemy zrezygnować z tego bekonu. Niech będą same jajka. – Kapitulacja Carmen następuje szybciej, niż przewidywałem. A przecież to dopiero rozgrzewka.
– A czy to prawda, że jajka to nienarodzone kurczaczki?
– Co? Nie. To znaczy nie wszystkie… To znaczy, nie no, z części jajek wykluwają się pisklaki, ale nie ze wszystkich. – Zaczyna się miotać, a mi prawie robi się jej szkoda. Prawie, bo może przecież z łatwością wyjść, prawda?
– A skąd wiadomo z których? Czy to znaczy, że możesz teraz zjeść dzidziusia kury?
– Nie, raczej to niemożliwe… – Coraz bardziej zagubiona dziewczyna szuka u mnie ratunku, lecz ja ani myślę jej go udzielać. Została wciągnięta w piekielną machinę, doskonale zaplanowaną akcję, w której jest tylko jeden zwycięzca. Team El–Mia.
– Dlaczego ludzie jedzą zwierzątka? Przecież one są takie miłe, bezbronne, słodkie i milusie… – Mia perfekcyjnie gra swoją rolę. Ta mała diablica doskonale wie, na czym polega łańcuch pokarmowy. Wie, że w przyrodzie większe drapieżniki pożerają mniejsze, kuma, co to wegetarianizm i nawet go próbowała. Co prawda tylko przez tydzień, nim nuggetsy z maczka zmiażdżyły konkurencyjne kotleciki sojowe, no ale cóż…
Tym bardziej podziwiam, z jaką łatwością wchodzi w rolę przerażonego dzieciaczka, który dopiero zaczyna odkrywać brutalność tego świata.
– Eeee, wiecie co? To ja może po prostu zjem tego gofra. – Zażenowana laska chwyta mój wypiek i kładzie go na talerzyk. Zaczyna skubać i jeść niczym koliberek.
– Gdzie spałaś? W łóżku wujka Eliota? – Kolejny punkt planu. Mała jest genialna. Na urodziny dostanie kucyka.
Carmen krztusi się kawałkiem gofra, więc szybko podaję jej kawę do popicia.
– Tak, kochanie. Carmen spała w moim łóżku – odpowiadam spokojnie.
– Pobierzecie się? Będziecie mieć dzieci? To dlatego masz taki duży biust? Masz tam mleko dla dzidziusia?
– Nie, Boże, nie!
– Wyglądają, jakby były pełne mleka – stwierdza z dziecięcą szczerością. – Jakby zaraz miały pęknąć.
Zaczerwieniona jak burak Carmen natychmiast zapina bluzeczkę pod szyję, chowając wypełnione silikonem piersi.
– Chciałabym, żeby wujek Eliot miał dzidziusia. Mama mówi, że już jest stary i powinien już założyć rodzinę, zamiast bawić się w przygodne znajomości. Czy ty też jesteś stara?
– Eee…
– Słyszałam kiedyś w telewizji, jak pani mówiła, że jej zegar biologiczny tyka i powinna urodzić dziecko. Wyglądała jak ty. Czy twój zegar też tyka?
– Wiecie co? Śniadanie było pyszne, bardzo wam dziękuję, ale muszę już lecieć. – Uśmiecha się sztucznie i chwyta swoją torebeczkę. – Było bardzo miło, dzięki za wszystko.
– Jutro też będę u wujka – krzyczy jeszcze za nią mała. – Możemy dokończyć naszą rozmowę!
Jestem niemal pewien, że słyszałem jeszcze: „po moim trupie”, nim drzwi apartamentu zatrzasnęły się z hukiem.
– Nie doszliśmy nawet do fazy drugiej – oznajmia zawiedziona dziewczynka.
– Jesteś w tym coraz lepsza, kochanie! Za to wybierasz atrakcje dzisiejszego dnia!
– Zoo! – Nie zastanawia się nawet chwili.
– Załatwione. – Porywam ją z radością w objęcia. – A potem lody!
– Mama będzie zła. – Na ślicznej małej buźce pojawia się zawód.
– Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież nie mówiła, że nam nie wolno. Kazała tylko pamiętać, że to nie regularny posiłek. A my przecież pamiętamy, prawda? – dowodzę. I na szczęście nie muszę przekonywać jej dalej.
– Racja. – Cieszy się i cmoka mnie w policzek. – Kocham cię, wujku.
– A ja kocham ciebie. – Odwdzięczam się tym samym. – A teraz zjedzmy w przyjemnym towarzystwie swoje śniadanko. Przyjemnym, czyli swoim własnym. Bez wdychania duszących perfum, słuchania irytującego szczebiotu lub patrzenia na krzątanie się po mojej kuchni i przestawianie mi rzeczy przez obcą osobę.
Gdy jakąś godzinę później mamy wychodzić do zoo, dzwoni moja komórka.
– Stary, jest problem. – To Will, manager mojego studia tatuażu. – Kojarzysz gościa od horrorów?
– Tak. – Kojarzę każdego klienta. To wyraz szacunku i zaangażowania w to, co robię.
– Okazuje się, że z powodu poważnych komplikacji w życiu zawodowym, pod koniec przyszłego tygodnia wylatuje z Edynburga, najprawdopodobniej na kilka dobrych lat. Bardzo zależy mu na tym tatuażu, który miałeś mu wykonać za dwa miechy.
– Nie przygotowałem jeszcze tego projektu.
– Wygląda na to, że masz dwie opcje: olać go albo spiąć poślady i przygotować coś w bardzo ekspresowym tempie.
– Jak bardzo ekspresowym?
– Poniedziałek ósma rano.
– Ja jeb… – W porę się powstrzymuję. Przecież mam tu małą damę! – Jak mam to przygotować w jeden dzień?!
– Masz dwa dni.
– Nie do końca. Dziś cały dzień spędzam z bratanicą. Zostaje mi więc jeden dzień i dwie noce.
– Zatem… wymyśl coś – proponuje elokwentnie Will. I to ma być, kurwa, manager!
– Dobra, coś się wykombinuje – oznajmiam, rozłączam się i rzucam telefon na sofę.
– Czy coś się stało? Nie możemy pójść do zoo? – Spoglądam w jej piękne orzechowe oczka, w których wiem, że znalazłbym zrozumienie, gdybym postawił pracę ponad nią, ale ni chuja, nie ma takiej opcji. Przecież mam na stworzenie jakiegoś zalążka pomysłu całą noc! A potem przelanie go na papier cały dzień. Dam radę. Mała Mia na pewno na tym nie ucierpi!
– Czy wujek kiedykolwiek nie dotrzymał obietnicy? – Natychmiastowe zaprzeczenie jest dla mnie najlepszą nagrodą za wszelkie poświęcenia i niedogodności.